Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2012, 20:00   #11
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Waćpani Ksymena Kusznierewicz
Choć lata młodzieńcze waćpani Ksymena za sobą już miała i schorowana mocno była, to krew w niej ciągle gorąca była. Przeto nie dziwota, że ani strzałów po nocy rozlegających się, ani Janikowskich galopujących przez las, ani człeka którego ścigali nie zlękła się.
Jedno w tym wszystkim ją dotknęło niczym drzazga pod paznokciem, że Janikowscy po nocy harce jakoweś i strzelaniny na ziemi jej przodków czynią. Procesować się, za plecami obgadywać i bujdy niestworzone o jej familii opowiadać to jedno, ale na własność czyjąś rękę podnosić, o nie, tego to już za wiele było.
Rację jej brat miał, że Janikowskim jak psom ufać nie można, że to plemię żmijowe od synów Abrahama gorsze i bardziej zdradliwe.
Szybko siły oszacowawszy pani Ksymena do wniosku doszła, że tej obrazy Janikowskim płazem nie puści, a przy okazji nosa utrze i co to za harce po nocy wyczyniają dowie się.
- Prowadź Jędruś! - zakrzyknęła na sługę, a temu dwa razy powtarzać nie było trzeba. Nie raz z mości Henrykiem kota, Janikowskim pogonił to wiedział, co czynić ma.
Konia ostrogami pokuł i na przełaj przez łąki się rzucił. Ichmościni Ksymena takoż za nim, jak i reszta czeladzi ruszyła. I choć pęd powietrza panią Kusznierewicz dusił i o atak kokluszu przyprawiał, to matrona nie odstąpiła. Tym bardziej konia pognała i do końskiego łba przyległa, by przeciwnością losu sprostać i Janikowskich dopaść.

Dwa pacierze nie minęły, gdy pościg dopadł do Janikowskich. Wielkie ichmościni Kusznierewiczowej było zaskoczenie, gdyż mości Tadeusz właśnie na szable z jakimś hultajem po chłopsku w baranicę ubrany, stawał. Tamten znać było, że w orężu szlacheckim nie wprawion, gdyż pola imić Janikowskiemu znacznie ustępował. Dwie szramy na ciele już miał i krew się mocno z niego lała. Czeladnicy jego z boku stali i całą awanturę obserwowali. Gotowi jednak byli, by w każdej chwili swego pana wspomóc.
Waćpani Ksymena jednak na co inszego uwagę zwróciła. Jeden z czeladników Janikowskiego konia hultaja trzymał, a tam przy kulbace czarna sakwa wisi.
Wtedy to też właśnie od strony Mierzynowa, kolejni jeźdźcy zbliżać się poczęli z pochodniami i okrzykami “Ichmościno Kuśnierewicz! Ichmościno Ksymeno!” na ustach.

Waszmościowie Posłuszny, Odloczyński, Kmita
Gdyby kompanija panu Posłusznemu posłuch dała i jego namową uległa, to pewnikiem spaleniem dworu Janikowskich, by się nocna ruchawka skończyła. Całe szczęście, że Bóg czuwał i waćpanu Odloczyńskiemu po pijaństwie otrzeźwieć pozwolił. Tylko on o pochodniach i o właściwym kierunku pościgu pomyślał i rozkazy odpowiednie służbie wydał.
Ruszyła więc dzielna kompanija pani Ksymenie na pomoc i by z tałatajstwem Janikowskim się rozprawić.
Galopem pognali panowie bracie w kierunku przez imić Karaszewskiego wskazanym. Mości Odloczyński zaraz za panem Pawłem jechał i co kilka chwil nawoływał panią Ksymenę, bez rezultatu jednak.
W końcu cała grupa w las się zapędziła i wtedy wystrzał znowu posłyszeli. Strach na imić Pawła padł i lico jego blade się zrobiło.
- Ciotuchna! - ryknął w głos - Ja wam dam, Janikowskie z kurwy syny! Za mną panowie bracia! Na Janikowskich! - i choć pewności nie miał, że to wrogów jego odwiecznych zasługa , to szablę z pochwy wyłuskał i z okrzykiem - Na Janikowskich! - w kierunku wystrzału się rzucił.

WSZYSCY
Kompanija pod przywództwem mości Pawła na polanę wpadła dokładnie w momencie, gdy imić Tadeusz potworny cios w łeb przeciwnika swego wyprowadził. Cięcie owo czerep chłopu na pół rozdzieliło i życie z niego uleciało, a krew z czaszki przeciętej niczym z fontanny trysła.
Imić Janikowski szablę z krwi otarł i w te słowa się odezwał:
- Kogóż innego, jak nie Patulskich można się było spodziewać? Wiadomo przecie, że gdzie rwetes i gwałt, tam i Patulscy. To waści człowiek? Z resztą, kogo ja się pytam, i tak pewnie w żywe oczy waszmość zaprzeczysz, że z napadem na kolasę pod lasem nic wspólnego nie masz.
Imić Henryk niezwykle spokojny był, jak na kogoś kto przed chwilą kogoś życia pozbawił. Jego pachołki, jednak zgoła inaczej. Nerwowi byli i dłonie na bandoletach położyli.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 21-05-2012, 15:32   #12
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Ciotuchna! - ryknął w głos Pan Paweł, gdy rozległ się wystrzał - Ja wam dam, Janikowskie z kurwy syny! Za mną panowie bracia! Na Janikowskich!.
W świetle pochodni błysnęła obnażona szabla Patulskiego. - Na Janikowskich!

Końskie kopyta ryły już poszycie. Nie wszystkie jednak rumaki wystartowały razem.

- Patrzajcie, waszmościowie...- mruknął Pan Posłuszny do ciągnących się obok Kmity i Winnickiego, wodząc mętnym wzrokiem za jadącym dalej na szpicy Panem Odloczyńskim - Kiedym pierwszy w izbie zakrzyknął coby Janikowskich hultajów najeżdżać, minę miał jakby nieprzymierzając kto mu do rosołu narobił. Tera z nagła primus, choroba, interpa...papa...paparares.

- Ależ Panie Andrzeju...- Pan Winnicki pojętnym będąc już dawno nauczył się nie poprawiać błędów w nienagannej przecie łacinie Posłusznego - ...toż to nie Pan Odloczyński teraz zakrzyknął, jedno Pan Paweł!
- Rzec chcesz niecnoto, żem może pjany i we łbie mi się pomięszało?! - huknął Posłuszny, wstrzymując konia, ale już to Pan Kmita ruszył za walącą frontalnie szpicą a Winnicki pojednawczo zaczął znaki dawać że przecie tam Janikowscy z niewiadomo jaką siłą stoją przez co towarzyszy wspomóc trzeba.

Pan Posłuszny powlókł się więc niechętnie na swym rumaku w kierunku głównej awantury. Zanim tam dotarł, z polany różnorakie to krzyki dawało się już posłyszeć. Pan Paweł i Odloczyński już coś tam gardłowali, przebijając się przez przebrzydły głos, a jakże, Janikowskiego. Szlachcic Bawolą Głową się pieczętujący nie kwapił się jednak, by do nich dołączyć. Zatrzymał konia jeszcze przed krzaczorami i drzewami, polanę okalającymi i zsunął się z pewnym trudem na ziemię. Chwilę mocował się ze strzemieniem, a potem zdjął od siodła swoją rusznicę, która jako zwykle w takich terminach już wyrychtowana była, a tylko ostatnich zabiegów wymagała co by palbę poczynić.

Posłuszny pochodni nie miał zapalonej, bo przecie stojący tam dalej u wyjazdu na polanę Winnicki wiózł jedną - przecie marnotrawstwem byłoby dwie palić gdy sługa przyświeca. Teraz to się jakoby przydało jeszcze, bo w prawie całkowitych ciemnościach Pan Posłuszny się znajdował - sam polanę która oświetlona była znakomicie sobie oglądając. Nie ujawniając się, kucnął i ostatnie przygotowania do wystrzału czyniąc, ślipiami jednocześnie na wszystko łypał i rozmowie się przysłuchiwał. Z jej przebiegu można było wywnioskować, że Janikowski jedynego świadka żywego z kolasy usiekł i jeszcze bezczelnie warcholi, psia jego mać. Z trudem się Pan Posłuszny opanował i bacząc, by lufy rusznicy zbytnio z krzaczorów nie wystawić zwrócił nagle uwagę na konia ucieczonego, a przy nim na sakwę tajemniczą. Ot, co tu rzec, zainteresowała ona Pana Brata.

Póki co tylko z gąsiorka sobie golnął i pozycję nieco zmienił, bliżej konia przez czeladników pilnowanego się przekradł. Potem, na moment sposobny czekając, słuchał jak się rzecz na polanie rozwinie. Lufą rusznicy raz za razem to ku Janikowskiemu wodził, to znów w pobliżu ogiera sakwą obładowanego. Koncept miał bowiem taki Pan Posłuszny, dzięki miodowi znakomitemu co go pociągał oczywista, że gdyby w zmięszaniu ewentualnie z rusznicy nad głową konia przydzwonić, ten się spłoszy i wyrwie się czeladzi, uchodząc z ciekawą posyłką. Jednak decyzja zależała od tego, co jego towarzysze na polanie wyprawiać będą. Póki co siedział, wąsa od czasu do czasu podkręcając, zupełnie jako zawsze gdy zwierza podchodząc czy też przed woźnym uchodząc, w leśnej kryjówce zwykł przesiadywać.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 26-05-2012, 13:40   #13
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Głosu użyczyli – Aseat, Komtur, Pinhead i niżej podpisany…

Wypadli na polanę idealnie by zdążyć na finałową scenę pojedynku… niestety ten szelma Janikowski bez dwóch zdań był zwycięzcą nie zaś pokonanym. Jednak najważniejsze, że udało się ciotuchnę odnaleźć nim ta w jakie turbulencje by wpadła.


Pan Odloczyński z wolna podjeżdżał do Janikowskiego z pięścią wspartą na łęku. Koń widząc podrygujące jeszcze ciało i czując zapach krwi nerwowo drobił kopytami. Rzut oka szlachcicowi pozwolił rozeznać się w sytuacji i nijakiego zagrożenie nie widział. Ni dla nich ni dla ichmościny Kusznierewicz czy jak tam jej teraz było. Przewaga jaką mieli była nadto oczywista dla wszystkich nawet dla tego szlachetki co to właśnie pachołka rozszczepił. Po przyodzianiu nierozpoznanym czyli pewnikiem wbrew oskarżeniom to nie od Patulskich. Małopolanin swoim zwyczajem nie zamierzał czekać na nikogo i ustępować nikomu miejsca – w końcu lepszych od niego tutaj nie widział, a i prawa gościnności według siebie nie naruszał. No i baby póki co do głosu nie zamierzał dopuszczać, bo jej wyjaśnień nie czekał… imć Paweł też musiał poczekać. Wiadomym było, że fantazji mu nie staje przy Andrzeju… tedy nie dał mu odpowiedzieć.

- Patrzajcie waszmościowie jaki Herkules nam tu pod brzózką wyrósł. Ledwo co urzezał pacholika nieumiejącego szabliska utrzymać w ręku, a juże nas obszczekuje. Powiedział to niby jakąś krotochwilę do towarzyszy siedząc dumnie w kulbace i z góry na spieszonych Janikowskich patrząc. Jednak jego głos prędko zmienił się nie do poznania i nieomalże wysyczał niczym żmija. – Ja ci dobrze radzę panie Janikowski nie wyj tutaj niczym Majra do księżyca i lepiej zacznij wyjaśniać… cóże tutaj wyprawiasz miast opluwać szlachetnie urodzonym. To, że napad na kolasę był to i my wiemy. Ale miast za język pociągnąć tego tutaj hultaja toś mu łeb urezał. Miałeś go jak lina w saku… aleś wolał uciszyć! Powiedz no mi szlachetko czy aby ten nieborak ci nie wadził zanadto? Czy ty aby jego śpiewu się nie obawiałeś? Celowo nie wspominał nic na temat znalezionej dziewki…

- A jakim to prawem, jeśli zapytać można, waszmość do mnie takim tonem się zwracasz. W karczmie razem, żeśmy nie pili, a i nie pamiętam, żebyś mi waszmość bratem lubo kuzynem był. Trzymaj więc waszmość język na wodzy, bo nie ciebie pytam, jeno imić Patulskiego. Janikowski szablę do pochwy schował i ku swemu wierzchowcowi się udał. Imić Patulski po polanie się rozejrzał i ku swej ciotce się zwrócił, uwagi pana Janikowskiego mimo uszu puszczając – Ciotuchno droga, nic ci ten hultaj złego nie uczynił. Bo jeśli w jakikolwiek twej godności uchybił to zaraz go tu na szabelki wyzwę.

Ksymena dłoń tylko uniosła pomarszczoną łagodząco i uśmiechnęła się, wpierw do bratanka sokolika, a potem do Janikowskiego - uprzejmie, ale zimniej już.
- Nic a nic złego nie spotkało mnie z ręki imć Janikowskiego, jeśli nie liczyć tego nagłego ode modlitwy wieczornej strzałami oderwania i przestraszenia wychowanicy mej, sieroty nieszczęsnej, i pana karbowego, któren ledwie na nogach się utrzymać mógł z tych rwestesów nocnych i ani chybi znów mu humory wzbiorą - ton miała łagodny i miły, choć w słowach przytyków nie brakowało.

Janikowski tylko prychnął i konia za uzdę chwycił:
- Ciotuchną się waszmość nie zasłaniaj, bo to ona i jej pachołki za nami goniły, a nie my za nią. Ja na jej życie, ani tfu - Janikowski na ziemię splunął - na godność, żem nie nastawa. Dziwna to rzecz, że cały ród Patulskich ze swoimi lennikami na nocne łowy się wybrał. Oj dziwna.

- Dziwna to rzecz, że Janikowski z hajdukami nocne harce wyczynia i to na ziemiach Patulskich - wtrącił się Kmita - A sprawa tu poważna jest, bo o rozbój na gościńcu i gwałt na szlachcicu chodzi, a waszmość jedynego świadka szablą rozszczepił.

- Licytować się waszmość nie będziem. - odparł spokojnie Janikowski - Ja swoje widziałem i swoje wiem i jeno przez grzeczność i szlacheckie wychowanie się imić Patulskiego pytam, co tu z całą familiją i reszą służby robi. Chciałby wiedzieć, jaki raport panu staroście zdać mam. Mówże zatem imić Patulski. Pan Paweł nie odpowiedział, jeno na swoją ciotkę popatrywał i jakieś odpowiedzi na jego pytanie czekał.

Milczała pani Ksymena, bowiem siły zmienione na nowo rachowała. I postała, wypierać się tego nie zamierzała, w jej głowie myśl, by młodego Janikowskiego zarezać w głuszy leśnej wraz z pachołkami i w bagnach trupy zatopić. Pokusa to była silna, mało ich było, nie wyrwałby żaden się, i nikt by się nie dowiedział... Potoczyła wzrokiem po zgromadzonych, po bratankach ancymonkach i ich kompaniji, w szczególności panu Posłusznym pijanicy i kronikarzu jego. I wyrachowała, że zbyt duża ich przewaga, i zbyt duża skłonność do kielicha... sprawy w cichości utrzymać nie dałoby się. Głowa imć Tadeusza miała jeszcze pozostać czas jakiś na barkach jego. Gracki to był młodzian, i płakałby po nim ojciec jego. Ksymena Zygmunta Janikowskiego jako przez mgłę pamiętała, i z twarzy może i by nie poznała, ale pamiętała dobrze, jak ten husarz późniejszy z nią razem przez mur do księżowskiego sadu na ulęgałki skakał, i Zygmunt pod suknię jej żurawia zapuszczał, kiedy okrakiem na gałęzi siedziała, a potem przed kościelnym i jego psami uciekali po chaszczach. Dziecięce to były zabawy, i szybko ukrócone przez tatuńcia i starego Janikowskiego, gdy się wydały. Potem zaś Zygmunt Chorzynę sobie wyszarpał i skończyło się... w sumie co się skończyło, Ksymena za bardzo nie wiedziała. Jednak zanim Janikowski Krukównę do ołtarza poprowadził, zerkał nie raz i nie dwa na Ksymenę, i pod murem księżowskiego sadu, przez który jako szczeniaki skakali, czekał aż Ksymena z kościoła wyjdzie. Gdyby nie ta wieczna rodzin wojna, mógłby być Tadeusz synem własnym Ksymeny, kto wie, kto wie?
- Mości Janikowski - ozwała się pani Kusznierewicz głosem spokojnym i rzeczowym. - Znam ja dobrze starostę naszego, pana Wierchuckiego, niech Bóg da mu długie lata na stanowisku, i wolałabym, abyśmy siwej głowy jego w animozje nasze nie mieszali. Raz, że pilniejsze ma on sprawy, dwa, że znając go dobrze, wiem, iż jednej on rzeczy nie znosi - miru domowego zakłócania i krzyków niewiast i dziatek przestraszonych. Zważ tedy, czy podziękuje ci, waszość, nasz starosta, że się nocą po cudzej ziemi rozbijasz, szlachtę bogobojną z łóżek zrywasz strzałami... i na ziemi cudzej człeka, który - nie zaprzeczam - rapt jakiś popełnić mógł, na miejscu ubijasz, miast go przed oblicze sprawiedliwości przyprowadzić? Zali tak postępuje urodzony herbowy? Znałam ja twego ojca, nim się w husarskie pióra ustroił, znałam i potem i wiedz, że nie takiegom postępowania się po jego synu spodziewała. Pytasz, cóże robimy tutaj po nocy. Tyś tego przyczyną, panie Janikowski, twoje rajdy nocne i po lasach strzelania. Dlategośmy z łóżek powstawali i na koń skoczyli - ciągnęła flegmatycznie i z wolna, jakby żadnej urazy mimo wszystko nie chowała - boś jako orda brzmiał, panie Janikowski, i niebezpodstawnie napadu żeśmy się spodziewali... Na pytanie twe odpowiedziałam, tedy i ty mi rzeknij, co czynisz na mojej ziemi? Możesz i teraz, i potem... bo widzę - wskazała palcem na zakrwawionego trupa - że pora późna lubo wypitka pomyślunek waszmości cokolwiek zmąciły. Tedy może i lepiej potem? - zamyśliła się pani Ksymena i pociągnęła dalej. - Powiem ci, mości Janikowski, co uczynimy, by staroście naszemu siwych włosów nie przysparzać. Na mojej ziemi stoisz, na mojej ziemi waszmość człeka usiekłeś i moja to sprawa przede twoją. Tedy teraz mości Kmita i mości Winnicki, jako ludzie urzędowi, których zacności i powadze nikt zaprzeczyć nie może, konia tego człeka do Mierzynowa zaraz zaprowadzą. Waści zaś i ja trupa do proboszcza zawieziem, choćby i Belzebubem był samym, nie godzi się chrześcijanom bliźniego bez pochówku ostawić. Po drodze waści odpowiesz na me pytanie, albo i nie. Niezależnie zaś od tego, jutro w południe ojca twego, mości Zygmunta, odwiedzę osobiście i o tej sprawie mówić z nim będę, i to proszę, abyś mu przekazał. Kiedy rapty się czynią, sprawa to wspólna okolicznych herbowych i mus nam o tej sprawie ponad podziałami radzić. Może sami z tym sprawimy się i starosty kłopotać nie trzeba będzie. Liczę też, że wówczas z mości Zygmuntem to nieporozumienie w postaci waścinej zbrojnej parady po ziemiach moich spokojnie wyjaśnimy przy kuśtyczku... - Ksymena zgarnęła mocniej wodze. - Sprawmy się szybko, mości Janikowski, bo wychowanicę moją w drgawkach histerycznych z przestrachu ostawiłam w dworze i mus mi jechać obaczyć, czy nie odbije się to na jej kondycyji.

***

I zaczęło się... długo to trwało bo między Bogiem a prawdą to kiedy jeno Odloczyński wjechał na polanę wiedział iż szabelka mu w pochwie nie usiedzi. Nim imię pachołka Pietrka przebrzmiało i pan Janikowski rozkaz zaczął wydawać rębajło już bił konia ostrogami by ten na adwersarza skoczył. Nie chciał dać mu szansy na sięgnięcie po krócicę i kurku odwleczenie. Wierzchowiec posłusznie woli jeźdźca ruszył z taką zaciekłością, że stojący na jego drodze szlachcic miał do wyboru albo uderzyć o jego pierś lubo odskoczyć.

Odloczyński nie zamierzał gonić po nocy za pachołkiem. Fantazyja mu na to nie pozwalała… tak samo jak wypalenie z bandoletu do Janikowskiego. O nie tak to nie mogło się zakończyć. A jako, że nie chciał aby też inni go roznieśli na szablach albo z samopałów napsuli tedy zawracając konia i dobywając szabliska zakrzyknął – Stawaj kurwi synu ze mną na szable! Albo gardła tutaj dasz! I tym razem nie dał mu za dużo czasu do namysłu… jeżeli tej oferty nie przyjmie to imć Andrzej zamierzał ciąć go przez łeb, by szybko pozbawić go sposobności do oddania tutaj ducha. Doskonale wiedział, że ni jak zabić im tutaj tego szaraczka.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 27-05-2012 o 07:51.
baltazar jest offline  
Stary 06-06-2012, 10:34   #14
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Imić Janikowski z uwagą słów pani Ksymeny słuchał, w jej lico natarczywie wpatrując się.
- Sprawny i biegły język waćpani, niczym u jakiego sędziego lubo senatora. Zważ jednak mościpani, że ja hultaja od drogi ścigam, a te jak wiem jeszcze do Patulskich nie należą. Pachołka mi ranił to i żem go w gorączce bitwnej usiekł. Nie myśl jednak szanowna pani, że konia ichniego oddam. Czarne sakwy przy kublace wiszą i starosty to rzecz osądzić co z nimi zrobić, a nie takich szaraków, jak Patulscy. Piotrek! - krzyknął nagle pan Janikowski - Konia trzymaj i kto by się zbliżył doń w łeb pal.

Machnęła ręką pani Ksymena, jakby muchę natrętną odpędzała.
- Sokoliki! - na bratanków krzyknęła, i aż dziw, że ryk taki z piersi tak mikrej dobyć się mógł - Jak mi który po broń sięgnie teraz, pasy drzeć będę - dokończyła ciszej już, z uśmiechem chytrym, bo i się jej Janikowski sam podłożył. - A waści wszystkich na świadków biorę, iże urodzony Tadeusz Janikowski pierwszy po broń sięgnął i do zwady judził.
Znów odezwała się spokojnie, tonu wesołego nie zmieniając.
- Rozumiem, iż waści rękę moją pomocną odtrącasz. Rozumiem też powody, dla których to czynisz, z których gorączka młodości jest pierwszą... obcą na szczęście tak i mi, jak i ojcu twemu. Ochłoń więc waści, tę szansę raz jeszcze daję, byś nie tylko staroście, ale i mości Zygmuntowi trosk nie przysporzył. Kiedy hultaj z drogi na Patulskich ziemie zbieżał, nie twój już ci on, i nie twoja rzecz starostę powiadomić. Choć jeśli potrzeba zajdzie, i waści świadectwo dać powinien. Przeprosin za alarm nocny i mej wychowanicy niebogi strach jak widzę nie doczekam się, ale nie moja to sprawa grzeczności uczyć cię, tylko oćca waści. Czy waść myślisz, żem ja się na chabetę tę połakomiła? - Ksymena wykrzywiła się w rozbawionym uśmiechu. - Lepszej krwi koni u mnie na pęczki, a i ten, na którym waści żywotem swym siedzisz, w mej stadninie rodzony widzę - pani Ksymena przyjrzała się bliżej. - Jagódkowy to źrebak, w przeszłym roku przedany, jeszcze ręką męża mego ułożon. Dobrze chodzi, a? - pani Ksymena przez chwilę nawet wyglądała na zainteresowaną odpowiedzią, ale zaraz potem jej twarz ściął poważny wyraz. - Wracając do spraw naszych. Od kiedy hultaj nogę za gościniec postawił na Patulskich ziemi, nasz ci on. Koń nasz, sakwy przy koniu nasze i właściciela my szukać będziem, by szkapę i dobytek oddać a dowiedzieć się, co się stało. Trup takoż nasz i problem z hultajem - również. I nasza rzecz zdecydować, czy do starosty pójdziem czy nie, choć do narady ojca twego zapraszamy serdecznie. Ojca twego, nie waści, panie Tadeuszu, boś w młodości swej nierozważny i rany przeszłe drapiesz bez potrzeby. Przy prawie jesteśmy, mości Janikowski, a rękę mą odtrącając pomocną i parobków do bitki zachęcając, do raptu na mej ziemi złodziejstwo i rapt kolejny jeszcze dołożysz chcesz - Ksymena ścisnęła usta w wąską kreskę. - Hultaja uciszywszy na wieki, i to, co w sakwach tych jest, a co także mówić może, przejąć chcesz? Sam głowę w pętlę kładziesz, każdy sąd waści o współudział oskarży, do wieży wsadzi i nad życiem twym roztrząsać się pocznie, a i temu się przyjrzy i rozgłosi, żeś sąsiadów na ich własnej ziemi strzelać chciał, sam siebie podstarościm, starostą czy nawet wojewodą czyniąc, i ich sobie uzurpując przywileje... - ciągnęła bez humoru, monotonnym głosem. - Nie chcę ja tego dla ojca twego, i nawet dla waści nie chcę, choć bez szacunku dla płci mojej, wieku i urodzenia odzywasz się do mnie. Bo myślę, żeś jeno głową gorącą zawinił, mości Janikowski. Tedy powietrze wypuść, coś się nim nadął, chłopcze i pomoc mą przyjmij, bo ja głowę twą i honor uratować mogę i chcę - wbiła oczy w Janikowskiego i odezwała się do ogółu, wzroku z młodego szlachetki nie ściągając. - Boga i waszmości herbowych na świadków biorę, iż opiekę nad ziemiami brata mego sprawując, nijakiej zwady z urodzonym Tadeuszem Janikowskim nie szukałam, pomoc mu mimo jego raptów dobrosąsiedzką oferując. Toże jednak prawo ma każden jeden szlachcic - zaatakowany bronić się może i powinien. Tedy zważ, mości Janikowski, cóże czynisz i na czyjej ziemi, i jakie będą tego konsekwencje. Ja ku waści gniewu nie mam, i jeno o sprawiedliwość i spokój dni moich ostatnich mi idzie. Sokoliki, cokolwiek pan Janikowski uczyni teraz, oddajcie mu jako on nam dał.
- Przecie ja na waści godność nie nastawał, co samaś waćpani potwierdziła. Hultaja i rozbójnika jeno, żem gonił i tak się stało, żem ubił,. Sprawiedliwość i Bóg po mojej jest więc stronie, więc mnie dobrodziejko sądami nie strasz, bo wszyscy wiedzą, że Patulskiego synowie to pierwsze w powiecie hultajstwo i warchoły, jak i cala familija z resztą. Sakwy nie oddam, bo w waszych rękach bezpieczna nie będzie. Skoro na ojca mego tak, często się powołujesz, tędy do niego jeźdźmy i on nasz spór osądzi.
- O, to to - odparła pani Ksymena z niekłamanym zachwytem, bo wszystko szło jak po sznurku po jej myśli. - Właśnie o tym braku poszanowania mówiłam. O rodzie mym mówisz, bracie mym i synach jego, i mnie samej. Ja ci pomoc oferuję, dobre imię twe chronić chcę, a ty mnie ode hultajów wyzywasz?

***

I jako żywo - wszystko poszło po myśli pani Ksymeny, czyli prościutko do swady i bijatyki.
- Gonić psubrata - zawrzasnęła pani Ksymena głosem gromkim do wszystkich w ogólności i nikogo w szczególności. Sama wyszarpnęła jedną z Łasiczek pod rękawem ukrytą i - jako że konie, ich zdrowie i życie bardzo wysoko sobie ceniła - wyrąbała z hukiem prosto w piersi jednego z pachołów Janikowskiego.
 
Asenat jest offline  
Stary 08-08-2012, 20:36   #15
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- To czyś hultaja i rozbójnika waść ubił, czy może posłańca czyjegoś, to nie waść, ani ojciec jego będzie rozsądzał, tylko pan starosta - znowu zadziornie wtrącił się Kmita - zwłaszcza żeś waszmość na gorącym uczynku przydybany. Dowody tego co tu się stało, jako przedstawiciel urzędu starościckiego, pod swoją opiekę, ja wezmę!

- Zbastuj waszmość - rzucił krótko imić Janikowski - Powiedziałem, że sprawę jeno starosta rozsądzić może , a nie pachołek Patulskich jakim waszmość jesteś i twój urząd nic tu nie zmienia. Noc ciemna już i nie ma co dalej kotów drzeć. Obawiacie się waszmościowie o sprawiedliwość i prawa poszanowanie, w co doprawdy uwierzyć mi trudno, to do dworu mego zapraszam. Tam do rana poczekamy, a potem do starosty ruszymy.

- Waszmośc z łóżek nas zerwałeś swym na ludzi polowaniem, a teraz chcesz po nocy starą kobietę telepać do dworu swego... po co? Zali nie po to, by i nas uciszyć? - zakończyła głosem lodowatym i czarnowieszczym, białkami oczy przymrużonych błyskając.

W panu Odloczyńskim już od dłuższego czasu złości wzbierała… a to ze względu na traktowanie niczym jakiego sługę czy szaraka uczepionego pańskiego rękawa zarówno przez Janikowskiego, jak i też przez ciotuchnę co to niczym jaki rzymski senator przydługim oratio ich uraczyła. Wprawdzie większość gorzałki ze łba już wywietrzało ale i tak krew się gotowała. Dlatego od dłuższego czasu już koń dreptał w kierunku szlachetki… a teraz znalazł się już na tyle blisko że jego nerwowe pochrapywanie i ruchy łbem musiały pana Janikowskiego zatrwożyć. Czy aby koń nie ucapi go zaraz zębiskami za policzek – To czy po waści stronie i Bóg i sprawiedliwość to się okaże. Jednak po naszej stronie siła i jak asan będziesz dokazywał niczym zając w kapuście to się może zaraz pokazać czy aby nie trafisz przed Pańskie oblicze szybciej niżbyś tego chciał! Dlatego usłuchaj co lepsi i mądrzejsi od ciebie mają do powiedzenia nim cię jaki zły los spotka.

- Grozisz mi waszmość? - spytał oschle Janikowski.

Imć Andrzej bodnął konia ostrogami tak by ten jeszcze dwa kroczki zrobił wprost na Janikowskiego prowokując go do ruchu. – Coś taki zlękniony asan… przecież ja dobrze radzę. Bo o krzywdę nietrudno szwendając się po nocach! Uśmiechnął się wilczo do niego tak, że ino kiep by tego nie zrozumiał.

Janikowski cofnął się o krok i ze złością popatrzył na agresora.
- Waszmość konia swego wstrzymaj, bo widzę, że ci gorzałka w głowie zawróciła i zwierze cię nie słucha. Gróźb twych się nie boję. Mówiłem już, że prawo i Bóg po mojej stronie i to wy gwałtem do posłuszeństwa chcecie mnie zmusić. Cofnij się więc, waszmość, bo... - Janikowski głos zawiesił i wyzywająco spojrzał na Odloczyńskiego - bo przez łeb dać mogę.

- Coś mi się widzi, że waść jeno tak obiecujesz. Bo delia to chyba zajęcym futrem podszytą masz. Niby to do tańca prosisz a niby to niczym płochliwa panna za matulą się chowasz... odrzekł spokojnie Odloczyński i konia bodnął znowu. Teraz już widno wszystkim było, że Janikowskiego od pachołków jego odgrodzić chciał wierzchowcem.

Imić Patulski przyglądał się temu wszystkiemu, co się na polanie dział z niezwykłym jak na jego personę spokojem. Widać było, że lico jego poważne i przemyśliwa on cały czas o czymś. Nie wiadomo było, czy to obecność ciotuchny tak na hultaja w całym powiecie znanego, wpłynęła, czy insza przyczyna takiego zachowania była. Ważne, że Patulski milczał i jeno ludzie jego w obroty imić Janikowskiego wzięli.

Pan Odloczyński coraz bardziej Janikowskiego na bok spychał i plan jego kompanom wydał się wnet oczywisty. Imić Janikowski też w końcu pojął do czego zmierza jego adwersarz. Cofnął się jeszcze o dwa kroki, by z dala od końskiego łba i kopyt być.

- Waszmość na szlachecką osobę nastajesz. - rzekł niezbyt pewnym głosem szlachcic - To zwykły gwałt jest. Jak waszmość śmiesz? Na szable bym cię wyzwał, ale jak się tu z takimi pojedynkować, gdy kompani twoi zaraz, by mi palbę w plecy wrazili. Odstąp waść ostatni raz mówię.
Janikowski na swego sługę spojrzał, tego co to konia hultaja usieczonego trzymał. Widać było, że lada chwila jaki rozkaz mu wyda.

-Miarkuj się waszmość, bo na naszą godność nastajesz, - powiedział pan Jakub jednocześnie tak zajeżdżając koniem, by pacholik z “dowodami” nijak ujść nie mógł - Obrazą ukryć chcesz to żeśmy w prawie, a ty nie.

- Jako żywo słusznie prawi zacny pan Kmita, w prawie i zwyczajach, a i ludzkich podłościach z racji funkcyiji swej obznajomiony - oznajmiła z godnością pani Ksymena i rękawem swym szerokim sprawę przysłaniając, jedną z Łasiczek dobyła. - Waszmości nienawiść zaślepia i złe nam gotujesz.

Imić Janikowski widząc, co się święci i że przewaga nie po jego stronie nie zwlekał i więcej się z nikim w dysputy nie wdawał.
- Pietrek! - ryknął na cały głos - Konia bierz i do dworu gnaj!
Pachołek, Pietrkiem się zowiącym, za lejce chwycił i grzbiet konia jednym susem przeskoczył. W kulbace się jeszcze dobrze nie usadowił, a już konia pod boczki dźgać zaczął.

Kmita instynktownie czuł, że torba musi zawierać jakieś dokumenty kompromitujące Janikowskich. Gdyby udało mu się je zdobyć i dostarczyć do Starosty, jego prestiż wzrósłby znacznie, a możliwe że dochrapałby się stanowiska podstarościego. Był więc czujny przez cały czas i gdy tylko pachołek wskoczył na koń, Jakub dobył szabli i natarł na niego. Ubić biedne pacholę nie miał zamiaru, ale gdyby nie było innego wyjścia tedy niech się dzieje wola nieba. Ostrze błysnęło w świetle pochodni i niczym piorun uderzyło w kierunku ręki sługi Janikowskiego.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 09-08-2012 o 20:20.
Komtur jest offline  
Stary 10-08-2012, 17:33   #16
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Na polanie gorącą się nagle zrobiło, niczym w sierpniowy dzień. A przeta jeszcze śnieg przy drogach leżał i o takich fenomenach mowy być nie mogło. Ludzkie to jednak emocje i słowa, tak powietrze podgrzały, że duszno się wszystkim robiło.
Gardłowanie i słowne potyczki, co raz to ostrzejsze były i coraz większą agresją i nienawiścią podszyte kolejne zdania były.
Imić Janikowski pewnych swoich racji i słuszności swoich sądów i czynów był. Zdawał sobie jednak sprawę, że z hultajską familiją ma do czynienia i żadne argumenty i retory logiczne skutku tutaj nie odniosą. Siła jedynie do Patulskich przemówić mogła i do zmiany postępowanie nakłonić mogła. Imić Janikowski znikąd pomocy i wsparcia wypatrywać nie mógł. W tej desperacyi jedno mu tylko wyjście zostało. Rozkaz pacholikowi wydać i na boże zmiłowanie i opatrzność liczyć, by skrzydeł Pietrkowi dodała i przed gwałtem Patulskich uciec pozwoliła.
Ryknął, więc waszmość Janikowski w głos:
- Pietrek! - ryknął na cały głos - Konia bierz i do dworu gnaj!
Pietrek na koń wskoczył i już go ostrogami dźgać zaczął, gdy nagle palba z krócicy na polanie rozległa się. Ktoś tak celował, że tuż nad końskim uchem wystrzał miejsce miał i biedne zwierzę dęba ze strachu stanęło i pacholika Janikowskich z kulbaki wyrzuciło. Koń samopas w głuchą noc ruszył, a imić Kmita za nim. Wystraszone zwierzę na oślep gnało, więc mości Jakub szeroki łuk zrobił i drogę przerażonemu wierzchowcowi po kilkudziesięciu metrach zajechał. Koń zatrzymał się i drepcząc w miejscu, uspokoić się imić Kmicie pozwolił. Szlachcic lejce w dłoń chwycił i na powrót ku polanie się skierował.

Także imić Janikowski w skutek palby z krócicy na ziemi skończył. Rzucić się on na pomoc pacholikowi chciał, ale mości Odloczyński który od dłuższego czasu drogę mu tarasował rozpędzić się nie pozwolił. Szablę błyskawicznie dobywszy zdzielił odwiecznego wroga Patulskich w czerep rękojeścią szabli i na ziemię . Krew trysnęła z przeciętego czoła Janikowskiego.
- Zapłacicie za to psubraty - wysyczał przez zęby mości Tadeusz krew z oczu ocierając.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 15-08-2012, 19:41   #17
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
No i nocne harce po lesie szybko się zakończyły. Ktoś wystrzelił, ktoś krzyknął a nim chmura prochowego dymu dobrze opaść zdążyła pan Odloczyński już guza nabił młodzikowi. Co to widać nie miał już tyle fantazji co przy zarzynaniu gońca. Imć Kmita skoczył za spłoszonym konikiem... Posłuszny przepadł jakby go czort do piekieł zawezwał a ciotuchna niczym jaka Atena gromami ciskała. Kiedy Janikowski coś o zapłacie wygrażał imć Andrzej już z konika zeskoczył i sztych pod gardło mu podsunął. - Nie groź bratku boś niczym zając w sakwę złapany. A jako, żeś pojmanyś in recenti crimine tedy możesz być pewien że przed obliczę starosty trafisz. Bo w Rzeczypospolitej fur, latr, incendiarius, viarum depopulator - ubique capiatur! Co mówiąc zerknął w lico jejmościny Ksymeny jakby sprawdzając czy ten krzykacz będzie miłym jej gościem. I chyba coś tam zobaczył. - I poczekasz sobie na niego w Mierzyniowie. Jak parol dasz, że nie uciekniesz to i z orężem tam pojedziesz... a jak nie to twój wybór. Choćby i za koniem włóczony.

NIe zamierzał go niczym jaki tatar na arkanie prowadzić ale już ten kogucik mu za skórę załaził. Nic ino fikał koziołki i o lekcję się prosił. Jednak imć Andrzej wiedział, że póki co nikomu na rękę nie będzie turbowanie młodego Janikowskiego... przy najmniej na razie i przy najmniej ta wiedza gasiła garączkę jaka w każdej chwili mogła się zrodzić.

Kiedy Jakub wrócił upewnił się tylko czy sakwa, o kótrą ta awantura wybuchła jest w ich posiadaniu. - Zatem cóż to za tajemnice tam są skrywane dla których warto było pachołka zabić?

Na koniec zwrócił się do ludzi Janikowskiego - A wy tatarskie chwosty tego nieszczęśnika przez kulbakę i poprowadzicie do dworu... nie godzi się chrzeszcijanina na pastwę wilków w lesie ostawiać. Wrodzona ciekawość warchoła kazała mu też przyjrzeć się lepiej trupowi.
 
baltazar jest offline  
Stary 16-08-2012, 10:11   #18
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
...szczęście to prawdziwe, albo i nie - raczej powinienem opatrzności Bożej to przypisać - że tacy kawalerowie zacni jak pan mój Andrzej Posłuszny, wraz ze swoją kompaniją, w okolicy tej w czas owy przebywali. Gdyby nie oni, pewnie temu sprzedawczykowi i bandycie pospolitemu Janikowskiemu (bo jakoż inszej nazywać tego kto na traktach na szlachtę napada) jego czyn haniebny płazem uszedłby, a i być to może że nikt by się o gwałcie oraz kradzieży nie dowiedział.

Ale diabelski jego plan pokrzyżował nie kto inny, ale prawy i śmiały Pan Posłuszny, który gdy tylko o grasancie bezczelnie na dobrach jego przyjaciół sobie poczynającym się wywiedział, rychło całą kompanię poprowadził by porządek zaczynić. Jako żem był tam z nimi, ja, Ambroży Tymoteusz Winnicki herbu Półkozic, z urzędu susceptant przy kancelarii grodzkiej Miasta Sieradza - z pierwszej ręki możecie się dowiedzieć grimuary te czytając, jako to zaprawdę było. Długo by opowiadać o iście cesarskim planie rozprawy, jakim Pan Andrzej towarzystwo zachwycił. Dość rzec, by w szarży i starciu poprowadzonym przez Pana Posłusznego tak, że na wieść o tym sam hetman koronny (gdym mu kiedy później rzecz całą opowiedział) głową kiwał nie szczędząc słów podziwu i pochwały - kompania nasza w śmiałym frontalnym ataku udaremniła bandycki rajd Janikowskiego. W starciu sam Janikowski, na gorącym uczynku występku schwytany, uległ umiejętnościom bojowym mojego pana, który nie ubijał go (choć mógł) ale rozbroił jeno, z łatwością jakby z dzieckiem sobie poczynał. W ten sposób Pan Posłuszny słusznie mniemał, że lepiej psubrata przed oblicze sprawiedliwości postawić, by po prawie za swe podłe czyny Janikowski szmata odpowiedział. Inni zacni kompani z hajdukami na usługach złoczyńcy się rozprawili.

Trzeba było to widzieć, jak oślizgła ta gadzina Janikowski płaszczy się w błocie pod butami jaśnie pana Posłusznego, na przemian to o litość błagając i korzyści wielkie za zaniechanie przed starostę doprowadzenia obiecując. Ale chybaby prędzej diabła do święconej wody przekonał, niźli Andrzej Posłuszny herbu Bawola Głowa łapownictwem splamić miałby swe dłonie. Podziwiałem jeno opanowanie mojego pana, gdy miast za takie haniebne propozycje przez łeb gadzinę zdzielić, mąż ów nieskalany jeno z politowaniem i niesmakiem głową pokręcił i zalecił panu Odloczyńskiemu, co to Janikowskiego pod strażą trzymał, żeby zabrał tego niegodnego syna sprzed oczu szlacheckich, bo dłużej słuchać nie może tego upadłego knura.

Wiedzieć tu należy, że w tej akcji śmiałej nie tylko cześć białogłowy została uratowana, nie tylko zbrodniarz na gorącym uczynku został pochwycony, ale też i rzecz pewna z rąk Janikowskiego została odebrana. Sakwa czarna, którą to Janikowski podróżnym ukradł i z którą pachołek jego uciec chciał. Gdy już w posiadaniu kompanii z powrotem się znalazła, Pan Posłuszny z wysokości swego wierzchowca to dostrzegł i schował zaraz swą szablicę, zakrzyknąwszy:
- Przebóg, odzyskaliśmy zgubę! Opatrzności dziękujmy, bo rzecz to może o wielkiej wadze i zaraz ją odnieśmy do prawowitego właściciela. Rzecz to wiadoma...- powiódł wzrokiem po wszystkich łącznie ze mną (a wzrok miał niewzruszony i jasny niczym letnie niebo), po czym wszyscy pokiwali zgodnie głowami -...że nikt z nas nie może, po prawie i po obyczaju, do czyjejś korespondecyji zaglądać. Przeto spieszmy zaraz, by nie naszą właśność właścicielom oddać.
Ale wtedy któryś z kompanów milcząco zamachał przesyłką. Pan Andrzej bez słowa zeskoczył (jako zawsze zwinnie niczym ryś) z wierzchowca i podszedł do tamtych. Ja również się zbliżyłem, przez co sam widziałem to co zaraz sam pan mój głośno skonstatował:
- Patrzajcie, Waćpanna i Waszmościowie! Sakwa rozpruta!

Ten, kto ją trzymał, pokiwał smutno głową. I jam to widział, pies Janikowski zdążył torbę wybebeszyć. Pozostawało mieć nadzieję, że nic nie zdążył z niej zabrać.

- Skoro rozpruta, to inszego wyjścia nie mamy, zgodzicie się chyba...- Pan Posłuszny ujął sakwę i włożył rękę do środka - ...niż na miejscu sprawdzić, czy aby nic nie zginęło. O to przecie pretensji właściciele mieć przecie nie będą, bo jeśli ona pusta - to nie wrócim jeszcze, ale każdą piędź ziemi oraz Janikowskiego psubrata przetrząśniem by zgubę prawowitemu przywrócić. A jeśli nie pusta - sprawdzić należy od razu czy bandyta uszkodzić czego nie zdołał, czego...- powłóczystym i groźnym niczym leo spojrzeniem omiótł pan mój wszystkich -...wszyscy będziem świadkami, a słowem szlacheckim w razie potrzeby gotowi potwierdzić.

Jako wszyscy oddech wstrzymałem i jako wszyscy ponad ramionami Pana Posłusznego, krzepkimi jako u tura groźnego, nachyliłem się by ujrzeć. Zdało się, cała przyroda wstrzymała oddech bo i przysięgam, wiatr na tę chwilę ucichł a ogień pochodni zapłonął mocniej - musi to Pan Bóg sam wtedy planom swojego pokornego sługi Andrzeja dopomógł.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 19-08-2012, 09:24   #19
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nie słyszała pani Ksymena pokrzykiwań młodego Janikowskiego, nie słyszała pytań bratanków do siebie bezpośrednio zwróconych, na sakwę jeno okiem rzuciła. Stała wyprostowana obok klaczki, na której mości Tadeusz d tej zwady przyjechał, jakby więcej dla niej ten koń, niby piękny, ale czy jakoś wyjątkowo, znaczył, niż nowe rodów wojny. Blade jej ręce wodziły po lśniącej sierści. Poznała ją ta oczajdusza, poznała, i łeb wetknęła pode szyję, prychnęła cicho. Dobry był dla koników pan Kusznierewicz, i Ksymena była dobra. Zawsze ją pamiętały. I teraz w zakamarki sukni sięgnęła i podsunęła pod miękkie chrapy okruch brudny i obśliniony już, ułomek z cukrowej głowy. Przytuliła twarz podwiędniętą do końskich nozdrzy, jakby ten ciepły dech mógł wygnać jej z płuc chorobą.

Odwróciła się. Janikowski na ziemi klęczał, i to było miejsce dobre dla niego. Wodze klaczki Jędrusiowi podała. Kraść nie będzie, ale ją wykupi... za dobry to koń dla takiego zbója i głupca. Przy czym brak przejmującej do szpiku kości miłości dla koników był w oczach pani Ksymeny grzechem większym niż głupota... a od zbójowania większym na pewno.

- Ciotuchna... - zagaił jej chrześniak, sprawę czując jakowymś niezwykłym zmysłem. Ksymena, idąca na Janikowskiego jak rozpędzająca się z pogóra husaria, miała usta zaciśnięte w wąską kreskę i jedną z Łasiczek w dłoni. Rysy odmieniły jej się dziwnie. W tym półmroku ta rachityczna, zasuszona białogłowa zdawała się bardziej podobna do portretów swych przodków w Mierzynowie ściany zdobiących, niż jej brat rodzony i bratankowie.
- Ciotuchna odpuści - do Pawła dołączył Piotr, ale Ksymena nie zatrzymała się. Co w końcu, tych szczypiorów ledwie od ziemi odrosłych słuchać będzie? Ich czas jeszcze nie nadszedł... nadejdzie, gdy jej czas się skończy.

- Mości Odloczyński... ani drgnij - wysyczała tylko przez zęby do stojącego za Janikowskim szlachcica. Poznać go już zdążyła, a ten każdym swym słowem i czynem dawał świadectwo, że się w pierwszym swym osądzie nie pomyliła.

Imć Andrzej kąśliwy wzrok potrójnej wdówki zdzierżył, a na jad wpuszczony w jego ucho odrzekł spokojnie. Z typowym dla siebie brakiem bojaźliwości i hardością, gdy ktoś próbuje mu delię podszyć zajęczym futrem.
- Waszmość pani będzie łaskawa mi jeńca za nadto nie turbować, bo póki co pod moją pieczą on jest. I smród z jego oszczanych hajdawerów nie jest mi potrzebny.

Ksymena jego wywody nieskomentowane ostawiła, by leciały w dal jak puch z gęsiego kupra na wietrze. Łasiczka jeno przez chwilę mierzyła między oczy młodego Janikowskiego. Potem powędrowała w górę na czoło, i gdy Janikowski przymykał oczy, z życiem się pewnie żegnając, lufa strąciła mu kołpak z fikuśnym piórem bażancim. Kiedy otwierał oczy, Ksymena już się schylała po ten kołpak, Łasiczkę w lewą dłoń przekładając, a potem zamierzyła się nim szeroko i z rozmachu, z prawa do lewa, trzasnęła nim Janikowskiego w twarz. I chociaż tłukła w gniewie, chrypliwy głos był spokojny i nieporuszony.
- Ojciec do cię w wieży przyjdzie i puści go starosta... - cios spadł z lewa do prawa. - Powiedz mu, że jak zobaczę Janikowski palec wychynający na moją ziemię, będę strzelać. Nie będzie ostrzeżeń...

A potem trzasnęła raz jeszcze, i raz jeszcze, i kolejny raz, aż odpadło od kołpaka połamane pióro i poleciała w trawę błyskotka z agatem, którą było przypięte. Dopiero wtedy Ksymena odrzuciła kołpak precz.

- Sobie sam postanów, jak chcesz do Mierzynowa i do starosty potem jechać, jak ci mości Odloczyński wspaniałomyślnie zaoferował.

Odwróciła się od szlachetki, nie ciekawiła już jej ta odpowiedź... zanim jednakże stanęła w tym miejscu, gdzie brosza w trawę prysła, zatrzymała się przed mości Odloczyńskim. Łasiczka znikła wetknięta za pasek, i Ksymena oparła bladą, wyschniętą dłoń o pierś szlachcica. Oczy miała przeraźliwie jasne, i choć zmrużone w wąskie kreski, nie było w nich wrogości. Zza ust pani Kusznierewicz, która mogła nosić każde nazwisko, ale zawszeć pozostawała Patulską, wydobył się szept cichy, tylko dla uszu Odloczyńskiego przeznaczony:
- Nie wchodź mi w drogę... bo nie zdzierżysz.
Jeszcze ciszej niż ona odrzekł Odloczyński, choć znać było po nim, że nie robi sobie nic z tej groźby. - Racz takowe dyspozycje zachować dla rękodajnych albo swych bratanków. To żyć bez niepotrzebnych swar będziemy.
Poczym jej się skłonił i wrócił do Janikowskiego, który widać jeszcze nie doszedł do siebie po tym przedstawieniu. Uśmiechnęła się do niego pani Ksymena, i byłby to nawet uśmiech miły - gdyby nie był taki suchy. Stanęła niedaleko i spiorunowała spojrzeniem Kmitę.
- Co tam tak deliberujecie? Dawajcież tę sakwę, niech wiem, za co zbóje łby wychylają na mojej ziemi.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 19-08-2012 o 16:17.
Asenat jest offline  
Stary 19-08-2012, 10:05   #20
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
"Już swoje paluchy położyć musiał na sakwie, ochlajmorda jeden" - pomyślał pan Jakub zaskoczony bezpośrednim postępowaniem Posłusznego. Konfuzja jak przyszła nagle tak nagle odeszła i Kmita z konia bystro zeskoczył i do kompana podszedł. Nie miał zamiaru by ten stary łotr, ważne być może listy sponiewierał lub co gorsza dla prywaty własnej przywłaszczył. Tak więc podszedł do pana Posłusznego i bacznie przyglądał się jak ten w torbie grzebie, a choć w pierwszym momencie, miał ochotę przemocą sakwę wyrwać to jednak się powstrzymał by sytuacji bardziej niezręczną nie czynić.

- Tylko waść pieczęci nie pozrywaj, jeśli to listy jakowe! - upomniał towarzysza - Nie uchodzi szlachecką korespondencję czytać, a jeśli to pisma urzędowe to za zerwanie pieczęci i gardłem można zapłacić!

Rozkaz pani Ksymeny mimo uszu puścił, bo nie dość że on w posiadaniu sakwy nie był to i władzy tej porywczej wdowy nie uznawał, a nią samą raczej ze względu na braci Patulskich, uprzejmie tolerował.
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172