Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2012, 16:36   #41
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Opowieść starca skojarzyła się Ivorowi z ponurą bajką. Oto przeklęta wyspa wynurza się z otchłani morza, na dni kilka. Nieszczęsny bohater, wyznaczony przez Los, trafia na ową wyspę. Jeśli w wyznaczonym czasie nie wykona swego zadania, wyspa ponownie pogrąży się w otchłaniach, zabierając ze sobą owego nieszczęśnika.
Taki los miał ich spotkać? To by było niezbyt wesołe zakończenie niezbyt długiego życia.

Pokonać Nil'onga. Łatwo powiedzieć. Opancerzony stworzak mógłby sobie po nich przespacerować bez większego wysiłku. Nie zwracając uwagi na ich miecze, sztylety, gizarmy i proce przeszedłby po nich i wdeptałby ich w ziemię, nie zauważywszy nawet tego faktu. Wskoczyć na grzbiet, zasłonić oczka i kierować, pociągając za uszy. Szalenie zabawne.

Pierwszą i najważniejszą rzeczą, jaką należało teraz zrobić, było rozpalenie ognia. Bez tego groziło im zamarznięcie. Oczywiście tam, na zewnątrz, było mokro, ale w końcu nie padało od dwóch tygodni, ale od kilkunastu minut i mimo wszystko drewno powinno dać się rozpalić.
Jako że toporków nijak Ivor wyczarować nie mógł, chciał pożyczyć mieczyk od Kornik. Lepiej było jednak odrąbać kawał gałęzi, niż odłamywać. Albo obgryzać... Do pożyczki jednak nie doszło, bowiem Mruk podjął się misji dostarczenia drewna.
Chociaż Mruk pomocy nie potrzebował, Alex nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie w starej świątyni. Wyciągnął z worka i rozłożył jedwabne płótno, zabrane jeszcze z plaży. Było w zasadzie suche...
Zrobienie nowej szaty było bardziej niż proste - złożyć na pół, wykroić otwór na głowę. Potem założyć i już. Ale jeszcze nie teraz. Chociaż tak Kornelia, jak i Mruk zapewniali, że w ruinach nic ciekawego nie ma, Ivor postanowił sprawdzić to na własne oczy. Poza tym... Skoro kiedyś tu była wioska, to mieszkańcy musieli jakoś jeść. Niemożliwe, żeby mieli tylko krowy, kury i kozy. Musieli mieć jakieś pola, może zostały jeszcze jakieś ślady? Może jakieś zdziczałe rośliny uprawne, nadające się do zjedzenia?

Zgoła niepotrzebnie moknął. Jeśli były tu jakiekolwiek pola, to chyba wieki całe temu. Dżungla zagarnęła wszystko i nie było nawet cienia śladu pól. W ruinach budynków również nie było nic. No, może gdyby Ivor się przyłożył i usunął całą porastającą ruiny roślinność, to by coś znalazł. Zapewne kolejne kamienie, nadgryzione zębem czasu, wodą i korzeniami roślin.
Ale nawet z takiej wędrówki można było mieć jakieś zyski. Korzystając z chwili samotności (i wykorzystując deszcz w charakterze prysznica) Ivor zmył z siebie trudy dnia (kurz, sól, pot) i wypłukał w przygodnym strumyku swoje rzeczy. Ubranie mokrych szmatek było czynnością mniej przyjemną, ale nie byli w grupie w tak bliskich stosunkach, by miał się goły pakować do świątyni, niczym do publicznej, koedukacyjnej na dodatek łaźni.
Znalazł sobie w świątyni zaciszny kątek, gdzie mógł się przebrać w nową, jedwabną szatę, której główną zaletą było to, że nie była mokra. Zawinięty w jedwab, obwiązany paskiem, wyglądał niczym zwariowany mag lub arcykapłan jakiegoś dziwnego kultu, co - swoją drogą - do świątyni całkiem pasowało. Wykręciwszy jak tylko mógł swoje rzeczy wrócił do pozostałych i (wykorzystując gizarmę w charakterze suszarki) powiesił swoje rzeczy z cichą nadzieją, że w miarę szybko wyschną. Jedwab był nader widowiskowy, ale zbytnio nie grzał. Nawet gdyby zapewnił Rae ochronę w zamian za pewne usługi, to i tak ewentualne wzajemne rozgrzewanie się musiałoby poczekać do nocy.

Gdy rozpoczęła się dysputa na temat rozpalenia ognia również Ivor postanowił wtrącić swoje kilka groszy. Podobierawszy najsuchsze gałązki i drobne kawałki drewna ustawił je w dość zgrabny stosik, do tego dołożył parę cieńszych polan, a pozostałe odsunął na bok.
- Najpierw ja spróbuję, potem ty - zwrócił się do Sil. - Ale odsuńcie się troszkę - poprosił.
Sam odsunął się kawałek od przyszłego ogniska. Chwycił talizman z symbolem Gonda, a potem, skierował dłonie w stronę drewna i powiedział:
- Kun la Sankta del Inspiro lasu miajn fingrojn krevis de flamo.
Z koniuszków palców kapłana wystrzelił stożek płomieni. Objętym nim stosik zaskwierczał, zadymił, a potem drewno zajęło się niezbyt mocnym płomieniem.
- Mam nadzieję, że się uda go podtrzymać - powiedział.
Co do tego było nieco wątpliwości, bowiem ognisko bardziej się dymiło, niż dawało ciepła, a płomienie były dziwnie niemrawe.

Ciąg dalszy zabawy z ogniem nie leżał już w jego gestii. Miał tylko nadzieję, że wśród całej kompanii znajdzie się ktoś, kto będzie umiał dorzucić drew do ognia, nie zaduszając przy okazji płomyków.

- Nawet gdybyśmy mieli balistę i parę katapult to i tak nie mielibyśmy zbyt wielkich szans w bezpośrednim starciu - powiedział, gdy poruszono temat pokonania potwora. - Dlatego uważam, że naszą jedyną szansą jest zwabienie go do tej rozpadliny. Nie sądzę, by zrzucanie głazów dało jakiś skutek. Albo będziemy musieli go zwabić, że tak powiem, osobiście, albo też... Możemy spróbować zrobić róg. W końcu róg to tylko rura o odpowiednim kształcie. Można by spróbować coś takiego zrobić, na przykład z kory. Ten Nil’ong dwojga imion Bulette z pewnością nie jest aż taki muzykalny, żeby odróżnić jeden ton od drugiego.

Tyle było jego wkładu w tymczasowy plan pozbycia się Nil’onga.
Korzystając z chwili czasu Ivor wybrał się na dół, by jeszcze raz obejrzeć kamienne drzwi i starannie zbadać wszystkie ściany w tym pomieszczeniu. W końcu nie kto inny jak kapłani Gonda byli specjalistami od różnego rodzaju drzwi czy zamków. A skoro ktoś to zamknął, to z pewnością ktoś inny może to otworzyć. Może te wyryte na drzwiach znaczki mówią, jak to zrobić? Może faktycznie by się przydało rozumienie języków? Ale to dopiero jutro.
 
Kerm jest offline