Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2012, 01:45   #13
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson, Ludo Rotshwert, William Schmidt


Rilaya uważnie studiowała mapę, rozważając wszelkie za i przeciw różnych rozwiązań. Upiła łyk wina, wciąż przypatrując się możliwym drogom, a po chwili odezwała się do zgromadzonych towarzyszy:
- Najlepsza, najszybsza, byłaby droga wodna, ale przy tej pogodzie... - przechyliła delikatnie głowę zerknąwszy na moment ponownie na mapę - Jest droga wiodąca do Middenheim, jednak nie jest ona jedyną możliwością przebycia odległości. Możemy udać się do Altdorfu lądem, podążając niedaleko rzeki, co wydaje mi się lepszym rozwiązaniem. Oferuje ono wielką dogodność, szczególnie w obecnych warunkach. Wodę.
Zabójca wypił duszkiem cały kufel piwa, jakimś cudem nie rozlewając ani kropli, beknął donośnie, i odezwał się.
- Nienawidzę zgadzać się z elfem, ale ma rację. Marsz do Middenheim odpada. W takiej grupie zajmie nam to z tydzień, a biorąc pod uwagę pogodę, zapasy będzie pewnie można uzupełnić dopiero w Mieście Białego Wilka. W tych upałach... sądzę że musielibyśmy zabrać 5, może 6 stulitrowych beczek wody na drogę. Dwa razy tyle z Middenheim do Marienburgu. To nie jest opcja. Chyba że wynajmiemy wozy. - innych członków grupy mógł zdziwić poważny i rzeczowy ton krasnoluda. - Spływ barką odpada. Usmażymy się na pokładzie. Statek nie wchodzi w rachubę. Skurwiele wykorzystują upały i podwoili ceny. Nic nam nie da szybka i wygodna podróż jeśli zdechniemy z głodu w Marienburgu. Marsz wzdłuż Talabecu, a potem Reiku jest jedynym rozwiązaniem które ma sens.
Ludo powoli popijał orzechówkę. Pot, przylepiający jego skórznię do ciała i wszechobecny swąd...
Miasto latem nabierało wszelkich cech koszmaru. W takie dni, w takich miejscach doceniało się życie na dworze. A szczególnie na jego włościach...
Ludo słuchał dyskusji na temat trasy. Szczerze mówiąc, to z dawien dawna od siodła bolała go rzyć. Nogi na szczęście przekroczyły już dawno ten próg bólu. Mógł maszerować tygodniami. Tym bardziej nie pociągało go duszenie się na pokładzie jakiejś rzecznej krypy... Droga przy rzece wydawała się całkiem rozsądna.
-Z elfem w sprawach drogi kłócić się nie będę.
Stwierdził, po czym wzniósł toastowo kufel i zaczerpnął łyka.
-Zacznę od tego - powiedział William pociągając łyk piwa z kufla - że wcale nie chodzi o odeskortowanie mnie do Altdorfu, chciałem wyruszyć z wami, a wiem że Schmitt nie zgodziłby się na takie przedsięwzięcie. Jeżeli ktoś ma coś przeciwko niech powie to teraz - rozejrzał się po wszystkich - co do drogi, to zgodzę się z panną Teltanar i tobą Thargroth’u, że najlepszym rozwiązaniem jest podróż wzdłuż rzeki, jeśli się sprężymy to nim miną dwa tygodnie będziemy w Marienburgu. - pokaźnym łykiem z kufla zwilżył gardło i kontynuował - żeby zachęcić was do przyjęcia mnie w szeregi powiem tyle że znam niemało osób praktycznie w każdym mieście imperium, co więcej jestem bardzo dobrym szpiegiem. No a już na pewno powinna zachęcić was dodatkowa opłata którą dostaliście.
Rilaya zerknęła na Williama.
- Skąd chęć na wyruszenie z nami?
-Nie myślcie sobie, że jestem jakimś szlacheckim poeciną, który tylko siedzi na dupsku w czterech ścianach - William lekko się oburzył, pociągnął z kufla i kontynuował - faktem jest, że jestem dobrze urodzony, skończyłem studia i mam nieco grosza, jednakże wole życie wędrownego barda, zew przygody, aczkolwiek noc wole spędzić, jeżeli to tylko możliwe, w jako takich wygodach, co nie znaczy że nigdy nie nocowałem pod chmurką - powiedział z uśmiechem - przeżyłem już nie jedno, i mam nadzieję przeżyć jeszcze więcej, potrafię walczyć aczkolwiek wole rozwiązania mniej siłowe, żeby była jasność. - spojrzał na krasnoluda - Od pewnego czasu spisuję swoją biografię, a jak wiadomo krasnoludzcy zabójcy są idealnymi kompanami jeżeli chce się mieć w życiorysie coś ciekawego, to też jest powodem. No a w końcu - zwrócił się na elfkę i uśmiechnął zniewalająco - nie mogę puścić tak pięknej niewiasty samej w nieznane.
Rilaya upiła trochę wina wciąż spoglądając na Williama, po czym odezwała się ponownie:
- Na osamotnienie w tej podróży w nieznane na pewno nie będę narzekać. - odpowiedziała ze spokojem.
Adamas siedział przy stole, jako jedyny nie mając przed sobą piwa, a trochę świeżego krowiego mleka. Popatrzył po swoich towarzyszy.
-Chyba więc już podjęliśmy decyzję jak idziemy. Ja nie mam nic przeciwko podróżowaniu wzdłuż rzeki.- Spojrzał na Williama.- Jak dla mnie to możesz nawet być pasterzem, bylebyś nie zawadzał.
-Skoro o zawadzaniu mowa...- Tu spojrzał na Rilayę i cyrulika - Przepraszam za dzisiejsze. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi nam to w pracy. - Dokończył Ludo.
Anselm głównie się przysłuchiwał propozycjom swoich, jakże chętnych do pomocy, towarzyszy. Piwo, które dostał wypił w miarę szybko i widocznie walczył ze sobą, aby nie zamówić kolejnego. Pomysł elfki był dobry i tani, a cyrulikowi dużo więcej nie trzeba było. Kiwnął tylko na akceptację planu.
Rilaya nie odpowiedziała Ludo, a jedynie nieznacznie skinęła głową. Rozejrzała się po zgromadzonych i rzekła:
- Musimy oczywiście zadbać jeszcze o prowiant. Jeżeli nie chcemy trwonić czasu w Talabheim to powinniśmy szybko dokończyć przygotowania.
Ludo poczuł się tym skinieniem niemalże zaszczycony. Nie miał zbyt wiele kontaktów z elfami, ale porównując wyniosłość Rilayi do wybuchowości krasnoluda, nagle bardziej niż kiedykolwiek zrozumiał ideę wyniszczającej wojny między dwoma rasami. Spojrzał w kufel. Piwo doprawdy było rozleniwiające i to było problemem. Przyjemnym problemem.
-Zdecydowanie.- zgodził się ze spostrzeżeniem.
Zabójca zastanowił się przez chwilę.
- Więc marsz wzdłuż rzeki, tak? - wstał raptownie od stołu. - Nie ma co zwlekać. Muszę kupić zapasy i załatwić pewną sprawę na mieście zanim wyruszymy. Czekam przy głównej bramie miejskiej za 2 godziny. Jeśli nie będzie was tam do tego czasu, wyruszam sam, możecie mnie dogonić później.
To powiedziawszy, krasnolud wyszedł z karczmy i ruszył szybkim krokiem, organizując w myślach listę rzeczy do zrobienia. Zapasy żywności na człeczym targu. Dwudziestolitrowa beczka Zhufbarskiego Ale od Harkrinsona. A jak już ją będzie kupować, znaleźć Zaratroksona i kazać mu rozpuścić wieści wśród zabójców. Thargroth Burgrondson organizuje wyprawę na Grimgora Ironhida. Możliwość takiej zagłady zwabi wielu zabójców. A także pewnie zwyczajnych krasnoludów.
Podczas, gdy jego “towarzysze” rozważali wszystkie za i przeciw, Fiegler krążył po pokoju, co chwilę obserwując otoczenie zza okna. Widział błyszczące groty strzał skierowane właśnie na niego. Jego umysł sprawił, że po przyjemnej wieczerzy nadeszła pora na przypomnienie sobie, dlaczego tak się nie wychyla. Morbus. On może być wszędzie. Jest jak cień, jak kurz ulatujący spomiędzy desek opuszczonego domu. Ściany mają jego uszy, a wszelkie ptactwo omiata Stary Świat jego spojrzeniem. Mimo tej podejrzliwości, nie wypadał z równowagi i zachowywał się naturalnie. Co jakiś czas spoglądał na swoich towarzyszy. Silny krasnolud, zabójcza, zwinna elfka. Dobrze, że mamy cyrulika, bo krasek na pewno będzie próbował różnych sztuczek w ferworze walki - myślał.
Jego spojrzenie coraz częściej z okiennic spoczywało na młodej, pięknej elfce. Zachwycało go połączenie skutecznej broni z niezwykłą urodą. Działało jak magia. Czuł niestety, że nie ma nadziei na to, że mu się spodoba. Elfy bowiem nie dostrzegają wśród ludzi osobników ładnych, poza tym, mamy misję do wykonania, na pewno nie będzie zbyt wiele czasu na flirt. Usiadł pod oknem, w delikatnym odosobnieniu.
- Plany mości Thargotha znam, ale ciekawi mnie, co wy macie zamiar zrobić z tak liczną nagrodą?
- Płaca płacą, a póki nie wiemy z czym mamy do czynienia, nie ma co gdybać. - Zreflektował się młody najemnik - Jeśli tych 20 koron dożyję, to pewnie zainwestuję w broń i szkolenie. A teraz wybaczcie, bo idę uszczuplić to jedenaście, które już mam o koszta prowiantu i ekwipunku.- Rzekł, wstając. Szybko wykalkulował listę potrzebnych zakupów. Mapę i kompas, mógł sobie darować, zdając się na orientację elfki i będąc świadom swojego braku umiejętności posługiwania się nimi. Wszelkie preparaty na robactwo i zakażenia miał nadzieję znaleźć w plecaku cyrulika. Tym niemniej wolał zabezpieczyć dla siebie sobie odrobinę bandaży. Pozostało zakupić prowiant, posłanie i parę drobiazgów. Talabekowie to dobrzy myśliwi. Większość “leśnych” przedmiotów powinni sprzedać okazyjnie.
-Idę kupić podstawowe zaopatrzenie. Myślę że nie każdy z nas je posiada, więc powinniśmy pójść i zaopatrzyć się wszyscy.
William dopił swoje piwo i powiedział z uśmiechem - Tak więc moi drodzy jak już powiedział Thargoth, widzimy się pod główną bramą za 2 godziny, tymczasem ja idę na targ zakupić najpotrzebniejsze rzeczy, muszę także odwiedzić pewną osóbkę więc, do zobaczenia - to powiedziawszy rzucił szylinga na stół - Ja stawiam - dodał i wyszedł rześkim krokiem. -najpierw udam się do Edith żeby się pożegnać a potem dopiero pójdę na targ, zakupy mogą poczekać - pomyślał uśmiechając się sam do siebie. Żar lejący się z nieba był nie do zniesienia, a smród miasta uciskał płuca. William wiedział, że mąż jego kochanki będzie o tej porze w pracy więc mogli bez stresu się pożegnać, lubił ją jednak związek z nią przysparzał mu wiele stresów, nieraz zdarzyło się że jej mąż prawie ich nakrył. Jego ulubienicą w Talabheimie była Niell młoda dziewczyna niestety w ostatnim czasie przebywała w Altdorfie - może odwiedzę ją po drodze jeżeli się tam zatrzymamy - znowu uśmiechnął się do swoich myśli. Bard cieszył się na myśl o kolejnej przygodzie, lubił miasto, jednak tak długi pobyt zaczął mu się już nudzić. Nucąc pod nosem ruszył w stronę domu Edith.
Rilaya nie była w najlepszym nastroju, a upał i smród tylko bardziej pogłębiały jej niezadowolenie. Wizja opuszczenia miejsca nieskąpanego w bezlitosnym słońcu zmuszała do pewnych przemyśleń na temat zadania, którego się podjęła, jak i drogi, jaka ją oczekiwała. Elfka pocieszała się jedynie tym, iż ich podróż będzie się odbywała w towarzystwie Talabecu. Przynajmniej tyle...
- Nagroda... Daleka i niepewna przyszłość. - dopiła resztkę wina i wstała z miejsca - Bliższa przyszłość jest za dwie godziny. Do zobaczenia. - tylko tyle powiedziawszy opuściła karczmę, udając się na targ. Sakiewka przyjemnie ciążyła, jednak jasne było, że rozrzutność jedynie pomogłaby sakiewce w przejściu na bolesną i nagłą dietę.

***

Kiedy tylko Rilaya wyszła na zewnątrz karczmy przypomniała sobie dlaczego tak bardzo nie cierpi lata w ludzkim mieście... Zacisnęła jednak zęby i ruszyła poczynić przygotowania.
Przeciskanie się przed tłum było bestialstwem losu...
Zwykły uśmiech, jak się przekonała już wcześniej, potrafił działać cuda. Ciężko było w tym upale, smrodzie i duchocie wykrzesać z siebie przyjacielskość, ale zebrawszy się w sobie Rilaya rozpoczęła poszukiwania wśród wystawionych towarów. Pierwszym zakupem był plecak, bez którego też ciężej byłoby kontynuować zaopatrywanie się. Dwa bukłaki, hubka i krzesiwo, sidła, racje żywnościowe na tydzień... Dokupiła także kilka innych rzeczy, w różnym stopniu niezbędnych.
A niezbędne okazało się także ubranie lepsze na taką pogodę- lżejsze, bardzie przepuszczające powietrze, a nie pozwalające noszącej go osobie utopić się we własnym pocie.
Rilaya rozważyła dalsze opcje. Miała jeszcze czas do spotkania z resztą grupy, więc zamiast stać w upale mogła zażyć chociaż odrobiny luksusu.. o ile zwykłą kąpiel można było tak nazwać. Niemniej elfka czuła się fatalnie, będąc w takim stanie i nie wiedziała jak długo jeszcze mogłaby znieść siebie samą. Oczywiście, miała świadomość, iż niedługo upał znowu sobie z niej zadrwi, ale elfka nie mogła już się doczekać możliwości odświeżenia się i przebrania... nie wiedziała już którego bardziej.
Umiejscowiwszy się w pokoju jednej z karczm zażyła luksusu kąpieli, po czym przebrawszy się w nowe ubranie przepakowała na szybko wrzucone rzeczy, również chowając do plecaka porzucony z ulgą pancerz. Zakładała, że w razie potrzeby za jego brak przyszłoby jej zapłacić.
Opuszczając karczmę, świeża i przebrana, zaopatrzona na podróż ruszyła w stronę miejsca spotkania, o tyle już zadowolona, że nie była w stanie żałować wydanych dwóch i pół korony.

Wizyta Williama u Edith była bardzo udana, lubił ją, ze względu na jej dojrzałość, była starsza od niego o kilka lat jednak to mu nie przeszkadzało. Po “pożegnaniu” miał zamiar wziąć u niej kąpiel jednak nagły powrót męża pokrzyżował jego plany, spotkanie z Albrehtem omal nie skończyło się dla niego z siekierą w głowie, wybiegł z kamienicy z niedopiętymi spodniami, które musiał podtrzymywać ręką i całą reszty garderoby w drugiej ręce. Ubrawszy się w najbliższej bramie skierował swoje kroki na targ, w głowie układając już listę zakupów, nieczęsto zdarzało mu się samemu przygotowywać wyprawę. Kiedy dotarł na targ zaduch stał się jeszcze gorszy, natłok ludzi sprawiał, że momentami robiło mu się słabo z braku tlenu i nadmiaru smrodu. Najszybciej jak się dało kupił zapasowe ubranie, peleryna, wątpił żeby była mu potrzebna ale stwierdził że zawsze lepiej być przygotowanym, następnie udał się po plecak i kapelusz, wiedział że cień ronda może być bardzo kojący, potem skierował swoje kroki na stoisko z naczyniami, gdzie kupił menażkę, manierkę, bukłak i sztućce. Pomyślał że w razie deszczu lub noclegu pod gołym niebem przydatna może być pałatka a także koc. Nie mógł zapomnieć o mydle, nie lubił smrodu. Na ostatnim straganie kupił kości, ot tak dla zapewnienia rozrywki w trakcie podróży. Mały włos a zapomniał by o latarni, możliwe że kupiłby ją ktoś inny jednak wolał zapewnić źródło światła. Kiedy plecak był już zapełniony, postanowił skierować swoje kroki do łaźni, wszak u Edith nie dane mu było zaznać kąpieli. Przebrał się w lżejsze ubranie, założył swój nowy kapelusz i skierował swoje kroki w stronę bramy, po drodze zahaczając jeszcze o karczmę w której kupił litr wybornej Brandy Bretońskiej -wszak noce mogą być zimne - pomyślał a także wystarczającą ilość prowiantu na tydzień.

Adamas zostawił nieco niedopitego mleka, po czym wyszedł z karczmy. Zaczął zastanawiać się jakie zrobić zakupy. Nigdy nie był pewien, co będzie mu potrzebne. Tym razem zorientował się szybko. Poczuł bowiem płynącą po nodze chłodną strużkę wody. “Nowy bukłak”, pomyślał rzucając stary przez ramię. Ruszył więc na targ. Nie miał większego problemu ze znalezieniem handlarza, który sprzedawał manierki, wszelkiego rodzaju. Adamas postanowił nie martwić się wodą, w końcu mieli iść koło rzeki. Jednak myśl o wodzie, zagoniła go do straganu z jedzeniem. Kupił tam nieco suszonego mięsa, wędzonych ryb i chleba. Tyle by wystarczyło na dwa posiłki dziennie, przez tydzień. Nieco ciężko było mu to wszystko nieść w rękach, kupił więc przewieszaną przez ramię torbę, na sam koniec kupił trzy sieci rybackie. Uznał, że będą świetnie nadawać się do tego, by zostawiać je na noc, a w rankiem wyławiać. Kupił jeszcze nóż do mięsa, by mieć czym porcjować. Na sam koniec zostawił sobie przyjemność. U pewnego grubego handlarza kupił fajkę, oraz nieco fajkowego ziela. Nie było co prawda najwyższej jakości, ale wystarczającej dla Adamasa. Ostatnią rzeczą, którą zakupił był zestaw do rozpalania ognia. Na całe zakupy wystarczyły mu dwie korony.

Thargroth mógł na to nie wyglądać, ale był najbardziej doświadczonym podróżnikiem z grupy. Odbijało się to także na jego zakupach. Udał się na targ, zaś wśród wielu stoisk szybko odnalazł te które były mu potrzebne. Stragan z jedzeniem. Suszone i wędzone mięso, ser, chleb. Ogólnie rzecz biorąc dobre racje na tydzień. Następnie wyroby skórzane i płócienne. Plecak, pięciolitrowy bukłak. Po chwili zastanowienia wziął ze sobą jeszczę szmatę bliżej nieokreślonego koloru. Przyda się by chronić przed słońcem. Krążąc wśród stoisk wybierał wiele przedmiotów przydatnych w czasie długiej podróży. Oczywiście hubka i krzesiwo. Mały toporek do drewna i długi nóż nadający się do wszystkiego. Na następnym stoisku kupił krótki łuk, dwadzieścia strzał i kołczan, a także zapasowe cięciwy i tłuszcz do ich konserwacji. Było jasnym że przynajmniej część osób z ich drużyny może polować. A dodatkowy łuk zawsze się przyda. Dwadzieścia metrów liny. To zawsze było przydatne. Dziesięć kilogramów soli w worku, do zasolenia mięsa jeśli się trafi. Ruszt na mięso. Porządny, żelazny. Zabójca przez moment rozkoszował się pomysłem wyrwania prętu z jednego z ogrodzeń bogatych kupców. Na przykład Shmitta. Po zastanowieniu zrezygnował z robienia sobie wrogów. Rozważył przez chwilę. Wyglądało na to że zakupił wszystko co mogło być przydatne w czasie tak długiej podróży. Ruszył więc po najważniejszą rzecz ze wszystkich. Piwo. Udał się więc do karczmy “Pod głową olbrzyma”. Po chwili bardzo zaciekłych negocjacji handlowych, zakupił dwudziestolitrową beczułkę Zhufbarskiego Ale. Po podsumowaniu, cena jego zakupów wynosiła siedem koron i cztery szylingi. Nieźle. Następnie ruszył do stołu przy którym pili zabójcy i pełnym dumy głosem oznajmił że organizuje wyprawę na Grimgora Ironhida.

Drużyna najwyraźniej wolała udać się na zakupy samodzielnie... Ludo odrobinę to zdziwiło, ale niezbity z tropu ruszył na targ. Talabekowie to wspaniali myśliwi. Wiedział, że można kupić od nich solidny sprzęt i zaopatrzenie na wyprawę do lasu. Zakupił solidne, praktyczne posłanie, pojemny, a przy tym solidnie wykonany, skórzany plecak, niewielką płócienną płachtę, bukłak, który od razu zalał dobrym winem, po namyśle - także mniejszą manierkę na wodę oraz niewielki garnek. Następie kupił 3 zawiniątka. Jedno z sucharami, jedno z suszonym mięsem i jedno z suszonymi owocami. Wybrał te pachnące najlepiej i błyszczące najmniej. Kupił jeszcze kostkę mydła, świadom, że jego ubrania będą wymagały po zakończeniu drogi radykalnych środków odkażania.
Na koniec pozostała sprawa bezpieczeństwa. Przyjrzał się swojej latarni sztormowej, przytroczonej do pasa... Przydałaby się druga, mniejsza. I więcej oleju. Co najmniej dwie flaszeczki, czystego, palnego olejku.
Takie rzeczy zaskakująco często ratowały życie.
Gdy już dokończył niezbędne sprawunki, spędził pozostały mu czas na przeglądaniu wszelkiej maści szpargałów. Już dla zabicia czasu.
Udając się pod bramę, minął kowala. To przypomniało mu, że potrzebuje czegoś, czym naostrzy szablę.
Gdy sypnąwszy garść miedziaków, odbierał osełkę z wielkich łap kowala, pomodlił się w duchu, by nie okazała się szczególnie potrzebna.

Anselm zapłacił za piwo i opuścił karczmę. Czeka ich długa droga i trzeba będzie się jakoś do tego przygotować. Chwała Handrichowi za tą zaliczkę. Ruszył w stronę targu zastanawiając się co najbardziej się przyda. Chleb zakupi pewnie u Marcusa, ale najpierw bardziej upierdliwe elementy wyposażenia. Przechodząc po targu zakupił lepsze buty podróżne, te które posiadał by się nie nadawały na dłuższą przechadzkę. Następnie kupił trochę suszonego mięsa i bukłak z wodą. Udało mu się znaleźć śpiwór, do którego się mieścił. Zważając, że będą szli wzdłuż rzeki zakupił żyłkę i haczyk, aby coś złowić jeżeli zajdzie potrzeba. Na końcu zaszedł do swego znajomego piekarza i zakupił suchary na drogę, oraz kilka bułek na dzisiejszy dzień. Następnie pożegnał się z Marcusem i ruszył pod bramę, zajadając świeże bułeczki po drodze.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 21-05-2012 o 01:47.
Zell jest offline