Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2012, 10:45   #91
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
siadła, obwijając starannie nogi połami luźnego habitu. Nalała sobie wina aż pod krawędź pucharu. Może alkohol zabije wszechobecny, klejący się do nozdrzy zapach chuci. Może przynajmniej wytłumi albo sprawi, że będzie to jej obojętne. Taką miała nadzieję. Wynurzeń wodza rewolucji o jego wizji najwspanialszego ze światów słuchała jednym uchem. Liczyła. Ile dni upłynęło od czasu, kiedy okoliczności były dla niej przychylne? Kiedy to ostatni raz było, że jej się zdarzyło? Rok, dwa miesiące i czternaście dni. Absolwenckie spotkanie po latach. Otwarty bar i przechwałki, komu się lepiej w życiu powiodło, kto ma lepszą pracę, ładniejszą żonę i mądrzejsze dzieci. Niejaki Matthew, tak zalany, że musiała go dowlec do pokoju. Żonaty i dzieciaty, rzecz jasna. Nienajpiękniejszy i obdarzony tężyzną fizyczną strzyżyka. Zasnął w trakcie.

„Boziu, jakie to żałosne było. Jaki żałosny on był, a ja wcale nie lepsza".

Ręka Brigid drgnęła niekontrolowanie i mniszka oblała się winem, słodkim i lepkim. Israel zamilkł w końcu i czekał na jej reakcję. Gdyby miała postąpić według filozofii, jaką jej właśnie wyłożył, chlusnęła by mu w twarz winem i rąbnęła w łeb czarą. Tego w tej chwili pragnęła najbardziej. Małej zemsty na kimś, komu zdarzało się częściej i lepiej niż jej samej.

- Tak mówisz?
- zapytała średnio zainteresowanym tonem. - To bardzo ciekawe. Ta nagła troska o moje pragnienia. Niemal się wzruszyłam. Prawie uwierzyłam. Wiesz, dlaczego "niemal" i dlaczego "prawie". Bo nie jestem jedną z laleczek, którymi grzejesz sobie barłóg, które zobaczyły efekt końcowy i dech im zaparło z zachwytu. Bo doskonale wiem, żeś był zwykłym, szarym człowiekiem, jak i ja. Żeś miał małe pragnienia i zwykłe troski. Jak ja. To, co uczyniło nas wyjątkowymi, to nie nasza siła, nie nasze starania, odwaga czy cokolwiek wewnątrz nas samych... Jakby ci tu powiedzieć, wielki wodzu, byś nie wziął tego za bardzo do siebie? Może wprost? - Brigid upiła mały, dystyngowany łyczek. - To, co czyni nas wyjątkowymi, to ochłapy rzucone przez nieśmiertelnych, dla ich własnych celów i ich własnych pragnień. Odpryski ich wielkości, ich siły i ich mądrości. Mi ochłap rzucił Judasz, tobie Djaus... zasada jednak ta sama, wielki wodzu.

Izrael zmierzył ją wzrokiem, który jeśli by należał do innego człowieka, to nie mówiłby nic złego. Lecz tutaj, w centrum obozu, rewolucji, gdzie wszystko było na jego skinienie – w spojrzeniu tkwiła groźba.
-Tak sądzisz? Muszę przyznać, że Judasz nieźle cię poinformował, acz przeinaczył prawdę. Złapały mnie zjawy. Kiedyś, dawno. Djaus myślał, że mnie ratuje. Jakże on się mylił. Widzisz, ty też uciekłaś od Judasza. Tak i Djaus chciał użyć mnie do swych celów. Nic niezwykłego się tam nie stało. Uwolnił go, a ja, mówiąc językiem tych wszystkich prostaczków wkoło, obiłem mu metalowy pysk. - Zamyślił się. - Stwierdził, że mnie przeklina, że nie będę już jeden, że będę w pewnym stopniu niewolnikiem losów. Ale to nonsens. Nie ma nigdzie drugiego Izraela. Oto cała historia. Można to potraktować jak pewien symbol. Wszak nie poddałem się żadnej z sił. Wiesz, czemu to mówię? Bo wyglądasz mi na prawdziwego człowieka, a tacy powinni budować nowy świat.

Brigid zasępiła się nad swoim winem. Bardzo chciała podać Fafnirowi rozwiązanie zagadki pod pokryty łuską nochal. Miała jednak nikłe możliwości weryfikacji Israelowych opowieści.
- Miód na moje uszy i styraną duszę, mów mi tak jeszcze - zaśmiała się swobodnie i uśmiechnęła się najlepszym ze swoich uwodzicielskich uśmiechów, na jaki rwała podtatusiałych, żonatych kolegów ze studiów. - Jednakże, jeśli mam być szczera, to jest inny Israel.

Izrael nie zrozumiał, może nie chciał dopuścić do siebie takiej myśli. Albo też był równie sprytny jak mniszka. Rzuciła mu przynętę, a on za nią nie pobiegł.
-Nie uśmiechaj się tak, proszę. Są kobiety do kochania i są do chędożenia. Ty nie jesteś żadną z nich.

- Łamiesz mi serce -
jęknęła Brigid teatralnie. - Chyba się powieszę z żałości - parsknęła. - Tak w temacie kobiet do chędożenia - pociągnęła znacząco nosem. - Twoje dwie miłe panie to siostry?

- Matka i córka.

Brigid zatkało.
- Masz fantazję - wydusiła w końcu. - Jak cię najdzie ochota porzucenia fantazyjnych konstelacji i ustatkowania się u boku żonki - daj mi znać. Ojciec dziewczyny cię oszuka. Tymczasem zaś... kiedy ty uskuteczniałeś pochędóżkę, ja ucięłam sobie rozmowę z Heliosem... Kupić ci coś w mieście? Właśnie się tam wybieram.

Izrael zaśmiał się. Chyba go czymś rozbawiła.

-To Helios żyje i jest sprawny? Ciekawe... Sadzać po sposobie, w jaki opuszczaliście miasto, to wasz powrót byłby problematyczny. Więc na moją propozycje skontaktowania mnie z Judaszem odpowiadacie negatywnie?

- Jakże mogłabym odmówić... propozycji wielkiego wodza, wojownika który utrącił aniołowi skrzydło i pełnemu fantazji kochankowi? -
żachnęła się Brigid. - Toż do końca straciłabym widoki na... cokolwiek. Judasz chwilowo jest nieosiągalny. Liczę na to, że napatoczę się na niego w mieście. Przekazać mu coś szczególnego, czy ot tak, rzucić luźno propozycję jak kość burkowi i liczyć, że się połakomi?

-Za sposób zamknięcia tego świata przed wędrowcami, niech poda cenę. Chcę odizolować miasto od nieśmiertelnych. Odpowiedź wy mi przynieście. Z oczywistych względów z Judaszem oficjalnie spotkać się nie mogę. Cena ni gra roli.

- To świetnie. Idę po konie zatem. Twoje. Nasze nie nadają się do niczego. Powiem, że to twój oficjalny, wodzowski rozkaz... a, jeszcze jedno. Nie pobolewa cię noga czasami?
- Brigid generalnie już szła do wyjścia.

-Stój.
- Warknął. - Siadaj. Nim pójdziesz po konie, mów. Skąd to wiesz?

„Hehehhhehhhhe”.

Stała chwilę przy wejściu, odwrócona tyłem do niego, by ukryć triumfalny i zły uśmiech. Potem obkręciła się na pięcie i wróciła do stolika. Zasiadła z szelestem szat i nalała sobie powtórnie wina.

- Mówiłam ci: jest inny Israel. Z mojego punktu widzenia jesteś kopią, lustrzanym odbiciem. Powieloną ideą. Z mojego punktu widzenia ty nie jesteś prawdziwym człowiekiem. Anioł, którego oskubałeś, powiedział ci prawdę. Na wypadek, gdybyś chciał skręcić mi kark, by zamknąć mi usta - nie mam interesu w wywieszaniu jawnie dla ogółu twoich tajemnic. I twojej przyszłości. Dbaj o to, bym dalej nie upatrywała w tym korzyści większej niż zachowanie milczenia. W zamian będę ci cedzić, wydarzenie po wydarzeniu, historię życia prawdziwego Israela... czyż nie jestem wspaniałomyślna i hojna?

-Nierozsądnie jest mi grozić
. - Izrael przyjrzał się jej uważniej. Dociekliwie. Jak tygrys okrążający swą ofiarę, gotowy do skoku w każdej chwili. -Ja wiesz, to miałaby być klątwa. Powiedz, co wiesz.
Nie prosił. Chyba do tego nie przywykł.

- Dopatrujesz się rzeczy, które nie istnieją. Nie groziłam ci. Jak mówiłam, nie mam w tym interesu. Podobnie jak ty nie masz interesu w grożeniu mi, więc zdejmij ze mnie to ołowiane spojrzenie. Jeszcze dopatrzę się w nim rzeczy, które nie istnieją i pomyślę, że chcesz mnie rozebrać. Aż drżę cała na myśl konsekwencji takiego nieporozumienia
- Brigid parsknęła śmieszkiem w puchar wina. - Więc róbmy interesy, wodzu. Powiedz mi coś przydatnego, tym razem bez gruszek na wierzbie i pustych obietnic. W zamian odpowiem ci na jedno pytanie. Ten pierwszy Israel, Israel z mego świata, żył długo ponad ludzką miarę, a jego życie było pełne dramatycznych wydarzeń. Wybierz sobie jedno, które chcesz kupić. Kupić, powtarzam. Wiedza nie jest za darmo, a ty nadal mnie nie masz.

Izrael wybuchnął śmiechem. Gromkim śmiechem który chyba rozładował całe napięcie tej sytuacji.

-Wiem, że twój świat jest izolowany. Dla nieśmiertelnych jest prawie niemożliwością doń wejść, ludzie też nieczęsto go opuszczają. Można rzecz, że to wasza wyjątkowa cecha. Czy tamten Izrael spotkał kiedyś nieśmiertelnych? Kogoś z dworu Djausa? Anioła? To moja chęć poznania. Co za nią chcesz?

- Jako kobieta pazerna i chciwa - jestem pewna, że rozumiesz głęboko to cechy - chcę dwóch rzeczy. W zamian odpowiem na twoje pytanie szczerze i nie wyliczę tylko suchych faktów, ale podzielę się także domysłami. Pierwsza część zapłaty to odpowiedź na prościutkie pytanie: co było istotą twego planu z wysłaniem kilku golasów z nic niewartymi medalionami do pałacu? Co w twoim mniemaniu miało to dać? A druga część to jeden z tych nagusów. Potrzebuję sługi, który będzie mi podawał strzemię i nalewał wino. Onezym akuratnie mi podpasował.


-Ha! Zacnie. Nie wymagasz wbrew pozorom dużo. Ta cała akcja to była akcja straceńców. Większość ruszyła pełne religijnego natchnienia, paru chciał podkupić przestępstwa... Dałem im dwa przykazania. Przeciw ciemności mieć radość oraz owe medaliony. Skończeni idioci myśleli, że są natchnięci moją mocą. Czy ja mam jakąś moc? Ale poniekąd było dobrze. Wierzyli w nie. Cel mieli jasny. Dać się pochwycić i trafić do ciemnicy, samego serca mroku. W ich mniemaniu dzięki mocy medalionów i ich oporu zadaliby dotkliwy cios ciemności i być może uszli z życiem. Ja.... Ja tylko sprawdzałem siły. Na ile wiara i radość może stanowić oręż przeciw mrokowi. Prawdę mówiąc spisałem ich na straty. Oczywiście wasze ich uwolnienie zostało przez nich odczytane jako sukces. Ja natomiast miałem za mało czasu aby wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Onezym mówisz? Już raz był sądzony. Wystarczy kolejny proces i zabiorę mu wolność. Oddam wam. Pasuje?

- Potrzebuję sługi, nie niewolnika. Wyczuwasz subtelną różnicę? osądzisz go i powiesz mu, że wierną służbą mnie odkupi swoje winy, jakiekolwiek by tam nie były. Pasuje?

-Boisz się nazwać rzeczy po imieniu. Kobiety... Zawsze brakuje wam zdecydowania, ostatniej kropli krwi. Chcesz dla niego jeszcze większej niewoli, bo nie pochodzenie z zewnątrz, a od środa samego siebie. Mimo to nie nazwiesz tego niewolnictwem.

- Według rodzinnej legendy, mój przodek był kronikarzem
- Brigid przeciągnęła się leniwie. - Człowiekiem słowa, jak i ty jesteś. Nie zaprzeczaj, tak jest. Dla niego i dla ciebie również prawdą było słowo, ta prawda mogła oderwać się od stanu faktycznego, ale nadal nazywał ją prawdą. Taką, jaką chciał, aby była, więc taką się stawała. Ja jestem inna. Mam serdecznie w dupie prawdę malowaną słowami, nawet jeśli ten uczyniony obraz to ja jako tchórz. Wystarczy mi, że ja wiem, jak jest i jaka ja jestem. Nie muszę przeglądać się w oczach tłumu. W twoich także nie. Przejdźmy do interesu. Powiem ci teraz, a jeśli nie dopełnisz obietnicy, nie powiem już nic więcej. Israel mego świata nie urodził się władcą. Urodził się kmiotkiem, mniejszym i słabszym z dwóch braci. Jego imię było Jakub. Był zmyślny jak lis... nie mądry, ale cwany. To nie był człowiek wielkiego formatu. Jednak miał niezwykłe szczęście i spryt, to go wyróżniało. I pozwoliło mu walczyć z aniołem... mam mówić dalej?

Generał władczo skinął dłonią aby kontynuowała – chyba z przyzwyczajenia.

- Israel mego świata, zanim jeszcze stał się Israelem, wracał na ziemię swych przodków wraz z tabunem żon, bachorów, sług, niewolników, stadem owiec i kozami na postronku. Przeprawił tę menażerię przez rzekę, a sam został na drugim brzegu. Zmógł go sen, a nad ranem przyszedł do niego anioł i zaczął z nim walczyć. Zapytasz, czy to mógł być ktoś z dworu Djausa. Moim zdaniem mógł to być i sam Djaus we własnej osobie. A domysły te pozwala mi snuć przekaz, że w pewnym momencie twój pierwowzór zorientował się, że nie z aniołem walczy... ale z bogiem. Zmagania były długie i nie ma sensu ich teraz opisywać, to nic nie wniesie. Efekt był taki, że anioł został złapany i unieruchomiony, a pierwszy Israel wymógł na nim błogosławieństwo. Anioł rzekł: „Od teraz nazywać się będziesz Israel, bo walczyłeś z Bogiem i ludźmi, i wygrałeś”. I pobłogosławił mu, jednocześnie zabierając władzę w lewej nodze. A teraz najlepszy punkt moich cennych przemyśleń na temat twego stanu: Israel mego świata został pobłogosławiony. Ty wielokrotnie mi mówiłeś, że Djaus cię przeklnął. Głupi nie jesteś. Oczywisty wniosek wyciągnij sobie sam.
 
Asenat jest offline  
Stary 02-04-2012, 19:57   #92
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Cisza. Izrael przeciągnął się na krześle niczym kot który właśnie złapał wielką mysz i jest z owego faktu wielce zadowolony. Rewelacje mniszki przyjął bez zbytniego entuzjazmu, napił się wina i wciąż bardzo zadowolony z siebie, wpatrywał się z pustą czarę. Odłożył ją mocarnie, metal zabrzęczał jakby generał pieczętował ważną decyzje.

-Brigid... Myślałem, że powiesz coś ciekawszego. Ta historie nie jest warta nawet pół człowieka. Gratuluje, zmusiłaś mnie do przepłacenia. Ufam, iż nasza współpraca będzie się dobrze układać.

Dwa razy zapukał w stół. Jak spod ziemi, w namiocie pojawiło się trzech osiłków, pochwyciło ją, obaliło strącając ze stołu naczynia i zabrało się do podwijania habitu, a Izrael poluzował spodnie.

-Mimo wszystko, abyś nie wyszła z tego namiotu z poczuciem całkowitego tryumfu, a ja straty, trzeba wyrównać rachunek do zera.

Po chwili uściski puścili, a Izrael zaśmiał się rozbawiony rzucając krótkie, acz niebezpiecznie brzmiące „żartowałem” odprawił ją z namiotu. Czyżby wódz rewolucji manifestował silę czy też był szaleńcem? Jedno może to znaczyło gdy kwaśny, złowrogi uśmiech żegnał kobietę z namiotu.
Pozostało znaleźć jej resztę kompanów. W drodze na to, niecałe dziesięć minut po rozmowie z wodzem natknęła się na scenę z Onezymem w roli głównej. Stał on na drewnianym podwyższeniu, trzymany przez dwóch mocarnych drabów. Ludzie coś wykrzykiwali, spluwali na błotnistą na ziemię i... Śmierdzieli. Scenę oświetlały dwie srebrne latarnie zawieszone na wysokim słupie. Prócz ich niedawnego znajomego i drabów ubranych w jakiś rodzaj jednobarwnych, bordowych mundurów w kratę, znajdował się sędzia. Tęgi osobnik, kapłan rewolucji, komisarz czy inny czort w szarobłękitnej, zszarzałej szacie przypominającej poniekąd sutannę. Na ramionach miał zarzucony gruby, wełniany płaszcz, czarny z powyzywanymi inskrypcjami których z tej odległości nie mogła odczytać, podobnie jak masy pergaminów zasuniętych u pasa (i sadzać po zużyciu, raczej nigdy nie wyjmowanych, ot taki element ozdobny). Na twarz zasunięta miał maskę przedstawiająca ptaka o długim dziobie, podobną jak nosili ongiś lekarze podczas epidemii dżumy.

-Onezym, syn Chilkiasza zostaje pozbawiony godności bojownika oraz uznany winnym zbrodni przeciw rewolucji w postaci odchyleń ideowych. Jednocześnie, ze względu na jego zasługi kara zostaje zamieniona na pokutę pod okiem... Brigid... syna... córki... eee... Tak! Zapraszam!

Jak w teleturnieju, żandarm rewolucyjny (drab brzmiało zdecydowanie adekwatnej) pochwyciłją z tłumu i zaprowadził przed oblicze sędziego. Ten z gratulacjami kazał jej podpisać, iż przyjęła role nadzorcy pokuty byłego bojownika które teraz z bardzo gorzką miną przyglądał się jej. Tłum skandował jakby wygrała główną nagrodę w teleturnieju.

***

Kristberg zabrał więc konie, a służba stajenna przyglądała się mu z mieszaniną podziwu i strachu. Ludzie lubią takich jakimi sami chcą być. Złamał zasady – jest potężny. Za nic je miał, z nonszalancją idzie dalej – tak to musiało wyglaac w ich nic nie pojmujących umysłach. Tymczasem drwal przymknął oczy wychodząc ze stajni, ciepły powie gasnących po zabawach ognisk uderzył go w twarz. Słyszał jakieś rozmowy, a za kurtyną powiek grały kolory, jasne i czyste. Oto rozmawiały duchy która niezliczoną ilość przyjął do latarni.
Krwawoczerwony, wielki duch którego kontury falowały jak plama na wodzie, a głos syczał po wężowemu zastanawiał się nad istotą ludzkiego gniewu. W bardzo naukowy sposób oceniał jego motywacje, powody, sile uczyć oraz bardzo poważnie dyskutował z jasnoczerwonym duchem idee sprawiedliwego gniewu w obronie pokrzywdzonych, zasad i ładu.
Nieśmiało bladożółty duch Bęccy splotem wielu złamanych promieni świetnych „spoglądał” na drwala. Chciał coś powiedzieć...

-Zrobiłeś dobrze. Tak myślę.

***

Cała trójka wybrańców Judasza wraz z końmi, dla nich oporządzeniem oraz skromną osobą Onezyma znajdowała się już kilka metrów w las od jednego z bocznych przez z obozu gdy drogę zastąpił im... Stary znajomy z kluczami. Judasz. Trochę ubłocony (co zresztą nietrudne było w lesie) wylazł z krzaków. Onezym wzdrygnął się na jego widok, malarka poczuła skołowanie zmysłów do którego w sumie już mogła się przyzwyczaić. Duchy w lampie szeptały.

-Prędko widzimy się ponownie. Gratuluje negocjacji, w sam raz jak na moją kapłankę! Nie, nie tobie Lorraine, ty schrzaniłaś kompletnie. Ale Brigid, no, no... Widzę, iż dalej, mimo wszystko, realizujemy te same plany. Jeśli planujecie teraz dostać się do miasta, oj... Nie polecam. Kolejnego z niego wyjścia przez was tak łatwo nie wytłumaczę, a i podpadliście kilku wampirom. Moja reputacja i tak jest nadszarpnięta... Kiedy Izrael będzie oczekiwał swego gościa?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 10-05-2012, 09:38   #93
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
tan Brigid przy opuszczaniu obozu można było opisać tylko jako narastające wkurwienie. Chociaż, w sumie, powinna triumfować - wielki wódz pokazał to, co przeczuwała - że w istocie jest małą, wredną mendoweszką, że myśli, pragnienia i sposób działania Israela nie przynależą człowiekowi wielkiego formatu, ale godnemu pogardy pasożytowi. Była wściekła. Na Israela i na Judasza, na niego przede wszystkim, że ją pchnął w te wydarzenia, w których być właściwie nigdy nie chciała, zwiodła ją tylko poetyka snu w ich pierwszym spotkaniu i czas jakiś potem... Na ten świat w ogólności też była wściekła. Chciała pogawędzić chwilę z Fafnirem, ale napatoczył się Onezym, którego miała pilnować i strzec na drodze do prawomyślnego postrzegania rewolucji, co za kuriozalne zaplecenie losu - a potem nadciągnął Krsitberg i Lorraine i jakoś jej było niesporo do wyciągania pergaminu... Fafnir mógł poczekać, w końcu smoczą cierpliwość opiewają w pieśniach. Odetchnęła więc, wlazła na siodło i rozpoczęła nauki, a raczej plotła trzy po trzy, co jej ślina na język przyniosła, bo nie miała koncepcji na to, co zrobić z rewolucjonistą buntownikiem.

- W moim świecie
- tłumaczyła Brigid idącemu obok niej Onezymowi - jest wiele strasznych chorób. Jedną z nich jest ospa, zwana ospą prawdziwą... człowieka obsypują krosty i umiera. Ale tą chorobę udało się pokonać, i miał w tym udział człowiek nazywający się tak jak ty. Onesimus był niewolnikiem.... yyyy, kapłana, w mieście Boston. Kiedy statek zza dalekich mórz przywlekł do miasta ospę, kapłan zapytał Onesimusa, czy kiedykolwiek chorował na tę zarazę. Onesimus odpowiedział "tak i nie", wyjaśniając że w jego ojczyźnie mądrzy ludzie biorą wysięki z ciała chorych i celowo wcierają w zadrapanie lub nacięcie na skórze osoby zdrowej. Ci ludzie potem - jeśli się powiodło - chorowali lekko i szybko zdrowieli, zdobywali też odporność na całe życie. Brzmi strasznie, bo niby po co zarażać zdrowych... ale twój imiennik ocalił wiele istnień. Rozumiesz, pozornie idiotyczne postępowanie, a...

Urwała, bo przed nimi stanął Judasz. Wysłuchała go, macając po szacie w poszukiwaniu swego przybornika. Uznała jednak, że w sumie szkoda tak pięknego przedmiotu i dyskretnie wskazała Onezymowi, by podał jej spoczywający pod krzakiem kamień. Kamień ujęła w rękę i przekazała swemu słudze wodze, by postąpić przed siebie z godnością i walnąć Judasza z rozmachem w bok głowy.

Judasz uchylił się przed kamieniem. Nie nadzwyczajnie, ot tak zwykle, o włos bardzo zdziwiony. Nawet nie uspokajał mniszki ale też nie dolewał oliwy do ognia. Milczał. Onenzym spojrzał na nią i zadał iście inteligentne pytanie:
-Czy to... Iskariota?
- Nie, króliczek wielkanocny! -
warknęła Brigid z furią. - Ty... ty... ty popłuczyno po archetypie! Ty kurwo okoliczności! - wrzasnęła, aż echo się poniosło. I została zignorowana. Jak zwykle. Jakby była niewidzialna. To już powinno przestać dziwić, a jednak nadal dziwiło. I bolało.
-Tak. To on.- drwal choć był poirytowany, to jednak nie pozwolił sobie naokazywanie emocji. Trochę się bał. Głównie tego co się mogłoby stać, gdyby sobie pozwolił na brak kontroli. Nie chciał powtórki z kuźni, ani z tej napaści … na Lorraine. Spytał się wprost Judasza.- Czego tu chcesz?
-Upewniam się czy moi pomocnicy działają sprawnie i czy nie potrzebują mojego wsparcia? Zakładam, że ktoś bardzo śmierdzący złożył wam kontrpropozycje do mojej, a wy i tak chcecie iść własną drogą. Chociaż jak do tej pory realizujecie moje zamiary. Co za niefart.
- Zakpił.
- Mąż stanu się znalazł! Ojciec uciśnionych! - bulgotała w tle Brigid, ignorowana przez wszystkich obecnych.
-A jakiegoż niby wsparcia mógłbyś udzielić i skąd ten pomysł, że nie zostałeś już wydany?- wtrącił Cień.- Judaszu, Judaszu... ty nie umiesz zdobywać przyjaciół, co? A i z sojusznikami ci idzie kiepsko.
-Skoro widzisz i wiesz wszystko... to po co tu jesteś?-
burknął Kristberg.
-Taka karma. - Zaśmiał się do cienia jakby wreszcie znalazł z kimś wspólnego ducha porozumienia? Może się tak wydawało? Nawet najprostsze stwierdzenia nieśmiertelnego malarce wydawały się nieskończonym labiryntem, za jedną prawda kryła się następna i następna. Wszystko miało czwarte, piąte, szóste dno.
-Podsumujmy fakty. Chcecie posłużyć się naszym drogim Izraelem aby przy jego pomocy wydobyć Heliosa i zaprowadzić, czekajcie, jak to było... Pokój, miłość i sprawiedliwość? Dokładnie o co was prosiłem. Zignorowaliście jak do tej pory kilka punktów mojego planu, więc... - Judasz przerwał i... Kichnął. - Więc kłamiecie samych siebie myśląc, że wam się uda. Między innymi otwarta pozostaje kwestia klucza do pewnych kajdanek. Nie sądże też aby osłabiony Helios gotów był w godzinę i sekund dwadzieścia pięć przygotować odnowienie królestwa kiedy to na karku będą dyszeć mu ciemności... Wciąż niepokonane, bo i czym i kim?
Tymczasem Onenzym przystępował z nogi na nogę próbując ogarnąć fakty. Brigid zaś zamilkła, mełła już tylko przekleństwa pod nosem i rozglądała się za większym kamieniem.
 
Asenat jest offline  
Stary 25-05-2012, 23:21   #94
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
- Działamy tak jak nam wyjdzie. -Mówiła niemal nie poruszając ustami. Irytacja ukryła się pod zasłoną pozornej obojętności. Lorraine nawet nie spojrzała na Iskariotę, patrzyła gdzieś w bok.

- Nasze sukcesy to zapewnie logika historii i losu. Marny w tym Twój udział. Gdybyś powiedział nam wszystko od razu... byłoby prościej. Sam jesteś sobie winien, że robimy co nam się podoba. Zresztą tego chciałeś. Mogło być lepiej, ale nie jest. Czego więc chcesz? Znów się zabawić podsuwając jakieś wątpliwe wskazówki?

-Wątpliwe? Wątpliwe? Dziecko, tutaj wszystko jest wątpliwe. - Judasz podszedł do malarki. - Nic nie jest pewne. Czy możesz dokonać teraz najprostszej oceny, zasadniczej? Czy jesteś dobra czy zła? Czy jesteś dość świadoma? Jeśli powiem coś odwrotnego? Gdzie będzie prawda? U czarodziejki barw czy Pana Kluczy? Kto nas rozsądzi? Ktoś wyżej? Niżej? - Judasz zaśmiał się rozbawiony. - Prawda nie jest tautologią, a tylko arbitralnym osądem który należy do najpotężniejszego. Jako, że nie można i tego osądzić, prawdy nie ma. Skoro prawdy nie ma, nie ma i bytu. Może patrzysz tylko na odbicie świata? Jeśli masz nadrzeczywistość, a tutaj to tylko jej odbicie? Wypaczone, logika logiką nie jest, los losem nie, tylko krzywym zwierciadle. Wybieraj, w żadnej koncepcji nie ma takiego szczęścia jak niewidzialna ręka która cię poprowadzi.. - Judasz splótł dłonie na piersi. - Jesteś człowiek i masz wolę. Tylko ona determinuje twe czyny. No i, ale to tylko dla tego, że jestem sprytniejszy, ja. Pomyśleliście po co idziecie do miasta?

- Prawda jest taka, że jesteś krętacz. Wykorzystujesz innych. A skoro nie ma pewności co do prawdy obiektywnej, to cała ta sytuacja jest wyłącznie dla zaspokojenia Twoich potrzeb. Ponieważ nie jesteś absolutem, możemy Cię poprostu olać. Zniewoliłeś nas tą i jakimiś dwoma następnymi misjami, bez żadnego odgórnego autorytetu. Umowa dotyczyła zrobienia rewolty. My ją robimy, nie ma zwrotów. A nie sorry... Ty lubisz robić zwroty, raz tak raz tak, tutaj zachachmęcimy, tu poświęcimy kogoś. Jakbyśmy padli trupem, nie przejąłbyś się w ogóle i zwerbował kolejnych, ale okazja na zawsze minie. Rusz więc swoją *sprytniejszą* głową i zorganizuj to tak, by się nam nie chciało szukać alternatywnych rozwiązań. Olśniło wreszcie? - Na chwilę wyzywająco spojrzała mu w oczy, ale to był zły ruch. Nieokreśloność znów ją uderzyła, więc odwróciła wzrok, czekając co powie reszta, lub sam Klucznik.

-Prawda jest jedna. Jedna, jedyna i nie ma nic poza prawdą. Słońce jest słońcem, krew krwią, podłość podłością. A dla ciebie to niewygodne. Lubisz kryć za kłamstwami i retoryką swoje odbicie.- syknął drwal w irytacji.- Lubisz udawać, że nie istnieje prawda, bo po prostu boisz się jej spojrzeć w twarz. I nie dziwię się. Wątpię by spodobało ci się to kim naprawdę jesteś.
Brigid znalazła kamień, odpowiedni, ładnie leżący w ręku. Schowała go do rękawa.

- Muszę się zgodzić z wiejską filozofią naszego drwala - wycedziła słodkim głosem. - Prawda nie jest wynikiem arbitralnych decyzji. Prawda nie należy do tego, kto głośniej drze mordę ani kto sprytniej zapodaje kłamstwo za prawdę. I prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży. Wątpię, byś kiedykolwiek zabłądził w te rejony, Judaszu. Dlatego wątpię też w szczerość twoich pobudek.

Judasz w dalszym ciągu milczał. Pozwolił im się wygadać, porzucać w niego kamieniami czy cokolwiek luzującego atmosferę. Tymczasem rewolucjonista przyglądał się kluczom Judasza. Chyba próbował je policzyć... Zzieleniał, a następnie zwymiotował.

Brigid wywróciła oczami. Podeszła do Onezyma i gestem znamionujacym wielką wprawę z czasów studenckich, złapała go za włosy na karku.
- Do góry! - zakomenderowała ostro i szarpnęła go, aby się wyprostował. - Oddech, głęboki... Na raaaaaaz!

Onezym znowu się zgiął i rzygnął rzęsiście. Brigid ze spokojem odczekała aż fala przejdzie i powtórzyła operację, cały czas wisząc na Judaszu ołowianym spojrzeniem. Puściła rewolucjonistę dopiero, gdy torsje przeszły.

- Kontyynuując: od początku stałam na stanowisku, że powinniśmy się ciebie trzymać. Woltę moich przekonań zawdzięczasz tylko sobie. Mówiłam ci: nie masz ich - Brigid targnęła głową, wskazując malarkę i drwala - i nie masz mnie. To była twoja szansa, którą ci dałam ot tak, na fali gasnącej sympatii. Nie skorzystałeś, licz się z konsekwencjami. Ja się liczę. Judaszu Iskarioto. Zwalniam cię z obietnic mi złożonych. Za dotychczasową służbę nic nie chcę, bo mnie to brzydzi tak mocno, że zaraz rzygnę śladem mego towarzysza. Straciłeś jedną trzecią sług. Nie musisz fatygować się z pożegnaniami. To jest koniec. Onezymie, mój koń!

Drwal zaś nie odezwał się więcej. Po prostu ruszył dalej drogą trzymając w dłoni latarnię. Miał prosty cel... Miasto. Miał swoich świetlików. Miał i swego kłamcę, nie potrzebował usług kolejnego.

Judasz odczepił z koła cztery klucze, wziął je w garść i podszedł do mniszki.
-To jest klucz do miłości. - Wskazał mały, niepozorny twór z kryształu. - To z kolei klucze do sukcesu i władzy. - Jak bliźniaki, ciężkie, rzeźbione barwy rudy żelaza wymieszanej z krwią. -Ostatni klucz. - trzymał go w osobnej dłoni, klucz był dymem, jak kółka dymy puszczane paląc fajkę utrzymywany był w całości. Nie mogła nazwać barwy owego dymu. Nigdy jej nie widziała. - To klucz do czasu przeszłego. Każdym z nich możesz naprawić stracone szanse, spędzić czas z tymi którzy umrą tak jak być miało, a nawet odwlec ich śmierć. Wreszcie, możesz samemu dokonać żywota bez nienasycenia. Brigid, nie ma człowieka który przeszedłby wobec tego beznamiętnie.

Brigid wsadziła stopę obutą w sandał w strzemię. Onezym strzemię przytrzymywał, trzymał też konia za wodze tuż przy pysku. Wyśmienicie podawał strzemię. Jedyne, co udało się osiągnąć Judaszowi to to, że Brigid na chwilę zamarła w pół ruchu, zanim umieściła swój kościsty tyłek w siodle.

- Tak? - zapytała tonem osoby z własnej woli pozostajacej poza nawiasem. - Tak? No to patrz teraz.

W tej chwili koń powinien parsknąć, grzebnąć kopytem w ziemi, może nawet stanąć na zadnich nogach, by było dramatycznie i pięknie zanim ruszy w siną dal. Oczywiście, nie zrobił nic z tych rzeczy, bowiem to Brigid siedziała w siodle, a jej rzeczy piękne w swym dramatyzmie się nie zdarzały. Koń westchnął nostalgicznie z głębi końskich piersi, uniósł ogon i z ukontentowaniem wypuścił na glebę kilka jabłek parującego nawozu. Zaparł się też iście jak osioł, nie jak koń, i nie chciał za cholerę ruszyć z miejsca, chociaż Brigid raz za razem uderzała piętami jego brzuch.

- Onezym - oznajmiła z rezygnacją - zrób coś.

- Trzeba poczekać, aż skończy - odparł rewolucjonista poważnie. Nie ryknął śmiechem i Brigid była mu za to cholernie wdzięczna.

- Zobaczysz, jak mój rumak się wysra - warknęła do Iskarioty i zasznurowała wąskie usta z solennym wewnetrznym postanowieniem, że się już nie odezwie, bo i nie ma po co.
 
Kritzo jest offline  
Stary 26-05-2012, 17:01   #95
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Zapominasz że widzieliśmy druida. Im też ofiarowałeś klucz?- spytał drwal ironicznie.- A może cały pęk kluczy? Co się naprawdę wtedy stało? Tylko bez wykrętów i demagogii, bez koloryzowania. Co się naprawdę wtedy stało? I czemu ów osobnik ma do ciebie żal?
Klucze niewątpliwie kusiły. Nawet Kristberga, który wszak sukcesu nie potrzebował, ni władzy nigdy nie pragnął. A miłość wszak miał. Niemniej klucz czasu przeszłego?
Nie miał pomysłu do czego miałby użyć go teraz. Ale w przyszłości? Problem z podarkami Judasza był jednak taki, że wydawały się być zatrutymi słodyczami. Koniec końców mogli, jak druid, żałować że skorzystali z nagrody.

-Są idiotami. Debilami. Kretynami. - Zamilkł. Nie śmiał się z reakcji konia, jakby się jej w stu procentach spodziewał. Milczał kilka chwil, zacisnął wargi aż zbladły przypinając powrotni klucze do pęka. -Adam i Łucja naczytali się platońskich czy czort ich wie, w każdym razie bzdur o miłości idealnej, dwóch połówkach owocu czy istocie z dwoma parami nóg i rąk która bogowie mieli rozdzielić aby nie była zbyt potężna. Naczytali się więc i ich pragnienie było jedno: stać się nieśmiertelnymi, ale razem. Transcendentalność, chcieli jej. Thea długo ich zniechęcała. Ostatecznie musiałem to zrobić. I wiecie co? Im ta pokraczna forma się spodobała. Nie dostrzegają czym są. I nie o to mają pretensje. Niedawno zalazłem im za skórę. Odebrałem im nieśmiertelność. Musiałem to zrobić dla Oczu Nieba aby mi pomogła. Wiecie czemu? Bo odebranie nieśmiertelności to dla nich ostatnia nadzieja. Rozumiecie już? Głupota, to czego nienawidzę w waszym rodzaju.

Judasz burknął. Mówił szybko, namiętnie, język plątał się dziwaczniej, słowa brzmiały jak niesowite melodie piszczałek. Jego wypowiedź brzmiała odrobinę jaśniej i klarowniej. Nie bardzo, lecz znaczniej niżeli dotychczas. Nic dziwnego, ich mocodawca aż spocił się z z wysiłku.

- No patrz... jak chcesz, to potrafisz -
oceniła Brigid z wysokości siodła. - To jednak zbyt mało i za późno, bym zmieniła zdanie. W innych okolicznościach przyrody powiedziałabym, że mi przykro. Ale wiesz co, nie będę kłamać. Czuję tylko ulgę.
Rumak Brigid opróżnił kiszki, ale dalej za nic nie chciał ruszyć. Zrezygnowana mniszka zlazła z siodła i pociągnęła go za wodze, by przedefiladować obok Iskarioty z głośnym plaskaniem sandałów. Nie obejrzała się nawet i znikła na drodze prowadzącej do miasta.

- Morał z tego jest taki, że jak samemu na coś nie zapracujesz, to tego nie utrzymasz przy sobie. Twoje prezenty są podszyte pokusą i można je tak łatwo stracić, jak zyskać. Co nam po zmianach, jeśli jesteśmy nadal sobą? Skąd pewność, że będziemy pasować do nowego, wyczarowanego przez te klucze świata? Jeśli nie, jeśli zażyczymy sobie zbyt wiele, to możemy to stracić, spadając na samo dno. - W jej oczach było widać wyrzut, może nawet współczucie do Łucji i Adama. - Jeśli będziemy chcieli zbyt mało, to równie dobrze moglibyśmy osiągnąć to sami. My jesteśmy teraz Twoimi kluczami do tego świata, by go zmienić. Najwyraźniej inaczej nie możesz osiągnąć tego czego Ty chcesz. Ty masz swoje metody, my swoje. Ty używasz kosmicznej magii, a nasz rodzaj stawia swoje życie na szali idąc do przodu. Postaw i swoje, a nie wysługuj się nami. Może wtedy zrozumiesz, kiedy Twoje plany są czymś więcej niż partią szachów. W końcu dla kogo jest to całe zamieszanie? Jeśli to tylko kwestia kilku nieśmiertelnych, to lepiej było brać właśnie takich - oni by zrozumieli, nie robiliby kłopotu. Jeżeli to dla setek ludzi, którym odebrano możliwość decydowania o swoim losie... to my jesteśmy tacy jak oni. - Aż cisnęło się na język, że szczególnie od momentu spotkania z Judaszem. - Chyba nie bez powodu wybrałeś właśnie nas.

Kristberg nie czuł się na siłach prawić morały i uświadamiać błędy Judaszowi. Nie czuł moralnej wyższości nad zdrajcą, by mu wyjaśniać sytuację. Ani też by mu uświadomić, że za retoryką ukrywa egoizm. Skoro byli szczęśliwy stając się tym czym się stali, to czemu ma im to odbierać?
Dlaczego Judasz miał ich uszczęśliwiać na siłę? Zresztą nie robił tego ze szlachetnych pobudek.
A w ramach spłaty długu wobec Oczu Nieba.
Drwal westchnął smętnie i rzekł.- Nie przejmowałbym się nami. Ot powiesz królowi i królowej, że się zbuntowaliśmy, zrobisz zatroskaną minę. I po sprawie. Albo wymyślisz inne kłamstwo. A skoro wiesz jak poszło Brigid, to zapewne zdołasz się sam skontaktować z Izraelem. I poprowadzić te baranki w jego obozie na rzeź.

Judasz przyglądał się im z zastanowieniem w oczach. Niesamowita analiza błyskała w jego oczach barwy pierwotnego kosmosu. Tak jakby domyślał, a jednocześnie już wszystko wiedział. Odpiął z pęka jeden z kluczy i wrysował sobie nim kontur drzwi. Wszyscy poczuli jak ze szpary wyrwanej w przestrzeni dobywała się woń zgnilizny, trupie rozkładu i cmentarnego pyłu. Lecz jedynie malarka widziała purpurowy kolor bramy, falujący i drgający w chaotycznym rytmie.-Pragnąłbym zauważyć, iż jeśli czegokolwiek tym kierunku nie zrobicie to ani do miasta się nie dostaniecie ani do więzienia Heliosa.
Zrobił krok do tyłu, zniknął, po prostu rozpłyną się w powietrzu, a brama trzasnęła głuchym echem niesionym przez las. Las wydawał się dzikszy. Groźniejszy. Ich nowy towarzysz, niewolnik mniszki stał jeszcze tutaj i wzdychał.
-Możecie mi wyjaśnić w czym ja właściwie biorę udział?
- Z czym nie zrobimy? -
Lorraine nie zdążyła już zapytać Judasza. Obrzydzenie opóźniło jej refleks. - Czasem sami nie jesteśmy pewni Onezymie.
-Musimy już ruszać, jak najszybciej do zamku.-
stwierdził Kristberg i spojrzawszy na Onezyma dodał.- Powinieneś się Brigid spytać, nie nas. W końcu to jej służysz.
Ostatecznie nie zamierzał brać na siebie wysiłku wyjaśniania spraw, których sam do końca nie rozumiał.
- A ma to jakieś znaczenie? Wpakowałeś się to bez swojej woli. Dowiesz się z czasem, kiedy i my się dowiemy. Teraz chodźmy, bo nasze rozdzielanie się, nie prowadzi nigdy do niczego dobrego...-odparła malarka.
Drwal zaś bez słowa ruszył w kierunku którym udała się Brigid. Nie było co tracić czasu na dalsze tłumaczenia i rozmowy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-09-2012, 14:39   #96
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Zostali sami. Znaczy się niezupełnie – wciąż pozostawał z nimi namalowany pies którego właściciela wciąż nie mogła dojść komu go podarować oraz Onenzym, wielce zdezorientowany w chwilach milczącej drogi wraz z malarką i drwalem, gdy próbowali dogonić Brigid. Ich nowy kompan próbował ułożyć wszystkie fakty w głowie, co widać po jego spoconym, zamyślonym obliczu oraz chwiejny, kołyszącej się aurze dla Lorraine. Miał w stosunku do nich tylko dobre zamiary – co mogło być pociechą.
Mniszka odjechała dość daleko, dogonienie jej musiało zająć trochę czasu. Las był... Straszny. Po prostu straszny jak w tandetnym filmie, dostali gęsiej skórki, oglądali się panicznie za siebie. Taki był klimat tego dusznego lasu. Od strony miasta płynęło jadowicie zimne, acz rześkie powietrze. Duchy w lampie drwala szeptały, debatowały. Nie za bardzo rozumiał o czym, wydawałoby się, że mogło być to irytujące. Nic bardziej mylnego. Natura duchów była dobra i świetlista i nawet ich mowa zaprowadzała spokój w sercach. Cień chyba prychnął zajadle. Dotrwawszy do mniszki, pozostała im wspólna wędrówka ku bramom miasta, czy raczej temu co po niej zostało podczas ich brawurowej ucieczki.
Niespodzianki czas zacząć. Bramy pilnowały, rozstawione całej długości... Zbroje. Takie samie jak w pałacu zbroje wielkoludów uzbrojenie w jeszcze większe pawęże i włócznie, puste ale czy na pewno? Malarka widziała w nich jasną, delikatną aurę pożeraną jakoby przez ciemność. W szczelinach zbroi kryły się miłe zwierzaczki rodzaju który mniszka spotkała w pałacu. Zbroje nieruchomościowego oddechu tylko jakby szmer z wnętrzom ulu. Duchy drwala zatrwożyły się, szeptały coś. Tuż przed „żywym” murem stał jeden z dworzan, wampirów. Bladość lic, puste oczy, gęba wykrzywiona w drwa cym uśmiechu wybiórczości, rapier u pasa. Ubrany jak na szlachcica przystało ujrzawszy ich zaśmiał się drwiąco.
-Nie ma przejścia.
Brigid to maszerowała ostro, to wsiadała na swego rumaka, Bucefała, jak go nazwała ze zgryźliwym uśmiechem i ignorowała zawzięcie wszystkie zagadywania ze strony towarzyszy. Nagabywania Onezyma skwitowała była krótko:
- Patrz i ucz się.
A tak naprawdę nie miała pojęcia, co robić. Pokazanie wała Judaszowi było takie szalone i emocjonalne, że powinna była to zrobić Lora, a nie ona sama. Zaczynała jakby leciutko żałować decyzji, ale gdy tylko przypomniała sobie rozkosznie zgłupiałą minę Iskarioty, gdy ruszyła na niego z kamieniem, wszystkie wyrzuty sumienia czy rozterki rozwiały się jak sen jaki złoty! Tak, widok tej skwaszonej mordy wart był pół królestwa i księżniczkę na dokładkę. Brigid żałowała tylko, że nie udało się jej trafić.
Westchnęła patrząc na zbroje... żal jej było małych zębatych potworów, tak teraz, jak i na początku znajomości z Judaszem, gdy zobaczyła je po raz pierwszy. Zawsze czuła głębokie zrozumienie i powinowactwo emocjonalne do małych, chuderlawych brzydactw, których nikt nie kochał.
Zniszcz więzienie - widniało na pergaminie.
Och tak, i coś tam jeszcze zniszcz. Najlepiej cały świat zniszcz, o, to by było dobre. Nie trzeba by sprzątać burdelu, który zawsze powstaje przy niszczeniu selektywnym.
- Lora? - szepnęła szybko i cichutko do malarki. - Nie mogłabyś, bo ja wiem, upiec tych zbroi? Stopić?
Po czym ruszyła do wampira, co drugi krok ozdabiając ukłonem. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i westchnęła. Nie umknęło uwadze Brygid, że Lorraine ostrożnie sięgnęła do kieszeni.



- Nie? Nie? - jęknęła rozdzierająco minszka. - Być to nie może! Nie będzie szczęśliw Zgniły Ceridwen, o nie, nie, nie będzie... -Brigid grała na czas i desperacko potrzebowała jakiegoś planu. Wampir zrobił minę... Może jej się wydawało. W każdym razie minę dziwienia, a następnie wychudnął skrzekliwym śmiechem.
-Polecenie od samego króla! -Wyjaśnił rozbawiony. Chyba wydawało się mu, że chcą go przechrzcić. O dziwo, słusznie.
-Dla nas nie ma przejścia?!- ni to syknął ni to ryknął cień wysnuwając się za swego “pana” i przybliżając się do wampira,niczym wąż pełgający po podłożu. I tak jak wąż oplatał przywódcę straży splotem swego wydłużonego ciała. Drwal zaś w jednej dłoni ściskał latarnię, drugą zaś sięgał po topór. Po prawdzie Kristberg większą nadzieję pokładał w złotym blasku latarni niż w toporze. Zwłaszcza, że dotąd Islandczyk ścinał drzewa, a nie ludzi. Co prawda służbę wojskową odbył, ale tam ganiał z karabinem, nie z toporem.
[o]-Dla nas... przyjaciół króla i królowej... zaufanych księżniczki....dla nas..o
.- syczał Cień odmierzając słowa niczym krople jadu. Zmieniał kształt. Zamiast ludzkiej sylwetki, przypominał węża.- Czyżby ci twa głowa tak niemiła była, że ją stracić chcesz? Judaszowe sługi... odprawiać z kwitkiem?! Toż to się nie godzi. Przejścia nie ma... ale dla kmiotków, dla buntowników. Nie dla nas. Pamiętaj, że dla nas zawsze jest przejście, albo... bądź pewien, że nasza skarga dotrze do odpowiednich uszu, a ciebie spotka przykładna i bolesna śmierć.
Wampir prychnął nań zniechęcony, odwrócił się na pięcie aby ruszyć bliżej kordonu gwardii pałacowej. Był znudzony. Najdobitniej czuła to malarka, dwa uczucia – nuda, nienasycenie i głód wrażeń w jego wypranej z duszy osobowości. Wampiry były pustką i musiały czymś zapełniać swój byt. Ten widać był jednym z bardziej apatycznych.
Wrażenia te dobiegały do malarki przytłumione. Kąśliwa uwaga na temat nowych wrażeń, których zazna sługa Ereba krążyła tuż na skraju świadomości. Lorraine wchodząc w niedawno wyćwiczoną rolę nie mogła sobie jednak pozwolić nawet na drgnięcie ust w wyrazie złośliwej uciechy. Musiała być teraz obojętna, i całkowicie bezwzględna.
Z jej pędzla od dobrych kilku chwil najpierw kroplami, a już chwilę później niewinnym strumieniem ciekła woda. Czysty żywioł, obojętny na cokolwiek, życie czy przedmioty martwe. Idąc za pełnym wyniosłej niechęci spojrzeniem czarodziejki zdążyła już otoczyć wszystkich w koło, aż po samą bramę i właśnie przesiąknęła ziemię.
Przywoływała w sobie wspomnienie obojętności podszytej nienawiścią, którą wywołał w niej Cień. Patrząc na niego czuła gdzieś w głębi płomień złości, ale już się wypłakała i wykrzyczała, by odkryć jak to jest czuć emocjonalną pustkę i odrzucenie. Wampir był niegodziwym stworzeniem, a zbroje to zbroje. Nie miała do nich żadnego sentymentu. Kierowały nią powściągliwość i chłodną, bardzo chłodną kalkulacja. Czekała jedynie na odpowiedni moment kiedy powinna zakończyć czar.
Na przykład, gdy szlachcic zrówna się ze strażnikami, w złudnej nadziei uniknięcia konfrontacji. Teraz kącik ust powędrował w górę, w uwielbieniu dla tej podstępnej i bezwzględnej zasadzki.
Woda lunęła. Tak jak malarka chciała, a jednocześnie zupełnie inaczej. Strumienie skręciły się spiralnie i wszystkie skierowały się do wampira. Woda wciekała do wampira ustami, nosem, oczami i skórą jakby był otchłanią wysysającą wszystko. Trwało to długo, a wraz z tym wyssał część czarodziejski, życia, emocji? Dziewczynie zrobiło się słabo, zachwiała się. Zaraz upadnie.
Wampir skończył był suchy. Uśmiechnął się ironicznie. Chyba się najadł.
Drwal nie bardzo rozumiał co się stało. Co prawda skojarzył strumienie wody z możliwościami Lorraine, ale zachowanie wampira... było dla niego niezrozumiałe. Spojrzał na ledwo trzymającą się na nogach paryżankę i... choć w pierszym odruchu chciał ją podtrzymać, to zawahał się. Nie potrafił się przemóc, by ją dotknąć. Odkąd utracił świadomość i niczym bestia próbował ją zgwałcić, Kristberg bał się być blisko Lorry... o dotykaniu nie wspominając. Nie chciał bowiem zrobić jej krzywdy.
Zamiast tego sięgnął myślą do duszków w lampie. Srebrny blask lekko zamigotał, gdy te wysłały odpowiedź wprost do jego umysłu. “Drogi innej nie znajdziesz. Mury szczelnym pierścieniem opasują zniewolone miasto.”
Kristberg odczuwał ich rozpacz, gdy stwierdzały.”Niewola ich zasila, choć świetliste w swej naturze były zbroje, bo ciemność niczego nie tworzy, tylko wypacza i pochłania.”
”Przeklęte istoty które zawiniły tylko wiernością. Zamknięci, pożerani i poganiani. Wojsko nowej ery. Zniszcz wiezienie, pożeraczy i poganiacza, a będą wolni.” Niah, niah. Brigid dyskretnie zerka na pergamin, czy tam się co nowego nie pojawiło...
Brigid zarządziła odwrot... a raczej nie zarządziła - po prostu nagle, bez słowa, odwróciła się i pomaszerowała z powrotem w las, ciągnąc Onezyma za sobą. Odeszła może z pół kilometra. Kopnęła w sąsiednie drzewo, by sprawdzić, czy nie mieszka w nim nic niezwykłego, żywego, martwego czy też nieumarłego. Drzewo jakoś nie odpowiedziało, więc podkasała habit i zasiadła na korzeniu. Przez chwilę patrzyła się w przestrzeń pustymi oczami, potem przeniosła wzrok na Onezyma.
I właściwie nie mogła sobie przypomnieć, na jaką cholerę go za sobą ciągnęła. Z obozu i teraz z miasta. W sumie też nie wiedziała, na co liczyła pod miastem... że się jej fartnie? Kiedy nigdy się nie farciło?
[i]- Sądzę, że powinieneś znaleźć sobie innego pana[/i - oznajmiła zgrzytliwie.[i] - Ja tylko chcę do domu. W sumie nie wiem czy bardziej niż położyć się tu i zdechnąć. Mam dość twojego zasranego świata. Dość waszych niedorobionych półbożków i ludzi aspirujących do miana bogów, a w rzeczywistości niewiele lepszych od bestii. Ciebie w sumie też mam dość. Spłyń mi z pola widzenia. Zamierzam tu siedzieć i udawać, że jestem u siebie. [/i\
-Narzekasz. - Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie. Właśnie to przeciwstawiał ciemności, to była jego siła i wiara. -Izrael mówi, że człowiek jest tym co ma moc, siłę... Ty też masz. To nie czcze gadanie.
- Pierdu pierdu... - skomentowała Brigid gorzko, nie trudząc się nawet, by rozewrzeć powieki. [i]- Israel sprzedaje wam bzdury, a ty to łykasz jak młody pelikan, i bierzesz jego wymysły za własną prawdę. Nie... nawet nie jak pelikan. Jak pieczarka. Wiesz, co to pieczarka, Onezymie? Taki grzybek. Trzyma się go w ciemności i karmi gównem, a on głupi rośnie jak najęty, dopóki nie spasie się dość. Wtedy się mu ścina łepek i wrzuca do gara. Israel ci wciska, że masz moc? Okłamał cię. Okłamał, kiedy wysyłał do miasta, na pewną śmierć. Ja ci mówię - jesteś pieczarką Israela. I nawet to gówno, którym cię karmi, z którego tak się cieszysz, będzie płynąć tylko do momentu wielkich zbiorów. Wtedy stracisz kapelusz razem z głową, ty i inne pieczarki. A Israel się nażre za wszystkie czasy.[/i\
Brigid nawet zrobiło się głupio. Jeszcze tyle jej zostało przyzwoitości. Sama nie miała nic, więc zabrała Onezymowi te ochłapy, które miał on, nic niewarte dla niej kłamstwa, ważne tylko dla samego rewolucjonisty.
- Ej, weź no jakiegoś chrustu zbierz - mruknęła do Onezyma. - Ognisko zrobimy, coś mi zimno ciągnie od tego korzenia, jeszcze ataku korzonków dostanę i będziesz musiał mnie nieść... a ja jestem piekielnie ciężka. Podobno grzechy sporo ważą.
Odczekała, aż buntownik zniknie w chaszczach, a sporadyczne trzaski będą dowodzić, że zajmuje się chrustem, a nie strzyżeniem uszami. Wyciągnęła pergamin i przekładała go chwilę w palcach. Było kilka imion, które mogłaby tam wyskrobać... jednak potem mogła zejść śmiertelnie w tym smutno śmiesznym kraiku, i Fafnir nie dostałby odpowiedzi na swoje pytanie. Brigid w sumie bardzo zależało na dotrzymaniu mu słowa, nawet nie dlatego, że prowadząc interesy starała się trzymać twardo umów. Po prostu, chciała. Poza tym... nie okłamuje się smoków.
- Juhuuuuuuu... - zawołała cicho w szczelinę, z której buchał gorąc pustyni. - Fafnirze!
Niezbyt zadowolony smok, czy raczej widoczny przez pergamin smoczy pysk, wylegiwał się na stercie gruzów pomieszanych z pogiętym metalem.
-Witaj. Długo się nie odzywałaś.
- Długo? Parę godzin ledwie! - żachnęła się Brigid. - Może czas u ciebie biegnie szybciej? W każdym bądź razie, posłuchaj...
I przybliżyła smokowi szczegóły i szczególiki wyznania Israela.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 08-09-2012, 14:40   #97
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
-Ciekawe, ciekawe... - smok zachował się jak nauczyciel akademicki któremu student przedstawił nową teorie, a ten ma dobry stosunek do uczniów. - Chyba mam nawet rozwiązanie tej zagadki. Ceridwen stracili nieśmiertelność, ale nie siłę. Zgadnij kto zyskał ich nieśmiertelność, a co za tym idzie... Stracił część wolności?
- Chcesz mi powiedzieć, że Israel jest nieśmiertelny? - jęknęła Brigid rozdzierająco. - W sumie, by pasowało. A tak chciałam wsadzić mu kosę pod żebra! No to kurwa pozamiatane. Myślisz, że on wie?
-Musi wiedzieć. Co innego wiedzieć, co innego akceptować. Izrael tego nie akceptuje. Wie ale nie wierzy. Strata części woli byłaby dlań wielkim ciosem. On naprawdę wierzy w to co mówi.
- Może byłoby mi go żal... gdyby nie był takim sukinsynem - żachnęła się Brigid. Z otworu w pergaminie buchał żar pustyni i buchał żar smoka. Zrobiło jej się cieplej i jakby raźniej. - Do zobaczenia, Fafnirze. Jak się wyrżnę zębami o jakąś pasjonującą zagadkę, odwiedzę cię znowu.
Kropla wywabiacza padła na pergamin i przejście znikło. Drwal przyglądał się temu wszystkiemu ze smutkiem, wszak to ona była ich przywódczynią, ich mózgiem... a teraz... Kristberg sam też nie wiedział co zrobić, plan przemknięcia się do miasta spalił na panewce już na samym początku. Ale któż mógł przecwidzieć że miasto ma tylko jedne wejście i brak kanałów? Kristberg w panującym tu wiecznie nie zauważył, że jego Cień zniknął.
- Ja nie wiem co moglibyśmy zrobić. Moja magia... nawaliła. Wszystko zniknęło... Zabrał mi wszystko. - Żaliła się malarka. Lorraine buja się jedynie opatulając się swoim płaszczem. W ręku trzyma szklankę ciemnego płynu. Gorzka i do tego jeszcze zimna czekolada. Zupełnie bez wyrazu, być może nawet ona pogorszyła jej humor bardziej niż zajścia pod bramą. Obok na talerzyku leżało ciasto - w barwie wyblakłe, bez zapachu. Gdyby ktoś go spróbował poczułby w ustach suchy piasek o bezsmaku papieru toaletowego. Wampir odwrócił się do nich z tryumfem na twarzy, na odchodne wykrzykując.
-Kontynuujemy czy będziecie łaskawi iść sobie stąd? - Krzyknął w eter.
Wtedy odezwały się duchy z lampy drwala. Lecz nie słowem, zapachem, dźwiękiem czy obrazem. Tylko uczuciem. Poczuł na moment rozpacz miasta. Ból ludzi, cierpienie, obłęd... Potem to zniknęło. Miał przed oczyma smutny wyraz twarzy wytwórcy lamp. Ugościł ich, opowiedział. Było mu źle.
-Twój pan miał trzydzieści lat, a zbawił świat. Ty postaraj się zrobić coś mniejszego.
Rzekł jeden z duchów. Lecz w jego tonie głosu, a ponad wszystko w intencjach które czuł drwal nie było chęci manipulacji.
-Ale nie zbawiał za pomocą topora.- odgryzł się drwal, zaciskając dłonie na toporze.
- Ja muszę odpocząć. Przepraszam, ale teraz do niczego się wam nie przydam. Wyssał ze mnie wszystko... Muszę zaczerpnąć trochę życia.
Kristberg kiwnął głową na potwierdzenie. Powinni się trójką oddalić, nabrać sił a potem... Drwal zamierzał się poświęcić i zaatakować, by wyrąbać dwójce towarzyszących mu kobiet i Onezymowi przy okazji, drogę do miasta. Był wszak przecież uzbrojonym w topór mężczyzną, tak powinien postąpić. Ale najpierw obie potrzebowały odpoczynku i czasu na poukładanie myśli.
[i]- Spadajmyp/i] - mruknęła Brigid cicho. - Nie ma co sterczeć po próżnicy. Kristberg, postaw nam tu jakieś oczko, może tego twojego Belzebuba, żeby obserwował bramę. Chodźmy w las. Spróbuję rozpalić ogień... Onezym, znasz jakieś piosenki? Zaśpiewaj Lorze. Przy ognisku i na popasie zawsze się śpiewa. Tylko nie protestsongi rewolucyjne o wieszaniu i zatapianiu noża w brudnym ciele władców miasta, proszę cię bardzo... Ja zacznę, żeby ci wstyd nie było.
Podsadziła Lorę na konia, malarka faktycznie nie wyglądała na kogoś w formie. Brigid w formie również nie była, ale postanowiła, że tym razem, dla dobra mimo wszystko wspólnej sprawy, może trochę poudawać. Jej głos, gdy śpiewała, był miękki i miły dla ucha, nawet ładny całkiem. Wrażenie zepsuł fakt, że nucąc pierwsze wersy, nim odwróciła się plecami do miasta, pokazała wampirowi wysunięty obelżywie palec.



„I wish I were on yonder hill
'Tis there I'd sit and cry my fill
And every tear would turn a mill



I wish I sat on my true love's knee
Many a fond story he told to me
He told me things that ne'er shall be



His hair was black, his eye was blue
His arm was strong, his word was true
I wish in my heart I was with you”




Jej nowy plan był taki, że poczekają, naładują akumulatorki, a potem przyczają się bez koni przy bramie i poczekają, aż ktoś będzie przejeżdżał, by osłonięci cieniem wślizgnąć się do środka, Na bitki nie miała nawet cienia ochoty.
Kristberg nie mógł spełnić polecenia Brigit. Cień pognał nie wiadomo gdzie, a drwal nie sądził by któryś świetlik z lampy zgodziłby się na takie szpiegowanie. Nie chciał też żadnego z nich narażać na atak wampira.
- Idziemy, idziemy... jak się nie da, to się nie da. Sama przyjdę poszpiegować jak coś - wyszeptała cichutko.
Lora słyszała coś niewyraźnie, ale wyczuła, że to na pewno nic dobrego. Doceniała starania Brygid, ale nawet gdyby chciała, nie potrafiła w sobie zbudować nic. Faktycznie, trzeba było się dać naładować. Czuła się jednak całkowicie zależna, jak zawsze, poczuła że nie chce tracić tego co daje jej wolność i wyjątkowość. Jak się nie ma nic, jest się tylko ciężarem.
- Przepraszam. Zawiodłam was.
- Eeee taaaam - Brigid machnęła lekceważąco ręką. Nawet się nie obejrzała. Ona w sumie miała najwięcej powodów do darcia szat, połączonego ze składaniem samokrytyki. Tylko że jakoś jej się nie chciało, bo nie chciało jej się wszystkiego. - Onezym, co ja mówiłam o śpiewaniu?
Onenzym nie chciał się za bardzo przyłączyć do śpiewów. W umyśle tego radosnego człowieka zagościł smutek. Mniszka swoim porwaniem do pieczarek zabrała mu część wiary. Znajdowali się w lesie, na uboczu drogi, kwadrans drogi od bramy miejskiej. Lecz wciąż targały serce malarki złe przeczucia. Zrobiło się niedobrze, zakreśliło w głowie by po chwili te uczucie udzieliło się każdemu. Cień wrócił do drwala. Wyglądał na dość zmęczonego.
”Można dostać się tylko przez główną bramę. W mieście będzie piękna rzeź, flaki będą latać na wszystkie strony. Monarchia wie o rychłym ataku. Mobilizują się. Ludzie płaczą. Piękny jest ich płacz i krzywda. Selene zniknęła, Nyks jest wściekła.” – zakończył cień jakby autentycznie radując się z wyniku swych obserwacji.
Nie zauważyli w jakiej chwili pojawił się przed nimi sam Ceridwen. Towarzyszył mu rój owadów unoszący się za plecami na kształt parodii skrzydeł. Pachniało odeń piżmem i fermentującymi owocami. Zaśmiał się rzeżącym głosem pękającego, spróchniałego drewna – drwal doskonale znał ten dźwięk kiedy wycinali chore drzewa.
-Doskonale! Doskonale! Doskonale! Wypowiedziano me imię! Więc... Zrobiliście to o co poprosiłam? Byłbym bardzo nieraz... Izrael wyrusza na miasto!
I wybuchnął śmiechem po raz kolejni, a oni byli pewni, że dłuższej pogawędki z obrzydliwcem ich żółtaki nie wytrzymają.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 15-09-2012 o 16:04.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172