Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2012, 18:02   #146
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krzyki, szczęk metalu, krew, jęki konających. Stłoczone masy ludzi i nieludzi bez litości okładających się orężem.
Bitwy to chaos, bitwy to hałas, bitwy są nudne.
Raetar nie cenił wielkich bitew. Ta cała wrzawa może i z punktu widzenia strategów miała jakiś sens, ale dla Samotnika była jedną wielką burdą karczemną. Tylko że na większą skalę i zamiast zbierania zębów, po tej całej balandze będą zbierane trupy.
Wolał walki i taktykę partyzancką znane mu z Rashemenu.

Póki co jednak Samotnik był ukryty pod mackowatą postacią ten bajzel go nie dotyczył, dostrzegał jednocześnie wszystkie zagrożenia i reagował na nie na raz. Dusił i wysysał życie z każdego głupca który zbliżył się do niego. Zostawiał za sobą szlak śmierci dążąc do taborów wroga. I czyniąc oczywisty wyłom w obronie orków. Co też barbarzyńcy skwapliwie wykorzystywali.

Ale nie ich dzielni przywódcy, którzy właśnie zdecydowali się pozabijać. Skutecznie zresztą. Ich umysły gasły, ale nie za szybko.

Ich iskierki życia, nadal tkwiły w ciałach. Ich myśli nadal były słyszalne. Drażniły. Irytowały.
Samotnik przybrał ponownie postać ludzką już w obozie wroga. Był zmęczony. Ta sztuczka kosztowała go wiele.
Spojrzał za siebie i wykonał gest dłonią. Zabulgotała ziemia wystrzeliwując fontanną macek, zębów kości i organów wewnętrznych.
Z których to uformował się stwór zwany bralani.



Osłonięte płaszczem ciało prezentowało się lepiej, niż materia z której powstało.
"-Ruszaj uleczyć tych dwóch idiotów. Potem wracaj."- mruknął telepatycznie Raetar, a stwór zmieniwszy się w trąbę powietrzną pognał do umierających, Kralgara i szamana.
Samotnik zaś zajął się ciekawszą sprawą, czyli obozem.

Obóz napastników Silverymoon był zaś rozległy i... liczny osobowo. Oprócz zwyczajowych Orków, Złowieszczych Wilków, i różnorodnych, mniejszych lub większych pomagających im stworów, stacjonowały w nim również Hobgobliny. Te ostatnie z kolei były dosyć dobrze zorganizowane, co zauważył Raetar, obserwując toczące się w oddali boje między nimi, a jakimiś oddziałami na skraju pobliskiego lasu.

W samym obozie znajdowały się liczne namioty, prowizoryczne kuźnie, oraz stały różnorodne machiny oblężnicze, mając przynieść zagładę "Klejnotowi Północy". Było również i sporo wrogo nastawionych humanoidów, z tymi jednak radzili sobie całkiem dobrze Uthgardcy barbarzyńcy, jak i sam "Samotnik".

W kierunku Raetara wyskoczyły orki i gobliny oraz hobgobliny. Siły te nie były ani specjalnie liczne, ani groźne, ani zdyscyplinowane. Wszak najlepsi i najodważniejsi z zielonej rasy walczyli właśnie w toczącej się bitwie. W taborach zaś pozostały w większości ciury obozowe wszelakiego rodzaju.
I uznały Samotnika za łatwą zdobycz. Myliły się. Dłoń mag zmieniła się w smoczą paszczę i zionęła mgłą, która wywołała chaos. Część napastników zwiała od razu, część rzuciła się na swych sojuszników, część popadła w obłęd bełkocząc bez składu i sensu.
Nieliczni ruszyli na Raetara, lecz wszak za Samotnikiem podążali barbarzyńcy.
Rozgorzała się walka, w której to rapier maga kąsał boleśnie, a czasem nawet śmiertelnie przeciwników. Nie byli oni jednak nawet zagrożeniem. Ot zawadą na drodze Raetara.
W końcu dobrych wojów nie trzyma się podczas bitwy w taborze.
Nie była to więc walka, a rzeź... Jednostronna rzeź.
W pewnym jednak momencie...
- "Osoba zwąca się Kralgarem zabrania uleczenia rannego mężczyzny obok niego, oraz zbliżania się mnie do jego własnej osoby. Wyzwał mnie od suk Auril, i domaga się natychmiastowego widzenia Raetara" - Mężczyzna usłyszał poprzez telepatyczny przekaz.
"-Powiedz mu, że szamana zawsze może sobie ubić później. Choćby na publicznej egzekucji, na razie jest jednak zbyt potrzebny."-odparł telepatycznie Raeter, sięgając po porzucony sztandar, podpalając od ogniska i zbliżając się z nim do machin oblężniczych.-"A jak chce ze mną porozmawiać, to niech przyjdzie do obozu wroga. Nie jestem jego sługą."
- "Jest ciężko ranny, a uleczyć się nie chce dać, więc nigdzie nie przyjdzie" - odparła bralani.
"-Powiedz wprost im, że ty możesz ich uleczyć, ja nie. Jeśli chcą umierać, to ich problem. Ale niech nie zawracają mi głowy swymi kaprysami."-burknął w odpowiedzi Samotnik.
Był wściekły za zawracanie mu głowy drobnostkami. I był zbyt daleko by ruszać na wezwanie Kralgara, jakby był jego niańką. Ci dwaj mieli szansę podleczenia. Od nich samych zależało czy z niej skorzystają.

Sam mag, wziął w lewą dłoń szmatę na kiju robiącą za orczy sztandar i podpaliwszy ją ruszył w kierunku maszyn oblężniczych. Obecnie już zapomnianych. Wysokie wieże oblężnicze i balisty, potężne katapulty. Były dobrze widoczne z każdego miejsca. I o to chodziło. Nic tak nie niszczy morale wojsk, jak świadomość, że tabory zostały zdobyte.
Nic tka nie przyciąga uwagi jak płonące maszyny oblężnicze.


Nagle w przedramię "Samotnika" wbiły się ze świstem trzy dziwaczne niby-sztyleciki, przebijając rękaw zbroi łuskowej. Właściwie obręcze z ząbkami, a nie sztyleciki.


Pierwszy raz się Samotnik zetknął z takim upierdliwym draństwem jak te zabaweczki.
I choć rany nie były aż tak strasznie dotkliwe, polała się krew i pojawił ból.
Raniona ręka wypuściła płonący sztandar na ziemię, a sam mag z irytacją zacisnął zęby i począł wyjmować te dziwaczne przedmioty z ciała. Że też jeszcze komuś się chciało tu walczyć. Bolało, ale to jest wojna... nie mógł wiecznie wychodzić bez szwanku.

Zza jednej z machin oblężniczych wyszła naprawdę, naprawdę przedziwna Orczyca, którą z wielkim zaskoczeniem można i było nazwać atrakcyjną. Zza jej pleców wybiegły zaś cztery inne, zataczając wokół Raetara krąg. Gdy zaś już się zatrzymały, przybrały postawę niczym wytrawny "obijmorda", gotowy zmierzyć się z kimś na pięści.


Chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu mężczyzna został dosyć mocno zaskoczony sytuacją jaką napotkał na swej drodze.
- Uciekaj lub giń - Warknęła Orcza przywódczyni.


-W zasadzie drogie panie, to ja poradziłbym wam to samo. Obóz wpadnie w ręce barbarzyńców już wkrótce. Ucieczka byłaby z waszej strony mądrym posunięciem. Nie wiem co jest gorsze, śmierć z ich ręki czy niewola.- rzekł Samotnik przyglądając się kobietom i nic nie robiąc sobie z ich ataku. Sięgnął po rapier i gotów był użyć kolejnej sztuczki ze swego arsenału. Miał jednak nadzieję, że kobiety wykażą się rozsądkiem.

Jednak się nim nie wykazały...

Na krótki gwizd przywódczyni cztery Orcze samice skoczyły ze wszystkich stron na Raetara, to atakując kopniakami z wyskoku, to pięściami... i przyniosło to znikome efekty. Przed niektórymi ciosami Raetar zdążył się uchylić, inne zaś zostały zablokowane magią zbroi...

Samotnik wydał z siebie ryk wyciągając rapier, jego ciało błyskawicznie porosły twarde smocze łuski, a ruchy mimo zmęczenia odzyskały dawną prędkość. Rapier w jego dłoni świsnął, starając się dosięgnąć przeciwniczki, i wśród niesamowitego, wirującego ataku, zranił wszystkie cztery kobiety. Te jednak, sycząc z wściekłości, wyprowadziły całą nawałnicę ciosów, i dwa z nich dosięgły "Samotnika", mimo sporej ochrony magicznej. Raetar otrzymał kopa w plecy oraz od boku w kolano... przywódczyni zaś nadal stała spokojnie, przyglądając się poczynaniom swych zielonoskórych podopiecznych.
-Naprawdę nie wiecie kiedy się wycofać, co?- spytał mag po czym zafurkotały łuski jego zbroi, wystrzelił w powietrze unosząc się górę. A gdy był już poza zasięgiem swych przeciwniczek, dłoń jego zmieniła się w smoczą paszczę. A ta zionęła blado-fioletowymi oparami, obejmując dwie orczyce oraz ich przywódczynię.
Opary spowiły trzy kobiety... a gdy się w końcu już rozwiały, jedna z Mniszek nagle... zaczęła uciekać. Pozostałe z kolei - łącznie z dowodzącą - warknęły na Raetara.
-Moja wyrozumiałość się kończy.-rzekł unoszący się w powietrzu Samotnik.-Macie szansę przeżyć. Radzę wziąć przykład z koleżanki i dać nogę za pas.

Mniszki jednak nadal uparcie dążyły do uprzykrzenia życia Raetarowi, a i co za tym szło, zapewne i do własnej eksterminacji... jedna z nich rozbiegła się, po czym wyskoczyła w górę, rzucając w stronę mężczyzny jakąż linę. Ta z kolei - najwyraźniej magiczna - wystrzeliła prosto do "Samotnika", oplątując błyskawicznie mężczyznę, i unieruchamiając przy okazji jego ręce wzdłuż ciała. Dwie pozostałe pochwyciły znajdujący się blisko ziemi koniec owej liny, po czym zaczęły ściągać Raetara w dół, niczym podczas jakiegoś przedziwnego połowu, w którym Ratear grał rolę rybki. Przywódczyni zaś spokojnie obserwowała poczynania swych podopiecznych z z założoną rękę na rękę...

-Doprawdy. Naprawdę sądzicie, że potrzebuję rąk do waszej eksterminacji?-westchnął retorycznie.
Po stopami mniszek zabulgotała ziemia, wylewając ze swych czeluści mackowatą organiczną breję, pełną oczu, kłów i wnętrzności. Po chwili z tej materii uformowała się istota będąca wielkim potwornym skorpionem, z żądłem pełnym jadu.


-Zabij je.- wtrącił czarownik opierając się ściąganiu w dół. I bestia zaatakowała mniszki trzymające linę.

Wielgachny skorpion rzucił się z wyrwą na Mniszki, kłapiąc złowieszczo swymi szczypcami... i pochwycił jedną i drugą kończyną po jednej Orczej kobiecie. Te wrzasnęły, zgniatane w pasie z potworną siłą, a przeciwniczka Raetara w lewych szczypcach skorpiona aż kaszlnęła krwią, wyjątkowo mocno zraniona(był krytyk!). I ta właśnie, której wypłynęła strużka posoki z ust, została użądlona prosto w tors, dziwnie wiotczejąc w objęciach potwora...

Trzecia z nich zaczęła okładać skorpiona, ten jednak niewiele sobie z tego robił. Dowodząca z kolei zielonoskórymi ruszyła pędem by pomóc, traktując skorpiona z wyskoku. Raetar z kolei, mimo iż nadal oplątany magiczną liną, nie był już przynajmniej "na smyczy".

Dzięki temu odsunął się od pola walki, nadal unosząc się skrępowany. Niemniej zaatakował choć w sposób nietypowy.
W umyśle orczycy rozległ się krzyk.-"Za tobą!"
Mający na celu zdekoncentrowanie orczycy i ułatwienie zadania pseudonaturalnej bestii, która zaatakowała żądłem z wyjątkową precyzją. Zaś Samotnik próbował się wyzwolić z krępującej go liny, nadal lewitując nad polem walki.

Skorpion wypuścił ze swych szczypiec wcześniej już poranioną i ukłutą żądłem Mniszkę, a ta upadła na ziemię. Drugą zaś nadal trzymał, choć ta wśród desperackiego wysiłku powoli owe szczypce rozwierała... trzecia nadal okładała skorpiona, tym razem całą nawałnicą ciosów. Sam stwór z kolei ugodził przywódczynię Orczych kobiet swym zatrutym żądłem.
Kobieta jęknęła, zraniona, po czym się zatoczyła... W tym też czasie Raetar próbował uwolnić się z oplątującej go liny, wszelkie jednak wysiłki fizyczne spełzły na niczym.

Przywódczyni Mniszek rzuciła wtedy jakąś fiolką prosto w pysk skorpiona, a gdy ta wybuchła i pojawiła się dziwna, żółta chmurka dymu, skorpion zaczął się wyjątkowo dziko miotać.

Unosząc się w powietrzu czarownik ustawił tak, by trafić tylko przywódczynię orczych mniszek.
Po czym jego dłoń zmieniła się w smoczą paszczę, a ta wystrzeliła zogniskowaną falą dźwięku.
Przywódczyni zielonoskórych próbowała uskoczyć w bok, jednak była o ciut zbyt wolna... wyraźnie zauważalna fala dźwięku przecinająca powietrze, postrzępiła jej prawą nogę, co owocowało stekiem przekleństw w Orczym narzeczu.

Pochwycona przez skorpiona Orcza kobieta w końcu uwolniła się ze szczypiec stwora, a kolejna Mniszka pochwyciła podtrutą towarzyszkę, po czym zarzuciła ją sobie na plecy. Widząc to wszystko, i smakując samej ran na swym ciele, zielonoskóra przywódczyni gwizdnęła w nieco innej tonacji, a wtedy wszystkie jej podopieczne zaczęły umykać z pola walki. Ona sama zaś spojrzała na Raetara.
- Jeszcze się kiedyś policzymy! - Krzyknęła, po czym sama zaczęła wyjątkowo szybko uciekać.
-Módl się do swych orczych bogów, by nigdy nie stanąć mi na drodze głupia kobieto!- wrzasnął głośno Samotnik, mentalnie nakazując skorpionowi, by ten przeciął krępującą go linę.
Szczypce dokonały tego dzieła. A sam mag wylądował na grzebiecie stwora, by wpierw podpalić wieże oblężnicze, a potem... przeszukać namioty w poszukiwaniu łupów, jakimi były dokumenty, mapy i wszystko co mogło wyjaśnić powody tej inwazji. I jej sukcesy.
Na pewno wśród tych namiotów i jurt, znajdował się choć jeden przybytek służący do narad „generałów” tej armii.
O Kralgarze i szamanie... Samotnik już zapomniał. Bo i spełnili swoją rolę w tym przedstawieniu, a kapryśny i zadufany w sobie wódz barbarzyńców działał Raetarowi na nerwy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-05-2012 o 13:04.
abishai jest offline