Wszystko działo się szybko. Gdy koń Vincenza upadł, a Morgrim zeskoczył by mu pomóc, kapłan z początku miał zamiar nawrócić. Wycie wilków odwiodło go jednak od tego zamiaru. choć wyglądać to mogło na ucieczkę, Johan starał się za wszelką cenę dogonić Ciriona. Wiedział, że sami z krasnoludem mogą nie oprzeć się watasze, a jego klacz z pewnością nie uniosłaby jeszcze większego obciążenia.
Gdy dotarli było już po wszystkim. -Morgrim-nawoływał kompana, bezskutecznie. W końcu znaleźli ich leżących pośród martwych już zwierząt. Tak jak polecił Cirion podniósł krasnoluda i z trudem doprowadził go do klaczy. Przemierzał zaspy, prowadząc swego konia, bacznie obserwując leżącego na nim krasnoluda. Nie wyglądał najlepiej. Ocknąwszy się nagle zacząl coś majaczyć. Johan z trudem rozumiał wymawiane słowa. -Nie przyjacielu pojedziemy szybciej-powiedział sięgając do wnętrza swej torby. Wyciągnął drobne ciemne listki i zmiażdżył je w dłoni, po czym podał krasnoludowi na język.-Morgrim, wstawaj musisz być przytomny.
Zioła same w sobie nie były lekarstwem, przynajmniej nie na takie rany, ale gorzki smak i drażniące nos właściwości dawały szanse na ocucenie khazada. Nim oprzytomniał kapłan posadził go w pozycji wyprostowanej i sam również wskoczył na konia. -Jest z nim źle-krzyknął w stronę Ciriona-Jedziemy przodem, inaczej nie przeżyje.
Pognał nikłą ścieżką w stronę światła. Ostatniej i jedynej nadziei.
"Panie Snów, Ty u którego bram kończy się zywot na tym świecie
Ty który chronisz ludzi dobrych przed niesprawiedliwą śmiercia, oszczędź go.
Czas jego jeszcze nie nadszedł, choć nie mnie o tym sądzic.
Niech podąża twą drogą do życia lub śmierci" |