Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2012, 13:40   #13
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Głosu użyczyli – Aseat, Komtur, Pinhead i niżej podpisany…

Wypadli na polanę idealnie by zdążyć na finałową scenę pojedynku… niestety ten szelma Janikowski bez dwóch zdań był zwycięzcą nie zaś pokonanym. Jednak najważniejsze, że udało się ciotuchnę odnaleźć nim ta w jakie turbulencje by wpadła.


Pan Odloczyński z wolna podjeżdżał do Janikowskiego z pięścią wspartą na łęku. Koń widząc podrygujące jeszcze ciało i czując zapach krwi nerwowo drobił kopytami. Rzut oka szlachcicowi pozwolił rozeznać się w sytuacji i nijakiego zagrożenie nie widział. Ni dla nich ni dla ichmościny Kusznierewicz czy jak tam jej teraz było. Przewaga jaką mieli była nadto oczywista dla wszystkich nawet dla tego szlachetki co to właśnie pachołka rozszczepił. Po przyodzianiu nierozpoznanym czyli pewnikiem wbrew oskarżeniom to nie od Patulskich. Małopolanin swoim zwyczajem nie zamierzał czekać na nikogo i ustępować nikomu miejsca – w końcu lepszych od niego tutaj nie widział, a i prawa gościnności według siebie nie naruszał. No i baby póki co do głosu nie zamierzał dopuszczać, bo jej wyjaśnień nie czekał… imć Paweł też musiał poczekać. Wiadomym było, że fantazji mu nie staje przy Andrzeju… tedy nie dał mu odpowiedzieć.

- Patrzajcie waszmościowie jaki Herkules nam tu pod brzózką wyrósł. Ledwo co urzezał pacholika nieumiejącego szabliska utrzymać w ręku, a juże nas obszczekuje. Powiedział to niby jakąś krotochwilę do towarzyszy siedząc dumnie w kulbace i z góry na spieszonych Janikowskich patrząc. Jednak jego głos prędko zmienił się nie do poznania i nieomalże wysyczał niczym żmija. – Ja ci dobrze radzę panie Janikowski nie wyj tutaj niczym Majra do księżyca i lepiej zacznij wyjaśniać… cóże tutaj wyprawiasz miast opluwać szlachetnie urodzonym. To, że napad na kolasę był to i my wiemy. Ale miast za język pociągnąć tego tutaj hultaja toś mu łeb urezał. Miałeś go jak lina w saku… aleś wolał uciszyć! Powiedz no mi szlachetko czy aby ten nieborak ci nie wadził zanadto? Czy ty aby jego śpiewu się nie obawiałeś? Celowo nie wspominał nic na temat znalezionej dziewki…

- A jakim to prawem, jeśli zapytać można, waszmość do mnie takim tonem się zwracasz. W karczmie razem, żeśmy nie pili, a i nie pamiętam, żebyś mi waszmość bratem lubo kuzynem był. Trzymaj więc waszmość język na wodzy, bo nie ciebie pytam, jeno imić Patulskiego. Janikowski szablę do pochwy schował i ku swemu wierzchowcowi się udał. Imić Patulski po polanie się rozejrzał i ku swej ciotce się zwrócił, uwagi pana Janikowskiego mimo uszu puszczając – Ciotuchno droga, nic ci ten hultaj złego nie uczynił. Bo jeśli w jakikolwiek twej godności uchybił to zaraz go tu na szabelki wyzwę.

Ksymena dłoń tylko uniosła pomarszczoną łagodząco i uśmiechnęła się, wpierw do bratanka sokolika, a potem do Janikowskiego - uprzejmie, ale zimniej już.
- Nic a nic złego nie spotkało mnie z ręki imć Janikowskiego, jeśli nie liczyć tego nagłego ode modlitwy wieczornej strzałami oderwania i przestraszenia wychowanicy mej, sieroty nieszczęsnej, i pana karbowego, któren ledwie na nogach się utrzymać mógł z tych rwestesów nocnych i ani chybi znów mu humory wzbiorą - ton miała łagodny i miły, choć w słowach przytyków nie brakowało.

Janikowski tylko prychnął i konia za uzdę chwycił:
- Ciotuchną się waszmość nie zasłaniaj, bo to ona i jej pachołki za nami goniły, a nie my za nią. Ja na jej życie, ani tfu - Janikowski na ziemię splunął - na godność, żem nie nastawa. Dziwna to rzecz, że cały ród Patulskich ze swoimi lennikami na nocne łowy się wybrał. Oj dziwna.

- Dziwna to rzecz, że Janikowski z hajdukami nocne harce wyczynia i to na ziemiach Patulskich - wtrącił się Kmita - A sprawa tu poważna jest, bo o rozbój na gościńcu i gwałt na szlachcicu chodzi, a waszmość jedynego świadka szablą rozszczepił.

- Licytować się waszmość nie będziem. - odparł spokojnie Janikowski - Ja swoje widziałem i swoje wiem i jeno przez grzeczność i szlacheckie wychowanie się imić Patulskiego pytam, co tu z całą familiją i reszą służby robi. Chciałby wiedzieć, jaki raport panu staroście zdać mam. Mówże zatem imić Patulski. Pan Paweł nie odpowiedział, jeno na swoją ciotkę popatrywał i jakieś odpowiedzi na jego pytanie czekał.

Milczała pani Ksymena, bowiem siły zmienione na nowo rachowała. I postała, wypierać się tego nie zamierzała, w jej głowie myśl, by młodego Janikowskiego zarezać w głuszy leśnej wraz z pachołkami i w bagnach trupy zatopić. Pokusa to była silna, mało ich było, nie wyrwałby żaden się, i nikt by się nie dowiedział... Potoczyła wzrokiem po zgromadzonych, po bratankach ancymonkach i ich kompaniji, w szczególności panu Posłusznym pijanicy i kronikarzu jego. I wyrachowała, że zbyt duża ich przewaga, i zbyt duża skłonność do kielicha... sprawy w cichości utrzymać nie dałoby się. Głowa imć Tadeusza miała jeszcze pozostać czas jakiś na barkach jego. Gracki to był młodzian, i płakałby po nim ojciec jego. Ksymena Zygmunta Janikowskiego jako przez mgłę pamiętała, i z twarzy może i by nie poznała, ale pamiętała dobrze, jak ten husarz późniejszy z nią razem przez mur do księżowskiego sadu na ulęgałki skakał, i Zygmunt pod suknię jej żurawia zapuszczał, kiedy okrakiem na gałęzi siedziała, a potem przed kościelnym i jego psami uciekali po chaszczach. Dziecięce to były zabawy, i szybko ukrócone przez tatuńcia i starego Janikowskiego, gdy się wydały. Potem zaś Zygmunt Chorzynę sobie wyszarpał i skończyło się... w sumie co się skończyło, Ksymena za bardzo nie wiedziała. Jednak zanim Janikowski Krukównę do ołtarza poprowadził, zerkał nie raz i nie dwa na Ksymenę, i pod murem księżowskiego sadu, przez który jako szczeniaki skakali, czekał aż Ksymena z kościoła wyjdzie. Gdyby nie ta wieczna rodzin wojna, mógłby być Tadeusz synem własnym Ksymeny, kto wie, kto wie?
- Mości Janikowski - ozwała się pani Kusznierewicz głosem spokojnym i rzeczowym. - Znam ja dobrze starostę naszego, pana Wierchuckiego, niech Bóg da mu długie lata na stanowisku, i wolałabym, abyśmy siwej głowy jego w animozje nasze nie mieszali. Raz, że pilniejsze ma on sprawy, dwa, że znając go dobrze, wiem, iż jednej on rzeczy nie znosi - miru domowego zakłócania i krzyków niewiast i dziatek przestraszonych. Zważ tedy, czy podziękuje ci, waszość, nasz starosta, że się nocą po cudzej ziemi rozbijasz, szlachtę bogobojną z łóżek zrywasz strzałami... i na ziemi cudzej człeka, który - nie zaprzeczam - rapt jakiś popełnić mógł, na miejscu ubijasz, miast go przed oblicze sprawiedliwości przyprowadzić? Zali tak postępuje urodzony herbowy? Znałam ja twego ojca, nim się w husarskie pióra ustroił, znałam i potem i wiedz, że nie takiegom postępowania się po jego synu spodziewała. Pytasz, cóże robimy tutaj po nocy. Tyś tego przyczyną, panie Janikowski, twoje rajdy nocne i po lasach strzelania. Dlategośmy z łóżek powstawali i na koń skoczyli - ciągnęła flegmatycznie i z wolna, jakby żadnej urazy mimo wszystko nie chowała - boś jako orda brzmiał, panie Janikowski, i niebezpodstawnie napadu żeśmy się spodziewali... Na pytanie twe odpowiedziałam, tedy i ty mi rzeknij, co czynisz na mojej ziemi? Możesz i teraz, i potem... bo widzę - wskazała palcem na zakrwawionego trupa - że pora późna lubo wypitka pomyślunek waszmości cokolwiek zmąciły. Tedy może i lepiej potem? - zamyśliła się pani Ksymena i pociągnęła dalej. - Powiem ci, mości Janikowski, co uczynimy, by staroście naszemu siwych włosów nie przysparzać. Na mojej ziemi stoisz, na mojej ziemi waszmość człeka usiekłeś i moja to sprawa przede twoją. Tedy teraz mości Kmita i mości Winnicki, jako ludzie urzędowi, których zacności i powadze nikt zaprzeczyć nie może, konia tego człeka do Mierzynowa zaraz zaprowadzą. Waści zaś i ja trupa do proboszcza zawieziem, choćby i Belzebubem był samym, nie godzi się chrześcijanom bliźniego bez pochówku ostawić. Po drodze waści odpowiesz na me pytanie, albo i nie. Niezależnie zaś od tego, jutro w południe ojca twego, mości Zygmunta, odwiedzę osobiście i o tej sprawie mówić z nim będę, i to proszę, abyś mu przekazał. Kiedy rapty się czynią, sprawa to wspólna okolicznych herbowych i mus nam o tej sprawie ponad podziałami radzić. Może sami z tym sprawimy się i starosty kłopotać nie trzeba będzie. Liczę też, że wówczas z mości Zygmuntem to nieporozumienie w postaci waścinej zbrojnej parady po ziemiach moich spokojnie wyjaśnimy przy kuśtyczku... - Ksymena zgarnęła mocniej wodze. - Sprawmy się szybko, mości Janikowski, bo wychowanicę moją w drgawkach histerycznych z przestrachu ostawiłam w dworze i mus mi jechać obaczyć, czy nie odbije się to na jej kondycyji.

***

I zaczęło się... długo to trwało bo między Bogiem a prawdą to kiedy jeno Odloczyński wjechał na polanę wiedział iż szabelka mu w pochwie nie usiedzi. Nim imię pachołka Pietrka przebrzmiało i pan Janikowski rozkaz zaczął wydawać rębajło już bił konia ostrogami by ten na adwersarza skoczył. Nie chciał dać mu szansy na sięgnięcie po krócicę i kurku odwleczenie. Wierzchowiec posłusznie woli jeźdźca ruszył z taką zaciekłością, że stojący na jego drodze szlachcic miał do wyboru albo uderzyć o jego pierś lubo odskoczyć.

Odloczyński nie zamierzał gonić po nocy za pachołkiem. Fantazyja mu na to nie pozwalała… tak samo jak wypalenie z bandoletu do Janikowskiego. O nie tak to nie mogło się zakończyć. A jako, że nie chciał aby też inni go roznieśli na szablach albo z samopałów napsuli tedy zawracając konia i dobywając szabliska zakrzyknął – Stawaj kurwi synu ze mną na szable! Albo gardła tutaj dasz! I tym razem nie dał mu za dużo czasu do namysłu… jeżeli tej oferty nie przyjmie to imć Andrzej zamierzał ciąć go przez łeb, by szybko pozbawić go sposobności do oddania tutaj ducha. Doskonale wiedział, że ni jak zabić im tutaj tego szaraczka.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 27-05-2012 o 07:51.
baltazar jest offline