Waćpani Ksymena Kusznierewicz
Choć lata młodzieńcze waćpani Ksymena za sobą już miała i schorowana mocno była, to krew w niej ciągle gorąca była. Przeto nie dziwota, że ani strzałów po nocy rozlegających się, ani Janikowskich galopujących przez las, ani człeka którego ścigali nie zlękła się.
Jedno w tym wszystkim ją dotknęło niczym drzazga pod paznokciem, że Janikowscy po nocy harce jakoweś i strzelaniny na ziemi jej przodków czynią. Procesować się, za plecami obgadywać i bujdy niestworzone o jej familii opowiadać to jedno, ale na własność czyjąś rękę podnosić, o nie, tego to już za wiele było.
Rację jej brat miał, że Janikowskim jak psom ufać nie można, że to plemię żmijowe od synów Abrahama gorsze i bardziej zdradliwe.
Szybko siły oszacowawszy pani Ksymena do wniosku doszła, że tej obrazy Janikowskim płazem nie puści, a przy okazji nosa utrze i co to za harce po nocy wyczyniają dowie się.
- Prowadź Jędruś! - zakrzyknęła na sługę, a temu dwa razy powtarzać nie było trzeba. Nie raz z mości Henrykiem kota, Janikowskim pogonił to wiedział, co czynić ma.
Konia ostrogami pokuł i na przełaj przez łąki się rzucił. Ichmościni Ksymena takoż za nim, jak i reszta czeladzi ruszyła. I choć pęd powietrza panią Kusznierewicz dusił i o atak kokluszu przyprawiał, to matrona nie odstąpiła. Tym bardziej konia pognała i do końskiego łba przyległa, by przeciwnością losu sprostać i Janikowskich dopaść.
Dwa pacierze nie minęły, gdy pościg dopadł do Janikowskich. Wielkie ichmościni Kusznierewiczowej było zaskoczenie, gdyż mości Tadeusz właśnie na szable z jakimś hultajem po chłopsku w baranicę ubrany, stawał. Tamten znać było, że w orężu szlacheckim nie wprawion, gdyż pola imić Janikowskiemu znacznie ustępował. Dwie szramy na ciele już miał i krew się mocno z niego lała. Czeladnicy jego z boku stali i całą awanturę obserwowali. Gotowi jednak byli, by w każdej chwili swego pana wspomóc.
Waćpani Ksymena jednak na co inszego uwagę zwróciła. Jeden z czeladników Janikowskiego konia hultaja trzymał, a tam przy kulbace czarna sakwa wisi.
Wtedy to też właśnie od strony Mierzynowa, kolejni jeźdźcy zbliżać się poczęli z pochodniami i okrzykami “Ichmościno Kuśnierewicz! Ichmościno Ksymeno!” na ustach.
Waszmościowie Posłuszny, Odloczyński, Kmita
Gdyby kompanija panu Posłusznemu posłuch dała i jego namową uległa, to pewnikiem spaleniem dworu Janikowskich, by się nocna ruchawka skończyła. Całe szczęście, że Bóg czuwał i waćpanu Odloczyńskiemu po pijaństwie otrzeźwieć pozwolił. Tylko on o pochodniach i o właściwym kierunku pościgu pomyślał i rozkazy odpowiednie służbie wydał.
Ruszyła więc dzielna kompanija pani Ksymenie na pomoc i by z tałatajstwem Janikowskim się rozprawić.
Galopem pognali panowie bracie w kierunku przez imić Karaszewskiego wskazanym. Mości Odloczyński zaraz za panem Pawłem jechał i co kilka chwil nawoływał panią Ksymenę, bez rezultatu jednak.
W końcu cała grupa w las się zapędziła i wtedy wystrzał znowu posłyszeli. Strach na imić Pawła padł i lico jego blade się zrobiło.
- Ciotuchna! - ryknął w głos - Ja wam dam, Janikowskie z kurwy syny! Za mną panowie bracia! Na Janikowskich! - i choć pewności nie miał, że to wrogów jego odwiecznych zasługa , to szablę z pochwy wyłuskał i z okrzykiem - Na Janikowskich! - w kierunku wystrzału się rzucił.
WSZYSCY
Kompanija pod przywództwem mości Pawła na polanę wpadła dokładnie w momencie, gdy imić Tadeusz potworny cios w łeb przeciwnika swego wyprowadził. Cięcie owo czerep chłopu na pół rozdzieliło i życie z niego uleciało, a krew z czaszki przeciętej niczym z fontanny trysła.
Imić Janikowski szablę z krwi otarł i w te słowa się odezwał:
- Kogóż innego, jak nie Patulskich można się było spodziewać? Wiadomo przecie, że gdzie rwetes i gwałt, tam i Patulscy. To waści człowiek? Z resztą, kogo ja się pytam, i tak pewnie w żywe oczy waszmość zaprzeczysz, że z napadem na kolasę pod lasem nic wspólnego nie masz.
Imić Henryk niezwykle spokojny był, jak na kogoś kto przed chwilą kogoś życia pozbawił. Jego pachołki, jednak zgoła inaczej. Nerwowi byli i dłonie na bandoletach położyli.