Jacek zebrał grupę.
- Dobra. Wojskowi zajmą się znalezieniem Basi. Wiem, że mało to malo romantyczne, ale musimy zająć się innymi sprawami, bo w tym im nie pomożemy, poza tym wyraźnie poprosili o to by zająć się jedzeniem. To powinno ograniczyć władzę jednostki. Dokończmy “budowę” naszego kabrioletu i rajd na Biedronkę. Wystarczy nam paliwa na jeden kurs tam i spowrotem i nie jesteśmy w stanie zabrać wszystkiego tym jednym kursem, ale to nas ostatecznie ustawi tak jak ustawił się Rostowski. To nam pozwoli zabrać się za umacnianie pozycji i przerabianie tego wzgórza w fortecę. Jeśli komuś nie pasuje altruizm, to zsaznaczę, że uczyni nas to krezusami. Pasuje wam taka opcja?
- Jak dla mnie ok. Ja prowadzę. - zaklepał sobie miejsce za kierownicą Michał.
- Słuchajcie, a może znajdzie się gdzieś jakaś przyczepka? Zawsze to kilka butelek czy konserw więcej. - zaproponował po chwili.
- Dacie sobie radę sami, ja idę po Baśkę - powiedział Morris i odszedł od ich grupki.
Jacek przejechał dłonią po twarzy i zatrzymał odchodzącegop Marka.
- Morris... odpowiedz mi na pytanie... o co ci KURWA chodzi? - był bardzo... zirytowany - To my mogli byśmy strzelać fochy, po tym jak, naszczałeś na te sześć lat spędzone razem i na nas, odchodząc bez jednego kurewskiego słowa, odbierając grupie połowę paliwa i samochód, ale to ty zachowujesz się jak byś miał do nas jakieś niewypowiedziane pretensje. Jak by te lata, przelewany pot i krew NIC dla ciebie nie znaczyły. Zabujałeś się w niej czy jak? Nie jesteś w stanie pomóc żołnierzom jej tropić, będziesz tylko kulą u nogi, a nam na prawdę może być potrzebna każda para rąk, szczególnie, że mogą tam być trupy. A z resztą... rób co uważasz... od teraz leję na to ciepłym moczem... Na rajd idzie kto chce. Reszta niech mnie w dupę całuje. - rzucił już rozeźlony i poszedł dalej odpiłowywać dach, po drodze, zamaszystym ruchem przerzucił sobie flamberga przez kark i zawiesił na nim ręce.
Michał pomagał Jackowi, uwijając się jak tylko mógł najszybciej. Zależało im na czasie, a tego nie mieli za dużo. Po za tym zajęcie odciągało go od myślenia o niebezpiecznej podróży, która ich czekała. Nikt nie wiedział czy wrócą, czy sklep nie został już okradziony, czy... “Czy” było zdecydowanie za dużo.
Godzinę później dach (razem z tylnymi siedzeniami) wylądował, ostatecznie, na ziemi, by już nigdy nie powrócić na swoje prawowite miejsce, a z tyłu wóz miał doczepioną przyczepkę.
Michał odpalił samochód i czekał na tych, którzy mieli im towarzyszyć.
Marek po przemyśleniu uznał słowa Jacka i zasiadł w Jeepie. |