Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2012, 23:21   #94
Kritzo
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
- Działamy tak jak nam wyjdzie. -Mówiła niemal nie poruszając ustami. Irytacja ukryła się pod zasłoną pozornej obojętności. Lorraine nawet nie spojrzała na Iskariotę, patrzyła gdzieś w bok.

- Nasze sukcesy to zapewnie logika historii i losu. Marny w tym Twój udział. Gdybyś powiedział nam wszystko od razu... byłoby prościej. Sam jesteś sobie winien, że robimy co nam się podoba. Zresztą tego chciałeś. Mogło być lepiej, ale nie jest. Czego więc chcesz? Znów się zabawić podsuwając jakieś wątpliwe wskazówki?

-Wątpliwe? Wątpliwe? Dziecko, tutaj wszystko jest wątpliwe. - Judasz podszedł do malarki. - Nic nie jest pewne. Czy możesz dokonać teraz najprostszej oceny, zasadniczej? Czy jesteś dobra czy zła? Czy jesteś dość świadoma? Jeśli powiem coś odwrotnego? Gdzie będzie prawda? U czarodziejki barw czy Pana Kluczy? Kto nas rozsądzi? Ktoś wyżej? Niżej? - Judasz zaśmiał się rozbawiony. - Prawda nie jest tautologią, a tylko arbitralnym osądem który należy do najpotężniejszego. Jako, że nie można i tego osądzić, prawdy nie ma. Skoro prawdy nie ma, nie ma i bytu. Może patrzysz tylko na odbicie świata? Jeśli masz nadrzeczywistość, a tutaj to tylko jej odbicie? Wypaczone, logika logiką nie jest, los losem nie, tylko krzywym zwierciadle. Wybieraj, w żadnej koncepcji nie ma takiego szczęścia jak niewidzialna ręka która cię poprowadzi.. - Judasz splótł dłonie na piersi. - Jesteś człowiek i masz wolę. Tylko ona determinuje twe czyny. No i, ale to tylko dla tego, że jestem sprytniejszy, ja. Pomyśleliście po co idziecie do miasta?

- Prawda jest taka, że jesteś krętacz. Wykorzystujesz innych. A skoro nie ma pewności co do prawdy obiektywnej, to cała ta sytuacja jest wyłącznie dla zaspokojenia Twoich potrzeb. Ponieważ nie jesteś absolutem, możemy Cię poprostu olać. Zniewoliłeś nas tą i jakimiś dwoma następnymi misjami, bez żadnego odgórnego autorytetu. Umowa dotyczyła zrobienia rewolty. My ją robimy, nie ma zwrotów. A nie sorry... Ty lubisz robić zwroty, raz tak raz tak, tutaj zachachmęcimy, tu poświęcimy kogoś. Jakbyśmy padli trupem, nie przejąłbyś się w ogóle i zwerbował kolejnych, ale okazja na zawsze minie. Rusz więc swoją *sprytniejszą* głową i zorganizuj to tak, by się nam nie chciało szukać alternatywnych rozwiązań. Olśniło wreszcie? - Na chwilę wyzywająco spojrzała mu w oczy, ale to był zły ruch. Nieokreśloność znów ją uderzyła, więc odwróciła wzrok, czekając co powie reszta, lub sam Klucznik.

-Prawda jest jedna. Jedna, jedyna i nie ma nic poza prawdą. Słońce jest słońcem, krew krwią, podłość podłością. A dla ciebie to niewygodne. Lubisz kryć za kłamstwami i retoryką swoje odbicie.- syknął drwal w irytacji.- Lubisz udawać, że nie istnieje prawda, bo po prostu boisz się jej spojrzeć w twarz. I nie dziwię się. Wątpię by spodobało ci się to kim naprawdę jesteś.
Brigid znalazła kamień, odpowiedni, ładnie leżący w ręku. Schowała go do rękawa.

- Muszę się zgodzić z wiejską filozofią naszego drwala - wycedziła słodkim głosem. - Prawda nie jest wynikiem arbitralnych decyzji. Prawda nie należy do tego, kto głośniej drze mordę ani kto sprytniej zapodaje kłamstwo za prawdę. I prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży. Wątpię, byś kiedykolwiek zabłądził w te rejony, Judaszu. Dlatego wątpię też w szczerość twoich pobudek.

Judasz w dalszym ciągu milczał. Pozwolił im się wygadać, porzucać w niego kamieniami czy cokolwiek luzującego atmosferę. Tymczasem rewolucjonista przyglądał się kluczom Judasza. Chyba próbował je policzyć... Zzieleniał, a następnie zwymiotował.

Brigid wywróciła oczami. Podeszła do Onezyma i gestem znamionujacym wielką wprawę z czasów studenckich, złapała go za włosy na karku.
- Do góry! - zakomenderowała ostro i szarpnęła go, aby się wyprostował. - Oddech, głęboki... Na raaaaaaz!

Onezym znowu się zgiął i rzygnął rzęsiście. Brigid ze spokojem odczekała aż fala przejdzie i powtórzyła operację, cały czas wisząc na Judaszu ołowianym spojrzeniem. Puściła rewolucjonistę dopiero, gdy torsje przeszły.

- Kontyynuując: od początku stałam na stanowisku, że powinniśmy się ciebie trzymać. Woltę moich przekonań zawdzięczasz tylko sobie. Mówiłam ci: nie masz ich - Brigid targnęła głową, wskazując malarkę i drwala - i nie masz mnie. To była twoja szansa, którą ci dałam ot tak, na fali gasnącej sympatii. Nie skorzystałeś, licz się z konsekwencjami. Ja się liczę. Judaszu Iskarioto. Zwalniam cię z obietnic mi złożonych. Za dotychczasową służbę nic nie chcę, bo mnie to brzydzi tak mocno, że zaraz rzygnę śladem mego towarzysza. Straciłeś jedną trzecią sług. Nie musisz fatygować się z pożegnaniami. To jest koniec. Onezymie, mój koń!

Drwal zaś nie odezwał się więcej. Po prostu ruszył dalej drogą trzymając w dłoni latarnię. Miał prosty cel... Miasto. Miał swoich świetlików. Miał i swego kłamcę, nie potrzebował usług kolejnego.

Judasz odczepił z koła cztery klucze, wziął je w garść i podszedł do mniszki.
-To jest klucz do miłości. - Wskazał mały, niepozorny twór z kryształu. - To z kolei klucze do sukcesu i władzy. - Jak bliźniaki, ciężkie, rzeźbione barwy rudy żelaza wymieszanej z krwią. -Ostatni klucz. - trzymał go w osobnej dłoni, klucz był dymem, jak kółka dymy puszczane paląc fajkę utrzymywany był w całości. Nie mogła nazwać barwy owego dymu. Nigdy jej nie widziała. - To klucz do czasu przeszłego. Każdym z nich możesz naprawić stracone szanse, spędzić czas z tymi którzy umrą tak jak być miało, a nawet odwlec ich śmierć. Wreszcie, możesz samemu dokonać żywota bez nienasycenia. Brigid, nie ma człowieka który przeszedłby wobec tego beznamiętnie.

Brigid wsadziła stopę obutą w sandał w strzemię. Onezym strzemię przytrzymywał, trzymał też konia za wodze tuż przy pysku. Wyśmienicie podawał strzemię. Jedyne, co udało się osiągnąć Judaszowi to to, że Brigid na chwilę zamarła w pół ruchu, zanim umieściła swój kościsty tyłek w siodle.

- Tak? - zapytała tonem osoby z własnej woli pozostajacej poza nawiasem. - Tak? No to patrz teraz.

W tej chwili koń powinien parsknąć, grzebnąć kopytem w ziemi, może nawet stanąć na zadnich nogach, by było dramatycznie i pięknie zanim ruszy w siną dal. Oczywiście, nie zrobił nic z tych rzeczy, bowiem to Brigid siedziała w siodle, a jej rzeczy piękne w swym dramatyzmie się nie zdarzały. Koń westchnął nostalgicznie z głębi końskich piersi, uniósł ogon i z ukontentowaniem wypuścił na glebę kilka jabłek parującego nawozu. Zaparł się też iście jak osioł, nie jak koń, i nie chciał za cholerę ruszyć z miejsca, chociaż Brigid raz za razem uderzała piętami jego brzuch.

- Onezym - oznajmiła z rezygnacją - zrób coś.

- Trzeba poczekać, aż skończy - odparł rewolucjonista poważnie. Nie ryknął śmiechem i Brigid była mu za to cholernie wdzięczna.

- Zobaczysz, jak mój rumak się wysra - warknęła do Iskarioty i zasznurowała wąskie usta z solennym wewnetrznym postanowieniem, że się już nie odezwie, bo i nie ma po co.
 
Kritzo jest offline