Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2012, 20:31   #20
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie


Robar

Przez dłuższą chwilę, w milczeniu obserwował oddalających się barbarzyńców, którzy właśnie znikali z pola widzenia, zagłębiając się dalej w las. I mimo, że z oddali docierały do nich krzyki rannych i szczęk mieczy walczących ze sobą klanów, Robar wyraźnie się rozluźnił. Dopiero wtedy odważył się odezwać.

- Wybacz ciekawość Pani - powiedział uśmiechając się lekko. - Ale co, wysoko urodzona sądząc po ubiorze, kobieta z Wolnych Miast robi po tej stronie morza ganiając się z barbarzyńcami? - patrzył prosto na nią, nie odwracając ani nie spuszczając wzroku, z lekko uniesionymi brwiami i odrobinę przymrużonymi powiekami, wyrażającymi po części zaciekawienie, a po części zachwyt. - Och! ależ gdzie moje maniery! - Dodał po chwili. - Na imię mi Robar. Witamy w Siedmiu Królestwach. - Wciąż się uśmiechając wykonał parodię dworskiego ukłonu.

- Danice - odparła Danice z wyraźną niechęcią obserwując swojego wybawcę - Danice z Braavos - jej zdawkowe powitanie zupełnie nie przystawało do wizerunku wysoko urodzonej damy. Przez chwilę przyglądała się uważnie Robarowi i wyraz dezaprobaty stopniowo znikał z jej twarzy.
- Potrzebuję ludzi, chcesz dla mnie pracować? - zapytała bez ogórdek.

- Piękna, twarda, a do tego bezpośrednia - Robar uraczył ją ujmującym uśmiechem. - Jestem pod wrażeniem Danice z Braavos - skinął głową z uznaniem, nadal nie mogąc się nadziwić jak szybko ta tajemnicza kobieta otrząsnęła się po wydarzeniach mających miejsce zaledwie chwilę temu. - Chcesz mnie zatrudnić jako sługę, rębajłę, czy może twoje włości potrzebują nowego łowczego? - Zapytał nie kryjąc rozbawienia. - Wybacz Pani, nie bardzo wiem czego ode mnie oczekujesz...

Prychnęła, lekko rozbawiona.
- Powiedzmy, że potrzebuję … kogoś, kto zadba o moje bezpieczeństwo, a może z czasem, jeżeli okażesz się godzien zaufania, to powierzę ci bardziej znaczące zadania. Co ty na to?

- Kuszące...nie zwykłem jednak podejmować decyzji pod wpływem chwili. - Odparł, potakując lekko głową. - Za pozwoleniem, podróżuje wraz z towarzyszami, którym przewodzi Domeric Bolton - Robar zrobił krótką pauzę próbując wyczytać z twarzy Danice, czy rozpoznaje to nazwisko. - Zatrzymaliśmy się na polanie niedaleko traktu. - Kontynuował po chwili. - Zechciej udać się tam ze mną Pani, a będziemy mogli porozmawiać w warunkach, które bardziej przystoją damie. - Mówiąc wskazał dłonią kierunek obozu. - Domeric to... honorowy człowiek, nie uświadczysz krzywdy z jego strony Pani, masz na to moje słowo. - Dodał widząc cień podejrzliwości w jej oczach. Najwyraźniej doskonale wiedziała o kim mowa.

Wysłuchała go, wyglądała na nieco zirytowaną, chyba nie bardzo lubiła gdy ktoś jej odmawiał. Uśmieszek, który wykrzywił na koniec jej różowe usta mógł znaczyć bardzo wiele. Kiwnęła głową w milczeniu i ruszyła we wskazanym kierunku.

Robar nie mógł przestać myśleć o tym przedziwnym spotkaniu. Ciekawość, miast zostać zaspokojona, rozgorzała w nim do tego stopnia, że prawie odczuwał ją fizycznie. Była nietuzinkowa, musiał to przyznać, otaczała ją aura niezachwianej pewności siebie, wyglądała i przemawiała jak arystokratka, a jednak nie używała tytułów. Był pewien, że ma coś do ukrycia, chociaż...która kobieta nie ma. I jak bardzo lubiła mieć kontrolę! Mimochodem, przygryzając wargę, zaczął zastanawiać się jaka jest w łóżku...uległa i czuła? HA! Raczej Dzika i nieposkromiona. Otrząsnął się z tych myśli, najwyraźniej zbyt długo już nie był z kobietą. Ciekawe co powie Domeric, kiedy zamiast z kolacją wróci z kobietą.

Szli ostrożnie, starając się nie robić żadnego hałasu. Robar prowadził ich przez las wybierając ścieżki, które nie byłyby zbyt uciążliwe dla idącej za nim kobiety. Co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby chciał utwierdzić się w przekonaniu, że Danice nie jest jedynie wytworem jego wyobraźni.

Za którymś razem gdy spojrzał w tył, o mało co, a byłby jej niezauważył. Stała w absolutnym bezruchu około dzwudziestu kroków za nim. Jej zielona suknia w tak dziwny sposób odbijała promienie słoneczne, że zlewała się z porośniętym, soczystym mchem poszyciem, a brązowe włosy mogłyby, równie dobrze być jedną z powykręcanych przez wiatry gałęzi drzewa. Tylko dwoje ciemnych oczu lśniło jak paciorki, trochę jak oczy spłoszonego gryzonia.
Ledwo usłyszał jej głos pośród szumu liści.
- Cieniokot - dźwięki popłynęły niesione wiatrem. Równie dobrze mogłaby je wypowiedzieć leszczyna.


Erohet

Syn Warthura mógł sobie pogratulować rozsądku. Niewielu jego wojowników byłoby zdolnych przeciwstawić się szkolonym wojownikom Westeros na otwartym terenie. Jeźdźcy nie mięłi co prawda pełnej zbroi, ani tych parszywych lanc, które były tak śmiercionośne w pełnym pędzie, ale mięli przewagę dobrej stali, pełnokrwistych rumaków i lat nauki.
Gdyby Erohet miał jeszcze jakieś wątpliwości co do słuszności swoich rozkazów, wystarczyło spojrzeć, jak Księżycowe Węże giną stawiając marny opór rycerzom.
Gdy tylko Spaleni Ludzie wpadli między drzewa, poczuli się jednak pewniej. To był ich świat. Niech no tylko westerosczycy spróbują za nimi podążyć. Niech tylko spróbują zaatakować klanowców na ich własnym terenie.
Podążyli wgłąb lasu, za śladami pozostawionymi przez Hagata i Perthara, no i tajemniczą kobietę, oczywiście. Minęły zaledwie sekundy, gdy dostrzegli swych dwóch braci powracających tą samą drogą, z ponurymi minami i pustymi rękami. Prowadzili między sobą kasztanową klacz, o spienionych bokach, jednak kobiety nie znaleźli.

Domeric

Dzień był dla młodego Boltona bardzo owocny. Najpierw udana zasadzka na jedną grupę dzikusów, niczym dobra przekąska przed daniem głównym, a teraz istna rzeź na reszcie oddziału. Co prawda, głowa tego węża została już odcięta, ale żaden Bolton nigdy nie jeszcze nie narzekał na ułatwienia podczas bitki - Boltonowie z Dreadforth byli zasadniczo praktycznymi mężami.
Pozbawiona dowództwa, grupa górali, mimo wszystko stawiła dość natchniony opór. Gdyby to była piechota, któregokolwiek z lordów, najprawdopodobniej widząc ponad połowę kamratów konających w trawie, a pomiędzy nimi tego, od którego oczekiwali rozkazów padliby z miejsca na kolana przed nowym panem, albo uciekli. Dzicy nie zrobili nic takiego, w efekcie ilość trupów zwiększyła się znacząco.
Niestety, nie obyło się bez strat. Jeden z ludzi Domerica stracił konia, inny miał strzaskane ramię, a poszukiwanej kobiety nie było nigdzie w zasięgu wzroku.



Donnchand

Na statku kupieckim zawisła biała flaga, było już jednak za późno, jego załoga poczuła krew. Strzały szyły powietrze, ześwistem szukając żywego celu. Ci z marynarzy, którzy nie zdołali się ukryć pod pokładem, padali jak muchy. Z tego co pirat mógł wywnioskować, nie były to w większości rany śmiertelne - celowanie na pędzącym statku to niełatwe zadanie.
I wtedy, kątem oka, zauważył drobną postać przy sterze ostrzeliwanej łajby. Jakiś majtek, chudzina, podrostek, jak wielu - pewnie uciekł z rodzinnej wsi w poszukiwaniu mitycznego “szerokiego świata”. Ale co on robił? Stanął w potężnym rozkroku przy kole, chwycił oboma wątłymi ramionami i wykręcił … skierował dziób okrętu prosto na nich. Chciał ich wszystkich zabić?

Edmund

Piraci, albo nie dostrzegli białej flagi, albo nie chcięli jej dostrzec, strzały raniły wielu z załogi. Jęki były niemal nie do zniesienia. Jeżeli nastąpi abordaż, będą straceni. Ukryty na pokładzie, za tłustym zwojem grubej, jak ludzkie ramię liny, był w miarę osłonięty przed ostrzałem, jednak do dyspozycji miał jedynie czterech ludzi. Jeżeli piraci wejdą na pokład, albo wszyscy zginą, albo trafią do niewoli.
Zza pleców dobiegły go szpetne przekleństwa, ubrane w tak słodkie barwy, że musiał się odwrócić. To jeden z majtków, wyjątkowo chudy i kościsty chłopak, brudas, o twarzy spalonej słońcem i włosach jak płynne złoto. Waxley nigdy jeszcze nie słyszał głosu, chłopaka, był prawie pewien, że ktoś mówił, że majtek jest niemową. A jednak teraz klął jak szewc, bez najmniejszego zająknięcia. Co on właściwie robił przy kole sterowym? Manewrował jak doświadczony marynarz, ot co. Statek pochylił się ostro, myśli Edmunda wróciły na włąściwy tor. Przy takim kursie zaraz zderzą się z pirackim statkiem!



Quentyn

Młody mężczyzna w skromny, acz schludnym i czystym odzieniu zaprowadził Sanda do jednego z wolnych stołów. Sala jadalna nie była duża, a wszyscy obecni wyglądali na stałych bywalców - to byli ludzie, którzy mięli swoje “to co zwykle”. Dla Quentyna było to niezbyt miłe spostrzeżenie, oznacząło bowiem, że gapiono się na niego z całą gamą uczuć, od ciekawości, poprzez pogardę, na pożądaniu kończąc.
Chłopak, który go usadził zniknął, a na jego miejscu pojawiła się niewysoka ciemnowłosa dziewczyna, o łagodnym spojrzeniu i słodkim głosie.
- W czym mogę pomóc? - zapytała nachylając się nieznacznie ku mężczyźnie i uśmiechając się zachęcająco.

Aria

Eunuch uśmiechnął się, a wręcz zachichotał, zakładając ręce na kolanach niczym dobrotliwy wujaszek.
- Nie udawajmy, moja droga, oboje wiemy, że twoim mocodawcom nie zależy na dobru Westeros, tylko na naszych pieniądzach. Czy się mylę? - słowa opuszczały usta mężczyzny powoli, jak misternie tkany jedwab.

Brynden

Cienie rzucane przez nierówne mury mijanych budynków były wyjątkowo zdradliwe. Wiele ostrzy mogła kryć ta uliczka. Zamiast przeszywającego bólu przywitał go jednak głos i to głos kobiecy. Wracała jednak nadzieja na schadzkę? Czyżby to paranoja dyktowała mu niepokojące scenariusze?
- Witaj, Sand - głos był konkretny i pozbawiony jakiegokolwiek akcentu. Gdyby książki mówiły, tak właśnie kształtowałyby się w ich ustach słowa - Nie możesz jeszcze opuścić King’s Landing.
Nie było w tonie ukrytej przez cienie postaci choćby pomruku groźby, a jednak wiedział, że jego sprzeciw nie był brany pod uwagę.



Emyr

Sen przyszedł niespodziewanie i gwałtownie. Las, w którym się znalazł był pozbawiony koloru i absolutnie cichy. Nie szumiały tu drzewa, nie śpiewały ptaki, nic nie robiło łup, ani trach, ani nawet chrup. Słońce przysłaniały zwały burych chmur, na których tle pięknie odznaczały się czarne skrzydła i ostre pazury atakującej go zielonookiej sowy.
Obudził się, gdy bezszelestny zabójca zatopił w nim ostre jak brzytwa szpony. Był cały spocony, jego oddech rwał się, jakby przebiegł całe Westeros w szerz i wzdłuż, a serce biło tak głośno, że prawie zagłuszyło szept.
- Z lewej.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline