Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2012, 14:37   #101
 
Ulotna's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodze
Basia Zaręba (i Dżuma ;))

Obudziła się na tylnim siedzeniu auta. Na ziemi leżała i popiskiwała Dżuma. Jakiś facet leżał obok. Wzięła do ręki pistolet, a cały swój dobytek spakowała do plecaka. Wysiadła z auta. W okolicy nie zauważyła truposzy, więc spokojnie wyjęła mapę ze skrytki. Rozejrzała się wokoło szukając charakterystycznych punktów. Niestety nic takiego nie zauważyła. Podeszła więc do faceta w aucie i uważnie go przeszukała. Potem zaczęła go budzić, trzymając w jednej ręce pistolet.
Budzony zamruczał przeciągle, po czym otworzył oczy i popatrzył na wycelowany w siebie pistolet, sparaliżował go strach. Po chwili spostrzegł, że jego kumple też nie żyje. Do oczu napłynęły mu łzy.
- Zabiłaś go dziwko... - wychrypiał, miał okropnie sucho w ustach.
- Nie, nie zabiłam go. On uderzył mnie, potem straciłam przytomność, a obudziłam się dopiero tutaj. On już nie żył. Ja również nie zamierzam ginąć. - odsunęła się trochę do tyłu - Wiesz którędy do obozu?
- A gdzie jesteśmy - rozejrzał się przez szyby samochodu.
- Prawdę mówiąc nie mam zielonego pojęcia
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- Myślałam, że możesz znać okolicę. Nawet jakąś starą mapę mam.
Gwizdnęła na Dżumę. Są w takiej sytuacji, że każdy pomysł się liczy. Kucnęła przed suczką i delikatnie ujęła jej pyszczek
- Piesku kochany, wiesz, gdzie Jacuś? Gdzie jest Jacek?
Piesek zamerdał ogonem, wpatrując się tempo w Barbarę.
- Dobra. Jakieś pomysły? Możemy zawrócić i przejechać przynajmniej kawałek drogi z powrotem autem, jeśli jeszcze jest benzyna.
Mężczyzna tylko czekał, aż przestaniesz w niego celować.
- Dobrze. Możemy spróbować. Prowadzisz?
- Ty prowadź
Przeszedł za kierownicę
- Dokąd niby mam jechać?
- Zawróć i jedź w przeciwną stronę niż jest skierowane auto
Porywacz, który teraz sam był porwany, usłuchał. Co prawda lada chwila miała się zaświecić rezerwa, ale wszystko zapowiadało że samochód przekula się jeszcze sporo. Porywacz, milczał. Prowadził.
W milczeniu jechali kilka minut. Basia siedziała z Dżumą na kolanach. W jednej dłoni cały czas trzymała pistolet i uważnie rozglądała się po okolicy.
- Jak się nazywasz? I czemu mnie porwaliście?
- Andrzej. Ratowaliśmy się. Ty mnie walnęłaś w łeb?
- Tak. Kradliście nasze auto
- Nawet nie wiedziałem że ktoś siedzi z tyłu... Ratowaliśmy się.
- Przecież tam był tłum ludzi! Bez problemu odparlibyśmy atak
Milczał. Chyba wstyd mu było się przyznać że tak spanikowali.
- A teraz przydałoby się wrócić. no nie? Przeprosić zawsze można - uśmiechnęła się - widzisz tego szczeniaka? Należy do Jacka. Powinnam go oddać jak najszybciej. Gdy ostatnio z nim rozmawiałam widziałam wyraźnie, że jest w tym psie zakochany - puściła do niego oko
- Oni mnie tam zabiją. Zajebali Bartka. Sama widziałaś. Strzelali mimo że byłaś w samochodzie - w przedniej szybie tkwiły dziury po pociskach.
- Skąd mogli wiedzieć, że w nim jestem? Poza tym pomyśl - jeśli ktoś Ci kradnie w obecnych czasach coś bardzo dla Ciebie ważnego, to co robisz? Bo raczej na pewno nie pozwalasz mu ot tak sobie odejść, prawda?
- Ja tam nie wrócę, wysiądę jak zacznę poznawać teren. Zastrzelą mnie jak psa. Jak nie żołnierze, to Rostowski. I tak to miał w zamiarze, wykorzystałem okazję.
- Jak chcesz. Ja wracam.
- To mnie wypuść.
- Poczekaj, aż dojedziemy do okolicy, którą i ja rozpoznam.
Mężczyzna zatrzymał się przed skrzyżowanien
- Gdzie teraz?
- Na południe
- Gdzie ono jest? To tu? - wskazał ręką w lewo.
- Tak. W lewo
Skręcił.
 
Ulotna jest offline  
Stary 18-04-2012, 20:13   #102
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Dobra, panowie i panie - zaczął Jacek gdy już zebrał w kupę Morrisa, Michała z jakąś nieznajomą oraz Natalisa z kapelanem, a także Marcina.
- Morris. Strzelałeś. Jesteś w stanie określic czy trafiłeś?
- Chyba szyba pękła, ale czy kogoś trafiłem to nie wiem.
- CO tu się w ogóle dzieje? Zombiaki zaatakowały? - zdyszany Michał z rudowłosą towarzyszką dopiero co dobiegli do grupy i nie mieli pełnego obrazu zdarzeń.
- A tak w ogóle to jest Marta. - przedstawił szybko swoję przyjaciółkę.
- Fala trupów, dwie ofiary. Żołnierze załatwili sprawę, ale jakieś bydlaki ukradły nam brykę z Basią w środku. Szczerze to, po rycersku, ruszyłbym w pościg by odbić ich, ale nie widzę tu celowości. Jeśli kiedyś spotkam tego skurwiela to skopie go tak, że ledwo będzie w stanie się odczołgać. Niestety chyba zostaje nam czekać. Basia miała broń. Jedyna szansa jest taka, że to ona przejmie kontrolę nad sytuacją i sama wróci.
Michał odruchowo przycisnął do siebie mocniej Martę. Nie chciał jej stracić, nie kiedy zaczął odzyskiwać dzięki niej nadzieję na lepsze jutro. Lepsze gówniane jutro.
- I tak po prostu ją zostawimy? Mamy wóz, powinniśmy za nią jechać.
- Znasz się na tropieniu samochodów? Ja nie. Jeśli koleś nie chciał być znaleziony to nie mamy fizycznej możliwości go znaleźć. Zbyt wiele zjazdów po drodze. Ba... przecież wcale nie musi się trzymać betonowanej drogi. Na prawdę czarno to widzę. Jeśli w tamtą stronę jest niedaleko jakiś zajazd, czy miejsce gdzie, z dużym prawdopodobieństwem, mógł się kierować to wierz mi, będę pierwszym który tam się skieruje, ale szukać na oślep kogoś z samochodem...
Natalis, klepnął w ramię Marcina.
- Jestem starszy stopniem, więc pozwól, że poproszę Cię o coś. Przynieś mi wszelkie mapy okolicy, jakie posiadasz. Zobaczymy jak długa jest ta szosa. Pójdę z Mroźnym jej poszukać, wy przez ten czas zabezpieczcie bazę pod względem zapasów - wyciągnął z kamizelki, pogiętego papierosa którego odpalił, po czym ściszył głos, praktycznie szepcząc do Marcina - I, słyszałem od ludzi, kiedy wy byliście zajęci sobą, że ten Rostowski, wami rządzi. Dlaczego? - spojrzał z niedowierzaniem, gotów zrobić z tego powodu grandę.
Przynajmniej tak było można wywnioskować z jego twarzy.
Śniadecki kiwnął tylko głową, na znak zrozumienia. Nie zasalutował, ale wyprostował się(bo i prośba nie była poleceniem), szanował bowiem kaprala, wydawał mu się równym gościem.
- Rostocki? Ma jedzenie. Ma wszystko, czego tylko potrzebujemy. A ludzie w obawie przed zakręceniem kurka wybrali go na przywódcę, chociaż mnie się to za bardzo nie podoba. Nie ufam mu... Ale lepiej pójdę już po te mapy.
To mówiąc, zasalutował i odwróciwszy się na pięcie, ruszył w poszukiwaniu map.

Map było całkiem sporo - na dobrą sprawę każdy miał swoją(w końcu jakoś musieli znaleźć to miejsce). Chociaż w większości się dublowały(nawet i kilkakrotnie), wśród nich znajdowały się perełki. Były i dokładne plany miasta i okolic, były też odręcznie narysowane, składające się z kilku kresek. Były jednak i takie, na których zaznaczono większe skupiska. Marcin nie był wybredny - pożyczał wszystkie mapy, jakie tylko udało mu się znaleźć. Z tym znaleziskiem wrócił do kapitana.
- Prosz. Wszystko, co udało mi się znaleźć - powiedział, wręczając mu plik papierów.
Natalis zaczął oglądać mapy, rzucając za Morrisem nieprzychylne spojrzenie. Ale na pewno go nie zawoła.
- Ilu ludzi masz pod ręką? - spytał po pewnym czasie, śledząc palcem szosę niedaleko bazy, aż do końca mapy, potem zaczął szukać mapy w większej skali.
- Co to za miejsca? - zapytał po pewnym czasie, wskazując jakiś punkt na mapie, wyglądało to na jakiś kompleks budynków przy drodze.


***


Przyglądał się jak oni naradzają się co robić. Pokręcił głową, nie będzie słuchać Natalisa. Dlatego ścisnął AK w rękach i stanowczym krokiem ruszył w kierunku którego odjechał samochód. Wisiało mu to, że może zginąć, i tak nic go tu nie trzymało.
- Morris. - zatrzymał go Jacek - Powiedz mi, ile samochód może przejechać na pięciu litrach paliwa?
- Zależy od silnika. Ale z reguły niewiele. Nie wiem, kilometr może jak ma dużo szczęścia i mało palący silnik.
Były kierowca słysząc tą tezę wybuchnął śmiechem.
- Wybacz stary, ale pierdolisz od rzeczy...
- Sądzisz, że ludzie płacili by dwadzieścia pięć złoty, by przejechać kilometr?
- Brawo.
- Nie wiem.
- Samochód osobowy pali koło siedmiu litrów na sto kilometrów. Teraz już trochę się zależał, ale jestem przekonany, że bez problemu przejedzie conajmniej pięćdziesiąt kilometrów. Człowiek jest w stanie, na długich dystansach iść z prędkością koło trzech do pięciu kilometrów na godzinę. Czyli zajęło by ci dwadzieścia godzin, by dojść tam i spowrotem, przyjmując, że utrzymasz szybkie tempo, nie będziesz się męczył, nie zgłodniejesz, nie zachce ci się pić, utrzymasz wysokie morale i nie spotkasz po drodze zombiaków. Już nawet nie liczę tego, że nie masz zielonego pojęcia ani jak daleko ciągnie się ta trasa, ani gdzie ten bydlak pojechał. Będzie rozwidlenie, on pojechał w prawo, ty zgadniesz, że w lewo i co wtedy? Przejdziesz te kilkadziesiąt kilometrów by w końcu dojść do wniosku, że pojechał w innym kierunku? A jeśli będzie dziesięć takich rozwidleń? Albo dwadzieścia? Rozumiem cię, jak powiedziałem na początku rozmowy, najchętniej bym ‘po rycersku ruszył w pościg’, ale logika jest bezlitosna, a sztywniaki jeszcze bardziej.
- Jacek ma rację. Ale mając mapy jesteśmy w stanie przynajmniej w pewnym stopniu zawęzić pole poszukiwań. Jeżeli zdawał sobie sprawę z niskiej ilości benzyny, to musi kierować się w stronę stacji paliw. Jeśli nie wiedział o tym, to stanie na środku drogi i nie ruszy już auta. Wówczas będzie się kierował do najbliższego punktu gdzie będzie mógł znaleźć schronienie. Oczywiście zakładam, że gość zna dobrze okolicę i wie gdzie ma się kierować. Jeśli nie wie - to po ptokach. Nie ma co wychodzić. - przerwał na chwilę dając wszystkim czas na przeanalizowanie swoich słów.
- I podstawowe pytanie. Czy akcja ratunkowa nie będzie zbyt niebezpieczna. O ile uda nam się uniknąć ugryzienia, to może się okazać że kilka godzin po naszym powrocie będziemy mieć wielką grupę nieproszonych gości. A nie mamy się jak tutaj bronić.
- Ta dwójka nie działała racjolanie. Ich zachowanie napędzał strach, nie logika. Starali się ratować życie, nawet kosztem innych. Nie doszukiwałbym się rozsądku w zachowaniu panikującego. Ale może na mapie będzie coś co sprawi, że akcja ratownicza nabierze sensownych szans powodzenia.
- Bez mapy nie ma co podejmować decyzji. Jeśli nie znajdziemy punktu, do którego oni mogli się skierować. W przeciwnym przypadku nie wydaje mi się, żeby to miało sens.
Jacek tylko przytaknął, całkowicie się zgadzał z Michałem
Marek pokręcił tylko głową. Jednak postanowił poczekać.
 
Arvelus jest offline  
Stary 14-05-2012, 20:29   #103
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Barbara Zaręba

Barbara jechała dalej, ze swoim nowo poznanym kolegą. Ale on przespał wraz z nią cała podróż, więc nikt nie wiedział dokąd wywiózł ich umierający porywacz. Jechali na ślepo, a nikt nie poznawał mijających za oknami krajobrazów.
Jak było można się spodziewać, dokąd jechał nie wiedział również Bartek, którego truchło, stało się teraz pożywką dla wron i kruków. Nastały paskudne czasy. Czasy pogardy, gdzie dla każdego liczyło się tylko jego dobro. Jego dobro pobnad dobro innych.
Po kilkunastu kilometrach, zaczęło robić się szaro. W zasadzie nikt nie wiedział, jak długo spali. A co za tym idzie, dokładnie wyznaczyć północy, południa, wschodu i zachodu.
- Benzyna się skończy za jakieś kilka kilometrów - zakomunikował Andrzej, spoglądając na wskaźnik paliwa - Musimy poszukać jej więcej, albo dalej pójść na piechotę. O ile dobrze wybierzemy kierunek, bo wydaje mi się że źle pojechaliśmy...
W końcu, ich oczom ukazał się stojący nieopodal budynek. Idealny na nocleg.

Jacek Czarnecki, Marek Moryczewski, Michał Kowalski

Przyglądaliście się pracującym nad mapami żołnierzom, za bardzo nie mając co zrobić ze sobą. Czekać? Na to wyglądało. Pozostawała nadzieja, że nic si nie stanie Barbarze. Chociaż, wyglądała na taką co umie sobie radzić.
Chyba jedyną, odpowiednią ideą było przygotować się. Spakować swoje pierdoły do plecaków, sprawdzić czy broń jest wyczyszczona, a magazynki jako tako pełne. Szykowała się spora wędrówka, i to na piechotę. Lub wypalenie resztek benzyny, z Jeepa, którym można by było w to miejsce zasilić to miejsce pożywieniem z Biedronki, o ile ta jeszcze nie została rozkradziona.

Marcin Śniadecki

Wraz z Natalisem, oglądaliście mapy. Jan zaznaczył na jednej z nich, kilka miejsc w których warto by było się zatrzymać. Padło na jakiś zajazd, starą stację benzynową i leśniczówkę w pobliżu. Jeżeli w samochodzie byli ranni, tam z pewnością szykali by paliwa, środków opatrunkowych oraz pożywienia. Jakiegokolwiek pożywienia.
W końcu oficer wydał rozkzy. Trzech ludzi wraz ze Śniadeckim, mieli być za półgodziny gotowych do wymarszu. Reszta żołnierzy miała zabezpieczyć bazę i na wszelki wypadek zrobić przed bramą umocnienie, bo z tego kierunku atak był najbardziej groźny, o czym się niedawno przekonali.

Adam Jeżyński

Wieczór. Cholerny, kolejny wieczór. Gdzieś w oddali dało się słyszeć stłumione zawodzenie, jakiegoś truposza oraz odgłosy biegnących ludzi. Zapewne Ci, którzy ukrywali się w hotelu, tej podłej mieściny w której postanowiłeś się zatrzymać w drodze do stolicy.
Jakoś się nie przejmowałeś, w końcu otworzyli do Ciebie ogień i nie pozwolili nawet podejść do bramy. Łaski bez, zatrzymałeś się niedaleko, w opuszczonym sklepie z RTV. Teraz, pozostało przeczekać noc, znaleźć coś do żarcia i ruszyć dalej. O ile truposze, nie zwęszą zapachu Adama, albo przyjaciele z hotelu nie połasza się o sprzęt samotnego wedrowca.
Jeszcze w głowie Adama siedziało to, jak ludzie wydziczeli. Człowiek, człowiekowi wilkiem.

Hayley Stark

Truposzy było dużo, za dużo jak dla Ciebie. A miasto było duże, nic więc dziwnego że się po prostu zgubiłaś. Chcąc zgubić nieświeży pościg, schowałaś się w jednej z piwnic, trójmiejskiego bloku. Z niej przedostałas się do mieszkań wyżej, biegnąc po porozrzucane śmieci, bielejące kości i gnijące trupy. Ludzi, lub żywych trupów, których ktoś nie zdążył pochować, lub posprzątać.
Wpadłaś do pierwszego, lepszego mieszkania, zamykając za sobą drzwi na zasuwkę. Do tego podparłaś to meblami, w końcu przeważnie drzwi blokuje się meblami. Tak było na filmach. Dając sobie chwilę wytchnienia, upewniłaś się że w post-peerlelowsko urządzonym mieszkaniu jesteś sama. Byłaś. Zbliżał się wieczór, więc postanowiłaś dać sobie chwilę wytchnienia. A nóż zgniłki otaczające blok, odejdą, zwabione inną ofairą.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 15-05-2012, 17:38   #104
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany

Słońce stało w zenicie, gdy przechodziłam przez opustoszone miasto. Nie byłam w nim od kiedy pojawiły się zgnilce. Żywiłam malutką nadzieje, że trupy opuściły miasto i podjęły exodus w lasy, tam gdzie mnie znalazły.
Niestety moje nadzieje okazały się płonne. Uciekłam. Uciekałam, a oni pojawiali się zewsząd, jakby urządziły na mnie pułapkę.
Nie podejrzewałabym ich jednak o to. Są zbyt głupi na to. Po prostu miałam pecha, Biegłam na oślep i przeciskałam się na oślep. Skończyłam w tym mieszkaniu. Zabarykadowałam drzwi i opadłam ze zmęczenia. Miałam ciężki jak platyna pistolet. Lecz zostało w nim mniej niż pół magazynka, a nie miałam następnego. Wolałam strzelić do siebie niż zmarnować amunicje na te "cosie".

Super! Obudziłam się, jeszcze żyję. Odgłosy zza szafy, chrobotanie i charczenie pokrzepiały na duchu, że nie jestem sama na tym świecie i że ktoś chce mnie uściskać.
Rozglądałam się w poszukiwaniach, na dobry początek znalazłam stary odtwarzacz video, telewizor i wierze hi-fi. Całkiem, całkiem, wygrzebałam co wydawało mi się przydatne i zapakowałam do torby.
Żołądek zaczął grać marsz… oby nie pogrzebowy. Przeszukiwałam szafy. Stary radziecki telewizor z gigantycznym teleskopowym ekranem. Pojawiło się światełko nadziei na wyjście z sytuacji. Trochę trudu kosztowało mnie wyciągnięcie go z szafy i przesunięcie w odpowiednie miejsce, ale miałam nadzieje, że się opłaci.
Nigdy nie byłam przy kości, ale od ostatnich tygodni… kiedy mój wojskowy bunkier napadły trupy. Bunkier był pułapką, z której nie można było uciec… wyglądałam bardziej rachitycznie niż kiedykolwiek.
Prześlizgnęłam się do łazienki. Wyrzuciłam na korytarz całą chemie. W kuchni podobnie. Znalazłam zupkę chińską. One nigdy się nie psują. Nie miałam złudzeń co do wody, więc z namaszczeniem sączyłam ją niczym królik.
Znalazłam radio-budzik. Super!
Wybebeszyłam radziecki telewizor. Myśli starożytnych technologii wystarczą, bym mogła skonstruować jakąś prymitywną mini-elektrownie. Na wiatr, wodę, cokolwiek. Fotodiody ze wszystkich urządzeń były zbyt małe, by się mogły przydać, ale i tak wzięłam je na wszelki wypadek, może się przydadzą do czegoś innego.
Meblana barykada powoli poczęła ustępować, albo trupy napierały większą grupą.

Brakuję mi wody, jedzenia, sprzętu i drogi ucieczki. Jakoś sobie poradzę, bywało gorzej.
Okno! Okno, z racji że było na piętrze nie otwierało się tak, że można było przez nie wypaść, czy w ogóle się przecisnąć, ale dla mnie to nie problem, jak kot może to i ja. Gorzej z gzymsem. Mogłam uciec w secesyjną kamienice.
Z tego co znalazłam w kuchni i łazience dało się zrobić niesamowitą maść na zaniedbane pięty, oraz coś co by mi pomogło się uratować.
Trupy sukcesywnie przełamywały moją ostatnią linie obrony, a ja modliłam się nad odkurzaczem. Był wystarczająco nowy, by mieć lekkie części, gdybym mogła zabrałabym go całego. Tak łatwo można by zrobić z niego tyle pożytecznych rzeczy.
Zabrałam tylko najważniejsze części. Teraz bez trudu będę mogła naładować ten przeklęty akumulator. Oczywiście jeśli uda mi się uzyskać odpowiednie natężenie, bez amperomierza i innych przydatnych ustrojstw fizyka jest dużo trudniejsza.
Skończyłam w idealnym momencie. Trupy, gdyby były mądrzejsze już przez zrobioną szczelinę wlazłyby do mieszkania. Wzięłam wiadro z chemiczną zupą. Wlazłam na meble, oblałam, zombie, meble i podłogę dookoła. Starczyło ledwie na przeprowadzenie wąskiej stróżki do okna. Obmacałam torbę. Wszystko jest.
Czas naglił, Serce mi waliło, Jeden z zombiaków już połowicznie wszedł do mieszkania, ułamki sekund decydowały o tym kiedy jego zgnita miednica trzaśnie i przedostanie się przez drzwi.

Oczywiście miałam w sobie tyle brawury, by nie umacniać barykady, wszystko byłoby piękne, gdybym tylko wiedziała jak….
Pobiegłam do kuchni. Ze zlewu, z którego wyrastały piękne owocniki jakiś brązowych grzybów. Jakbym się zastanowiła bym sobie przypomniała jak się nazywały, ale na to nie miałam czasu. Zabrałam dwa najsolidniej wyglądające pręty do piekarnika i pobiegłam w stronę okna. Zombiak, który się przedarł do pokoju zachwiał się z powodu miednicy.
Nie zrozumiałym jest jak mu się udaje ustać na nogach. Powinien się czołgać i na to liczyłam, ale jakimś cudem poruszał się na trzech kończynach, czy też wracał do pionu opierając się o meble. Zabrałam zlewkę z okna, kocim ruchem przecisnęłam się przez niesamowicie wąską szparę w oknie. Do dziś nie jestem w stanie pojąć jak to się mi udało, nie chce mi się wierzyć, że byłam w tedy aż tak wychudzona. Wylałam zlewkę chemicznej mieszaniny na wcześniej rozlaną stróżkę, która po chwili stanęła w płomieniach, szybko rozprzestrzeniała ogień po całym pokoju, podpalając zombie i powodując eksplozje telewizora. Aż nie chce się wierzyć ile w tych konstrukcjach jest ławo wybuchających substancji.
Zielony dym wydobywał się przez szparę w oknie na zmianę z niebieskim płomieniem. Może jakiś wojskowy patrol mnie zauważy, może… Trzymałam się wątłymi ramionami z całych sił ściany. Pod wpływem adrenaliny udało mi się zanurzyć pręty wystarczająco głęboko i silnie, przebijając otynkowanie i zanurzając się solidnie w ocieplenie budynku. Jedną stopą próbowałam wymacać parapet.
Tłoczące się trupy podpalały sąsiadów tak sprawnie, że cała ulica już dymiła a ja zaczęłam się krztusić.
Udało mi się podciągnąć. Pręty wytrzymały parę kilogramów nastoletniego, anoryktycznego ciała. Udało się mi uczepić parapetu piętra wyżej.
Wyciągnęłam skalpel i wycięłam, a raczej wydrapałam otwór w oknie, który pozwolił mi dopaść się klamki. Równie nieludzkim wężowym ruchem przecisnęłam się przez szparę i znalazłam się w mieszkaniu.
Nie miałam czasu na poszukiwania tak potrzebnej mi elektroniki. Musiałam uciekać, bo dym lub płonące trupy mnie zabiją. A pro po trupów, zombie jakieś starej babci siedziało na kanapie, jakby przez trzy lata swojego życia po życiu nic innego nie robiła, tylko oglądała familiadę i plebanie. Rzuciła się na mnie, nie byłam na to przygotowana, bo za trudno było zajrzeć przez okno, przy którym i tak i tak ślęczałam parę minut.
Walnęłam ją lampą stojącą obok uschłej paprotki. Uderzyłam potem w łydkę, a gdy zombiak stracił równowagę przecięłam skalpelem mu nerwy kręgosłupa tuż przy czaszce, gdzie jest najłatwiej.
Zastanowiłam się dwa razy, zanim go schowałam do innych narzędzi.
Bardziej niż zombie ludzi boje się zombie kotów takich babć jak ta. Nie miałabym szans z dwunastką małych szybkich i ostro zębnych abominacji jak one. Ciekawe czy takie w ogóle istnieją. Ta babcia nie miała, albo sama je zjadła.
Zabrałam z łazienki linkę do prania. Całkiem sporo.
Że nie pomyślałam, by zabrać ją ze sobą do miasta!? Z drugiej strony do czego miałaby mi się przydać?
Na razie nie wiem. Wzięłam dwa większe oddechy i obejrzałam akwarium. To co kiedyś było rybkami zmieniło się w grzyba o delikatnej i pięknej budowie o barwach niczym tęcza. Z uporem próbował wydostać się z akwarium.
W ogóle nie wiem skąd te trupy się wzięły, jaki jest mechanizm...
Opuszczenie mojej leśnej kryjówki było błędem.
Myśl! Myśl! Myśl! Dziewczyno.
Obserwowałam zgnilców za oknem. Cała gromadka, która po mnie przyszła już się zajęła ogniem.
Pozostało mi czekać aż wszystkie się spalą?
Uciec przez dach za pomocą linki? Trochę zajęło, nim zauważyłam, że nie muszę wcale iść na dach, by przedostać się na dach następnego budynku. Gdy wystawiłam głowę przez szparę w oknie, zauważyłam niestety, że okno wyżej jest zamknięte, czyli nie będę wstanie wejść ścianą na wyższe piętro. Na razie starałam się wykluczyć wysunięcie nosa na korytarz.
A dym gęstniał, z tym, że był już czarny a nie zielony.
Myśl!
Rozejrzałam się po mieszkaniu, choć ze ściśniętym gardłem obawiając się zombie-kotów. Nie miałam odwagi otworzyć zamkniętych drzwi. Nie znalazłam nic co by się przydało. Co najwyżej laptopa z rozładowaną baterią. Ale na co mi on. Myśl!
Wypatroszyłam truposze, a ściślej mówiąc to ją oskórowałam. Obwinęłam się jej skórą jak Bandamą i dopiero wtedy odważyłam się wyjść na klatkę schodową.
Miałam wariacki pomysł, że trupy w skórze swojego pobratymca mnie nie zauważą i ominą, ale nikogo nie było.
Do starych zwłok dołączyły nowe, „nie chwaląc się moja rączka to uczyniła”.
Na zewnątrz bloku też nie było „żywego” nieumarłego lub na tyle „żywego” by mi zagrozić. Szłam siląc się na spokojny krok. Bez schronienia, bez pomysłu jak przeżyć i jak przetrwać najbliższe 12 godzin.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 15-05-2012 o 18:41.
villentretenmerth jest offline  
Stary 21-05-2012, 13:11   #105
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Sklep RTV wydawał mi się najlepszą z dostępnych kryjówek. W tej chwili bardziej się obawiałem bandytów niż "włóczęgów". Zresztą, niedawna przeszłość bolesnym piętnem przypominała mi o czujności wobec tej drugiej co do stopnia zagrożenia plagi dzisiejszego świata. Bandyci nie przyjdą po sprzęt radiowotelewizyjny - bo i po co?
Po baterie...skląłem się w myślach. Musiałem zabezpieczyć moje lokum, bo miałem zamiar się przespać. Trzeba to jednak było zrobić po cichu, by nie sprowokować zgniłków. Najchętniej opuściłbym rolety antywłamaniowe, ale hałas z tym związany uczyniłby mnie łatwą do zdobycia sztuką mięsa. Korzystając ze słabnącego szybko wspomnienia zachodu słońca oceniłem pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Zaparłem wejście krzesłem, by słyszeć, gdyby ktoś usiłował otworzyć drzwi do sklepu. Wyjąłem szablę i udałem się na zaplecze. Kroczenie na ugiętych nogach, ostrożnie, ale bez zwlekania, nie znalazły akceptacji widowni, gdyż nie było żadnej. Drzwi ewakuacyjne były zamknięte, brakowało klucza. Pięknie. Jestem w kiszce z jednym wyjściem. Ogromnym, jeżeli liczyć przeszklone okna koło drzwi frontowych.
Wróciłem do wejścia i zablokowałem je regałem z odtwarzaczami DVD. To był moment największego ryzyka - dla moich uszu hurgot szafy brzmiał jak ryk tsunami. Spędziłem kilka długich minut, nasłuchując, czy monotonne szuranie stóp nieumarłych nie zbliża się do mojego schronienia. Pozdejmowałem artykuły RTV z półek i położyłem na powierzchni przeznaczonej dla klienta - pomiędzy wejściem i oknem a ladami.
Jak mogłem najlepiej umościłem sobie posłanie za ladą, położywszy broń w zasięgu ręki. Po raz kolejny przetłumaczyłem sobie, że lepiej pozostać w butach i położyłem się spać. Chciałem wstać godzinę przed świtem, tak, jak nauczyłem się w leśniczówce, by jak najlepiej wykorzystać światło dnia.
 
Reinhard jest offline  
Stary 22-05-2012, 11:55   #106
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jacek zebrał grupę.
- Dobra. Wojskowi zajmą się znalezieniem Basi. Wiem, że mało to malo romantyczne, ale musimy zająć się innymi sprawami, bo w tym im nie pomożemy, poza tym wyraźnie poprosili o to by zająć się jedzeniem. To powinno ograniczyć władzę jednostki. Dokończmy “budowę” naszego kabrioletu i rajd na Biedronkę. Wystarczy nam paliwa na jeden kurs tam i spowrotem i nie jesteśmy w stanie zabrać wszystkiego tym jednym kursem, ale to nas ostatecznie ustawi tak jak ustawił się Rostowski. To nam pozwoli zabrać się za umacnianie pozycji i przerabianie tego wzgórza w fortecę. Jeśli komuś nie pasuje altruizm, to zsaznaczę, że uczyni nas to krezusami. Pasuje wam taka opcja?
- Jak dla mnie ok. Ja prowadzę. - zaklepał sobie miejsce za kierownicą Michał.
- Słuchajcie, a może znajdzie się gdzieś jakaś przyczepka? Zawsze to kilka butelek czy konserw więcej. - zaproponował po chwili.
- Dacie sobie radę sami, ja idę po Baśkę - powiedział Morris i odszedł od ich grupki.
Jacek przejechał dłonią po twarzy i zatrzymał odchodzącegop Marka.
- Morris... odpowiedz mi na pytanie... o co ci KURWA chodzi? - był bardzo... zirytowany - To my mogli byśmy strzelać fochy, po tym jak, naszczałeś na te sześć lat spędzone razem i na nas, odchodząc bez jednego kurewskiego słowa, odbierając grupie połowę paliwa i samochód, ale to ty zachowujesz się jak byś miał do nas jakieś niewypowiedziane pretensje. Jak by te lata, przelewany pot i krew NIC dla ciebie nie znaczyły. Zabujałeś się w niej czy jak? Nie jesteś w stanie pomóc żołnierzom jej tropić, będziesz tylko kulą u nogi, a nam na prawdę może być potrzebna każda para rąk, szczególnie, że mogą tam być trupy. A z resztą... rób co uważasz... od teraz leję na to ciepłym moczem... Na rajd idzie kto chce. Reszta niech mnie w dupę całuje. - rzucił już rozeźlony i poszedł dalej odpiłowywać dach, po drodze, zamaszystym ruchem przerzucił sobie flamberga przez kark i zawiesił na nim ręce.
Michał pomagał Jackowi, uwijając się jak tylko mógł najszybciej. Zależało im na czasie, a tego nie mieli za dużo. Po za tym zajęcie odciągało go od myślenia o niebezpiecznej podróży, która ich czekała. Nikt nie wiedział czy wrócą, czy sklep nie został już okradziony, czy... “Czy” było zdecydowanie za dużo.

Godzinę później dach (razem z tylnymi siedzeniami) wylądował, ostatecznie, na ziemi, by już nigdy nie powrócić na swoje prawowite miejsce, a z tyłu wóz miał doczepioną przyczepkę.
Michał odpalił samochód i czekał na tych, którzy mieli im towarzyszyć.
Marek po przemyśleniu uznał słowa Jacka i zasiadł w Jeepie.
 
Arvelus jest offline  
Stary 27-05-2012, 21:34   #107
 
Ulotna's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodze
- Tam jest jakiś budynek. Możemy się zatrzymać na noc, jeśli nie będzie truposzy, a jutro zastanowimy się co dalej zrobić - powiedziała Basia
- Jasne - Andrzej skierował się w stronę na oko opuszczonego domu.
Gdy dojechali pozostała w samochodzie i zaczęła nasłuchiwać. Co jakiś czas patrzyła co robi mała Dżuma. Suczka natomiast spokojnie siedziała na kolanach dziewczyny,
- Chyba jest bezpiecznie... Wchodzimy?
- Dobra. Wysiadaj, ja zaraz wyjdę.
Andrzej wysiadł i powoli zaczął kierować się w stronę drzwi frontowych. Nie czekając na Barbarę, przekroczył próg domostwa i obszedł dwa pierwsze pokoje.
Wysiadła, gdy Andrzej zniknął w domu. Wyjęła z bagażnika swoje rzeczy i odłożyła w pierwszym pokoju. Następnie zaczęła obchodzić budynek. Sprawdziła, czy jest woda w kranach. Niestety, po tych latach plagi, kiedy nie działała żadna przepompownia i elektrownia, rury wodociągowe były suche. I to od kilku lat.
Basia obeszła resztę mieszkania i wróciła do pokoju ze swoimi rzeczami.
- Andrzej, trzeba by zabarykadować drzwi i okna, żeby zombiaki nocą nie weszły - zawołała.
- Jasne, jasne - odpowiedział podejrzliwie posłusznie, zbierając meble i polazł je układać pod drzwiami frontowymi. Co chwila ukradkiem zaglądał do salonu.
Położyła koło siebie pistolet na ziemi w zasięgu ręki. Dalej zajmowała się rzeczami w torbach. To było dość nierozważne z jej strony, kiedy nagle poczuła na swoich plecach roztrzaskujące się krzesło. Andrzej nie lubił więziony, a tym bardziej mieć ciągle przystawiony do głowy pistolet.
Upadła i starała się złapać oddech.
- Co ty do cholery jasnej robisz? - zawołala gniewnie.
Andrzej złapał za pistolet i powoli wycofywał się w stronę drzwi, trzymając na muszce leżącą na dywanie dziewczynę. Ujadającą na niego Dżumę, poczęstował solidnym kopniakiem. Szybko zniósł tą prowizoryczną barykadę, którą utworzył przy drzwiach i zniknął za drzwiami.
Basia szpetnie zaklęła pod nosem. Baran zwiał, bez lepszej broni i pakunków. Podniosła się i wzięła broń do ręki. Podniosła Dżumę, usiadła opierając się o torby i położyła ją sobie na kolanach. Sprawdzała jak się czuje pilnując jednocześnie drzwi.
Nagle dało się słyszeć odgłos wystrzału. Prawdopodobnie była to jakaś leciwa dubeltówka. Postrzelony, nie trudno się domyślić że był to Andrzej, zszedł nie wydając z siebie nawet krzyku. Po chwili przez otwarte drzwi wparował pies, wilczak czechosłowacki, po nim do pomieszczenia wsunął się uzbrojony w dubeltówkę i odziany na czarno jegomość, w patrolówce z czerwonym napisem “Fasberg”.
Mocniej chwyciła swoją broń.
- Kim jesteś i czego chcesz?
- Nikim. Zresztą, czy to ważne? - odpowiedział poważnie, odwieszając broń na plecy - Twój przyjaciel padł niestety, to twoje? - wyciągnął zza paska pistolet. Upuścił go na podłogę i kopnął w stronę dziewczyny. Sam skierował się do piwnicy, w niewiadomym celu.
Zdziwiona zachowaniem mężczyzny opuściła broń
- Strzelałeś, więc w sumie całkiem ważne. Dziękuję za pistolet. Kim jesteś?
- Nikim - padło stłumione z piwnicy, lecz mężczyzna wkrótce pojawił się w salonie wraz z psem. Ustawił miskę dla psa i nasypał do niego chrupkiej karmy, zresztą sam też jej sobie napchał do ust i chrupał wraz z psem - Trzymaj - podał Ci niewielkie opakowanie - Nakarm psa. Sama też możesz jeść. Nie jest za smaczne, ale nie mam nic innego.
Dała trochę karmy Dżumie.
- W każdym razie dziękuję panie Nikt - uśmiechnęła się i wyjęła z torby trochę normalnego jedzenia, po czym podała mężczyźnie.
Mężczyzna uśmiechnął się i przyjął jedzenie, z nieco przesadzistym, ale szczerym skinięciem głowy.
- Dziękuje - odparł - Dawno nie miałem nic takiego w ustach... - mruknął, wpijając zęby w żarcie - Pobrzeże oczyszczone do cna, wręcz. Przynajmniej ja tylko na takie natrafiałem, przynajmniej psiego żarcia nie ruszali - schował kartonik na powrót do plecaka - Co tu robisz? Bo na wybrzeżu nic ciekawego nie znajdziesz.
- Dłuższa historia... Tak z grubsza to byłam w bazie wojskowej podczas ataku zombie i przez przypadek znalazłam się ogłuszona w aucie. Nie wiem, gdzie jestem - wzruszła ramionami i zamilkła nie wiedząc co powiedzieć.
Wskazał kierunek, w którym jechaliście.
- Tamtędy w głąb lądu - przeniósł rękę na drugą stronę - Tam nad morze - kontynuował jedzenie podarowanego jedzenia ze smakiem - Chcesz może wody? Tej mam sporo...
- Niestety nie mam pojęcia w którą stronę. A wody poproszę - uśmiechnęła się. - Dokad ty zmierzasz?
Odpowiedział po dłuższym namyśle, jakoś tak niechętnie.
- Do Poznania - po dłuższej chwili ciszy, znowu podjął - Pracowałem w Norwegii. Mam tam gdzieś rodziców. Mam nadzieję że żyją - uśmiechnął się blado, podając Ci dwulitrową butelkę wody.
- Mój ojciec jest prawdopodobnie gdzieś w Polsce.... mam nadzieję, że żyje. Przyjechałam żeby go znaleźć.
- Jak się wabi? - popatrzył na Dżumę.
- To suczka znajomego, została w tym samochodzie... wabi się Dżuma. A Twój?
- Ładna, zadbana - pochwalił Dżumę - Ten skurczybyk to Oskard. Kupiłem go jeszcze u Norwegów. Świetna psina - zaczął głaskać psa po łbie.
- Rzeczywiście śliczny. Uwielbiam wilczaki, za ich wygląd. A czy reaguje on na obecność zombie? Bo Dżuma zawsze sie inaczej zachowuje, gdy są w pobliżu..
- Tak, wyczuwa ich... Boi się ich panicznie, ale dobrze wiedzieć że się zbliżają.
- Czyli też Cię ostrzega - Basia uśmiechnęła się - jest już późno, stawiamy barykadę pod drzwiami, czy od razu kładziemy się spać?
- Nie widziałem tu zbyt wielu truposzy, ale, nie zaszkodzi się zabrykadować na wszelki wypadek. Tych szmaciarzy jest masa nad morzem...
Rzuciła z pomocą mężczyzny kilka mebli pod drzwi i poszła spać.

Rankiem, Barbara obudziła się słysząc pakującego się wczesnym świtem nieznajomego. Spojrzał na nią, znad plecaka.
- Idziesz ze mną? - zapytał po chwili wahania.
Siedziała przez chwilę w milczeniu rozważając propozycję.
-Prawdę mówiąc chciałabym wrócić do chłopaków, ale niestety nie wiem gdzie jest baza. Więc idę z Tobą - wstała i zaczęła pakować swoje rzeczy
- Nie będą Cię szukać?
- Pewnie będą, ale nie wiem czy znajdą. A ja okolicy zupełnie nie znam.
- Może zostaw im tu jakiś ślad? Notatkę? Tak jakby tu trafili, żeby czasem nie zapuścili się nad morze w stado truposzy...
- Dobra myśl - poszukała w torbie jakiegoś papierka i długopisu i zabrała się za pisanie - w którą stronę będziemy szli?
- Na Poznań... - odpowiedział, po czym wyciągnął z jednej z kieszeni samochodową mapę - Jedno z większych miast, w którym miałem się teraz zatrzymać to Schodno.
Jeden z mężczyzn, który ukradł auto zmarł od postrzału, Andrzeja zabił nieznajomy ratując mnie. Nie wiem w którą stronę musiałabym pójść, by dostać się do obozu. Na razie więc pójdę z tym mężczyzną w kierunku Poznania, po drodze zatrzymamy się w Schodnie. Marek nie martw się, dam sobie radę. Jacek, Dżuma jest cała i zdrowa, idzie ze mną. Trzymajcie się razem i nie dajcie się zabić. Do zobaczenia.
Baśka
Dopisała odpowiednie informacje na kartce i położyła w widocznym miejscu, dla pewności przyciskając ją kamieniem, by nie spadła.
- Jestem gotowa.
- Świetnie. Ten wasz samochód sprawny? Bardzo by nam skrócił podróż... - mężczyzna zaczął zdejmować barykadę.
- Kończy się benzyna.
- Pojedziemy tyle, ile będzie można. Potem poszukamy chwilę benzyny, najwyżej go zostawimy. Masz coś przeciwko... - odrzucił ostatni mebel i otworzył drzwi - Ten co Ci groził bronią, leży po lewej... Nie wiem czy chcesz na niego patrzeć.
- Nie, możemy jechać. Nie przeraża mnie widok ran, za dużo ich już widziałam - zdecydowanie przeszła przez drzwi i wrzuciła rzeczy na tylnie siedzenie auta. Mężczyzna uczynił to samo, zajmując miejsce za kierownicą, na tył wpuszczając psy, które grzecznie usiadły na rzeczach.
Zajęła miejsce pasażera.
- Jedźmy - usmiechnęła się i wygodniej usiadła na fotelu. Mężczyzna ruszył.
 
Ulotna jest offline  
Stary 28-05-2012, 16:07   #108
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Hayley Stark

Długa wędrówka, często ukrywanie się przed wzrokiem, węchem i szóstym zmysłem żywych trupów, po nieznanym Ci mieście, doprowadziły Cię daleko poza tereny Ci znane. Droga powrotna do kryjówki, na pewno nie była by lekka, łatwa i przyjemna. A raczej poszukiwanie czegoś, co byś rozpoznała. Jakiś punkt odniesienia, jakieś znajome miejsce, które pomogło by Ci trafić do twojego schronienia.
Nie dane Ci było spotkać nic takiego, ta cała ucieczka, panika. Wszystko to zbombardowało umysł młodej dziewczyny.
Dopiero w południowej części Sopotu, gdzie rozpościerało się sporo domków jednorodzinnych, jakiś las, a nawet sklep biedronka dały nadzieję na jakieś dalsze przeżycie. W sumie, to nie miałaś żadnych innych nadziej, niż zatrzymać się tu. Trupów było mało, mniej niż na osiedlu z którego ledwo się wyrwałaś i mniej niż w centrum. Pojedyncze sztuki szwędały się po okolicy, to póki co, było twoje jedyna zagrożenie.
I w końcu zauważyłaś ich, trzech mężczyzn ładujących jedzenie z Biedronki, do pozbawionego dachu i części siedzień samochodu.

Adam Jeżyński

Sen spadł na Ciebie niczym błogosławieństwo. Oczywiście za nim zasnąłeś, słyszałeś ludzi z hotelu, za nic mających apokalipsę wokół siebie. Bawiących się, ucztujących, pijących do nieprzytomności. Istna postawa dekadencka. Skoro nie było nadziej, należało się chociaż dobrze zabawić. Głośna muzyka, krzyki i światła gwarantowały Ci jedno, spokój od żywych trupów. Wszystkie szczelnym kordonem otaczały hotel. Od biedy, raz na jakiś czas ktoś strzelał, raczej do zabawy, a nie w ramach obrony schronienia. Dopiero nad ranem wszystko zaczęło cichnąć. Wtedy też zasnąłeś.
Spokojny, dający energii sen zmącił jakiś ruch przy drzwiach. Nie był to ruch charakterystyczny dla żywych trupów, nie ten przytępiony, lecz o wiele żywszy, ludzki lub zwierzęcy.

Jacek Czarnecki, Marek Moryczewski, Michał Kowalski

Trójka mężczyzn ruszyła w kierunku sklepu, mając w nadziei że nadal tam będzie i nie będzie rozkradziona. I że nie spotkają kogoś, kto zechce od nich sobie za wszelką cenę pożyczyć samochód, nie bojąc się nawet zbytniej utraty amunicji. Droga nie zajęła wiela, tyle samo co ostatnio. Nie było zbyt wielu korków, sygnalizacja nie działała i tylko gdzie niegdzie wędrował sobie żywy trup. Jak tylko spostrzegał samochód, od razu wyciągał w jego kierunku ręce i starał się dosięgnąć auto, zdogonić je. Na nic to wszystko się zdawało. Były za wolne.
Na miejscu, jak się okazało, nikogo jeszcze nie było. Przystąpiliście do załadunku, cała baza na was liczyła.

Marcin Śniadecki

Nim mężczyźni którzy mieli jechać po jedzenie, dokończyli modernizację samochodu, żołnierze pod dowództwem Śniadeckiego i Natalisa ruszyli w kierunku budynków, w których mogli by się ukryć porywacze.
Pierwsza była leśniczówka, lecz ta okazała się pusta. Dwie godziny drogi później, dotarli do znalezionego na mapie przez Natalisa zajazdu, na którym znaleźli zwłoki pierwszego z porywaczy. Znaleźli też ślady opon, z których wynikało że kierowca zawrócił, wyszedł z samochodu u padł. Potem zawracając, wyszło na to, że pojechali prosto. Dopiero potem, po czterech godzinach znaleźli dom, w którym znaleźli kolejne ciało i list od Barbary, zaadresowany do reszty chłopaków.
Za daleko było ich teraz szukać, więc Natalis rozkazał przeczekać noc w domu i rano wrócić do bazy. Basia była raczej bezpieczna, a oni nie mogli sobie pozwolić na tak dalekie, piesze wędrówki.

Barbara Zaręba

Samochód zatrzymał się równe 7 km. dalej, w jakiejś opustoszałej wsi.
- Dobrze trafiliśmy, może znajdziemy jakieś jedzenie. Przetwory, te rzeczy. Pewnie mają ich sporo w piwnicach. No i benzyna do maszyn rolniczych, może nie będziemy musieli zostawić Poldka - przedstawił swój pomysł Basi, samemu wysiadając z auta, na razie nie zabierał rzeczy.
Tylko swoją dubeltówkę i siekierkę, wystającą z plecaka już wcześniej. Rozejrzał się po domostwach, stojących blisko drogi, a za którymi rozciągały się aktualnie, zarośnięte chwastami pola.
- Zrobimy to tak, trzymaj się blisko mnie i w razie czego nie waż się dla mnie narażać, to tak w gwoli ścisłości, jakby Ci się zachało być bohaterkę - uśmiechnął się wesoło, ruszając przed siebie w kierunku pierwszego domu.
Dom okazał się pusty, tak samo jak drui i trzeci. Udało się znaleźć trochę płatków, kiszone ogórki, sałatki konserwowe, nawet ryby w occie i mięso. Był wręcz szczęliwy los na loterii. Dopiero w czwartym domku, piętrówce z czerwonym dachem, coś poszło nie tak.
Nim nieznajomy się obejrzał, na jego plecach siedział przeszło 120 kilowy żywy trup. Nieznajomy zaczął się wić, starając się wyrwać z uścisku grubasa i nie dać się ukryć. Reszti, niepożartego przez strach rozumu, kazały mu krzyknąc zamiast "pomocy", "uciekaj" do Basi.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 23-06-2012, 00:12   #109
 
Ulotna's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodze
Baśka i facet


Basi spodobał się pomysł nieznajomego. Wyjęła z auta swoja broń i ruszyła za mężczyzną. Nie zwracała uwagi na zachowanie psów, więc atak zombiaka ją zaskoczył.
-Dżuma, Oskard pilnuj! - krzyknęła i wbiegła do czwartego budynku.
Pomimo okrzyku mężczyzny chwyciła swoją laskę i z całej siły zaczęła bić nią po rękach potwora.
Jedna z rąk, prawa trzasnęła z głuchym pęknięciem, ręka żywego trupa zaczęła zwisać bezwładnie. Mężczyzna zdążył dzięki temu się wyrwać dzięki temu ze śmiertelnego uścisku, dając szansę do strzału Basi, czy też do lepszego zamachu.
Basia w ostatnie uderzenie włożyła całą swoja siłę i z okrzykiem przyłożyła kijem w głowę potwora. Czaszka żywego trupa pękła, gruby śmierdziel osunął się na posadzkę.
- Uff... - mężczyzna przetarł spocone czoło - Było blisko, dziękuje, ale nie powinnaś się narażać.
Wypuściła kij z ręki i usiadła tam gdzie stała.
- Jesteśmy kwita - uśmiechnęła się przez zmęczenie
- Ja Ci nie uratowałem życia, gościu w sumie tylko chciał uciec z tego co widziałem - sapał ze zmęczenia - To ja jestem twoim dłużnikiem - przysiadł na jakimś taborecie - Skoro on tu mieszkał, może znajdziemy jakieś żarcie. Albo benzynę.
- Na pewno. Ale bardziej ciekawi mnie to, że nie zauważyliśmy zmiany zachowania u psów, nie sądzisz? Dżuma, Oskard, do mnie - zawołała w stronę drzwi.
Psy przybiegły na zawołanie
- Może nie wzięły go za groźnego? Lub były za daleko by go wyczuć? Nie mam pojęcia - zajrzał do jakiejś szafki, wyjmując olbrzymi sweter, który rzucił na truposza leżącego na środku pomieszczenia.
Wstała powoli i rozejrzała się po pomieszczeniu. Ruszyła w kierunku najbliższych dzrwi, by szukać jedzenia w sąsiednich pokojach
- W przyszłości trzeba będzie uważniej je obserwować - rzuciła wychodząc
Mężczyzna też się podniósł i ruszył do schodów do piwnicy
- Wiesz, tak przy okazji to jestem Filip - zniknął w mrokach schodów, świecąc latarką paluszkiem sobie pod nogi.
Uśmiechnęła się pod nosem, ale nie skomentowała tego i zaczęła przeszukiwać szafki.
Dało się po chwili z piwnicy słyszeć okrzyk radości Filipa.
- Baśka! Mamy benzyną - wydarł się - I to całą beczkę!
-Juz lecę - krzynęła i pobiegła do piwnicy
- Teraz musimy ją jakoś zanieść na górę. To z jakieś 200 litrów.

- Mam linę w plecaku // wiedzialam, ze trzeba bd ja dopisac do ekwipunku...
- To wyniesiemy ją na niej, innej możliwości raczej nie ma. //możesz opisać wynoszenia
Basia wyszła i wróciła po chwili z długo liną. Wspólnie obwiązali beczkę i podpierając beczkę deskami z wysiłkiem wyciągnęli ją z piwnicy. Dalej mężczyzna już sam ją zaciągnął z wysiłkiem pod samochód, gdzie wężykiem nalał zbiornik do pełna. Potem upchnął ją w bagażniku, niesty otwartym, ponieważ nie dało się go potem zamknąć.
- Dobrze. Szukamy tu jeszcze czegoś? Czegokolwiek?
- Jedzenia mamy sporo, więc możemy chyba jechać dalej. Może w Poznaniu będą ludzie?
- To duże miasto, powinni się jacyś znaleźć. Ale i trupów tam może być dużo - skwasił się lekko - Jak będzie ich dużo, oddam Ci samochód i dalej pójdę sam, nie będę Cię narażał.
- Daj spokój. W grupie jest bezpieczniej.
- Ma być bezpiecznie dla Ciebie, a nie dla grupy - usiadł za kierownicą, odpalając samochód.
- A ty masz się niby narażać? - wrzuciła rzeczy do auta i wsiadła - przed chwilą mogłeś zginąć. Właśnie, ugryzł cię gdzieś?
- Nie wiem, zobaczysz?
- Mogę. A nic tak nie czujesz? - wysiadła, by z grubsza obejrzeć mężczyznę
Też wysiadł, gasząc samochód. Rozebrał się do gołej klatki i zaprezentował kobiecie. Szmatką przejechała jakieś plamy krwi, ale były to tylko plamy krwi. Wystarczyło je zmyć szmatką.
- I jak to wygląda?
- Pusto - trzepnęła go szmatką - zmywajmy się.
- Jestem za - odpowiedział, ubierając się i wsiadając znowu za kółko Poldka. Przekręcił kluczyk, auto odpaliło jak na imię i Filip ruszył dalej, przed siebie połykając kolejne kilometry szosy.
 
Ulotna jest offline  
Stary 23-06-2012, 00:58   #110
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jacek wyskoczył z samochodu
- Dobra panowie, do dzieła. Tak jak ustalaliśmy. Tak aby conajmniej jeden z nas zawsze był na zewnątrz, byśmy nie obudzili się z ręką w nocniku, gdyby trupy się pojawiły... - przypomniał szybkim krokiem wchodząc do biedronki.
W sklepie nic się nie zmieniło, może tylko to, że mocniej zaczęło śmierdzieć rozkładającą się obsługą sklepu.
- Dobra panowie. Jak to wołali marines w StarCrafcie “Go go! GO!” - wyinkantował nie podnosząc za bardzo głosu i szybkim krokiem wszedł do Biedronki przeczesując ją w poszukiwaniu trupów. Jedynie na przejściach zwalniał. Gdy upewnił się, że jest czysto wszyscy zabrali się do roboty. Po kwadransie tyrania wóz i przyczepka były pełne.

Podniszczone tablice i reklamy sugerowały, że znajdowała się w Sopocie. Bardzo w to wątpiła, lecz na szczęście wracała w dobrym kierunku. Szczuplutkie niczym sarnie cewki nogi Haley
chrzęściły po stłuczonym szkle. Kształt odłamków sugerował, że to szkło z szyby samochodu, po samochodzie ani śladu. Jednak ktoś prócz mnie musi jeszcze żyć - pomyślała i spojżała przed siebie.
Z bocznej alejki wyszedł bardzo nieświeży gość. Haley czóła smród, lecz jak nigdy nie zadziałał impuls spojrzenia za siebie. Szła chrzęszcząc głośno. Jedna tysięczna sekundy dotknięcia martwej ręki jej ramienia wystarczyła jej by wylecieć jak strzała. Biegła na oślep. Gdyby nie ciężkie części w jej torbie szybko podskoczyła by na dach jednorodzinnej parterówki. torba tłukła boleśnie w biodro. Minęło parę chwil, gdy zaczęła kuśtykać. Zgnilec nienadążał i oddalał się systematycznie. Biodro piekło. Bała się spojrzeć na natężenie przetarcia. Musiała się zatrzymać. Drżała cała, z szoku i zmęczenia. Wyciągnęła pistolet z torby. Ręka jej drżała w rytm unoszenia się i opadania ledwo rysujących się pod koszulką piersi. Przed oczami z powodu niedotlenienia pojawiły się czarne plamy. Jęknęła z emocji i usłyszała hałas po swojej lewej. Starając się utrzymać ramie trzymające pistolet w poziomie ruszyła w stronę źródła hałasu.
W miarę rytmiczne uderzanie czegoś o metal. Jakby zombie wpadło do kosza na śmieci i próbowało się wydostać.
Ramię tak ciążyło, pot zlewał się strumieniami po twarzy, plecach i między piersiami. Kuśtykała, a każdy krok wyzwalał na jej twarzy wyraz bólu. Bicie jej serca zaczęło zagłuszać jej świat, a czarne plamy powoli ustępowały sprzed oczu.
Zobaczyła żółty budynek biedronki. Samochód i trzech mężczyzn z zadowoleniem stojących nad nim. Wystraszona instynktownie przykucnęła opierając prawe ramie o kolano.
Czy mnie zobaczyli! - jej myśl próbowała przebić się przez spanikowane serce. Złapała jeszcze dwa głębsze oddechy i stanęła z pewną ręką celując w najbliższego mężczyznę.
- Hello - syknęło jej się słabo przez zęby, bardziej do siebie niż do obcych.
Wyczulone latami ciągłego treningu, zmysły Jacka natychmiast dostrzegły i zlokalizowały nieznany dźwięk. Odruchowo sięgnął po, opartego o samochód, flamberga i zamaszystym ruchem wzniósł go w górę wychodząc krok przed resztę i dopiero wtedy spostrzegł kto wydał dźwięk. Zamrugał trzy razy i zamknął usta.
- Żywa? Cholera! - “zakrzyknął” ściszonym głosem, chwytając miecz odwrotnie i pozwalając mu opaść, by ostatecznie zarzucić nim tak, że teraz ostrze wystawało elegancko znad barku.
- Jeśli nie chcesz użyć tej broni to ją odłóż. Jak się nazywasz? To Morris i Michał, ja jestem Jacek, albo Huzar. - przedstawił resztę wskazując ich otwartą dłonią.
- Haley, Haley Stark - odpowiedziała równie oszołomiona, odkładając broń.
Całymi dniami marzyła by spotkać kogoś żywego. Teraz stała zszokowana i niepewna, czy uciekać czy nie.
Bądź co bądź, zabezpieczyła broń i włożyła do torby. Niby przypadkiem musnęła palcem po skalpelu czekającym wiernie w przegródce na długopis.
- Wybacz, wystraszyłam się. Bo co innego mogłaby zrobić taka dziewczyna jak ja, spotykając nagle trzech mężczyzn w tym świecie bezprawia - powiedziała mantrowym głosem, odwykłym od mówienia, wlepiając wielkie błyszczące oczy w Jacka.
Potem rozpłakała się. Strumień łez i smarków próbowała zatamować nadgarstkiem i wierzchem dłoni. Oparła się o ścianę i zsunęła na chodnik, a zza rogu budynku wychylił się ciężko zombie, któremu uciekła niedawno.
- No już... jesteś wśród swoich... - próbował coś powiedzieć Jacek wyciągając z jakiegoś zakamarka ubioru starą bawełniana chusteczkę do nosa. Od wielu lat był to przeżytek, zastąpiony chusteczkami higienicznymi, ale ta była pamiątką starych czasów gdy dostał ją od ojca. Dostrzegł wtedy trupa, a jego głos błyskawicznie stał się zimny - Masz - powiedział podrzucając chusteczkę tak, że wylądowała Haley na kolanie.
Z lodowatym spojrzeniem wyprostował się i ruszył w stronę nieboszczyka udającego, że żyje. Trup maszerował w jego stronę z wyciągniętymi wprzód rękami. Był o dobre półtora głowy niższy od dwumetrowego Jacka i wyglądał dosyć żałośnie przy ubranym w zbroję i dzierżącym miecz wielki niemal jak sam nieumarlak Huzarze. Podniósł rękę i nadał ostrzu ruch wirowy, coraz bardziej je rozpędzając, aż w końcu trup znalazł się w zasięgu. Ostrze śmignęło i zatrzymało się. Ciało trupa upadło na ziemię, a głowa, wciąż chapiąc szczęką, potoczyła się do rynsztoku.

Marek widząc, że Jacuś daje sobie radę sam podszedł do nieznajomej i kucnął przy niej - Cześć, jestem Marek, ale nazywają mnie czasem Morris. Ugryzł Cię któryś z tych śmierdzących debili?
Haley Spojżała na niego całkowicie opanowana, z jakimś nastoletnim wyrzutem, otworzyła usta by ten wyrzut wyartykuować i anorektyczne ciało zwiodczało, a Stark zemdlała.

- Łapaj miecza Morris - zakomendował Jacek wręczając mu rękojeść, samemu trzymając ostrze - Zabieramy ją ze sobą i wracamy już. Mamy po co przyszliśmy a i jeszcze gratis się znalazł... - stwierdził Huzar przekładając jej rękę sobie przez kark i chwytając tak by wstać już razem z nią. - Czy ja na prawdę zabrzmiałem jak jakiś czarny charakter, trudniący się niewolnictwem?? - zapytał resztę mrużąc brwi. Spojrzał na samochód. Ni chu chu... nie ma bata by ktoś nieprzytomny utrzymał się na tej górze żarcia.
- Morris, przytrzymaj ją... lekka jak piórko. - podał dziewczynę przyjacielowi, który zdążył już odłożyć miecz. Spojrzał jeszcze raz na łup. Samochód był pełen. Jedynie siedzenie kierowcy nie było zapchane, z oczywistych powodów. Cała reszta... pfff... jaka reszta. Reszta została w obozie. Więc pozostała przestrzeń była wypełniona tak, że się prawie wysypywało. Przyczepka podobnie. W zasadzie pewnie spora część się im i tak, wyleci po drodze. Jeszcze raz rozkomponował rozkład żarcia i wykabacił sobie miejsce w przyczepce gdzie mógł półusiąść. Jeszcze raz spróbował obudzić Haley, ale się nie dało, widać potrzebowała chwili. Wziął znaleziony otwieracz do kieszeni, odebrał ją od Morrisa, położył na stercie jedzenia, po czym sam usiadł w zagłębieniu które sobie zmajstrował, tak, że miał ściankę przyczepki aż do poziomu łopatek (więc nie mógł wypaść) i ściągnął ją na siebie, tak, że opierała mu się głową o pierś, dzięki czemu mógł ją asekurować.
- Dobra Michał. Odpalaj silnik, wracamy do obozu. Tylko niezbyt szybko.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172