Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2012, 10:28   #30
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Prawdopodobnie wymyślony na szybko plan Mruka nie podobał się nawet jemu, nie mówiąc już o Kornik, która jednak nie zaproponowała nic lepszego. Wielka, znajdująca się bardzo blisko bestia troszkę onieśmielała i wykluczała skomplikowane procesy myślenia i rozrysowywanie możliwych dróg taktycznego odwrotu, zamieniając go natychmiast w dość paniczną ucieczkę, na szczęście dla uciekających, nie zupełnie ślepą. A na szczęście, bo potwór rycząc ciągle zastosował manewr wściekłej szarży przed siebie, prosto na ofiarę, którą najpierw wyczuł,. a teraz także wyraźnie zobaczył, gdy umykała mu z jakichś krzaków. Pochylił ciężką głowę i jął taranować wszystko przed sobą, starajac się przeciskać pomiędzy dość ciasno rosnącymi drzewami. Uciekajacy tylko słyszeli go a także czuli jak ziemia drży, a Mruk oglądający się co chwilę dostrzegał jeszcze jak szybko bestia ich dogania. A potem nagle pchnął tropicielkę, samemu błyskawicznie skręcając w drugą stronę, dając dowód swojej zwinności.
Potwór zaryczał jeszcze bardziej wściekle, kłapnął zębami zaledwie pół metra od mężczyzny, spróbowała natychmiast zawrócić i jednocześnie wyhamować, co skończyło się trafieniem w drzewo bokiem. Wielka roslina trzasnęła, gdy potężna siła niemal ją złamała.

Nie był zbyt zwinny, a może miał zbyt małą podzielność uwagi, ale plan czarnowłosego mężczyzny zdawał się działać! Zdyszani i zupełnie przepoceni dotarli do niewielkiej polanki, gdzie leżały rozszarpane i połowicznie juz pożarte zwłoki jakiegoś wielkiego, dzikiego i drapieżnego kota, który oczywiście nie miał szans z wielką bestia, ale może nie potrafił się pogodzić z tym, że przestał być królem dżungli. Cięzkie dudnienie pędzącego potwora znów rozległo się zbyt blisko, ale dwójka uciekinierów, wraz z towarzyszącym im i wyraźnie przestraszonym Momo, nie wahała się nawet chwili, biegnąc już w kierunku skały. Nie mieli innego planu, ale ponownie mieli szczęście. Dudnienie ustało nagle, a potem znów rozległ się potężny ryk.
Bestia najwyraźniej wróciła do swojego posiłku, porzucając małe i kościste ofiary.

***

Pozostali w tym czasie mierzyli się z zupełnie innym wyzwaniem, jakie postawiła przed nimi szeroka rozpadlina. Pomysłów nie było wiele, więc chcąc nie chcąc, musieli wypróbować ten jedyny, który zaproponował Ivor. Isha szybko zdobyła odpowiednie fragmenty grubych lian i jak się okazało, kapłan Gonda nie miał większych trudności z ich związaniem i przymocowaniem go drzewca znalezionej broni. Drewno było grube i twarde, ale nie aż tak grube jak mogłoby być. Potem wystarczyły już tylko trzy rzuty, aby nieporęczna do takiego “posługiwania się nią” gizarma odpowiednio zahaczyła o dwa stojace po drugiej stronie drzewa. Wystarczyło teraz mocno napiąć prowizoryczną linę i przywizać ją solidnie.
I w ten sposób pozostawało tylko przejście na drugą stronę, na które zupełnie nikt nie miał ochoty, więc spadło to na Ivora, czyli pomysłowdawcy pomysłu.

Mężczyzna nie zamierzał rezygnować, łapiąc się liny i zwisając na niej zaczął się przesuwać w stronę drugiej strony. Miał w tym niejaką wprawę, więc szło mu nieźle, aż do momentu, kiedy usłyszał trzask drewna. Liną nagle szarpnęło, a myśli kapłana od razu wypełniła wizja tego, jak uderza z całej siły w skalną ścianę, trzymając się już tylko z jednej strony przywiązanej liany. Tylko sekundy dzieliły go od spadnięcia, ale przeciwległa strona rozpadliny była już na wyciągnięcie ręki. Udało mu się chwycić jakieś krzaki i z trudem podciągnąć, stając po drugiej stronie zmęczony i spocony, chóć nie miał pojęcia czy bardziej z nerwów czy wysiłku. Drzewce gizarmy pękły w połowie i broń nie była już zdatna do użytku, gotowa pęknąć przy pierwszym uderzeniu. Ale teraz kapłan mógł przywiązać linę do drzewa także z drugiej strony.

Przeprawianie się pozostałych potrwało jeszcze trochę. Co jakiś czas odzywał się ryk bestii, tym razem nie przybliżający się zbytnio. Alex, ciemnoskóry marynarz i Isha przeszli szybko i zwinnie. Paladyn pozbawiony był zwinności, ale niepozbawiony siły, dzięki której także dotarł łatwo na drugą stronę. Kal i Sil męczyli się długo, dodatkowo asekurowani pomocniczymi linami. Rae podobnie, choć spędzili dobre kilka minut w przekonywaniu jej do zrobienia tego. W końcu jednak pokonali przeszkodę, kontynuując wędrówkę ku skale.

***

Wystająca ponad dżunglę skała okazała się stać na sporym płaskowyżu, także rzecz jasna pokrytym dżunglą, ale odgrodzonym od reszty i znajdującym się nieco powyżej, dzięki czemu już wspinając się na niego przez kilka dostępnych, choć stromych, podejść, można było obserwować wierzchołki najbliższych drzew. Potem widok rozciągał się na sporą część lądu, nawet jeśli widać było tylko drzewa, skały i wodę - tę ostatnią od północnej strony, na granicy wzroku. Tam teren także się obniżał, natomiast na zachodzie piął się jeszcze bardziej w górę.
Dotarli na ten płaskowyż w dwóch osobnych grupkach. Mruk i Kornik byli znacznie wcześniej, zabijając czas zwiedzaniem. A zwiedzać co było, bowiem kiedyś stała tu wioska, częściowo jeszcze zachowana w postaci kamiennych ruin, mocno porośniętych roślinnością, przez co początkowo nawet nie zorientowali się co to jest. Odkryli przynajmniej dziesięć budynków, z których jeden był wykuty w szczerej skale i jako jedyny miał dach, który obecnie wydawał się dość istotny. Na niebie chmury gromadziły się coraz ciemniejsze i płynęły coraz niżej, zwiastując nadchodzącą ulewę. I ta nastąpiła zaraz po tym, jak na płaskowyż dotarła druga, zmęczona i pokąsana przez owady, grupa rozbitków.

Wyglądało to tak, jakby ktoś lał wodę wielkimi wiadrami. Ciężko było naweto odróżnić poszczególne krople, na szczęście Mruk i Kornelia wiedzieli już, gdzie musieli się udać i nawet uniknęli poważnego zmoczenia, w przeciwieństwie do pozostałych, których wołali do siebie. Mimo, że byli narażeni na deszcz może przez jakieś kilka sekund, to zdążyli przemoknąć do suchej nitki, wpadając do ciemnego, skalnego budynku i z trudem łapiąc oddech. Pora deszczowa w tych stronach była najwyraźniej bardzo gwaltowna, na szczęście woda spływała w całości w dół płaskowyżu, tworząc tu tylko niewielkie potoki i nie wpływając do budynku.
A ten był ogromny. Przez szpary, które przepuszczały trochę światła, dostrzegali dużą, pustą przestrzeń. Na jej środku uchowała się tylko wielka, kamienna misa, po której także widać było upływ czasu. Drugi koniec pomieszczenia spowity był w mroku, ale gdy podeszli dostrzegli sześć stojących przy ścianie rzeźb, bardzo przypominających plemienne.
Delikatnego ruchu w bocznej, niewielkiej komnacie, którą początkowo przeoczyli, nie dostrzegł nikt. Ciemność była tam zbyt wielka, póki nie rozjaśniło jej nienaturalne światło, ujawniające zasuszonego starca, kuśtykającego ku nim.


Początkowe nerwy szybko opadły, gdy okazało się, że nie ma broni, ani nie próbuje w żaden sposób zrobić im krzywdy. Podchodził bliżej, wytężając swój starczy wzrok, aby bliżej się im przyjrzeć.
- Zbawiciele! Czy okażecie się godni tej próby?
Jego głos był słaby i drżał, staruszkowi nie pozostało już wiele życia.
- Jestem najstarszym, jestem strażnikiem a moje oczy znów widzą tych, którzy muszą rzucić wyzwanie Nil’ongowi! Błogosławię was i widzę.
Nie wydawał się jednak widzieć swoimi własnymi oczami, bowiem sięgał głębiej. Być może do jakiejś wizji, a może za bardzo się wczuwał.
- Przynieście jego krew i do misy wlejcie. Duchy tego miejsca obudzą się i pozwolą wam przejść, odejść, tam gdzie rozkaże wlewający. Weźcie język jego i wrzućcie do ognia o czerwonym dymie, a udowodnicie, że jesteście zbawicielami. Lud Tha-gol klęknie przed wami, a wy wyprowadzicie go z tego więzienia, pozwalając mu wrócić i zdobyć ponownie ziemie, które do nich należą od zarania dziejów.
Opadł ciężko na kolana, milknąc nagle. Chwilowo nie był w stanie mówić, być może nawet już nigdy. Za to jego oczy wróciły do normalnego stanu. Deszcz wciąż uderzał o skalny dach, spływając potokami w dół, ku dżungli. Z tego co wiedzieli, taka pora mogła trwać nawet miesiąc.
 
Lady jest offline