Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2012, 23:22   #11
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Morfast z trudem brnął przez śniegowe zaspy, sięgające mu znacznie powyżej głowy. Wiedział że musi się śpieszyć, idący przed nim krasnolud oddalał się coraz bardziej a gęsta śnieżyca sprawiała że już w tej chwili był ledwo widoczny. Niziołek chciał krzyknąć na swojego towarzysza by ten się zatrzymał i poczekał na niego jednak początkowo nie był w stanie wydobyć z siebie najcichszego nawet głosu a gdy w końcu mu się to udało dźwięk który wydał bardziej przypominał rozpaczliwe piśnięcie. Na próżno przebierał swoimi krótkimi nogami tak szybko jak tylko mógł, krasnolud najwyraźniej go nie usłyszał i całkowicie już zniknął wśród zamieci. Nagłe uderzenie wichru poderwało okoliczne śniegowe czapy przysypując Morfasta, a gdy wreszcie udało mu się wygrzebać spod śniegu nie tylko nie był w stanie odnaleźć śladu krasnoluda ale nie potrafił nawet stwierdzić z której strony sam przyszedł. Został tutaj, w tym zimnym białym piekle coraz dotkliwiej uświadamiając sobie że tak naprawdę został sam nie tylko tutaj wśród śniegów Imperium ale również w całym tym wielkim świecie. Świadomość bycia ostatnią żywą istotą dosłownie uderzyła go, a w ślad za nią nadeszła fala lęku wypierając uczucie dotkliwego zimna i rozlewając się po umyśle niczym wyjątkowo lepka i cuchnąca ciecz. Niziołek skulił się przerażony i zawył rozpaczliwie, zwierzęco a jego głos poniósł się mimo śnieżycy daleko - docierajac do każdego zakątka tego pustego świata

***

Gdy do izby wszedł ranny najemnik niziołek uśmiechnął się pod nosem. Nie był typem który zajmuje się pracą charytatywną i za swój dość nieprzeciętny talent i lata poświęcone opanowaniu arkan sztuki medycznej zwykle oczekiwał porządnej zapłaty jednak tym razem sytuacja była nieco inna. Najemnicy przyjęli ich tutaj i ugościli, więc niezależnie do tego kim w rzeczywistości byli - czy faktycznie zajmowali się ochroną czy to raczej przed nimi trzeba było chronić - Morfast miał względem nich pewien dług. Nie każdy byłby w stanie zaakceptować w swoim towarzystwie dwa takie indywidua jak on i Thorgal, a niziołek szczerze nienawidził mieć wobec kogokolwiek długów. Nadarzyła się więc idealna okazja by odpłacić się za gościnę zwłaszcza że operacja nie wyglądała na zbyt skomplikowaną, w końcu w przeszłości niejednokrotnie zajmował się identycznymi ranami. Zabieg przebiegł bez problemu, Gunter pomimo bólu wyraźnie chciał udawać twardego aż do końca wyraźnie nie chcąc ośmieszyć się przed pozostałymi najemnikami. Operacja była na tyle rutynowa że Morfast mógł ją przeprowadzać niemalże bez udziału świadomości, która w tej chwili była zajęta czymś nieco innym

***

Krzyk najwyraźniej odbił się od czegoś i powrócił do Morfasta echem, jednak próżno było w nim szukać pierwotnego znaczenia. Pobrzmiewała w nim jakaś obca, złowroga nuta uświadamiając chirurgowi że świat w którym się znajdował nie był tak pusty jak początkowo przypuszczał. Oprócz niego był tu jeszcze ktoś, czy może raczej coś - i teraz zwabione jego krzykiem zbliżało się. Nie potrafił stwierdzić co to jest jednak każda cząstka jego istnienia biła na alarm a spazmy zwierzęcego strachu znacznie potężniejszego niż wcześniejsze uczucie paraliżowały jego wspaniały umysł. Rzucił się do ucieczki brnąc przez śnieg jednak nogi wydawały mu się coraz cięższe niczym odlane z jakiegoś metalu a odległość pomiędzy nim a prześladowcą nie tylko nie wzrastała lecz wydawała się coraz mniejsza. W tym opuszczonym przez bogów i ludzi świecie był tylko on, jego strach i powoli zbliżająca się bezimienna groza - a jakby na złość charakterystyczny złoty blask zimowego słońca coraz bardziej zbliżał się do linii horyzontu zwiastując rychłe nadejście nocy

***

Wyjęcie pocisku z ciała nie sprawiło żadnych problemów, Morfast dokładnie oczyścił ranę dbając by nie zostały w niej żadne drzazgi lub odpryski grotu. Nie przywykł odstawiać fuszerki i nie miał ochoty by szyta przez niego rana paprała się później niczym u średniej klasy partacza. Warunki polowe nie miały tu nic do rzeczy, w końcu niziołek przywykł do operowania w znacznie gorszych sytuacjach w porównaniu do których tutaj miał pełen komfort - przynajmniej nie musiał się śpieszyć. Ranę odkaził spirytusem którego butelkę do tej pory udało mu się uchronić przed zakusami krasnoluda po czym zaszył pozostawiając ładny, równy ścieg. Wyszło mu to jak zwykle bardzo dobrze, co było w pewnym stopniu sukcesem zważywszy na to że nie przyjął dzisiaj swojej działki. Zdawał sobie jednak sprawę że musi oszczędzać swoją jedyną prawdziwą miłość, zwłaszcza że nie wiadomo kiedy następny raz będzie miał dostęp do porządniejszej aparatury alchemicznej i odpowiednich składników lub wystarczajaco dużo gotówki by kupić dodatkowe działki od jakiegoś pokątnego handlarza. Ręce powoli już zaczynały mu drżeć jednak był gotów zaryzykować ten jednodniowy post by jutro rano na przywitanie nowego dnia zaznać chwili szczęścia ze swoją ukochaną Gretą. Po zakończeniu swojej pracy niziołek oparł się wygodnie o ścianę, zamknął oczy i zagryzając lekko wargi starał się opanować rozbiegane myśli. Niestety, na próżno

***

Ostatnie promienie słońca zdawały się czule obejmować twarz niziołka by chwilę później zniknąć ustępując miejsca bezksiężycowej nocy. Blade światło gwiazd co prawda wystarczało Morfastowi by widzieć dokąd biegnie jednak ciemność zdawała się dodawać sił ścigającej go grozie. W pewnym momencie uświadomił sobie że wróg jest tuż za nim i zaraz nastąpi skok więc skulił się przerażony czekając na koniec - atak jednak nie nadszedł. Groza okrążała go powoli tak by nie mógł stwierdzić z której strony nadejdzie śmierć, wyraźnie czepiąc przyjemność z jego strachu i bezradności. Nie mógł zrobić absolutnie nic, nie miał żadnych szans się obronić lub schować a jedynym co mu pozostawało było bierne oczekiwanie na śmierć. I wtedy nadeszło światło

***

W kręgu padającego z tyłu światła wyraźnie widać było podobną do ludzkiej sylwetkę. Kontury były nieco zniekształcone przez okrywającą go szatę jednak niziołek był w stanie doszukać się w niej kształtów orka - tyle że w przeciwieństwie do pozostałych przedstawicieli swojej rasy tego cechowała śnieżnobiała skóra. Światło przeniosło się nieco do góry, dzięki czemu przestało go oślepiać i pozwoliło upewnić się że jego przypuszczenia były słuszne. Biały ork odezwał się natomiast, a Morfast wyraźnie poczuł że nie mógłby mu przerwać nawet gdyby chciał

- Powtarzanie w nieskończoność tej samej czynności i oczekiwanie że przyniesie ona inne rezultaty jest szaleństwem. Niezależnie ile prób się podejmie rezultat zawsze będzie ten sam. Nie ma czegoś takiego jak przeszłość czy przyszłość, jest tylko aktualny moment. Zagubiona w bełkotaniu szaleństwa może być jakaś prawda, jej odczytanie może jednak przekraczać nasze możliwości bo każdy dostrzeże w niej tylko to co chce zobaczyć. Czy zatem heroizm jest tylko szeregiem zbiegów okoliczności które popychają jednostkę do wykroczenia poza ramy tego co określamy rzeczywistością? Czy może oznacza on w otaczającym bezsensie odnajdywanie tego co może nie tyle jest istotne co po prostu choć trochę mniej pozbawione logiki?

Wzrok orka przepełnił dziwny blask gdy wpatrywał się on w Morfasta. Jego spojrzenie zdawało się przewiercać niziołka na wylot a strach który pojawienie się światła tymczasowo odegnało na skraj podświadomości teraz wrócił

- Pragniesz prostych odpowiedzi, a nie potrafisz ich zrozumieć nawet gdy je dostajesz? Gdy zrozumiesz ciemność posiądziesz najpotężniejszą moc jaką tylko można zdobyć. Zdobędziesz władzę nad samym sobą, a co za tym idzie nad całym światem który jest tylko twoim własnym postrzeganiem rzeczywistości. To ty definiujesz świat, nie odwrotnie, to każde zjawisko potrzebuje obserwatora by zaistnieć tak samo jak Bogowie potrzebują wyznawców którzy uświadomią im nie tylko że istnieją ale że są Bogami. To wszystko co musisz...

Mamrotanie orka powoli milkło, ostatnie słowa były już zbyt ciche by niziołek był w stanie je usłyszeć. Światło oraz postać zniknęły ponownie pogrążając świat w mroku, jednak Morfast tego już nie widział - znajdował się w całkiem innym miejscu

***

Morfast rozparł się wygodnie w fotelu kładąc swoje krótkie nogi na specjalnie w tym celu podstawionym zydlu. W dłoni miał piękny kryształowy kieliszek ozdobiony liściastym motywem a rubinowy płyn w środku kusił swoim aromatem. Nim jednak pozwolił sobie na rozkosz skosztowania zawartości podniósł kieliszek do góry oceniając przejrzystość i kolor trunku. Dopiero gdy upewnił się że wygląd jest w każdym calu doskonały opuścił nieco kieliszek i delikatnie poruszył nim dotleniając trunek. W ten sposób mógł ocenić pełnię nieco drażniącego, kwiatowego aromatu. Niestety nie był na tyle biegły by ocenić szczep winogron który dał początek temu szlachetnemu trunkowi jednak nawet kompletny laik taki jak on potrafił docenić głębię winnego aromatu. Trwało to chwilę jednak nie chciał tego zrujnować świętokradczym pośpiechem, który dla wina był tym samym czym gwałt dla kobiety. Dopiero teraz gdy poddany ocenie trunek był gotowy pozwolił sobie na delikatne umoczenie warg i wzięcie jednego, nieśmiałego łyku. Delikatnie rozprowadził trunek językiem po całych ustach pragnąc docenić pełnię niebiańskiego smaku jednak ani wygląd ani aromat nie były w stanie go przygotować na to co nadeszło. Doznanie było naprawdę oszałamiające, wspanialsze niż cokolwiek czego doświadczył wcześniej - jego umysł do tej pory nieodmiennie chłodny i opanowany całkowicie zatracił się w nim zatracił. Morfast zamknął oczy nie chcąc by śmieszne doznania wzrokowe rozpraszały jego uwagę którą w pełni chciał poświęcić tylko jednej, jedynej rzeczy. Drugi łyk, tym razem większy od poprzedniego nie tylko nie był mniej przyjemny lecz wręcz przeciwnie - wrażenie było intensywniejsze, pełniejsze niż ten pierwszy nieśmiały jeszcze raz. Trzeci i czwarty były już skażone pośpiechem, łapczywością - jednak w tej chwili nie było to już świętokradztwo tylko nabożne wręcz uniesienie. Dopiero gdy kielich był pusty a wrażenie wywołane ostatnią jego kroplą zanikało Morfast otworzył oczy i uniósł wzrok na kobietę siedzącą naprzeciw niego. Wtedy dopiero zrozumiał kto czai się w mroku

***

Skulony do tej pory niziołek wyprostował się ze śmiechem. Czająca się w mroku groza zamarła jakby nie rozumiejąc co się dzieje gdy Morfast odwrócił się dokładnie w stronę z której zamierzała właśnie zaatakować jednym ciosem gasząc wątły płomyk życia niziołka. Dzięki wiedzy zyskał siłę, a bezimienna groza zyskała imię przez co nie była już dłużej dla niego groźna

- Greto? Choć do mnie - powiedział rozkładając szeroko ramiona jakby chciał kogoś objąć

I faktycznie, groza gdy nadano jej imię przybrała materialne kształty i już po chwili naprzeciw niziołka stała kobieta. Najpiękniejsza spośród kobiet, jedyna godna miłości i uwielbienia o pełnych ustach stworzonych wręcz do całowania i oczach promieniejących delikatnym, świetlistym blaskiem. Jego Greta roześmiała się i rzuciła mu w ramiona, a gdy stali czule objęci szeptała mu do ucha parząc je swoim gorącym oddechem

- Rozpoznałeś mnie, a zatem poznałeś samego siebie. Kocham Ciebie tak jak i Ty kochasz mnie, i obiecuję że nie opuszczę Cię aż do samego końca, którym sama dla Ciebie będę. Będę Ci odbierać po kawałku życia przy każdym naszym spotkaniu, jednak robię to tylko z miłości. W zamian za to za każdym razem dam Ci radość jakiej nie może dać Ci nikt inny, aż do tego ostatniego spotkania gdy sama zamknę Ci oczy, wezmę za rękę i poprowadzę dalej, do piękniejszego świata gdzie już zawsze będziemy razem. Nie każ mi tylko zbyt długo czekać pomiędzy kolejnymi spotkaniami, bo jestem bardzo zazdrosna i pomyślę że masz kogoś oprócz mnie, a tego bym nie zniosła. Teraz idź i pamiętaj, że ja zawsze na Ciebie czekam

Nie pozostawało mu więc nic innego jak wrócić, opuścić ukwieconą łąkę w którą zmieniło się lodowe pustkowie w chwili gdy poznał samego siebie. Musiał wrócić do życia jeszcze na tą jedną chwilę, jednak wiedział że każda chwila oczekiwania na ponownie spotkanie z Gretą tylko osłodzi moment gdy znów ją zobaczy.

Do tego czasu jego słodka Greta będzie czekała w swojej ozdobnej tabakierce ukrytej przy sercu Morfasta. Jego jedyna, ukochana Greta...

***

Morfast był perfekcjonistą. W jego kuchni niezależnie od okoliczności wszystko powinno być idealne, a ci ludzcy pomocnicy którymi musiał się posługiwać byli po prostu niekompetentni. Nie dość że leniwe cholery to na dodatek praktycznie pozbawieni zarówno węchu jak i smaku w porównaniu do niziołka. Nadchodzący pojedynek miał głęboko w dupie, ludzka szlachta miała to do siebie że bez walki nie potrafiła egzystować. Niczym nie różniła się dla niego bójka w karczmie, nożowa rozprawa czy honorowy pojedynek - wszystko to było echem atawistycznego odruchu wyłaniania samca alfa który obejmie dominującą rolę w stadzie i któremu zwykle przypadnie najlepsza samica. Niewiele różniło ludzi od zwierząt a jego ponadprzeciętny talent zwyczajnie się marnował u tego szlachetki jednak co poradzić - płacił dobrze, a za coś żyć trzeba, zwłaszcza że na nieludzi wciąż wielu patrzy krzywo i mimo talentu kucharskiego miał pewne trudności ze znalezieniem stałego zajęcia.

Gdy jego myśli leniwie błądziły pomiędzy nędznością ludzkiej natury, podziałem kuchennych obowiązków i zastanawianiem się czy nie wartałoby uzupełnić zapasów przypraw poczuł delikatny impuls na skraju podświadomości. Skądś nadeszło wrażenie ciepłej, kobiecej dłoni na ramieniu i cichego głosu ,,Morfaście, obudź się”. I wtedy nastąpił rozbłysk

To nie były jego myśli ani jego wspomnienia

Narastająca panika została jednak szybko stłumiona przez przebudzony do działania analityczny umysł niziołka. Pierwszym co zrobił było sięgnięcie po tabakierę w której już czekała na niego biała śmierć, potrzebował bowiem wprowadzić swój umysł na najwyższe obroty co było znacznie łatwiejsze dzięki pomocy Grety. Łatwo sobie wyobrazić jego zdziwienie przechodzące w strach gdy po dotknięciu swojego serca nie znalazł tam znajomego wybrzuszenia. Był zdany tylko na własne siły, musiał sobie zatem przypomnieć opowieść o tym zamku. Niektóre jej fragmenty niestety umknęły mu gdy głód narkotykowy dawał o sobie znać jednak wiedział że kluczowym jej elementem jest pojedynek - i to o nim musiał się jak najwięcej dowiedzieć. Nie był pewien na ile ta sytuacja jest efektem głodu narkotykowego jednak jak zwykle w takich wypadkach postanowił grać według reguł tego sztucznego świata czekając aż wszystko wróci do normy.

A gdyby tak jednak namieszać nieco w tej historii? Niziołek uśmiechnął się paskudnie jak to miał w zwyczaju przez który zdobył jeden ze swoich pseudonimów po czym ruszył do spiżarni przejrzeć zapasy. Ciekawiło go czy wśród ziół znajdzie wystarczająco dużo lubczyku by dodać nieco pikanterii dzisiejszej uczcie...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 12-05-2012, 23:20   #12
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
We współpracy z baltazarem i Szarlejem…

Konrad od dawna czekał na tę rozmowę. Wiedział, że prędzej czy później spotka ukochaną. Wiedział, że będzie mógł zrzucić maskę tileańskiego gawędziarza i przemówić do jej rozsądku. Bez udawanego akcentu, bez skrytych zamiarów i obmyślanej z najdrobniejszych szczegółach historii. Dziś nadszedł ten dzień. Może była to wizja Nocy Wiedźm, ale liczyło się tu i teraz. To, że może ją usłyszeć...


Tankred i jego ukochana zniknęli zebranym ucztującym z oczu. W czasie, gdy inni oczekiwali na pojedynek, objadali się, pili i bawili własnym towarzystwem ta dwójka była sama. W ciemnym, cichym, służebnym pomieszczeniu oświetlonym tylko przez jedną latarnię. Uśmiech charakterystyczny dla Benwolio zniknął a pojawiła się kamienna powaga Konrada. Gdy jednak przyszła kolej na rozmowę z ukochaną emocje wzięły górę...

- Kochanie to ty? Katherina? - zapytał uszczęśliwiony głos w ciele Tankreda.

Kobieta uśmiechnęła się niepewnie. Konrad poczuł delikatną dłoń na policzku, poczuł ją i Tankred, każdy innej kobiety, każdy za nią poszedłby na koniec świata. Jeden z nich nawet to robił...

- Konrad... Nawet we śnie mnie nie opuszczasz. Nawet tutaj mnie bronisz.

- Muszę. Twój ojciec postawił na nogi wielu ludzi. Szukają nie tylko Ciebie, ale i mnie, kochana. Powiedz mi, gdzie jesteś? Muszę Cię znaleźć przed nimi. - powiedział mężczyzna bez akcentu sam dziwiąc się swojemu głosowi.

Katherina zabrała dłoń.

- Mój ojciec... Martwi się, kocha mnie, ale nie potrafi zrozumieć. Tak samo jak nie potrafiłby przyjąć do wiadomości naszego związku. Czemu miałby Ciebie szukać? Chyba nie... nie uciekłeś?

Ostatnie zdanie było nacechowane smutkiem i właściwie nie było pytaniem. Wiedziała co Konrad potrafił dla niej zrobić.

- To nie było rozsądne kochany. Mój ojciec jest potężny a może opacznie zrozumieć nasze zniknięcie w tym samym czasie.

- Przepraszam. Nie miałem czasu na myślenie. Na zastanawianie się. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Znajdę Cię nawet jeśli będę musiał przebyć cały kontynent. Powiedz kochana, gdzie jesteś? - zapytał z nadzieją na odpowiedź patrząc na nią i szukając jej dłoni swoją dłonią.

Poczuł smukłe palce w swoich silnych, nawykłych do miecza. Głos miała smutny.

- Daleko... Każdy z nas musi odbyć swoją pokutę, uzyskać rozgrzeszenie. Ponoć wszystkie grzechy mogą zostać wybaczone.

- Mogą. - mina na twarzy Tankreda wyrażała pełne zrozumienie. - Powiedz mi gdzie jesteś. Nie unikaj tej odpowiedzi. Przecież chcesz abyśmy byli razem, prawda? Ja tego pragnę ponad wszystko... - nie wiedziała o Konradzie wszystkiego. Nawet ona. Nie wiedziała, że wyraz zrozumienia był udawany. Bo on nie potrafił zrozumieć. Nie próbował. Musiał ją za wszelką cenę znaleźć.

Skrzywiła wargi, tak jakby coś ją gryzło. Konrad znał tą mimikę chociaż oglądał ją na innej twarzy.

- Ja... Nawet tutaj się gryzę, we śnie. Że Ciebie po prostu zostawiłam. Wybacz ukochany. Wybacz to co zrobiłam.

- Wybaczam. Tylko powiedz proszę gdzie jesteś. Komu chcesz powiedzieć jak nie mnie? Wyjaw mi to a znów będziemy razem. Jak wcześniej. Mam plan, który może mi umożliwić to o czym marzyłem od dawna. Będę mógł powiedzieć twemu ojcu. W końcu będziemy razem. Bez ukrywania się, bez wielkiej tajemnicy. Proszę, Katharino... - Konrad sam siebie ganił za to, że musiał ją okłamać. Po prostu musiał. Priorytetem było ją znaleźć. Później będzie myślał co dalej. Poświęci dla niej wszystko. Nawet życie...

- Ja... Nie mogę... Ale Ty jesteś snem... Nie Tan... Konrad. Nie moogę. Muszę Ciebie chronić. Siebie. Heinrich. Nie może zwyciężyć. Musi zginąć. Ja... Co ja mówię! Konrad, co się dzieje!

Głos jej się załamywał, zmieniał nie tyle barwę co bardziej intonację. Wpadała w histerię.

- Kochana. Uspokój się. - objął ją delikatnie. - Skup się proszę. Musisz mi powiedzieć, gdzie jesteś. Dasz radę? Powiedz proszę chociaż czy jesteś cała i zdrowa.

- Jestem. Chyba... Źle się ze mną dzieje. Ja nie radzę sobie sama z sobą.

Kobieta przycisnęła się do ramienia Konrada i zaczęła płakać. Jego sumienie gryzło go coraz bardziej. Czemu tego nie zobaczył na czas? Czemu nie pytał, gdy jeszcze mógł? Przecież ponoć był taki bystry. Nie myślał, że coś takiego może spotkać go i jego ukochaną. Objął ją mocniej. Pogłaskał po głowie nic nie mówiąc. Już o nic nie pytał. Nie naciskał.

- Z resztą nie ważne gdzie jesteś. Znajdę Cię mimo wszystko. W chwilach bezsilności i zwątpienia pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał. I znajdę Cię. Wbrew wszystkiemu...

Przestała płakać i zesztywniała, spojrzała Konradowi prosto w oczy. Twarz Konstancji była piękna, domieszka krwi tileańskiej nadawała jej egzotyczny wygląd. Teraz twarz miała spuchniętą od płaczu. A oczy... Nie były ani Konstancji ani Kat. Były... Inne, złe, budzące instynktowny strach, zgrozę.

- Nie znajdziesz jej. - Głos miała schrypnięty, męski z śladem obcego akcentu. - A raczej już znalazłeś. Oboje tu zostaniecie. Przeżywając do końca tę noc. We dwoje. Czy nie tego chcesz przy... - I głos znowu się zmienił, tym razem z pewnością nie należał do człowieka, był metaliczny, zły. - Ależ znajdziesz ją. Jak opuścisz to miejsce. Szukaj kapłana i wiernych. Na wschód. Wtedy ją znajdziesz. Idź za nimi, do klasztoru Shaly. Tam ją odzyskasz. Odważysz się łotrzyku? - Zwiotczała, silne ramię Tankreda jednak wytrzymało jej ciężar. Była przytomna, ale słaba.

- Nie powinieneś, ale... Też Ciebie kocham. Jak to się skończy wyjedźmy. Gdzieś... Daleko. Sami. Zostawmy to wszystko. Proszę... - W słabym głosie usłyszał błaganie skrzywdzonej kobiety. Jego kobiety.

- Znajdę Cię. Choćby to była ostatnia rzecz, którą zrobię... Obiecuję. - wyszeptał jej do ucha po czym pocałował.

Czas było się zbierać. Nie chciał tego robić, ale nadeszła pora na pojedynek. Musiał to skończyć. Wracać stąd do siebie - czy wygrany czy przegrany - i odnaleźć swoją miłość. Tylko to było dla niego ważne...

***

Rycerz odczekał ile etykieta nakazywała… i przystąpił do dzieła. W końcu to ten rycerzyk w białej zbroi chciał bronić honoru żony a nie Bazyliszek. Właściwie to Tankred próbował ukrócić rogi jakie mu ta niewiasta przyprawiała po całej okolicy. Kurt uważał takie spory za bezsensowną stratę czasu… rzyci do obrobienia było na tym świecie aż nadto i szkoda było z tego tytułu przelewać juchę. Po pysku dać to jeszcze, ale żeby na ostre… Eh rycerskie obyczaje.

Tedy Kurt wykorzystując ciało czarnego rycerza niczym jakąś groteskową kukiełkę zaatakował. Wiedział, że przy swoim kunszcie szermierczym i sile kolosa mógł zakończyć ten pojedynek na swoją korzyść. Nie był jednak młodzikiem w gorącej wodzie kąpanym… Chciał wiedzieć z kim miał do czynienia… Zaatakował. Na pozór zajadle i zaciekle wyprowadzając serię potężnych cięć, które nie sposób było sparować na miecz… Tylko tarcza lub unik mogły tutaj dopomóc. Jednak unik w ciężkiej zbroi to zbyt wielki hazard i Tankred zdawał się to pojmować. Następnie Bazyliszek zakosztował ciosów przeciwnika… i tych mocniejszych i tych lżejszych. Kurt nie kłopotał fortuny zbędną robotą. Bronił się bez zbędnego ryzyka… i zupełnie niespodziewanie coś łupnęło mu w łeb niczym morgenstern. Chędożony krzywą kuśką Casamir… to jest jakaś macabre comoedis a oni są jeno kukiełkami. Ale co jeżeli morduje teraz swojego giermka? Zaatakował raz jeszcze, ale nie tak jak ostatnio odrzucając przeciwnika od siebie… nie tym razem chciał wejść w zwarcie. Klingi zakleszczyły się a rycerze siłowali się tarczami i wtedy wydyszał:

To ja Kurt Fleischer! Jeżeliś też jako i ja uwięziony w tej skorupie daj znać nim cię rozsiekam. - Co powiedziawszy trwał jeszcze chwilę w takowym zakleszczeniu, dając szansę przeciwnikowi jeno na słowną ripostę.

Wojownik skryty pod pancerzem z białej stali wirował unikając ataków Bazyliszka. Ciało Tankreda, sprawnego w boju, niemal odruchowo wyprowadzało ataki, parowało, przeskakiwało nad niskimi cięciami i odsuwało się przed tymi o małym zasięgu. Panicz musiał mieć bardzo waleczne serce albowiem wystarczyło, że Benwolio odsunął się gdzieś w dalszą część świadomości a ten od razu zaczął walkę wyrwanym z środka kręgu, wielkim, lśniącym mieczem. Klingi obu rycerzy przecinały powietrze ze świstem. Cicero czuł się niczym gapowicz w ciele wspaniałego wojownika, o których nie jeden raz miał okazję opowiadać. Może i tę wyprawę kiedyś barwnie i z werwą opisze?

Walka trwała w najlepsze a Benwolio robił wszystko aby nie przeszkadzać swojemu drugiemu “ja”. Tankred musiał być skupiony, pełen pasji i siły. Gawędziarz, szpieg w ciele szlachcica nie mógł dopuścić do przegranej swego nosiciela. Nie mógł, bo tym samym zmieniłby bieg historii. Historii bez zmian pięknej i heroicznej. W pewnym jednak momencie Benwolio skupił się na twarzy Bazyliszka. Emocje, które ta okazywała warto by kiedyś opisać. Niemal szydercza, wielka pewność siebie, siła charakteru, rządza krwi i chęć wygranej. Coś jednak w pewnym momencie się zmieniło. Gdy obaj wojownicy skuli się w stalowych uściskach Bazyliszek przemówił. I tego ani Benwolio ani Tankred się nie spodziewali.

- Mości Kurt? - odparł szybko, ale spokojnie głosem panicza tileańczyk. - Jam jest Benwolio Cicero. Od opowieści o kapitanie Mossino i jego kompanii. Również uwięziony. Co robimy, Panie Kurt? - zapytał Benwolio całą siłą woli wstrzymując gotowe do dalszego boju ciało Tankreda.

Kurt czuł wyraźną przewagę, jego doświadczenie i ciało Bazyliszka było istną maszyną do zabijania. Jego przeciwnik zaś... walczył bardzo nie równo, raz obrywał jakby nigdy miecza nie miał w dłoni a innym razem wywijał swoim wielkim mieczem jak rapierem a waląc z mocą krasnoludzkiego żółwia. Lewa ręka rycerza zdrętwiała od siły ciosów a tarcza niedługo miała pójść w drzazgi. Co prawda nie był ranny w przeciwieństwie do swego wroga, który krwawił już z kilku niegroźnych ran. Świetnie wykonany miecz Bazyliszka nie dość, że leżał świetnie w dłoni to potrafił przebić płytę.

Kurt coś tak czuł w kościach… przez głowę przewinęła się dziesiątka bardzo plugawych przekleństw, takich których nie powstydziłby się niejeden bosman. Mieli przesrane… i nawet nie wiedzieli jak bardzo.

Słuchaj mnie pięknisiu. - Wycedził dalej udając zmagania w walce. – Nie mamy pewności, czy śmierć któregoś z tych tępych rycerzyków pozwoli nam wrócić do naszego czasu, czy zatrzyma nas tutaj na zawsze. Nie ma co ryzykować w imię czci jakiejś dupodajki przyprawiającej rogi mężulkowi kiedy i z kim się da. Dlatego tą walkę trzeba zakończyć bez uszczerbku dla ciała twojego i mojego. Bo jak to mawiają w zdrowym ciele bezpieczny duch. - Następnie tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział jak uczynią. – Zewrzemy się jeszcze parę razy. Potem dasz się rozbroić i obalić. Ja w tym czasie doskoczę do ciebie i wrażę ci mizerykordię pod hełm… bo miecz jest zatruty i to zbyt niebezpieczne. A ty poprosisz o pardon… I obaj wyjdziemy z tego bez szwanku. To jak młodziku?

Benwolio chwilę się zastanawiał nad tym jak ma postąpić. Co prawda był w ciele potężnego wojownika, ale jego obecność w nim zbyt mocno angażowała w umiejętności walki Tankreda. Sam panicz może wygrałby z Bazyliszkiem, ale nie z drugim umysłem w czaszce i mając przeciwko sobie dodatkowego wojownika w postaci Kurta. Cicero nie wiedział czy może zaufać Fleischerowi. Ten niby był rycerzem, ale oni są tak różni jak przedstawiciele każdej z profesji w tym zgnębionym przez chaos świecie. Po jakimś czasie wahania gawędziarz zdecydował.

- Dobra. Tylko mnie nie zabij. Może kiedyś będzie z tego opowieść... - uśmiechnął się krzywo panicz rozpoczynając całą maskaradę.

Bazyliszek natarł. Szybko, silnie odpychając potężny miecz Tankreda tarczą i uderzył go mieczem, niby po rękach, ale “nie trafił” w nie a w rękojeść broni przeciwnika. Jego oponent straciwszy broń rzucił się do zwarcia, ale ani obaj rycerze ani bajarz nie byli szkoleni do jakichś zapasów. Co innego Kurt. Wypuścił swoją broń i grzmotną dłonią obleczoną w stal prosto w hełm przeciwnika. Cicero zobaczył mroczki przed oczami i padł. Nawet gdyby chciał nie dałby rady utrzymać ciała wyrywającego się do walki o swoją ukochaną i stanąć do walki z takim zabijaką jakiego miał przed sobą. Zobaczył błysk stali w wizjerze hełmu i przez chwilę zastanawiał się czy to nie był podstęp, czy Kurt nie chciał w ten sposób wyjść cało ze starcia. Ostry jak diabli szpic trójkątnego ostrza dotknął krtani rycerza-bajarza a ten poczuł jak z rany cieknie krew. Pchnięcie jednak nie nadeszło. Pokonując opór swego ciała krzyknął na tyle głośno by inni go usłyszeli.

- Łaski!

Krzyczenie z ostrzem przy gardle nie jest dobrym pomysłem i gdyby tylko Kurt nie miał tyle doświadczenia w trzymaniu przy czyimś gardle stali bajarz podzieliłby los Casamira.

Kurt stojąc z ostrzem przy gardle bardo rycerza nie mógł się nadziwić głupocie ludzkiej. Jak tutaj się dziwić, że wszyscy tak do tej swojej zguby zmierzają… przecież oni aż proszą się o nauczkę. Ot choćby ten młodzian, ledwo kilka godzin się znali a tu już mu zawierzył i na łaskę i niełaskę raubrittera się oddał. Ten wcześniej już przekalkulował wszystkie za i przeciw. Śmierć Tankreda bardzo wiele by mu pomagała… bo rycerzyk już by mu się nie pchał w nogi, a kto wie może i by jeszcze dzisiaj mógł jego żonkę poobracać w łożnicy. Minusem jednak było to, że Fleischer nie w ząb nie miał pomysłu na nic więcej jak uratowaniem skóry tego Bazyliszka. A jako, że ów przerośnięty rycerz z aparycją dorównywał gadzinie jakowejś tedy perspektywa uwięzienia w tym ciele nie była nic a nic przyjemna.

Lepiej żebym tego nie żałował, bardzie. - Powiedział cicho acz w głosie nie trudno było rozpoznać iż żywi spore nadzieje względem Tileańczyka. A rozczarowanie może być bolesne… Później odstępując już zakrzyknął teatralnie. – Znaj łaskę lepszego od siebie! Sprawa jak dla mnie jest zamknięta i jak ktokolwiek będzie chciał do niej jeszcze wracać to nie żywcem ze skóry każę obłupić!

Z czystej już ciekawości zerknął na sprawczynię całego zamieszania i stanowczo za długo się jej przypatrywał aby mogła mieć wątpliwości co do jego intencji.

Walka zakończyła się w zamierzonym przez dwójkę więźniów opowieści stylu. Co prawda Cicero przez moment wstrzymał oddech, gdy rycerz trzymał mu na krtani klingę. Co prawda nie był pewien czy dobrze zrobił. Co prawda po późniejszych słowach Fleischera zaczynał żałować. Jedno było pewne: Tej walki by nie wygrał. Nie mógł, nie potrafił a co więcej nie walczył w swojej sprawie. Jego zadaniem było przeżyć, odnaleźć ukochaną i być z nią. I nie ważne czy Kurt będzie czuł, że gawędziarz ma w stosunku do niego jakiś dług wdzięczności. To nie było teraz ważne. Poza tym co on mógłby od Benwolio chcieć? Aby mu pomóc w zakładaniu puszki? Znaczy zbroi płytowej... Przecież miał od tego giermka. A może był megalomanem jakowymś i chciał aby o nim opowieść ułożyć? Nie wiadomo. Tankred wstał powoli rozglądając się po obecnych bez słowa. Spojrzał na damę swego serca spuszczając głowę. Czuł, że ją zawiódł. Panicz musiał wybaczyć Benwolio za ten pakt. On musiał żyć. Nie ważne ilu szlachetnie urodzonych duma będzie musiała ucierpieć…

***

"Kurt Fleischer. Zabawny człowiek. Gdyby tylko wiedział kim jestem... Darowałby sobie pewnie te słowa i wpakował mi ostrze prosto w gardło. Słaby i łatwowierny? Nie. Dobry aktor? Owszem. Gdyby tylko wiedział... Mógłbym być kupcem, od którego kupiłby jabłka na targu. Mógłbym być kucharzem, który przyrządza mu jedzenie w tawernie. Mógłbym być też golibrodą, któremu zleciłby na gładko ogolić facjatę. Mógłbym, ale nie będę... Jestem na to za dobry. Zbyt miły i szybko przywiązujący się do ludzi. Kurt Fleischer też się przyda. Warto mieć go przy sobie. Benwolio może się go trzymać dopóki nie odwdzięczy się za uratowanie życia. Tak…”
 
Lechu jest offline  
Stary 14-05-2012, 21:54   #13
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Ruch zauważyli prawie jednocześnie. Prawdopodobnie ludzki, a na pewno humanoidalny, kształt był odwrócony tyłem do Braci, którzy od razu rozpoznali postawę strzelecką. Odgłosy kopyt na śniegu i pochrapywania nie dawały wątpliwości na kogo strzelec czekał. Wymienili błyskawiczne spojrzenie i każdy dyskretnie zajął swoje miejsce w tym teatrzyku.
Drugi rozejrzał się sprawdzając czy nikogo więcej nie ma w pobliżu i z wyciągniętym sztyletem zaczął powoli skradać się do zamaskowanego osobnika.Taktyka była standardowa – zajść chama i z lepszej pozycji negocjować jego rozbrojenie. Za lepsza pozycje mieli przeważnie dogodną pozycje do strzału, z której nie da się spudłować lub nóż na gardle. Przeważnie wychodziło świetnie, czasem dobrze, ale sporadycznie wychodziło jak psu z… tym razem było to trzecie. Śnieg skrzypnął nieznacznie pod stopami Toma, jednak nie dość cicho by kusznik w porę nie zareagował. Namierzył Drugiego. Sytuacja była średnia, Tom był za daleko by podbiec z nożem, ale za blisko aby Kusznik chybił.

- Rzuć to - Nie wyglądał na żartownisia, ale szczęściem strzelec skupił uwagę na nim, brat miał więc pole do popisu. Tomzastygł w bezruchu, w gotowości.
-
Pierdolisz, sam rzuć to gówno! Albo za chwilę otrzymasz możliwość srania dwoma dziurami...
-
Spieprzaj - Kusznik nie spuścił nawet na chwilę wzroku z Drugiego.
-
Twój koleżka może zaraz mieć parę cali drewna w bebechach. Nas tu jest cały oddział!

Drugi
oczekiwał akcji i doczekał się, znał swego brata jak nikt inny, można nawet powiedzieć, że był po części swoim bratem. Pomimo ogromu różnic przebywali ze sobą prawie cały czas i znali swoje zachowania. Wytworzyło się między nimi coś na zasadzie porozumiewania pozazmysłowego… bla bla bla… a cholera to! On sam wpakowałby mu z wielką chęcią bełta... gdyby tylko umiał.
No niestety takie były czasy, że kto pierwszy strzela przeważnie żyje.

Słysząc znajomy dźwięk szczęknięcia cięciwy spróbował uskoczyć w bok za najbliższą zaspę.

Kusznik
dostał od Pierwszego w ramię jednak samemu zdążył ściągnąć spust. Tom szczęściem uniknął pocisku, który tylko go drasnął po żebrach rozrywając liczne warstwy ubrania. Piekący ból, przeszył jego bok. Drugi wiedział, że jest zbyt delikatny na poważną ranę, było to ledwie otarcie. Tak przynajmniej myślał. Kusznik wstał i słaniając się pod ciężarem rany zaczął wycofywać się na drogę.

-
Stój!

Po braku reakcji na swoje słowa
Pierwszy wycelował nisko, prawdopodobnie chcąc unieruchomić strzelca.
Bełt wbił się w drzewo, zawibrował, a
kusznik skrył się z drugiej jego strony. Brat zazwyczaj trafiał, ba! zazwyczaj trafiał środki w tarczach nawet tych ruchomych, a teraz cholera, spudłował!
Zazwyczaj spokojny i opanowany
Drugi wściekł się nie na żarty. Wygramoliwszy się z zaspy zmeł przekleństwo. Starał się zostać pod osłoną drzew, wiedział jednak, że nie ma za bardzo czego się obawiać ze strony rannego. Przy każdym gwałtowniejszym ruchy czuł zimno wnikające pod poły rozszarpanej odzieży drażniące i tak obolałe żebra. Wypuścił się biegiem do ukrytego za drzewem jegomościa z wyciągniętym mieczem. Życie przyzwyczaiło go do bólu, ale nienawidził go z całego serca, a do tego nie znosił zimna! A zestawienie dwóch nieprzychylnych rzeczy mogło wyprowadzić świętego z równowagi... a on przecież święty nie był. Konni byli już naprawdę blisko, przyszło mu więc do głowy aby ich ostrzec:

- Strzelec w krzakach!

Emocje buzowały wewnątrz
Drugiego. Rozjuszony namierzył skór... znaczy się strzelca ukrytego już nie w lesie ale na skraju drogi. Widząc, że ten odrzucił kuszę i miecz, a także, że jest zwrócony do konnych przodem, wyszedł z lasu bez ceregieli i podchodów. Słyszał, że brat podąża w jego ślady.

-
Ładnie tak, gównojadzie, pierw się zasadzać, a potem o łaski prosić? Ja ci pokażę Kozojebie! - Drugi dawał upust swojej złości, nie bacząc na słowa i zwyczajową dla niego kurtynę milczenia. Brat nie omieszkał tego skomentować. Pierwszy nie ukrywał rozbawienia w głosie, zawsze to on był ten pyskaty.
-
Prrryyy, brat nie wiedziałem, że tak klniesz. - spojrzał wrednie na kusznika po czym dodał widząc jego błagalna postawę według konnych podróżnych - Zamiast pieprzyć głupoty mów lepiej po coś dybał na tych tutaj, bo ci kulkę w grzdyla poślę.
Drugi
w mędzyczasie miał chwilę aby ochłonąć i osiągnąć swój zwykły prawie spokojny stan:
-
Wku… zdenerwował mnie, zobacz – pokazał rozdarte ubranie po boku – drasnął mnie Ojcojebca!

Oboje mieli nadzieję, że “strzelec krzakowy” dostanie łupnia za swoje dybanie, jednak widać albo ślepi byli pańczyki, albo ten miał dobrą gadkę w każdym razie najwyraźniej byli już dogadani. Cokolwiek mieli oboje nadzieję, a zwłaszcza
Tom, że skopie dupsko jegomościowi, który wystawił go na zimno i ból (a mógł także zabić), ale widząc, że teraz jest ich trzech stracili zainteresowanie. Paniczek w płycie na koniku próbował ich jeszcze zagadywać. Bracią totalnie to wisiało i nie mieli ochoty mu nawet odpowiadać. Po kilku próbach otrzymania odpowiedzi darował sobie i razem z swym, prawdopodobnie, giermkiem i nowym kompanem ruszyli do obozowiska tego ostatniego. Ich rozmowa dawała do zrozumienia, że niedaleko jest miejsce żeby się zatrzymać. Tym miejscem okazał się stary zamek, w którym bez problemu znaleźli miejsce w miarę suche i osłonięte od wiatru i mrozu aby się tam schronić. Była to, położona sporo dalej od koszarów, w której schroniła się spotkana wcześniej na trakcie trójka, dobrze zachowana ruina stanicy. Wewnętrzna komnata była cała. Schronili się tam i rozniecili mały płomień. Zaparzyli herbatę z iglaków. Było trochę cieplej. Było błogo...

Drugi
szybko zasnął w opuszczonej stanicy. Solidne mury dawały opór mrozom i wiatrom. Małe ognisko bardzo szybko nagrzało niewielką powierzchnie komnaty na tyle, że dało się myśleć o czymkolwiek innym niż zimno. Pierwszy stanął na pierwszej warcie. Dużo roboty nie było. zastawili odpowiednie potykacze, które ostrzegłby Ich o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Niemniej było trzeba nie spać i być pod bronią. Wysiłek, zimno znużenie, a może coś jeszcze innego, sprawiły że posnęli jak dzieci.

***

Drugi
otworzył oczy. Siedzieli przy stole, cała zgraja ludzi o czarnych, solidnych kolczugach. Wiedział, że wszystkich zna choć miał wrażenie jakby to nie była jego wiedza, a jedynie jakaś... no właśnie pożyczona? Zmąciło to chwilowo jego zwykły spokój ale w porę się opamiętał. Dopił szklanice tego co miał przyklejone aktualnie do ręki. Nie widział brata ale podświadomie go wyczuwał, pomimo, że wyglądał inaczej. Drugi dostrzegł łasicowatą twarz podrostka zamiast znajomej facjaty, który od razu zerknął na niego. Upewnił się - to brat! Odruchowo pogładził brodę, na której normalnie nie uświadczyłby zarostu, tym razem natrafił na czarną szczecinę.
Oj dzieję się - wiedział to na pewno! Na pewno nie było to snem, o nie! Nie do końca wiedział co ma o tym myśleć, ale po pierwsze był tu brat, a po drugie nie było przynajmniej zimno!


Zbierał myśli dosłownie chwilę, gdy jakiś przypiekany, jak zwykł na nich mówić, podszedł do
Castora - szefuńcia jak dowiedziałeś się z wewnętrznych źródeł. Niczym magnes przyciąga stal tak rubin zawieszony na jego szyi przyciągnął jego wzrok. To był ich rubin! Nie musiał patrzyć na brata, on też to widział, czuł to. Smalony czarodziej odszedł. A Bracia, już nie koniecznie bliźniacy, dostali wraz z całą kompanią polecenie opuszczenia sali. Wiedzieli obaj że mądrze będzie nie zdradzać się w tym nowym towarzystwie, bo im mniej o tobie wiedzą i im później odkryjesz karty tym dłużej żyjesz.

Teraz wiedział, że przy najbliższej okazji musi pogadać z bratem uwięzionym w tym obcym ciele i ustalić plan działania. A plan miał taki aby odzyskać własnoręcznie ukradziony kamień.


 
Mono jest offline  
Stary 24-05-2012, 16:12   #14
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Nowa kompanija do normalnych nie należała. No ale kto ostatnim czasy przy zdrowych zmysłach ostał? Każdy albo w jaką paranoje popadał albo w jakieś filie czy inne dziwactwa. No, ale ze względu na poglądy nie należało nigdy skreślać człowieka, póki owe pogląda traktował jak swego chwosta. Ma, jest z niego dumny i ostaje przy swoim, jeno nie chełpi się nim na około latając po wsiach z obnarzonymi genitalimi, a tym bardziej dziatkom na siłę go nie wpycha tam gdzie się go wpychać nie powinno.
Tak więc w spokoju raczył się gorzałą i strawą, a i bajdą nie pogardził, bo to zawsze milsze dla ucha od gdakania tej małej cholery na przedziwne tematy których szczerze, acz skrycie Thorgal ni w ząb nie kumał. Opowieść sama sobie była intrygująca, jednak zachowania ludzi wielce dziwiły brodacza. Jak to tak swojej kobity ni upilnować by szlajała się po zagrodach narażając na szwank życia i godności? Zły to mąż co własnej żonie tak popuszcza i wolną rękę daje. Nie dziwota, że jaki gad od razu się znalazł by pożreć cześć niewiasty niczym ptasie jaja.
Mimo nielichej historii jaką owy najmnita im rzekł, krasnolud nie rozmyślał o minionych wiekach i czynach jakie dokonały się w tymże zamczysku. Dziś to jest dziś, a nie wczoraj, takoż nie warto zaprzątać sobie głowy przeszłością jeno martwić się co do na ruszt wrzucić czy przed jakim bełtem unik zrobić. Zresztą operowany przez Morfasta czujka był idealnym przykładem, że takie bajania życia nie uratują jeno sprawny zmysł i wprawa wojaczki. A jako, że naglącą sprawą były warty i sen, tako i pierwszy przysiadł przy ogniu dumając nad domem by zabić nudę warty.
Dumał tak długo, aż myśli stały się snem, a sen rzeczywistością...

Gdy otwarł oczy budząc się ze swej drzemki, wcale trzeźwo nie myślał. To co widział bliżej marze nocnej było niż rzeczywistości, a miarowe tarcie oczu niczemu nie pomagało. Co więcej całą świadomość, aż zjeżona niczym wściekły kundel krzyczała by wiał ile może, gdyż dziwa i czary ktoś tu porządne odprawił, a to zwykle nie wróżyło niczego dobrego. Jednak nogi go nie słuchały. Ledwo zdołał rozejrzeć się po okolicy, która okazała się salą bankietową, oraz po towarzyszach których imiona niczym kafary wbiły się w świadomość krasnoluda. Czuł się jakby w obcym ciele. Nagle usłyszał cichy acz stanowczy głos
~Ktoś ty!?
Rozejrzał się dookoła, jednak nikt nie zdawał się go wołać. Co dziwne, ten głos wciąż wiercił to pytanie centralnie w jego potylicy jakby dźwięki omijając wszelakich pośredników, w tym uszy, od razu trafiały do jaźni.
~No pytam się ciebie intruzie?! W mojej świadomości grzebiesz? Nie wychowali cię na tych przeklętych piaskach, że do krasnoludzkiego łba bez pozwolenia z buta się nie wchodzi?
Dziwne uczucie wewnętrznego bólu wywołane niczym uderzeniem kilkunastokilowego młota bojowego rozbrzmiało po całym ciele psychicznym rudobrodego wyginając je w łuk.
~Już ja cię nauczę gagatku, Hassanie w zadek chędożony, co to znaczy khazadzka zaciekłość i siła woli. Nie jeden psi skurczybyk starał się zawładnąć jaźnią brodacza i kończył w rynsztoku z łbem rozszczepionym na dwa kawałeczki!
Następna fala cierpienia nadeszła nie wiadomo skąd, jednak wojownik był na to przygotowany. Nie wiedział gdzie jest, nie wiedział czy egzystuje, ale za cholerę nie da temu popaprańcowi sobą pomiatać. Gdyby jego umysł miał fizyczną formę, stała by teraz ciężko dysząc, z zaciekłością w oczach ukazując swój upór.
Ruth zauważył że cieniutka stróżka krwi pociekła mu z nosa i czym prędzej, nim Moragrin i Goltin zdążyli by się zorientować, że coś jest nie tak, wtarł ją w tunikę pokrywającą jego kolczugę.
~Jam Thorgal Flammestein khazad tak jak i wy - warknął przez zaciśnięte zęby.
~ Nie jeden cieć może rzec to samo łżąc jak pies. Udowodnij swe brodate korzenie - Ostra odpowiedź pojawiła się momentalnie. Dało się wyczuć nutę drwiny i powątpiewania w słowach, a raczej myślach, gospodarza.
~Powtórzę raz jeszcze. Jam Thorgal Miedzianobrody z domu Todenhart klanu Flammestein, syn Kazadora syna Gorrina syna Duraka syna Gruddiego.
~Coś mi tu zdechłym szczurem zajeżdża, gdyż mały Gruddi nie dorobił się jeszcze syna. Ale powiedzmy, że nie jeden Flammestein Gruddi ma na imię. Jam jest Ruth. Powiedz mi rodaku co cię sprowadza do mojej mało gościnnej czachy?
~A bo ja to wiem? Wpierw spokojnie stoję sobie na warcie by nagle obudzić się i zostać poddany torturom. Nie mogłeś od razu piwem poczęstować i na spokojnie dowiedzieć się kim jestem? Do tego czcigodny Gruddi na pewno nie jest tym samym brodaczem co "mały" Gruddi. A zresztą... mój kuzyn takoż Ruth nosi miano, ale co tam u niego słychać toć nie wiem bo dawno żeśmy sie ni widzieli.
~Widzisz tamtego psiegosyna? To Hassan ibn Sorrensar. Skurczybyk jakich mało, a do tego magun przebrzydły. W umysły może umieć wchodzić i pewnie komety z nieba sprowadzać. Lepiej uważaj, bo jego wzrok piwo potrafi zepsuć, a wódkę wyparować. - wtem pokłady wiedzy przeszyły, niczym świetlista włócznia rozświetlająca mrok, świadomość Thorgala ukazując mu gdzie i dlaczego się znajduje. ~A na piwo nigdy nie jest za późno! - To rzekłszy podniósł swój kufel.
- Zdrowie gości, tych znakomitych i nie tylko. Zapowiedzianych oraz nie! - Ruth głębokim, niczym kopalnie Shwarzebergu, głosem podniósł toast, a kufel w krzepkiej ręce powędrował wysoko, jak na krasnoluda, w górę.
- Oraz zdrowie gospodarza! - Ten sam głos znów podniósł toast, i ta sama ręka znowu wzniosła kufel.
~Swoją drogą bruthershaft można by wypić by uczcić tą nietypową znajomość.
Krępy jegomość wpierw objął kufel, a potem od tyłu zaplótł na nim swe dłonie i podniósł do ust. Picie brudzia ze samym sobą wyglądało dosyć komicznie, jednak żaden brodacz nie zaniechał by tego zwyczaju tylko dlatego, że brakowało mu drugiego ciała. Ot to to nie, kultura picia musi być.

I tak oto dwaj brodacze w jednej głowie, siedzieli i pili kolejkę za kolejką cienkusznego ludzkiego piwa, opowiadając sobie historie bitew minionych i potyczek osobiście przeżytych. Po prawdzie Thorgal kojarzył cosik niektóre historyje ruthowe, jednak nie mógł sobie przypomnieć skąd i dlaczego. Do tego gospodarz zmartwiał i posmutniał straszliwie, milknąć na minutę lub dwie gdy Miedzianobrody opowiedział mu o straszliwej bitwie o Karak Azgal jednakże nie miało to wpływu na dalsze wydarzenia.
Wtem nawet otoczka sielanki rozpłynęła niczym wiosenna mgła gdy dowiedzieli się o rychłym pojedynku. Wpierw niezbyt to zainteresowało przybysza jednak gdy wyczuł nieziemskie zainteresowanie domownika postanowił niesprzeczać się lecz wraz z nim obejrzeć tankredowy pojedynek...
~Zaraz! Chwila! Toć to przeca o tym bajał najmnita. Ale to było wieki temu... - zimny dreszcz przeszył kark Thorgala - Toż to jakiś zły sen, koszmar piekielny co mnie w czasach przeniósł... Ale czekajta, skoro jest te pare setek lat wstecz to Karak Azgal jeszcze... To jest szansa! - Zakrzyknął w myślach sam do sienie, nie zwracając na towarzystwo Rutha. Mógł uratować swego ojca i brata. Nic nie było jeszcze stracone. Niech skończy się tylko ta ludzka rywalizacja o nogi niewiernej dziewoi.

- Co jest Ruth? Chodź, że no po broń. Te upiory na pewno będą coś szykować jakby jaszczur dostał wpierdol. - krasnolud imieniu Moragrin słusznie zaproponował i pociągnął za sobą zarówno Rutha jak i Thorgala.

W komnacie z góry im przydzielonej znajdował się skromny dorobek brodacza. Sprawne dłonie prędko, acz dokładnie przywdziały brakujące elementy kolczej zbroi oraz stalowy napierśnik - zbroję na którą nie każdy najmnita mógł sobie pozwolić. Czuprynę zaś chronił nielichy hełm z nosalem. Tarcza z namalowanym skrzyżowanym kilofem z młotem szybko znalazła się w lewej ręce, a potężny kafar w prawej.
- No toć my już gotowi na bitkę! - Zakrzyknął ni to wesoło, ni to złowrogo krasnal, wymachując na rozgrzewkę swym młotem.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 27-05-2012, 23:19   #15
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Dusza Casamira uleciała z ciała... Z ciała, które posiadła gwałtem. I które równie gwałtownie upadło na zimną, kamienną posadzkę brudząc ją krwią gwałtownie tryskającą z rozciętej nerki. Twarz Hansa przechodziła dziwną metamorfozę co raz pokazując facjatę Casamira. Jednak to mógł obserwować tylko barczysty rycerz-rabuś.
A dusza tkwiła gdzieś między dwoma światami, rzeczywistym i nierzeczywistym, próbowała wrócić do swego ciała. Ale nie była w tym osamotniona, było ich więcej.

***

Zamek Zdrady jak go ochrzczono po wiekach był świadkiem mrocznych wydarzeń. Ta noc jednak była nocą zapłaty jak to Kurt określił. Kto miał komu zapłacić? I za co? Bo jak to nie ulegało wątpliwości, zimną stalą. Mimo jednak wysiłkom dwóch, nieznających się mężczyzn do zdrady doszło. Co było jej przyczyną? Dziwna aura tego miejsca? Ludzka podłość? Plugawa magia? To nie miało znaczenia. Znaczenie miały tylko czyny jakie padły i to jak na nie zareagowano. No i skutek. Łatwy do przewidzenia skutek. Dziedziniec Zamku Gołębicy po raz kolejny spłynął krwią...

Wszystko działo się szybko. Bardzo szybko.

Krąg strażników z pochodniami. Dwóch rycerzy. Krwawiących z drobnych ran. Nieoczekiwana łaska. Zdziwienie na twarzach obecnych. I radość. Panicz Tankred przeżył! Cicha inkantacja zakapturzonej postaci. Dwie inne zbliżające się do niej. Oksydowany nóż w rękach jednej, nie odbijał światła. Krzyk bólu ale nie walczących. I świst bełtu. Padający rycerz w czarnej zbroi. Krew wyciekająca spod jego hełmu A potem była pożoga. Pożoga i niewieści krzyk.

Pokonany rycerz


Czułeś dziwną niemoc w ciele. Ledwo wstałeś dźwigając ciężki pancerz w jaki byłeś obleczony. Miecz leżał obok a ciało Tankreda nie chciało słuchać za bardzo poleceń. Gdy już złapałeś pion usłyszałeś krzyk za sobą, odwróciłeś się i sekundę potem zauważyłeś jak Kurt-Bazyliszek pada. Spod jego wielkiego hełmu obwicie leciała krew.

Krasnoludzki obrońca

Obserwowałeś jak dwóch rycerzy się tłucze. Ten w czarnej zbroi miał wyraźną przewagę, Tankred (Ruth podpowiedział Ci imię drugiego rycerza) nie potrafił wykorzystać przewagi dwuręcznego miecza. Dopuścił nawet do zwarcia w którym chyba tylko cudem nie zginął. Po chwili zresztą czarny rycerz pokonał przeciwnika i go oszczędził. Mądrze. Po co ginąć inaczej niż w walce z zielonymi czy skavenami? Po chwili zaczęło się dziać. I to dużo. Najpierw ktoś, gdzieś krzyknął z bólu a potem czarny oberwał. I to solidnie. Aż padł. Chyba na dobre bo spod hełmu garnczkowego leciało sporo juchy. A obok leżał bełt. W czarnym grocie nie odbijało się światło pochodni.

Łaskawy rycerz

Miałeś nadzieję, że zachowanie Twoje i barda zadziała, że ten koszmar się skończy. Oznajmiłeś co miałeś do oznajmienia zachowując się zupełnie inaczej niż w opowieści przeklętego najmity i chciałeś już odejść. Chciałeś. Ale usłyszałeś krzyk bólu, odwróciłeś się patrząc przez małą wizurę w tamtą stronę. Nie usłyszałeś bełtu, który przebił Twój hełm. Krew zalała Ci oko a ciało z ciężkim łoskotem upadło na kamienie. Leżałeś tak dwa uderzenia serca. Nic nie widziałeś na prawe oko a bok głowy bolał jak jasna cholera. Gorzej niż strzała oberwana od Bretończyków! Powoli zacząłeś się podnosić, ciało jakby nie do końca Ciebie słuchało ale byłeś twardym sukinsynem! Rozejrzałeś się by zarżnąć tamtego pieprzonego kusznika nim znów napnie kuszę. I zobaczyłeś ogień.

Świadkowie zdrady

Wszyscy z dużym zaskoczeniem obserwowali jak Bazyliszek powoli podnosi się. Krew ciągle spływała zarówno spod hełmu jak i z wizury. I wtedy placem wstrząsnął straszliwy, zwierzęcy krzyk. Dwóch strażników, stojących za Bazyliszkiem a przed Tankredem, zaczęło się palić. Ogień, przypominający tileański oblepił ich ramiona, jednego prawe a drugiego lewe topiąc pancerz i zwęglając ciało. Jednak nie oni byli celem. Płomienie zebrały się w coś przypominającego kulę i pomknęło na obu rycerzy. Tankred widział aż za dobrze jak ogień się do nich zbliżał. Strach nie pozwalał odskoczyć tylko patrzeć.
Krzyk, który wstrząsnął ścianami zamku, który wrył się w silnie w duszę wszystkich obecnych nie był krzykiem bólu. A raczej nie fizycznego. Psychicznego, strachu o bliską osobę. Katherina-Konstancja krzyczała. Ale rycerzom nic się nie stało. Ogień spłynął po niewidocznej ścianie tworząc kałużę. Ale gdy Bazyliszek wstawał kałuża zaczęła się wybrzuszać. Z sekundy na sekundę powstawała postać. Z grubsza humanoidalna.


Unosiła się nad ziemią uśmiechając się szyderczo. Zbrojni w większości zaczęli uciekać porzucając broń ale paru otoczyło Gołębicę. Podobnie zrobiły krasnoludy ale nie syn Althei. Dobył miecza i z modlitwą na drżących ustach zaczął biec na demona. Widzieliście jak światło wydobywające się z opuszczonych pochodni i z demona odbija się w jego mieczu. Twór chaosu jednak niewzruszenie patrzył na nadciągającego rycerza.

Złodziei rubinów


Wymknąłeś się z stanicy bez problemu. Co to dla Ciebie? Tylko gdzie był ten cholerny przypiekany ćwok? Krążyłeś po zamku unikając nielicznej straży i w końcu zrezygnowany wyszedłeś znowu na dziedziniec. I wtedy to zobaczyłeś. Krąg pochodni, tam pewnie się pojedynkowali. Cztery ciemne postacie. Dwie były szefunciem i Dziobakiem chociaż nie miałeś pojęcia skąd to wiedziałeś. Trzecia, spory kawałek dalej to był brat, byłeś tego pewny jak mało czego. A czwarty... Przed czwartym pojawił się ogień formujący się w kule i poleciał w stronę kręgu pochodni. To jednak nie było ważne tak jak spieczona twarz, która ukazała się w ogniu! Dobyłeś noża i zacząłeś do niego cicho podchodzić.

Cień

Zobaczyłeś jak jeden z rycerz padł. Strażnicy poruszyli się zaskoczeni a potem kątem oka zauważyłeś światło. Odwróciłeś tam głowę i dostrzegłeś zakapturzoną postać stojącą przy studni. Za nią, trochę po prawej skradał się Twój brat z nożem w ręku. Mimo innych ciał poznałeś go. Gdzieś tam... W tłumie wszczął się jakiś rewers, chciałeś tylko rzucić okiem w tamtą stronę ale zamarłeś. Strażnicy chaotycznie biegali, nieznany Ci rycerz szarżował na... Ognistego demona. A mężczyzna w czarnej zbroi wstawał z ziemi. Go się nie da zabić. Zaprzedał swe życie mrocznym potęgom. To nie były Twoje myśli ale byłeś skłonny im zaufać.

Obserwator

Dziobak stał obok Ciebie, asekurował. Ufałeś mu. A raczej poprzedni właściciel ciała mu ufał. Czułeś się silny, potężny jak nigdy. Zawsze chuderlawy, zawsze pomiatany... Obojętnie czy jako obdartus nie zauważany przez "panów" czy jako jeden z nich zawsze mogłeś polegać tylko na swoim sprycie. Do teraz. Oksydowanej kolczugi i napierśnika skrytych pod płaszczem prawie nie czułeś. Świetnie wyważony nadziak przy pasie mógł przebić nawet najlepszą zbroję a długim, tileańskim sztyletem bez problemu mogłeś wychwycić dużo dłuższe i cięższe ostrze. Mimo to Twoja pewność siebie malała. Najpierw Bazyliszek, mocarz nad mocarze przed którym w okolice wszyscy drżeli padł. Padł by zaraz potem powstać. Potem zakapturzona postać, którą zbagatelizowałeś posłała w jego stronę kulę ognia. Dziwną kulę ognia. Nie słyszałeś o takiej która zamieniłaby się w demona. Demonologia była w imperium zakazana. Spojrzałeś na czarnoksieżnika i zobaczyłeś postać skradającą się za nim. Z sztyletem w dłoni. Sztylet nie odbijał światła.

Truciciel

Długo szukałeś ziół, których mógłbyś użyć by popsuć ucztę ludzi. W końcu znalazłeś, wystarczyło je spreparować ale gdy to skończyłeś służba ze strachem doniosła Ci, że uczta się skończyła a rycerzyki wykrwawiają się na dziedzińcu. Wkurzyłeś się. Jeszcze bardziej wkurzyło Ciebie, że nie mogłeś znaleźć tu swojej ukochanej Grety. Przez to czułeś się słaby, bardzo słaby, ciało jakby Ciebie nie słuchało. A świat... Świat zaczął zanikać. Służący przez sekundę zdawali się przezroczyści a zamiast pięknie wyszlifowanych kamieni zobaczyłeś ruiny i liczne dziury. Ale trucizna była gotowa. Nie za silna ale na pewno uprzykrzy komuś życie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 27-05-2012 o 23:25.
Szarlej jest offline  
Stary 09-06-2012, 21:49   #16
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Niemoc, słabość, bezsilność... to czuł Cicero w ciele Tankreda, gdy ten był pewien, że przegrał. Rycerz wiedział, że nie pomścił gwałtu na swej ukochanej. Gwałtu na białogłowie, która go miłowała tak samo mocno jak on ją miłował. Benwolio doskonale wiedział co czuł panicz. Szlachetnie urodzony czuł piekącą jego serce gorycz. Uczucie to było tak silne, że swą mocą przygwoździło nawet Benwolio. Gawędziarz ledwo się poruszał. Ledwo zipiał. Tak samo jakby sam, w swoim ciele, z wyłącznie swoimi siłami był obleczony w tę ciężką zbroję...

Gdy Benwolio wstał wydało mu się, że zaczyna źle widzieć. Bazyliszek leżał a z wizjeru jego hełmu wylewała się krew! Mimo niewielkich sił gawędziarz doszedł do ciała człowieka, który darował mu życie. Czuł się okropnie. Rozglądał się za zdrajcą, który ranił Kurta po tym jak ten darował mu życie. Wystawił przed siebie ręce, na których miał płytowe rękawice. Wodził wzrokiem po zebranych będąc zdolnym zasłonić Kurta w ciele niegodziwca przed kolejnym atakiem. Nie mógł mu nie pomóc! On darował mu życie! Zrobił to pomimo, że znali się ledwie parę chwil. Zaufał mu i pomógł. Benwolio szukając zdrajcy odgradzał własnym ciałem Bazyliszka od tłumu – nie tylko dlatego, że był Fleischerowi wdzięczny, ale również dlatego, że tak trzeba...

Benwolio był zmieszany, gdy czarny rycerz zaczął wstawać. Odetchnął z ulgą równocześnie nie rozumiejąc jak ktoś może być tak wytrzymały. Może atak nie był aż tak śmiercionośny jak wyglądał? Może faktycznie Bazyliszek był kimś więcej niż zwykłym człowiekiem? A może...

- Nie miałem z tym nic wspólnego. - powiedział cicho do Kurta rycerz w białej płycie. - Przysięgam.

Chwilę potem zaczęło się dziać coś o czym Benwolio będzie opowiadał do końca swego żywota...

***


Konrad słyszał o demonach, ale nigdy żadnego nie widział. Wiedział, że są to istoty zbyt potężne aby byle kto mógł nam nimi panować. W okolicy musiał być ktoś kto jest w stanie narzucić ognistemu tworowi swoją wolę... Konrad wiedział kto to był. Podobnie jak wcześniej i ta część opowieści miała pozostać zmieniona. Tankred zamiast spojrzeć na demona z zawiścią i ruszyć do boju wsłuchał się w krzyk Konstancji. Jego serce musiało uwierzyć, że jest o co walczyć. Panicz musiał się ruszyć. Jego ciało ruszyło ku dwuręcznej klindze. Powoli, z oporem. Musiał. Teraz albo nigdy! Twór mógł zagrozić wielu osobom. Jego ukochanej, gołębicy, jej synowi i reszcie zebranych. Czas walczyć! Konrad to wiedział, podobnie jak Tankred. Aby jednak pokonać bestię musieli w to wierzyć oboje. Wierzyć i tego chcieć…
 
Lechu jest offline  
Stary 10-06-2012, 10:56   #17
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
W dawnych dobrych czasach najgorsze co mogło spotkać rycerza to smok. Przed jego ogniem nie chroniła tarcza. Przed jego kłami nie chroniła płyta, a wyłuskać później z niej delikwenta było trudniej niż srebrnika z mieszka nędzarza. A co gorsza szarża z kopią w dłoni ni jak była możliwa w jego jamie… No może jeszcze w tych starych dobrych czasach szlachetny rycerz, który wrócił żywy z takiej wyprawy na smoka mógł zastać w kasztelu zeszmaconą żonkę i bachora na jej ręku… a teraz! Byle ciura, byle chłop, byle gajowy może sprawić przykrą niespodziankę rycerzowi – kuszą! Taka przykra niespodzianka spotkała Kurta, no może bardziej Bazyliszka.

Kiedy już wszystko miało się na najlepszej drodze. Kiedy koszulę Bazyliszka po pojedynku plamił jeno pot. A myśli krążyły wokół cycków niewiernej małżonki, której nawet teraz kurwiki błyskały w oczach - oberwał. Jebnęło go tak, że aż zadzwoniło mu we łbie… Skurwysyny! Szczęściem kusznik nie poczekał aż ściągnie hełm. Szczęściem, że trafili go w pancerz a nie lukę pomiędzy nim. Szczęściem to nie była ciężka kusza… jednak jebnęło mocno! Świadomość mu wróciła kiedy już był na kolanach. Nie podnosił się od razu… jedno, że nie był pewien czy ustoi a po drugie nie chciał narazić się od razu na kolejny strzał. Cicero chyba coś do niego powiedział ale jego słowa zostały zagłuszone dzwonieniem w głowie, ogólną wrzawą na majdanie i wrzaskiem bólu na jaki ktoś został narażony… Kurt miał nadzieję, że to nie było zdanie informujące go jak ma wrócić do swojej czasoprzestrzeni.

Z trudem podniósł się opierając się ciężko na mieczu. Krew zalewała mu oczy… zmieszana z potem praktycznie nie pozwalała mu zorientować co się dzieje. – Cholerne wydymańce… kozojeby! Wydarł się zrzucając z rannej głowy hełm. Dopiero teraz co nieco widział… a czuł ból, wściekłość… i jeszcze coś! Zakręciło mu się w głowie… chędożony bełt był zatruty albo ktoś go próbował osłabić magią. Zaczęło się zamieszanie… Wrzawa, zgiełk i spalenizna… ależ smród! Tak może tylko śmierdzieć spalony człowiek! Bazyliszka prawie zemdliło… nie przez zapach, ale raczej na samą myśl bólu jaki ktoś musiał doznać. Ale może to dobrze że tyle przykrych rzeczy zaatakowało jego zmysły. Nie miał czasu przestraszyć się demona…

Widział jak bard karmiony tysiącami opowieści ubrany w ciało szlachetnego rycerzyka skoczył na pomiot chaosu. Kretyn! Bazyliszek skoczył za nim… cztery kroki za nim. Na tyle późno aby demon zdążył przyjąć na siebie pierwszy atak dwuręcznego miecza, usunąć się z drogi i wyprowadzić pierwszy swój atak. Kurt wiedział gdzie miał się znaleźć… demona mijał z prawej aby jak najlepiej wykorzystać zasięg ramienia i miecza. Znalazł się tam dokładnie wtedy kiedy demon skupiał swój atak na Tankredzie. Znalazł się tam wtedy kiedy ciężko było mu sparować… jednak Bazyliszek nie planował tam spędzić dużo czasu. Potężne cięcie z na dzień dobry. Kolejne na do widzenia… Kurt nie miał zamiaru nadstawiać dupy za miejscowych chojraków! Demon stał na jego drodze do krużganków dającego mu możliwość uniknięcia kolejnego bełtu z kuszy i rozglądnięcie się w sytuacji. Jego zamiary mogły jednak ulec zmianie gdyby demon okazał się bardziej wrażliwy na ich broń… bo sam nie wiedział czy nie dzierży magicznej broni.
 
baltazar jest offline  
Stary 12-06-2012, 20:51   #18
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Historia toczyła się podobnie jak setki razy wcześniej. Podobnie ale nie tak samo. Doszło do zdrady ale jej ofiarą padł ten co sam wcześniej zdradzał. Syn Gołębicy rzucił się na demona ale nie tylko w towarzystwie Tankreda ale i Bazyliszka. Jednak czy te drobne zmiany mogły obrócić bieg historii? O tym "bohaterowie" mieli się dopiero przekonać.

Bohater

Czułeś się trochę jak bohaterowie Twoich opowieści. Biegłeś wraz z innymi szlachetnymi rycerzami na niecnego demona. Z Twoich ust dobywał się krzyk, nieartykułowanej wściekłości. Jednak w opowieściach było inaczej. Przy ognisku czuło się jego ciepło, nie gorąco emanujące od tworu Chaosu. Co niektóre wywoływały dreszcz niepokoju nie przejmujący strach o swoje życie, o życie bliskich. Zbroja nie krępowała ruchów a olbrzymi miecz nie zawadzał. Jednak z każdym krokiem do którego się zmuszałeś czułeś się... Lepiej. Ekwipunek nie ciążył, strach zmieniał się w adrenalinę. Widziałeś jak syn Gołębicy, Mortimer dopadł demona w ręku którego zmaterializowała się ognista, zakrzywiona klinga. Nie przypominała jednak swoją materią pochodni, płomień był ciemniejszy, bardziej trwały. Starli się nim dobiegłeś i wiedziałeś, że Mortimer nie podoła. Demon był szybszy i silniejszy. Nieludzko. Szybko zepchnął przeciwnika do defensywy co raz go raniąc. Zbroja zdawała się nie stanowić ochrony przed ognistym ostrzem. Młodzieniec jednak nie krzyczał, z determinacją parował kolejne uderzenia. Co raz wolniej. Dobiegłeś by wziąć udział w swojej pierwszej prawdziwej walce. Ręce same wzniosły się do straszliwego uderzenia. Stal jednak nie sięgnęła ognia, w ręku demona pojawiła się druga szabla i sparował nią Twoje uderzenie. Nie przeszedł jednak do kontrataku a skupił się na Mortimerze. Okrążyłeś go więc by znowu rąbać. I ciąłeś, raz za razem. Zmusiłeś do spółki z drugim rycerzem twór Chaosu do cofania się. Udało Ci się nawet go trafić! Miecz prawie wypadł Ci z dłoni gdy klinga wbiła się w demona wyrywając spory fragment ognia. Szarpnąłeś miecz wydostając go z ciała demona kuląc się gotów na jego uderzenie. Nie nadeszło. Zobaczyłeś tylko jak Mortimer pada z ohydną raną na twarzy. Spostrzegłeś jednak coś jeszcze. W miejscu w którym trafiłeś ogień był inny. Bledszy.

Krasnolud

Gdy zobaczyłeś ognistego człeka i całe zamieszanie wraz z swoimi kompanami osłoniliście Althee. Zaraz jednak otoczył ją pierścień zbrojnych a na paskudę ruszyli trzej rycerze. Dwóch jeszcze niedawno się po mordach żelastwem prało a teraz ruszyli razem do walki. Brakowało tylko krasnoluda. A nikt nie powie, że klan Flammesteinów stroni od walki i chowa się za ludźmi! Z tarczą w lewicy a młotem w prawicy wystartowałeś do boju. Rodowe zawołanie same cisnęło się na usta.
- Płomień! Kamień!
Może i dla ludzi brzmiało idiotyczne ale to nie ich Grungi uczył drążyć w górach korytarze i dał ogień aby ochronić przed stworami mieszkającymi w mroku.
Minąłeś rycerza w czarnej zbroi, który mimo bełtu sterczącego z hełmu biegł do bitki. Widziałeś jak dwóch innych, jeden z dwurakiem a drugi bez hełmu toczą walkę. Ten drugi padł a plugastwo zamierzyło się by go dobić. Nie pozwoliłeś na to. Widziałeś, że to dobry wojownik. Wbiegłeś między nich i przyjąłeś atak na swoją tarczę. Silny był! Ale i Ty nie byłeś elfią popierdółką. Za Tobą stał ród Flammesteinów! Skontrowałeś ale tamten odskoczył. I ignorując Ciebie zwrócił się bokiem i ruszył przed siebie. To była okazja. Uderzyłeś znowu, tamten spróbował sparować ale nie wyszło mu. Wir ognia, który zastępował mu nogi stawił opór jakby był z stali. I jak stal ustąpił, płomienie poleciały na dziedziniec przyklejając się do niego by zaraz znowu zgasnąć a plugastwo zachwiało się. Zaraz jednak brakujące czarne płomienie zostały zastąpione przez inne. Jaśniejsze.

Łotr

Widziałeś jak dwóch rycerzyków co to za dużo ballad się nasłuchało ruszyło na demona. I szybko oberwało. Syn Gołębicy dostawał po dupie a Tankred. Tankred młócił demona ale tamten parował jego uderzenia szablami, które wyrosły mu z dłoni. Ale tylko parował. Ktoś przemknął obok Ciebie, po chwili widziałeś już tylko plecy krasnoluda, który przebierał swoimi krótkimi nogami jakby goniły go całe hordy chaosu a na grzbiecie nie miał masy stali. Gdy rycerzyk padł kurdupel zasłonił go przyjmując uderzenie na tarczę. To był Twój moment. Dobiegłeś by ciąć demona z boku. Nie wyszło. Zjebało się. Twór Chaosu zignorował obu przeciwników i rzucił się na Ciebie z dwiema szablami. Zakląłeś. Musiałeś przyjąć walkę. Uratował Ciebie krasnolud uderzając demona co wybiło go z rytmu. Tylko dzięki temu zablokowałeś pierwsze dwa ciosy. Może gdybyś nie był ranny i osłabiony byś mu podołał. Może. Czułeś jak zbroja się nagrzewa co raz bardziej. Zaraz się w niej upieczesz. Krasnal z Benwolio tłukli demona ile wlezie. Bajarz odciął mu w końcu rękę. Ta jednak momentalnie się odtworzyła. Ale krótsza i bez szabli. I wtedy Twój pancerz stanął w płomieniach.

Bohater

Jeden z krasnoludów uratował Mortimera i wspomógł Was w walce. Uderzałeś raz za razem, większość ciosów trafiało. Demon jakby zwolnił, ogień z którego się składał stawał się jaśniejszy, mniej zbity. I wtedy nadarzyła się idealna okazja. Twór chaosu rzucił się na nadciągającego Kurta! Uderzyłeś z całej siły odcinając jedną rękę. Kończyna odrosła ale krótsza i bez broni. Jednak nie mogło wszystko dobrze pójść. To nie była opowieść. Na czarnej zbroi Kurta pojawiły się dziwne wzory, jakby pismo. I wybuchły płomieniem.

Krasnolud

Tłukłeś wraz z rycerzykiem pluagstwo ile wlezie korzystając z tego, że tamten skupił się na czarnym rycerzu. "Nogi" okazały się za twarde więc skupiłeś się na torsie. Część uderzeń była parowanych ale parę dotarło do celu rozpryskując ogień wokół. I wtedy na oksydowanej zbroi człowieka pojawiły się dziwne runy, które momentalnie wybuchnęły ogniem pokrywając cały pancerz.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 16-06-2012, 07:50   #19
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt widząc skuteczność taktyki demona nie czekał aż skończy jak poprzedni rycerz - gryząc glebę... Wiedział, że taki skoncentrowany atak będzie w stanie przetrzymać tylko kilka chwil... tym bardziej, że właśnie skończył jeden bój i ktoś mu zaserwował truciznę. Pełna obrona. Kurt, schowany w wielkim cielsku Bazyliszka... zmusił go by ten schronił się za podwójną gardą. Przyjmował ciosy na tarczę, tych których nie mógł na tarczę parował na miecz... a tych, których nie był w stanie wyłapać stalą unikał. Znaczy starał się... ognisty misiek aż palił się do walki, był cholernie szybki i silny... a czarny rycerz słabł. Z każdą chwilą był słabszy i wolniejszy. Żar stawał się nie do wytrzymania. I wtedy zbroja jakby oblana gorącą mazią pokrywała się jęzorami ognia... nie od razu... Nie, najpierw zaczęła się rozgrzewać tak, że każdy ruch wywoływał ból. Było źle... Bazyliszek miał przerąbane zupełnie jak kapłon w brytfance.

- Benwolio, bij go z lewej! Wolał ostrzec barda, bo nadzianie się na jego miecz było ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę.

To był ostatni czas na wdrożenie planu jaki chodził mu po głowie już od dłuższego czasu. Kiedy krasnolud wyprowadził kolejny, celny i piekielnie silny cios toporem człowiek zrobił zwód i dwoma długimi krokami znalazł się za plecami. Za plecami krasnoluda... Nim zbroja na dobre stanęła w płomieniach zobaczył ziemię obiecaną... koryto wypełnione wodą dla koni.
 
baltazar jest offline  
Stary 19-06-2012, 11:01   #20
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Dwurak przeciął ze świstem powietrze wpajając się w ogniste cielsko demona. Ogień buchnął z rany a miecz został wyszarpnięty. Miejsce ataku stało się o odcień jaśniejsze niż przed chwilą. Benwolio czuł siłę. Wiedział, że waleczne, honorowe serce Tankreda nie da zginąć ani Bazyliszkowi, który darował mu życie, ani nikomu innemu. Czuł, że to jego walka. Że ta część przepowiedni może się spełnić...


Widząc Mortimera coraz mniej udzielającego się w starciu Tankred działał jak nabuzowany. Szybciej, mocniej, sprawniej. Kurt w ciele Bazyliszka wyglądał na zdeterminowanego. Nie tak miało być, ale cóż... Gdy syn Gołębicy został trafiony w głowę Tankred szybko atakując zmienił pozycję. Chciał odciągnąć przeciwnika z miejsca, w którym leżał ranny. Demon miał przewagę do chwili, w której do starcia dołączył krasnolud. Wirujący oręż atakował potwora co i rusz zmuszając do niemal całkowitego poświęcenia uwagi na defensywie. Benwolio widział jak krasnolud zajadle walczy. O takich istotach chciało się tworzyć ballady i opowieści...

***

Atak był piorunująco szybki. Demon nie miał już czasu na reakcję i... jego ręka została odcięta! Benwolio nie zwalniał, ale jego uwagę przykuł Kurt. On... stanął w płomieniach!

***

"Cholera?! Co teraz?! Kurt płonie, demon nadal walczy. Nawet ręka mu odrasta... Krótsza i bez miecza. Trzeba atakować w te same miejsca! Mam przeczucie, że ogień, który staje się coraz jaśniejszy, mniej spójny może w pewnym momencie całkiem zniknąć. To jest moja szansa! Atakować te same miejsca! Raz za razem!”
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172