Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > LIczowe konkursy
Zarejestruj się Użytkownicy


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2012, 13:25   #1
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
[Konkurs ŚM - I miejsce] Rude Awakening

Rude Awakening

autor: highlander


I miejsce


Scenariusz nadesłany na
"Konkurs w realiach Klasycznego (Starego) Świata Mroku"


Mężczyzna uniósł twarz ku niebu, pozwalając żeby krople uderzały o jego bladą cerę. Padało. Odkąd był w stanie sięgnąć pamięcią, deszcz zawsze kojarzył mu się z depresją. Toteż marna pogoda doskonale odzwierciedlała jego wewnętrzne przemyślenia i to dopiero huk odległego wyładowania elektrycznego sprawił, że stojąca na pokruszonej płycie chodnikowej postać powróciła zmysłami do teraźniejszości. Poczerwieniałe od chłodu dłonie ujęły improwizowaną furtę, wykonaną z podgniłych desek, połączonych razem przy pomocy miedzianego drutu. Pchnął… raz i drugi. Zapora ustąpiła niechętnie, klekotem dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Wychudzony młodzian opatulił się szczelniej paltem i wszedł na teren posesji swojego wuja. Uśmiechnął się cierpko, widząc to, co zastał. Gdy był małym dzieckiem, często spędzał leniwe letnie popołudnia w ogrodzie ciotki Agness. Raczył się wtedy zapachem kwiatów i zatracał w lekturze wierszy oraz tandetnych powieści. Teraz z dawnej świetności tego miejsca pozostało jedynie wspomnienie. O dominację pośród nieładu walczyły głównie pokrzywy i chwasty. Kamienna dróżka prowadząca w stronę zabudowań została niemal przez nie pożarta. Rezydencja. Parsknął z pogardą, jakby usłyszał kiepski żart barowego pijaczyny. Chyba tylko najbardziej hojni w swoich osądach sprzedawcy gruntów określiliby budynek tym mianem. Lata nie obeszły się z konstrukcją łaskawie. Szyby na piętrze zaszły brudem i pajęczynami, farba zatraciła swój kolor, a na dachu brakowało więcej niż kilku dachówek. On zaś przyśpieszył kroku, nie chcąc ponownie dać się spowolnić melancholii. Stanął na progu i zapukał do drzwi w rytm starej melodii.

Tak jak go nauczono. Nie doczekał się pytań, ani zapewnień o natychmiastowym nadejściu gospodyni. Z drugiej strony, wcale nie liczył na tego typu atrakcje. Minęła uzgodniona ilość sekund. Spokojnie nacisnął klamkę i wszedł do wewnątrz. Wszędzie unosiły się opary papierosowego kurzu. Mimo tej niedogodności, przymrużone oczy zarejestrowały parę otyłych mężczyzn, siedzących na stołkach obok niewielkiego stolika. Jeden z nich skinął mu głową na powitanie. Z wolna wstał z wyciągniętą dłonią, wykorzystując tym samym okazję żeby rozprostować podstarzałe kości. Drugi, wertując rękoma pomięty tabloid, nie wysilił się nawet na tak błahy gest. Okrągły blat zdobiła poznaczona talia kart, która z całym prawdopodobieństwem była starsza od samego odwiedzającego. Grający mogli zapewne rozpoznać jej elementy składowe za pośrednictwem samego dotyku. Poczciwa dwururka spoczywała oparta o ścianę, nieopodal opuszczonego właśnie miejsca siedzącego, gotowa porazić swoją zawartością każdego, kto nie był zaznajomiony z hasłem. Czyli z wyprowadzoną wcześniej, melodyjną mieszanką stuków i puków. Zanim czuwający zmniejszył odległość, chłopak zdążył już ściągnąć okrycie wierzchnie i umieścić je na wieszaku, obok pozostałych.
- Pete. Louis. Dobrze was widzieć. Jak on się czuje? Odzyskał przytomność?
Uścisnął pokrytą bruzdami dłoń i poczuł serdeczne klepnięcie w plecy. Gest ten miał zapewne dodać mu w tej chwili otuchy. Starszy mężczyzna zrobił krok w tył i pokręcił smętnie głową.
- Alex, chłopcze. Co Ci mogę powiedzieć? Nie wygląda to za dobrze. Szef na zmianę zasypia, to znowu budzi się z krzykiem. Niecałe dwie godziny temu zmieniliśmy mu opatrunek, ale…
- Kopnie w kalendarz najdalej za kilka godzin. A potem to tylko kwestia chwili, zanim wszystkie sępy w okolicy podzielą jego interes między siebie. Powinniśmy spieprzać z miasta. Póki jeszcze możemy.
Niepewność została zastąpiona przez bezwzględne przedstawienie faktów i irytujący szelest gazety. Louis. Ten tchórzliwy sukinsyn. Nowoprzybyły zdał sobie sprawę, że mimowolnie zaciska dłoń w pięść, a jego twarz nabiera właściwości typowych dla posągu. W innych warunkach, Alex odebrałby tego typu kwestię, jako afront zarówno dla wuja, jak i samego siebie. Uczyniłby odpowiedni komentarz, celem przywołania prostaka do porządku. To jednak nie były normalne okoliczności, a powoli narastająca w jego żołądku, lodowata kula sprawiała, że zabawa w przedszkolnego dyplomatę była ostatnią rzeczą, jaka chodziła mu po głowie. Pierwsze skrzypce grał obecnie ledwie trzymany na uwięzi gniew, przeplatający się z kuszącymi wizjami usunięcia uzębienia aroganckiego osiłka przy pomocy najbliższego tępego narzędzia, nie wyjaśniając natury jego przewinienia.

Tłusty Pete widział już w życiu niejedno. Pracował w swoim fachu od ponad dwudziestu lat, a fakt, że wciąż pozostawał wśród żywych, dobrze świadczył o jego umiejętności wyciągania z każdego zajścia odpowiednich wniosków. Widząc stopniowo narastające w pomieszczeniu napięcie i chcąc zapobiec kolejnym problemom, witający podjął odpowiednie kroki. Odchrząknął i znów się odezwał.
- Ech. Może po prostu idź na górę i zobacz sam. Pytał o Ciebie kilka razy…
Młodzian nic nie odpowiedział. Subtelna manipulacja odniosła jednak pożądany skutek i poczucie obowiązku względem wujka wzięło górę. Niechętnie odstąpił. Rzucając siedzącemu przy stole pełne pogardy spojrzenie i obiecując sobie, że jeszcze się z nim rozmówi, rozpoczął powolną wspinaczkę po schodach prowadzących na piętro. Z każdym pokonanym stopniem stłamszona przed chwilą wściekłość przygasała coraz bardziej, zastępowana beznadziejnością i rozpaczą. Pomimo wszystkich swoich wpływów, majątku oraz koneksji nie był w stanie zrobić absolutnie nic żeby uchronić swojego dawnego opiekuna przed śmiercią. Dotarł do drzwi sypialni i oparł o nie głowę. Jego lepkie od deszczu i potu włosy przyległy do czoła, a ich czerń zdawała się zwiastować nadchodzącą żałobę. Oddychał ciężko, bynajmniej nie ze zmęczenia. W tym momencie zrozumiał prostą prawdę. Nie był twardy. Nie był wielkim, złym i bezwzględnym mafiosem, niezależnie od tego jak bardzo pragnął, żeby noszona przez niego codziennie maska stała się w końcu jedynym obliczem. W ciągu ostatnich pięciu lat zrobił w życiu wiele podłych, kompletnie wyzutych z moralności rzeczy. Takich, które w środowisku przestępczym stworzyły dla niego odpowiednią reputację. Prestiż. Ale prawda pozostawała niezmienna – wciąż był małym dzieckiem. Bawiącym się na tyłach domu ciotki, zupełnie nieprzygotowanym na to, co los rzucał w jego stronę. Choć to dopiero myśl, że będzie musiał dojrzeć roztrzaskiwała jego samokontrolę na części. Jak odłamki lustra. Wiedział, że kiedy przekroczy próg pomieszczenia, zostanie poproszony o coś, czego zwyczajnie nie będzie mógł spełnić. Okaże się rozczarowaniem dla osoby, której zawsze pragnął imponować. Nie. To nie mogło się w ten sposób skończyć. Po prostu nie mogło. Wewnętrzny krzyk. Pomniejszy akt buntu. Myśl, żałosna mrzonka, że wszystko jeszcze się ułoży. Wystarczyła ona żeby pokonać na ułamek sekundy emocjonalny chaos pustoszący jego umysł i dodać mu siły. Usunął drewnianą przeszkodę.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 22-05-2012 o 13:28.
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-05-2012, 13:29   #2
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
W izbie panował półmrok, rozświetlany tylko mizernym światłem pojedynczej lampy, stojącej na szafce przy łóżku. To z kolei posiadało wiele cech wspólnych z osobą na nim leżącą. Niegdyś wielkie i majestatyczne, teraz zaś jego rzeźbione ramy pokryte grubą warstwą kurzu, a pościel trawiona przez wszechobecną wilgoć. Mimo zaawansowanego wieku i stanu, w jakim się znajdował, ranny zlustrował swojego gościa czujnym spojrzeniem. Stare przyzwyczajenia umierały równie ciężko jak ci, którzy je nabyli. Przyjrzawszy się dokładniej, niemal natychmiast porzucił swoją wstępną nieufność i zawezwał do siebie chłopaka. Ten nie marnował czasu i zbliżył się do mebla. Dotarłszy przed oblicze swojego patrona wzdrygnął się mimowolnie i natychmiast potępił w myślach za tego typu zachowanie. Nie był przygotowany na ten widok. Pożółkła skóra starca zdawała się nader cienka, niemal prześwitująca. W połączeniu z jej napiętością i ostrością rysów znajdujących się pod spodem sprawiało to, że miał on wygląd żywego trupa. Wygrzebańca, mogącego utrzymać się swojej egzystencji tylko dzięki niezwykłej upartości kryjącej się w brązowych ślepiach. Bo radość z życia, która tliła się w nich jeszcze kilka dni temu już się ulotniła, oddając pole zimnej nieustępliwości i poczuciu obowiązku. Rana postrzałowa była chyba najgorsza. Chociaż został zmieniony niedawno, opatrunek owijający cały żołądek zdążył już kompletnie przesiąknąć krwią, a bijący zeń fetor dość dobitnie sugerował, że wdała się infekcja. Starzec niezdarnie poprawił się na pomiętej poduszce i głucho jęknął. Uniósł rękę. Jego kościane palce zamknęły się w uścisku na prawym nadgarstku młodzika.
- Alex, posłuchaj uważnie. Dla mnie to już koniec drogi. Kiedy zamknę oczy, Ty będziesz…
Z sykiem otępiającego zmysły bólu, siwowłosy przerwał swój monolog zanim ten rozpoczął się na dobre. Złapał drugą dłonią za niezdarny opatrunek, jakby to fragment przebarwionego materiału był winien wszystkim jego problemom na tym ziemskim padole. Chłopak przysiągł sobie, że nie będzie płakał, ale pod wpływem rozgorzałych na nowo wspomnień, łzy już zaczęły napływać mu do oczu. Wychudzony człek zaśmiał się sucho widząc stróżkę na jednym z policzków krewniaka.
- Daj spokój. Nie maż się. Nie wolno Ci! Musisz być twardy! Twardy jak kamień, bo to Ty będziesz sprawował pieczę nad naszym rodzinnym interesem, kiedy w końcu zamknę oczy.
- Ja? Nie zasługuję na to! Jestem za młody. Nie mam doświadczenia! Nie wiem, co robić…
- Bzdury pleciesz! Ty, jako jedyny z moich ludzi, nigdy mnie nie zawiodłeś. Nie ma lepszego kandydata.
Jego najgorsze obawy stały się rzeczywistością. Został postawiony między młotem a kowadłem i nie mógł odmówić osobie na łożu śmierci. Pokładane w nim oczekiwania były niemal namacalne. Zawdzięczał wujowi tak wiele, a to był jedyny sposób na spłatę tego długu. Przytaknął, zrezygnowany.
***
Śmierć w końcu nadeszła. Zastała śpiącego Dona we rozgorączkowanym śnie, ale i tak była lepsza od alternatywy w postaci konwulsji, spazmów i krztuszenia się na wpół skrzepłą juchą. Alex siedział teraz przygarbiony w fotelu naprzeciw zmarłego, wpatrując się ponuro w zupełnie już ostygłe ciało. Łzy zdążyły zaschnąć. Od czasu do czasu słyszał strzępki konwersacji dochodzącej z dołu. Histeryczny smutek i nieporadność, jakie wiodły w nim prym do tej pory, zgasły chyba w tym samym momencie, co płomień życia dawnego opiekuna. Coś jednak rosło w jego wnętrzu. Rozpychało się łokciami, tratując inne stany emocjonalne. Trawiło całe jestestwo, tak jak ogień z nieopatrznie ciśniętej zapałki trawi las podczas suszy. Furia. Najczystsza forma skondensowanej nienawiści względem niesprawiedliwości. Nienawidził siebie, za swoją nieporadność. Tych błaznów piętro niżej, za ich opieszałość. Wysławianego pod same niebiosa wuja, za sytuację, w jakiej go postawił. Ale przede wszystkim nieczułego na jego błagania świata za oknem, za wykreowanie scenariusza żywcem wyjętego z powieści jakiegoś gotyckiego pisarczyka. Szał całkowicie go pochłonął, zasymilował. Szumiał w uszach jak ocean, przesłaniał wizję płachtą czerwieni, o odcieniu świeżo przelanej krwi. Stali się jednością. Delikatna sylwetka poderwała się do góry i zamachnęła, mierząc prawicą w truchło. Wyrażający ekstremum dezaprobaty i sprzeciwu krzyk opuścił gardło, nadszarpując struny głosowe. Ale kiedy cios sięgnął celu, roztrzaskał nie odwapnione kości, a samą rzeczywistość.

Świat zatracił swoją i tak już ubogą kolorystykę, przechodząc w odcienie szarości. Podłoga, ściany, sufit, lampa nocna – obiekty wkoło wyglądały teraz jak podrzędne, papierowe wycinki. Stały się tak proste, płytkie, prymitywne… obdarte z każdego elementu, który czynił je realnymi. Absolutna cisza powlekała wszystko, tworząc sobą wygodny płaszcz apatii, wabiący go jak syreni śpiew. Alex odetchnął bezgłośnie, porzucając amok niczym narzędzie, które spełniło swoją rolę i przestało być już przydatne. Nie pozwolił jednak, aby pożarła go emocjonalna próżnia. Zamiast tego, nachylił się nad miejscem, gdzie opadła jego pięść. Zaistniał tam niewielki otwór, wywołujący skojarzenia z pękniętą szybą. Wyrwą, przez którą spojrzał bez wahania. Nie wiedział dlaczego, ale nie czuł strachu. Choć ten wydawał mu się w tym momencie najrozsądniejszą ludzką reakcją, po prostu nie mógł go w sobie wykrzesać. Czy kompletnie zwariował? Postradał zmysły, z powodu odejścia bliskiej mu osoby? Po prawdzie… wcale o to nie dbał. Machnął ręką i odnotował, że koniuszki jego ust unoszą się do góry w nieskrępowanym uśmiechu. Z każdą mijającą chwilą czuł się coraz bardziej jak małe dziecko, gnane do przodu instynktem odkrywcy. Bez trosk. Bez problemów! Szybciej. Szybciej! Uśpiony na czas ostatnich dwunastu lat głosik, ponownie odezwał się w jego głowie. Już prawie zapomniał, jak bardzo za nim tęsknił! Jedno spojrzenie wystarczyło, aby wszystkie należące do niego zmysły otworzyły się na nowe możliwości. Smakował tańczących wewnątrz kolorów, słyszał aksamitnie gładką teksturę wokół swoich palców, czuł zapach skrzących wyładowań elektrycznych, tańczących pośród palety barw jak baletnice. Jeśli tak wyglądało szaleństwo, serdecznie współczuł tym, których toczyła normalność. Dmące z otworu wichry jęły szeptać do niego, kusić do przejścia przez otwór i wyruszenia głębiej w mroki króliczej nory. Skoro za jednym mrugnięciem doświadczył tak wiele, co mogło czekać dalej? Jakież to wspaniałe cuda i tajemnice kryło przed nim owe przeciwieństwo otchłani? Ciekawość sięgnęła zenitu. Po co miał marnować czas na pasywne gdybanie o naturze zagadki, kiedy jej rozwiązanie znajdowało się tuż naprzeciw jego nosa? Pośpieszna decyzja. Rezonujące ekscytacją palce złapały za niestałe krawędzi. Szarpnął mocno, choć było to zbyteczne. Przejście rozwarło się szerzej bez jakiegokolwiek oporu. Mimo, że wciąż było znacznie mniejsze niż jego sylwetka, prawa rządzące fizyczną przestrzenią zdawały się zardzewiałe, znacznie mniej skuteczne niżeli zazwyczaj. Chłopak wziął rozbieg i skoczył wprost w pstrokate kłębowisko. Emanacja zamknęła się za nim, pozostawiając wypłowiały, całkiem bezgłośny świat, w którym nie istniał najmniejszy nawet ruch.

Wiła się wokół niego spirala kolorów, osadzona pośród mroku nakrapianego migotaniem gwiazd. Pachnący jodem wiatr muskał jego ciało. Alex spadał, a mimo to wznosił się ku górze, z satysfakcją grając na nosie teorii Isaaca Newtona. Nie miał żadnej kontroli nad swoim ruchem, mogąc jedynie bez ładu, czy składu wymachiwać kończynami. Kontrastowało to mocno z odczuwanym poczuciem bezpieczeństwa. Wrażeniem, że w miejscu takim jak to, nic nie może pójść źle. Mylił się srogo, o czym uświadomiło go uderzenie z pełnym impetem w niezliczone krystaliczne drobiny, które wzleciały wokół niego jak chmura pyłu. Zupełnie jakby ten nowy świat dawał mu znać, że dzieciaki naiwne i lekkomyślne kończą źle, niezależnie od uniwersum w którym się znajdują. Ból wywołany upadkiem także cechował się niezwykłością. Tkanki płonęły żywym ogniem, kości przeszyły lodowate igły, a umysł zatonął w kakofonii dźwięków uwolnionej w momencie, gdy jego ciało nawiązało pierwszy kontakt z wydmą gwiezdnego piasku. Mimo iż bezproblemowo mógł powstać na równe nogi, nawet nie drgnął. Bombardujące receptory doznania były zbyt unikalne. Choć ofiarowały mu jedynie cierpienie, było ono tak wyśmienite, że zdecydował się je chłonąć, dopóki nie ustanie całkowicie. Śmiech. Zanosił się nim do rozpuku. Spędził tak w bezruchu parę minut… a może godzin, lub nawet dni. W końcu jednak, doznania wygasły kompletnie, a chwiejne nogi przywróciły młodzieńca do pionu. Rozejrzał się, wciąż lekko skołatany. Jak okiem sięgnąć, otaczał go zastygnięty ocean bieli, gdzieniegdzie naznaczony skąpymi okazami roślinności w głębokim odcieniu purpury, tak bardzo przypominającymi wszędobylskie chwasty w zaniedbanym ogrodzie. Trójca słońc oświetlających to miejsce pozostawała nieczuła wobec mieszanki podziwu i konsternacji, jaka biła od niewielkiego, nic nieznaczącego człowieczka, daleko w dole. Otaczające je niebo bezprawnie rozlewało się poza wyznaczone mu ramy, zabarwiając szafirem losowe fragmenty krajobrazu ulokowane na linii horyzontu. Hen w oddali majaczyły bliżej nieokreślone struktury, które nie przypominały sobą niczego, co kiedykolwiek stworzyły ludzkie ręce. Jednocześnie nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kiedyś już odwiedził owe enigmatyczne budowle, jak i piaszczysty bezmiar. Jakby idąc za ich cichym przykładem, młodzik skamieniał. Dopiero przeciągłe zgrzytnięcie, jakie rozległo się za jego plecami, oswobodziło go ze szponów estetycznego ogłupienia. Odwrócił się. Bez nadmiernego pośpiechu.

Deja vu uderzyło go w skroń, jak rozpędzona furgonetka. W połączeniu z niezdrową ciekawością dawało ono siłę, która z łatwością zdołała okiełznać i stłamsić dopiero co formujący się strach. Stała przed nim postać identycznego wzrostu i budowy ciała. Nawet jej stoicka twarz i rozczochrana fryzura cechowały się niezwykłym podobieństwem. Z jedną tylko różnicą - nie zostały wykonane z elementów tworzących istoty ludzkie. Skóra była całkiem przeźroczysta, ukazująca pustkę kryjącą się we wnętrzu oraz wypaczony świat, po drugiej stronie krzywego zwierciadła. Kwarcowe włókna tworzące kosmyki włosów odbijały delikatnie promienie świetlistych kul, kreując iluzję aureoli, a pozbawione kolorów tęczówki ziały pustką. Byt nosił prostą czarną szatę, przywodzącą na myśl profesję kapłana, jednak na stroju nie dało się dopatrzyć żadnych symboli zdradzających religijną przynależność. Zrobiony ze szkła Alex nie oddychał. Jego klatka piersiowa pozostawała w zupełnym bezruchu. Z ust nie wydobyło się pojedyncze słowo i tylko delikatnie przekrzywiona głowa i zogniskowany na mięsnym odpowiedniku wzrok zdradzały, że zdaje sobie sprawę z tego, co ma miejsce wokół niego.
- Niesamowite! Wyglądasz identycznie jak ja… kim Ty właściwie jesteś? Albo raczej czym…

Dziwaczny eksponat nie raczył rozwikłać tajemnicy. Młodzian, choć zbawczego strachu żywił niewiele, zachował zdrową dawkę nieufności. Obszedł swoją kopię kilkakrotnie wkoło. Nachylał się, wyginał, stawał na palcach. Oglądał ją pod każdym kątem, z bliska i z daleka. Jedyne czego brakowało podczas tej diabelnie wnikliwej analizy, to dźgnięcie długim kijkiem. Duet szarych zwierciadeł nie odstępował go na krok, pozornie niewzruszona aparycja zdradzała znużenie, wywołane nader długim oczekiwaniem. Mierzonym w jednostkach czasu nie krótszych niż dekady. Milcząca, szklana rzeźba zdawała się pytać: Dlaczego kazałeś mi czekać tak długo? Nim jednak chłopak miał szansę odpowiedzieć, nieuznająca sprzeciwu dłoń wystrzeliła do przodu, zaciskając uchwyt na czarnowłosej łepetynie. Z nikąd nadeszło złote światło. Blask jego oświecenia rozgorzał, a dawno utracone wspomnienia i terminologia wlewały się do mózgu niczym woda przez przerwaną tamę. Były obdarte ze wszelkiej tajemnicy, czy pierwotnego majestatu. Beznamiętne i pozbawione ładunku emocjonalnego. Tellurian. Magya. Kwintesencja. Sfery. Wojna Wstąpienia, Szukanie i w końcu… Awatar. Rozległ się odgłos wodzenia palcem po mokrej szybie. Żelazny chwyt zelżał, a Alex osunął się na kolana, walcząc z odruchami wymiotnymi i mentalnym mętlikiem wywołanym nadmiarem informacji. Wargi starego znajomego wygięły się, ukazując zadowolenie. Jakby to, co się stało miało stanowić karę za idiotyczne zachowanie pupila, z przed kilku chwil.

Alex doszedł do siebie dopiero po pełnym kwadransie. Zmierzył ponownie znieruchomiałą postać od góry do dołu i nie wiedział, jak względem niej postąpić. Czy powinien odczuwać wdzięczność za ofiarowaną wiedzę, czy też wybuchnąć gniewem z powodu w jaki ta została mu przekazana? A co ważniejsze, jak właściwie miał teraz ukształtować własne życie? Westchnął. Pozorna nieskończoność potencjalnych możliwości sprawiała, że nie mógł zdecydować się na żadną z nich. Spoglądając w przeszłość z obecnej perspektywy, to wszystko było tak odległe. Mało istotne. Zabawa w mafię w południowym Brooklynie? Też coś! Odrzucił ten banalny pomysł. Tuż za rogiem znajdował się nowy, pozbawiony ograniczeń świat. Taki, o którym zwykłym ludziom nawet się nie śniło. A on zamierzał poznać skrywane przez niego sekrety. Jakby podświadomie zrozumiawszy podjętą decyzję, szklany posąg nachylił się nad swoim uczniem. Ten od razu poczuł pozbawiony ciepła dotyk, na prawym ramieniu. Pierwsze słowa małomównego mentora rezonowały metalicznym podźwiękiem. Obiecywały sobą wiele, choć tak naprawdę nie zdradzały absolutnie nic.
- Powstań. Musimy ruszać dalej, drogą ku Wstąpieniu.
Nowoprzebudzony Mag pewnie ujął oferowaną mu dłoń.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172