Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2012, 11:42   #32
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
***
Velprintalar, Pod Szmaragdowym Gryfem

***


Na zewnątrz mrok panował już niepodzielnie, może to dobrze bo to, co czekało zdradzieckich najemników nie powinno być pokazywane w świetle dziennym. Szpieg powoli wstał na równe nogi, omiatając swoim spojrzeniem całe pomieszczenie, rozmasował bok i zatrzymał dłoń Saretha.
- Teraz już sobie poradzę, ale dzięki za pomoc - powiedział klerykowi, po czym uśmiechnął się po ojcowsku, biorąc pod uwagę chłód jego spojrzenia i zakrwawione ubranie wyglądało to nieco demonicznie - drań miał jeden z naszych sztyletów, magia o tyle parszywa, że rana o ile załatana od razu goi się zwyczajnie, tak im dłużej pozostaje otwarta, tym więcej komplikacji potem... Krwawienia, ropa i zakażenia, w każdym razie jeżeli będziesz im towarzyszył, to chyba nie mam się o co martwić, Sareth - mówiąc to poklepał sługę Poranka po ramieniu, aż płyta zbroi zatrzeszczała i skierował się ku mniej więcej środkowi pomieszczenia.
- Wszyscy wykonaliście kawał świetnej roboty! Szczerze mówiąc kolana się pode mną ugięły, jak zobaczyłem ten topór w twoim barku, Stragosie. Ragnar, postaraj się nie roznieść tych simbulowych ruin tym swoim toporzyskiem... Panna Rind zaś... - Tutaj stanął oko w oko z rudowłosą agentką - stanowisz o jakości agentów, których sam jeszcze niedawno dobierałem. Ale dobrze, zanim cokolwiek dalej postanowię uporządkujmy sprawy tutaj...

Sugestię o zawołaniu straży Corrik zbył machnięciem ręki i mruknięciem, że będą chcieli wykonać wszystko zbyt oficjalnie. Mężczyzna odkopnął broń żyjących jeszcze najemników i dokładnie ich powiązał nie zwracając uwagi na ich jęki w momencie, w którym uciskał zadane wcześniej rany.
- No, to teraz posiedzicie sobie cicho w czasie, gdy wujek Corrik was przeszuka... - Nie wiedzieć czemu, szpieg uśmiechnął się pod nosem na dźwięk własnych słów.
- Ale... - Zaprotestował jeden z jeńców.
- Zamknij się, nie masz prawa protestować, nie masz tutaj żadnych praw! - Odpowiedział mu kopnięciem w twarz. Ci bardziej spostrzegawczy mogli przysiąc, że w ślad za butem na podłogę poleciało kilka zębów.
- Przesłucham was sobie później, chociaż przypuszczam że wy wiecie tylko tyle, ile napisane było że wam zapłacą... Jak to większość najemników, których jedynym motywem jest pieniądz. Za to wasz zmiennokształtny kolega... No z nim to będziemy mieli trochę zabawy.

Minęło koło piętnastu minut w czasie których pozostali mieli czas na zajęcie się sobą, opatrzenie po walce i tak dalej. W tym czasie Corrik uważnie przeszukał każdy zakątek ciała najemników upewniając się, że nie przeoczy żadnej informacji i dokładnie zapobiegnie ewentualnej ucieczce. Po zakończonej inspekcji odgarnął część zniszczonych w czasie walki sprzętów ze stołu i złożył na nim przedmioty zdobyczne: zakrwawiony topór dwuręczny, bliźniacze krótkie ostrza, rapier, sejmitar i kostur, według jego słów zwykłe targowe śmieci. Każda z nich nie grzeszyła jakością wykonania i nie reprezentowała sobą nic więcej oprócz kawałka stali. Obok małego stosiku ułożył drugi, według niego bardziej wartościowych świecidełek których on niestety określić nie potrafił z racji braku znajomości tematu. Zawierał się w nim niewielki flakonik z olejopodobną mazią w środku, srebrny wisiorek z pięknym rubinem oprawionym w lilie i niewielka, pięknie zdobiona książka z symbolem Mystry na okładce, co ciekawe nie posiadająca zapisanej żadnej strony.
- Nie krępujcie się, sami ich załatwiliście, więc sprzęt jest do waszej dyspozycji. Ja znalazłem mniej więcej to, czego szukałem - powiedział kładąc na drewnianym blacie zmiętą karteczkę z napisem “Stopa Relketha, tawerna...” - niestety napis nam się trochę rozmazał i nie wiemy co to za tawerna, a nie mamy czasu na wyciąganie informacji z pana dopplera teraz, z resztą o ile mnie pamięć nie myli w Stopie Relketha były tylko dwie tawerny. Rzecz w tym, że gnój chciał wysłać was w zupełnie inny region Aglarondu i całe nasze poszukiwania szlag by trafił. Dlatego też proponuję zrobić to tak, zabierzcie sobie co chcecie stąd i dajcie mi czas do rana na zebranie większej ilości informacji. Spotkajmy się przed Szmaragdowym Gryfem o ósmej, gdzie poinformuję was co dalej i prawdopodobnie stąd też od razu wyruszycie. Co do dzisiaj... Proponuję żebyście napili się piwa w swoim towarzystwie, to ponoć integruje a spędzicie razem sporo czasu.

***
Velprintalar, Ulice Miasta

***


Poranek przyszedł stanowczo za szybko, zbyt szybko jak na tak poważną wyprawę. W zależności jak kto spędził noc, było to planowanie wędrówki, rozmyślanie co dalej lub po prostu popijawa ze znajomymi. W każdym razie niedaleko po wschodzie słońca cała czwórka stawiła się przed drzwiami karczmy, gdzie jeszcze wczoraj przelała się krew. Właśnie, czwórka, Claudia nie stawiła się na spotkanie co mogło od razu rzucić na nią cień podejrzenia. Po chwili wyczekiwania Corrik dał się wypatrzyć kilkanaście metrów od drzwi, na niewielkim placyku ze studnią na środku, siedział na ławce jak gdyby nigdy nic, czekając aż kompania do niego dołączy.
- Dobry - powiedział nadchodzącym najemnikom, ubrany był w kremowe szaty przeplatane czerwienią z wysokim kołnierzem i szerokimi rękawami, pod oczami miał ledwo zauważalne worki świadczące o nieprzespanej nocy - jak już pewnie zdążyliście zauważyć, nasza rudowłosa czarodziejka nie pojawiła się o wyznaczonej godzinie i nie macie też co na nią czekać. Wczoraj w nocy opuściła miasto w pośpiechu, moi ludzie badają już jej powiązania z Thay. Teraz tak... Mam do was dwie kwestie: pierwsza to zmiana planu wycieczki. Z tego co się dowiedziałem, Stopa Relketha nie jest miejscem ukrycia ruin, a jest miejscem w którym doppelganger miał spotkać się ze swoim zleceniodawcą... Zakładam, że oryginałem. Jako że jest to w chwili obecnej nasz jedyny trop, musicie się tam udać i za wszelką cenę pochwycić, żywego lub martwego... Z martwego też da się wyciągnąć informacje. I to jest ta lepsza część wiadomości, czyli udajecie się do Stopy Relketha, znajdujecie skurczysyna i zatrzymujecie, z tego co powiedział mi więzień, miał spotkać się z nim za trzy dni - przerwał zbierając myśli i rozwalając się na ławce.
- Rzecz druga to uzupełnienie waszych liczb, bo jest was teraz tylko czwórka. Dlaczego mówię, że to ta gorsza część? Przydzieliłem wam specjalistę, ale jest ona nieco... Ekscentryczna, mógłbym powiedzieć. Po drodze do puszcz Yuirwood będziecie musieli minąć Halendos, jest to średniej wielkości miasteczko gdzie będziecie mogli odpocząć. Generalnie zakładam, że jeżeli wyruszycie zaraz, to w Halendos będziecie późnym wieczorem i drugiego dnia na wieczór dotrzecie do Stopy Relketha. Wracając jednak do tematu, już w mieście zatrzymacie się w tawernie “Pod Oślizgiem”, gdzie opłacone macie noclegi. Tam też rozglądajcie się za charakterystycznym gnomim magiem i drowką, której imienia niestety na jej własne życzenie nie mogę podać. O, chyba muszę się ewakuować... - Powiedział, widząc maszerującą wzdłuż drogi kolumnę pieszych z symbolem trzech niedźwiedzich łap na napierśnikach. Zapewne któryś z miejscowych lordów miał interes w pałacu, a to w chwili obecnej było bardziej niż niemożliwe. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, szpieg przeskoczył nad ławką i wszedł w jedną z bocznych alejek idących z niewielkiego placyku.

Początkowo skonfudowanej drużynie nie pozostało nic innego, jak po prostu wyruszyć. Teraz rano ruch w mieście był jeszcze stosunkowo niewielki, tak więc nie musieli przeciskać się między przechodniami i wozami kupieckimi. Szybko przekroczyli bramy miasta nie wiedząc, za jak długo przyjdzie im tutaj wrócić i właściwie, czy w ogóle będzie im to dane? Perspektywa przygody była niesamowita, ale nabierając realizmu stawała się w pewien sposób przerażająca. Już teraz mieli dotrzeć do elfiego miasta ukrytego w sercu Yuirwood i tam odnaleźć thayskiego szpiega, a co potem? Ruiny zaprojektowane i zabezpieczone przez samą Simbul nie brzmiały optymistycznie w żaden sposób, ale czego się nie robi dla ojczyzny? Podróż rozpoczęła się o świcie, co w pewien sposób było optymistycznym rozpoczęciem dla Saretha, który widząc słońce leniwie kroczące ku szczytowi nieba odmówił cichą modlitwę do swojego Pana. Trasa o dziwo szła spokojnie, szeroka i brukowana droga aż roiła się od zbrojnych karawan, co z drugiej też strony gwarantowało bezpieczeństwo i brak zagrożenia ze strony bandytów. Równinny trakt nie zapewniał może pięknych widoków, gdyż praktycznie po horyzont ciągnęły się łąki pełne wysokich traw ponaznaczane co jakiś czas niewielką osadą. Około popołudnia droga zrównała się z rzeką Vel, gdzie przestała być już wyłożona oszlifowanymi kamieniami i pozostała jedynie ubitym przez pieszych i koła wozów szlakiem. Oczywiście nie przeszkadzało to nikomu, ba! Po ziemi szło się dużo wygodniej niż po kamieniach, szczególnie idąc w ciężkiej płycie. Wraz z powoli zapadającym zmierzchem na horyzoncie ukazało się Halendos, miasto co prawda nie wyróżniające się zbytnio na tle innych, a już na pewno nie dorastające do pięt Velprintalar, ale na pewno upragnione po całym dniu dość szybkiego marszu.

***
Halendos, Pod Oślizgiem

***


Halendos było średnich rozmiarów miastem. Domki w większości jednorodzinne co jakiś czas przeplatał większy budynek rzemieślniczy lub karczma albo ratusz. Dookoła co prawda nie było żadnych murów, co biorąc pod uwagę sąsiedztwo Yuirwood mogło trochę dziwić, ale nietrudno było dostrzec na większości budynków niewielkie wieżyczki strzelnicze. Mimo stosunkowo późnej pory na ulicach pełno było przedstawicieli różnych ras, przede wszystkim jednak ludzi, elfów i krasnoludów z przemykającym się co jakiś czas gnomem albo niziołkiem. Powodem całego zamieszania był środek okresu zbiorów, przez co każdy leciał na złamanie karku wynegocjować sobie jak najlepsze ceny za zboże, owoce i inne pochodne hodowli i upraw mieszkańców Halendos. Samo miasto miało dość przejrzysty układ, wszystko co najważniejsze przebiegało przez główny trakt i tam też koncentrowało się najwięcej osób. Dalej zaczynała się zabudowa jednorodzinna kończąca się kilkaset metrów dalej na prowizorycznej przystani przy rzece Vel. W chwili, w której czwórka podróżników zawitała w bramach był już późny wieczór, około dwudziestej drugiej godziny na zegarach słonecznych. Mimo początkowych trudności z odnalezieniem się w dość ruchliwym osiedlu ludzkim, po zebraniu informacji od kilku krzątających się kupców udało odnaleźć się wspominaną przez arcyszpiega tawernę.

Pod Oślizgiem przeżywało dzisiejszego wieczoru istny najazd klienteli z różnych zakątków Aglarondu. Środkiem karczmy co rusz przewalał się ktoś do szynku bądź też bramkarz kogoś z przybytku tamtędy właśnie wynosił. Ciężko było skoncentrować się na czymkolwiek i nie pomagały w tym lekko zdziwione spojrzenia ludzi mijających stolik zajmowany przez niepozornego gnoma. Marvolo dopijał spokojnie zawartość swojego kufla (przystosowanego raczej do rozmiaru człowieka, tak więc szło mu to dość mozolnie) co chwila odpowiadając na pytania siedzącej obok niego dziewczynki. To właśnie Trix była powodem pytających spojrzeń gości przybytku, gdyż o ile ten reprezentował trochę zawyżony średni standard, tak przyprowadzanie dziecka do pijalni piwa nie należało do czynów akceptowanych przez ogół społeczeństwa. Gnom zdawał się w ogóle nie przejmować zdziwieniem ludzi dookoła i jak gdyby nigdy nic, można powiedzieć, iście po gnomiemu kontynuował konwersację ze swoją podopieczną będąc całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Oczywiście ci wszyscy gapie nie mieli pojęcia dlaczego Marvolo spędzał wieczór akurat tutaj. Dokładnie wczoraj zaczepił go na drodze kupiec, a właściwie sługa sił królewskich podróżujący pod przebraniem kupca oznajmiając, że Aglarond potrzebuje usług nikogo innego, jak właśnie mało znanego w okolicach, gnomiego czarodzieja. Biorąc pod uwagę azyl, którego udzieliła mu Simbul, Marvolo zgodził się bez wahania mając również świadomość, że ewentualna odmowa mogła naruszyć jego nietykalność tutaj, z drugiej też strony ile można było siedzieć w zatłoczonym mieście i wytapiać biżuterię? Kto wie? Może i uda mu się na tym wszystkim sporo zyskać? Drogi nadkładać nie musiał, i tak wybierał się do Halendos po komponenty magiczne, a te były najlepsze w okolicy z racji bliskości Yuirwood, gdzie znaleźć można było rzadkie okazy roślin i stworzeń, z części ciał których tworzyło się później składniki do czarów. Marvolowi polecono jedynie stawić się w godzinach wieczornych w “Pod Oślizgiem” i wyczekiwać drużyny podróżującej z Velprintalar, trójki ciężkozbrojnych: wysokiego rycerza w barwach Selune, aasimara reprezentującego Lathandera i charakterystycznego, rudobrodego krasnoluda dzierżącego topór większy niż on sam. Razem z nimi miała podróżować jeszcze rudowłosa kobieta, gnom ukradkiem spojrzał na trzymaną w dłoni karteczkę z imionami i nazwiskami oczekiwanych przed niego ludzi.

Tak się składało, że nie tylko Marvolo czekał dziś na nietypową kompanię. W kącie przybytku przesiadywała samotna, zakapturzona elfka. Bijąca od niej aura tajemniczości sprawiała, że właściwie nikt nie kwapił się do niej zbliżyć. Jednych odrzucał pełen rynsztunek obwieszony wokół ciała długouchej, drugich panujący wokół niej chłód i niechęć rozmowy z kimkolwiek, trzecich zaś, tych najbardziej spostrzegawczych, hebanowy odcień skóry wystający gdzieniegdzie z pod stroju. Ale drow tutaj, w Halendos? Ah, musiało im się pewnie przywidzieć. Drowka też oczekiwała czwórki podróżników z Velprintalar, jej jednak nikt nie prosił o pomoc. Ona po prostu dostała rozkaz od jednego z lokalnych szpiegów, przekazany za upoważnieniem samego Nerrola Hamastyra z rąk Corrika Hagspawna, tymczasowego arcyszpiega Velprintalar i Aglarondu. Z drugiej strony to musiało być coś ważnego, bardzo ważnego bo polecenie od samego majordoma Simbul było tak rzadkie, jak ujrzenie drowa na powierzchni.
- Witaj panienko, jako dżentelmen nie powinienem pozwolić, by taka piękność przesiadywała sama w tak obskurnym miejscu - z konsternacji wyrwał elfkę głos, delikatny i melodyjny głos mężczyzny stawiającego na blacie stołu butelkę czegoś, co wyglądało na elfi miód pitny. Ale zaraz, piękność? Przecież twarz łotrzycy skrywał kaptur, wrodzona drowia podejrzliwość zaraz zaczęła bić na alarm.


- Spokojnie, to nie delikatne, elfie popłuczyny, dodałem do niego coś od siebie. Słyszałaś może o “szalonej śmierci”? - Zapytał uśmiechając się szelmowsko i siadając naprzeciw elfki. Czego nie można mu było odmówić, to tego że zdecydowanie był przystojny. Drowka kątem oka widziała jak kelnerki i klientki co chwila zerkają na niezwykłego mężczyznę. Charakterystyczne, intensywnie rude włosy wyróżniały go z tłumu co z resztą robił też ubiór, zdecydowanie nie tutejszy. Szerokie, czarne spodnie związane były powyżej kostek i przepasane w pasie zielona szarfą, do której wchodziła biała, rozpięta całkowicie koszula. Ta odsłaniała umięśniony tors jegomościa, na którym spoczywał płaszcz z wysokim kołnierzem, pod nim elfka dopatrzyła się przytwierdzonego do pasa tasaka - znacznie powiększonej wersji sejmitaru.
- Tak przy okazji, nazywam się Sitri - wyciągnął dłoń w kierunku drowki. Co do szalonej śmierci, oczywiście że słyszała co to. Mieszanka jadu insektów z Yuirwood w połączeniu z alkoholem tak silna, że jeszcze niedawno uważano ją za truciznę. W gruncie rzeczy jednak była to po prostu cholernie mocna wódka, która potrafiła zwalić z nóg nawet największego chojraka.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline