Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2012, 00:25   #17
Feataur
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Alinard wyszedł zostawiając Xaviera z Ottem. Klepenberg nie zamierzał jednak siedzieć sam na sam z milczącym cały czas starszym towarzyszem. Wypił szybko resztkę wina z kubka i krzywiąc się z bólu promieniującego w dolnych częściach pleców, wstał i zapytał:
- Mistrzu, wiecie gdzie jest teraz mistrz De Sica?

- Wybaczcie mistrzu - milczący do tej pory starszy inkwizytor zwrócił się do Otta. – Myślałem nad... Nieważne - machnął ręką odganiając od siebie natrętną myśl. – De Sica, znajdziecie go jak mniemam w swoim pokoju. Karczmarz wskaże wam, który to. Wyślijcie go do miejskich lochów, niech zabezpieczy ciało i dopilnuje by innym kobietom nic się nie stało. Niech ich broń Boże nie przesłuchuje sam! I niech tam czeka na nas do rana. Idźcie już! - ponaglił.

Zmęczony Otto ruszył na piętro by zbudzić równie wykończonego Dantego. Jak się po chwili okazało, nie było to łatwe zadanie. Mistrz de Sica stawiał opór i najpewniej wyrzuciłby Otta przez okno wprost do miejskiego rynsztoka. Gdy tylko usłyszał o Ingrydzie spochmurniał jeszcze bardziej a Otto mógłby przysiąc, że gdyby sam nie był inkwizytorem to Dante pewnie byłby go zabił. I to samym wzrokiem. W końcu jednak Klepenbergowi udało się wyciągnąć de Sice i zeszli razem na dół, do głównej sali.


W tym momencie do sali wszedł również Jerard, który przyszedł prosto z posterunku strażników, do którego doprowadził dwie pozostałe kobiety. Rozejrzał się po sali i zobaczywszy siedzącego mistrza Baserto ruszył do jego stolika by zdać relację z postępów.
- Witajcie mistrzu - powiedział stając obok starszego towarzysza. – Sprowadziłem pozostałe kobiety na posterunek, gdzie kazałem je pilnować. Mistrzu... - tu wyraźnie się zawahał – czy wiecie coś więcej na temat tego co stało się w tych lochach? Zastępca kapitana mniej więcej opowiedział mi co się stało, ale nadal nie rozumiem jak mogło dojść do czegoś takiego? Czy mistrz Otto wyjaśnił całą sytuację?
Xavier skinął głową.
- Wyjaśnił, ale i to niewiele rzuca światła na nasze problemy - westchnął znacząco – Niemniej wiemy dzięki temu, że dobrze się stało, iż Jego Ekscelencja wysłał naszą piątkę. W mieście bowiem zalęgło się Zło, które wychyla pysk i bluźni przeciw Bogu.
W oczach Baserto zapaliły się ogniki, tak znane nieszczęsnym mieszkańcom pogranicza Palatynatu. Ogniki, które zwiastowały stosy.
- Wierz mi bracie Jerardzie, iż słowa Pawła Apostoła “I spojrzał Pan na pracę naszą, i był zadowolony, spytał o zarobki nasze - usiadł i zapłakał” będą nam towarzyszyć przez tą i dalszą pracę na Bożych pastwiskach.
Zwrócił ku młodemu towarzyszowi ciepłe oblicze.
- Ale o tym pomyśleć przyjdzie nam jutro. Dziś czas na odpoczynek - skinął głową, po czym sam udał się do swego pokoju.


Wydarzenia dnia dzisiejszego dały wiele do myślenia. Xavier siedział więc i myślał, absorbując słowa Otta. „Głupio postąpił”, pomyślał mimowolnie Baserto, kiedy Otto już wyszedł z karczmy. Informacje, które do tej pory udało im się zgromadzić, wybitnie świadczyły, że Zło panoszy się w Addsburgu w oszałamiającym tempie. Inkwizytor zastanawiał się tylko, czy dadzą radę opanować je, nim całe miasteczko stanie w płomieniach. „Choć to i tak wciąż jest jedną z opcji.”
Znalazłszy się w pokoju oddał się cichej modlitwie. Czynił to od dziecka, a i nie porzucił zwyczaju, wstępując w inkwizytorskie szaty. Modlitwa dawała mu wytchnienie i oczyszczała umysł, czyniąc go świeżym i jasnym. A teraz potrzebował go bardziej niż kiedykolwiek. Ze słów Otta wynikało, iż demonów jest więcej, tak jak sam zakładał na początku. Co więcej, były na tyle silne, by znieść ból egzorcyzmowania… chociaż może była w tym wina młodego Klepenberga? Bowiem który z inkwizytorów oddaje się egzorcyzmom bez uprzednich przygotowań? Prawdą jest, że Sługa Boży może się spotkać Szatanem na każdym kroku i powinien być gotów na walkę w każdej sekundzie swej posługi. Ale wiadomym jest, że lepiej uprzedzić wroga niż później cierpieć. Planował to przy najbliższej okazji przekazać Ottowi, jako radę od starszego wiekiem i bogatszego doświadczeniem brata.
Myśli starego Baserto krążyły teraz wokół proboszcza i jego wnuka. Dziecko to musiało być powiązane z tymi opętaniami. A co więcej, stanowiło owoc pomiędzy człowiekiem a demonem. A te nigdy nie wróżyły niczego dobrego… Demoniczne dziecko to coś, z tym do tej pory nie spotkał się w ogóle. Czarownice, magowie czy zwykli szarlatani, którzy dorwali w swe dłonie zakazane woluminy to była błahostka wobec tego, co przeczuwał w Addsburgu. Bowiem jeśli z ludzi i aniołów rodzili się nefilimy, które Pan pokarał Potopem, to cóż może się narodzić ze związku diabła z człowiekiem? Xavier mimowolnie wzdrygnął się. Nie należał do ludzi strachliwych, lecz wiedział, że ze sługami Szatana nie ma żartów. Pytaniem tylko było, co zrobić, jeśli już rozwiążą sprawę owych poczęć? Co zrobić z dziećmi? Jeśli urodzą się normalne, różowe i wrzeszczące jak każde niemowlę, to czy inkwizytor ma prawo zabić owe bezbronne dziecię? Przecież sam Chrystus nauczał: ” I cokolwiek uczynicie jednemu z najmniejszych dzieci Moich, Mnie to uczynicie.”. Czy wobec żadnych oznak Złego, może „profilaktycznie” zabić niemowlęta? Kimże by wtedy był? Człowiekiem niczym Herod, który sczezł w kilka lat po narodzinach Syna Bożego. Xavier Baserto, zwany Zapalczywym Lisem może i był odpowiedzialny za śmierć dziesiątek osób, ale w żadnej z tych śmierci nie miał na sumieniu – wszystkie zostały wykonane na osobach, które przyznały się do winy lub dowody świadczyły dobitnie przeciwko nim. Ale w tym wypadku… ”Gdyby urodziły się szkaradne, problem sam by się rozwiązał. Ale na określenie kim są dzieci, musiały by minąć lata…”, pomyślał, kładąc się na łóżku i wpatrując w Księżyc wiszący na nieboskłonie. Jego światło wpadało przez okno, a on sam ukazał swoje oblicze. Wtem do głowy starego inkwizytora trafiła myśl, a raczej wyraz, który zawsze kojarzył się z tajemnicą i poniekąd z tajemnicą. „Amszilas”. Ów klasztor mógł stać się domem dla nowo narodzonych dzieci. Do czasu, aż można będzie stwierdzić, iż są one niegroźne dla ludzi i siebie samych. A jeśli okazałoby się inaczej… Mnisi z Amszilas z pewnością daliby sobie radę z takimi stworzeniami, a i dzięki nim może odkryliby skuteczniejsze metody walki ze Złem?
Pomysł ten przypadł do gustu staremu inkwizytorowi. Mógł wtedy powiedzieć, że ów rozwiązanie ratowało zarówno niemowlęta, jak i sumienie Baserto. Z tą też myślą pogrążył się w czarnym śnie.


Oczy Xaviera otworzyły się gwałtownie a ciałem targnął spazm bólu. Kościste palce zacisnęły się na pościeli łózka, zgniatając przypadkiem przypadkową pluskwę, której nieszczęściem była w pobliżu. Po chwili ból zniknął.
Zmęczony, spocony i roztrzęsiony inkwizytor położył się, wpatrując w sufit. Światło Księżyca powędrowało już parędziesiąt centymetrów dalej. Myśli wirowały w głowie starego, niczym zimowy wicher poganiający opadły śnieg. I równie jak śnieg, myśli te były lodowate. A raczej lodowato klarowne. Może i Baserto nie spotkał się nigdy z dzieckiem człowieka i demona, ale wiedział kiedy rzuca się mu wyzwanie. A to z pewnością nim było. Xavier domyślał się, że to dziecko to wnuk proboszcza. Jednak niemożliwym było, iż chłopak stał się tak duży… chyba że jego wzrost był nienormalny lub, czego inkwizytor nie odrzucał, widział niedaleką, bo oddaloną o kilka lat przyszłość. Jakkolwiek by odpowiedź byłaby prawidłowa, wizja ta przerażała swą realnością i przesłaniem. Bluźnierstwa i inkantacje, a także upiorne postacie ze snu wydawały się tak rzeczywiste, jakby to nie był sen, a koszmar na jawie. Jego rozmyślania przerwał odgłos konnych. Czterech. Normalnie Xavier puściłby ten odgłos mimo uszu, gdyż nie raz i nie dwa obcy przyjeżdżali nocą do miasta, ale po tym śnie, czy wizji, wszelkie podpowiedzi intuicji stawały się nad wyraz jasne. Inkwizytor podźwignął się z łóżka i stanął koło okna, tak aby od zewnątrz nie można było dojrzeć jego postaci.
Czterech zakapturzonych jeźdźców jechało środkiem drogi, mijając bramę miasta. Kim byli? Po cóż się tu zjawili? To były pytania, które domagały się odpowiedzi. Stary Lis nie wątpił, że ten, kto w nocy błądzi po mieście, w którym prowadzi się śledztwo inkwizytorskie nie ma dobrych zamiarów. Postanowił, że spyta się o to jutro księdza Filipa lub Blaukopffa. Któryś z nich musi przecież przepytywać wartowników. Z tym postanowieniem wrócił do łóżka, ale nie mógł zasnąć. Dopiero nad ranem, kiedy pierwsze promienie zimowego słońca rozgoniły panujący mrok, Xavier Baserto zapadł w krótką, wymuszoną drzemkę.


Obudził go karczmarz wołający na śniadanie. Co jak co, ale ten człowiek wiedział, jak należy budzić swoich gości. Delikatnym stukaniem sprawdził, czy Xavier jeszcze śpi. Później, nie słysząc odpowiedzi, delikatnie otworzył drzwi. Widząc śpiącego inkwizytora roztropnie nie zbliżył się do niego, tylko z progu drzwi zawołał. Zresztą Xavier i tak nie spał. Nie był po prostu pewien, kim jest ich gospodarz. A przecież zabójstwo we śnie jest czymś łatwym nawet dla oberżysty. Podziękował więc uprzejmie za pobudkę i oznajmił, że niedługo zjawi się w sali. Przelotnie przeglądnął się w lustrze przed wyjściem. Podkrążone oczy mówiły o tym, że sen nie przyniósł mu odpoczynku, a przekrwione białka oczy upodabniały go do wąpierza z ludowych bajań.
Kiedy tylko zszedł na dół, karczmarz wskazał mu stolik zarezerwowany specjalnie dla pracowników Świętego Oficjum. Inkwizytor podziękował uśmiechem i poprosił o strawę. Siadając, przyglądnął się tłumowi gości, jaki zawitał z rana do „Glinianego Garnca”. Baserto nie spodziewał się takich tłumów w tej mieścinie. Najwyraźniej jednak Addsburg nie był tak ubogi jakby się na początku zdawało. Xavier przywitał się serdecznie z resztą braci, którzy wcześniej czy później od niego przyszli na śniadanie. Dziś miał się rozpocząć pierwszy poważny dzień śledztwa. I pierwszą osobą, jaką miał dzisiaj odwiedzić, był proboszcz Filip.
Jednak plany te rozwiały się niczym dym, kiedy strażnik wpadł do gospody z krzycząc „Ksiądz proboszcz nie żyje! Ksiądz Filip nie żyje!”. Nie było to zdanie, jakie spodziewał się usłyszeć Baserto. Śmierć księdza proboszcza mocno komplikowała wszystko, a co więcej, potwierdzała tezę o umyślnych zapłodnieniach kobiet. Do tej pory była jeszcze możliwość, że ciąże te były po prostu wybrykiem domorosłego truciciela, który dzięki miksturom usypiał kobiety, a następnie gwałcił je, kiedy były nieprzytomne. W takim przypadku Święta Inkwizycja nie miałaby tu nic do roboty. Jednak teraz wiadome było, iż ktoś stara się zatuszować sprawę i utrudnić śledztwo. A to potwierdzało podejrzenia o czarnoksięstwie i demonach. Do tego ten sen… Czas nadszedł, aby w końcu podjąć działania.
- I co wy na to? – spytał pozostałych inkwizytorów – Jednak czeka nas dużo pracy. A do tego nawiedził mnie jeszcze dość ponury sen.
Po czym pokrótce opowiedział o wizjach, a także o dziwnych jeźdźcach.
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 24-05-2012 o 00:44.
Feataur jest offline