Sklep RTV wydawał mi się najlepszą z dostępnych kryjówek. W tej chwili bardziej się obawiałem bandytów niż "włóczęgów". Zresztą, niedawna przeszłość bolesnym piętnem przypominała mi o czujności wobec tej drugiej co do stopnia zagrożenia plagi dzisiejszego świata. Bandyci nie przyjdą po sprzęt radiowotelewizyjny - bo i po co?
Po baterie...skląłem się w myślach. Musiałem zabezpieczyć moje lokum, bo miałem zamiar się przespać. Trzeba to jednak było zrobić po cichu, by nie sprowokować zgniłków. Najchętniej opuściłbym rolety antywłamaniowe, ale hałas z tym związany uczyniłby mnie łatwą do zdobycia sztuką mięsa. Korzystając ze słabnącego szybko wspomnienia zachodu słońca oceniłem pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Zaparłem wejście krzesłem, by słyszeć, gdyby ktoś usiłował otworzyć drzwi do sklepu. Wyjąłem szablę i udałem się na zaplecze. Kroczenie na ugiętych nogach, ostrożnie, ale bez zwlekania, nie znalazły akceptacji widowni, gdyż nie było żadnej. Drzwi ewakuacyjne były zamknięte, brakowało klucza. Pięknie. Jestem w kiszce z jednym wyjściem. Ogromnym, jeżeli liczyć przeszklone okna koło drzwi frontowych.
Wróciłem do wejścia i zablokowałem je regałem z odtwarzaczami DVD. To był moment największego ryzyka - dla moich uszu hurgot szafy brzmiał jak ryk tsunami. Spędziłem kilka długich minut, nasłuchując, czy monotonne szuranie stóp nieumarłych nie zbliża się do mojego schronienia. Pozdejmowałem artykuły RTV z półek i położyłem na powierzchni przeznaczonej dla klienta - pomiędzy wejściem i oknem a ladami.
Jak mogłem najlepiej umościłem sobie posłanie za ladą, położywszy broń w zasięgu ręki. Po raz kolejny przetłumaczyłem sobie, że lepiej pozostać w butach i położyłem się spać. Chciałem wstać godzinę przed świtem, tak, jak nauczyłem się w leśniczówce, by jak najlepiej wykorzystać światło dnia. |