Imić Janikowski z uwagą słów pani Ksymeny słuchał, w jej lico natarczywie wpatrując się.
- Sprawny i biegły język waćpani, niczym u jakiego sędziego lubo senatora. Zważ jednak mościpani, że ja hultaja od drogi ścigam, a te jak wiem jeszcze do Patulskich nie należą. Pachołka mi ranił to i żem go w gorączce bitwnej usiekł. Nie myśl jednak szanowna pani, że konia ichniego oddam. Czarne sakwy przy kublace wiszą i starosty to rzecz osądzić co z nimi zrobić, a nie takich szaraków, jak Patulscy. Piotrek! - krzyknął nagle pan Janikowski - Konia trzymaj i kto by się zbliżył doń w łeb pal.
Machnęła ręką pani Ksymena, jakby muchę natrętną odpędzała.
- Sokoliki! - na bratanków krzyknęła, i aż dziw, że ryk taki z piersi tak mikrej dobyć się mógł - Jak mi który po broń sięgnie teraz, pasy drzeć będę - dokończyła ciszej już, z uśmiechem chytrym, bo i się jej Janikowski sam podłożył. - A waści wszystkich na świadków biorę, iże urodzony Tadeusz Janikowski pierwszy po broń sięgnął i do zwady judził.
Znów odezwała się spokojnie, tonu wesołego nie zmieniając.
- Rozumiem, iż waści rękę moją pomocną odtrącasz. Rozumiem też powody, dla których to czynisz, z których gorączka młodości jest pierwszą... obcą na szczęście tak i mi, jak i ojcu twemu. Ochłoń więc waści, tę szansę raz jeszcze daję, byś nie tylko staroście, ale i mości Zygmuntowi trosk nie przysporzył. Kiedy hultaj z drogi na Patulskich ziemie zbieżał, nie twój już ci on, i nie twoja rzecz starostę powiadomić. Choć jeśli potrzeba zajdzie, i waści świadectwo dać powinien. Przeprosin za alarm nocny i mej wychowanicy niebogi strach jak widzę nie doczekam się, ale nie moja to sprawa grzeczności uczyć cię, tylko oćca waści. Czy waść myślisz, żem ja się na chabetę tę połakomiła? - Ksymena wykrzywiła się w rozbawionym uśmiechu. - Lepszej krwi koni u mnie na pęczki, a i ten, na którym waści żywotem swym siedzisz, w mej stadninie rodzony widzę - pani Ksymena przyjrzała się bliżej. - Jagódkowy to źrebak, w przeszłym roku przedany, jeszcze ręką męża mego ułożon. Dobrze chodzi, a? - pani Ksymena przez chwilę nawet wyglądała na zainteresowaną odpowiedzią, ale zaraz potem jej twarz ściął poważny wyraz. - Wracając do spraw naszych. Od kiedy hultaj nogę za gościniec postawił na Patulskich ziemi, nasz ci on. Koń nasz, sakwy przy koniu nasze i właściciela my szukać będziem, by szkapę i dobytek oddać a dowiedzieć się, co się stało. Trup takoż nasz i problem z hultajem - również. I nasza rzecz zdecydować, czy do starosty pójdziem czy nie, choć do narady ojca twego zapraszamy serdecznie. Ojca twego, nie waści, panie Tadeuszu, boś w młodości swej nierozważny i rany przeszłe drapiesz bez potrzeby. Przy prawie jesteśmy, mości Janikowski, a rękę mą odtrącając pomocną i parobków do bitki zachęcając, do raptu na mej ziemi złodziejstwo i rapt kolejny jeszcze dołożysz chcesz - Ksymena ścisnęła usta w wąską kreskę. - Hultaja uciszywszy na wieki, i to, co w sakwach tych jest, a co także mówić może, przejąć chcesz? Sam głowę w pętlę kładziesz, każdy sąd waści o współudział oskarży, do wieży wsadzi i nad życiem twym roztrząsać się pocznie, a i temu się przyjrzy i rozgłosi, żeś sąsiadów na ich własnej ziemi strzelać chciał, sam siebie podstarościm, starostą czy nawet wojewodą czyniąc, i ich sobie uzurpując przywileje... - ciągnęła bez humoru, monotonnym głosem. - Nie chcę ja tego dla ojca twego, i nawet dla waści nie chcę, choć bez szacunku dla płci mojej, wieku i urodzenia odzywasz się do mnie. Bo myślę, żeś jeno głową gorącą zawinił, mości Janikowski. Tedy powietrze wypuść, coś się nim nadął, chłopcze i pomoc mą przyjmij, bo ja głowę twą i honor uratować mogę i chcę - wbiła oczy w Janikowskiego i odezwała się do ogółu, wzroku z młodego szlachetki nie ściągając. - Boga i waszmości herbowych na świadków biorę, iż opiekę nad ziemiami brata mego sprawując, nijakiej zwady z urodzonym Tadeuszem Janikowskim nie szukałam, pomoc mu mimo jego raptów dobrosąsiedzką oferując. Toże jednak prawo ma każden jeden szlachcic - zaatakowany bronić się może i powinien. Tedy zważ, mości Janikowski, cóże czynisz i na czyjej ziemi, i jakie będą tego konsekwencje. Ja ku waści gniewu nie mam, i jeno o sprawiedliwość i spokój dni moich ostatnich mi idzie. Sokoliki, cokolwiek pan Janikowski uczyni teraz, oddajcie mu jako on nam dał.
- Przecie ja na waści godność nie nastawał, co samaś waćpani potwierdziła. Hultaja i rozbójnika jeno, żem gonił i tak się stało, żem ubił,. Sprawiedliwość i Bóg po mojej jest więc stronie, więc mnie dobrodziejko sądami nie strasz, bo wszyscy wiedzą, że Patulskiego synowie to pierwsze w powiecie hultajstwo i warchoły, jak i cala familija z resztą. Sakwy nie oddam, bo w waszych rękach bezpieczna nie będzie. Skoro na ojca mego tak, często się powołujesz, tędy do niego jeźdźmy i on nasz spór osądzi.
- O, to to - odparła pani Ksymena z niekłamanym zachwytem, bo wszystko szło jak po sznurku po jej myśli. - Właśnie o tym braku poszanowania mówiłam. O rodzie mym mówisz, bracie mym i synach jego, i mnie samej. Ja ci pomoc oferuję, dobre imię twe chronić chcę, a ty mnie ode hultajów wyzywasz?
***
I jako żywo - wszystko poszło po myśli pani Ksymeny, czyli prościutko do swady i bijatyki.
- Gonić psubrata - zawrzasnęła pani Ksymena głosem gromkim do wszystkich w ogólności i nikogo w szczególności. Sama wyszarpnęła jedną z Łasiczek pod rękawem ukrytą i - jako że konie, ich zdrowie i życie bardzo wysoko sobie ceniła - wyrąbała z hukiem prosto w piersi jednego z pachołów Janikowskiego.