Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2012, 18:38   #11
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
-Pozwólcie że się przedstawię moi mili, aczkolwiek sądzę że część z was może mnie znać, William Schmidt, najlepszy bard i poeta w tej części imperium - powiedział z dumną spoglądając głównie na elfkę - Drogi przyjacielu - tu zwrócił się do Augustusa - Nim ta barwna grupa przerwała nasze śniadanie, chciałem powiedzieć ci, że mam zamiar opuścić tymczasowo twoje gościnne progi, wszak przebywam już w twoim domu dosyć długo. Myślę, że Marienburg będzie odpowiednim kierunkiem na wznowienie moich podróży, co powiecie moi drodzy na dodatkową jedną koronę na głowę za odeskortowanie mnie d Marienburga lub w tamtym kierunku. Płatne z góry. - tu spojrzał na Schmitta, wiedział że ten ma słabość do Williama i chętnie opłaci jego bezpieczeństwo, Poeta nie narzekał na brak pieniędzy, wręcz przeciwnie, ale mimo wszystko nie lubił rozstawać się ze złotem.
- Sądziłem, że zamierzasz udać się do Altdorfu Williamie. Nie jestem pewien czy Marienburg jest najlepszym miejscem dla ciebie. - Odparł Augustus, jedynie na chwilę odwracając wzrok od reszty.
-Altdorf jest po drodze do Marienburga, no chyba że nasi goście mają zamiar podróżować przez dzicz, ale w każdym razie kawałek chętnie pojadę w towarzystwie. Mam nadzieję że to że chcę cie opuścić nie uraża cie w żadnym stopniu przyjacielu, a wy, że przywitacie w drużynie dodatkowego kompana. - Powiedział z promiennym uśmiechem wysłanym w stronę Elfki
Shmitt westchnął i skinął głową. - No cóż, jeśli zgodzą się zabrać cię ze sobą, to nie mam nic przeciwko.
Adamas spojrzał na barda, no i poetę.
-Jak dla mnie możesz jechać, ba nawet zgodzę się osobiście zadbać o twoje bezpieczeństwo. Tyle, że ja biorę koronę i pięć szylingów. Za to jestem całą drogę trzeźwy.
Najemnik zmierzył wzrokiem Williama. - Jeśli umiesz o siebie zadbać, to nie widzę problemu.
Anselm wzruszył ramionami.
-Jasne.
Rilaya jedynie przysłuchiwała się wymianie zdań i obserwowała zachowanie obecnych. Oczekiwała jak rozwinie się sytuacja z krasnoludem, która musiała w końcu dojść do głosu. Sądząc z zachowania Shmitta i jego ugody, naprawdę musiało mu zależeć na rozwiązaniu problemu.
Zaproponowana suma uspokoiła elfkę, chociaż posyłane jej mrugnięcia i uśmiechy były zachowaniem dość... osobliwym, chociaż z tego, co Rilaya zauważyła na ulicach, raczej powszednim.
Kiedy William poruszył kwestię swojego przyłączenia się, a Adamas zaproponował ochronę spojrzała na najlepszego barda w Imperium, którego miana nigdy wcześniej nie słyszała i zapytała wprost:
- Potrafisz zachować się w razie zagrożenia? - w sytuacjach krytycznych pałętający się w panice muzyk bynajmniej nie należał do pożądanego scenariusza. Ochrona ochroną, ale zachowanie ochranianego też miało znaczenie.
-Moja droga, brałem już udział w niejednej wyprawie, myślisz że moje poematy biorą się znikąd? Gdybyś tylko zajrzała do któregoś z moich tomików poezji wiedziałabyś że zwędrowałem kawał świata. Myślałem że elfy są bardziej uwrażliwione na sztukę.-Powiedział z lekkim wyrzutem aczkolwiek zawadiacki uśmiech nie schodził z jego twarzy - może i nie jestem wojownikiem, jednak nie znaczy to że nie potrafie sie zachować w sytuacji zagrożenia, ba zdążyło mi się nie raz wyperswadować jakiemuś złodziejaszkowi napaść na mnie, i zaufajcie mi, nie dokonałem tego jedynie dzięki sprawnemu językowi - tu puścił oko do Rilayi - Poza tym, mam co nieco kontaktów, w całym imperium, a także niezgorsza rzucam nożami. - mówiąc to zakręcił widelcem, który akurat trzymał w dłoni, między palcami - Zaufajcie mi, umiem o siebie zadbać, poza tym będę podróżował z wami jeno do Altdorfu.
Ludo przez chwilę przechodził wzrokiem, od mówiącego, do mówiącego. Kampania zbiera się … intensywna. Znaczy krasnolud i do tego zabójca, który stanowił zapewne świetną ochronę przed osobami trzecimi i odrobinę słabszą przed samym sobą, wyniosła elfka, paru zabijaków - z czego jeden słynny ze słynnych...
No i ochraniany bard niezgorsza rzucał nożami... kwaśna, jadowita ślina cisnęła Ludwichowi na usta pytanie: “do tarczy?”, ale powstrzymał się... zajmowała go inna sprawa. Nawet nie sama misja i nie to, że wraz z całą tą kolorową kompanią, mają utworzyć “GRUPĘ”. Wróciły wspomnienia.
Uderzyły, jak haust świeżego powietrza, po wyjściu z zadymionej karczmy...
Wsparł się plecami o kolumnę.
Zaprawiony w bojach weteran Reiklandzkiej armii... to nie pasowało za bardzo do Sigmunda... ale on jako pierwszy stanął mu przed oczami. Ujrzał go jak wtedy. Jego pucułowatą, uśmiechniętą twarz, odwracającą się do Luda, kiedy to ojciec posadził go w drogę na jego pierwszego konika...
“Szlag by to... mięła wiosna, czyli to już ponad 16 lat.” Ludo uśmiechnął się sam do siebie. Krzywo i jakby boleśnie. Tej nocy wypadałoby się sponiewierać.
I to niekoniecznie dla zacieśnienia więzi...
- Skoro zgodziliśmy się co do zapłaty, może warto omówić szczegóły. Jak już wiecie, chodzi o to, że dostawy spoza Imperium, bardzo wartościowe dostawy są rabowane. Ochrona nie jest w stanie wychwycić kto je rozkrada i gdzie składuje. Tutaj wkraczacie wy, macie znaleźć tych rabusi. Nie wiem jak są niebezpieczni oraz jak wielu ich jest. Dysponuję jedynie informacjami dostarczanymi mi przez moich najemników. Milicja do niczego nie doszła, łapówki wśród gildii niczego nie osiągnęły a i informatorzy rozkładają ręce. - Shmitt wyglądał na zmęczonego całą sytuacją, wyraźnie chcącego mieć już ten problem z głowy. - Z każdą dostawą tracę setki koron. Dlatego musicie działać szybko i skutecznie. Oczekuje od was natychmiastowego wyruszenia do Marienburga, z jak najmniejszą ilością postoi. Od krasnoluda wystarczy mi obietnica spełnienia warunków umowy, reszta jednak, podpisze formalny kontrakt, w razie nie wywiązania się z jego warunków, przewiduje rozesłanie listów gończych i ukaranie oszustów. - Uśmiech zagościł na jego starczej twarzy jakby mówił o pogodzie, najwidoczniej już niejednokrotnie dobijał podobnych targów. - Jakieś pytania?
Ludo, wciąż w jesiennym nastroju, wpatrywał się tępo w obrazy za oknem. Na chwilę oderwał się od tego:
-Po pierwsze: Jakie konkretnie towary Panu giną?
- Wartościowe towary, to nie jest ważne, cenne materiały handlowe które są bardzo ciężkie w zdobyciu, oczywiście nie muszę powtarzać jak są kosztowne.
-Nie wątpię, jeśli jest Pan skłonny zapłacić po 30 Koron na głowę... tym niemniej ta wiedza mogłaby być dla nas wskazówką. Niebezpiecznie jest iść na misję w ciemno. Co do samego planu...
-Tu zwrócił się także do pozostałych-
Proponowałbym, by jeden z nas -tu spojrzał po ludzkich mężczyznach - przybył oddzielony wcześniej od grupy i udawał robotnika portowego, pracującego przy rozładunku.
Anselm spojrzał na Ludo, delikatnie prychnął.
-A jak ma on niby wyprzedzić resztę grupy? Chyba, że zamiast “niezwłocznego wyruszenia” zostaniemy tu z tydzień, albo dwa, żeby ten co ma przyjść oddzielnie się tam dostał, zatrudnił i zdobył potrzebne informacje.
-Język masz ostry, ale brakuje ci wyobraźni. Rozdzielić się możemy w trakcie drogi. Grupa może wejść do miasta przez jakiś czas niezauważona. Przez ten czas podstawiony robotnik może zebrać znacznie więcej informacji niż paru smutnych panów z szablami. Możemy nawet wejść do miasta tego samego dnia. Wystarczy by robotnik dostał się tam inną bramą, inną drogą … dobrze by było by nasz pracodawca polecił go zaufanemu człowiekowi, tak by czekało na niego miejsce. Z drugiej strony: to też mogłoby zostać zauważone. Na pewno mamy do czynienia z kiś zręcznym... jak się tam nazywałeś?
Anselm przez chwilę przyglądał się swemu rozmówcy z nie zrozumieniem na twarzy. W końcu się poddał i zapytał.
-A co w tym czasie będzie robić reszta grupy? Im dłużej będziemy odwlekać, tym więcej towarów straci pan Augustus.
-Pan Augustus traci towary z każdą chwilą naszej rozmowy. Możemy się rozdzielić. Jeden pracownik w środku. Dwie osoby obserwują i w razie czego - ubezpieczają go. Reszta zbiera informacje po mieście. Dopóki nie zostaniemy rozpoznani jako grupa, mamy większą swobodę działań. Tak przynajmniej widzę to ja.
Szlachcic wtrącił się do rozmowy mówiąc - Panowie. Rozumiem, że musicie opracować taktykę, jednak mnie niespecjalnie obchodzi w jaki sposób rozwiążecie mój problem. Proponowałbym wam omówienie szczegółów w drodze. W końcu czasu na to wam nie zabraknie. Siedząc tu i dyskutując niczego nie osiągniecie dlatego pytam was, macie jakieś pytania? Jeśli nie, podpiszemy umowę, ja wypłacę wam zaliczkę i pożegnamy się. - Shmitt był wyraźnie nieskory do marnowania czasu i pieniędzy.
-Czy możemy liczyć na list polecający?
- Oczywiście.
-Dobrze. Myślę, że wystarczy sama pieczęć i prośba o przyjęcie osoby doręczającej do rozładunku.
- To nie będzie problem.
Zabójca wyprostował się, a jego twarz przybrała niezwykle poważny wyraz.
- Ja, Thargroth Burgrondson, przysięgam wszelką pomoc w rozwiązaniu problemów z kradzieżami w mieście Marienburg obecnego tu Shmitta, oraz że nie uczynię krzywdy żadnemu ze współwykonujących zadanie na cały czas jego trwania, w zamian za obiecaną mi pomoc. - Jego twarz z powrotem przybrała uśmiechnięty wyraz - Teraz, zaliczka i biorę się do roboty. Trza poczynić przygotowania.
Augustus z uznaniem skinął głową, odwrócił się i klasnął w dłonie. Natychmiast podszedł do niego jakiś dobrze ubrany mężczyzna pytając.
- Tak panie?
- Pergamin, pióro, atrament i złoto - Odparł krótko szlachcic, po czym łyknął wina i spojrzał na resztę zgromadzenia.- Rozumiem, że wszystko ustalone?
-Oczywiście, pokażcie tylko co mam podpisać.
Rilaya skinęła głową.
- Ustalone.

Zwój pergaminu jak i inne przybory, zostały dostarczone kupcowi już po chwili. Wszyscy widzieli jak sprawnie macza pióro w kałamarzu i spisuje wszystkie szczegóły kontraktu, wysokość zaliczki, finalnej zapłaty i zobowiązań omówionych wcześniej. Eleganckie pochyłe pismo z wielką ilością zawijasów nadawało tekstowi iście wyniosły charakter. Poniżej treści umowy było sporo miejsca dla wszystkich do spisania swoich imion. Podpis oznaczał zawarcie paktu. Augustus rozdał go kolejno każdemu i po zebraniu odpowiednich wpisów, formalnie urzeczywistnił zlecenie pieczęcią odciśniętą w krwistoczerwonym wosku. Herb prezentował skrzyżowane pióro i szpadę. Jednocześnie wypisał wikt, polecający, który nakazywał pracownikom Shmitta całkowitą współpracę z najemnikami.
- Cóż, pozostała chyba tylko jedna kwestia.
Sięgnął do pękatej brzęczącej sakwy i odliczył po 11 koron dla każdego z nich. Widocznie niechętnie rozstawał się z pieniędzmi, czego można było się spodziewać po kupcu.
- W takim razie, życzę wam powodzenia. Radzę nie marnować czasu i niezwłocznie udać się w drogę.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 13-05-2012, 18:47   #12
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Rozdział I "Wędrówka się rozpoczyna"




Świeżo uformowana, dość nietypowa drużyna opuściła zacienioną rezydencję von Shmitta. Sakiewki przyjemne ciążyły im u pasów, a perspektywa możliwości zdobycia większych ilości złota motywowała do zalecanego przez kupca pośpiechu. Wiedzieli, że droga nie będzie należala do najkrótszych i na pewno nie najprzyjemniejszych. Elfka podejrzliwie łypała na ludzi, którzy z kolei rzucali jej chciwe spojrzenia. Zabójca jak można było się spodziewać, maszerował na przedzie ignorując zupełnie śmieszne człecze problemy i skupił się na zaopatrzeniu. Piwo i oczywiście coś jadalnego na drogę. Wszyscy, mniej lub bardziej dokładnie, zakładali, że podróż może zając od jednego do dwóch tygodni. Upewniła ich w tym założeniu pogoda.

Po opuszczeniu posiadłości i wyjściu na kamienistą drogę, zaczęli odczuwać żar lejący się z nieba. Rozpinanie koszul, próba złapania jakiejkolwiek bryzy, chronienie się w cieniu, wsyzstko było bezużyteczne. Czuli się niemal jak na stosie, z tym wyjątkiem, że płomienie opalały ich z góry. Mimo swojej inicjatywy i motywacji, już u bram miasta poczęli powłóczyć nogami. Szlachcice nie mieli nawet sił ubiegać się o względy elfki, a ta nie miała nawet sił się tym przejmować. Jedynie krasnolud, który mimo, że łapał już duszne, cuchnące powietrze wielkimi haustami, zdawał się być wciąż niewzruszony i coraz bardziej wysuwał się naprzód.

Miasto zapewniło im cień, jednak nieprzerwany tłum ludzi sprawiał, że powietrze dało się niemal kroić nożem. Cudowne zapachy z karczm, zastąpił odór potu i fekaliów. Czuli się jakby wpadli kotła, duchota i smród sprawiały praktycznie klaustrofobiczne uczucie zamknięcia w jakimś groteskowym piecu.
Anselm ciągnący swój wózek uznał, że nie ma sensu taszczyć go ze sobą, więc wysunął się do przodu zaczepiając krasnoluda. Wytłumaczył mu szybko co zamierza, a ten odburkując coś podążył za nim. Na szczęście dla wszystkich jego mieszkanie znajdowało się niedaleko głównego placu i już po kilku minutach marszu dotarli na miejsce. Golibroda zniknął w środkui po krótkiej kaskadzie brzęków oraz przekleństw, ujrzęli go wyłaniającego się ze środka. Na plecach dźwigał obszerny i wypakowany plecak. Widoczne było, że dość znacząco ciążył on człowiekowi, jednak nikt nie kwapił się dopomocy, nie chcąc dzielić jego losu.

Z westchnieniem poirytowania ruszyli spowrotem, w stronę rynku. Byłoby to idealne miejsce do nabycia niezbędnych produktów, pożywienia, bukłaków, czy jakichkolwiek niezbędnych sprawunków, jednak oni sami nie mieli pojęcia jaki jest plan działania. Elfka zauważyła to, dzieląc się swoją refleksją ze wszystkimi. Ludzie skinęli z aprobatą a krasnolud zignorował ją. Padła luźna propozycja aby schronić się w jakiejś karczmie i omówić wszystko przy piwie. Takiego pomysłu nikt, a tymbardziej krasnolud nie mógł odmówić. Ruszyli więc przed siebie, podążając znów za Zabójcą, który najwyraźniej znał każdą karczmę w promieniu kilkunastu mil.
Nie minęło kilkaset uderzeń serca kiedy Thargroth naparł na jakieś masywne drzwi obskurnego budyneczku i wparował do środka. Usiadł przy jednym z dużych okrągłych stołów, wołając na karczmarkę. Zamówił sobie piwo, podobnie jak reszta, za wyjątkiem elfki która ku znieszmaczeniu Khazalida poprosiła uprzejmie o wino.
William uznał, że w końcu, jego mapa przyda się do czegoś poza planowaniem wymarzonych wędrówek i przygód, toteż wyjął z tobołka zwój pergaminu i rozwinął go z uśmiechem przed drużyną.




Z mapy wynikało, że mają do wyboru dwie drogi, wodną lub lądową. Decyzja należała do nich. Mogli zawadzić po drodze o Altdorf, bądź Middenheim. Droga lądowa była znacznie dłuższa i bardziej męcząca a także niebezpieczna, jednak przy obecnej pogodzie, spływ rzeką był parwdziwym koszmarem, jako że musieliby wystawić się na bezlitosny żar lejący się z nieba.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 13-05-2012 o 18:57.
Avder jest offline  
Stary 21-05-2012, 01:45   #13
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson, Ludo Rotshwert, William Schmidt


Rilaya uważnie studiowała mapę, rozważając wszelkie za i przeciw różnych rozwiązań. Upiła łyk wina, wciąż przypatrując się możliwym drogom, a po chwili odezwała się do zgromadzonych towarzyszy:
- Najlepsza, najszybsza, byłaby droga wodna, ale przy tej pogodzie... - przechyliła delikatnie głowę zerknąwszy na moment ponownie na mapę - Jest droga wiodąca do Middenheim, jednak nie jest ona jedyną możliwością przebycia odległości. Możemy udać się do Altdorfu lądem, podążając niedaleko rzeki, co wydaje mi się lepszym rozwiązaniem. Oferuje ono wielką dogodność, szczególnie w obecnych warunkach. Wodę.
Zabójca wypił duszkiem cały kufel piwa, jakimś cudem nie rozlewając ani kropli, beknął donośnie, i odezwał się.
- Nienawidzę zgadzać się z elfem, ale ma rację. Marsz do Middenheim odpada. W takiej grupie zajmie nam to z tydzień, a biorąc pod uwagę pogodę, zapasy będzie pewnie można uzupełnić dopiero w Mieście Białego Wilka. W tych upałach... sądzę że musielibyśmy zabrać 5, może 6 stulitrowych beczek wody na drogę. Dwa razy tyle z Middenheim do Marienburgu. To nie jest opcja. Chyba że wynajmiemy wozy. - innych członków grupy mógł zdziwić poważny i rzeczowy ton krasnoluda. - Spływ barką odpada. Usmażymy się na pokładzie. Statek nie wchodzi w rachubę. Skurwiele wykorzystują upały i podwoili ceny. Nic nam nie da szybka i wygodna podróż jeśli zdechniemy z głodu w Marienburgu. Marsz wzdłuż Talabecu, a potem Reiku jest jedynym rozwiązaniem które ma sens.
Ludo powoli popijał orzechówkę. Pot, przylepiający jego skórznię do ciała i wszechobecny swąd...
Miasto latem nabierało wszelkich cech koszmaru. W takie dni, w takich miejscach doceniało się życie na dworze. A szczególnie na jego włościach...
Ludo słuchał dyskusji na temat trasy. Szczerze mówiąc, to z dawien dawna od siodła bolała go rzyć. Nogi na szczęście przekroczyły już dawno ten próg bólu. Mógł maszerować tygodniami. Tym bardziej nie pociągało go duszenie się na pokładzie jakiejś rzecznej krypy... Droga przy rzece wydawała się całkiem rozsądna.
-Z elfem w sprawach drogi kłócić się nie będę.
Stwierdził, po czym wzniósł toastowo kufel i zaczerpnął łyka.
-Zacznę od tego - powiedział William pociągając łyk piwa z kufla - że wcale nie chodzi o odeskortowanie mnie do Altdorfu, chciałem wyruszyć z wami, a wiem że Schmitt nie zgodziłby się na takie przedsięwzięcie. Jeżeli ktoś ma coś przeciwko niech powie to teraz - rozejrzał się po wszystkich - co do drogi, to zgodzę się z panną Teltanar i tobą Thargroth’u, że najlepszym rozwiązaniem jest podróż wzdłuż rzeki, jeśli się sprężymy to nim miną dwa tygodnie będziemy w Marienburgu. - pokaźnym łykiem z kufla zwilżył gardło i kontynuował - żeby zachęcić was do przyjęcia mnie w szeregi powiem tyle że znam niemało osób praktycznie w każdym mieście imperium, co więcej jestem bardzo dobrym szpiegiem. No a już na pewno powinna zachęcić was dodatkowa opłata którą dostaliście.
Rilaya zerknęła na Williama.
- Skąd chęć na wyruszenie z nami?
-Nie myślcie sobie, że jestem jakimś szlacheckim poeciną, który tylko siedzi na dupsku w czterech ścianach - William lekko się oburzył, pociągnął z kufla i kontynuował - faktem jest, że jestem dobrze urodzony, skończyłem studia i mam nieco grosza, jednakże wole życie wędrownego barda, zew przygody, aczkolwiek noc wole spędzić, jeżeli to tylko możliwe, w jako takich wygodach, co nie znaczy że nigdy nie nocowałem pod chmurką - powiedział z uśmiechem - przeżyłem już nie jedno, i mam nadzieję przeżyć jeszcze więcej, potrafię walczyć aczkolwiek wole rozwiązania mniej siłowe, żeby była jasność. - spojrzał na krasnoluda - Od pewnego czasu spisuję swoją biografię, a jak wiadomo krasnoludzcy zabójcy są idealnymi kompanami jeżeli chce się mieć w życiorysie coś ciekawego, to też jest powodem. No a w końcu - zwrócił się na elfkę i uśmiechnął zniewalająco - nie mogę puścić tak pięknej niewiasty samej w nieznane.
Rilaya upiła trochę wina wciąż spoglądając na Williama, po czym odezwała się ponownie:
- Na osamotnienie w tej podróży w nieznane na pewno nie będę narzekać. - odpowiedziała ze spokojem.
Adamas siedział przy stole, jako jedyny nie mając przed sobą piwa, a trochę świeżego krowiego mleka. Popatrzył po swoich towarzyszy.
-Chyba więc już podjęliśmy decyzję jak idziemy. Ja nie mam nic przeciwko podróżowaniu wzdłuż rzeki.- Spojrzał na Williama.- Jak dla mnie to możesz nawet być pasterzem, bylebyś nie zawadzał.
-Skoro o zawadzaniu mowa...- Tu spojrzał na Rilayę i cyrulika - Przepraszam za dzisiejsze. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi nam to w pracy. - Dokończył Ludo.
Anselm głównie się przysłuchiwał propozycjom swoich, jakże chętnych do pomocy, towarzyszy. Piwo, które dostał wypił w miarę szybko i widocznie walczył ze sobą, aby nie zamówić kolejnego. Pomysł elfki był dobry i tani, a cyrulikowi dużo więcej nie trzeba było. Kiwnął tylko na akceptację planu.
Rilaya nie odpowiedziała Ludo, a jedynie nieznacznie skinęła głową. Rozejrzała się po zgromadzonych i rzekła:
- Musimy oczywiście zadbać jeszcze o prowiant. Jeżeli nie chcemy trwonić czasu w Talabheim to powinniśmy szybko dokończyć przygotowania.
Ludo poczuł się tym skinieniem niemalże zaszczycony. Nie miał zbyt wiele kontaktów z elfami, ale porównując wyniosłość Rilayi do wybuchowości krasnoluda, nagle bardziej niż kiedykolwiek zrozumiał ideę wyniszczającej wojny między dwoma rasami. Spojrzał w kufel. Piwo doprawdy było rozleniwiające i to było problemem. Przyjemnym problemem.
-Zdecydowanie.- zgodził się ze spostrzeżeniem.
Zabójca zastanowił się przez chwilę.
- Więc marsz wzdłuż rzeki, tak? - wstał raptownie od stołu. - Nie ma co zwlekać. Muszę kupić zapasy i załatwić pewną sprawę na mieście zanim wyruszymy. Czekam przy głównej bramie miejskiej za 2 godziny. Jeśli nie będzie was tam do tego czasu, wyruszam sam, możecie mnie dogonić później.
To powiedziawszy, krasnolud wyszedł z karczmy i ruszył szybkim krokiem, organizując w myślach listę rzeczy do zrobienia. Zapasy żywności na człeczym targu. Dwudziestolitrowa beczka Zhufbarskiego Ale od Harkrinsona. A jak już ją będzie kupować, znaleźć Zaratroksona i kazać mu rozpuścić wieści wśród zabójców. Thargroth Burgrondson organizuje wyprawę na Grimgora Ironhida. Możliwość takiej zagłady zwabi wielu zabójców. A także pewnie zwyczajnych krasnoludów.
Podczas, gdy jego “towarzysze” rozważali wszystkie za i przeciw, Fiegler krążył po pokoju, co chwilę obserwując otoczenie zza okna. Widział błyszczące groty strzał skierowane właśnie na niego. Jego umysł sprawił, że po przyjemnej wieczerzy nadeszła pora na przypomnienie sobie, dlaczego tak się nie wychyla. Morbus. On może być wszędzie. Jest jak cień, jak kurz ulatujący spomiędzy desek opuszczonego domu. Ściany mają jego uszy, a wszelkie ptactwo omiata Stary Świat jego spojrzeniem. Mimo tej podejrzliwości, nie wypadał z równowagi i zachowywał się naturalnie. Co jakiś czas spoglądał na swoich towarzyszy. Silny krasnolud, zabójcza, zwinna elfka. Dobrze, że mamy cyrulika, bo krasek na pewno będzie próbował różnych sztuczek w ferworze walki - myślał.
Jego spojrzenie coraz częściej z okiennic spoczywało na młodej, pięknej elfce. Zachwycało go połączenie skutecznej broni z niezwykłą urodą. Działało jak magia. Czuł niestety, że nie ma nadziei na to, że mu się spodoba. Elfy bowiem nie dostrzegają wśród ludzi osobników ładnych, poza tym, mamy misję do wykonania, na pewno nie będzie zbyt wiele czasu na flirt. Usiadł pod oknem, w delikatnym odosobnieniu.
- Plany mości Thargotha znam, ale ciekawi mnie, co wy macie zamiar zrobić z tak liczną nagrodą?
- Płaca płacą, a póki nie wiemy z czym mamy do czynienia, nie ma co gdybać. - Zreflektował się młody najemnik - Jeśli tych 20 koron dożyję, to pewnie zainwestuję w broń i szkolenie. A teraz wybaczcie, bo idę uszczuplić to jedenaście, które już mam o koszta prowiantu i ekwipunku.- Rzekł, wstając. Szybko wykalkulował listę potrzebnych zakupów. Mapę i kompas, mógł sobie darować, zdając się na orientację elfki i będąc świadom swojego braku umiejętności posługiwania się nimi. Wszelkie preparaty na robactwo i zakażenia miał nadzieję znaleźć w plecaku cyrulika. Tym niemniej wolał zabezpieczyć dla siebie sobie odrobinę bandaży. Pozostało zakupić prowiant, posłanie i parę drobiazgów. Talabekowie to dobrzy myśliwi. Większość “leśnych” przedmiotów powinni sprzedać okazyjnie.
-Idę kupić podstawowe zaopatrzenie. Myślę że nie każdy z nas je posiada, więc powinniśmy pójść i zaopatrzyć się wszyscy.
William dopił swoje piwo i powiedział z uśmiechem - Tak więc moi drodzy jak już powiedział Thargoth, widzimy się pod główną bramą za 2 godziny, tymczasem ja idę na targ zakupić najpotrzebniejsze rzeczy, muszę także odwiedzić pewną osóbkę więc, do zobaczenia - to powiedziawszy rzucił szylinga na stół - Ja stawiam - dodał i wyszedł rześkim krokiem. -najpierw udam się do Edith żeby się pożegnać a potem dopiero pójdę na targ, zakupy mogą poczekać - pomyślał uśmiechając się sam do siebie. Żar lejący się z nieba był nie do zniesienia, a smród miasta uciskał płuca. William wiedział, że mąż jego kochanki będzie o tej porze w pracy więc mogli bez stresu się pożegnać, lubił ją jednak związek z nią przysparzał mu wiele stresów, nieraz zdarzyło się że jej mąż prawie ich nakrył. Jego ulubienicą w Talabheimie była Niell młoda dziewczyna niestety w ostatnim czasie przebywała w Altdorfie - może odwiedzę ją po drodze jeżeli się tam zatrzymamy - znowu uśmiechnął się do swoich myśli. Bard cieszył się na myśl o kolejnej przygodzie, lubił miasto, jednak tak długi pobyt zaczął mu się już nudzić. Nucąc pod nosem ruszył w stronę domu Edith.
Rilaya nie była w najlepszym nastroju, a upał i smród tylko bardziej pogłębiały jej niezadowolenie. Wizja opuszczenia miejsca nieskąpanego w bezlitosnym słońcu zmuszała do pewnych przemyśleń na temat zadania, którego się podjęła, jak i drogi, jaka ją oczekiwała. Elfka pocieszała się jedynie tym, iż ich podróż będzie się odbywała w towarzystwie Talabecu. Przynajmniej tyle...
- Nagroda... Daleka i niepewna przyszłość. - dopiła resztkę wina i wstała z miejsca - Bliższa przyszłość jest za dwie godziny. Do zobaczenia. - tylko tyle powiedziawszy opuściła karczmę, udając się na targ. Sakiewka przyjemnie ciążyła, jednak jasne było, że rozrzutność jedynie pomogłaby sakiewce w przejściu na bolesną i nagłą dietę.

***

Kiedy tylko Rilaya wyszła na zewnątrz karczmy przypomniała sobie dlaczego tak bardzo nie cierpi lata w ludzkim mieście... Zacisnęła jednak zęby i ruszyła poczynić przygotowania.
Przeciskanie się przed tłum było bestialstwem losu...
Zwykły uśmiech, jak się przekonała już wcześniej, potrafił działać cuda. Ciężko było w tym upale, smrodzie i duchocie wykrzesać z siebie przyjacielskość, ale zebrawszy się w sobie Rilaya rozpoczęła poszukiwania wśród wystawionych towarów. Pierwszym zakupem był plecak, bez którego też ciężej byłoby kontynuować zaopatrywanie się. Dwa bukłaki, hubka i krzesiwo, sidła, racje żywnościowe na tydzień... Dokupiła także kilka innych rzeczy, w różnym stopniu niezbędnych.
A niezbędne okazało się także ubranie lepsze na taką pogodę- lżejsze, bardzie przepuszczające powietrze, a nie pozwalające noszącej go osobie utopić się we własnym pocie.
Rilaya rozważyła dalsze opcje. Miała jeszcze czas do spotkania z resztą grupy, więc zamiast stać w upale mogła zażyć chociaż odrobiny luksusu.. o ile zwykłą kąpiel można było tak nazwać. Niemniej elfka czuła się fatalnie, będąc w takim stanie i nie wiedziała jak długo jeszcze mogłaby znieść siebie samą. Oczywiście, miała świadomość, iż niedługo upał znowu sobie z niej zadrwi, ale elfka nie mogła już się doczekać możliwości odświeżenia się i przebrania... nie wiedziała już którego bardziej.
Umiejscowiwszy się w pokoju jednej z karczm zażyła luksusu kąpieli, po czym przebrawszy się w nowe ubranie przepakowała na szybko wrzucone rzeczy, również chowając do plecaka porzucony z ulgą pancerz. Zakładała, że w razie potrzeby za jego brak przyszłoby jej zapłacić.
Opuszczając karczmę, świeża i przebrana, zaopatrzona na podróż ruszyła w stronę miejsca spotkania, o tyle już zadowolona, że nie była w stanie żałować wydanych dwóch i pół korony.

Wizyta Williama u Edith była bardzo udana, lubił ją, ze względu na jej dojrzałość, była starsza od niego o kilka lat jednak to mu nie przeszkadzało. Po “pożegnaniu” miał zamiar wziąć u niej kąpiel jednak nagły powrót męża pokrzyżował jego plany, spotkanie z Albrehtem omal nie skończyło się dla niego z siekierą w głowie, wybiegł z kamienicy z niedopiętymi spodniami, które musiał podtrzymywać ręką i całą reszty garderoby w drugiej ręce. Ubrawszy się w najbliższej bramie skierował swoje kroki na targ, w głowie układając już listę zakupów, nieczęsto zdarzało mu się samemu przygotowywać wyprawę. Kiedy dotarł na targ zaduch stał się jeszcze gorszy, natłok ludzi sprawiał, że momentami robiło mu się słabo z braku tlenu i nadmiaru smrodu. Najszybciej jak się dało kupił zapasowe ubranie, peleryna, wątpił żeby była mu potrzebna ale stwierdził że zawsze lepiej być przygotowanym, następnie udał się po plecak i kapelusz, wiedział że cień ronda może być bardzo kojący, potem skierował swoje kroki na stoisko z naczyniami, gdzie kupił menażkę, manierkę, bukłak i sztućce. Pomyślał że w razie deszczu lub noclegu pod gołym niebem przydatna może być pałatka a także koc. Nie mógł zapomnieć o mydle, nie lubił smrodu. Na ostatnim straganie kupił kości, ot tak dla zapewnienia rozrywki w trakcie podróży. Mały włos a zapomniał by o latarni, możliwe że kupiłby ją ktoś inny jednak wolał zapewnić źródło światła. Kiedy plecak był już zapełniony, postanowił skierować swoje kroki do łaźni, wszak u Edith nie dane mu było zaznać kąpieli. Przebrał się w lżejsze ubranie, założył swój nowy kapelusz i skierował swoje kroki w stronę bramy, po drodze zahaczając jeszcze o karczmę w której kupił litr wybornej Brandy Bretońskiej -wszak noce mogą być zimne - pomyślał a także wystarczającą ilość prowiantu na tydzień.

Adamas zostawił nieco niedopitego mleka, po czym wyszedł z karczmy. Zaczął zastanawiać się jakie zrobić zakupy. Nigdy nie był pewien, co będzie mu potrzebne. Tym razem zorientował się szybko. Poczuł bowiem płynącą po nodze chłodną strużkę wody. “Nowy bukłak”, pomyślał rzucając stary przez ramię. Ruszył więc na targ. Nie miał większego problemu ze znalezieniem handlarza, który sprzedawał manierki, wszelkiego rodzaju. Adamas postanowił nie martwić się wodą, w końcu mieli iść koło rzeki. Jednak myśl o wodzie, zagoniła go do straganu z jedzeniem. Kupił tam nieco suszonego mięsa, wędzonych ryb i chleba. Tyle by wystarczyło na dwa posiłki dziennie, przez tydzień. Nieco ciężko było mu to wszystko nieść w rękach, kupił więc przewieszaną przez ramię torbę, na sam koniec kupił trzy sieci rybackie. Uznał, że będą świetnie nadawać się do tego, by zostawiać je na noc, a w rankiem wyławiać. Kupił jeszcze nóż do mięsa, by mieć czym porcjować. Na sam koniec zostawił sobie przyjemność. U pewnego grubego handlarza kupił fajkę, oraz nieco fajkowego ziela. Nie było co prawda najwyższej jakości, ale wystarczającej dla Adamasa. Ostatnią rzeczą, którą zakupił był zestaw do rozpalania ognia. Na całe zakupy wystarczyły mu dwie korony.

Thargroth mógł na to nie wyglądać, ale był najbardziej doświadczonym podróżnikiem z grupy. Odbijało się to także na jego zakupach. Udał się na targ, zaś wśród wielu stoisk szybko odnalazł te które były mu potrzebne. Stragan z jedzeniem. Suszone i wędzone mięso, ser, chleb. Ogólnie rzecz biorąc dobre racje na tydzień. Następnie wyroby skórzane i płócienne. Plecak, pięciolitrowy bukłak. Po chwili zastanowienia wziął ze sobą jeszczę szmatę bliżej nieokreślonego koloru. Przyda się by chronić przed słońcem. Krążąc wśród stoisk wybierał wiele przedmiotów przydatnych w czasie długiej podróży. Oczywiście hubka i krzesiwo. Mały toporek do drewna i długi nóż nadający się do wszystkiego. Na następnym stoisku kupił krótki łuk, dwadzieścia strzał i kołczan, a także zapasowe cięciwy i tłuszcz do ich konserwacji. Było jasnym że przynajmniej część osób z ich drużyny może polować. A dodatkowy łuk zawsze się przyda. Dwadzieścia metrów liny. To zawsze było przydatne. Dziesięć kilogramów soli w worku, do zasolenia mięsa jeśli się trafi. Ruszt na mięso. Porządny, żelazny. Zabójca przez moment rozkoszował się pomysłem wyrwania prętu z jednego z ogrodzeń bogatych kupców. Na przykład Shmitta. Po zastanowieniu zrezygnował z robienia sobie wrogów. Rozważył przez chwilę. Wyglądało na to że zakupił wszystko co mogło być przydatne w czasie tak długiej podróży. Ruszył więc po najważniejszą rzecz ze wszystkich. Piwo. Udał się więc do karczmy “Pod głową olbrzyma”. Po chwili bardzo zaciekłych negocjacji handlowych, zakupił dwudziestolitrową beczułkę Zhufbarskiego Ale. Po podsumowaniu, cena jego zakupów wynosiła siedem koron i cztery szylingi. Nieźle. Następnie ruszył do stołu przy którym pili zabójcy i pełnym dumy głosem oznajmił że organizuje wyprawę na Grimgora Ironhida.

Drużyna najwyraźniej wolała udać się na zakupy samodzielnie... Ludo odrobinę to zdziwiło, ale niezbity z tropu ruszył na targ. Talabekowie to wspaniali myśliwi. Wiedział, że można kupić od nich solidny sprzęt i zaopatrzenie na wyprawę do lasu. Zakupił solidne, praktyczne posłanie, pojemny, a przy tym solidnie wykonany, skórzany plecak, niewielką płócienną płachtę, bukłak, który od razu zalał dobrym winem, po namyśle - także mniejszą manierkę na wodę oraz niewielki garnek. Następie kupił 3 zawiniątka. Jedno z sucharami, jedno z suszonym mięsem i jedno z suszonymi owocami. Wybrał te pachnące najlepiej i błyszczące najmniej. Kupił jeszcze kostkę mydła, świadom, że jego ubrania będą wymagały po zakończeniu drogi radykalnych środków odkażania.
Na koniec pozostała sprawa bezpieczeństwa. Przyjrzał się swojej latarni sztormowej, przytroczonej do pasa... Przydałaby się druga, mniejsza. I więcej oleju. Co najmniej dwie flaszeczki, czystego, palnego olejku.
Takie rzeczy zaskakująco często ratowały życie.
Gdy już dokończył niezbędne sprawunki, spędził pozostały mu czas na przeglądaniu wszelkiej maści szpargałów. Już dla zabicia czasu.
Udając się pod bramę, minął kowala. To przypomniało mu, że potrzebuje czegoś, czym naostrzy szablę.
Gdy sypnąwszy garść miedziaków, odbierał osełkę z wielkich łap kowala, pomodlił się w duchu, by nie okazała się szczególnie potrzebna.

Anselm zapłacił za piwo i opuścił karczmę. Czeka ich długa droga i trzeba będzie się jakoś do tego przygotować. Chwała Handrichowi za tą zaliczkę. Ruszył w stronę targu zastanawiając się co najbardziej się przyda. Chleb zakupi pewnie u Marcusa, ale najpierw bardziej upierdliwe elementy wyposażenia. Przechodząc po targu zakupił lepsze buty podróżne, te które posiadał by się nie nadawały na dłuższą przechadzkę. Następnie kupił trochę suszonego mięsa i bukłak z wodą. Udało mu się znaleźć śpiwór, do którego się mieścił. Zważając, że będą szli wzdłuż rzeki zakupił żyłkę i haczyk, aby coś złowić jeżeli zajdzie potrzeba. Na końcu zaszedł do swego znajomego piekarza i zakupił suchary na drogę, oraz kilka bułek na dzisiejszy dzień. Następnie pożegnał się z Marcusem i ruszył pod bramę, zajadając świeże bułeczki po drodze.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 21-05-2012 o 01:47.
Zell jest offline  
Stary 22-05-2012, 03:37   #14
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Thargroth Burgrondson



Krasnolud z perfidnym i dumnym uśmiechem omiótł salę wzrokiem. Wiedział jak cudowną obietnicą zguby jest wyprawa na znienawidzonego przez wszystkich Ironhid'a, nie było możliwości się jej oprzeć... A organizował ją on. Wyśmienicie. W karczmie zapadła cisza. Ustały rozmowy, przepychanki i stuknięcia kufli o blaty, wszyscy wpatrywali się w postać Zabójcy.

- To jak? Który jest ze mną?!

Te słowa jeszcze nie przebrzmiały, kiedy dało się słyszeć ryk aprobaty z gardeł otaczających go postaci. Ludzie na ulicach musieli pomyśleć, że ogłoszono darmowe piwo dla wszystkich. Zaraz większość z obecnych zerwała się i ruszyła w jego stronę chcąc dowiedzieć się więcej. Siłą usadzono go przy ławie i postawiono przed nim kufel krasnoludzkiego Ale, było powszechnym zwyczajem zwilżyć gardło mówcy, zwłaszcza kiedy nowiny były aż tak intrygujące.

- Mów Zabójco!
- Grimgor Ironhide?
- Niemożliwe?
- Jak to? Kiedy? Kto?

Pytania padały chaotycznie ze wszystkich stron. Podniecone krasnoludy tłoczyły się i klnęły próbując dostać się bliżej Thargrotha. Ten nie wiedział w którą stronę się zwrócić, zaskoczony nawałem tłuszczy która zaciągnęła go do stołu. Nie wiedząc jak zacząć, zrobił to co powinien był zrobić na początku. Złapał kufel i opróżnił go jednym haustem. Wstał rozstrącając zgromadzony tłum i ryknął ponownie.

- JA, THARGROTH BURGRUNDSON! ORGANIZUJĘ WYPRAWĘ ZBROJNĄ NA GRIMGORA IRONHIDE'A! ZA JAKIEŚ 2 MIESIĄCE! WYRUSZAM Z TALABHEIM! ZABIORE ZE SOBĄ KAŻDEGO BITNEGO KRASNOLUDA!

-Jak? Za co? Z kim? - Rozległy się znowu pytania.

- VON SHMITT W ZAMIAN ZA MOJE USŁUGI OBIECAŁ ZORGANIZOWAĆ I OPŁACIĆ WYPRAWĘ! - Zabójca odwrócił się chcąc zrobić sobie więcej miejsca i wgramolić się na ławę - Ruszcie dupska tłuste nieroby - warknął. - CZEKA NAS WSPANIAŁE ZWYCIĘSTWO LUB WSPANIAŁA ZAGŁADA, DODATKO....

Krasnoludowi przerwał krzyk - BREDZI! NIE SŁUCHAJCIE GO! - Burgrundson już spojrzał w kierunku nieznajomego głosu chcąc udowodnić mu, że przerywanie zabójcy nie jest zbyt rozsądne, kiedy ujrzał krępą postać z jaskrawoniebieskim irokezem prójącą przez tłum i wbijającą się z wielkim impetem, barkiem prosto w twarz idioty który w niego wątpił. Ten padł płasko na ziemie i jęknął. Po sali ponownie poniósł się ryk zadowolenia i aprobaty, a Grogni uniósł kciuk uśmiechając się szeroko.

Pozostałą mu godzinę spędził opowiadając wszystkim którzy postanowili go wysłuchać, o tym jakie ma plany na wyprawę i dlaczego zorganizowanie jej zajmie tak długo. Narzekał na człeczyny, zgrabnie wymijając fakt, że będzie współpracował z elfem. Nikt nie musiał o tym wiedzieć. Kiedy w końcu z żalem oderwał się już od ostatniego kufelka, dźwignął swoją niewyobrażalnie obfitą i ciężką torbę, której niejeden człowiek nie zdołałby taszcyć ze sobą, oraz bezcenną beczułkę krasnoludzkiego Ale. Ruszył na umówione miejsce zbiórki, wciąż napawając się rozkoszą możliwości wypełnienia swojej przysięgi...



Fiegler Simmons

Fiegler przeciągnął się na krześle i zauważywszy, że wszyscy członkowie grupy wychodzą, sam zerwał się na nogi. Zapłacił karczmarzowi za trunek i wyszedł na zalaną słońcem ulicę. Z miło ciążącą mu u pasa sakiewką ruszył w stronę targu, musiał bowiem przygotować zapasy na nadchodzącą wyprawę. Nie było to ciężkie zadanie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zwykle zapasy były już przygotowane kiedy wyruszał w jakąś wyprawę, więc mimo iż wiedział mniej więcej czego potrzebuje to zupełnie nie miał pojęcia ile takie przedmioty mogą kosztować.

Krążył po targu dobre półtorej godziny starając się odszukać potrzebnych mu rzeczy, nie szło mu to najlepiej, jednak po pewnym czasie skompletował ekwipunek. Kupił sobie mały poręczny plecak, hubkę i krzesiwo, wędzone ryby oraz suchary, manierkę na wodę oraz kilka innych podstawowych przyborów. Za całość zapłacił 3 korony. Był zadowolony z tego, że w końcu udało mu się uporać z męczącym i nudnym zadaniem.

Uśmiechnął się do siebie zamierzając dokupić jeszcze jakiś znaczny zapas wina na drogę. Poczuł jednak niespodziewane szarpnięcie za pas, wiedząc czego się spodziewać, błyskawicznie odwrócił się łapiąc za nadgarstek 10 letniego chłopaka. Ten spojrzał szybko na niego wystraszony i wrzasnął.

-POMOCYYYYY!

Simmons wystraszył się zdziwiony i odruchowo puścił dzieciaka. Ten puścił się pędem w boczną uliczkę. Szlachcic wściekły ruszył za nim. Mały był szybki i znał teren. Nie mógł zgubić go z oczu. Lewo, prawo, prawo, schody, prosto, lewo. Złodziejaszek coraz bardziej umykał mu, w pewnym momencie, Fiegler zorientował się, że ma opcję przecięcia małemu drogi. Rzucił się więc w kolejny zakręt z zamiarem obalenia małego skurwysyna.


Wypadł jakieś 5 metrów przed nim, kopniakiem posyłając go na ziemię. Mały padł jak długi z trudem łapiąc powietrze które impet kopnięcia wyrwał mu z płuc. Nachylił się i złapał swoją sakiewkę, pdrzucając ją z zadowoleniem. Cierpienie malca, zapewne złamane żebro, dawało mu wystarczającą satysfakcję.

Odwrócił się już by odejść, kiedy wpadł na olbrzymiego mężczyznę, zachwiał się próbując złapać rownowagę, ale w tym samym momencie poczuł jak pięść wielkości szynki uderza go w twarz i łamie nos. Krew bluznęła na jego świeżą koszulę a on sam padł na ziemię oszołomiony. Sakiewka upadła z brzękiem a suchary w jego plecaku chrupnęły nieprzyjemnie. Już sięgał po omacku do broni, jednak stopa kolejnego mężczyzny przydepnęła mu dłoń. Jednocześnie ktoś kopnął go z całej siły w twarz, brzuch, wszędzie, nie mógł nawet zwinąć się w kulkę, przytrzymywany przez dryblasów. Poczuł jak ciągną go gdzieś, ale nie miał siły nic zrobić.

-STRAAAAAA.... - zaczął wrzeszczeć, kiedy kolejny potężny kopniak niemal wybił mu wszystkie zęby, a na pewno jeden z nich ukruszył.

- No to zabawimy się pięknisiu.... - Zarechotał jeden z dryblasów. Nie wiedział ilu ich było. Czuł tylko jak obracają go na brzuch, wciąż co jakiś czas okładając pięściami czy kopiąc. Nagle wszystko ustało, dwóch złapało go za ręce i podniosło. Zgięli go w pół i ku jego zgrozie, szarpnięciem zerwali spodnie. Broń jak i ubranie opadły mu do kostek. Kolejny kopniak rozsunął mu nogi, nie orientując się za bardzo w sytacji szarpnął się znów krzyknął - STRAAAAAŻ.... AAAaaa... - Poczuł niesamowity ból i syknął. Trwało to kilka chwil... Bardzo długich... Zbyt długich chwil... Ale w końcu usłyszał głos który sprawił, że niemal roześmiał się ze szczęścia.

- EJ WY! STAĆ! - Dało się słyszeć przekleństwo, wdocznie nie wszyscy zdążyli sie "pobawić ze szlachcicem" i tupot uciekających. Strażnicy podbiegli do niego, pytając czy nic mu nie jest. Ten pokręcił zawstydzony głowąi począł się ubierać oraz zbierać pozostałości swojego dobytku... Na ziemi znalazł jedynie plecak, broń i 3 korony które bandyci musieli zgubić uciekając.

Strażnicy wrócili po chwili dysząc ciężko. - Zgubiliśmy... Ich... - Łapali głębokie wdechy, ociekając potem lejącym się z nich ciurkiem. Mieli na sobie pancerze, co na pewno nie ułatwiało pościgu w takiej pogodzie.

- Jeśli wszystko w.... eee... Porządku, możemy odeskortować cię na posterunek, złożysz doniesienie, może...

- Nie. - Wtrącił się Simmons, dość już upokorzony. - Dziękuję panom, poradzę sobie. Żegnam. - Dodał szybko i ruszył kulejąc, z trudem i bólem wlokąc się do bram miasta. Przeklinał dzień w którym przekroczył bramy tego miasta...


Rilaya Teltanar, Ludo Rotshwert, William Shmidt, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson

Elfka po odświeżającej kąpieli, pachnąca mydłem, z lśniącymi włosami ruszyła uśmiechnięta w stronę bramy. Elfia uroda dawałą o sobie znać, szczególnie kiedy nie maskował jej brud lasu i ludzki smród. Ciągnęło to oczywiście za sobą pewne konsekwencje... Ale starała się ignorować je w zamian za odrobinę komfortu.

Dotarłszy na miejsce, spotkała tam już Luda i Anselma, którzy ukłonili się jej uprzejmie. Ta skinęła im głową i zajęła ustronne miejsce w niszy muru, gdzie unikała ciekawskich spojrzeń i nie tylko. Panował tu także przyjemny cień, który chronił ją przed rażącym słońcem.


Anselm i Ludo zerknęli z rozbawieniem, czy może zażenowaniem na te sytuację ale psotanowili również skorzystać z luksusu jakim był cień i wyczekiwać reszty własnie w jego schronieniu.

Cyrulik rzucił plecak na ziemię, znudzony rozkopując stopą ubity grunt, a Ludo ukradkiem zerkał na uroczą z tej perspektywy elfkę. Nie wiedział czy się zorientowała, jednak nie bardzo go to interesowało.

Minęło kilka długich chwil zanim ujrzeli wlokącego się ku nim Fieglera. Złamany nos i obita twarz, rzucały się w oczy. Biała koszula splamiona była krwią, a on sam kuśtykał dziwnie.

Elfka zdziwiła się widząc jego stan, cyrulik z fachową już wprawą dopadł do niego starając się doglądnąć go. Ten jednak odtrącił go poirytoiwany i usadowił się z boku doprowadzając się do porządku.

Po chwili z zakrętu wypadł William, z niedopiętą koszulą i guzikami w spodniach. Uśmiechnął się do nich przepraszająco.

- Wybaczcie mi spóźnienie moi drodzy, miałem kilka spraw do załatwienia. - Mrugnął do elfki, rzucił swoje sprawunki pod nogi i począł się przepakowywać.

Kolejnym, który dotarł na miejsce był Adamas, ten jako jedyny z ludzi wyglądał na gotowego do drogi, z torbą spakowana skrupulatnie, wyczekujący krasnoluda, przez chwilę nawet ignorując całe zgromadzenie.

W końcu, po wszystkich, ujrzeli krasnoluda taszczącego wielką beczkę oraz sporą wypakowaną torbę. Rilaya przełknęła głośno ślinę na samą myśl o uniesieniu beczki, nie mówiąc już o reszcie ekwipunku Zabójcy. Zanotowała sobie w pamięci by mieć na uwadze, jego siłę i postanowiła raczej nie wchodzić mu w drogę.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 22-05-2012 o 09:07.
Avder jest offline  
Stary 11-06-2012, 03:42   #15
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Ludo, rozszerzył oczy z niedowierzaniem na widok Simonsa. Nie do końca pamiętał jego imienia, ale tak czy inaczej nie było najlepszą wiadomością widzieć nowego towarzysza pobitego.
Podczas gdy cyrulik dopadł do twarzy chłopa- szlachcica, młody najemnik pogrzebał w plecaku w poszukiwaniu płótna. Wyciągnąwszy z buta nóż, odciął od niego w miarę grube pasmo i wręczył rannemu.
-Jest coś, po co mamy się wrócić?- Zapytał wyjątkowo konkretnym tonem.
Anselm spojrzał poirytowany na Fieglera.
-Jak nie chcesz pomocy, to twoja sprawa, ale ten nos zostanie ci w tej pozycji, jeżeli go nie nastawię.- spojrzał na Ludo - Co on ma sobie z tym zrobić? Wsadzić do dziurek? Marnujesz dobre płótno kolego.
Zabójca parsknął.
- Zostawcie go. Jak się będzie chciał leczyć, niech przyjdzie. Nie ma co go uszczęśliwiać na siłę. Poza tym mamy ważniejsze sprawy. Trzeba ustalić marszrutę, wyznaczyć role, przejrzeć ekwipunek - rozejrzał się uważnie po drużynie. - Lepiej żebyśmy opóźnili wymarsz o godzinę lub dwie niż mieli nie wziąć czegoś ważnego. Na początek. - położył delikatnie beczkę na ziemi i wyciągnął z plecaka sześć woreczków. - W każdym z tych jest półtora kilograma soli. Każdy bierze jeden.
Ludo odebrał swoją porcję soli. Poza możliwością zasolenia całego Reiku, nie widział innych szczególnie istotnych zastosowań do takich jej ilości.
-Chociażby żeby tę mordę z krwi wytrzeć.
Znotorował się na wypowiedź Anselma.
William stwierdził, że Simonsa nie będzie dotykał, bo może tylko pogorszyć sprawę, poza tym zgadzał się z zabójcą - Jak będzie czegoś potrzebował to sam poprosi - pomyślał. Jeśli chodzi o sól, tą przyjął bez żadnych pytań, wszak pierwszy raz sam organizował wyprawę, natomiast Krasnolud robił to pewnie niejeden raz, stwierdził że zda się na niego.
-Przenieśmy się w jakieś wygodniejsze i bardziej ustronne miejsce żeby sprawdzić czy wszystko mamy - zaproponował.
Rilaya ze zdziwieniem patrzyła na stan Fieglera zastanawiając się, w jakie kłopoty wpakował się ten człowiek. Pomoc cyrulika została odrzucona, co tylko bardziej zdziwiło elfkę. Czyżby mężczyzna wolał poradzić sobie sam z obrażeniami?
W tym momencie powrócił krasnolud rozdający sól, a William zaproponował zmianę miejsca. Rilaya przez moment patrzyła, jak bard i Ludo przyjmują przygotowane woreczki, po czym czując się bardzo nietypowo, sama podeszła do Thargrotha i wzięła przeznaczoną dla niej część soli, rozumiejąc osobliwość tej sytuacji...
Anselm również wziął sól od krasnoluda, po czym wrócił do swojego plecaka i zaczął przeglądać czy na pewno wziął wszystkie swoje narzędzia. Klął przy okazji pod nosem, kiedy któreś utknęło, albo zawadziło o materiał plecaka.
Adamas z uśmiechem na całej twarzy patrzył na Simonsa. Zawsze lubił gdy wszyscy twierdzili, że sobie poradzą, a potem tak kończyli. Przynajmniej mieli nauczkę na przyszłość. Swój przydział soli podniósł, i włożył do torby, półtora kilograma więcej bagażu, nie służyło jego ramieniu, ale wolał nie dyskutować.
-To co Panowie...- zamilkł na chwilę, jakby zorientował się, że powiedział coś niewiarygodnie głupiego.- No i Panie, ruszamy ku przygodzie, czy stoimy w cieniu ufając, że to przygoda znajdzie nas?

***

Dochodziło już południe, kiedy wszyscy zakończyli przeglądanie i przepakowywanie bagażu. Każdy starał się w miarę możliwości ignorować pogodę, była ona idealna na wieczorny spacer wzdłuż rzeki, czy może kąpiel dla ochłody. Oni jednak nie mieli takiej możliwości. Czekało ich kilka tygodni wędrówki. Jedyną nadzieją był cień drzew który łaskawie uchroni ich przed skwarem. Plecaki i torby, nie dość, że rozgrzane słońcem i lepiące się do pleców, były w dodatku nieznośnie ciężkie.
Zgodnie z początkowym postanowieniem udali się drogą w stronę rzeki. Z westchnieniem podnieśli swoje pakunki, przerzucili je przez plecy i ruszyli. Krasnolud jak można było się tego spodziewać, wysforował się na przód, wyprzedzając całą resztę o dobre kilkanaście metrów i utrzymując forsowne tempo. Ludzie starali się dotrzymać mu kroku, co udawało im się nawet całkiem nieźle, jedynym problemem było to, że nie mieli krzepy, którą posiadał Thargroth, tak więc, po kilkudziesięciu minutach zaczęli odczuwać w płucach skutki nadwyrężania organizmu. Słońce grzało nieprzerwanie toteż przegrzane ciała nie były w stanie wykrzesać z siebie tego do czego normalnie były bez problemu zdolne. Bukłaki niebezpiecznie szybko traciły swoją i tak niemal gotującą się zawartość, w duchu dziękowali bogom, iż zdecydowali się ruszyć wzdłuż źródła świeżej wody. Elfka, rozdrażniona dostatecznie zachowaniem tłuszczy w mieście, z ulgą przywitała o wiele mniej tłoczne ścieżki podmiejskie. Trzymała się pomiędzy krasnoludem a ludźmi, nie mając ochoty na rozmowę z żadnym z nich. Nie mogła powstrzymać się jednak przed zerkaniem za siebie z zażenowaniem, widząc dyszących i pocących się ludzi. Była wyższa od każdego z nich i bez wysiłku swobodnym krokiem dotrzymywała kroku Zabójcy. Czuła się świeżo, pogoda była może dość uporczywa, jednak nie zamierzała okazywać słabości, miała szczerze dość widzenia jej jako kapryśnej damy w opałach. Uśmiechnęła się pod nosem kiedy przy kolejnym zerknięciu przez ramię, dostrzegła, że ludzie pozostali o kolejne kilka metrów dalej. Konsternacja ogarniała ją jednak coraz dobitniej. Krasnolud wyraźnie ignorował resztę, w milczeniu maszerując przed siebie. Rilaya wiedziała jednak, że przy takim tempie, reszta drużyny nie wytrzyma nawet kilku godzin drogi.
Po upływie kilku godzin, i litrów potu, ścieżka zaczęła odbijać w lewo. Nie mając wyboru, wyczerpani i zrezygnowani, skręcili w przeciwnym kierunku udając się nad rzekę. Krasnolud i elfka niespecjalnie przejęli się zmianą terenu, ludzie jednak znacznie zwolnili, tłukąc się przez wysoką trawę, dysząc coraz głośniej i klnąc.
Późnym popołudniem, nawet Rilaya odczuła zmęczenie, pot, mimo przewiewnych ubrań spływał jej po karku. Oddech miała coraz cięższy i zaczęła nawet, swojemu wielkiemu niezadowoleniu, potykać się o kępki trawy czy kamienie. Wyraźnie potrzebowała odpoczynku.
Powietrze zdawało się stać w miejscu, duchota była naprawdę wyczerpująca. Anselm, Ludo, William, Adamas i Fiegler, brnęli przed siebie, czując jak ciążą im nogi, ręce, bagaże, wszystko. Nie rozmawiali, nie przeklinali, poprostu nie mieli sił, czuli, że zaraz padną tam gdzie stoją. Przed sobą mieli wodę, chłodną i spokojnie szumiącą rzekę. Idealne dla ochłodzenia przegrzanych ciał, które zresztą i tak niewiele dłużej wytrzymałyby marsz.
Jedynym, który zdawał się nie przejmować wyczerpaniem był krasnolud, oddychał ciężko, ignorując jednak strugi potu cieknące mu po plecach.

Dla Rilayi wyrwanie się z zaduchu Talabheim okazało się wręcz zbawieniem. Skwar był przy tym, co musiała znosić na ulicach, jedynie niedogodnością, chociaż najwyraźniej ludzie nie podzielali jej zdania. Nałożone na nich tempo z każdą minutą zmniejszało siły mężczyzn, a różnica w terenie jedynie bardziej pogłębiła kryzys. Zawsze, kiedy oglądała się na coraz ciężej idących ludzi, zastanawiała się, czy w końcu któryś nie padnie bezwładnie na ziemię, szczególnie kiedy musieli się przebijać przez wysoką trawę, przez którą przeprawa nie była dla niej, jak i dla krasnoluda, żadnym wyzwaniem.
Jednak z kolejnymi upływającymi dziesiątkami minut nawet Rilaya zaczęła odczuwać trud podróży, którą wolałaby chociaż na moment przerwać, a jednocześnie możliwość, że przynajmniej jeden z ludzi nie wytrzyma następnych kilku metrów była niepokojąco wysoka. Elfka westchnęła ciężko widząc taranującego wszystko na swej drodze krasnoluda, który zapewne nie zaprzestałby iść naprzód dopóki nie ległby przekroczywszy limity swego ciała.
W takim wypadku zapewne pełzłby dalej.
- Jeżeli nie chcesz, aby ludzie pomarli już na tym etapie sugerowałabym odpoczynek. - odezwała się do zabójcy, przerywając swoje milczenie.
Doprawdy osobliwa to była kompania, gdzie nie tylko krzywdę towarzysza zbywano, ale nawet witano ją krzywym uśmieszkiem. Sam kompan pozostający w jakimś dziwnym osłupieniu... Każdy miał prawo być w szoku, po napadzie, ale bez przesady- gdyby Ludo sam potrzebował tyle czasu, by się pozbierać po każdej podobnej sytuacji, to dawno siedziałby z miską w bramie, albo leżał już spokojnie w ogrodach Morra.
Chłopak postanowił dla własnego bezpieczeństwa nie szarżować przy takiej drużynie w niebezpieczne sytuacje.
Droga była męcząca i uciążliwa, a bagaż ciążył coraz mocniej. Jedynie Targoth wzbudzał podziw swoją wytrzymałością.
Chłopak odciąwszy kolejny pas płótna, przetarł swoje zalane potem czoło. Doznał istnego olśnienia, przypływu sytuacyjnego geniuszu.
Umoczył materiał w zimnej, rzecznej wodzie, po czym owinął go wokół swojej głowy.
O ile jego rozparzone ciało, tkwiło w dusznym piekle potu i bólu, to jego głowę spowijał, niebiański wręcz całun chłodnej, wilgotnej tkaniny.
Wyliczał w duchu spis swojego inwentarza, zastanawiając się, co będzie musiał wyrzucić jako pierwsze. Widocznie jeszcze nie był wyczerpany, bo póki co nie miał zamiaru wyrzucać niczego... no może prócz tej beki soli.

Trud drogi stawał się coraz bardziej nieznośny. Ku zdziwieniu najemnika, to elfka okazała się głosem rozsądku, powściągające drałującego naprzód karła.
-Jeszcze dziś rano ciężko mi było wierzyć, że się kiedykolwiek z Tobą zgodzę. - Rzucił z westchnieniem ulgi w stronę Rilayi.
-Krasnoludzie, zatrzymajmy się.
Postój wydawał się doskonałym pomysłem. Ludo był wycieńczony i przepocony do granic możliwości.
Rzeka kusiła chłodem.

Zabójca warknął z irytacją.
- Postój. - Rzucił plecak na ziemię, obok położył beczkę - Przeklęte człeczyny. Żadnej wytrzymałości. Przyszłoby wam polować na orków w Górach Krańca Świata, albo pomagać zabijać zwierzoludzi na granicy Kislevu i Pustkowi Chaosu. Wtedy można mówić o zmęczeniu. Kilka godzin marszu i już padają. - otworzył beczkę, wyjął z plecaka kufel, napełnił go, wypił zawartość duszkiem, napełnił ponownie, znów wypił duszkiem. Rozejrzał się po okolicy. Skoro wszyscy chcą odpoczywać...
- Możecie równie dobrze zrobić coś użytecznego. Rzeka jest, spróbujcie coś złowić. A skoro już przy tym jesteśmy... - wyjął z plecaka łuk oraz kołczan pełen strzał i położył go na trawie. - Niech jeden z drugim ruszy dupę i spróbuje coś upolować.
Ludo podrapał się wymownie po podbródku.
- Jeśli utrzymasz swoje tempo w opróżnianiu tej beczki, to już niedługo będziemy mogli spławiać w niej nasz sprzęt, a wtedy nasz marsz może się wyrównać.
Stwierdził całkowicie poważnie, po czym zaczął zrzucać swój bagaż. Zjadł porcję sucharów z mięsem i przepił wodą.
-Nie mam sprzętu, z łuku strzelam słabo, ale możecie liczyć na moją pomoc.
William zastanawiał się czy nie pożałuje wybrania się w taką wyprawę, krasnolud narzucił zabójcze tempo a dodatkowo sprawiał wrażenie, że przebyte kilometry nie robią na nim wrażenia. - A może tylko udaje, może chce pokazać jakim jest twardzielem?- zastanowił się młody Bard. W duchu dziękował Sigmarowi za tak wspaniały pomysł jakim było kupienie kapelusza, który teraz chociaż trochę ochraniał jego ciało przed żarem lejącym się z nieba. Plecak ciążył mu niemiłosiernie, pasek futerału na lutnie wrzynał się niemiłosiernie w ramie a wór soli, którą “podarował” im Khazad wcale nie poprawiał sytuacji. Tęsknym wzrokiem spoglądał na promienie słońca odbijane od spokojnie płynącej wody w rzece. - połowić ryby? czemu nie - pomyślał, bardzo lubił to pozornie nudne ale odprężające zajęcie - nadrzeczne drzewa dadzą trochę cienia a i bliskość wody może przynieść ukojenie.
- Ja mogę iść nad rzekę i połowić trochę - odezwał się do Thargrotha - Mam też jedną uwagę do ciebie, wszystkim już pokazałeś, że Wy, Krasnoludy jesteście twardzi, poza tym nie wiem jak inni ale ja już nie raz miałem do czynienia z twoimi kuzynami tak więc możesz już trochę obniżyć tępo. No chyba że chcesz żeby z każdym dniem ilość przebytych kilometrów malała. Nie twierdze, że się zmęczyłem, ale patrząc na innych myślę że wypowiadam ich myśli. - William szczerze wątpił, że z tym jak teraz wygląda uda mu sie komukolwiek wmówić, że podróż wcale go nie ruszyła, jednak nie lubił przyznawać się do słabości.
Rilaya zdjęła z siebie toboły i usiadła na ziemi dając chwilę wytchnienia swoim mięśniom. Upiła trochę wody z bukłaka, po czym zaczęła się pożywiać suszonym mięsem obserwując zachowanie ludzi. Na razie szczególnie osobliwe były próby Williama zgrywającego niczym nieporuszonego wędrowca, który w swoim życiu nie takie bezdroża przebył. Zważając na stan mężczyzny, umęczonego, ociekającego potem i z trudem łapiącego powietrze, sytuacja była dodatkowo zabawna. Może trenował, aby pokonać Zabójcę na tej drodze, pozostawić go słaniającego się ze zmęczenia wiele metrów dalej?
Tak. To byłoby godne zobaczenia.
- Rozejrzę się za zwierzyną. - odezwała się wstając i biorąc położony przez krasnoluda łuk i strzały. Przez moment patrzyła na swoje ułożone rzeczy, po czym bez dalszych słów ruszyła w kierunku lasu.
Adamas był wykończony, dużo bardziej wolałby płynąć rzeką, choćby i w beczce, byleby tylko było mu chłodno. Znalazł sobie jednak idealne zajęcie, próbował zabić krasnoluda wzrokiem, wpatrywał się w tył jego głowy z zawzięciem, które mogłoby wypalić dziurę w desce.
-Nareszcie!- zakrzyknął kiedy zarządzili postój. To jednak wyczerpało resztki jego zasobów tlenu, jedyne na co jeszcze było go stać, to sięgnięcie to bukłaka i wypicie z niego resztki wody.
To go nieco odświeżyło, przynajmniej na tyle, że był w stanie podnieść się na nogi. Sięgnął do swojej torby, po czym wyjął z niej rybacką sieć. Natychmiast ruszył też w kierunku rzeki, jednak zamiast zarzucać sieci, upadł na kolana, po czym zanurzył głowę w chłodnej wodzie, wyciągnął ją dopiero gdy brakło mu tchu. Odrzucił do tyłu mokre włosy, po czym zdjął z siebie koszule, pokazując niezbyt umięśniony, za to poznaczony bliznami tors, przepłukał odzienie w rzece, po czym założył je ponownie, pogrążając się na chwilę w cudownym chłodzie. Naraz jednak przypomniał sobie po co przyszedł nad rzekę. Zarzucił więc sieci i zaczął czekać.
Anselm był najwyraźniej ucieszony postojem, ponieważ przekleństwa, które wypowiadał przybrały na barwie i głośności. Położył w końcu swój plecak i z ulgą rozłożył się na chwilę na ziemi, aby naprostować plecy. Spojrzał na krasnoluda.
-Widzisz, kłopot w tym, że nie miewamy takiego doświadczenia z Zielonoskórymi, czy mutantami. Ciesz się, że żaden z nas nie narzekał. - przekrzywił kilka razy głowę, rozniosło się wyraźne chrupnięcie, a cyrulik westchnął z ulgą. Sięgnął do plecaka i wyjął haczyk i żyłkę. Zaczął rozglądać się za patykiem, aby zrobić prowizoryczną wędkę.
-W między czasie, ty mógłbyś się rozejrzeć za chrustem, surowizna nie jest najlepsza na podróż.
Zarządzenie Anselma wydało się młodemu Ludvichowi być na miarę jego możliwości. Znalezienie suchego drewna w lesie w aktualnych warunkach, zdawało się być wręcz upokarzająco proste. Co prawda jego priorytetem była kąpiel, ale mógł ją dla dobra ogółu przełożyć. Wyrzucił z plecaka wszystkie mniej cenne, czy potrzebne przedmioty.
Pod drzewkiem, na widoku wylądowała płócienna płachta, buteleczki oleju do lamp, sól, paczki z jedzeniem oraz wszelka drobnica. Najemnik odpiął też od pasa większą latarnię.
Sznur (albo jakiś kij, bo tani), oraz tę mniejszą wolał zostawić przy sobie.
Broni na wszelki wypadek nie odpinał. Z półpustym plecakiem skierował się w stronę lasu. Dla bezpieczeństwa w kierunku niezbieżnym z trasą elfki. Jego tyłek wyglądał całkiem nieźle i bez zabłąkanej strzały.
- Jeśli nie wrócę przed nocą... hmmm. Zróbcie dobry użytek z mojego mydła.
Zabójca przez chwilę stał w milczeniu. Następnie schylił się i ze swojego plecaka wyjął toporek do drewna. Chwycił go w lewej dłoni i wyszukał wzrokiem odpowiednie drzewko. Już po chwili znalazł niewielki dąb. Na pierwszy rzut oka miał tak z dwanaście cali średnicy. Zbliżył się do niego, spojrzał z bliska. Następnie na oczach wszystkich jednym błyskawicznym uderzeniem prawej pięści złamał drzewko w pół. Jego górna część zwaliła się na ziemię. Thargroth wbił w nią toporek.
- Pociąć może je kto inny! - ryknął w stronę swoich towarzyszy podróży - Ja nie będę wszystkiego robić. - Po tym słowach poszedł w kierunku jednego z wyższych drzew by odpocząć moment w jego cieniu.
Anselm westchnął, schował z powrotem żyłkę i haczyk i podszedł do drzewka. Chwycił siekierkę, którą zostawił krasnolud i zaczął rąbać drewno, uważając, aby nic sobie nie zrobić... Morr jeden wie, że szybciej by trafił do niego niż uzyskał by pomoc tutaj.
Rilaya spojrzała za siebie, kiedy rozległo się łamanie drewna i parsknęła, widząc że krasnolud najwyraźniej uznał, że najlepszym pomysłem na uzyskanie drewna jest poświęcenie całego drzewka. Pokręciła głową poirytowana na takie beztroskie podejście, ale z drugiej strony raczej nie powinna spodziewać się niczego lepszego... Ruszyła dalej rada, iż polowanie zapewni jej odrobinę spokoju i samotności.
Skierowała się trochę głębiej w las, aby mieć szansę na odnalezienie zwierzyny, którą grupa ludzi oraz krasnolud mogłaby skutecznie odstraszyć...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 17-06-2012, 00:58   #16
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson, Ludo Rotshwert, William Schmidt


Ludo zatrzymał się w pół kroku słysząc przeraźliwy trzask i łupnięcię. Zdziwiony obejrzał się i zobaczył krasnoluda oddalającego się od młodego dębu leżącego na ziemi. Rzucił coś do reszty i usiadł w cieniu drzew. Najemnik wzruszył ramionami, to oszczędzało mu obowiązku zbierania chrustu, a widząc Anselma zbierającego się do porąbania drewna, zdecydował się jednak na odświeżającą kąpiel. Wrócił do miejsca gdzie pozostawił swoje rzeczy, wyskoczył z przepoconych ubrań i nagi ruszył w stronę rzeki. Nie było mu daleko bo zaledwie kilkanaście metrów. Przedarł się przez nieliczne trzciny i zanurzył niemal natychmiast do klatki piersiowej. Nurt był dość silny ale znośny z gruntem pod nogami. Czuł się bosko odświeżony, woda nie była może krystalicznie czysta, a właściwie zostawiała wiele do życzenia. Jednak orzeźwienie jakie przynosiła było niesamowite.


Anselm nachylił się nad powalonym dębem i począł niezgrabnie uderzać w nie toporkiem. Nie wiedzial jak zabrać się za cały pień wiec postanowić zacząć od gałęzi, resztą nie martwił się narazie. - Warto żeby ktoś znalazł kilka kamieni, jest tak sucho, że nie ufam paleniu ognia bez zabezpieczenia na trawie. - Nie zamierzał zajmować się wszystkim sam. Podobnie jak krasnolud który leniwie przyglądał się ludziom.

Adamas w tym czasie, po wyczynie zabójcy, wrócił do nużącego zadania łowienia ryb. Nie narzekał, był wyczerpany i odpoczynek nie mógł mu zaszkodzić. Odrobina chłodu biła z ciemnej wody biegnącej u jego stóp. Raz po raz zarzucał sieć próbując złowić kilka ryb które nakarmiłyby drużynę. Po wielu pustych sieciach i przekleństwach, w końcu udało się. Wyłowił dwie bocznie spłaszczone ryby z błoną grzbietową. Dość popularne w tych stronach okonie. Na jego oko miały po conajmniej 3 kilogramy. Uśmiechnął się do siebie i począł zarzucać ponownie sieci, mając nadzieję iż natrafił na ławicę. Niestety, bez dalszych sukcesów.


William widząc Adamasa z siecią rybacką w ręku, zrezygnował z łowienia ryb i podążył śladami Luda, Fiegler również postanowił się odświeżyc. Ruszyli więc do rzeki zostawiając za sobą przepocone rzeczy i witając z ulgą chłód wody odświeżający ich przemęczone organizmy.

Elfka szybko zagłebiła się w las. Nie oglądanie się za siebie, oszczędziło jej zbędnej przyjemności oglądania nagich mężczyzn paradujących po obozie. Nie była przyzwyczajona do ludzkich zwyczajów, podobnie jak ludzie nie byli przyzwyczajeni do jej. Cień zapewniony przez wysokie korony drzew przynosił ulgę, podobnie jak swoboda, nie musiała przejmować sie nikim w około, miała niemal ochotę iść przed siebie i pozostawić resztę tej żałosnej drużyny za sobą. Ludzie nie byli tak interesujący jak jej się wydawało. Byli raczej... Żałośni. Wiedziała jednak, że musi im towarzyszyć. Potrzebowała złota.
Z zamyślenia wyrwał ją szelest. Nerwowo przykucneła sięgając po miecz. Wiedziała, że nim nie upoluje zwierzęcia. Nie miała jednak pojęcia na co się natknęła. Zastygła w bezruchu, słyszała szalone bicie swojego serca jak i ciężki oddech wymuszany przez duchotę w lesie i stres. W pewnym momencie zauważyła młodego jelenia. Stojącego jakieś 30 metrów głębiej w lesie. Nie spłoszyła go tylko dlatego, że poruszała się z lekkością charakterystyczną dla elfów. Powoli schowała miecz i wyciągnęła łuk, nakładając strzałe na cięciwę. Oczami wyobraźni ujrzała brata który krytykował jej ułożenie ramion. Skrzywiła się poirytowana ale skorygowała pozycję. Przemknęła oko i wypuściła strzałę.


Ta musnęła drzewo na torze jej lotu i odbiwszy się ugodziła jelonka w udo. Upadł na ziemię oszołomiony, ranny, a jednak żywy. Miotał się wyjąc żałośnie i próbując wstać. Rana nie była śmiertelna. Unieruchomiła go jednak na tyle by nie był w stanie uciec.

Ludzie pływający w rzece, postanowili po kilkudziesięciu minutach wrócić do obozu. Pamiętając słowa Anselma, zebrali z dna rzeki kamienie i ruszyli w stronę powalonego drzewka, rozprawiając o irytujących wzrostach cen transportu wodnego.

Krasnolud jak dotąd ignorował resztę rozwalony w cieniu, czując jak błogie lenistwo ogarnia go całego. Potrzebował jedynie dobrego piwa i dziczyzny skwierczącej na ogniu do pełni szczęścia. Miał nadzieję, że elfka podoła zadaniu upolowania czegoś, zawwsze uważał, że elfy są przereklamowane jeśli chodzi o ich użyteczność, jednak nie porzucał nadziei na smaczny posiłek. Człeczyna mozolił się z drzewem, ale obserwowanie jego wysiłku było dziwnie relaksujące. Po pewnym czasie ujrzał wracających ludzi. Ci przebrali się niespiesznie w swoje rzeczy i poczęli układać kamienie na ognisko wciąż rozprawiając. W końcu zagadnęli do Anselma pomagając mu z drewnem i wypytując go zdawkowo o jego profesję.

Musiało minąć kilka godzin od kiedy zniknęła elfka bo słońce obniżyło się znacznie i poczęło rzucać pomarańczowe światło nieomylnie oznaczając zachód słońca. Krasnolud siedział wygodnie ze swoim kufelkiem pociągając piwo i słuchając człeczego pierdolenia. Nie miał jednak nawet ochoty im przerywać. Ludzie, najwidoczniej nieznudzeni sobą, ciągnęli nudną dyskusję na temat sytuacji miejskiej straży i jej efektywności. Fiegler również włączał się do rozmowy, był jednak dość przybity i wciąż odmawiał wyjaśnień.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 17-06-2012 o 01:01.
Avder jest offline  
Stary 20-07-2012, 20:07   #17
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
Drużyna (- Rilaya)

Popis krasnoluda był bardzo wygodny. Ludo jeszcze przez chwile zastanowił się, czy wogóle wypada wrócić z pustymi rękoma. Najwyraźniej stwierdził, że warto.
Zebrał naręcz suchych gałęzi jako rozpałkę i wrócił do obozu. Tak by uniknąć narzekań cyrulika. Wystarczył ledwie jeden dzień, by zaczęły go denerwować.

Wszyscy byli jeszcze zajęci, więc postanowił spożytkować ten czas dla siebie. Rozebrał się i wskoczył w mętny nurt Talabeku. Woda, choć nie najbardziej krystaliczna, spełniła swój cel. Ożeźwiła ciało i umysł, zmyła resztki męczącego, pogmatwanego dnia. Ludo zanurzył się i przez chwilę bawił się w wodzie jak dziecko.
Gdy wyszedł postanowił jeszcze przeprać niektóre elementy garderoby, siedział nagi nad brzegiem, trzymając w rękach spodnie. Resztki wody na powierzchni jego skóry wyparowywały w duszną mgiełkę.
Spojarzał w leniwie przelewającą się masę wody. Zamyślił się.

Nie spodziewał się znaleźć pracy tak szybko i to na pewno nie tak dobrze dobrze płatnej. Nasłuchując odgłosów pracy pozostałych, zastanowił się nad kompanią, w której przyszło mu pracować. Krasnoludzki zabójca-strateg, wyniosła elfka(... Ludo przez chwilę zastanowił się, czy istnieją inne), zgorzkniały cyrulik, starzejący się pół-Tileański wojak...

Większość garderoby Ludo już suszyła się na sznurze pomiędzy drzewami. Spodnie wyschły na tyle, by zakryć nieskromną goliznę.

Tak... wojakowi można zaufać. Krasnoludowi zresztą też...
Został jeszcze bard, umiejący rzucać nożami i “chłopski szlachcic”. Apropos: Ile można się było otrząsać po głupiej burdzie na mieście? Czyżby pan nie nauczył go radzenia sobie w takich sytuacjach? Najwyraźniej prawdą było, że człowiek, któremu jest za dobrze, mięknie.

Ludovi nigdy nie było szczególnie dobrze.
Siedział już w koszuli i w spodniach przy ognisku, rozpalając pierwsze szczapy. Należało mu przyznać, że ogień rozpalał niezwykle sprawnie. Szczapy nasączone paroma kroplami oliwy, rozpaliły się jasnym, żywym płomieniem.

Tak czy inaczej. Jakakolwiek niedobraną jego drużyna być się zdawała, raczej życzył jej życia. Miał twardą psychikę i dużo widział, ale wiedział też, jak tragiczna jest utrata towarzyszy i ta samotność, która po niej następuje.

Siedział przy ognisku, ostrząc swoją szablę.Ostrze odbijało złoty, metaliczny poblask ogniska, nadając jego oczom dziki, nieziemski wyraz. Osełka raz po raz przejeżdżała po gładkim, połyskliwym metalu.
Broń była prosta, zgrabna. Parę gustownych ornamentów, nie zakłucało jej smukłej formy, tchnącej zimną, zabójczą skutecznością. Ostrza czasami nabierały charakteru swoich właścicieli, czasem właściciele nabierali charakteru swoich ostrzy.
Ludo czułby się dumny, będąc jak ta szabla: skutecznym, szybkim i pozbawionym skrupułów.

Gdy skończył ostrzenie broni, przejechał palcem po ostrzu. Skóra powoli otworzyła się po gładkim cięciu, upuszczając na ziemię kilka kropli krwi. Chłopak strzepał resztki krwi do ogniska, wykonał szablą młyńca w powietrzu. Leżała idealnie jak zawsze. Schował ją do pochwy.

Siedział teraz przy ognisku z szablą na podołku i paczkami sucharów obok. Nie był szczególnie głodny. Czekał na towarzyszy.

William równierz wrócił znad rzeki odświerzony w ubraniu jeszcze troche wilgotnym, zobaczył Luda siedzącego pzy ognisku, dostadł się do niego, wyciągnął coś do jedzenia i gorzałki, podał ludowi
-Może poznamy się bliżej, wygląda na to że spędzimy razem troche czasu razem, opowiedz mi cos o sobie.

-Dziękuję. - Ludo przez chwilę zamyślił się. Nie wiedział za bardzo od czego zacząć. Skonsternowany niedopatrzeniem. Uścisnął dłoń Williama. Wcześniej tego nie zrobił. Uścisk miał pewny, potem przyjąwszy gorzałkę, zaczerpnął łyka, kiedy palenie w gardle ustało, odezwał się.
-W ogóle miło pana poznać. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o sobie. Urodziłem się w Averlandzie, z ojca żołnierza armii imperialnej. Przez większą część życia służyłem... hmm... pomocą w nauce fechtunku panicza. Zapewne pan może poszczycić się ciekawszą historią.

Adamas rzucił ryby na brzeg ,czekając aż przestaną się rzucać. Następnie zaś rozepbrał się i postanowił zmyć siebie pot, oraz pył. Nie zajeło mu to długo. Wrócił do obozu niosąc w ręce dwa dorodne okonie. usiadł w milczeniu, wyszarpnął nóż z nie wielkiej pochewki, po czym zabrał się do pozbawienia ryb łusek, wypatroszenia ich, ogólnego przygotowania do spożycia. Jako, że był człowiekiem obdarzonym podzielną uwagą, postanowił zawiązać kontakt z mężczyzną ostrzącym miecz.
-Niezwykle interesujące to ostrze, ja co prawda preferuję proste miecze, nie zaś szablę. Jeśli mogę pytać, kto wykonał te ornamenty.- Adamas nie lubił ostrzy, które bardziej niż mieczami, były ozdobami, chciał jednak dowiedzieć się czegoś o swoich towarzyszach.

Ludo raczej rozumiał, że pytanie było raczej grzecznościowe. Grzecznym więc było odpowiedzieć.
-Nie mam pojęcia, szczerze mówiąc. Sznyt raczej północny. Bodajże Nordland.
- przejechał palcem po ornamencie, wyobrażającym najprawdopodobniej gałęzie świerku.
-Należała do oficera naszej armii. Musiała dobrze mu służyć.- niemal zaśmiał się do ostrza.
-Dość o mnie i o mojej szabli. Opowiedzcie o sobie. - Rozejrzał się po bardzie i wojaku.

Kiedy dzieci bawiły się w wodzie, Anselm rąbał drewno... typowe. Następnego dnia będą mu pewnie doskwierały plecy jeżeli nie ułoży się na czymś twardym w nocy. Siedział przy ognisku, podejrzewał, że krasnolud nie chce towarzystwa obcych. Kiedy grupa zaczęła gadać, podziwiając jak Ludo przeciera szmatą ostrze, Anselm postanowił przejrzeć własny inwentarz. Wyjmując pojedyńcze elementy swego rynsztunku mężczyźni ujrzeli wiele przedmiotów, których celu nie mogli odgadnąć, a bali się zapytać o ich przeznaczenie. Niezwykle intrygująca była sporych rozmiarów piła z krótkimi i gęsto ułożonymi zębami. Pytanie o podzielenie się historią najwyraźniej nie była skierowana do niego więc milczał.

Najemnik spojrzał na milczącego, naburmuszonego cyrulika, wykładającego swój inwentarz, dobitnie przypominający o jednym. W walce lepiej być tym, który uderza.
Noże, piłki, obcęgi. Amputacje, nacięcia, wyrwane zęby. Nic szczególnego. Nic nastrajającego pozytywnie, tym niemniej konował wykładał je nie tylko z ostentacją, ale też niejaką lubością.
Na dłużej zatrzymał się przy lwich rozmiarów pile, mogącej służyć równie dobrze, do kładzenia dębów, co przecinania kości.
Postanowiwszy ulżyć jego niewątpliwej potrzebie podzielenia się wiedzą o swoich narzędziach (na pewno przekraczającej tą, okazywaną przez pozostałych), Ludo skinął do niego głową:
- Może ty nam opowiesz o swoich zabawkach?

“Piła jest, noże do mięśni są, igły, nice też... skalpel 1, 2 ,3 też... gdzie jest 4?” cyrulik był zagłębiony w myślach kiedy Ludo do niego przemówił, już wyjął kolejny skalpel kiedy usłyszał pytanie. On naprawdę chciał słuchać o tych narzędziach. Słyszał, że niektórych to bawi, ale medyk miał zamiar jedynie sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. Spokojnie wbił trzymany skalpel w ziemię i podał Rotshwertowi piłę.
-Na rozkaz inkwizycji odpiłowałem nią komuś głowę. Miał dwie i obie wrzeszczały... do dziś jestem lekko przygłuchy z tego powodu.- po czym wrócił do przeglądania narzędzi.


Westchnął... zasmiał się ponuro, pociągnąwszy kolejnego łyka.
-Raz pracowałem dla Naszych...Niby drobna sprawa, księgi zaczęły ginąć ze świątyni Sigmarytów. Pewnie jakiś akolita chciał dorobić na boku.... Byłem tam nowy, nadałem się do zbierania informacji.
Dość powiedzieć, że nie wiele widziałem. To co zobaczyłem wystarczyło, bym parę wieczorów po tym spędził na wymiotowaniu, załatwiło mi parę bezsennych nocy miesiące później...
- Odkorkował swój bukłak, zaczerpnąwszy łyka puścił słodką, Talabecką nalewkę po towarzystwie.
-Młody byłem. Młodszy niż teraz. Zdążyłem już zabić parę osób, ale to było nic, przy tym. co inkwizycja urządziła w dwa wieczory.. Pewnie zasiekłem drugie tyle, co do tej pory, pomogłem spalić parę ruder... Z ludźmi w środku.
Na koniec, gdy już opuszczałem to miasto z pełną sakiewką, wciąż nie byłem w stanie zrozumieć o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło.
Młody byłem. Wtedy nie wiedziałem, że nie bierze się zleceń od młotów. Nigdy.

Zabójca warknął pod nosem.
- Powinieneś się cieszyć, człeczyno, że ciągle macie takich ludzi jak łowcy czarownic. - Zaczerpnął następny pełny kufel z beczułki i pochłonął go błyskawicznie - Zawsze za bardzo pobłażaliście, pozwalaliście by chaos - Splunął z głęboką pogardą na ziemię - gnieździł się wśród was. I to widać. Mutanci, kulty. Wojownicy z Pustkowi Chaosu, niech zadławią się własną krwią i szczezną, wywodzą się od was. Nie mam ni krzty współczucia dla którejkolwiek z ofiar waszych łowców.

-Ha! Ty to możesz mówić Khazadzie.
-Zaśmiał się do powracającego bukłaczka.
Ze swoją krwią, niewrażliwą magię, z tymi ostrzami a łapach, z imperium przodków, którzy nigdy nie wpuścili Chaosu do swoich domów. Właśnie ty możesz tak mówić.
Możesz nie mieć współczucia, szczególnie jak stajesz bronią przeciwko ich broni. Pysznie się z takimi walczy. Nawet jeśli masz potem wątpliwości, to przecież ty albo oni? Musiałeś działać.
Ci których tam spaliliśmy... Wtedy nie ostał się już nikt zdolny walczyć. Kobiety, starcy, zmutowane dzieci... ciekawe, czy to było ich pierwsze życzenie, gdy przychodziły na świat- Urodzić się z rogami.
Zabiliśmy bezbronnych... Po wszystkim wiedziałem, że to w końcu sługi chaosu, a jak chaos, to bij, czyż nie? I nie. Nie powiem, żebym nie cieszył się, że młoty czuwają nade mną. Dobrze, że jest ktoś, kto może zabić bezbronnego za mnie i oszczędzić mi odrazy.

- Żałosne. - Stwierdził po prostu krasnolud.
- Słudzy chaosu, skażeni chaosem. Co próbujesz mi udowodnić? Jestem niezwykle ciekaw. Wolałbyś by te twoje człecze dzieciątka z rogami żyły wśród waszego społeczeństwa. Do kiedy? I co miałoby się z nimi dziać dalej, hm? - Krasnolud uderzył pięścią w drzewo, z którego aż poszły drzazgi. - Jestem pewny że matka żołnierzy rozerwanych na strzępy przez już dorosłych mutantów napewno by ci podziękowała za ich oszczędzenie. Niewinni? Niewinni!? Wasze bawienie się w zakazanej wiedzy, wasza pobłażliwość, wasze przebaczanie, wasze tak zwane sumienie, zabiło więcej istnień niż cokolwiek innego. Możesz zapytać rodziny które zniszczyły burze chaosu, czy czują że osoby związane z chaosem są niewinne. I jeszcze jedno. - Spojrzał prosto w oczy człowieka. - Nigdy Khazad nie poddał się skazie chaosu. W przeciwieństwie do was i tych po tysiąkroć przeklętych elfów.

Człowieczek zaśmiał się pod nosem. Bardziej z rezygnacją. Wysłuchał przemowy krasnoluda. Nie odwracał się, by spojrzeć na drzewo. Utrzymywał kontakt wzrokowy. Długi, nieprzerwany, lekceważący...

- Nie chcę i nie mogę ci niczego udowodnić krasnoludzie ponad to, że jesteś bigotą. Wciąż widzisz Chaos jako wroga stojącego na polu bitwy. Gdzieś za drzwiami twojej twierdzy.
Widzisz to jako walkę. Równą, bohaterską, piękną... Mówisz zabić. -nie zastanawiasz się jak i kogo?
Wiesz, dziecko - przyszły gwardzista i biedny, pokręcony bachor tak samo piszczą kiedy płoną żywcem. I każdy człowiek zareaguje na oba piski tak samo. Widziałem w życiu wielu skurwysynów. Znamenita większość nie potrzebowała nawet ogona, by szkodzić. Tu nie ma pola bitwy - nie ma prostej linii między dobrymi “nami” i tymi złymi do pochlastania. To nie jest takie bajecznie proste jak to, w co chciałbyś wierzyć.
-Pociągnął płytkiego łyka.

- Mylisz się człeczyno. Mylisz się i nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo. - Zabójca odetchnął głęboko. - Możesz stawiać argumenty jakie tylko chcesz. I choć prawdą jest że zamiast spalić małego mutanta, wolałbym zgnieść mu czaszkę, nie przekonasz mnie że mutant zasługuje na życie. A wiesz dlaczego? - Spojrzał uważnie na człeka - Pewnie nie. Więc cię oświecę. Jeśli ktoś został skażony Chaosem, prędzej czy później stanie się zły i szalony. Proszę udowodnij iż jestem w błędzie. Czy kiedykolwiek mutant pomógł niewinnej osobie? Czy kiedykolwiek Chaos uczynił cokolwiek innego niż mordowanie i zniszczenie? Masz rację, człeczyna nie potrzenuje ogona by by skurwysynem. Brak honoru i jakichkolwiek wartości wśród twej rasy jest powszechnie znany. Nie potrzebujecie żadnego pretekstu by zabić, zgwałcić lub okraść jeden drugiego. Różnica jest taka że mutant stanie się skurwysynem zawsze, a zwykły człeczyny tylko czasem. Więc swoją sympatię do mutantów możesz sobie wsadzić głęboko w rzyć, tam gdzie przynależy.

Wypowiedź krasnoluda stawała si coraz dłuższa, coraz bardziej mglista i wyczerpująca. Nie wiedział wprost od czego zacząć. Czy od wykazania się kronikarską wiedzą i imiennym wymienieniem dobrego mutanta, dalszą argumentacją, czy po prostu oburzeniem się na Khazada za jego twardy łeb, jego brak zrozumienia. Stwierdził, że nie ma sensu brnąć w to dalej, ujął sprawę prostą.

- Wiesz krasnoludzie... Gdybym kiedykolwiek bronił mutantów, czy chaosu, to tej nocy wynosiłbym dzieciaki z płonącej rudery.
Różnimy się tylko tym, że nigdy w życiu nie musiałeś podkładać żagwi, by zabić istoty nawet nieświadome tego, czym przyszło im się stać... Mam już dość tej dyskusji. Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia.-
Rozsiadł się wygodnie, po czym zreflektował się.
- A. I jeszcze jedno. Kolegia magii. Jeśli kiedyś zdarzy ci się minąć ruinę jednej z waszych dawnych twierdz, to wspomnij sobie, że teraz właśnie nasze chłopaki, igrając z chaosem, a nie te pruchiejące mury ratują rzyci nasze i wasze.

Zabójca zaśmiał się rubasznie.
- Jak mówiłem. Preferuję zgniatać czaszki małych mutantów. Nie palić ich. Na co tracić czas? Nie są tego warci. I tak, zdaję sobię sprawę z istnienia waszych kolegiów. Jak również z tego że bronią “nas” przed inwazją chaosu. Prowadzoną przez ludzkich czarnoksiężników. Jak również z faktu że są tak niekompetentni, że przy każdej większej inwazji chaosu muszą wzywać elfy na pomoc. Za każdym razem. O, i nawiasem mówiąc, nigdy żadna z naszych górskich twierdz nie padła ofiarą chaosu.


-Wystarczył czas krasnoludzie.
Wzniósł bukłak.
-Dość tego. Za bigoctwo!-
Wzniósł toast, po czym pociągnął naprawdę głęboki łyk.

- Ha! - Zabójca wypił duszkiem następny kufel.
- Prędzej wy niż my, człeczyno. Bez znaczenia, wasi magicy i reszta. Za miękcy jesteście by żyć w tym świecie.

Anselm uniósł brew słysząc dialog. Dziwiło go, że doszło do niego po tym jak rzucił prostą historyjkę, na “odpierdol się”, która nawet nie była prawdziwa, aby Ludo zrobił dokładnie to.

Wykaż się Avder.
 

Ostatnio edytowane przez zabawowy sigmund : 21-07-2012 o 15:51.
zabawowy sigmund jest offline  
Stary 11-08-2012, 13:37   #18
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson, Ludo Rotshwert, William Schmidt

Rilaya dobiwszy zwierzę spojrzała na zabitego jelonka, po czym westchnęła. Nie dość, że oczekiwali od niej upolowania przyszłego obiadu, to jeszcze przyniesienia im go, zapewne najlepiej już na talerz, gotowego i przyprawionego. Tak jak dwóch ostatnich nie miała zamiaru spełnić, tak zrealizowawszy pierwszy punkt musiała siłą rzeczy wykonać kolejny.
I wypatroszyć.

Przez chwilę przyglądała się zwierzynie, po czym westchnęła i wyjęła zakupiony sztylet. Może i nie był to nóż, ale darmozjady z "obozu" nie miały co marudzić, zaś niszczyciel drzew dla niej mógł sobie marudzić do końca świata. Taki subtelny sposób wyrażenia... niechęci.

Przypominała sobie co lądowało na stole w domu, nawet to, czego nie znosiła. Spojrzała ponownie na swój sztylet, przeniosła wzrok na jelonka i skrzywiła się. Mógł się taki trening jeszcze jej przydać, zważając na to, że jeszcze daleka była droga do realizacji celu...

Uznała, że na pewno żołądek jak i jelita nie są im potrzebne, chociaż może ludziom to bez różnicy... Nie była pewna co do reszty, ale dla bezpieczeństwa wolała i ją usunąć, chociaż serce... uznała jednak, że będzie lżej, a do tego nie byli przecież w ekskluzywnym lokalu, aby przyrządzać frykasy, czy nie mieli do tego szczególnych warunków... nie wiadomo też czy kompetencje. Ślinka jej napłynęła, gdy pomyślała o tych wszystkich potrawach, które pozostawiła za sobą na rzecz takiego życia...

Podwinąwszy rękawy zabrała się do procesu bardzo ostrożnie, woląc nie ryzykować niepotrzebnie, a wątpiła, aby przecięcie jelit czy żołądka poprawiłoby smak mięsa...

Bez większej wprawy poczęła badać swoją zdobycz, stwierdziła że jest to w miare młody okaz ale na pewno wystarczający. Chwilę bawiła się sztyletem, przymierzając się do cięcia. W końcu nie mając lepszego pomysłu, rozcięła brzuch zwierzęcia wzdłuż. Krew bluzgnęła na ziemię a za nią podążyły wnętrzności. Widok był zdecydowanie zniechęcający.

__________________________________________________ _______________


Krasnolud opróżnił kolejny kufel, nie wypowiadając już ani słowa. Beknął z lubością i ziewnął. Robiło się już późno, powietrze mimo, że nadal ciężkie i duszne, poczęło się delikatnie ochładzać. Słońce zachodziło coraz bardziej i z pomarańczowej poświaty zachodu wyłaniał się granat nocy. Mannslieb piął się coraz wyżej zwiastując późną i niebezpieczną porę.

Ogień trzaskał przyjemnie i dostarczał wędrowcom światła. Zmęczenie niejako już mijało a głód i leniwe odrętwienie dawało się coraz bardziej we znaki. Elfka nie pojawiła się do tej pory.
Zabójca wstał poirytowany, czując jak jego żołądek buntuje się i domaga konkretnego posiłku.
- Jak zwykle. Jeśli już coś zrobić to tylko samemu... - Po czym zaklął po krasnoludzku i ruszył w stronę linii drzew.

Sam nie wiedział gdzie dokładnie ma się udać, ale nie miał też lepszej opcji niż szczęśliwy traf.
Wtem usłyszał, że w cieniu coś się porusza. Coś dużego i cieżkiego. Coś sapiącego i dyszącego ciężko...
Uniósł brwi wpatrując się w punkt poza jego polem widzenia. Mimo świetnego wzroku w ciemności, źródło hałasu było przesłonięte krzakami.

Ludvich spojrzał na oddalającego się krasnoluda. Nie przeszkadza się ludziom, udającym się na stronę. Khazadom tym bardziej. Dopiero, gdy jego sylwetka niebezpiecznie zbliżyła się do linii drzew, zrozumiał powagę sytuacji: Krasnolud w pijackim majaku, postanowił przejść się po lesie... nocą.
Chłopak w jakiś sposób akceptował dziką, nieposkromioną naturę karła.
Nie wzbudzała ona szczególnej sympatii. Wystarczyła jednak, by przejąć się jego bezpieczeństwem.
-Czekaj Rudzielcu! - Rzucił, wstając i ciut chwiejnym krokiem udał się w stonę lasu,szabelkę trzymając przy boku.

Do Adamasa dopiero po chwili dotarło to co robił Ludvich. Musiał zareagować.
-Wracaj tutaj, człowiek i pijany krasnoludzki zabójca to złe połączenie, jeszcze weźmie cię za orka i rozetnie w pół. Uwierz mi, spotkałem już kilku, a każdy był taki sam.- Krzyknął najemnik za odchodzącym mężczyzną.

Ludvich rzucił niemotnym wzrokiem po Adamasie. W sumie mógł mieć rację. Odwrócił się na pięcie i wrócił do ogniska.

Zabójca, niemal zupełnie trzeźwy mimo kilku kufli piwa, ryknał w stronę obozujących człeczyn.
- Zamknąć mordy! - na jego ustach pojawił się uśmiech - Tu może być wartego zabicia. - wymamrotał pod nosem, i ruszył w kierunku dźwięku.

Spojrzał znowu na krasnoluda. Nie był pewien o czym mówił. Zaśmiał się...
-W takim razie sprawdź.- krzyknął.

Thargroth zbliżając się coraz bardziej do linii drzew, słyszał nieprzerwane szuranie, jakby wleczenie się czegoś ciężkiego po ściółce leśnej. To nie mogło znajdować się daleko, zaledwie kilka metrów za wielką kępą krzaków, które bujnie rozrosły się tego lata. Postać wydająca niepokojące odgłosy zmierzała w nieokreślonym bliżej kierunku, ale z sapania można było wywnioskować, że gdziekolwiek nie zamierzałaby się znaleźć, poruszała się bardzo wolno.

Zabójca poczuł przypływ adrenaliny na myśl o czekającej go prawdopodobnie bitce, dawno nie miał okazji zabić czegoś większego niż pijany człeczyna, a po kufelku, no może kilku kufelkach, mała potyczka zdawała się świetną rozrywką.

Reszta drużyny obserwowała już teraz jak krasnolud nasłuchuje zmierzając w stronę głębokiej ciemności lasu, nie mieli tak dobrego wzroku jak Zabójca więc nie widzieli nic poza przemieszczającymi się cieniami.

Ludo znajdował się najbliżej krępej sylwetki i nawet on słyszał już wyraźnie szelest, sapanie i szuranie tego czegoś.

Zabójca uśmiechnął się szeroko. Pociągnąwszy nosem czuł zapach krwi. Albo krwawiące i umierające leśne stworzonko, albo coś zdolnego zabijać leśne zwierzątka.
- Ha! - zakrzyknął - Posiłek albo bitka. W obu wypadkach wygrywam.
Z szalonym śmiechem na ustach rzucił się do obiegu, planując jak najszybciej dotrzec do źródła dźwięku. Cokolwiek tam było, powinno dostarczyć mu rozrywki. Dlatego postanowił zabić dowolną rzecz która stanie mu na drodze. Lub dobić, jeśli będzie umierająca i jadalna.

Zabójca błyskawicznie rzucił się wzdłuż zarośli by dotrzeć do miejsca przez które będzie mógł dotrzeć na drugą stronę. Po sekundzie lub dwóch, dojrzał przesmyk i wpadł z okrzykiem w ciemności. Ludzie, nawet Ludo stojący blisko, słyszeli tylko szybkie kroki i okrzyk kiedy Krasnolud zaatakował.

Thargroth z euforią, pragnąc rozrywki, nie zważał na nic poza swoim celem. Wywęszył swój cel i tylko on się liczył. Jeśli to coś będzie w stanie stawiać opór? Tym lepiej dla niego.

Gęste gałęzie chlasnęły krępego kurdupla w twarz, nie zatrzymało go to jednak, usłyszał, tuż obok siebie krzyk - THALUI KHAZAD! - I niewiele myśląc, oślepiony i tymbardziej rozdrażniony łupnął na oślep w swoją ofiarę.

Cios nie był wymierzony ale dosięgnął celu. Drużyna usłyszała głuche uderzenie, a krasnolud trzask kilku żeber. Trafił, a to co trafił zdążyło jeszcze zadać mu ranę, poczuł pusty ból w ramieniu ale zignorował go w szale, liczyło się tąpniecie jego przeciwnika o ziemie. Był albo ranny, albo martwy.

Kilka chwil zajęło mu odzyskanie wzroku, a w międzyczasie przemieszczał się w kierunku cichego jęczenia. Otworzył oczy i pierwsze co zanotował to długi smukły miecz sterczący mu z przedramienia które obficie krwawiło a drugie, to płasko rozłożona na ziemi, pokrwawiona i jęcząca postać Rilayi.

Ludzie przysłuchujący się walce usłyszeli krzyk w jakimś dziwnym języku, szamotaninę, łupnięcie, a potem głuchą ciszę.

Ludo przysłuchał się odgłosom łupaniny. Cokolwiek to było, nie stanowiło szczególnego wyzwania dla zabójcy. W razie czego wyjął szabelkę i udał się w miejsce, skąd pochodziły dźwięki.

Po kilku krokach znalazł się w miejscu w którym zniknął krasnolud, jednak w lesie było zbyt ciemno aby mógł zobaczyć coś poza krępym krasnalem stojącym kilka metrów przed nim.
Spojrzał przez ramię karła. Przydałaby się jedna z jego latarenek... Niestety nie pomyślał o tym w porę.
Rozpoznał humanoidalny kształt i nagle dotarło do niego kto to musiał być...
to było oczywiste.
Westchnął.
-Musimy ją teraz pochować.- Rzekł cicho do krasnoluda.

Krasnolud gapił się na elfkę, krwawiąc obficie i plamiąc posoką wszystko wokół. Czuł dziwną lekkość w głowie i nie mógł się skupić. Elfi miecz wyrządzil wiele szkód, mimo, że sam ból nie był specjalnie odczuwalny.

Zabójca warknął i precyzyjnie uderzył łokciem w brzuch Ludo.
- Ona żyje, ty imbecylu. Musiałbym uderzyć dużo mocniej by zabić ją jednym ciosem. - splunął i spojrzał na nią ponuro - Idiotka. W tych stronach nie ma bezpiecznych miejsc. Nie skradasz się do obozu cuchnąc krwią. - westchnął ciężko - Bierz ją, ja wezmę jelenia. - Jednym ruchem wyrwał miecz ze swojego ramienia - Trzeba to będzie opatrzyć. - wymamrotał pod nosem.

Ludo stęknął i zgiął się w pół, nie mógł widzieć ciosu który został wymierzony, nie tylko ze wzgledu na ciemnosc ale tez na to ze zostal zadany poza jego polem widzenia.

Zakrztusił się. Kopnął z szału w drzewo. I wziął parę głębokich oddechów. Kompania coraz bardziej działała mu na nerwy, co było dla niego zdziwieniem nawet po jego pierwszej drużynie.
-Trzeba zrobić nosze. Tak skrzywdzimy ją jeszcze bardziej.-
Rzucił, dysząc.
-I na przyszłość uważaj kogo tłuczesz. Możesz się kiedyś na tym wyłożyć.
Dodał jadowicie, wciąż dysząc.

Przyklęknął na kolano, znalazł dwa w miarę długie, solidne kije. Rozpiął między nimi swoją koszulę, wiążąc ją z wprawą. Solidna, lniana tkanina powinna utrzymać ciężar elfki.
Miał przynajmniej taką nadzieję.
Zaklął. Jakkolwiek nie rozpiąłby koszuli, na skleconych noszach było miejsce co najwyżej dla połowy elfki.
Nogi elfki, będzie musiała trzymać pod pachami druga osoba.
-Richter!
Krzyknął. To pierwsza osoba, która przyszła mu do głowy.

Anselm nie śpieszył się zbytnio na zawołanie Ludo. Kiedy ujrzał scenę bójki zawinął rękawy i spojrzał na elfkę.
-Na blade poślady Mora, coście jej zrobili...- spojrzał na krasnoluda - Kurwa, was naprawdę poniosło. Zostaw to zwierze nie ucieknie teraz. Dawaj tą szablę. - szybko odebrał ostrze od Rotshwerta i odciął rękaw swojej kosuzli. następnie rozciął go, aby powstał odpowiednich rozmiarów pasek. Przyłożył i związał materiał wokół rany krasnoluda, “opatrunek” szybko nasiąkał krwią.- Cholera... leć do obozu każ reszcie przygotować jakiś równy punkt, aby ją tam położyć. Najpierw zajmę się tobą, chyba, że ta krew to jej...- spojrzał jeszcze raz na elkę, teraz nie ma czasu dywagować nad przebiegiem zdarzeń. Spojrzał jeszcze na nosze, które skonstruował Ludo... wiedział, że o czymś zapomniał -Nosze..... kurwa..... dobra, zabierajmy ją.
Oszołomiona Rilaya rozglądała się bezwiednie zaciskając zęby, chociaż nie była w stanie się powstrzymać przed okazaniem bólu... i chyba niezbyt ją to obchodziło. Chciała tylko, aby cierpienie jakie sprawiało jej nawet wzięcie oddechu przeminęło lub przynajmniej osłabło...
Tylko po głowie pałętało się kilka niedawnych słów, aktualnie nie mogących ułożyć się w sensowną całość.
Adamas krzyknął za odchodzącym Anselmem:
-Czekaj pójdę z tobą. Tutaj i tak jest nudno.
Chwilę zajęło mu zanim się zebrał, musiał odejść do miejsca, które przygotował sobie, by na nim spać, bowiem tam był jego miecz. Gdy dotarł do reszty, ujrzał krasnoluda broczącego krwią z ramienia, oraz Elfkę ułożoną na noszach. Ile zajęło zanim krasnolud chciał zabić efla? Trochę ponad dzień. Chrys spojrzał z góry na krasnoluda, potem na resztę.
-Trudno was nie słyszeć jak się tutaj idzie. Nosze niezłe, ale wiecie chociaż gdzie oberwała? Powiem wam, że to dosyć przydatne przy opatrywaniu.- Powiedział Adamas, i chociaż słowa użyte mogły na to nie wskazywać, tym razem był całkowicie poważny.
Chwycił za nosze, pochylił się i spojrzał w oczy Anselma. Dał znak głową, po czym uniósł prowizoryczne nosze do góry. Wszedł między nogi elfki. To była mniej wdzięczna pozycja.
Na pytanie Adamasa rzucił, sapiąc.
-Żebra.
Adamas może nie był najsilniejszy, ale postanowił pomóc.
-Dobra, dawaj jedną nogę, pomogę ci.
-Nie. Wystarczy nam rąk. Lepiej przygotuj jakieś w miarę czyste i miękie miejsce przy ognisku.-Odpowiedział najemnik, zajęty układaniem rannej.
-Adamas weź jej broń i zabierz Thargrotha do obozu. Przygotujcie płaskie miejsce, nie ma co szukać miekkości.
Mężczyzna podbiegł do broni elfi i podniósł, ja.
-Krasnoludzie, chodź do obozu- Rzucił szybko do brodacza. Do reszty zaś rzekł: - Próżno też szukać czystości, jesteśmy w lesie, płaskie miejsce to wszystko co możecie dostać.
To powiedziawszy rzucił się pędem do obozu, gdy tylko zobaczył resztę krzyknął:
-Elfka ranna, potrzebujemy jakiegoś płaskiego miejsca, tylko migiem, jakby was sam diabeł gonił!
-”Czyste” jest pojęciem względnym.- stęknął, po czym postawił pierwszy krok w kierunku ogniska.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 25-11-2012, 16:20   #19
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Adamas Chrys, Thargroth Burgrondson, William Schmidt

Elfka praktycznie nieprzytomna mogła jedynie dać się przenieść do obozu. Czuła ból w klatce piersiowej i szyi. Pięść krasnoluda była co najmniej wielkości połowy jej torsu także jego cios nie pozostawił o wiele więcej niż pogruchotane kości i poobijane organy, właściwie to Rilaya zastanawiała się jak przeżyła coś co mogła porównać jedynie z impetem pędzącego wołu.

Było już ciemno i mimo gwiazd na niebie oraz jasno lśniącego Mannslieba, widoczność była bardzo niska, jak ocenił trafnie Anselm, uniemożliwiające jakiekolwiek dokładniejsze oględziny, a na pewno procedury chirurgiczne, które w jego stanie wyczerpania po marszu i tak były już ograniczone. Martwił go też stan krasnoluda. Człowiek wiedział, jak twardzi potrafią być przedstawiciele starszej rasy a jednak ilość ciemnej krwi znaczącej drogę powrotną Thargrotha mówiła sama za siebie.

Szumiało mu w głowie, zaschło w ustach i ledwo trzymał pion. Oznaczać mogło to tylko jedno. Zdrową ręką Zabójca rąbnął w zawór beczki i podstawił swoją wielką gębę łykając łapczywie złoty trunek. Lał mu się on po brodzie, ciele i formował cuchnące chmielem bagnisko. Po dobrych kilku minutach wstał zaczerpując głęboko powietrze i z zainteresowaniem obserwując broczącą krwią ranę na każdym z jego 4 przedramieni.

Fiegler, Adamas, Ludo i William pomagali jak mogli, ale teraz ułożywszy elfkę na ziemi pod opieką lekarza, zajęli się to dostarczeniem wody to ubrań na zmianę które miały z kolei służyć jako bandaże.

Ogólne zamieszanie ustało może po jakichś 6-7 minutach od wypadku. Słyszeć można było jedynie szum rzeki, żałosne rzężenie elfa i dyszenie krasnoluda który wielkimi głośnymi haustami dawał znać, że jeszcze żyje.

-Ja pierdole... co wam do łbów strzeliło...?- spojrzał na dwójkę nie ludzi. - Te rudy, dawaj tu trochę tego specyfiku, trzeba czymś otumanić tą spiczastouchą.- spojrzał na ranę krasnoluda, po czym po prostu podszedł do niego z kubkiem- Na wszystkie... dobra zaraz się tobą zajmę, dawaj tego...

Zabójca wydawał się go ignorować. Żłopał piwo praktycznie duszkiem, od czasu do czasu przerywając by zaczerpnąć oddech, i rzucić pod nosem parę przekleństw po krasnoludzku. Miał szczery zamiar skończyć dziś tę beczułkę.

-Chędożony krasnoludzki samolub... - Anselm przystawił kubek pod wylot beczki, odsówając przy tym głowę krasnoluda, napełniając go po czym wrócił do elfki- Jakbym tylko cię dostał na swoim fotelu... - spojrzał na elkę- No dobra paniusiu, elfie wino to to nie jest, ale kopa ci da... może coś zostanie mnie się przyda zanim ta noc się skończy.
Dla Rilayi czas, jaki upłynął od momentu, gdy była daleka od poznania bólu połamanych żeber, nie był tym, co mogłoby zaprzątać jej uwagę w jakikolwiek sposób. Niezależnie od starań nie mogła nawet odetchnąć w sposób, który nie wywołałby bólu, a o poruszeniu się mogła zapomnieć. Na chwilę obecną niezbyt obchodziły ją wydarzenia wokół niej. Byle tylko uniknąć większej ilości cierpienia...
Dlatego też wyrwana ze swoich prób poczuła coś na wzór stłumionej ważniejszymi odczuciami irytacji, kiedy Anselm trzymając kubek zaczął zawracać jej głowę. Spojrzała na niego, niekoniecznie w pełni świadomie i syknęła przez zaciśnięte zęby:


Anselm westchnął i przykucnął elfki.
-Możemy załatwić to na dwa sposoby, albo cię tak zostawię i będzie cię bolało, aż nie znajdziemy jakiegoś profesjonalistę. Albo to wypijesz, ubzdryngolisz się i ból tymczasowo zniknie.- ujął elfkę pod głową i czekał na jej reakcję.
Rilaya syknęła ponownie, ale wyraźnie nie była pewna czego Anselm od niej chce, chociaż chyba nie była z jego działań zadowolona... a może to była jedynie reakcja na ból lub oba.
Anselm delikatnie otworzył elfce usta i szybko wlał część zawartości kubka w samicę elfa.
-Łykaj, zanim zacznie palić.
Elfka czuła niewyobrażalny ból łykając krasnoludzkie Ale, nie miała specjalnie wyboru, możliwości żeby się opierać ale z całego serca życzyła nieokrzesanemu człowiekowi śmierci. Kaszlnęła krztusząc się a ból spowodowany tym odruchem pozbawił ją przytomności.
Cyrulik sprawdził tylko, czy jego próby pomocy nie zabiły elfki, po czym wrócił do krasnoluda.
-No dobra, nie przeszkadzaj sobie, pij dalej, ja postaram się coś zrobić z twoją ręką.
Teraz kiedy, miał chwilę przyjrzał się dokładnie co jest uszkodzone i co dałoby się zrobić.
Zobaczył jedynie mieszaninę ciemnej krwi i piwa.Spoglądając w twarz Zabójcu,dostrzegł kontrastującą jego czerwonej grzywie, kredowobiałą twarz.
-Piwsko nie zamieni ci się w krew... a szkoda.- podbiegł do swojego plecaka i wyjął wszystkie niezbędne przybory. Czyli wszystkie przybory. Wrócił do krasnoluda i przyjrzał się ranie wyjmując trochę szmat. Będzie musiał czymś zająć brodacza.
- W sumie, to z czego krasnoludy robią alkohol? Nie kojarzę, abym słyszał o krasnoludzkich uprawach rolnych.- czekał aż pacjent się rozkręci.
Cyrulikowi udało się dokonać niemożliwego. Krasnolud przestał pić, i przez moment gapił się na niego w niemym szoku, wyraźnie rozważając czy nie rozwalić mu czaszki za obrazę.
- Słuchaj człeczyno. - powiedział cichym i groźnym tonem - Mogę nie być w najlepszej kondycji, ale nie zdołasz ze mnie wyciągnąć ze mnie sekretu naszego Ale. Wiem że chcielibyście zastąpić nim te szczurze szczyny które u was uchodzą za piwo, ale prędzej padnę trupem, niż zdradzę sekrety naszych browarów. - Jego twarz wykrzywiła się w ponurym grymasie - A teraz przestań mi przeszkadzać. Piję. Piwo. - to powiedziawszy, wrócił to żłopania alkoholu z beczułki.
-Erm... więc nie.... dobra więc mam nadzieje, że twój trunek cię dostatecznie zajmie, bo to powinno boleć.- Anselm ujął parę szczypiec i rozszerzył ranę, aby mieć do niej lepszy dostęp. Następnie włożył w ranę czystą szmatkę, aby zebrać wypływającą krew i znaleźć to pieprzone, przerwane naczynko.
Krasnolud bez zainteresowania beknął i zachwiał się sięgając po więcej trunku, z trudem się poruszając. Cyrulik zauważył, ze punktowo, pomiędzy kością promieniową i łokciową pojawia się nieustannie fontanna krwi. Oznaczało to zapewne nie zerwane naczynko. A żyłę.
Cyrulik zwinął kilka czystych szmat i zaczął tamować nimi krwotok, obwiązując pozostałymi szmatami ranę w miejscu krwawienia.
-Jeżeli przeżyjesz będzie dobrze, bo raczej nie damy rady z tą beczką.
Krwawienie mimo, że wyraźnie zwolniło, to nadal po krasnoludzkiej łapie nadal spływała krew. Sam Zabójca siedział na ziemi rozkojarzony chwiejąc się niebezpiecznie.
Anselm przytrzymał krasnoluda i uniósł jego rękę ponad poziom serca krasnoluda.
Nie było dobrze, jak tak dalej pójdzie krasnolud straci rękę...
-Słuchaj proste pytanie: Tracisz rękę i żyjesz, albo to zostawiamy i giniesz. Wybieraj.
Thargroth spojrzał na człeczynę zaskakująco jasnym wzrokiem, mimo rany i alkoholu.
- Żadnego ucinania, ty żałosna podróbo cyrulika. W gorszych sytuacjach byłem, i nie trzeba było ciąć. Łataj. - w jego oczach pojawiła się groźba - A jeśli spróbujesz robić jak chcesz i ucinać, to jak się obudzę to rozwalę ci łeb.
Anselm westchnął i zaczął odwiązywać ranę. Kiedy wyjął ostatni z nasiąkniętych kawałków materiału, szybko zalał ranę spirytusem, wyjął igłę z nicią i zaczął mocno zszywać ranę. Może ucisk wywołany w ten sposób utrzyma krasnoluda przy życiu.

Zabójca nie odczuwał nawet metalu przebijającego mu metodycznie skórę. Wypił dość Ale i stracił dość krwi by nie musieć się tym przejmować. Stopniowo, z każdym ruchem człeczyny czuł sie lepiej, odrętwienie w całym ramieniu ustępowało z wolna. Co pomyślałby Zaratrokson gdyby dowiedział się, że on, poległ z ręki takiego chuchra, haniebna śmierć, bez honoru.

Prychnął z niesmakiem w brodę i splunął na ziemię gęstą flegmą. Prędzej przerzuci się na ludzkiego sikacza niż na to pozwoli.

- Ruszaj się człeczyno - krasnal beknął potężnie - Nie mamy czasu na zabawy, trzeba się wyspać i ruszać w drogę. - Zerknął tęsknie w stronę jadącej chmielem kałuży, wiedział że musi jak najszybciej uzupełnić zapasy.

Anselm spocony i drżący ze skupienia, w końcu poradził sobie z łataniem twardej, umięśnionej łapy. Z zadowoleniem stwierdził, że nabiera ona zdrowego różowawego koloru, zastępując trupią bladość którą widział na niej wcześniej.

Nie wiedział ile sił zachował w sobie krasnolud, wiedział jednak, że mimo to nie zwolni kroku, bardziej martwiło go jak przetransportują elfkę która zapewne daleko sama nie ujdzie. Zastanowił się czy nie wspomnieć o tym krasnoludowi, jednak szybko zrezygnował z tego, spodziewając się jego reakcji. Lepiej się z tym przespać.

Wstał i ruszył w kierunku elfki, ta nadal była nieprzytomna, przynajmniej nie będzie miała problemów z zaśnięciem, on sam też był już wyczerpany, stresem, napięciem i poprzedzającym je marszem. Sprawdził tylko czy oddech jest stabilny i sam udał się na spoczynek. Zalecił reszcie to samo. Tych nie trzeba było jednak zachęcać. Szybko i bez szemrania padli wycieńczeni wędrówką.

Ciepła ziemia i spokojny szum wody pomógł jedynie zamknąć powieki i pogrążyć się w głębokim tak upragnionym śnie. Powieki piekły ich i wciąż jeszcze widzieli wypalone na nich plamy słońca. Powoli, a może tak im się tylko wydawało okrywałą ich jednak zupełna ciemność.

Mozolne zielone plamki pełzały jakby po nich, wokół nich, czuli się otuleni kleistą toksyczną mazią. Słyszeli wokół siebie skrobotanie i piski, nienaturalny smród i duchotę. Zielona maź wpełzałą im do ust wypełniając płuca i żołądki, wypełniała ich i rozpierała. Nagle uschła zamieniając sie w fosforyzujący płyn który palił i sprawiał że cali drętwieli.

Ze snu wyrwał ich wściekły ryk zarzynanego mamuta. Thargroth stał trzymając się za skacowaną głowę w której huczało. Nie było to jednak powodem jego wściekłęgo ryku.
Jedno spojrzenie wystarczyło by zorientować się, że czegoś brakowało. Ludo, Fiegler jak i wieksza część ich bagaży przepadła.

Nawet Thargroth musiał przyznać, że dawno nie słyszał aż tak barwnej i poetyckiej litanii obelg wydobywającej się z ust człeka. Chociaż z czasem Anselm zaczął się powtarzać, kiedy się na tym złapał westchnął i rozejrzał się, czy coś jeszcze się stało przez noc.
Gdy cyrulik zobaczył, że wszystkie jego narzędzia znalazły się na ziemi bez plecaka, uraczył uszy swych towarzyszy kolejnym wykładem oratorskim o pięknie języka ludzkiego.

Zabójca stał w miejscu, niezwykle cicho klnąc pod nosem w krasnoludzkim. Szybki rzut okiem upewnił go że jego rękawice były na swoim miejscu. Niestety, drugi rzut oka upewnił go że brak mu piwa. Spojrzał szybko na ludzkiego cyrulika, który prawie że potrafił porządnie przeklinać.
- No cóż człeczyno. Przekonamy się ile warte są te twoje szwy. - rozejrzał się po okolicy - Idę ich znaleźć. Następnie połamie im kulasy, urwę jaja, upiekę i ich nimi nakarmię. A potem zabiję. Sprzeciw? Nie? To dobrze. - rzucił ponurym tonem, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję. Następnie poszedł zbadać okolicę obozu, by spróbować znaleźć jakiekolwiek ślady zostawione przez złodziei. Pieprzony kochanek mutantów i milczek. Powinienem ich wcześniej podejrzewać.

Anselm zasłonił oczy, odliczył do dziesięciu aby się uspokoić i spojrzał na krasnoluda.
-Mam sprzeciw i to nawet dwa. - westchnął i spojrzał na rękę krasnoluda -Te szwy to tylko zwykłe cienkie nici, mogą się rozwiązać jak zaczniesz truchtać, a ty chcesz okładać ludzi. Drugi sprzeciw to elfka. Tak, żeś ją jebł, że ja nie jestem w stanie jej pomóc. Potrzeba jej pomocy Shallyanek, albo kogoś z lepszą wiedzą od mojej. Bez naszych zapasów i tym podobnych obawiam się... że trzeba wracać do miasta.
Rilaya poruszyła się nieznacznie, aby poznać dobrą i złą nowinę. Dobra była taka, że była już w stanie się poruszać natomiast zła zbijała znaczenie dobrej. Może i ruch nie był już poza zasięgiem jej możliwości, ale na pewno jego gama była ograniczona, a to co jej pozostało i tak było okupione bólem. W pierwszej chwili postanowiła wstać, ale już po wyprostowaniu się do pozycji siedzącej uznała, iż jeszcze chwilę może zaczekać dalszy trud.
Brak dwóch osób z ich wielkiej wyprawy, jak i brak tobołów sprawił, że Rilaya zaczęła się nerwowo rozglądać, uspokajając się, kiedy zobaczyła swoją broń. Bez słowa obserwowała jak Zabójca postanawia odnaleźć złodziei i załatwić z nimi porachunki w jedyny sposób, jaki najwyraźniej rozumieją ludzie. Później odezwał się Anselm ze swoimi sprzeciwami... które Rilaya popierała, a na pewno popierały jej żebra.

Krasnolud bardzo powoli, niemal komicznie, odwrócił się w kierunku człeka.
- Ta rana nie jest w stanie mnie powstrzymać, i doskonale o tym wiesz. Albo powinieneś. A elf... - spojrzał na elfkę bez żadnego wyrazu, ni śladu uczuć - a kto go będzie niósł? A już nawet to pomijając, chciałbym zwrócić uwagę że skurwysyny zabrały nasze złoto. A chcesz się przekonać ile czasu będziemy czekać na leczenie bez jałmużny? Już ja znam tych waszych ludzkich kapłanów. A poza tym, ma tylko połamane żebra. - wzruszył ramionami - Żebra się zrastają. Mam dość duże doświadczenie w zadawaniu ran. I w zdrowieniu z nich.

Rilayi nie spodobały się słowa krasnoluda. Kto ją będzie niósł? Nie potrzebuje być niańczoną przez żadnego z nich...
- Sama pójdę, dziękuję. - mruknęła niechętnie podnosząc się, chociaż nie bez bólu i spojrzała na Zabójcę - Niepotrzebna troska.

Zabójca machnął ręką.
- Widzisz człeczyno? Elf ma dość sił by, jak na napuszonego długoucha przystało, odrzucać pomoc, to ma dość sił by iść naprzód. - Odwrócił się by zacząć odchodzić - Trop mi stygnie. Idę za tymi pieprzonymi złodziejami. - odchodząc, warknął jeszcze pod nosem, co wszyscy obecni słyszeli - Potrzebuję coś zabić...

Anselm ukrył twarz w dłoniach, coś na czym łapał się coraz częściej podczas tej wyprawy i spojrzał na elfkę.
-To słodkie, ale uwierz mi, daleko nie zajdziesz z żebrami delikatnie drapiącymi cię w płuca.- zawołał za krasnoludem.
-Dobra idź, zabij coś. Ja spróbuje coś wymyślić, aby dało się ją przenieść.
Elfka spojrzała na Anselma.
- Sugerujesz, że nie mogę iść? Nie dam rady? - fuknęła.
Cyrulik spojrzał w niebo.
-Dokładnie. Możesz być dumna jak wszyscy diabli, ale twoje pierdolone żebra, wbijają ci się w twoje pierdolone płuca. Dociera? Możesz chodzić, ale ból w końcu wygra, ZAWSZE wygrywa. I wtedy na pewno trzeba będzie cię nosić, a ty będziesz się czuła o wiele gorzej.
- W takim razie rozumiem, że zgłaszasz się na ochotnika wraz z innymi ludźmi do przeniesienia mnie w odpowiednim tempie... chyba że chcesz być pierwszą osobą, która przekona krasnoluda, ba, Zabójcę, do przeniesienia żywego elfa w jednym kawałku. Będzie co obserwować. - uśmiechnęła się do siebie.
Odchodząc, i słysząc wymianę zdań między człeczyną, a elfem, nie mógł się powstrzymać przed stwierdzeniem oczywistości.
- Nie macie złota żeby zapłacić za leczenie, tępaku! - uśmiechnął się złośliwie - Nie zauważyliście braku sakiewek?!
-A ty ciągle tu jesteś? Myślałem, że polujesz na złodziei.- wrócił spojrzeniem do Rilayi - Jeżeli uda nam się cię dostarczyć do świątyni Shallyii, to może nawet wyleczą cię za darmo. Albo chociaż za jakąś pomoc z mojej strony. Tak czy inaczej usiądź i odpocznij, skombinuje ci jakieś naczynie, aby ci nalać wody i postaram się zrobić nosze.
Rilaya przez chwilę jeszcze patrzyła na Anselma zanim powoli usiadła, jednocześne ignorując słowa kransoluda. W końcu ponownie ułożyła się, nie widząc powodu bezsensownego nadwyrężania się, a skoro człowiek tak bardzo chciał dostarczyć jej wody czy kombinować z tymi noszami... nie było sensu zabierać dziecku zabawy, szczególnie jeżeli była z pożytkiem dla niej.
Anselm rozejrzał się po przedmiotach na ziemi, zaklął pod nosem kiedy zauważył brak niektórych skalpeli, poczym znalazł i podniósł kubek z wczorajszej nocy. Podniósł go i szybko nabrał wody, którą podał elfce. Następnie rozejrzał się za czymś co mogłoby posłużyć za nosze. Przy okazji spojrzał na stado owiec, które służyło za “członków ekipy” tej małej wyprawy.
-Może, kurna pomożecie!?
William sprawiał wrażenie chęci pomocy, ale zdecydowanie poszukiwał łatwiejszych zadań, w tym przypadku było to przeglądanie pozostałości ich towarów.
Adamas miał serdecznie dość tej kłótni, oraz tego, że został okradziony.
-Krasnolud ma nieco racji. Zostaliśmy okradzeni, a tego nie powinniśmy tak po prostu zostawić. Nasze złodziejaszki mają zapewne najwięcej pół dnia podróży przewagi. Zapewne idą do najbliższej osady, czyli Talabheimu. Jeśli pójdę sam prawdopodobnie będę w stanie ich złapać. Musielibyśmy tylko ustalić jakieś miejsce spotkania.- Powiedział Adamas spokojnie
Rilaya spojrzała spokojnie w kierunku, w którym udał się Zabójca.
- O samotnej pogoni możesz zapomnieć, chyba że chcesz się o nią wykłócać? Z drugiej strony nasi złodzieje także byli zmęczeni, co daje nadzieję, a jako że zabrali dość pokaźny łup... Wątpię, aby poruszali się szczególnie szybko i bezproblemowo zważając na to, co zaprezentowali wcześniej...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 05-12-2012, 18:12   #20
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Zabójca zmierzył najemnika spojrzeniem i warknął - Nie myśl że puszcze cię samego człeczyno. Jeśli coś ma być zrobione dobrze to ja tego dopilnuję. - Potarł zszyte przedramię i z zadowoleniem stwierdził, że szew trzyma. - Nikt nie będzie bezkarnie okradał Thargrotha Burgrundsona - dorzucił jeszcze bardziej do siebie niż do reszty. Irytował go brak piwa, a fakt że złoto za które mógłby uzupełnić zapasy zostało skradzione przez te szumowiny rozwścieczało go jeszcze bardziej.

Adamas sam nie wiedział czy ma czuć się obrażony czy zażenowany, ale nie mógł niczego innego spodziewać się po krasnoludzie. Z westchnieniem rzucił do rudego kurdupla - No dobra, nie traćmy czasu. Idziemy.
Thargroth zgodził się krótkim burknięciem i odwrócił w stronę lasu. Wiedział że forsowny marsz i krasnoludzka determinacja doprowadzą go do zdrajców, a wtedy...

Nie zdążył jednak wymyślić jeszcze dość adekwatnej kary zanim Cyrulik nie podniósł głosu. - Nie możecie nas tutaj zostawić! Na łasce bandytów? Ja sam i ranna elfka? - Nie były to jedyne powody dla których chciał podążyć za tą dwójką. Chciał sam odzyskać swoją sakiewkę. Nie zamierzał 'płacić' żadnej prowizji za jej odzyskanie, cenił sobie złoto.

Krasnolud nieźle już poirytowany zacisnął pięści i rzucił gardłowym głosem. - Tylko nas spowolnicie, zostań tu i pilnuj spiczastouchej.
Elfka jak można się było spodziewać, krzywiąc się i tłumiąc jęk wstała i rzuciła wyzywająco - Sądzę, że to ty mnie spowolnisz na tych swoich serdelkowatych nóżkach. - Nasyciła się rozwścieczonym warknięciem 'malucha' i kręcąc biodrami dworsko niczym balerina, minęła go rzucając jedynie - Idziemy?

Zabójca zaciskał szczęki niemal miażdżąc sobie zęby, a jedyne co powstrzymywało go od zmielenia tej chuderlawej suki to fakt, iż jego przysięga zobowiązywała go do nie uszkadzania jej. Musiał zadowolić się potężnym grzmotnięciem ramieniem którym potraktował ją chwilę później, zanim nie wysunął się na prowadzenie burcząc pod nosem.

Anselm wściekły na głupotę elfki i całej reszty zbieraniny, dopadł pierwszą lepszą koszulę, zawinął w nią resztki swojego sprzętu i ostrożnie, aby nie pociąć się skalpelami, przerzucił ją przez ramię. Nie miał wyboru, musiał iść za innymi.

William nie wydawał się zbytnio przejęty a bardziej znudzony, rozejrzał się tylko, zebrał swoje rzeczy i ruszył bez słowa.

***



Droga była równie męcząca jak ta prowadząca tutaj, różnice stanowiła jednak droga, którą grupa prowadzona przez krasnoluda obrała. Ślady i pojedyńcze przedmioty wskazywały na to, że właśnie tędy udali się ich niedoszli towarzysze.

Elfka starała się nie pokazywać zmęczenia i bólu, poirytowana mierząc jedynie wzrokiem Cyrulika który zdawał się ją obserwować. Nie zamierzała okazać jakiegokolwiek dyskomfortu więc w miarę możliwości przyspieszała kroku, trzymając się jednak na kilka metrów z daleka od Zabójcy.

Kamienista i twarda droga, nieubłagalnie kaleczyła ich stopy, była tak inna od miękkiej trawy nad brzekiem Talabeku, że wyrzekliby się równej scieżki na rzecz ulgi dla nóg którą zapewniała. Słońce nadal paliło niemiłosiernie, brak wody dawał im się we znaki i ratowali się jedynie cieniem który dostarczały drzewa kiedy droga wbiegała do lasu.

Po 5 godzinach marszu, kiedy słońce mozolnie zaczęło przekraczać swoje południowe położenie, na wpół przytomni ale zdeterminowani, natknęli się na karczmę, a może raczej przydrożny zajazd. Drewniany szyld wiszący przy bramie ukazywał 3 beczułki. Był nieco zwietrzały i w marnym już stanie, a jednak nadal wyraźny.
 
__________________
Ave Sanguinus.
Avder jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172