Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2012, 03:37   #14
Avder
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Thargroth Burgrondson



Krasnolud z perfidnym i dumnym uśmiechem omiótł salę wzrokiem. Wiedział jak cudowną obietnicą zguby jest wyprawa na znienawidzonego przez wszystkich Ironhid'a, nie było możliwości się jej oprzeć... A organizował ją on. Wyśmienicie. W karczmie zapadła cisza. Ustały rozmowy, przepychanki i stuknięcia kufli o blaty, wszyscy wpatrywali się w postać Zabójcy.

- To jak? Który jest ze mną?!

Te słowa jeszcze nie przebrzmiały, kiedy dało się słyszeć ryk aprobaty z gardeł otaczających go postaci. Ludzie na ulicach musieli pomyśleć, że ogłoszono darmowe piwo dla wszystkich. Zaraz większość z obecnych zerwała się i ruszyła w jego stronę chcąc dowiedzieć się więcej. Siłą usadzono go przy ławie i postawiono przed nim kufel krasnoludzkiego Ale, było powszechnym zwyczajem zwilżyć gardło mówcy, zwłaszcza kiedy nowiny były aż tak intrygujące.

- Mów Zabójco!
- Grimgor Ironhide?
- Niemożliwe?
- Jak to? Kiedy? Kto?

Pytania padały chaotycznie ze wszystkich stron. Podniecone krasnoludy tłoczyły się i klnęły próbując dostać się bliżej Thargrotha. Ten nie wiedział w którą stronę się zwrócić, zaskoczony nawałem tłuszczy która zaciągnęła go do stołu. Nie wiedząc jak zacząć, zrobił to co powinien był zrobić na początku. Złapał kufel i opróżnił go jednym haustem. Wstał rozstrącając zgromadzony tłum i ryknął ponownie.

- JA, THARGROTH BURGRUNDSON! ORGANIZUJĘ WYPRAWĘ ZBROJNĄ NA GRIMGORA IRONHIDE'A! ZA JAKIEŚ 2 MIESIĄCE! WYRUSZAM Z TALABHEIM! ZABIORE ZE SOBĄ KAŻDEGO BITNEGO KRASNOLUDA!

-Jak? Za co? Z kim? - Rozległy się znowu pytania.

- VON SHMITT W ZAMIAN ZA MOJE USŁUGI OBIECAŁ ZORGANIZOWAĆ I OPŁACIĆ WYPRAWĘ! - Zabójca odwrócił się chcąc zrobić sobie więcej miejsca i wgramolić się na ławę - Ruszcie dupska tłuste nieroby - warknął. - CZEKA NAS WSPANIAŁE ZWYCIĘSTWO LUB WSPANIAŁA ZAGŁADA, DODATKO....

Krasnoludowi przerwał krzyk - BREDZI! NIE SŁUCHAJCIE GO! - Burgrundson już spojrzał w kierunku nieznajomego głosu chcąc udowodnić mu, że przerywanie zabójcy nie jest zbyt rozsądne, kiedy ujrzał krępą postać z jaskrawoniebieskim irokezem prójącą przez tłum i wbijającą się z wielkim impetem, barkiem prosto w twarz idioty który w niego wątpił. Ten padł płasko na ziemie i jęknął. Po sali ponownie poniósł się ryk zadowolenia i aprobaty, a Grogni uniósł kciuk uśmiechając się szeroko.

Pozostałą mu godzinę spędził opowiadając wszystkim którzy postanowili go wysłuchać, o tym jakie ma plany na wyprawę i dlaczego zorganizowanie jej zajmie tak długo. Narzekał na człeczyny, zgrabnie wymijając fakt, że będzie współpracował z elfem. Nikt nie musiał o tym wiedzieć. Kiedy w końcu z żalem oderwał się już od ostatniego kufelka, dźwignął swoją niewyobrażalnie obfitą i ciężką torbę, której niejeden człowiek nie zdołałby taszcyć ze sobą, oraz bezcenną beczułkę krasnoludzkiego Ale. Ruszył na umówione miejsce zbiórki, wciąż napawając się rozkoszą możliwości wypełnienia swojej przysięgi...



Fiegler Simmons

Fiegler przeciągnął się na krześle i zauważywszy, że wszyscy członkowie grupy wychodzą, sam zerwał się na nogi. Zapłacił karczmarzowi za trunek i wyszedł na zalaną słońcem ulicę. Z miło ciążącą mu u pasa sakiewką ruszył w stronę targu, musiał bowiem przygotować zapasy na nadchodzącą wyprawę. Nie było to ciężkie zadanie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zwykle zapasy były już przygotowane kiedy wyruszał w jakąś wyprawę, więc mimo iż wiedział mniej więcej czego potrzebuje to zupełnie nie miał pojęcia ile takie przedmioty mogą kosztować.

Krążył po targu dobre półtorej godziny starając się odszukać potrzebnych mu rzeczy, nie szło mu to najlepiej, jednak po pewnym czasie skompletował ekwipunek. Kupił sobie mały poręczny plecak, hubkę i krzesiwo, wędzone ryby oraz suchary, manierkę na wodę oraz kilka innych podstawowych przyborów. Za całość zapłacił 3 korony. Był zadowolony z tego, że w końcu udało mu się uporać z męczącym i nudnym zadaniem.

Uśmiechnął się do siebie zamierzając dokupić jeszcze jakiś znaczny zapas wina na drogę. Poczuł jednak niespodziewane szarpnięcie za pas, wiedząc czego się spodziewać, błyskawicznie odwrócił się łapiąc za nadgarstek 10 letniego chłopaka. Ten spojrzał szybko na niego wystraszony i wrzasnął.

-POMOCYYYYY!

Simmons wystraszył się zdziwiony i odruchowo puścił dzieciaka. Ten puścił się pędem w boczną uliczkę. Szlachcic wściekły ruszył za nim. Mały był szybki i znał teren. Nie mógł zgubić go z oczu. Lewo, prawo, prawo, schody, prosto, lewo. Złodziejaszek coraz bardziej umykał mu, w pewnym momencie, Fiegler zorientował się, że ma opcję przecięcia małemu drogi. Rzucił się więc w kolejny zakręt z zamiarem obalenia małego skurwysyna.


Wypadł jakieś 5 metrów przed nim, kopniakiem posyłając go na ziemię. Mały padł jak długi z trudem łapiąc powietrze które impet kopnięcia wyrwał mu z płuc. Nachylił się i złapał swoją sakiewkę, pdrzucając ją z zadowoleniem. Cierpienie malca, zapewne złamane żebro, dawało mu wystarczającą satysfakcję.

Odwrócił się już by odejść, kiedy wpadł na olbrzymiego mężczyznę, zachwiał się próbując złapać rownowagę, ale w tym samym momencie poczuł jak pięść wielkości szynki uderza go w twarz i łamie nos. Krew bluznęła na jego świeżą koszulę a on sam padł na ziemię oszołomiony. Sakiewka upadła z brzękiem a suchary w jego plecaku chrupnęły nieprzyjemnie. Już sięgał po omacku do broni, jednak stopa kolejnego mężczyzny przydepnęła mu dłoń. Jednocześnie ktoś kopnął go z całej siły w twarz, brzuch, wszędzie, nie mógł nawet zwinąć się w kulkę, przytrzymywany przez dryblasów. Poczuł jak ciągną go gdzieś, ale nie miał siły nic zrobić.

-STRAAAAAA.... - zaczął wrzeszczeć, kiedy kolejny potężny kopniak niemal wybił mu wszystkie zęby, a na pewno jeden z nich ukruszył.

- No to zabawimy się pięknisiu.... - Zarechotał jeden z dryblasów. Nie wiedział ilu ich było. Czuł tylko jak obracają go na brzuch, wciąż co jakiś czas okładając pięściami czy kopiąc. Nagle wszystko ustało, dwóch złapało go za ręce i podniosło. Zgięli go w pół i ku jego zgrozie, szarpnięciem zerwali spodnie. Broń jak i ubranie opadły mu do kostek. Kolejny kopniak rozsunął mu nogi, nie orientując się za bardzo w sytacji szarpnął się znów krzyknął - STRAAAAAŻ.... AAAaaa... - Poczuł niesamowity ból i syknął. Trwało to kilka chwil... Bardzo długich... Zbyt długich chwil... Ale w końcu usłyszał głos który sprawił, że niemal roześmiał się ze szczęścia.

- EJ WY! STAĆ! - Dało się słyszeć przekleństwo, wdocznie nie wszyscy zdążyli sie "pobawić ze szlachcicem" i tupot uciekających. Strażnicy podbiegli do niego, pytając czy nic mu nie jest. Ten pokręcił zawstydzony głowąi począł się ubierać oraz zbierać pozostałości swojego dobytku... Na ziemi znalazł jedynie plecak, broń i 3 korony które bandyci musieli zgubić uciekając.

Strażnicy wrócili po chwili dysząc ciężko. - Zgubiliśmy... Ich... - Łapali głębokie wdechy, ociekając potem lejącym się z nich ciurkiem. Mieli na sobie pancerze, co na pewno nie ułatwiało pościgu w takiej pogodzie.

- Jeśli wszystko w.... eee... Porządku, możemy odeskortować cię na posterunek, złożysz doniesienie, może...

- Nie. - Wtrącił się Simmons, dość już upokorzony. - Dziękuję panom, poradzę sobie. Żegnam. - Dodał szybko i ruszył kulejąc, z trudem i bólem wlokąc się do bram miasta. Przeklinał dzień w którym przekroczył bramy tego miasta...


Rilaya Teltanar, Ludo Rotshwert, William Shmidt, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson

Elfka po odświeżającej kąpieli, pachnąca mydłem, z lśniącymi włosami ruszyła uśmiechnięta w stronę bramy. Elfia uroda dawałą o sobie znać, szczególnie kiedy nie maskował jej brud lasu i ludzki smród. Ciągnęło to oczywiście za sobą pewne konsekwencje... Ale starała się ignorować je w zamian za odrobinę komfortu.

Dotarłszy na miejsce, spotkała tam już Luda i Anselma, którzy ukłonili się jej uprzejmie. Ta skinęła im głową i zajęła ustronne miejsce w niszy muru, gdzie unikała ciekawskich spojrzeń i nie tylko. Panował tu także przyjemny cień, który chronił ją przed rażącym słońcem.


Anselm i Ludo zerknęli z rozbawieniem, czy może zażenowaniem na te sytuację ale psotanowili również skorzystać z luksusu jakim był cień i wyczekiwać reszty własnie w jego schronieniu.

Cyrulik rzucił plecak na ziemię, znudzony rozkopując stopą ubity grunt, a Ludo ukradkiem zerkał na uroczą z tej perspektywy elfkę. Nie wiedział czy się zorientowała, jednak nie bardzo go to interesowało.

Minęło kilka długich chwil zanim ujrzeli wlokącego się ku nim Fieglera. Złamany nos i obita twarz, rzucały się w oczy. Biała koszula splamiona była krwią, a on sam kuśtykał dziwnie.

Elfka zdziwiła się widząc jego stan, cyrulik z fachową już wprawą dopadł do niego starając się doglądnąć go. Ten jednak odtrącił go poirytoiwany i usadowił się z boku doprowadzając się do porządku.

Po chwili z zakrętu wypadł William, z niedopiętą koszulą i guzikami w spodniach. Uśmiechnął się do nich przepraszająco.

- Wybaczcie mi spóźnienie moi drodzy, miałem kilka spraw do załatwienia. - Mrugnął do elfki, rzucił swoje sprawunki pod nogi i począł się przepakowywać.

Kolejnym, który dotarł na miejsce był Adamas, ten jako jedyny z ludzi wyglądał na gotowego do drogi, z torbą spakowana skrupulatnie, wyczekujący krasnoluda, przez chwilę nawet ignorując całe zgromadzenie.

W końcu, po wszystkich, ujrzeli krasnoluda taszczącego wielką beczkę oraz sporą wypakowaną torbę. Rilaya przełknęła głośno ślinę na samą myśl o uniesieniu beczki, nie mówiąc już o reszcie ekwipunku Zabójcy. Zanotowała sobie w pamięci by mieć na uwadze, jego siłę i postanowiła raczej nie wchodzić mu w drogę.
 
__________________
Ave Sanguinus.

Ostatnio edytowane przez Avder : 22-05-2012 o 09:07.
Avder jest offline