Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2012, 22:36   #107
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
To wszystko działo się tak szybko. Hirek umiał się zachować w takich sytuacjach, znał zasady. Nie od dziś mieszkał przecież w Mieście i wychowywał się na Węglowej. Mrok panujący wokół upewniał go że nie ma najmniejszego sensu kozaczyć. Obrócić wszystko w żart, szczególnie że tym “kerownikiem” zasłużyli na parę złotych.
Dlaczego? Chcieli więcej? Ile pieniędzy może mieć facet wyglądający jak typowy student? Przecież grał według zasad, nie stawiał się nie uciekał, nie groził glinami. Z niedowierzaniem spojrzał na brzuch, na krew rozlewającą się już plamą na koszuli. Przycisnął rękę do rany, czerwień zatętniła spomiędzy palców. Nie rozumiejącym wzrokiem spojrzał na tego najniższego. Dlaczego?
Osunął się po mokrej ścianie. Dobiegł go głos Milczanowskiego. “Bułek”... Znowu ta poczwara, to on, to on go zabił... Po chwili nie mógł się już ruszyć, ból ustąpił. Oczy same zamykały się choć widział przecież że w pobliżu przechodzili ludzie. Chciał krzyknąć, wezwać pomocy ale czerń zamykała się już nad nim.
Jakieś obrazy które przelatywały zupełnie jakby go nie dotyczyły. Światła mrugające i natarczywie niebieskie. Karetka? Policja?

Wynurzył się jak spod wody. W jednej chwili do nowego świata. Zerwał się i złapał za brzuch, krzyknął coś niezrozumiale. Nie było bólu. Rozglądnął się błędnym wzrokiem. Brud, zapach wymiocin i taniego alkoholu, nie mytego ciała. Jakieś postacie leżące tuż koło niego. Pierwsza myśl jaka przyszła mu to głowy: Nie żyję! To nie był żaden szpital, bardziej jakiś zaułek. Co jest do cholery?! Wyciągnął przed siebie rękę i zobaczył... Był ubrany w jakieś łachmany, ssało go w żołądku z głodu. Po ranie nie było śladu, zaraz zaczął się obmacywać. Co jest?! Przerażenie uderzało kolejnymi falami. TO nie ja! Chude ręce, skołtunione długie włosy, kilkunastodniowy zarost na twarzy.
Jakaś kobieta poruszyła się obok niego a Hirek odruchowo cofnął się. Widział więcej szczegółów, słyszał jak inni wokół... chrapią, ktoś mówił coś chyba przez sen. Cofnął się znowu krok, aż plecy oparły się o ścianę. Dalej macał rękami nie swoją twarz. Kałuża chlupnęła pod nogami, rzucił się na ziemię, opierając na rekach i kolanach. Wydawało mu się że stulecie czeka na uspokojenie się tafli wody. Tak by spojrzeć na swoje odbicie.

[MEDIA]http://i769.photobucket.com/albums/xx334/harard/4381fb100008d53b4851beca.jpg[/MEDIA]

Oblicze falowało, ale nie chciało się zmienić. Szaleństwo w oczach, czysta desperacja, uśmiech szaleńca. Nie mógł głębiej zaczerpnąć powietrza. Co tu się dzieje?! Poderwał się na nogi i krzyknął raz jeszcze. Ktoś blisko zaklął, ale Hirek dalej macał dłońmi nie swoją twarz nie zważając na otoczenie. To musi być kolejny sen. To dlatego wszystko takie realne, dlatego czuje głód, ma kaca giganta, smak rzygowin w ustach. Bezwiednie cofnął się znowu krok i wpadł na leżącą postać.
Spojrzał pod nogi, jakaś kobieta zaklęła, a Hirek pochylił się i szarpnął ją za ramiona.
- Gdzie... gdzie ja jestem? - Nie wiedział co myśleć , to bezdennie durne pytanie było pierwszym co przyszło mu do głowy.
- Hiro - za sobą usłyszał kobiecy, zachrypnięty głos. - Hiro, co z tobą. Odjebało ci. Możzze ten spirytus od ruskich był jakiś trefny, jebany.
Odwrócił się i ujrzał zapuszczoną, brudną dziewczynę w bliżej nieokreślonym wieku.

[MEDIA]http://farm8.staticflickr.com/7004/6607388251_8f5585d4b7_o.jpg[/MEDIA]

- Wracasz do wyra?

Hirek spojrzał na nią jak na ducha. Nie była zdziwiona i ... nazwała go po imieniu. Nie wiedział co było gorsze, ból z rany, ten który szarpał nim wcześniej - kiedy myślał że umiera, czy kolejny koszmar. To był koszmar, prawda? Uczepił się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Obudzi się jak z poprzedniego. Obudzi i wszystko wróci do normy. Zniknie to obce ciało. Ten człowiek którego nie zna.
- Ja muszę wracać... do domu muszę... – Przeszedł kilka kroków. Teczka. Miał ze sobą teczkę. Usiłował za wszelką cenę skupić się na tym co pamiętał ostatnie.
~ Byłem w Miejscu, pisałem wnioski i pozew dla Tereski. Miałem teczkę – myślał gorączkowo i rozglądnął się błędnym wzrokiem, szukając znajomego kształtu. Niczego nie znalazł. Znowu dotknął ręką zarośniętego policzka i cudzej twarzy. Dokumenty! Zaczął oklepywać kieszenie szukając portfela, dowodu, czy czegokolwiek co ten człowiek miał w kieszeniach.

Zarechotała.
- Domu? Przecież ty nie masz domu.
Nie znalazł nic. Poza kilkoma zmiętymi niedopałkami jakimiś drobnymi. Banknot, którego nie znał o wartości dziesięciu złotych i jakieś drobniaki, kolejne siedem.

- Kasy, jak kurwa lodu masz, na trzy wina starczy jak nic. Może nawet i na więcej. - kobiecie zaświeciły się oczy. - Daj mi piątaka. Za to, że ci wczoraj dałam pomacać.

Świat nagle zwolnił obroty, Hirek popatrzył na nieznany banknot, ale to co się rzuciło mu w oczy to data jego emisji... To nie było możliwe... Po raz kolejny padł na kolana i nachylił się nad kałużą.

[MEDIA]http://bi.gazeta.pl/im/7/5307/z5307267X.jpg[/MEDIA]

Tym razem rozgarnął skołtunione włosy, zamoczył dłonie w brudnawej wodzie i przemył twarz. Wpatrywał się w chwiejącą się wodną taflę. Serce przeskoczyło dwa uderzenia, kiedy zrozumiał. Zgadzało się. Imię się zgadzało, twarz też. Popatrzył z obłędem w oczach na kobietę, po czym wcisnął jej do rąk pieniądze. Zataczając się jak pijany postąpił kilka kroków szukając wyjścia z zaułku. Prawie bez udziału woli podniósł pustą butelkę po winie, leżącą w pobliżu. Chciał wyjść na jakąś większą ulicę zorientować się gdzie jest. Bo to kim był i... kiedy, stawało się przerażająco jasne.

Znał to miejsce. Z okresu dzieciństwa i z gazet. Stare tereny po upadłych zakładach przemysłowych za Przemysłową. Miasto. Jego Miasto. W oddali widział nawet szare, betonowe wieżowce Osiedla Królów Polskich. Blokowiska Miasta.

Był u siebie. Ile czasu minie zanim stanie się koczującym w pustostanach ludzkim wrakiem? Gdzie teraz jest Tereska i inni? Ciągle przyglądał się swoim rękom, odwracał się i patrzył przez ramię, zaciskając oczy i otwierając je gwałtownie licząc że obudzi się. Zerwie we własnym łóżku, albo choć zakrwawiony z nożem w brzuchu na ulicy... Nawet ta wersja wydawała mu się lepsza. Jednak nie budził się. Tkwił ciągle... w nie swoim czasie. Ruszyć i poszukać sióstr? Gdzie mieszkają teraz? Czy żyje w ogóle jeszcze Tereska i Antek? Rodzice?
Słowa Milczanowskiego kołatały mu się w głowie. To dlatego że próbował im pomóc? Że wmieszał się? Ale przecież cały czas był w to wmieszany, tylko że teraz nic nie mógł zrobić... Nie mógł próbować odwrócić tego co stanie się i spowoduje że wyląduje w takim miejscu jak to z którego wyczołgał się przed chwilą. Ze zdziwieniem spostrzegł że ciągle niesie pustą butelkę po winie. Przystanął, powiódł jeszcze wzrokiem po widniejących w oddali budynkach. Sposób Patryka zadziała? A co jeśli nie? Jeśli już nigdy nie wybudzi się z tego koszmaru?
Roztrzaskał o kamienny murek zielone szkoło i ciął głęboko po palcach. Zacisnął dłoń, po której spływała krew, prawie tak silnie jak powieki.

Zabolało jak diabli. Krew spłynęła po ciele, skapnęła na popękany beton.
- Ochujałeś Hiro - warknęła lumpiara za jego plecami. - Za flaszkę dostalibyśmy pięćdziesiąt groszy, kurwa.
Pokręciła głową niezadowolona.
- Nie pij więcej tego gówna z rynku przy Smolnej. Odpierdala ci po nim, jak wuj.
Splunęła na ziemię z charkotem.
- Idziemy na działki? Przy Parkanowej możemy znaleźć puszki i butelki. Uzbieramy na winko.

- Co z moją siostrą? Z Teresą i jej dzieckiem? Mówiłem ci kiedyś o nich? - podszedł i znowu złapał ją za ramiona. - Odpowiadaj, słyszysz?
Zacisnął jeszcze raz rękę, ale mimo kapiącej krwi na ziemię nic się nie działo.
- Muszę iść... Ja nie mogę tu zostać...
Obrócił się i poszedł w kierunku wiadukty na Przemysłowej, tak by przedostać się w rejony Węglowej.

- Przecież że mówiłeś - pokiwała głową. - Zawsze jak się napijesz do zarzygu, to pierdolisz o nich, o tym co ich spotkało, o tym jakie to było straszne. Normalnie znam to na pamięć. Ehh. Hiro. Ja pierdolę. Powiem ci, o co zawsze mówię. Oni nie żyją. Ty przeżyłeś. I żyjesz dalej. Tylko to się, kurwa mać,. liczy.

Odwrócił się jak sprężyna, ale zaraz nogi się pod nim ugięły. Klapnął ciężko w kurz i błoto. Dłuższy czas nie mógł nic powiedzieć, a kobieta przyglądała mu się z coraz większym zdziwieniem i zniecierpliwieniem.
- Opowiedz mi... Jak oni...? Kiedy? - Hirek zatracał powoli granicę. Przestawał sam siebie przekonywać co jest realne a co snem. Koszmarem w którym zaraz straci rozum. Próbował zebrać myśli, spróbować coś wyciągnąć z tej mary, nie wiedząc czy Gad zalęgły w Milczanowskim po prostu nie bawi się z nim doprowadzając go do rozpaczy. - Opowiedz mi jak to się stało...

- Wszystko zaczęło się, jak kurwa gadasz, od tego, że jak byłeś szczylem jakieś lumpy zajebały ci starego kamieniem pod mostem. Obrobiły go ze wszystkiego, a taki dobry był człowiek. Nawet mu skurwysyny obrączkę zabrały. A tatuś taki kochający, pismo święte do snu czytał, zamiast normalnych bajek.

Zarechotała. Wyciągnęła skąciś pojarek i zapałki, zapaliła niedopałek i zaciągnęła się łapczywie.

- I wtedy jasny chuj strzelił rodzinkę. Matka nie dawała rady was upilnować. Ciebie i twoich siostrzyczek. No i stało się. Marcysia się zeszmaciła i kurwi na Pigalaku. Tereskę jakieś żule na imprezie wyobracali na wszystkie strony i skoczyła z mostu. A ty żeś ich znalazł, jak opowiadasz, jak się nachlejesz, i zajebał. I teraz szuka cię psiarnia, a ty się ukrywasz. Jak dla mnie, Hiro, ta cala opowieść, to jeden wielki chuj. Ale nieźle się ruchasz, to z tobą jestem.

Długo patrzył na nią nie mogąc nawet mrugnąć oczami. Opowieść uderzyła go jak taranem w mostek, stracił oddech. Całe życie wywróciło mu się do góry nogami. Dopiero po chwili zaczął wyłapywać niepokojące niuanse. Dlaczego początek tego wszystkiego w ogóle dotyczy Pawła? Tak to jej naopowiadał po pijaku? Tak zrozumiała? A może... Jest inaczej. Może to Milczanowski – w myślach tak nazywał kreaturę która w policjancie siedziała – chce namieszać mu w głowie. Lepi jakąś alternatywną przyszłość grzebiąc w jego wspomnieniach. Przemożnym poczuciu winy i strachu. To że wiedział o wiadukcie było jasne, bo pochwalił się przy pierwszym spotkaniu... Może teraz próbuje zakopać go w tym cholernym koszmarze. Odciągnąć od czegoś ważniejszego. Tereska nie żyje...? Dlaczego nic nie wspomniała nic o Antku?
Hirek wstał powoli, podpierając się ręką. Nie wiedział jak to wszystko zakończyć, trik z krwią Gawrona nie działał, rozorana szkłem ręka powodowała tylko ból. Może to o co innego chodziło. Może krew była tylko dodatkiem, aktywizatorem czegoś innego? Spojrzał na nią, w tej chwili nawet nie wiedział jak ma na imię. Odwrócił się bez słowa i ruszył w kierunku wiaduktu. Może Gawron... żyje jeszcze. Z jednej strony chciał jak najprędzej wyrwać się z koszmaru, z drugiej nie wiedział po prostu jak.
- W Mieście – zawahał się, ale po chwili wzruszył ramionami. – kilka lat temu grasował morderca. Zabijał drutem kolczastym, pamiętasz? Jak to się skończyło? Powstrzymali go?
- Nie mam pojęcia.

Wyciągnął z kosza na śmieci starą gazetę. Szybko przebiegł wzrokiem po pomiętej stronie. Wizyta papieża w ojczyźnie... Rekordowa inflacja w USA po wprowadzeniu euro. Wprowadzeniu czego? Wybory do Parlamentu Unii Europejskiej... Ja pierdolę... Nie mylił się, to co znalazł na banknocie było prawdą, 1999 rok. Osiem lat. Tak to się wszystko skończy? Nie! To tylko ten skurwysyn Milczanowski… tylko te kreatury ze snów chcą go przekonać że już wszystko rozegrane, pionki rozstawione, a on i reszta przyjaciół zagrają w jakąś chorą grę, której reguł nie rozumieją. Że on już w nią zagrał i przegrał. Po raz dziesiąty spojrzał na nią. Zośka. Imię wpadło mu do głowy zupełnie bez wysiłku, tak jakby znał je od lat. Nie pytał ją wcześniej, wolał nie ryzykować że powie mu „spierdalaj”. Już tyle głupich pytań jej zadał, a nie zamierzał przestawać.
- Moja siostra ma syna. Co się z nim stało. Pamiętasz? Po tym jak… - To się nie stało i nie stanie! Zamilkł w pół słowa, zrobił kilka króków w stronę torów zmuszając ją aby poszła za nim.
- Nie mówiłeś, ze ma dziecko. Nigdy.
- Chodź Zośka. Chcę odwiedzić starego znajomego. Patryk Gawron. Mówiłem ci o nim kiedyś? Mieszka na Węglowej. – Miał w dupie, że był poszukiwany przez Policję. Za co? Za wielokrotne morderstwo? I siedział w melinie kilometr od swojego domu pijąc bełty z żulami, którzy sprzedaliby go za flaszkę? To już zbyt grubo było szyte... Nagle przypomniał sobie, że nazajutrz z rana miał iść na Miejski komisariat, że Milczanowski dzwonił przecież. Miał nadzieję że będzie w stanie, pomimo tego że ostatnia rzecz która była realna to nóż w brzuchu. Już powoli zaczął sobie układać jak mu powie „tak, żyję jeszcze skurwysynu” bez używania brzydkich i nieprofesjonalnych zwrotów. Nadzieja że zaraz się obudzi, że po kolejnym zamknięciu oczu wypłynie tam gdzie było jego miejsce powoli gasła.
Opanowała go rezygnacja, szedł krok za krokiem do Gawrona, nie mając pojęcia kim on jest w tym cholernym świecie, mamrocząc pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Może zostanie tu, bo przecież nie ma pojęcia jak się wydostać.
- Chodź, kupimy nalewkę, wypijemy za te grosze co mi zostały. Od kiedy ja… od kiedy jestem z tobą, pamiętasz? – nie chciał pytać wprost od kiedy jest żulem, ale myślał że zrozumie.
- Od zeszłej jesieni, Hiro.

Przeszli wzdłuż torów aż do wiaduktu. Specjalnie chciał przejść tędy. Jeszcze raz zobaczyć to miejsce. Ostatnimi laty już nawet rzadko mu się śniło po nocach. Nic. Kilka schodków w górę kilka w dół i byli po drugiej stornie. Powlókł się dalej Przemysłową, aż wszedł w dobrze znaną okolicę. Domy były nawet bardziej odrapane i sypiące się niż poprzednio. Ten sam syf co osiem lat temu, ale jednak trochę inny. Więcej kolorów, więcej reklam i anten satelitarnych. Inne samochody, tak samo rozklekotane i pordzewiałe, ale inne.
Podszedł pod kamienicę w której się wychował. Zwisające kable z domofonu i otwarta brama z pękniętą szybą we wzór pajęczyny. Wyszedł pod drzwi Gawrona i zatrzymał się. Czego tu szukał? Zapukał, ale nikt nie otworzył. Stał i tłukł się dobre 5 minut, aż wkurzona Zośka zaklęła pod nosem i zeszła schodami w dół. Na zaśniedziałej tabliczce w półmroku odczytał inicjały. E.A. Dawidziak.
Zszedł na parter, ale przed drzwiami ciecia zatrzymał się i zapukał. Znał tu wszystkich przecież, ktoś musiał wiedzieć co się stało z Patrykiem. Otworzył starszy człowiek, Hirek nie był pewien czy to ten sam wiecznie zapity Janusz, którego kojarzył. Jedno było pewne facet go nie poznał i chciał się jak najszybciej pozbyć. Wsadził nogę w drzwi i wypytał. Odpowiadał krótkimi zdaniami, byle pozbyć się natręta. Ale nie kłamał, tak przynajmniej Hirkowi podpowiadał instynkt. Według przepitego stróża Gawron zginął gdzieś w 1992 r. “zabity na śmierć” przez jakąś narkomankę czy kogoś takiego. Nic nie wie, nie pamięta, dawno to było. Nawet nie próbował dawać mu ostatnich pieniędzy.

Wyszedł prze budynek, o dziwo Zośka czekała nadal. Widać ludzie bezdomni mają albo dużo cierpliwości albo dużo czasu... Poszedł pod blok z mieszkaniem Cichego. Kilka rozmów i kolejny taran w piersi. Paweł mieszkał tu dalej. Nie sam. Z matką i ojcem. Nie drugim, przyszywanym. Tym samym. O Antku nikt nie słyszał, ludzie z którymi rozmawiał zaczęli już patrzeć się dziwnie. Zadzwonił nawet z budki do kuratorium i próbował ustalić gdzie syn Tereski mógł chodzić do szkoły. Teraz to chyba już liceum... Ani śladu. Nigdy nie było takiego ucznia.

To ostatecznie odebrało mu siły i chęci do wszystkiego innego. Zośka w końcu skinęła z aprobatą kiedy wszedł do sklepu i wyniósł cztery bełty zostawiając całą niemal gotówkę. Usiedli na ławce. Hirek pierwszą butelkę wypił duszkiem, krztusząc się i kaszląc. Początkowo myślał, że Milczanowski pokazuje mu “świat, który będzie jak już z nimi skończy”. Patrz gnoju zostałeś sam. Nikogo z tych których kochałeś i pamiętałeś. Jesteś tym czym zawsze bałeś się zostać, przed czym uciekałeś jak przed ogniem kurwiąc się, kłamiąc i oszukując. Teraz jednak próbował ułożyć to inaczej. To świat bez... ich grzechów? Tereska... na wiadukcie... nic się nie stało. Nigdy nie zeszła się z Cichym, nigdy nie urodziła Antka. I skończyła na dnie, pociągnięta przez otaczający tutaj wszystkich syf jak topielec z kotwicą u szyi. On sam dał za wygraną i odpuścił studia, pracę po nocach i posuwanie Mamby w zamian za cień szansy na lepsze życie. I jest żulem, mordercą może.
Jaki to wszystko ma sens? Dlaczego tu tkwi? A może jednak nafaszerowany po dziurki w nosie środkami przeciwbólowymi i antybiotykami leży w szpitalu po napadzie? A rozum który ostatnimi dniami wystawiano na dość ekstremalne próby po prostu porzuca swoje pięć groszy? Nie... to by było za proste. Nie usłyszałby wtedy Milczanowskiego tuż przed... końcem. Może po prostu umarł.
Wyciągnął zębami plastikowy korek i przyssał się do drugiej butelki.
 
Harard jest offline