Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2012, 13:29   #2
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
W izbie panował półmrok, rozświetlany tylko mizernym światłem pojedynczej lampy, stojącej na szafce przy łóżku. To z kolei posiadało wiele cech wspólnych z osobą na nim leżącą. Niegdyś wielkie i majestatyczne, teraz zaś jego rzeźbione ramy pokryte grubą warstwą kurzu, a pościel trawiona przez wszechobecną wilgoć. Mimo zaawansowanego wieku i stanu, w jakim się znajdował, ranny zlustrował swojego gościa czujnym spojrzeniem. Stare przyzwyczajenia umierały równie ciężko jak ci, którzy je nabyli. Przyjrzawszy się dokładniej, niemal natychmiast porzucił swoją wstępną nieufność i zawezwał do siebie chłopaka. Ten nie marnował czasu i zbliżył się do mebla. Dotarłszy przed oblicze swojego patrona wzdrygnął się mimowolnie i natychmiast potępił w myślach za tego typu zachowanie. Nie był przygotowany na ten widok. Pożółkła skóra starca zdawała się nader cienka, niemal prześwitująca. W połączeniu z jej napiętością i ostrością rysów znajdujących się pod spodem sprawiało to, że miał on wygląd żywego trupa. Wygrzebańca, mogącego utrzymać się swojej egzystencji tylko dzięki niezwykłej upartości kryjącej się w brązowych ślepiach. Bo radość z życia, która tliła się w nich jeszcze kilka dni temu już się ulotniła, oddając pole zimnej nieustępliwości i poczuciu obowiązku. Rana postrzałowa była chyba najgorsza. Chociaż został zmieniony niedawno, opatrunek owijający cały żołądek zdążył już kompletnie przesiąknąć krwią, a bijący zeń fetor dość dobitnie sugerował, że wdała się infekcja. Starzec niezdarnie poprawił się na pomiętej poduszce i głucho jęknął. Uniósł rękę. Jego kościane palce zamknęły się w uścisku na prawym nadgarstku młodzika.
- Alex, posłuchaj uważnie. Dla mnie to już koniec drogi. Kiedy zamknę oczy, Ty będziesz…
Z sykiem otępiającego zmysły bólu, siwowłosy przerwał swój monolog zanim ten rozpoczął się na dobre. Złapał drugą dłonią za niezdarny opatrunek, jakby to fragment przebarwionego materiału był winien wszystkim jego problemom na tym ziemskim padole. Chłopak przysiągł sobie, że nie będzie płakał, ale pod wpływem rozgorzałych na nowo wspomnień, łzy już zaczęły napływać mu do oczu. Wychudzony człek zaśmiał się sucho widząc stróżkę na jednym z policzków krewniaka.
- Daj spokój. Nie maż się. Nie wolno Ci! Musisz być twardy! Twardy jak kamień, bo to Ty będziesz sprawował pieczę nad naszym rodzinnym interesem, kiedy w końcu zamknę oczy.
- Ja? Nie zasługuję na to! Jestem za młody. Nie mam doświadczenia! Nie wiem, co robić…
- Bzdury pleciesz! Ty, jako jedyny z moich ludzi, nigdy mnie nie zawiodłeś. Nie ma lepszego kandydata.
Jego najgorsze obawy stały się rzeczywistością. Został postawiony między młotem a kowadłem i nie mógł odmówić osobie na łożu śmierci. Pokładane w nim oczekiwania były niemal namacalne. Zawdzięczał wujowi tak wiele, a to był jedyny sposób na spłatę tego długu. Przytaknął, zrezygnowany.
***
Śmierć w końcu nadeszła. Zastała śpiącego Dona we rozgorączkowanym śnie, ale i tak była lepsza od alternatywy w postaci konwulsji, spazmów i krztuszenia się na wpół skrzepłą juchą. Alex siedział teraz przygarbiony w fotelu naprzeciw zmarłego, wpatrując się ponuro w zupełnie już ostygłe ciało. Łzy zdążyły zaschnąć. Od czasu do czasu słyszał strzępki konwersacji dochodzącej z dołu. Histeryczny smutek i nieporadność, jakie wiodły w nim prym do tej pory, zgasły chyba w tym samym momencie, co płomień życia dawnego opiekuna. Coś jednak rosło w jego wnętrzu. Rozpychało się łokciami, tratując inne stany emocjonalne. Trawiło całe jestestwo, tak jak ogień z nieopatrznie ciśniętej zapałki trawi las podczas suszy. Furia. Najczystsza forma skondensowanej nienawiści względem niesprawiedliwości. Nienawidził siebie, za swoją nieporadność. Tych błaznów piętro niżej, za ich opieszałość. Wysławianego pod same niebiosa wuja, za sytuację, w jakiej go postawił. Ale przede wszystkim nieczułego na jego błagania świata za oknem, za wykreowanie scenariusza żywcem wyjętego z powieści jakiegoś gotyckiego pisarczyka. Szał całkowicie go pochłonął, zasymilował. Szumiał w uszach jak ocean, przesłaniał wizję płachtą czerwieni, o odcieniu świeżo przelanej krwi. Stali się jednością. Delikatna sylwetka poderwała się do góry i zamachnęła, mierząc prawicą w truchło. Wyrażający ekstremum dezaprobaty i sprzeciwu krzyk opuścił gardło, nadszarpując struny głosowe. Ale kiedy cios sięgnął celu, roztrzaskał nie odwapnione kości, a samą rzeczywistość.

Świat zatracił swoją i tak już ubogą kolorystykę, przechodząc w odcienie szarości. Podłoga, ściany, sufit, lampa nocna – obiekty wkoło wyglądały teraz jak podrzędne, papierowe wycinki. Stały się tak proste, płytkie, prymitywne… obdarte z każdego elementu, który czynił je realnymi. Absolutna cisza powlekała wszystko, tworząc sobą wygodny płaszcz apatii, wabiący go jak syreni śpiew. Alex odetchnął bezgłośnie, porzucając amok niczym narzędzie, które spełniło swoją rolę i przestało być już przydatne. Nie pozwolił jednak, aby pożarła go emocjonalna próżnia. Zamiast tego, nachylił się nad miejscem, gdzie opadła jego pięść. Zaistniał tam niewielki otwór, wywołujący skojarzenia z pękniętą szybą. Wyrwą, przez którą spojrzał bez wahania. Nie wiedział dlaczego, ale nie czuł strachu. Choć ten wydawał mu się w tym momencie najrozsądniejszą ludzką reakcją, po prostu nie mógł go w sobie wykrzesać. Czy kompletnie zwariował? Postradał zmysły, z powodu odejścia bliskiej mu osoby? Po prawdzie… wcale o to nie dbał. Machnął ręką i odnotował, że koniuszki jego ust unoszą się do góry w nieskrępowanym uśmiechu. Z każdą mijającą chwilą czuł się coraz bardziej jak małe dziecko, gnane do przodu instynktem odkrywcy. Bez trosk. Bez problemów! Szybciej. Szybciej! Uśpiony na czas ostatnich dwunastu lat głosik, ponownie odezwał się w jego głowie. Już prawie zapomniał, jak bardzo za nim tęsknił! Jedno spojrzenie wystarczyło, aby wszystkie należące do niego zmysły otworzyły się na nowe możliwości. Smakował tańczących wewnątrz kolorów, słyszał aksamitnie gładką teksturę wokół swoich palców, czuł zapach skrzących wyładowań elektrycznych, tańczących pośród palety barw jak baletnice. Jeśli tak wyglądało szaleństwo, serdecznie współczuł tym, których toczyła normalność. Dmące z otworu wichry jęły szeptać do niego, kusić do przejścia przez otwór i wyruszenia głębiej w mroki króliczej nory. Skoro za jednym mrugnięciem doświadczył tak wiele, co mogło czekać dalej? Jakież to wspaniałe cuda i tajemnice kryło przed nim owe przeciwieństwo otchłani? Ciekawość sięgnęła zenitu. Po co miał marnować czas na pasywne gdybanie o naturze zagadki, kiedy jej rozwiązanie znajdowało się tuż naprzeciw jego nosa? Pośpieszna decyzja. Rezonujące ekscytacją palce złapały za niestałe krawędzi. Szarpnął mocno, choć było to zbyteczne. Przejście rozwarło się szerzej bez jakiegokolwiek oporu. Mimo, że wciąż było znacznie mniejsze niż jego sylwetka, prawa rządzące fizyczną przestrzenią zdawały się zardzewiałe, znacznie mniej skuteczne niżeli zazwyczaj. Chłopak wziął rozbieg i skoczył wprost w pstrokate kłębowisko. Emanacja zamknęła się za nim, pozostawiając wypłowiały, całkiem bezgłośny świat, w którym nie istniał najmniejszy nawet ruch.

Wiła się wokół niego spirala kolorów, osadzona pośród mroku nakrapianego migotaniem gwiazd. Pachnący jodem wiatr muskał jego ciało. Alex spadał, a mimo to wznosił się ku górze, z satysfakcją grając na nosie teorii Isaaca Newtona. Nie miał żadnej kontroli nad swoim ruchem, mogąc jedynie bez ładu, czy składu wymachiwać kończynami. Kontrastowało to mocno z odczuwanym poczuciem bezpieczeństwa. Wrażeniem, że w miejscu takim jak to, nic nie może pójść źle. Mylił się srogo, o czym uświadomiło go uderzenie z pełnym impetem w niezliczone krystaliczne drobiny, które wzleciały wokół niego jak chmura pyłu. Zupełnie jakby ten nowy świat dawał mu znać, że dzieciaki naiwne i lekkomyślne kończą źle, niezależnie od uniwersum w którym się znajdują. Ból wywołany upadkiem także cechował się niezwykłością. Tkanki płonęły żywym ogniem, kości przeszyły lodowate igły, a umysł zatonął w kakofonii dźwięków uwolnionej w momencie, gdy jego ciało nawiązało pierwszy kontakt z wydmą gwiezdnego piasku. Mimo iż bezproblemowo mógł powstać na równe nogi, nawet nie drgnął. Bombardujące receptory doznania były zbyt unikalne. Choć ofiarowały mu jedynie cierpienie, było ono tak wyśmienite, że zdecydował się je chłonąć, dopóki nie ustanie całkowicie. Śmiech. Zanosił się nim do rozpuku. Spędził tak w bezruchu parę minut… a może godzin, lub nawet dni. W końcu jednak, doznania wygasły kompletnie, a chwiejne nogi przywróciły młodzieńca do pionu. Rozejrzał się, wciąż lekko skołatany. Jak okiem sięgnąć, otaczał go zastygnięty ocean bieli, gdzieniegdzie naznaczony skąpymi okazami roślinności w głębokim odcieniu purpury, tak bardzo przypominającymi wszędobylskie chwasty w zaniedbanym ogrodzie. Trójca słońc oświetlających to miejsce pozostawała nieczuła wobec mieszanki podziwu i konsternacji, jaka biła od niewielkiego, nic nieznaczącego człowieczka, daleko w dole. Otaczające je niebo bezprawnie rozlewało się poza wyznaczone mu ramy, zabarwiając szafirem losowe fragmenty krajobrazu ulokowane na linii horyzontu. Hen w oddali majaczyły bliżej nieokreślone struktury, które nie przypominały sobą niczego, co kiedykolwiek stworzyły ludzkie ręce. Jednocześnie nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kiedyś już odwiedził owe enigmatyczne budowle, jak i piaszczysty bezmiar. Jakby idąc za ich cichym przykładem, młodzik skamieniał. Dopiero przeciągłe zgrzytnięcie, jakie rozległo się za jego plecami, oswobodziło go ze szponów estetycznego ogłupienia. Odwrócił się. Bez nadmiernego pośpiechu.

Deja vu uderzyło go w skroń, jak rozpędzona furgonetka. W połączeniu z niezdrową ciekawością dawało ono siłę, która z łatwością zdołała okiełznać i stłamsić dopiero co formujący się strach. Stała przed nim postać identycznego wzrostu i budowy ciała. Nawet jej stoicka twarz i rozczochrana fryzura cechowały się niezwykłym podobieństwem. Z jedną tylko różnicą - nie zostały wykonane z elementów tworzących istoty ludzkie. Skóra była całkiem przeźroczysta, ukazująca pustkę kryjącą się we wnętrzu oraz wypaczony świat, po drugiej stronie krzywego zwierciadła. Kwarcowe włókna tworzące kosmyki włosów odbijały delikatnie promienie świetlistych kul, kreując iluzję aureoli, a pozbawione kolorów tęczówki ziały pustką. Byt nosił prostą czarną szatę, przywodzącą na myśl profesję kapłana, jednak na stroju nie dało się dopatrzyć żadnych symboli zdradzających religijną przynależność. Zrobiony ze szkła Alex nie oddychał. Jego klatka piersiowa pozostawała w zupełnym bezruchu. Z ust nie wydobyło się pojedyncze słowo i tylko delikatnie przekrzywiona głowa i zogniskowany na mięsnym odpowiedniku wzrok zdradzały, że zdaje sobie sprawę z tego, co ma miejsce wokół niego.
- Niesamowite! Wyglądasz identycznie jak ja… kim Ty właściwie jesteś? Albo raczej czym…

Dziwaczny eksponat nie raczył rozwikłać tajemnicy. Młodzian, choć zbawczego strachu żywił niewiele, zachował zdrową dawkę nieufności. Obszedł swoją kopię kilkakrotnie wkoło. Nachylał się, wyginał, stawał na palcach. Oglądał ją pod każdym kątem, z bliska i z daleka. Jedyne czego brakowało podczas tej diabelnie wnikliwej analizy, to dźgnięcie długim kijkiem. Duet szarych zwierciadeł nie odstępował go na krok, pozornie niewzruszona aparycja zdradzała znużenie, wywołane nader długim oczekiwaniem. Mierzonym w jednostkach czasu nie krótszych niż dekady. Milcząca, szklana rzeźba zdawała się pytać: Dlaczego kazałeś mi czekać tak długo? Nim jednak chłopak miał szansę odpowiedzieć, nieuznająca sprzeciwu dłoń wystrzeliła do przodu, zaciskając uchwyt na czarnowłosej łepetynie. Z nikąd nadeszło złote światło. Blask jego oświecenia rozgorzał, a dawno utracone wspomnienia i terminologia wlewały się do mózgu niczym woda przez przerwaną tamę. Były obdarte ze wszelkiej tajemnicy, czy pierwotnego majestatu. Beznamiętne i pozbawione ładunku emocjonalnego. Tellurian. Magya. Kwintesencja. Sfery. Wojna Wstąpienia, Szukanie i w końcu… Awatar. Rozległ się odgłos wodzenia palcem po mokrej szybie. Żelazny chwyt zelżał, a Alex osunął się na kolana, walcząc z odruchami wymiotnymi i mentalnym mętlikiem wywołanym nadmiarem informacji. Wargi starego znajomego wygięły się, ukazując zadowolenie. Jakby to, co się stało miało stanowić karę za idiotyczne zachowanie pupila, z przed kilku chwil.

Alex doszedł do siebie dopiero po pełnym kwadransie. Zmierzył ponownie znieruchomiałą postać od góry do dołu i nie wiedział, jak względem niej postąpić. Czy powinien odczuwać wdzięczność za ofiarowaną wiedzę, czy też wybuchnąć gniewem z powodu w jaki ta została mu przekazana? A co ważniejsze, jak właściwie miał teraz ukształtować własne życie? Westchnął. Pozorna nieskończoność potencjalnych możliwości sprawiała, że nie mógł zdecydować się na żadną z nich. Spoglądając w przeszłość z obecnej perspektywy, to wszystko było tak odległe. Mało istotne. Zabawa w mafię w południowym Brooklynie? Też coś! Odrzucił ten banalny pomysł. Tuż za rogiem znajdował się nowy, pozbawiony ograniczeń świat. Taki, o którym zwykłym ludziom nawet się nie śniło. A on zamierzał poznać skrywane przez niego sekrety. Jakby podświadomie zrozumiawszy podjętą decyzję, szklany posąg nachylił się nad swoim uczniem. Ten od razu poczuł pozbawiony ciepła dotyk, na prawym ramieniu. Pierwsze słowa małomównego mentora rezonowały metalicznym podźwiękiem. Obiecywały sobą wiele, choć tak naprawdę nie zdradzały absolutnie nic.
- Powstań. Musimy ruszać dalej, drogą ku Wstąpieniu.
Nowoprzebudzony Mag pewnie ujął oferowaną mu dłoń.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem