Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2012, 12:38   #147
Grytek1
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
śród ogarniętych bitewnym szaleństwem uliczek, unosiła się symfonia wojny. Wrzaski ludzi pozbawionych kończyn, ostatnie tchnienia umierających oraz wszechobecny łoskot śpiewającej w powietrzy stali. Wszystko to łączyło się w potężne unisono które wydawało się być dalekie od końca. Ciało, wyćwiczone przez lata walk reagowało samodzielnie, tnąc i parując. Otrzymane rany zdawały się jedynie wprowadzać go w głębszy bitewny trans. Magia szamana zatrzymała go tylko na chwilę. Tajemniczy nieznajomy, o dziwnej fizjonomii szybko umożliwił wojownikowi powrót do dzieła zniszczenia. Za Wulframem pozostawał szlak poszatkowanych ciał. Posoka tryskająca radośnie wokoło sprawiała że czuł się niczym Pan Śmierci. Brakowało mu jedynie współbraci u boku i ich wojennych pieśni. Uciętym czerepem orka-strażnika cisnął w szeregi zielonoskórych. Samemu nacierając tuż za plugawym pociskiem. W całym tym bitewnym zamieszaniu nie zapominał tylko o jednej ważnej sprawie - liczeniu usieczonych wrogów. Złoto i jego możliwości lubił prawie tak samo jak swój prawdziwy fach.

Ryknął wyzywająco pędząc na swoich wrogów, ufny w siłę własnego ramienia i wytrzymałość pancerza. Rozbijając szeregi wroga czuł jednak gdzieś w środku że nic nie jest tak jak dawniej. Został sam zostawiając w odmętach przeszłości ciała poległych - zarówno wrogów jak i przyjaciół. Był ojcem, dziwnej bądź co bądź, ale jednak rodziny. Mimo podeszłego wieku dopiero teraz zrozumiał co powinno być w życiu najważniejsze.
- Za mną - krzyknął zachęcając żołnierzy i Stoonę do kolejnego wysiłku, popierając słowa przykładem. Niczym rozjuszony byk rzucił się taranem wprost ku pozycjom szamana.

Wulfram wbił się we wrogie oddziały z niesamowitą siłą. Pierwszemu delikwentowi na swej drodze odciął łapsko, nie przejmując się już po tym ciosie dalszym losem Orka, wciąż brnąc i brnąc do przodu. Sparował wrogi topór, kolejnemu przeciwnikowi odrąbał nogę, sam w końcu otrzymał pchnięcie włócznią w bok, odpłacił jednak pięknym za nadobne, tnąc niemal na dwie połowy pionowo następnego zielonoskórego. Drogę jednookiego wojownika znaczyła krew, odrąbane członki, i ryki wrogów. On zaś zmierzał w obranym sobie celu, niczym jakiś niepowstrzymany wytwór samych piekieł, niosąc śmierć...
Stoona radziła sobie równie dobrze, posyłając co chwilę jakiegoś kiełzęba do krainy wiecznych łowów, Planu Letargu, czy jakiego tam cholerstwa owe Orki po śmierci zmierzały. Oboje, torując drogę pozostałym obrońcom Silverymoon, zmierzali prosto do zielonoskórego szamana.

I gdy już byli ledwie o pięć kroków od niego, nagle na ulicy zatańczył dziwaczny, żywy okręg ognia, który wystrzelił w górę, po czym uformował się nieco przypominając humanoidalne kształty.




Pięciometrowy Żywiołak ognia zagrodził im drogę do perfidnie rechoczącego szamana. Stoona puściła bardzo soczystą wiązankę, a Wulfram zgrzytnął zębami. Nie zdążyli więc na czas, nim cholerny zielonoskóry uformował kolejne zaklęcie...
- To kto kogo?! - Wrzasnęła Stoona, czekając na decyzję Wulframa.
- Biorę szamana, odciągnij te bydle ! - odkrzyknął, obserwując magiczną istotę z pod przymrużonej od żaru powieki.

Jak “Stary Wilk” powiedział, tak też uczynił, ruszając w dalszą drogę prosto ku wrednemu zielonoskóremu czarującemu, a wojownicza kobieta z toporem zajęła się ognistym dryblasem.

Wulfram ponownie się rozbiegł, po czym wykonał zamaszyste cięcie swym wielkim mieczem trafiając na jakąś cholerną barierę ochronną!!. Jednak... nie tak do końca spudłował. Co prawda miecz wyraźnie natrafił na opór, to choć spowolniony, dosięgnął nieco celu. Efekt był i może dość mizerny, ot ledwie draśnięcie szamana w rękę, jednak strach zielonoskórego pojawiający się na jego gębie, dobitnie świadczył o tym, iż ten się tego nie spodziewał.

Podobnie, jak Wulfram nie spodziewał się wystrzelonej prosto w jego twarz energii, która po przejściu bez najmniejszych problemów przez przyłbicę, spowodowała, iż jednooki miał wrażenie, jakby jego głowa chciała wybuchnąć od środka.

Zaskoczony niespodziewanym bólem zatoczył się bok parując odruchowo klingą potencjalny cios w kark. Nawyki bitewne takie jak ten, niejednokrotnie ratowały życie. Tym razem jednak okazały się zbyteczną ostrożnością. Po chwili ciało wróciło do pełni sprawności, wypierając chwilowe odrętwienie po gwałtownym magicznym ataku. Rozwścieczony poprzednim niepowodzeniem zaatakował jeszcze raz. Pałał żądzą krwi niczym barbarzyńscy berserkerzy lecz pełną doświadczonego opanowania i odpowiednio ukierunkowaną.
Miecz chlasnął szamana po jednej i drugiej łapie, na końcu zaś i po torsie. Polała się krew, zasyczał palący kwas, a Ork jęknął z bólu. Zielonoskóry po tych razach wyglądał naprawdę kiepsko, będąc najwyraźniej u kresu zdrowia. Wulfram operował swym mieczem bowiem z iście morderczą skutecznością...
Szaman cofnął się w tył, po czym rzucił jakieś zaklęcie, dotykając swego zakrwawionego torsu. Wtedy też jego rany zaczęły się goić, a on sam zaczął coś warczeć do jednookiego wojaka, ten jednak Orczego narzecza nie rozumiał.
- Możemy się dogadać! - Odezwał się w końcu w znanej już Wulframowi mowie.

- Na nic płacze, na nic jęki, zaraz zginiesz z mojej ręki.- Maniakalnym tonem nieobliczalnego szaleńca zarymował Savage będąc najwyraźniej w jakiejś formie bitewnego transu. - Wulframa można wynająć, lecz nie można kupić. - dodał już jakby nieco bardziej przytomnie, lecz nadal nieswoim głosem.
- Jeśli ja zginę, zginiesz i ty - Dłoń szamana pokryła się nagle złowieszczą, czarną energią - Musisz podejść, żeby mnie zabić, a wtedy wystarczy, że cię dotknę... - Ork wyszczerzył wrednie kły.
- Nie lękam się śmierci... - rzekł tnąc ze świstem powietrze. - ...jestem śmiercią, tańczę z nią, karmię się nią, pieszczę ją. GIŃ ! - zakończył wyprowadzając cios.
Miecz Wulframa opadł na szamański tors, rozpłatając go wśród fontanny krwi. To jednak przeciwnika nie zabiło, a nie przynajmniej natychmiastowo, Orczy czarujący miał więc jeszcze czas, by dotknąć karczmarza. Mroczna energia wtargnęła w ciało jednookiego, czyniąc w nim znaczne spustoszenie, jednak wbrew pozorom nie zabijając.

Szaman upadł na jedno kolano, zalany czarną posoką i o krok od śmierci...

Zimno, ogarniające członki, świadczyło jak niewielki krok dzielił go od śmierci. Mógł dołączyć do reszty swoich dawnych towarzyszy broni, którzy spoczywali w płytkich grobach wzdłuż całego Faerunu. Musiał żyć, choć pokusa odejścia była silna. Sięgnął do wzmacnianej sakiewki zwisającej niedaleko od pasa z mieczem, wydobywając maleńki flakonik, którego zawartość gładko spłynęła do gardła mimo nieprzyjemnego smaku.
- Będziesz cierpiał - Wychrypiał nagle szaman a jego dłoń wystrzeliła ku Wulframowi, łapiąc go za kostkę u nogi - Ty i wszyscy twoi bliscy...
- Jam jest śmiercią, i śmierć jest mną ! - Warknął groźnie do klęczącego przeciwnika.
- Powiedz swoim bogom że wysłał cię do nich Wulfram Savage. - dodał unosząc oburącz miecz do ciosu, a po chwili Orczy łeb został odcięty od reszty ciała.

Stoona zaś walczyła cały czas z ognistym stworem, i nie szło jej tak całkiem dobrze. Była już w wielu miejscach poparzona, a żywiołak wciąż jeszcze ostro szalał...

Mocno już zmęczony wojownik przygotował się do kolejnego ataku. Nienawidził magii. Napełniała go odrazą do czaromiotów i ich tworów. Uniósł miecz do góry w “posta di falcone” gotów by znów walczyć. Wiedział że to będzie długi dzień.
 
Grytek1 jest offline