Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2012, 12:28   #2
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ból jest dobry, jak boli to oznacza, że żyjesz. Tak mi kiedyś powiedział kumpel z ATeków, jeszcze jak robiłem w dochodzeniówce. Gówno prawda. Przeżyłem parę postrzałów i jeszcze więcej bijatyk ale to było najgorsze. Czułem jakby całe ciało było rozwalone na drobne kawałeczki. Każda kosteczka. Jednak nie ból fizyczny był najgorszy a psychiczny. Ostatnie parę dni, ciągle w stresie, bez snu, z pistoletem przy sobie nawet w łóżku czy pod prysznicem. Zabójstwa. Śmierć. Uczucie, że byłem gównem. Gównem, które przyczepiło się do buta dobrych ludzi, śmierdząc i psując im życie. Ale to dobry człowiek, dobry mąż i ojciec umarł a te gówno przeżyło. Tylko dzięki jednemu. Uczuciu, którego bałem się nazwać. Bo co do miłości zawsze byłem tchórzem. A teraz... Mogłem stracić to za co walczyłem. Bo wspomnienia wracały. Wypadek, fala uderzeniowa, woda wdzierająca się do auta. Bezwładna Sara. Palące płuca, zesztywniałe palce próbujące odpiąć pas. Gdzieś z tyłu inni nieprzytomni. Major, ten popieprzony “rycerz” i... Ola. Wiedziałem, że muszę wydostać się z auta. Wydostać dziewczyny. Ale nie mogłem, ciało nie chciało słuchać. Otwierające się drzwi i ręce wyciągające wszystkich. Silne ręce odziane w moro. Życie i śmierć. Czy przybyli na czas by pozwolić innym żyć? Bo żeby mnie zabić to na pewno. Ale przed tym będzie przesłuchanie, byłem zbyt dużym skurwielem by tego nie wiedzieć. Sam parę takich przeprowadziłem.
Zacząłem zbierać informacje. Namiot, leżałem na łóżku polowym. W półmroku widziałem trzy inne łóżka polowe. Chyba puste. Trzy. Nas była piątka. Byłem tylko w bokserkach i podkoszulku, nie swoim, za to czystym. Przed wejściem na składanym łóżku ktoś siedział.



Ratownik medyczny, cywil. Cywile, wojskowi, namioty... Obóz dla uchodźców. Mam nadzieję, że bez skurwieli z bezpieki. Po czasie, jak dla mnie dłuższym ale w tym stanie na bank go dobrze nie oceniałem odezwałem się. Zdziwił mnie schrypnięty, cichy głos jaki wydobył się z moich ust.
- Wody...
Mężczyzna wyraźnie drgnął gdy usłyszał mój głos, niewiel głośniejszy od szeptu i odwrócił się jakby upewniając się że to nie złudzenie. Następnie wstał i wszedł do namiotu, podnosząc ze stolika butelkę wody mineralnej. Odruchowa próba samodzielnego podniesienia się na kanadyjce zaowocowała tylko kolejną, znacznie silniejszą falą bólu. Sanitariusz jednak pomógł mi usiąść i przystawił butelkę do samych warg
- Pij powoli, inaczej się zachłyśniesz
Nie zdawałem sobie sprawy jak byłem spragniony. Mimo ostrzeżenia odruch był silniejszy i po chwili kaszlałem zapluwając poduszkę. Gdy mi przeszło upiłem jeszcze parę, tym razem ostrożnych łyków.
- Gdzie... gdzie jestem?
Gdy skończyłem pić mężczyzna łagodnym, lecz dość zdecydowanym ruchem zmusił mnie do ponownego położenia się. Spojrzał na mnie uważnie, nerwowym gestem poprawiając okulary
- Jesteś w obozowisku parę kilometrów od Aiden. Co ważniejsze, powiedz mi jak się czujesz? To, że fatalnie to jestem się w stanie sam zgadnąć, chodzi mi o poważniejsze dolegliwości, zwłaszcza czy nie występują silne ogniska bólu w rejonie jamy brzusznej. Nie mamy wystarczającego sprzętu medycznego by stwierdzić urazy wewnętrzne
Postanowiłem być na razie uprzejmy. A nóż to nie wojskowi a jakiś człowiek pokroju Majora mnie wyciągnął.
[i]- Tylko wszystko mnie napieprza. Ale nic szczególnie. Co z moimi znajomymi?
- Masz na myśli pozostałych pasażerów samochodu? Wszyscy żyją, choć są w znacznie gorszym stanie, dlatego też znajdują się gdzie indziej. Tymczasem, jeśli czujesz się na siłach to jest ktoś, kto chciałby z Tobą porozmawiać.[i]
I zaczęło się. Skinąłem tylko głową. Jakoś niezbyt cieszyłem się na to spotkanie. Ale dziewczyny żyły, ledwo powstrzymałem pytania o ich dokładny stan. Może nie wiedzieli co mnie z nimi łączy? Oby. Wtedy nie wykorzystają ich by mnie ukarać. Tak czy siak po tym jak sanitariusz opuścił namiot starałem się uspokoić. Po chwili wrócił z policjantem. A przynajmniej mężczyzną w stroju policjanta. Policja była jedną z najbardziej ksenofobicznych służb, prawie tak jak bezpieka a ten miał śniadą cerę. Na pewno nie był to skutek solarium a genów. Obstawiałem na Bliski Wschód. Albo gwizdnął mundur albo naprawdę był cholernie dobry. Zaraz miałem się przekonać.



Nim mundurowy podszedł bliżej usłyszałem jeszcze rozmowę, sanitariusz go przestrzegał by mnie nie męczyć. Gdy glina podchodził bliżej tamten usiadł na krześle. Coś mi tu nie pasowało. Po pierwsze przepytywać mnie powinien ktoś z wojskowych służb lub bezpieki. Po drugie nie wyobrażałem sobie by jakiegokolwiek śledczego pouczał sanitariusz. Mundurowy usiadł na krześle obok mnie i chwilę przeglądał oprawiony w czarną skórę notes. Czekałem, znałem tę sztuczkę i nie przerywałem ciszy. Starałem się zająć czymś myśli lecz te bez ustanku krążyły wokół dziewczyn. W końcu usłyszałem zatrzaskiwany notes i krótkie pytanie. Czysto pod względem składniowym ale z delikatnym śladem obcego akcentu. Nie urodził się u nas.
- Funkcjonariusz Marek Sawicki jak mniemam?
- Zgadza się.

Policjant, jakby głuchy na odpowiedź kontynuował.
- Od ponad 5 lat w bezpiece, określany przez przełożonych jako ambitny lecz niezdyscyplinowany, w ciągu ostatnich trzech lat dwie nagany z wpisem do akt za niesubordynację. Rozwiedziony, od tej pory mieszkający sam utrzymujący sporadyczne kontakty z kobietami. Poza byłą żoną i córką brak jakiejkolwiek rodziny z którą utrzymywałby kontakty. - przerwał na chwilę przyglądając się uważnie mojej twarzy - Jest więc pan nikim, panie Sawicki. Brak personalnych zainteresowań, czegokolwiek co wyróżniałoby pana z tłumu. Dawno nie miałem do czynienia z tak bezosobową, czy może raczej dokładnie wyczyszczoną z informacji biografią
Glina czy bezpiek? Bezpiek czy glina? Tak czy siak napotkał totalnie bezosobową twarz i spojrzenie. A raczej całkowicie wyczyszczone. Swój trafił na swego. I kto do cholery wyczyścił mi akta? Nie wiedzieli o moim niewypalonym związku z Klarą, psie (zresztą pamiątką po niej) i skokach na bungee. Tak czy siak milczałem.
- Ciekawi mnie, co też pan tutaj porabia, panie Sawicki? Bo coś mi wybitnie nie pasuje że przyjechał pan po prostu odwiedzić swoją żonę, zwłaszcza że ma pan sądowy zakaz zbliżania
- Poproszę pana nazwisko i stopień.
- Zresztą z pani Putakowskiej również ciekawa osóbka
- dodał, wyraźnie ignorując mnie - nawet ciekawsza niż z pana prawdę mówiąc. Z nią również chętnie porozmawiam, gdy już odzyska przytomność. Oczywiście o ile ją odzyska.
Starałem się panować nad twarzą i miałem nadzieję, że to ja jestem większym skurwielem i mi to wychodzi. Miałem ochotę go zabić. Zacisnąć palce na jego szyi i wepchnąć jego słowa z powrotem do gardła.
- Zgodnie z ustawą z 15 lipca 2012 o Policji funkcjonariusz policji prowadzący przesłuchanie jest zobowiązany podać swoje nazwisko i stopień. Zgodnie z ustawą z 24 maja 2013 o służbie bezpieczeństwa osobą upoważnioną do przeprowadzania dochodzenia w sprawie funkcjonariusza SB jest funkcjonariusz z pionu wewnętrznego SB. Jeżeli zaś chodzi o Sarę to tutaj znowu należałoby odwołać się do pierwszej ustawy i stosownego ustępu ale to Pan chyba wie. Odmawiam złożenia zeznań na temat mojej misji w Aiden dopóki Pan nie poda mi stosownych informacji.
I ponownie Sawicki nie doczekał się odpowiedzi, policjant bowiem wstał wyraźnie szykując się do wyjścia
- Wystarczy na dziś, nie chciałbym zamęczyć biednego pacjenta. I proszę się nie obawiać o żonę ani o córkę, obydwie znajdują się pod najlepszą opieką jaka tylko była tu dostępna. Tak więc... do jutra, panie Sawicki
- Nie wątpię. Do jutra, panie Doe.

Nie zmieniłem tonu głosu, pozwalając mu samemu zinterpretować moje słowa. Sanitariusz odprowadził mundurowego zdegustowanym spojrzeniem, chyba się nie lubili. Mimo to z gliny był cwany koleś bo wyciągnął coś z kieszeni tak by tamten nie widział, w przeciwieństwie do mnie. Plastikowy prostokąt, jak legitymacja bezpieki. Nieco teatralnym gestem upuścił go w cień. Gdy już sobie poszedł medyk, wciąż niezadowolony, wszedł do namiotu i zaczął podłączać kroplówkę. Postanowiłem go zagadać, zyskać sojusznika.
- Nigdy nie lubiłem igieł, prawie tak jak tych zarażonych. Ten policjant założył ten obóz?
- Jeszcze nie zaryzykuję i nie podam ci stałego pożywienia, przynajmniej dopóki się nie upewnię że nie masz urazów wewnętrznych. Nie, założył go Generał ze swoimi ludźmi po tym jak odwołano jego część kordonu sanitarnego
- Zjadłbym dobry kawał mięsa. Schabowego najlepiej. To co tu robi glina jak to wojskowy obóz? Myślałem, że oni raczej nie wchodzą sobie w drogę.
- Trudno to nazwać wojskowym obozem
- odpowiedział wbijając mi wenflon i podłączając kroplówkę - Ot, parę osób którym się poszczęściło
- I wszystkich przesłuchujecie? Mam nadzieję, że prądu tu nie macie bo wyglądał na takiego co lubi dawać lampą po oczach.
- Mamy agregat. Nie wiem dlaczego tak zależało mu na tym przesłuchaniu i prawdę mówiąc to nie moja sprawa
- odpowiedział wpatrując się w moją twarz, nie tacy próbowali - Ale przekonał Generała, więc nie miałem jak mu odmówić.
- I tak Pan mnie z tego wyciągnął więc jestem wdzięczny. Chyba wiem o co mu chodziło. W młodości miałem pewne... problemy z prawem. Musiał się jakoś dowiedzieć i boi się, że namieszam. Chyba... Bo za wiele mi nie powiedział. Mógłby mi Pan powiedzieć co się działo na świecie od ogłoszenia kwarantanny?
- Za dużo to ci nie powiem, wezwali nas po prostu jako pomoc medyczną gdy w Aiden ogłoszono stan podwyższonej gotowości. Samochód nam się jednak rozkraczył i gdy dotarliśmy miasto było już zamknięte. Prawdę mówiąc mieliśmy cholerne szczęście.
- Ano. Piekło tam było.

Sanitariusz sprawdził czy kroplówka działa po czym odezwał się ponownie
- Postaraj się odpoczywać, najlepiej by było gdybyś zdołał usnąć. Ja idę zajrzeć do pozostałych.
- Jasne. Spróbuję. Chociaż średnio to widzę.

Zamiast odpoczywać odczekałem dłuższą chwilę i zacząłem powoli ale zdecydowanie podnosić się do pozycji siedzącej. Jakoś mi poszło chociaż całe ciało protestowało. Przed oczami mi pociemniało ale byłem uparty. Za uparty. Mogłem trochę posiedzieć zamiast się szarpać. Szarpnął mną suchy kaszel, żołądek podszedł do gardła ale na szczęście nie miałem czym wymiotować. Nie wiadomo kiedy prawie upadłem, na szczęście podparłem się o łóżko a stojak od kroplówki tylko się zachwiał. Ręka bolała bo wenflon prawie wyleciał. Jednak gdy już się opanowałem poszło jako tako, złapałem za stojak i zacząłem z nim iść do wyjścia. Krok po kroku. A raczej kroczek po pieprzonym kroczku. Nienawidziłem tego stanu gdy oberwałem, gdy nie panowałem do końca nad ciałem. Miałem tylko nadzieję, że sanitariusz nie wróci za szybko. W końcu dotarłem, legitymacja leżała na ziemi, w półmroku nie widziałem moich danych. Wziąłem oddech i raptownie kucnąłem. Tak okazało się lepiej, nawet mroczki zniknęły. Miałem silny organizm. Sięgnąłem po prostokącik. Była to legitymacja o standardowym dla służb bezpieczeństwa wzorze. Nie moja chociaż nazwisko jak i zdjęcie znałem bardzo dobrze. To było... Niemożliwe. Mimo to dzięki bólowi wiedziałem, że to nie sen. "Inspektor Sara Putakowska". Przypomniały mi się niedawne wydarzenia w Aiden i wcześniejsze. Z innego życia. Jak to było? "Nie jestem Taka Jak Ty". "Tak postępują Tacy Jak Ty". "Ty lubisz zabijać, dlatego do nich przystałeś!" "Zmienisz się, Ola nie będzie miała ojca zabójcy!" Insepktor... Kurwa. Była tam dłużej ode mnie? Czy tak się pięła po szczeblach? Czy jej mąż o tym wiedział? Do diaska! Nawet ja o tym nie wiedziałem. Już wiedziałem co glina chciał mi powiedzieć. Myślałem, że jest z wywiadu glin ale... Ale to nie to. Opamiętałem się jednak, musiałem. Nie miałem kieszeni więc zatknąłem legitymację z boku za gumkę bokserek i przykryłem ją podkoszulkiem. Nie myśląc za wiele o tym co robię wróciłem do łóżka a legitymacja wylądowała pod poduszką. Niezbyt pamiętam drogę powrotną. Chyba była bolesna ale... Za dużo emocji. Po chwili zapadłem w coś na kształt nerwowej drzemki, jednak gdy otwarłeś oczy okazało się że teraz słońce chyli się już ku zachodowi. Najwyraźniej to co miało być zamknięciem oczu ,,dosłownie na pięć minut” rozciągnęło się na wiele godzin. I choć nie mogłem powiedzieć by sny należały do przyjemnych to teraz, po przebudzeniu czułem się znacznie lepiej... przynajmniej fizycznie. Bo psychicznie byłem zdruzgotany. Przez nieznany stan dziewczyn. Przez tajemnice Sary. Rozejrzałem się, sanitariusza zastąpił glina, chyba drzemał a przynajmniej oczy miał zamknięte. Tak czy siak miałem zamiar chodź trochę zacząć grać na swoich regułach więc zamiast budzić gliniarza skupiłem się na sobie, na wzięciu się w garść. Czekałem. Glina w końcu obudził się i zaczął skręcać papierosa.
- Mógłby mi pan podać wodę?
Policjant spokojnymi, niespiesznymi ruchami dokończył zwijanie papierosa i odpalił go od benzynowej zapalniczki. Dopiero wtedy wstał z krzesła i bez słowa podał mi butelkę wody
Napiłem się, również spokojnie, nieśpiesznie.
- A jakąś krzyżówkę lub książkę dla pacjentów macie?
Mężczyzna przez krótką chwilę wpatrywał się we mnie wypuszczając z ust dym tak, by wydostawał się poza namiot. Gdy się odezwał mówił tym samym bezemocjonalnym głosem co wcześniej w trakcie przesłuchania
- Musiałbym się rozejrzeć, a dopóki Adam nie wróci muszę pilnować żebyś nie zrobił sobie krzywdy
- Spokojnie. Nic mi nie grozi. Nie potnę się. Nie popełnię samobójstwa dźgając się piętnaście razy nożem w plecy.

Gdy wspominałem o samobójstwie coś jakby cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, zaraz jednak ustępując poprzedniej masce. Liczył, że tak szybko się mnie pozbędzie?
- Co najwyżej zdecydujesz się na małą przechadzkę?
- W tym świecie? Bez pożywienia, broni i wody? Do tego w tym stanie... Pewnie spacer do wyjścia z namiotu by mnie prawie zabił.

Policjant wzruszył ramionami
- Myślałem bardziej nad przechadzką do szpitala polowego by zobaczyć swoją żonę lub córkę.
- Mam sądowy zakaz zbliżania się. Jako funkcjonariusz SB jestem osobą wysoce praworządną.

Lekkie skrzywienie warg, gest wyraźnie zbyt wystudiowany, teatralny by stanowił naturalną reakcję był jedyną odpowiedzią gdy policjant ponownie zasiadł na krześle w wejściu do namiotu. Obrócił je jednak w przeciwną stronę, tak że teraz siedział skierowany twarzą do wnętrza.
- Nie mój to pomysł by cię pilnować, jednak skoro Adam o to prosił to widać ma swoje powody. Wytrzymasz jeszcze chwile moje towarzystwo, przynajmniej dopóty dopóki sanitariusz nie wróci.
Wzruszyłem ramionami i wróciłem do gapienia się w płachtę namiotu. Myśli krążyły niespokojnie. Jedynym sposobem odmierzania czasu było palenie gliniarza i powolne skręcanie następnych papierosów. Trzy papierosy później usłyszałem podniesione głosy dobiegające gdzieś z lewej strony namiotu, ktoś najwyraźniej prowadził dość ożywioną dyskusję na temat sprzętu medycznego. Nie wszystko udało mi się zrozumieć, ale najwyraźniej poszło o jakieś braki lub zbyt szybkie jego zużycie. Policjant wstał i odszedł w tamtą stronę, a jego miejsce zajął medyk, Adam.
- Jak samopoczucie teraz? Trochę lepiej?
- Jasne. Czuje się jak nowonarodzony. A jak moi znajomi?
- Nie aż tak dobrze zapewne, ale też nie najgorzej. Mają najlepszą opiekę jaką tylko mogliśmy im zapewnić, więc wkrótce pewnie wszyscy dojdą do siebie
- Odzyskali przytomność?
- Nie, jeszcze nie, ale sądzę że to zapewne kwestia godzin
- To dobrze. Ma Pan jakąś książkę lub krzyżówkę?
- Książek niestety nie mam, krzyżówki i owszem... ale wszystkie rozwiązane. Prawdę mówiąc przed waszym pojawieniem się niewiele było dla nas do roboty

Zaśmiałem się. Zabrzmiało nawet naturalnie.
- Chociaż na tyle mogliśmy się przydać.
Chwilę jeszcze gadaliśmy o wszystkim i niczym a potem podał mi jakiś zastrzyk. Ból ustał a ja odpłynąłem.
Pokój. Gustownie urządzony. Niewysoki mężczyzna trzymający Olę jak żywą tarczę. Sławek krwawiący na dywanie. Asekurowałem się z Sarą, negocjowałem. Raptem mój niedoszły więzień zmienił się. Przybrał na wzroście i masie. Tłusta skóra na twarzy, rząd wielkich zębów. Rozerwał Olę rękami wielkimi jak ona. Strzelałem ale pociski nie wylatywały. A on szedł. Obok z ziemi podnosił się Putakowski i zawodząc ruszył w moją stronę.
- Zostawiłeś ich! To przez Ciebie zginęły! Byłem lepszym ojcem! Lepszym mężem!
Jego słowa atakowały, bolały. Ciągle cofając się panicznie ściągałem spust. Raz za razem ale nic się nie działo. Spojrzałem w prawo. Na Sarę. Ona też szła do mnie. Oskarżająco wyciągając rękę jak to miała w zwyczaju. Pistolet szarpnął. Kula trafiła ją prosto między oczy...
...Stałem nad trupem. Starszy mężczyzna miał dwie dziury po kulach w torsie. Dwururka leżała tuz obok. W głębi piętra był jeszcze jeden trup. Z dziurą w płucach. Umarł tuż przy stacji nadawczej. Chciał do końca przekazywać ludziom prawdę. Dym z pistoletu unosił się jak w filmie...
Obudziłem się cały spocony. Słońce wdzierało się do namiotu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 10-06-2012 o 13:30.
Szarlej jest offline