Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2012, 23:19   #15
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Dusza Casamira uleciała z ciała... Z ciała, które posiadła gwałtem. I które równie gwałtownie upadło na zimną, kamienną posadzkę brudząc ją krwią gwałtownie tryskającą z rozciętej nerki. Twarz Hansa przechodziła dziwną metamorfozę co raz pokazując facjatę Casamira. Jednak to mógł obserwować tylko barczysty rycerz-rabuś.
A dusza tkwiła gdzieś między dwoma światami, rzeczywistym i nierzeczywistym, próbowała wrócić do swego ciała. Ale nie była w tym osamotniona, było ich więcej.

***

Zamek Zdrady jak go ochrzczono po wiekach był świadkiem mrocznych wydarzeń. Ta noc jednak była nocą zapłaty jak to Kurt określił. Kto miał komu zapłacić? I za co? Bo jak to nie ulegało wątpliwości, zimną stalą. Mimo jednak wysiłkom dwóch, nieznających się mężczyzn do zdrady doszło. Co było jej przyczyną? Dziwna aura tego miejsca? Ludzka podłość? Plugawa magia? To nie miało znaczenia. Znaczenie miały tylko czyny jakie padły i to jak na nie zareagowano. No i skutek. Łatwy do przewidzenia skutek. Dziedziniec Zamku Gołębicy po raz kolejny spłynął krwią...

Wszystko działo się szybko. Bardzo szybko.

Krąg strażników z pochodniami. Dwóch rycerzy. Krwawiących z drobnych ran. Nieoczekiwana łaska. Zdziwienie na twarzach obecnych. I radość. Panicz Tankred przeżył! Cicha inkantacja zakapturzonej postaci. Dwie inne zbliżające się do niej. Oksydowany nóż w rękach jednej, nie odbijał światła. Krzyk bólu ale nie walczących. I świst bełtu. Padający rycerz w czarnej zbroi. Krew wyciekająca spod jego hełmu A potem była pożoga. Pożoga i niewieści krzyk.

Pokonany rycerz


Czułeś dziwną niemoc w ciele. Ledwo wstałeś dźwigając ciężki pancerz w jaki byłeś obleczony. Miecz leżał obok a ciało Tankreda nie chciało słuchać za bardzo poleceń. Gdy już złapałeś pion usłyszałeś krzyk za sobą, odwróciłeś się i sekundę potem zauważyłeś jak Kurt-Bazyliszek pada. Spod jego wielkiego hełmu obwicie leciała krew.

Krasnoludzki obrońca

Obserwowałeś jak dwóch rycerzy się tłucze. Ten w czarnej zbroi miał wyraźną przewagę, Tankred (Ruth podpowiedział Ci imię drugiego rycerza) nie potrafił wykorzystać przewagi dwuręcznego miecza. Dopuścił nawet do zwarcia w którym chyba tylko cudem nie zginął. Po chwili zresztą czarny rycerz pokonał przeciwnika i go oszczędził. Mądrze. Po co ginąć inaczej niż w walce z zielonymi czy skavenami? Po chwili zaczęło się dziać. I to dużo. Najpierw ktoś, gdzieś krzyknął z bólu a potem czarny oberwał. I to solidnie. Aż padł. Chyba na dobre bo spod hełmu garnczkowego leciało sporo juchy. A obok leżał bełt. W czarnym grocie nie odbijało się światło pochodni.

Łaskawy rycerz

Miałeś nadzieję, że zachowanie Twoje i barda zadziała, że ten koszmar się skończy. Oznajmiłeś co miałeś do oznajmienia zachowując się zupełnie inaczej niż w opowieści przeklętego najmity i chciałeś już odejść. Chciałeś. Ale usłyszałeś krzyk bólu, odwróciłeś się patrząc przez małą wizurę w tamtą stronę. Nie usłyszałeś bełtu, który przebił Twój hełm. Krew zalała Ci oko a ciało z ciężkim łoskotem upadło na kamienie. Leżałeś tak dwa uderzenia serca. Nic nie widziałeś na prawe oko a bok głowy bolał jak jasna cholera. Gorzej niż strzała oberwana od Bretończyków! Powoli zacząłeś się podnosić, ciało jakby nie do końca Ciebie słuchało ale byłeś twardym sukinsynem! Rozejrzałeś się by zarżnąć tamtego pieprzonego kusznika nim znów napnie kuszę. I zobaczyłeś ogień.

Świadkowie zdrady

Wszyscy z dużym zaskoczeniem obserwowali jak Bazyliszek powoli podnosi się. Krew ciągle spływała zarówno spod hełmu jak i z wizury. I wtedy placem wstrząsnął straszliwy, zwierzęcy krzyk. Dwóch strażników, stojących za Bazyliszkiem a przed Tankredem, zaczęło się palić. Ogień, przypominający tileański oblepił ich ramiona, jednego prawe a drugiego lewe topiąc pancerz i zwęglając ciało. Jednak nie oni byli celem. Płomienie zebrały się w coś przypominającego kulę i pomknęło na obu rycerzy. Tankred widział aż za dobrze jak ogień się do nich zbliżał. Strach nie pozwalał odskoczyć tylko patrzeć.
Krzyk, który wstrząsnął ścianami zamku, który wrył się w silnie w duszę wszystkich obecnych nie był krzykiem bólu. A raczej nie fizycznego. Psychicznego, strachu o bliską osobę. Katherina-Konstancja krzyczała. Ale rycerzom nic się nie stało. Ogień spłynął po niewidocznej ścianie tworząc kałużę. Ale gdy Bazyliszek wstawał kałuża zaczęła się wybrzuszać. Z sekundy na sekundę powstawała postać. Z grubsza humanoidalna.


Unosiła się nad ziemią uśmiechając się szyderczo. Zbrojni w większości zaczęli uciekać porzucając broń ale paru otoczyło Gołębicę. Podobnie zrobiły krasnoludy ale nie syn Althei. Dobył miecza i z modlitwą na drżących ustach zaczął biec na demona. Widzieliście jak światło wydobywające się z opuszczonych pochodni i z demona odbija się w jego mieczu. Twór chaosu jednak niewzruszenie patrzył na nadciągającego rycerza.

Złodziei rubinów


Wymknąłeś się z stanicy bez problemu. Co to dla Ciebie? Tylko gdzie był ten cholerny przypiekany ćwok? Krążyłeś po zamku unikając nielicznej straży i w końcu zrezygnowany wyszedłeś znowu na dziedziniec. I wtedy to zobaczyłeś. Krąg pochodni, tam pewnie się pojedynkowali. Cztery ciemne postacie. Dwie były szefunciem i Dziobakiem chociaż nie miałeś pojęcia skąd to wiedziałeś. Trzecia, spory kawałek dalej to był brat, byłeś tego pewny jak mało czego. A czwarty... Przed czwartym pojawił się ogień formujący się w kule i poleciał w stronę kręgu pochodni. To jednak nie było ważne tak jak spieczona twarz, która ukazała się w ogniu! Dobyłeś noża i zacząłeś do niego cicho podchodzić.

Cień

Zobaczyłeś jak jeden z rycerz padł. Strażnicy poruszyli się zaskoczeni a potem kątem oka zauważyłeś światło. Odwróciłeś tam głowę i dostrzegłeś zakapturzoną postać stojącą przy studni. Za nią, trochę po prawej skradał się Twój brat z nożem w ręku. Mimo innych ciał poznałeś go. Gdzieś tam... W tłumie wszczął się jakiś rewers, chciałeś tylko rzucić okiem w tamtą stronę ale zamarłeś. Strażnicy chaotycznie biegali, nieznany Ci rycerz szarżował na... Ognistego demona. A mężczyzna w czarnej zbroi wstawał z ziemi. Go się nie da zabić. Zaprzedał swe życie mrocznym potęgom. To nie były Twoje myśli ale byłeś skłonny im zaufać.

Obserwator

Dziobak stał obok Ciebie, asekurował. Ufałeś mu. A raczej poprzedni właściciel ciała mu ufał. Czułeś się silny, potężny jak nigdy. Zawsze chuderlawy, zawsze pomiatany... Obojętnie czy jako obdartus nie zauważany przez "panów" czy jako jeden z nich zawsze mogłeś polegać tylko na swoim sprycie. Do teraz. Oksydowanej kolczugi i napierśnika skrytych pod płaszczem prawie nie czułeś. Świetnie wyważony nadziak przy pasie mógł przebić nawet najlepszą zbroję a długim, tileańskim sztyletem bez problemu mogłeś wychwycić dużo dłuższe i cięższe ostrze. Mimo to Twoja pewność siebie malała. Najpierw Bazyliszek, mocarz nad mocarze przed którym w okolice wszyscy drżeli padł. Padł by zaraz potem powstać. Potem zakapturzona postać, którą zbagatelizowałeś posłała w jego stronę kulę ognia. Dziwną kulę ognia. Nie słyszałeś o takiej która zamieniłaby się w demona. Demonologia była w imperium zakazana. Spojrzałeś na czarnoksieżnika i zobaczyłeś postać skradającą się za nim. Z sztyletem w dłoni. Sztylet nie odbijał światła.

Truciciel

Długo szukałeś ziół, których mógłbyś użyć by popsuć ucztę ludzi. W końcu znalazłeś, wystarczyło je spreparować ale gdy to skończyłeś służba ze strachem doniosła Ci, że uczta się skończyła a rycerzyki wykrwawiają się na dziedzińcu. Wkurzyłeś się. Jeszcze bardziej wkurzyło Ciebie, że nie mogłeś znaleźć tu swojej ukochanej Grety. Przez to czułeś się słaby, bardzo słaby, ciało jakby Ciebie nie słuchało. A świat... Świat zaczął zanikać. Służący przez sekundę zdawali się przezroczyści a zamiast pięknie wyszlifowanych kamieni zobaczyłeś ruiny i liczne dziury. Ale trucizna była gotowa. Nie za silna ale na pewno uprzykrzy komuś życie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 27-05-2012 o 23:25.
Szarlej jest offline