Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2012, 23:42   #1
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
[Storytelling] Telefon

,,Śmierć jednego człowieka to tragedia. Śmierć milionów ludzi to statystyka”

WRZUTA - Ryszard Wagner- Götterdämmerung - Trauermars - mp3

Jak odpowiedziałbyś zapytany czy zgadzasz się z tymi słowami? Mając przed oczami obraz dyktatora któremu się je przypisuje zaprzeczyłbyś twierdząc w swojej hipokryzji że każde życie jest warte tyle samo? Jeśli tak to przypomnij sobie szklany ekran i dobiegające z niego kolejne komunikaty o kataklizmach, wojnach i wypadkach. Dziesiątki śmierci przewijające się przed Twoimi oczami, krew i krzyk umierających zamienione na chłodny, pozbawiony emocji głos spikera referującego kolejne fakty. Być może czasami jeśli liczba była naprawdę duża zdołała przyciągnąć uwagę na nieco dłuższą niż zwykle chwilę by i tak później zniknąć z naszej pamięci. Te wszystkie gasnące życia są bowiem dla każdego z nas nieistotne, choćby nie wiem jak zastrzegał że w jego jedynym, tak przecież wyjątkowym przypadku jest inaczej.

Sprawa ma się jednak całkiem inaczej gdy umiera ktoś nam znany. Wtedy zamiast tej części składowej większej liczby którą stanowi dla innych ludzi dla nas pozostaje człowiekiem. Pozostaje nam jego głos, uśmiech, sposób bycia, to co definiowało go w naszej pamięci i wyróżniało spośród tej szarej jednolitej masy ludzkiej którą każdego dnia mijamy na ulicach. Nie trzeba chyba pytać co wpłynie silniej na nasze emocje: ta jedna bliska nam śmierć czy komunikat o czterdziestu nieznanych nam osobach które w ten weekend zginęły na drogach? Życia nie są sobie równe, na każdą śmierć patrzymy przez pryzmat samych siebie.

To wszystko jednak jest dla nas oczywiste, trudno powiedzieć w tej materii cokolwiek z czego nie zdajemy sobie sprawy. Pytanie jednak brzmi: jakie ma w takim razie znaczenie pojedyncze życie podczas gdy umiera cały świat? I ile bylibyśmy gotowi poświęcić, by takie jedno cenne dla nas życie ocalić?

Nikt nie był przygotowany na czasy które nadeszły gdy umarli powstali z grobów siejąc śmierć i zniszczenie. Tym, którzy porzucili aktywność na rzecz oczekiwania na cud nie było nawet dane się przekonać że cuda nie istnieją. Ci którzy podjęli walkę zginęli na próżno zasilając szeregi umarłych, przeciw którym w swojej głupocie zdecydowali się walczyć. Tylko nieliczni spośród tych którzy wybrali ucieczkę na pierwszym miejscu stawiając swoje własne życie udało się przetrwać dłużej niż pierwsze parę dni. Niektórzy wypatrywali w tym znaku końca czasów i zapowiedzianego powstania umarłych na sąd ostateczny, inni doszukiwali się w tym potwierdzenia snutych od dawna teorii spiskowych o broni biologicznej przygotowywanej przez rząd na wypadek globablnego konfliktu. Teorii było wiele a żadnej z nich nie dało się poprzeć logicznymi dowodami ani jak też twierdzili ich zwolennicy - w żaden racjonalny sposób nie dało się ich całkowicie wykluczyć. Ci którzy znali prawdę albo nie żyli albo nie mieli ochoty się nią dzielić więc zwykłym ludziom nie pozostawało nic innego jak tylko snuć domysły.

Gdy cywilizowana otoczka opadła zdmuchnięta przez okoliczności na światło dzienne wychodziła prawdziwa, niczym nie skrępowana ludzka natura. I wbrew temu co można by się po niej spodziewać nawet w sytuacji kryzysu można było w ludziach odnaleźć odwagę, która co prawda przybierała różne formy to jednak nieodmiennie wiązała się z narażeniem siebie dla dobra innych. Czy to ucieknięcie się do morderstwa by ratować cenne dla siebie osoby, stanięcie do nierównej walki przeciwko liczniejszemu i lepiej uzbrojonemu przeciwnikowi czy może ocalenie dziecka z rąk uzbrojonego szaleńca - to wszystko było objawem prawdziwej odwagi. Zwykle jednak bohaterstwo prowadziło prosto w szpony śmierci, jak w przypadku pewnego biznesmena który w obronie rodziny zaryzykował życie tylko po to by je stracić lub inspektora policji który wiedząc że nie uda się opanować zarazy zwrócił się do dowództwa z desperacką prośbą otwarcia ognia na swoje pozycje i do końca pozostając na posterunku oczekiwał na śmierć. Wokół zginęło jednak zbyt wielu by te pojedyncze krople w oceanie śmierci mogły zostać zauważone, koniec każdego z nich przechodził bez większego echa nawet jeśli ich konsekwencje pozostawały i oddziaływały na innych ocalałych

Wśród tych wszystkich ludzi znajdowały się jednak jednostki na tyle sprytne, wytrwałe lub obdarzone nadludzkim szczęściem by stawić czoła nieuniknionemu. Tacy, którzy zamiast uciekać lub kulić się ze strachu odwrócili się, spojrzeli śmierci prosto w oczy i powiedzieli: ,,Nie, jeszcze nie teraz”. I to właśnie Tacy Jak Oni zasługują by przetrwała o nich chociaż pamięć

***


Wyścig z czasem - tak najdokładniej można opisać tamte wydarzenia. Po pokonaniu wielu trudności grupa ocalałych wydostała się z umarłego miasta w chwilę zanim zostało ono skąpane w oczyszczającym ogniu. Trzech mężczyzn, kobieta i dziecko - to najprawdopodobniej wszyscy którzy zdołali wydostać się ze śmiertelnej pułapki od chwili gdy metalowa śluza zamknęła drogę ucieczki. Pięć osób spośród ponad stu tysięcy ludzi którzy zostali w środku - liczba przywodząca na myśl bardziej błąd statystyczny niż faktyczne żywe, czujące i myślące istoty. Szczęście, czuwająca nad nimi opatrzność czy spoczywający spokojnie w kieszeni telefon wciąż jeszcze naznaczony drobinkami krwi poprzedniego właściciela - trudno było dokładnie określić dlaczego właśnie ta garstka zasłużyła sobie na drugą szansę. Wyjący od wysokich obrotów silnik samochodu zmuszany do maksymalnego wysiłku z każdą sekundą oddalał ocalonych bardziej od pewnej śmierci. Niestety, choć cała piątka w trakcie ucieczki dawała z siebie wszystko nie byli wystarczająco szybcy. Uderzenie nadeszło nagle, samochód który właśnie miał wjechać na most przekoziołkował i runął do wody, a zgrzyt gnącego się metalu i plusk były ostatnim co towarzyszyło ocalałym zanim zapadła ciemność

Tymczasem, mimo że zbliżała się noc obserwatorowi mogłoby się zdawać że nastał poranek, nad miastem wschodziło bowiem słońce nowego świata
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 22-05-2012 o 00:06.
Blacker jest offline  
Stary 10-06-2012, 13:28   #2
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ból jest dobry, jak boli to oznacza, że żyjesz. Tak mi kiedyś powiedział kumpel z ATeków, jeszcze jak robiłem w dochodzeniówce. Gówno prawda. Przeżyłem parę postrzałów i jeszcze więcej bijatyk ale to było najgorsze. Czułem jakby całe ciało było rozwalone na drobne kawałeczki. Każda kosteczka. Jednak nie ból fizyczny był najgorszy a psychiczny. Ostatnie parę dni, ciągle w stresie, bez snu, z pistoletem przy sobie nawet w łóżku czy pod prysznicem. Zabójstwa. Śmierć. Uczucie, że byłem gównem. Gównem, które przyczepiło się do buta dobrych ludzi, śmierdząc i psując im życie. Ale to dobry człowiek, dobry mąż i ojciec umarł a te gówno przeżyło. Tylko dzięki jednemu. Uczuciu, którego bałem się nazwać. Bo co do miłości zawsze byłem tchórzem. A teraz... Mogłem stracić to za co walczyłem. Bo wspomnienia wracały. Wypadek, fala uderzeniowa, woda wdzierająca się do auta. Bezwładna Sara. Palące płuca, zesztywniałe palce próbujące odpiąć pas. Gdzieś z tyłu inni nieprzytomni. Major, ten popieprzony “rycerz” i... Ola. Wiedziałem, że muszę wydostać się z auta. Wydostać dziewczyny. Ale nie mogłem, ciało nie chciało słuchać. Otwierające się drzwi i ręce wyciągające wszystkich. Silne ręce odziane w moro. Życie i śmierć. Czy przybyli na czas by pozwolić innym żyć? Bo żeby mnie zabić to na pewno. Ale przed tym będzie przesłuchanie, byłem zbyt dużym skurwielem by tego nie wiedzieć. Sam parę takich przeprowadziłem.
Zacząłem zbierać informacje. Namiot, leżałem na łóżku polowym. W półmroku widziałem trzy inne łóżka polowe. Chyba puste. Trzy. Nas była piątka. Byłem tylko w bokserkach i podkoszulku, nie swoim, za to czystym. Przed wejściem na składanym łóżku ktoś siedział.



Ratownik medyczny, cywil. Cywile, wojskowi, namioty... Obóz dla uchodźców. Mam nadzieję, że bez skurwieli z bezpieki. Po czasie, jak dla mnie dłuższym ale w tym stanie na bank go dobrze nie oceniałem odezwałem się. Zdziwił mnie schrypnięty, cichy głos jaki wydobył się z moich ust.
- Wody...
Mężczyzna wyraźnie drgnął gdy usłyszał mój głos, niewiel głośniejszy od szeptu i odwrócił się jakby upewniając się że to nie złudzenie. Następnie wstał i wszedł do namiotu, podnosząc ze stolika butelkę wody mineralnej. Odruchowa próba samodzielnego podniesienia się na kanadyjce zaowocowała tylko kolejną, znacznie silniejszą falą bólu. Sanitariusz jednak pomógł mi usiąść i przystawił butelkę do samych warg
- Pij powoli, inaczej się zachłyśniesz
Nie zdawałem sobie sprawy jak byłem spragniony. Mimo ostrzeżenia odruch był silniejszy i po chwili kaszlałem zapluwając poduszkę. Gdy mi przeszło upiłem jeszcze parę, tym razem ostrożnych łyków.
- Gdzie... gdzie jestem?
Gdy skończyłem pić mężczyzna łagodnym, lecz dość zdecydowanym ruchem zmusił mnie do ponownego położenia się. Spojrzał na mnie uważnie, nerwowym gestem poprawiając okulary
- Jesteś w obozowisku parę kilometrów od Aiden. Co ważniejsze, powiedz mi jak się czujesz? To, że fatalnie to jestem się w stanie sam zgadnąć, chodzi mi o poważniejsze dolegliwości, zwłaszcza czy nie występują silne ogniska bólu w rejonie jamy brzusznej. Nie mamy wystarczającego sprzętu medycznego by stwierdzić urazy wewnętrzne
Postanowiłem być na razie uprzejmy. A nóż to nie wojskowi a jakiś człowiek pokroju Majora mnie wyciągnął.
[i]- Tylko wszystko mnie napieprza. Ale nic szczególnie. Co z moimi znajomymi?
- Masz na myśli pozostałych pasażerów samochodu? Wszyscy żyją, choć są w znacznie gorszym stanie, dlatego też znajdują się gdzie indziej. Tymczasem, jeśli czujesz się na siłach to jest ktoś, kto chciałby z Tobą porozmawiać.[i]
I zaczęło się. Skinąłem tylko głową. Jakoś niezbyt cieszyłem się na to spotkanie. Ale dziewczyny żyły, ledwo powstrzymałem pytania o ich dokładny stan. Może nie wiedzieli co mnie z nimi łączy? Oby. Wtedy nie wykorzystają ich by mnie ukarać. Tak czy siak po tym jak sanitariusz opuścił namiot starałem się uspokoić. Po chwili wrócił z policjantem. A przynajmniej mężczyzną w stroju policjanta. Policja była jedną z najbardziej ksenofobicznych służb, prawie tak jak bezpieka a ten miał śniadą cerę. Na pewno nie był to skutek solarium a genów. Obstawiałem na Bliski Wschód. Albo gwizdnął mundur albo naprawdę był cholernie dobry. Zaraz miałem się przekonać.



Nim mundurowy podszedł bliżej usłyszałem jeszcze rozmowę, sanitariusz go przestrzegał by mnie nie męczyć. Gdy glina podchodził bliżej tamten usiadł na krześle. Coś mi tu nie pasowało. Po pierwsze przepytywać mnie powinien ktoś z wojskowych służb lub bezpieki. Po drugie nie wyobrażałem sobie by jakiegokolwiek śledczego pouczał sanitariusz. Mundurowy usiadł na krześle obok mnie i chwilę przeglądał oprawiony w czarną skórę notes. Czekałem, znałem tę sztuczkę i nie przerywałem ciszy. Starałem się zająć czymś myśli lecz te bez ustanku krążyły wokół dziewczyn. W końcu usłyszałem zatrzaskiwany notes i krótkie pytanie. Czysto pod względem składniowym ale z delikatnym śladem obcego akcentu. Nie urodził się u nas.
- Funkcjonariusz Marek Sawicki jak mniemam?
- Zgadza się.

Policjant, jakby głuchy na odpowiedź kontynuował.
- Od ponad 5 lat w bezpiece, określany przez przełożonych jako ambitny lecz niezdyscyplinowany, w ciągu ostatnich trzech lat dwie nagany z wpisem do akt za niesubordynację. Rozwiedziony, od tej pory mieszkający sam utrzymujący sporadyczne kontakty z kobietami. Poza byłą żoną i córką brak jakiejkolwiek rodziny z którą utrzymywałby kontakty. - przerwał na chwilę przyglądając się uważnie mojej twarzy - Jest więc pan nikim, panie Sawicki. Brak personalnych zainteresowań, czegokolwiek co wyróżniałoby pana z tłumu. Dawno nie miałem do czynienia z tak bezosobową, czy może raczej dokładnie wyczyszczoną z informacji biografią
Glina czy bezpiek? Bezpiek czy glina? Tak czy siak napotkał totalnie bezosobową twarz i spojrzenie. A raczej całkowicie wyczyszczone. Swój trafił na swego. I kto do cholery wyczyścił mi akta? Nie wiedzieli o moim niewypalonym związku z Klarą, psie (zresztą pamiątką po niej) i skokach na bungee. Tak czy siak milczałem.
- Ciekawi mnie, co też pan tutaj porabia, panie Sawicki? Bo coś mi wybitnie nie pasuje że przyjechał pan po prostu odwiedzić swoją żonę, zwłaszcza że ma pan sądowy zakaz zbliżania
- Poproszę pana nazwisko i stopień.
- Zresztą z pani Putakowskiej również ciekawa osóbka
- dodał, wyraźnie ignorując mnie - nawet ciekawsza niż z pana prawdę mówiąc. Z nią również chętnie porozmawiam, gdy już odzyska przytomność. Oczywiście o ile ją odzyska.
Starałem się panować nad twarzą i miałem nadzieję, że to ja jestem większym skurwielem i mi to wychodzi. Miałem ochotę go zabić. Zacisnąć palce na jego szyi i wepchnąć jego słowa z powrotem do gardła.
- Zgodnie z ustawą z 15 lipca 2012 o Policji funkcjonariusz policji prowadzący przesłuchanie jest zobowiązany podać swoje nazwisko i stopień. Zgodnie z ustawą z 24 maja 2013 o służbie bezpieczeństwa osobą upoważnioną do przeprowadzania dochodzenia w sprawie funkcjonariusza SB jest funkcjonariusz z pionu wewnętrznego SB. Jeżeli zaś chodzi o Sarę to tutaj znowu należałoby odwołać się do pierwszej ustawy i stosownego ustępu ale to Pan chyba wie. Odmawiam złożenia zeznań na temat mojej misji w Aiden dopóki Pan nie poda mi stosownych informacji.
I ponownie Sawicki nie doczekał się odpowiedzi, policjant bowiem wstał wyraźnie szykując się do wyjścia
- Wystarczy na dziś, nie chciałbym zamęczyć biednego pacjenta. I proszę się nie obawiać o żonę ani o córkę, obydwie znajdują się pod najlepszą opieką jaka tylko była tu dostępna. Tak więc... do jutra, panie Sawicki
- Nie wątpię. Do jutra, panie Doe.

Nie zmieniłem tonu głosu, pozwalając mu samemu zinterpretować moje słowa. Sanitariusz odprowadził mundurowego zdegustowanym spojrzeniem, chyba się nie lubili. Mimo to z gliny był cwany koleś bo wyciągnął coś z kieszeni tak by tamten nie widział, w przeciwieństwie do mnie. Plastikowy prostokąt, jak legitymacja bezpieki. Nieco teatralnym gestem upuścił go w cień. Gdy już sobie poszedł medyk, wciąż niezadowolony, wszedł do namiotu i zaczął podłączać kroplówkę. Postanowiłem go zagadać, zyskać sojusznika.
- Nigdy nie lubiłem igieł, prawie tak jak tych zarażonych. Ten policjant założył ten obóz?
- Jeszcze nie zaryzykuję i nie podam ci stałego pożywienia, przynajmniej dopóki się nie upewnię że nie masz urazów wewnętrznych. Nie, założył go Generał ze swoimi ludźmi po tym jak odwołano jego część kordonu sanitarnego
- Zjadłbym dobry kawał mięsa. Schabowego najlepiej. To co tu robi glina jak to wojskowy obóz? Myślałem, że oni raczej nie wchodzą sobie w drogę.
- Trudno to nazwać wojskowym obozem
- odpowiedział wbijając mi wenflon i podłączając kroplówkę - Ot, parę osób którym się poszczęściło
- I wszystkich przesłuchujecie? Mam nadzieję, że prądu tu nie macie bo wyglądał na takiego co lubi dawać lampą po oczach.
- Mamy agregat. Nie wiem dlaczego tak zależało mu na tym przesłuchaniu i prawdę mówiąc to nie moja sprawa
- odpowiedział wpatrując się w moją twarz, nie tacy próbowali - Ale przekonał Generała, więc nie miałem jak mu odmówić.
- I tak Pan mnie z tego wyciągnął więc jestem wdzięczny. Chyba wiem o co mu chodziło. W młodości miałem pewne... problemy z prawem. Musiał się jakoś dowiedzieć i boi się, że namieszam. Chyba... Bo za wiele mi nie powiedział. Mógłby mi Pan powiedzieć co się działo na świecie od ogłoszenia kwarantanny?
- Za dużo to ci nie powiem, wezwali nas po prostu jako pomoc medyczną gdy w Aiden ogłoszono stan podwyższonej gotowości. Samochód nam się jednak rozkraczył i gdy dotarliśmy miasto było już zamknięte. Prawdę mówiąc mieliśmy cholerne szczęście.
- Ano. Piekło tam było.

Sanitariusz sprawdził czy kroplówka działa po czym odezwał się ponownie
- Postaraj się odpoczywać, najlepiej by było gdybyś zdołał usnąć. Ja idę zajrzeć do pozostałych.
- Jasne. Spróbuję. Chociaż średnio to widzę.

Zamiast odpoczywać odczekałem dłuższą chwilę i zacząłem powoli ale zdecydowanie podnosić się do pozycji siedzącej. Jakoś mi poszło chociaż całe ciało protestowało. Przed oczami mi pociemniało ale byłem uparty. Za uparty. Mogłem trochę posiedzieć zamiast się szarpać. Szarpnął mną suchy kaszel, żołądek podszedł do gardła ale na szczęście nie miałem czym wymiotować. Nie wiadomo kiedy prawie upadłem, na szczęście podparłem się o łóżko a stojak od kroplówki tylko się zachwiał. Ręka bolała bo wenflon prawie wyleciał. Jednak gdy już się opanowałem poszło jako tako, złapałem za stojak i zacząłem z nim iść do wyjścia. Krok po kroku. A raczej kroczek po pieprzonym kroczku. Nienawidziłem tego stanu gdy oberwałem, gdy nie panowałem do końca nad ciałem. Miałem tylko nadzieję, że sanitariusz nie wróci za szybko. W końcu dotarłem, legitymacja leżała na ziemi, w półmroku nie widziałem moich danych. Wziąłem oddech i raptownie kucnąłem. Tak okazało się lepiej, nawet mroczki zniknęły. Miałem silny organizm. Sięgnąłem po prostokącik. Była to legitymacja o standardowym dla służb bezpieczeństwa wzorze. Nie moja chociaż nazwisko jak i zdjęcie znałem bardzo dobrze. To było... Niemożliwe. Mimo to dzięki bólowi wiedziałem, że to nie sen. "Inspektor Sara Putakowska". Przypomniały mi się niedawne wydarzenia w Aiden i wcześniejsze. Z innego życia. Jak to było? "Nie jestem Taka Jak Ty". "Tak postępują Tacy Jak Ty". "Ty lubisz zabijać, dlatego do nich przystałeś!" "Zmienisz się, Ola nie będzie miała ojca zabójcy!" Insepktor... Kurwa. Była tam dłużej ode mnie? Czy tak się pięła po szczeblach? Czy jej mąż o tym wiedział? Do diaska! Nawet ja o tym nie wiedziałem. Już wiedziałem co glina chciał mi powiedzieć. Myślałem, że jest z wywiadu glin ale... Ale to nie to. Opamiętałem się jednak, musiałem. Nie miałem kieszeni więc zatknąłem legitymację z boku za gumkę bokserek i przykryłem ją podkoszulkiem. Nie myśląc za wiele o tym co robię wróciłem do łóżka a legitymacja wylądowała pod poduszką. Niezbyt pamiętam drogę powrotną. Chyba była bolesna ale... Za dużo emocji. Po chwili zapadłem w coś na kształt nerwowej drzemki, jednak gdy otwarłeś oczy okazało się że teraz słońce chyli się już ku zachodowi. Najwyraźniej to co miało być zamknięciem oczu ,,dosłownie na pięć minut” rozciągnęło się na wiele godzin. I choć nie mogłem powiedzieć by sny należały do przyjemnych to teraz, po przebudzeniu czułem się znacznie lepiej... przynajmniej fizycznie. Bo psychicznie byłem zdruzgotany. Przez nieznany stan dziewczyn. Przez tajemnice Sary. Rozejrzałem się, sanitariusza zastąpił glina, chyba drzemał a przynajmniej oczy miał zamknięte. Tak czy siak miałem zamiar chodź trochę zacząć grać na swoich regułach więc zamiast budzić gliniarza skupiłem się na sobie, na wzięciu się w garść. Czekałem. Glina w końcu obudził się i zaczął skręcać papierosa.
- Mógłby mi pan podać wodę?
Policjant spokojnymi, niespiesznymi ruchami dokończył zwijanie papierosa i odpalił go od benzynowej zapalniczki. Dopiero wtedy wstał z krzesła i bez słowa podał mi butelkę wody
Napiłem się, również spokojnie, nieśpiesznie.
- A jakąś krzyżówkę lub książkę dla pacjentów macie?
Mężczyzna przez krótką chwilę wpatrywał się we mnie wypuszczając z ust dym tak, by wydostawał się poza namiot. Gdy się odezwał mówił tym samym bezemocjonalnym głosem co wcześniej w trakcie przesłuchania
- Musiałbym się rozejrzeć, a dopóki Adam nie wróci muszę pilnować żebyś nie zrobił sobie krzywdy
- Spokojnie. Nic mi nie grozi. Nie potnę się. Nie popełnię samobójstwa dźgając się piętnaście razy nożem w plecy.

Gdy wspominałem o samobójstwie coś jakby cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, zaraz jednak ustępując poprzedniej masce. Liczył, że tak szybko się mnie pozbędzie?
- Co najwyżej zdecydujesz się na małą przechadzkę?
- W tym świecie? Bez pożywienia, broni i wody? Do tego w tym stanie... Pewnie spacer do wyjścia z namiotu by mnie prawie zabił.

Policjant wzruszył ramionami
- Myślałem bardziej nad przechadzką do szpitala polowego by zobaczyć swoją żonę lub córkę.
- Mam sądowy zakaz zbliżania się. Jako funkcjonariusz SB jestem osobą wysoce praworządną.

Lekkie skrzywienie warg, gest wyraźnie zbyt wystudiowany, teatralny by stanowił naturalną reakcję był jedyną odpowiedzią gdy policjant ponownie zasiadł na krześle w wejściu do namiotu. Obrócił je jednak w przeciwną stronę, tak że teraz siedział skierowany twarzą do wnętrza.
- Nie mój to pomysł by cię pilnować, jednak skoro Adam o to prosił to widać ma swoje powody. Wytrzymasz jeszcze chwile moje towarzystwo, przynajmniej dopóty dopóki sanitariusz nie wróci.
Wzruszyłem ramionami i wróciłem do gapienia się w płachtę namiotu. Myśli krążyły niespokojnie. Jedynym sposobem odmierzania czasu było palenie gliniarza i powolne skręcanie następnych papierosów. Trzy papierosy później usłyszałem podniesione głosy dobiegające gdzieś z lewej strony namiotu, ktoś najwyraźniej prowadził dość ożywioną dyskusję na temat sprzętu medycznego. Nie wszystko udało mi się zrozumieć, ale najwyraźniej poszło o jakieś braki lub zbyt szybkie jego zużycie. Policjant wstał i odszedł w tamtą stronę, a jego miejsce zajął medyk, Adam.
- Jak samopoczucie teraz? Trochę lepiej?
- Jasne. Czuje się jak nowonarodzony. A jak moi znajomi?
- Nie aż tak dobrze zapewne, ale też nie najgorzej. Mają najlepszą opiekę jaką tylko mogliśmy im zapewnić, więc wkrótce pewnie wszyscy dojdą do siebie
- Odzyskali przytomność?
- Nie, jeszcze nie, ale sądzę że to zapewne kwestia godzin
- To dobrze. Ma Pan jakąś książkę lub krzyżówkę?
- Książek niestety nie mam, krzyżówki i owszem... ale wszystkie rozwiązane. Prawdę mówiąc przed waszym pojawieniem się niewiele było dla nas do roboty

Zaśmiałem się. Zabrzmiało nawet naturalnie.
- Chociaż na tyle mogliśmy się przydać.
Chwilę jeszcze gadaliśmy o wszystkim i niczym a potem podał mi jakiś zastrzyk. Ból ustał a ja odpłynąłem.
Pokój. Gustownie urządzony. Niewysoki mężczyzna trzymający Olę jak żywą tarczę. Sławek krwawiący na dywanie. Asekurowałem się z Sarą, negocjowałem. Raptem mój niedoszły więzień zmienił się. Przybrał na wzroście i masie. Tłusta skóra na twarzy, rząd wielkich zębów. Rozerwał Olę rękami wielkimi jak ona. Strzelałem ale pociski nie wylatywały. A on szedł. Obok z ziemi podnosił się Putakowski i zawodząc ruszył w moją stronę.
- Zostawiłeś ich! To przez Ciebie zginęły! Byłem lepszym ojcem! Lepszym mężem!
Jego słowa atakowały, bolały. Ciągle cofając się panicznie ściągałem spust. Raz za razem ale nic się nie działo. Spojrzałem w prawo. Na Sarę. Ona też szła do mnie. Oskarżająco wyciągając rękę jak to miała w zwyczaju. Pistolet szarpnął. Kula trafiła ją prosto między oczy...
...Stałem nad trupem. Starszy mężczyzna miał dwie dziury po kulach w torsie. Dwururka leżała tuz obok. W głębi piętra był jeszcze jeden trup. Z dziurą w płucach. Umarł tuż przy stacji nadawczej. Chciał do końca przekazywać ludziom prawdę. Dym z pistoletu unosił się jak w filmie...
Obudziłem się cały spocony. Słońce wdzierało się do namiotu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 10-06-2012 o 14:30.
Szarlej jest offline  
Stary 07-08-2012, 00:57   #3
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Siedzę wpatrując się w rzędy monitorów szczelnie zasłaniających znajdującą się przede mną ścianę i obserwując jak jeden po drugim obraz na nich zastępowany jest przez czerń. Na początku działo się to szybko, wtedy w ciągu jednego dnia potrafi zgasnąć nawet kilka, później tempo spadło by dojść do stanu w którym w ciągu ostatniego tygodnia zgasł tylko jeden. Stanowią one jedyne źródło światła w pomieszczeniu, staram się bowiem oszczędzać energię nie wiedząc na jak długo mi jej wystarczy więc z każdym gasnącym ekranem wokół mnie robi się coraz ciemniej. Gdy zgaśnie ostatni zostanę więc sam w mroku wiedząc że za wielką stalową śluzą zostanie umierający świat dla którego nie będzie już żadnej nadziei. Bawię się pistoletem, wkładam go do ust lub przystawiam do skroni zastanawiając się jak by to było pociągnąć za spust. Czy umieranie będzie bolało? Słyszałem, że kula może tylko ześlizgnąć się po czaszce zamieniając wymarzone szybkie przejście do innego świata w wielogodzinną męczarnię. Gdy więc zdecyduje się z tym skończyć strzelę sobie w usta by mieć pewność że ten ostatni pozostały mi w magazynku pocisk wystarczy. Powolnym, równomiernym ruchem zaciskam więc palec na spuście gdy odzywa się leżący w pobliżu telefon. Zrezygnowany odkładam broń, podnoszę go i przykładam do ucha

- Halo?
- Sawicki


Cóż, w sumie nie śpieszy mi się na tamten świat. Pistolet leżący w zasięgu ręki nigdzie nie ucieknie...

***


Wszystko zaczęło się od prostego polecenia. Dzień jak każdy inny, godziny w pracy płyną zwykłym sennym rytmem gdy nadchodzi rozkaz że w ciągu pięciu minut mam czekać na parkingu. Teraz mógłbym powiedzieć że w głosie mojego przełożonego usłyszałem nutę strachu będącą niejako zapowiedzią nadchodzących wydarzeń jednak byłoby to kłamstwo. Myślałem tylko o tym że do końca pracy została mi niecała godzina a znając zwyczaje Wielkiej Szychy u której pracowałem mogłem mieć pewność że czekają mnie niepłatne nadgodziny. Pierwsze prawdziwe zdziwienie przeżyłem gdy już oczekując w samochodzie zobaczyłem mojego pracodawcę wybiegającego z budynku i kierującego się w moją stronę. Niby nic niezwykłego ale w ciągu kilku lat pracy jeszcze nie widziałem tego człowieka biegnącego - zawsze poruszał się dostojnie, można powiedzieć że nie tyle chodził co kroczył i nawet znacznie spóźniony na ważne spotkanie nie pozwalał sobie na nic co nie pasowałoby do jego starannie wypracowanego image’u. Teraz jednak ten zawsze poważny i stateczny człowiek był dosłownie przerażony, drżącym głosem nakazując mi ruszać jak najszybciej i kierować się bezpośrednio w stronę wyjazdu z miasta. Doskonale zdając sobie sprawę z charakteru Wielkiej Szychy nie zadałem żadnego z cisnących mi się na usta pytań tylko zgodnie z poleceniem ruszyłem najszybciej jak się dało nie naginając zbytnio przepisów. Na pierwszą blokadę natknęliśmy się ledwie parę kilometrów od tabliczki znakującej teren zabudowany jednak kilka słów rzuconych przez mojego pasażera pozwoliło bez problemu ruszać dalej. Zanim wyjechaliśmy na dwupasmówkę jeszcze trzykrotnie nasz samochód był zatrzymywany z czego ostatnia blokada była ustawiona była już nie przez policję lecz przez wojskowych. Nie miałem pojęcia skąd te środki ostrożności zwłaszcza że nie było żadnego problemu by osoba niezmotoryzowana bez problemu obeszła każdą z blokad, a mój pasażer skryty za dźwiękoszczelną szybą oddzielającą tyle siedzenie ode mnie nie był skłonny do jakichkolwiek wyjaśnień. Obserwowałem w lusterku jak coraz bardziej zdenerwowany wykonywał jeden telefon za drugim aż w końcu ze złością odrzucił komórkę i wykorzystał przycisk interkomu by powiadomić mnie o zmianie celu podróży. Było już dawno po zmroku gdy dotarliśmy na położony na odludziu parking przy punkcie widokowym który normalnie o tej porze powinien być albo kompletnie opustoszały albo stanowić dobre miejsce dla skrytej w samochodzie pary do zyskania odrobiny prywatności z dala od wścibskich oczu. Tymczasem zaparkowano na nim już cztery inne rządowe samochody oraz jeden zwykły radiowóz którego obecność w tym otoczeniu wydawała się co najmniej groteskowa. Pan Wielka Szycha znowu zapominając w swojej zwykłej powadze dosłownie wypadł z naszego samochodu i ruszył biegiem w stronę zgromadzonych przy punkcie widokowym postaci. Ja sam skorzystałem z okazji by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza, próbując uspokoić nieco emocje włożyłem do ust papierosa jednak nie byłem w stanie znaleźć zapalniczki. Cicho zakląłem dochodząc do wniosku że musiałem ją zostawić w biurze gdy tuż przed moją twarzą zapłonął mały ognik. Z wdzięcznością przysunąłem się nieco bliżej zapalając papierosa i zaciągnąłem się głęboko ciesząc się aromatem dymu. Nim płomyk zgasł zdążyłem dokładnie przyjrzeć się twarzy swojego dobroczyńcy i jak przystało na tą pełną niespodzianek noc również ona okazała się zaskoczeniem - bo o ile osoby pochodzenia arabskiego same w sobie były rzadkim widokiem w naszym ksenofobicznym kraju to na dodatek ten arab ubrany był w policyjny mundur. Nigdy dotąd nie słyszałem by jakikolwiek ,,kolorowy” miał szansę dostać się do policji chociażby jako zwykły krawężnik a ten tutaj nosił odznakę służb wewnętrznych. Chcąc w jakiś w miarę delikatny sposób wybadać o co tutaj chodzi już zamierzałem rozpocząć rozmowę jednak policjant nie dał mi takiej szansy, nie odpowiadając na moje powitanie odwrócił się i wsiadł do swojego radiowozu. Spotkanie Szych potrwało może z piętnaście, dwadzieścia minut po czym jako pierwsi ruszyliśmy w dalszą drogę. W odpowiedzi na pytanie dokąd jedziemy usłyszałem że mam wyłączyć GPS bo mój szef osobiście będzie podawał mi kierunek jazdy i faktycznie co parę minut otrzymywałem przez interkom nowe wskazówki. Dwie godziny później gdy miałem już wrażenie że zaraz zasnę za kółkiem dotarliśmy do celu który stanowił niewielki, ogrodzony wysokim murem kompleks. Nie mam pojęcia czego spodziewał się mój pracodawca, jednak w żadnym z budynków nie świeciło się nawet jedno światło a brama wiodąca do środka była zamknięta na głucho. Gdy otrzymałem następne polecenie myślałem że zwyczajnie się przesłyszałem, jednak mój pasażer zdecydowanym tonem powtórzył rozkaz. ,,Przebijamy się”. Jak to teraz debilnie brzmi gdy tylko sobie o tym przypomnę, wtedy jednak wcale nie było mi do śmiechu. Nie wiem czy to przez zwykłe ludzkie zmęczenie i całą tą nerwową atmosferę czy przez podbarwiony strachem głos Wielkiej Szychy, nie sprzeciwiłem się poleceniu tylko , wycofałem samochód w celu nabrania rozpędu a potem rzeczywiście przebiłem się przez bramę. W normalnych warunkach z samochodu powinien zostać pognieciony wrak jednak wbrew wszelkiej logice nie tylko udało nam się przedostać na drugą stronę ale wyglądało na to że samochód po tym wyczynie wciąż był sprawny. Nie mam pojęcia jakiej technologii użyto do stworzenia tego niewinnego z pozoru samochodu dając mu wytrzymałość wozu pancernego jednak później właśnie ta jego cecha miała uratować mi życie.

Niestety wśród niewielkich spowodowanych przebijaniem się uszkodzeń znalazły się oba przednie światła naszego samochodu sprawiając że sylwetki zbliżających się do nas ludzi dostrzegliśmy dość późno. Widząc, że nadchodzący ludzie ubrani są w wojskowe mundury wysiadłem chcąc wyjaśnić jakoś fakt zniszczenia bramy do kompleksu. Teraz zdaję sobie sprawę jak niemądrze postąpiłem jednak usprawiedliwiać moje zachowanie mogą nerwy i zmęczenie. Gdy tylko wysiadłem nieruchliwe do tej pory postaci rzuciły się w moją stronę a ja głupi stałem jak kołek myśląc że chcą mnie po prostu obezwładnić i sądząc że stawianie oporu może pogorszyć moją sytuację. Podniosłem więc ręce do góry i czekałem. Jakie było moje zaskoczenie gdy od strony naszego samochodu padł strzał a biegnący w moją stronę żołnierz upadł na ziemię z przestrzeloną głową. Odwróciłem się i zobaczyłem że to mój pracodawca wysiadł z samochodu a teraz z pistoletem wycelowanym w moją stronę oddał kolejny strzał zabiając następnego zbliżającego się do mnie żołnierza. Zdążył jeszcze krzyknąć ,,wsiadaj do samochodu, do cholery!” gdy kolejna z biegnących postaci wgryzła mi się z całej siły w bark. Muszę przyznać że do tej pory największy ból jakiego doświadczyłem pochodził z wizyt u dentysty więc w pierwszej chwili prawie straciłem przytomność. Na szczęście mój pasażer był bardziej przytomny i kolejnym strzałem zabił napastnika pozwalając mi wsiąść na powrót do samochodu, niestety tą chwilę zwłoki wykorzystał kolejny z żołnierzy by zaatakować Wielką Szychę i choć szybko zginął od celnego strzału zdążył ugryźć i jego. Odpaliłem ponownie silnik i gdy tylko mój szef zatrzasnął swoje drzwi ruszyłem do przodu nie przejmując się że potrącam kolejne osoby. Zgodnie z instrukcją kierowałem się w stronę niepozornego na pierwszy rzut oka hangaru, który na moje szczęście był otwarty - nie wiem czy nasz pojazd zniósłby kolejne przebijanie się przez wrota. Nie miałem pojęcia po co tam jedziemy ścigani przez grupkę oszalałych, jak wtedy myślałem, żołnierzy i dlaczego mimo tego że posiadali broń i mieli wyraźnie wrogie wobec nas zamiary nikt z nich nie zdecydował się otworzyć ognia. Część tych zagadek wyjaśniła się gdy wjechaliśmy do środa a moim oczom ukazała dość mocno opadająca rampa na końcu której znajdowała się ogromna, metalowa śluza. Mój szef wyskoczył z samochodu, rzucił mi swoją broń i dopadł do znajdującego się przy niej panelu. Muszę przyznać że jeśli chodzi o obycie z bronią palną to poza obowiązkowym przeszkoleniem i służbowym wyjazdem raz w miesiącu na strzelnicę nie posiadałem żadnego doświadczenia. Często wtedy trzymając broń zastanawiałem się czy byłbym w stanie pokonać moralny opór i strzelić do człowieka jednak tej pamiętnej nocy nie wahałem się nawet przez chwilę ostrzeliwując biegnących w naszą stronę żołnierzy. Na szczęście mój były pasażer zdążył otworzyć śluzę zanim zabrakło mi amunicji, przed wejściem do środka zdążyłem jednak zauważyć że teoretycznie śmiertelnie postrzeleni przeze mnie żołnierze wstają z ziemi - strzelałem bowiem dwukrtonie w tors, gdyż tak jak nam wpajano na szkoleniu dawało to największe szanse na unieszkodliwienie przeciwnika. Ledwo zdążyłem wpaść do środka gdy śluza zatrzasnęła się ponownie, z pozoru odcinając nas od zagrożenia. Myślałem że teraz jesteśmy bezpieczni jednak już niedługo miałem się przekonać jak bardzo się pomyliłem...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 09-08-2012, 01:01   #4
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Obudziłem się cały spocony. Słońce wdzierało się do namiotu. Chwilę mi zajęło otrząśnięcie się po irracjonalnym koszmarze. Z zewnątrz zaczął mnie dobiegać dźwięk pracującego silnika, to on mnie chyba obudził. Na kanadyjce obok ktoś spał, po chwili rozpoznałem sanitariusza. Jako, że był w ciuchach i butach zasnął pewnie zmęczony swoimi obowiązkami.
Żebra ciągle bolały ale już nie tak jak wczoraj albo podali mi coś silnego albo szybko dochodziłem do siebie. Cóż... Twardy sukinsyn jest ze mnie. Chwilę rozważałem wstanie z łóżka ale po wczorajszej przygodzie zmieniłem zdanie. Chciałem pójść do dziewczyn ale Ola była bezpieczna, w przeciwieństwie do mnie i Sary. Husam... Gnoi się na nas uwziął. Bezpiek lub szpicel, znaczy szanowny przedstawiciel służb wewnętrznych. Czemu? Myśl Marek! Myśl kurwa! Musiał mieć podstawy. A podstawą była Sara bo ja nic takiego nie odwaliłem. Inspektor Putakowska musiała brać udział w jakiejś akcji. Udawała policjantkę. Dlaczego? Czy to było przyczyną śledztwa arabusa? Raczej tak. Gdybym nie był słaby jak niemowlę zabiłbym go. A tak musiałem się jak najwięcej o nim dowiedzieć, jakiś hak. Tylko skąd miałem go do jasnej cholery zdobyć? Wpatrywałem się w legitymację Sary jakbym mógł znaleźć tam jakąś odpowiedź. Z zamyślenia wyrwała mnie rozmowa. Nie rozróżniałem słów, ledwo byłem wstanie przypisać je do kobiety i dziecka. Ola? Dźwignąłem się. Nie, to nie była ona. Chyba...

***

Godziny dłużyły mi się niemiłosiernie. Parę razy zapadłem chyba w drzemkę. Która była godzina? Nie miałem pojęcia. Byłem cholernie głodny i wtedy coś wybuchło. Spróbowałem zerwać się z łóżka czego skutkiem było stłumione przekleństwo i silniejszy ból w żebrach. Eksplozja obudziła też sanitariusza, który poderwał się gwałtownie i prawie spadł z łóżka. Chwilę czegoś dość intensywnie szukał, w końcu znalazł to, okulary. Gdy tylko je założył i zerwał się do wyjścia ale przerwał mu to Husam, rzucił tylko krótkie "Magda" co uspokoiło okularnika i arab wypadł z namiotu. Paramedyk usiadł ponownie na łóżku i chwilę pił coś z plastikowej butelki, chyba wodę. Dopiero wtedy zobaczył, że nie śpię i wpatruje się do niego żeby dowiedzieć się co do jasnej cholery jest grane. W końcu doczekałem się wyjaśnień.
- Magda to samozwańczy rusznikarz, wybacz za te hałasy .
- Wysadziła właśnie pół obozu? Mogę prosić wody? I coś do jedzenia?

- Już, poczekaj chwile
Sanitariusz wyszedł z namiotu i wrócił po paru minutach niosąc nową butelkę wody i menażkę wypełnioną czymś co po dłuższym przyjrzeniu i pewnej dozie dobrej woli można było uznać za owsiankę. Chociaż jak dla mnie wyglądało i pachniało bardziej jak rzygi.
- Sprawdzimy dzisiaj jak reagujesz na normalne jedzenie, jeśli tylko poczujesz się źle to nie zmuszaj się do jedzenia tylko mi powiedz, a zamiast tego podłączymy kroplówkę
Ta... Normalne jedzenie.
- Pewnie. Dzięki.
Najpierw zwilżyłem usta wodą pijąc małymi łykami a potem również małymi porcjami zacząłem jeść to... jedzenie. Na całe szczęście było totalnie bez smaku, sam nie wiem kiedy pochłonąłem całą porcję. W sumie niewiadomo ile byłem na kroplówce. Co mnie jednak zirytowało ten pseudo wysiłek zmęczył mnie jak jakiś pościg. Otarłem odruchowo pot z czoła i spojrzałem na okularnika, patrzył się na mnie zmartwiony. Ki czort?
- Jak samopoczucie dzisiaj?
- Lepiej chociaż nie tak dobrze jak bym chciał. Nigdy nie mogłem się przyzwyczaić do rekonwalescencji.

- No to będziesz musiał to znieść, czy ci się podoba czy nie. Jak trochę odpoczniesz to może spróbujemy się kawałek przejść?
- Pewnie. Z chęcią znowu zobaczę słońce. Ale dostanę jakieś spodnie?

Dostałem ubranie, czyste ale na pewno nie moje. Jeansy, koszulka i rozchodzone adidasy, jedynym plusem było to, że rozmiarowo wszystko się praktycznie zgadzało. Tak czy siak zacząłem się ubierać. Sam. Nie będzie mnie ktoś ubierał. Co prawda potem pożałowałem dumy bo przy każdym mniej ostrożnym ruchu żebra i zależałe mięśnie protestowały. Po krótkiej serii przekleństw w końcu byłem gotowy do wyjścia. Wstałem w końcu i opuściłem namiot, już nie samodzielnie bo wspierając się na medyku.

Obozowisko było niewielkie, dwa samochody, radiowóz i karetka a do tego trzy namioty. Jeden wyglądał identycznie jak ten w którym spałem, pewnie tam mieszkała reszta ocalałych a trzeci miał wyraźny znak czerwonego krzyża. Obok namiotu medycznego ustawiony był agregat i to od niego dobiegały dźwięki pracującego silnika. Niedaleko obozowiska dało się dostrzec drogę, nie była to jedna z głównych dróg wiodących do Aiden tylko prawdopodobnie jakaś jej mniejsza odnoga. Obozowisko wydawało się prawie puste, poza jedną dziewczyną która właśnie grzebała przy agregacie. Zauważyła jednak nasze wyjście i wyraźnie z czegoś zadowolona zbliżyła się do nas.
- O, widzę że nasz groźny osobnik na którego trzeba szczególnie uważać się obudził - zagadnęła puszczając do mnie oko - Ale wygląda na to że jeszcze jest zbyt osłabiony by nas wszystkich pomordować.


Uśmiechnąłem się.
- To tylko pozory. Tak naprawdę jestem seryjnym mordercą, który zaraz wszystkich zabije łyżeczką. Tylko ktoś ukradł mi łyżeczkę.
Wyciągnąłem do niej rękę.
- Marek.
- Magda. Ale zaraz, to że poznałeś moje imię oznacza że zabijesz mnie jako pierwszą czy jako ostatnią?
- Hmm... Zgodnie z konwencją powinnaś zginąć jako ostatnia a potem bohaterski policjant powinien zabić mnie. A może lekarz? Nie byłoby tak przewidywalne jak to, że zabije mnie miejscowy macho. Jak myślicie?

- A może tym razem to bohaterka powstrzyma okrutnego mordercę po czym odjedzie na motorze w stronę zachodzącego słońca? - odpowiedziała dziewczyna, sanitariusz natomiast słysząc naszą rozmowę tylko uśmiechnął się głupio.
- Dobre ale najpierw muszę kogoś zamordować. Co powiesz na to? Nikt nie dawał wiary dla dzielnego policjanta i ocalali zaczęli dostrzegać niebezpieczeństwo dopiero gdy on zginął?
- W sumie pasuje, Husam ma tutaj najciemniejszą karnację więc konwencja byłaby zachowana... Jednak może skończmy te rozważania, jeszcze jak zwykle pojawi się znikąd, usłyszy naszą rozmowę i będzie jeszcze gorzej
- odpowiedziała z szelmowskim uśmiechem - Dobra, ja już nie męczę naszego biednego, psychopatycznego pacjenta, kuruj się tam - dodała i podnosząc rękę na pożegnanie ruszyła w stronę drugiego namiotu.
Zaśmiałem się.
- Do zobaczenia i powodzenia.
Spojrzałem na sanitariusza.
- Moglibyśmy odwiedzić moich znajomych?
- Domyślałem się że o to poprosisz... I niestety, muszę ci jeszcze odmówić. Nikt z nich nie odzyskał do tej pory przytomności a Piotr kategorycznie zabronił takiego spotkania obawiając się że mógłbyś narobić zamieszania, które to odbije się negatywnie na Twoim zdrowiu. Wiem że to trudne, ale musisz się zdobyć na trochę cierpliwości

Przełknąłem to co chciałem powiedzieć. Że tam leżała moja żona i córka. Że pewnie umierają. Zamiast tego uśmiechnąłem się.
- Jasne. Przynajmniej mogłem ruszyć się z łóżka. Dzięki. To cały obóz?
- Trudno to nazwać obozem prawdę mówiąc. Był jeszcze wóz campingowy ale mimo prośby Generała zdecydowali się odjechać i radzić sobie na własną rękę. Teraz, gdy wydzieliliśmy jeden namiot tylko dla ciebie żebyś mógł w spokoju dojść do siebie część osób sypia po prostu w samochodach.
- Kurczę, aż mi głupio. Mogę się też kimnąć na tylnym siedzeniu samochodu. Obiecuję nikogo nie mordować.

- Nic się nikomu nie stanie jak na parę dni zrezygnują z wątpliwych luksusów spania w namiocie. I nie bierz do siebie tego o mordowaniu, Husam jest po prostu ostrożny a ja aż tak bardzo mu się nie dziwię że nawyki z policji przenosi do życia prywatnego
- Jasne. Czasy są niebezpieczne no ale mogę chociaż z kimś dzielić namiot. Mogę Ci zadać pytanie?
- Pytanie możesz zadać zawsze, choć nie obiecuję że na nie odpowiem [/i]
Zmieniłem ton, nie na groźny ale już nie było to serdeczne “cześć, jestem Marek”, mówiłem bardziej rzeczowo, spokojnie.
- Widzisz, też wyniosłem z pracy parę nawyków do życia prywatnego. Byłem najlżej ranny ze wszystkich pasażerów, najdłużej zachowałem przytomność i jako pierwszy się ocknąłem. Oni dalej leżą a ja sobie spaceruje i gawędzę. Czyli powinniście oddzielić osobę najciężej z nas ranną. Ponad to ciągle ktoś przy mnie jest. Mi to wygląda na izolatkę. Mylę się?
Sanitariusz odpowiedział łagodnym tonem
- Ty jako jedyny nie potrzebowałeś sprzętu medycznego, a my nie mogliśmy sobie pozwolić na dostawienie kolejnego łóżka w tamtym namiocie. Rozumiem że bycie oddzielonym od rodziny jest ciężkie zwłaszcza gdy nie znasz ich dokładnego stanu. Wiedz również że nikt nie zamierza was tu trzymać siłą, jeśli będziecie chcieli opuścić nasz obóz gdy tylko stan zdrowia wam na to pozwoli to nikt was nie zatrzyma.
- Wybacz. Mam paranoje przez te parę dni w Aiden. I to nie jest moja rodzina, z Sarą się znam z starej pracy, byliśmy partnerami. No i te przesłuchanie Husama... On chyba myśli, że odpowiadam za tą pieprzoną zarazę.

- Husam określał was jako małżeństwo, stąd myślałem że to twoja żona. Byłem przeciwny temu przesłuchaniu ale określił je jako ważne dla bezpieczeństwa całego obozu, a Generał się zgodził. Ale nieważne kim jesteś - jego głos stał się poważny - - Tak długo jak pozostajesz moim pacjentem nie pozwolę cię dłużej nagabywać.
- Dziękuje. Co do Husama... Nie przeszkadza mi to. Przez ten wypadek zrzędliwy się zrobiłem. Serio. Jedno mnie tylko zastanawia. Powiedział Wam, że jestem groźny a nie powiedział dlaczego?
- Nie określił cię jako groźnego, to Magda ma tendencje do przerysowywania faktów. Po prostu stwierdził że bezpieczniej będzie mieć cię na oku a to małe przesłuchanie pozwoli mu się lepiej zorientować w sytuacji. Później, po waszej ,,rozmowie” stwierdził że wie prawie wszystko to co chciał wiedzieć i obiecał dać ci spokój dopóki nie wydobrzejesz lub sam nie zdecydujesz się na odbycie z nim, jak to sam określił, szczerej i przyjacielskiej pogawędki.
- Dzięki za rozrysowanie mi sytuacji. Wszystko jest jaśniejsze. Przekaż mu proszę, że Sawicki z bezpieki z chęcią z nim taką szczerą i przyjacielską pogawędkę odbędzie. Oczywiście szczerą i przyjacielską w obie strony.

Z zaciekawieniem obserwowałem twarz rozmówcy. Ludzie różnie reagowali na mój zawód.
- A więc jesteś z bezpieki? To trochę wyjaśnia, z tego co się orientuję wasze służby niezbyt za sobą przepadają. Mnie to jednak niewiele obchodzi i jeśli ci życie miłe będziesz się stosował do moich zaleceń... A pierwsze z nich brzmi, nie zbyt wiele atrakcji jednego dnia, zwłaszcza że pewnie pan Generał będzie chciał cię poznać. Jutro, jeśli będziesz się czuł na siłach to będziesz mógł sobie pogawędzić z Husamem do woli.
- Rozkaz. I dzięki. Większość osób myśli, że zaraz im połamię palce. Nigdy nie zabiłem niewinnego.

Przed oczami stanęła mi twarz starszego mężczyzny. Dwururka na ziemi i dziury po kulach w jego ciele. Ale on stał na mojej drodze do Oli. Pieprzone sny, to przez nie.
[i]- A co do nas i gliniarzy to mniej więcej wygląda tak. Oni nas uważają za sadystów i ślepych pachołków systemu a my ich za pączkożerców nadających się tylko do zgarniania meneli i pijanej młodzieży. A i to gdy mają przewagę liczebną. [i/]
W trakcie rozmowy zatoczyliśmy pełne koło wokół obozu. Nie był to długi dystans ale mimo wszystko czułem się jak po maratonie, na całe szczęście okularnik kierował się w stronę namiotu.
- Cóż, w sumie to nie nowość, animozje pomiędzy różnymi służbami zawsze będą obecne i nie da się tego w żaden sposób uniknąć. Na szczęście Generał jest w porządku i jeśli będziesz z nim szczery to nie powinno być żadnych problemów.
- Nie mam zamiar kłamać, o ile nie będzie pytał o coś ściśle tajnego ale wątpię by go to obchodziło. Teraz go nie ma w obozie?
- Nie, w tej chwili jest na rybach. Nie tak daleko stąd jest jeziorko nad którym lubi przesiadywać, wróci pewnie pod wieczór. Jeśli nie będziesz chciał o czymś mówić to po prostu powiedz mu to wprost zamiast kręcić i tyle.
- Zapamiętam. Dzięki za radę.
- Nie ma za co. Po prostu szanuję Generała i nie chciałbym żeby wynikły z tego spotkania jakieś nieprzyjemności.

Zostawił mnie na krześle przed namiotem a sam polazł do namiotu medycznego. Na szczęście zostawił mi butelkę wody. Po jakiejś godzinie twórczego nic nie robienia usłyszałem zbliżający się samochód. Spojrzałem na drogę. Niebieska ciężarówka z której po chwili wysiadł niebieski koleś. Gdy Husam wysiadał zobaczyłem w szoferce pompkę. Koleś był nieźle uzbrojony. Strzelba, glock przy pasie i pałka na plecach. Nadrabiał kompleksy. Obserwowałem jak gliniarz wraz z Magdą wyładowuje zgrzewki wody mineralnej a potem jakieś puszki. Pomógłbym im, chociażby tylko żeby polepszyć swoje notowania u Magdy i Adama ale w moim stanie zdrowia było to samobójstwo. Gdy skończyli ładować zapasy do namiotu glina polazł w stronę przeciwną niż ta z której przybył. Czekałem na mitycznego Generała chyba kolejną godziną podczas której wypiłem całą butelkę wody i dostawalem pierdolca z nudów. W końcu gdy miałem już ochotę wstać i zrobić cokolwiek usłyszałem rozmowę. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem Husama z starszym mężczyzną.

 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 09-08-2012, 01:03   #5
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Nawet "rycerz" rozpoznałby mundur sił powietrznych. Wojskowy pożegnał się z gliniarzem i ruszył w moją stronę. Z namiotu w którym spałem wyciągnął składane krzesło, jak na ryby i usiadł koło mnie wystawiając z lubością twarz na promienie słońca które powoli zachodziło. Potem spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zagadnął tonem "dobrodusznego dziadka".
- Witaj Marku, nazywam się Mikołaj Król chociaż tutaj wszyscy nazywają mnie generałem. Powiedz mi, jak tam samopoczucie?
- Co raz lepiej. Dziękuję. I za troskę i ratunek. Bo chyba go panu zawdzięczamy.
- Za ratunek powinieneś być wdzięczny przede wszystkim Piotrowi i Henrykowi, choć temu drugiemu obawiam się że nie zdołasz podziękować. Dobrze jednak wiedzieć że czujesz się coraz lepiej, może ucieszy cię informacja że jedne z pozostałych ocalonych z samochodu odzyskał dzisiaj przytomność, choć nie na długo.
- A jak ich stan? Kto odzyskał przytomność?
- O samym stanie się nie wypowiem, poza podstawowym przeszkoleniem w tym zakresie nie znam się na medycynie. Przytomność odzyskał młody chłopak, ten o którego stanie początkowo wypowiadali się jako o dość złym. Widać nawet słabości przegrywają z siłą młodości
- zakończył żartobliwym tonem.
Rycerz... Ten stary skurwiel specjalnie dał mi nadzieję, że to Sara albo Ola, chciał zobaczyć moją reakcje. Oczywiście kontynuowałem rozmowę uprzejmym tonem.
- Silny chłopak ale jeszcze przed wypadkiem oberwał parę postrzałów. Niestety nie każdy pomaga jak Pan i Piotr z... Henrykiem?
- Henryk wyciągnął was z samochodu, a Piotr to nasz obozowy chirurg. To właśnie on mówił mi o tym chłopaku, ponoć dziwne było że w ogóle zdołał przeżyć wcześniejsze urazy nie mówiąc już o tym by zdołał się pozbierać po nowych obrażeniach. A tu proszę, jakże miła niespodzianka. Swoją drogą, poza twoim imieniem i imieniem Sary nie mamy pojęcia kogo przyszło nam gościć. Może uchyliłbyś rąbka tajemnicy?

No tak. Spytał grzecznie o to ilu psychopatycznych skurwieli z bezpieki jeszcze ma w swoim Edenie.
- Johny Kowalsky. Ten barczysty i starszy, chce by na niego wołali “Major” ale nie jest wojskowy, ochroniarz. A drugi mlodszy... Nie pamiętam imienia. A mała to córka Sary Ola.
Rozumiem. Opowiedz mi może, jak udało wam się wydostać z miasta?

Zamyśliłem się na chwilę układając sobie wszystko w głowie tak by przemilczeć ciąg trupów, który za sobą zostawiłem ale też by za dużo nie skłamać.
- Wykonywałem misję w Aiden i przez zarazę nie mogłem się z niego wydostać. Tam spotkałem Sarę z którą się znałem z pracy w policji. Postanowiliśmy przeczekać w jej domu razem z jej rodziną i innymi ocalałymi. Tam spotkałem też tamtą dwójkę i... pewnego innego typa. Przestępcę, który chciał wynieść cało skórę naszym kosztem. Czekałem na dyspozycje z góry ale usłyszałem tylko, że mam czekać. Dzięki telefonowi, który dostałem od swego przełożonego dowiedziałem się o rakiecie lecącej na Aiden. Wtedy skontaktował się ze mną jeden z Waszych, poprosił o ostrzeżenie jego ludzi, którzy tworzyli kordon. Poinformował również, że leci nie jedna a cztery rakiety. Zdobyliśmy samochód, tamtego rzęcha i przebiliśmy się przez miasto. Na miejscu okazało się, że kordonu już nie ma. Gdy odblokowaliśmy bramę i ruszyliśmy dosięgła nas fala, Sara straciła panowanie nad kierownicą i wpadła do rzeki. Straciłem przytomność gdy Henryk nas wyciągał. Tyle w skrócie. Mógłby mi Pan powiedzieć jak powstał ten obóz?
- Opowiem z chęcią, jednak wcześniej chciałbym dowiedzieć się więcej o waszej grupce. Sarę znałeś tylko z pracy w policji?

To akurat pytanie rozumiałem. Podejrzewali mnie o współpracę... No właśnie w czym? W co ona się wpakowała?
- Tam ją poznałem. Husam pewnie wspominał o pewnym związku emocjonalnym jaki między nami był ale to przeszłość i będę wdzięczny jak zostanie między mną a nią. A w SB pracowaliśmy w różnych okręgach.
- Więc mam rozumieć, że w służbie bezpieczeństwa nie współpracowaliście ze sobą bezpośrednio? Wybacz, że tak wypytuję jednak muszę wiedzieć kim naprawdę jesteście
- Nie. Nie licząc ostatniej misji, która jest objęta klazulą ściśle tajne podlegałem mojemu koordynatorowi z okręgu Fern. Ona była inspektorem w Aiden.

Uśmiech generała znikł zastąpiony poważniejszym wyrazem twarzy gdy nachylił się nieco w moją stronę.
- Widzisz, to nie czas na klauzule tajności. Muszę wiedzieć dokładnie, co robiłeś w Aiden.
- Proszę mi wybaczyć ale ja naprawdę nie mogę powiedzieć. Jedynie mogę zapewnić, że nie miało to nic wspólnego z zarazą. Nie wiem co ją wywołało ale znam punkty miasta w których były pierwsze doniesienia. Zainteresowałem się tym już po jej wybuchu. Tyle powinno panu wystarczyć.

Oczy generała zwęziły się gwałtownie, wyraźnie nie był zadowolony z odpowiedzi. Przez chwilę po prostu wpatrywał się we mnie. Twardy był ale i ja nie byłem jakąś korporacyjną pizdą.
- Cóż, będzie jak uważasz za słuszne, tak jak powiedziałeś tyle będzie mi musiało wystarczyć. Pytałeś jak powstało obozowisko, choć nie wiem czy to właściwe słowo by je określić - Generał wyraźnie się rozluźnił a na twarz powrócił mu przyjazny uśmiech - Po prostu wszyscy spotkaliśmy się na rogatkach Aiden. Husam któremu udało się wydostać poza kordon, Piotr i Adam którym nawaliła karetka w drodze do Aiden i Magda która próbowała pomóc im w naprawie. Była tu z nami jeszcze jedna rodzina która planowała wyrwać się z miasta na urlop jednak wbrew moim radom zdecydowali się nas opuścić i wyruszyć do Callach gdzie według ostatniego komunikatu jaki był podany w publicznej rozgłośni radiowej organizowany jest obóz dla uchodźców z tych terenów.
- Jeśli można... Co sie stało z Pana ludźmi? Ponoć wycofano ich z kordonu.
- Moimi ludźmi? Muszę cię rozczarować, jednak nie mam pod komendą plutonu żołnierzy. Jestem po prostu byłym głównodowodzącym sił powietrznych, od dwóch lat w stanie spoczynku teraz tymczasowo przywrócony do służby. Miałem się stawić w Aiden jednak przybyłem za późno.
- Rozumiem. W samochodzie w którym jechaliśmy była broń i jedzenie. Co prawda jedzenie nie nadaje sie juz do niczego ale myślę ze Marta mogłaby cos wykrzesać z broni.
- Wrak samochodu znajduje się w rzece, w miejscu gdzie prąd jest dość zdradliwy. Wystarczająco ryzykowne było wyciągnięcie was z wraku by ryzykować kolejne życia dla broni, która nie wiadomo czy będzie się nadawać do użytku

- Racja. Mogę zaproponować moja pomoc jak wydobrzeję. Jestem niezłym kierowca i strzelcem a na nadmiar tych drugich chyba nie możecie narzekać. Proszę to przemyśleć. Naprawdę nie jestem seryjnym morderca współpracującym z zarażonymi. Chciałbym również prosić o moje rzeczy. Nie chodzi mi o broń a o dokumenty i telefony.
- Ależ oczywiście, twoje dokumenty są bezpieczne i razem z twoimi ubraniami są w magazynie. Co do telefonu, to jak Magda określiła jest wyjątkowo ciekawej konstrukcji, ktoś naprawdę się postarał by zwykłą starą cegłę jeszcze bardziej zabezpieczyć przed wstrząsami i wodą. Zdziwiło mnie to, do momentu gdy zadzwonił po raz pierwszy

- Rządowa konstrukcja. Dostałem go od swego koordynatora podczas wykonywania mego zadania. Jak rozumiem dzwonił jeden z Pana dawnych znajomych?
- Można tak powiedzieć. Odebrałem tylko z tego powodu że byłeś jeszcze nieprzytomny, ale przynajmniej dzięki temu miałem okazję porozmawiać sobie z kimś od serca. Proszę, oto twój telefon.
Gdy wyjmował "mój" telefon zastanawiałem się kto dzwonił. "Zastępca" ministra? Raczej wątpię jeżeli Mikołaj go znał. Mój tajemniczy pomocnik? Możliwe. Najpewniej jednak to był ten wojskowy, który prosił o pomoc dla swoich ludzi. Schowałem komórkę do kieszeni nie sprawdzając go.
- Dziękuję. Jak dowiem się czegoś o sytuacji przekażę Panu. Osoba z którą Pan rozmawiał przekazała coś o czym mógłby mnie Pan poinformować?
- Nie, nic takiego nie przekazała... wręcz przeciwnie, zostałem poproszony by, jak to uroczo określił mój rozmówca ,,nie psuć niespodzianki”. Gdy będziesz miał ochotę z nim porozmawiać po prostu skorzystaj z opcji szybkiego wybierania pod numerem 2, bo na jego prośbę wprowadziłem w twoim aparacie tę drobną zmianę.
- Cóż Panie Król. Chyba trzeba się zorientować na czym stoimy i my i nasz kraj dla którego pracowaliśmy w ten czy inny sposób. Oczywiście jeżeli ma Pan jeszcze jakieś pytania to postaram się na nie odpowiedzieć.
- Bardziej niż o kraj powinieneś się chyba martwić o swoją pewną znajomą z byłej pracy i jej córkę, nieprawdaż? Ja więcej pytań nie mam, nie chciałbym znowu naruszyć jakichś protokołów tajności. Jeśli jednak będziesz czuł potrzebę opowiedzenia komuś czegoś, to daj znać. Tymczasem cię opuszczę, mam jeszcze dzisiaj parę rzeczy do zrobienia.
- Kto powiedział, że się nie martwię? Martwię się. Wręcz... Śmiertelnie. Dam Panu znać jeżeli czegoś się dowiem. Jeżeli też będę mógł tu się do czegoś przydać proszę tylko powiedzieć.
Generał zniknął w tym samym namiocie co wcześniej Magda a ja opuściłem puste obozowisko. Gdy stwierdziłem, że znajduje się dostatecznie daleko by nikt nie podsłuchał mojej rozmowy odszedłem jeszcze trochę i zadzwoniłem pod "dwójkę". Po trzech sygnałach ktoś odebrał telefon
- Halo?
Mój "pomocnik".
- Sawicki.
- No proszę, nasz ranny biedaczek odzyskał przytomność? Jak samopoczucie?
[i]- Co raz lepiej./i]
- Jak sądzę dzwonisz, bo masz problem, prawda? Tak się składa, że wiem gdzie mógłbyś zdobyć zaawansowany sprzęt medyczny, którego ci potrzeba
- Co prawda dzwoniłem w trochę innej sprawie ale rozumiem. Kogo?
- Oh? To interesujące... czyżbyś nauczył się w takim razie zostawiać przeszłość za sobą? Czemuż więc zawdzięczam przyjemność rozmowy z tobą?
- Cóż. Nie sądziłem, że może mi Pan pomóc w tej sprawie jednak jestem nią zainteresowany. Dlatego ponawiam swoje pytanie.
- Widzisz, tym razem nie chodzi mi o coś tak trywialnego jak zwykłe morderstwo. W końcu, w tej stacji nadawczej również nie chciałem przelewu krwi tylko przerwania transmisji. Na drodze z Aiden do Callach będziesz miał kogoś przechwycić i odeskortować do waszego obozowiska. Gdy będziesz gotowy dam tej osobie znać, by wyruszyła w waszą stronę jednak przydałoby się by ktoś dodatkowy zapewnił jej ochronę - i to właśnie ty będziesz ,,tym kimś”. Jako mały bonus mogę dodać, że jej wsparcie będzie bardzo przydatne w twoim problemie. Zainteresowany?
- Proszę się spodziewać rychłego telefonu. Kto to będzie lub za kogo będzie się podawał? Muszę to wiedzieć by przekonać innych w obozowisku do przyjęcia tej osoby.
- Tym zajmie się już nasz wspólny przyjaciel, przekonałem go że umiejętności tej persony będą dla wszystkich bardzo przydatne... jednak nie udało mi się go nakłonić by wysłał kogoś jako eskortę. I tutaj właśnie wchodzisz Ty.
- Rozumiem. Informacje o obiekcie pozwolą mi skuteczniej go chronić poproszę o ich podanie. I mam paru kandydatów na wolontariuszy.
- Obiekt jest pracownikiem jednego z dużych koncernów farmaceutycznych i to wszystko co możesz o nim wiedzieć.
- Przyjęte. Jak sytuacja w okolicy i na świecie?
- Jeszcze gorzej, niż mogło by się wydawać. Na szczęście są jeszcze ludzie Tacy Jak My którzy próbują stworzyć choć odrobinę porządku w tym chaosie. Tymczasem, jeśli to wszystko...?
- Mam jeszcze jedną prośbę, jeżeli jesteśmy tacy podobni... Czy mógłby Pan kogoś dla mnie sprawdzić?
Rozmówca wybuchnął szczerym śmiechem, widać nie spodziewał się po mnie takiej woli współpracy.
- Nic nie obiecuję... Ale nie ma sprawy. Kogo?
Jego głos ciągle był wyraźnie rozbawiony.
- Husam. Podaje się za gliniarzy, nie ma insygni. Pochodzi chyba z Bliskiego Wschodu i musiał oglądać mój dossier. Robił nawet notatki.
- Sprawdzę, co mam na niego. Potraktuj to jako zaliczkę, na poczet przyszłej współpracy
- Ma chyba jakieś plecy. Posądza mnie i bezpiekę o zapoczątkowanie tego wszystkiego. Ale to tylko moja dość wczesna hipoteza.
- Jeśli tylko faktycznie pracuje lub pracował w policji to będę o nim wiedział wszystko. Jeśli nie, to po prostu zajmie mi trochę więcej czasu...
- Przeraża mnie pan, a to nie łatwe. Dobrze, dam znać od razu jak tylko będę mógł wyruszyć. Przydałoby mi się jakby załatwił mi Pan transport. Generał Król chyba Panu bardziej ufa.
- Nie nazwałbym tego zaufaniem... I nie oczekuj ode mnie cudów. Nawet ja nie przekonam Generała by oddał ci jeden ze swoich samochodów
- Podzieli się Pan jeszcze opinią o nim?
- O Generale? Powiedzmy że to jedna z niewielu osób które szanuję, więc nie licz na żadne informacje o nim. Jeśli to wszystko to musimy się pożegnać, nie mam całego dnia na pogawędki
- Chodzi mi tylko czy rozumie, że czasem cel uświęca środki.
- Tego nawet ja nie jestem w stanie przewidzieć... Bądź jednak ostrożny, żeby nie przeholować. Nie słyszałem, by Generał kiedykolwiek się zawahał
- Dzięki. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia
Rozłączyłem się i przejrzałem jeszcze skrzynkę odbiorczą. Pusta. Totalnie. Ktoś ją skasował. Mikołaj czy Husam? I dlaczego któryś z nich chciał to zrobić.
Wróciłem wolnym krokiem do obozowiska. Słońce zaraz miało skryć się za horyzontem. Sytuacja była chujowa ale dla dziewczyn była jeszcze nadzieja. Tylko czego znowu mój "przyjaciel" będzie chciał by ta nadzieja się ziściła? Wiedziałem, że jestem dla niego tylko pionkiem, trzymanym na szachownicy tylko ze względu na użyteczność. Jeżeli jednak to miało pomóc dziewczynom jak dla mnie mógł zrobić pieprzony gambit.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 02-12-2012, 00:19   #6
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Obecna sytuacja, wycieńczenie które ni cholery nie miałem pojęcia skąd się wzięło sprawiło, że byłem naprawdę wkurwiony. Dwie godziny leżałem na łóżku i nie mogłem zasnąć a główną atrakcją było podanie przez Adama papki bez smaku. Gdy w końcu zacząłem zapadać w sen odezwał się mój telefon a na wyświetlaczu zamiast numeru pokazała się cyfra “2”. Gdy odebrałem bez trudu rozpoznałem głos.
- Witam ponownie, panie Sawicki. Czy ma pan możliwość by bezpiecznie rozmawiać?
Byłem padnięty ale nie chciałem by ktoś słyszał moją rozmowę.
- Od biedy ale za jakieś 5 minut moja sytuacja byłaby lepsza.
- Dobra, ale pośpiesz się. Jestem bardzo zajętym człowiekiem, wiesz?
- Oczywiście.
Wstałem i z zarzuciłem na siebie ciuchy. Ubieranie się na szybko nie było najlepszym pomysłem ale czas się liczył. Na zewnątrz natknąłem się na zdziwione spojrzenia Adama i Magdy, jednak gdy zobaczyli telefon wrócili do rozmowy. Dziewczyna pomachała mi na odchodne a ja odpowiedziałem lekko wymuszonym uśmiechem. W końcu wyszedłem po za obozowisko gdzie mogłem liczyć na prywatność.
- Jeśli możesz już swobodnie rozmawiać to słuchaj. Poprosiłeś mnie dzisiaj o coś a ja jak na młodego i wybitnie uzdolnionego już zdążyłem się z tym uwinąć. Ten twój Husam to rzeczywiście policjant, jak się pewnie byłeś w stanie domyślić członek WW.
- Zgadza się. Tylko czemu pion wewnętrzny policji interesuje się poczynianiami moim i Sary w Aiden?
Rozmówca roześmiał się cicho
- Dlaczego zakładasz, że to pion wewnętrzny się interesuje? Może szukasz daleko czegoś, co w rzeczywistości masz całkiem blisko?
- Bo ich pracownik wypytuje mnie o te sprawy. Poprosił też o to Generała. Ma na tyle informacji, że musiał mieć dostęp do danych. Czyli jakby to była prywatna wendeta to by nie miał tylu informacji. Mylę się?
- Szanując twój intelekt dam ci pewną małą podpowiedź... Dlaczego sądzisz, że to on prosił o to Generała? Być może kolejność jest nieco inna?
- Faktycznie. Czyli Generał miał wcześniej informacje o mnie i Sarze lub... Je zdobył po wybuchu epidemii, zgadza się?
- Na to by wyglądało. Zidentyfikowałeś Husama jako oczywiste zagrożenie, a przecież nietrudno się domyślić że osoba nie pochodząca z naszego pięknego kraju nie mogłaby dostać się do WW bez silnej protekcji. Jednak jak już mówiłem, Generał to zbyt wysokie progi nawet jak dla mnie
- Raczej wspominał Pan coś o szacunku... Dobrze a jego pionek? Husam? Udało się Panu zdobyć jakieś ciekawe informacje?
- Szacunek również jest tu istotny... Zwłaszcza gdy nie wspomniałem za co go szanuję. Zostawmy to jednak, w końcu prosiłeś mnie o informacje o Husamie, nie o Mikołaju. Otóż historyjka do bólu klasyczna, rodzina imigrantów,
wielodzietna, trzeci syn z kolei. Przeciętna szkoła co przy takich warunkach
jest sporym sukcesem, dość uzdolniony zarówno pod względem ocen jak i sportów. Uwierzyłbyś, że dorwałem się nawet do jego archiwalnych świadectw? Później szkoła policyjna, wzorowe wyniki, wspaniałe referencje i tak właśnie został niemalże z miejsca przyjęty do wewnętrznego. Jedyne czego nie udało mi się ustalić to kiedy i w jakich warunkach zyskał protekcję.

- Obstawiałbym najpóźniej szkołę średnią, bez protekcji nie przyjęliby go pewnie do policyjnej. Może warto byłoby sprawdzić powiązania jego rodziny z Generałem? Może Mikołaj był na misji w ich nie tak cudownym kraju?
- Panie Sawicki... Za kogo mnie pan bierze?
- Za osobę przerażającą mnie swoimi kontaktami i analitycznym umysłem ale jednak zapracowaną. Teraz powinniśmy sobie zadać pytanie co nam to daje. Zainteresowanie Generała mną. Bo przyszła mi do głowy teza, że jest ona spowodowana Pana osobą.
- Nie ceniłbym swojej osoby aż do tego stopnia, sądzę bardziej że to powiązania z pańską żoną, pardon, byłą żoną czynią z pana interesującą osobę. Zresztą trudno byłoby się nie zainteresować, wyrwał się pan w końcu z zamkniętego miasta trafiając akurat na Generała i jego małą utopię.
- Oczywiście, to jest druga, bardziej prawdopodobna hipoteza. A wie Pan co mnie dziwi? Zbieg okoliczności. Generał jest wzywany do Aiden i spotyka na rogatkach swego byłego podopiecznego, który przypadkiem też wyrwał się z zamkniętego miasta. Mógłbym mieć do Pana drugą, podobną prośbę?
- Zależy jaką, nic nie obiecuję... Jednak w takim układzie może się zdarzyć, że i ja będę miał prośbę. Liczę w takim razie na wzajemność
- Oczywiście, uważam że nasze relacje można nazwać współpracą. Teraz moja prośba jest dużo prostsza. Podejrzewam, że dossier tej osoby ma Pan pod ręką tak jak mój. Chodzi mi o Sarę z domu Kostrzewskich.
- Obawiam się, że w tym przypadku będzie nieco trudniej. Owszem, dossier mam nawet w tej chwili otwarty jednak jest on doskonale czysty, podobnie jak i pana. Zaskakujące, czyż nie?
- Husam mi o tym wspominał ale sądziłem, że poznał Pan szczegóły sprawy które wzmogły czujność Mikołaja.
- Kłamstwem byłoby powiedzieć że nie próbowałem, jednak w tym wypadku jeszcze nie udało mi się dogrzebać do żadnych konkretnych informacji. Cóż, tak to jest gdy operuje się na nowym sprzęcie, nie zdążyłem po prostu poznać wszystkich jego funkcji, więc nie traciłbym nadziei. Wiem tylko, że Generał
mimo tego że od paru lat jest na emeryturze to wciąż obracał się w kręgach
okołorządowych. Można więc śmiało założyć że jego obecność tutaj nie jest
przypadkiem.

Postanowiłem wrócić już do obozowiska jednak co chwile oglądałem się i to uratowało mi życie. Z zarośli wychynęła... sylwetka, nie byłem wstanie określić płci ani dokładnych gabarytów. Tylko to, że przemieszcza się dość szybko w moim kierunku i jest bez wątpienia ludzka. Wątpiłem żeby był to normalny człowiek a co gorsza potencjalny Zarażony poruszał się dużo szybciej niż ja w tym stanie.
- Muszę kończyć. Zadzwonię jutro. Jest parę spraw do omówienia. Do usłyszenia.
Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Zmusiłem ciało do puszczenia się do
truchtu jednocześnie krzycząc.
- Intruz!
Nie oglądałem się więcej poświęcając wszystkie siły na dotarcie do obozowiska. Mimo bólu zmusiłem się do biegu. Wiedziałem jednak że nie zdążę a bez broni w tym stanie mogłem Zarażonemu co najwyżej naskoczyć. Adrenalina pompowana do żył pozwoliła zignorować narastający ból w klatce piersiowej. Z ulgą przyjąłem widok wypadającego między namiotów Adama, który na mój widok... Zawrócił. Pieprzeniec.
- Adam! Broń!
Nic. Żadnej reakcji. Albo spanikował albo pieprzony pacyfista nie nosił przy sobie klamki. Wtedy coś ciężkiego wpadło na mnie z impetem i przygwoździło mnie do ziemi. Jakoś, nie cholery nie wiem jak, udało mi się przekręcić pod nim. Gdy coś, co sądząc po ubiorze było jakimś pieprzonym yuppie spróbowało wgryźć się we mnie odruchowo złapałem go za boki głowy. Chwilę mocowaliśmy się w tym impasie jednak wiedziałem, że jeżeli czegoś nie zrobię przegram. Ofiary wirusa były silniejsze niż przed zainfekowaniem a ja kulturystą nie byłem, szczególnie w tym stanie. Szarpnęliśmy się w tym samym momencie obaj polegając tylko na instynkcie. Mój instynkt był lepszy. Udało mi się zwalić ze mnie Zainfekowanego i samemu go przygwoździć. Nie wiele mi jednak to dawało. Już rozważałem zmianę chwytu i próbę rozwalenia mu głowy telefonem gdy rozległ się potężny strzał a głowa mego przeciwnika praktycznie rozpadła się na dwoje. Miałem szczęście że kula nie trafiła w moje dłonie. Z obrzydzeniem wytarłem przedramieniem z twarzy resztki mózgu, skóry i... nie chcę wiedzieć czego jeszcze. Dopiero spojrzałem w stronę lasu by upewnić się, że to samotnik a potem w stronę obozu. Adam stał na szeroko rozstawionych nogach i ciężko dyszał. W opuszczonej ręce trzymał długi rewolwer i niezbyt przejmował się okolicą. Amator. W moją stronę biegła Magda z strzelbą i Husam z klamką. Zdjąłem koszulkę i wytarłem twarz a potem ręce. Bezużyteczną szmatę wyrzuciłem na trawę.
- Wybiegł z lasu z tamtej strony. Dajcie mi broń, może ich być więcej.
Husam wycelował prosto w moją głowę i zaczął się zbliżać.
- Nie tak szybko... Zostałeś ugryziony?
To nie była moja pierwsza walka o życie więc potrafiłem się opanować, działać na zimno. Zatrzymałem się i rozłożyłem ręce.
- Jak odpowiem, że nie to i tak nie uwierzysz. Możemy podejść do światła i sam zobaczysz. Tylko niech Magda z Adamem sprawdzą w tym czasie najbliższą okolicę.
- Magda, Adam, sprawdźcie okolice obozu. Ja zawiadomię Generała i sprawdzę czy nasz gość nie został ugryziony.
Po powtórzeniu mojej propozycji sanitariusz z obozową złotą rączką ruszyli w stronę zarośli. Husam gestem lufy kazał mi iść w stronę obozowiska. Spełniłem jego "prośbę" idąc spokojnie ciągle z rękami oddalonymi od ciała by lepiej mógł mnie obejrzeć. Arab zaczął do mnie mówić, uspokająco, jak do dziecka. Rozbawił mnie tym. Byłem tak zmęczony a adrenalina zaczynała puszczać że prawie parsknąłem śmiechem.
- Nie obawiaj się, jeśli faktycznie nie zostałeś ugryziony to powinieneś być bezpieczny ale i tak Adam będzie musiał sprawdzić czy krew tego trupa nie zanieczyściła ci opatrunków. Jeśli zaś zostałeś zainfekowany to zabije cię szybko i w miarę bezboleśnie.
W kręgu światła do którego wchodziłem zobaczyłem sylwetkę Króla. Przyglądał się nam z zainteresowaniem. Był spokojny, nie miał nawet widocznej broni. Zatrzymało mnie kolejne polecenie Husama.
- Ręce szeroko, odwróć się powoli wokół własnej osi. Nie wygląda na to żebyś był ranny, jednak i tak trzeba uważać. Jeśli poczujesz słabość, ból brzucha zwłaszcza w dolnym rejonie lub zauważysz że masz nieregularny puls to od razu daj znać.
Opuścił broń a ja spojrzałem mu w oczy.
- Spokojnie. Myślisz, że ryzykowałbym życie dziewczyn?
Husam potwierdził skinieniem głową, jakby spodziewał się podobnej odpowiedzi jednak nie skomentował moich słów. Nie miałem do niego pretensji o tę akcje, sam zachowałbym się podobnie. Zaczynałem go nawet szanować, postrzegać jako moje alter ego. Może nie staliśmy po dwóch stronach barykady ale graliśmy w dwóch zespołach. U niego mózgiem był Mikołaj a on wycelowanym i odbezpieczonym pistoletem. Podobnie jak tajemniczy Pan X i ja. Ciszę przerwał Generał.
- Jeden z nich zaplątał się aż w okolice obozowiska?
- Tak, na tyle dobrze że Adam zareagował wystarczająco szybko
No tak arabus nie mógłby mi przypisać zasługi... Przysłuchiwałem się dalszej rozmowie.
- To było do przewidzenia, że prędzej czy później dotrą i w naszą okolicę, jednak nie możemy przenieść obozu dopóki stan pacjentów nie ustabilizuje się
wystarczająco. Pan, panie Sawicki powinien się położyć i odpocząć, jestem
pewien że dzisiejszy dzień dostarczył panu wystarczająco wielu emocji.

- Panie Król, myślę, że możemy sobie zaufać a ja mogę wspomóc obóz chociaż w kwestii obrony. Jeszcze trochę czasu minie nim będę mógł wyruszyć... szukać zaopatrzenia ale dzisiejsza sytuacja pokazała, że obronność obozowiska można by zwiększyć. Chociażby rozwijając prowizoryczny “alarm” wokół obozu. Stare puszki na sznurku powinny zdać egzamin.
- Prawdę mówiąc cały ten obóz był tylko rozwiązaniem tymczasowym, mieliśmy zamiar ruszać dalej... jednak jak sam pan zdaje sobie sprawę okoliczności nieco się zmieniły. Przypuszczam, że takie rozwiązanie od dnia dzisiejszego stanie się więcej niż konieczne. Poza tym... proszę, to chyba należy do pana.
Sięgnął pod marynarkę i z kabury wyciągnął glocka, mego albo Sary. Co mi się rzuciło w oczy to właśnie kabura, ewidentnie nie regulaminowa policyjna, ta był skórzana, starannie wykonana.
- Dziękuję.
Przyjąłem glocka i schowałem go za pasek spodni, nigdy nie lubiłem nosić tak broni.
- Oczywiście ale sytuacja się zmieniła. Zresztą z tego co mi wiadomo w okolicy nie ma innego bezpiecznego miasta a obóz z dnia na dzień będzie się powiększał. Jutro za Pana zgodą spróbuję zorganizować jakiś system ostrzegania, nigdy nie lubiłem leżeć w łóżku a praca nie powinna być zbyt ciężka.
- Miast, owszem nie ma bezpiecznych. Słyszałem o obozie dla uchodźców jednak kierowanie się tam nie ma większego sensu, regularna armia powinna odeprzeć napór tych ,,rzeczy” jednak prawdziwe problemy się zaczną gdy przyjdzie im wyżywić taką ilość ludzi. My planowaliśmy działać wręcz odwrotnie, kierowaliśmy się bowiem w mniej zurbanizowaną okolicę. Teraz jednak, póki jesteśmy uziemieni ma pan moją zgodę na zabezpieczenie obozowiska.
Nie dałem się zbyć i polemizowałem dalej, ich nie było w Aiden gdy zrobiło się gorąco.
- Regularna armia z tym sobie nie poradzi czego dowodem jest Aiden. Jednak nie to jest naszym zmartwieniem. Zgadzam się z Panem, czym mniej osób liczy ta mała społeczność tym lepiej. Widziałem co jeden zarażony potrafił zrobić w tłumie ludzi.
- W jednym aspekcie się pan myli... armia w Aiden wykonała swoje zadanie co do joty. No, poza jedynym błędem którym byliście wy wszyscy inni zostali odcięci w strefie kwarantanny a następnie zlikwidowany o co mniej-więcej chodziło. Tego się jednak pan jak zakładam domyślił sam...
- Panie Król... Nie musiałem się domyślać. Jednak część osób wydostała się z miasta. Moja grupa, Husam i nie wiadomo kto jeszcze. Tak czy siak miasto nie zostało ocalone, czyli jedyną szansą jest wypalenie wszystkich większych miast. Jeżeli sytuacja za granicą nie wygląda lepiej to w tym wypadku równa się to strzałowi w potylicę dla ludzkości. Jednak nie nam z tym się borykać.
Niepotrzebnie odkryłem karty, Król zdradził, że Husam miał przeżyć zagładę.
- Ludzkość jako całość trudniej jest wyplenić, niżby się panu zdawało, panie Sawicki. My jednak powinniśmy przede wszystkim skoncentrować się na ocaleniu nas samych, dopiero później martwić się o dobro ludzkości. A teraz, jeśli to wszystko...?
- Oczywiście. Dobrej nocy.
Skinąłem obu głową i udałem się do namiotu gdzie usiadłem na łóżku i sprawdziłem pistolet. Czternaście pestek w magazynku, Magda pewnie wcześniej musiała go przestrzelać by sprawdzić czy po kontakcie z wodą nadaje jeszcze się do czegoś.


Odłożyłem pistolet na łóżko tak by mieć go pod ręką. Po dłuższej chwili przyszedł Adam i zaczął mnie badać. Zmienił bandaże i zaczął mi zadawać pytania o stan zdrowia na które szczerze odpowiadałem, nie chciałem naprawdę stanowić zagrożenia dla dziewczyn. Był lekko wstrząśnięty ale swoje zadanie wykonał sprawnie. Zagadałem go, tak jak podejrzewałem nigdy nie miał bezpośredniego kontaktu z Zarażonymi (chociaż jeden nie używał tej kretyńskiej nazwy zombie). Opowiedział mi o tym jak raz oblazły go, Piotra i Magdę na drodze ale uratował ich Mikołaj, Husam i Henryk. Trochę podpytałem go o żołnierza którym zawdzięczam życie i okazało się że zapłacił za to najwyższą cenę. Dopadli go gdy był wyczerpany po nurkowaniu, przeżył ale w obozowisku na własną prośbę odszedł z Królem w stronę lasu. Poopowiadałem mu trochę o własnych doświadczeniach czyli nie taki straszny Zarażony jak go malują. Jak je można wykiwać, co je ściąga. Gdy skończyliśmy rozmawiać położyłem się spać. Tym razem zasnąłem bez trudu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 03-12-2012, 18:23   #7
 
Hikari's Avatar
 
Reputacja: 1 Hikari nie jest za bardzo znanyHikari nie jest za bardzo znany
Początek

<img src="http://img651.imageshack.us/img651/7081/hl600.gif" width="650">
<table width="600" align="center"><td>
<img src="http://img803.imageshack.us/img803/8026/39811537.gif" style="float:left">
<p align="justify">
imo heroicznych wysiłków rycerza jak i pozostałych w grupie ocalonych oczyszczający ogień dosięgnął oddalający się wehikuł. Każde światło pozostawia jednak cienie, tym głębsze im jaśniejsze ono było - i tak, po chwili światłości zapadł mrok. Zimne objęcia rzeki pochwyciły sponiewierane ciała uciekinierów i wydawałoby się że fale ukołyszą ich do śmierci, jednak oczekiwany kres nie nadszedł, przynajmniej nie taki jakiego można by się spodziewać. Znowu zapachniało jabłkami, tak samo jak przy poprzedniej wizycie na Ynys Avallach tuż przed walką z monstrum, które próbowało wedrzeć się do siedziby opiekuna Putaka i pani jego serca. Być może teraz również młody rycerz miał przed sobą równie heroiczne zadanie? Otaczająca go ciemność zbladła poddając się sile światła. Gdy otworzył oczy zauważył kandelabr zastawiony świecami których nadnaturalnie jasne i białe światło padało na jego twarz oraz mężczyznę, prawdopodobnie cyrulika który pogryzając wyjątkowo dorodne jabłko siedział przy pobliskim stole notując coś w swojej księdze.
Nagły powrót do przytomności i przypływ wspomnień niedawnych wydarzeń rozbudził Artura. Po raz kolejny usłyszał kojący duszę głos Pani Jeziora zapraszający bohaterskie dusze do należnego odpoczynku w jej sadzie, lecz i tym razem nie dane było przybić do brzegów Avalonu, który rozmył się w mgłach na granicy pola widzenia. Może dokonania młodego rycerza nie były jeszcze wystarczające by dostąpić tego zaszczytu, bądź jego rola nie została jeszcze wypełniona. Przez jego myśli przemknęły twarze jego kompanów - przyjaciół za których bezpieczeństwo był odpowiedzialny. Rany które odniósł podczas wschodu nowego słońca były poważne, jednak nie mógł bezradnie leżeć nie wiedząc co stało się z resztą jego drużyny. Mając nadzieję że wszystko z nimi w porządku otworzył oczy i spróbował wstać.
Niestety, gwałtowny ruch otwarł zamknięte dotąd tamy powodując że świadomość rycerza została zalana przez ból. Był on wszechogarniający, zdawał się rozpalonymi kleszczami szarpać każdy fragment jego ciała, na całe szczęście jednak szybko został zastąpiony on przez zimną, chłodną ciemność gdy studentowi została dana łaska utraty przytomności.
</td></table>
</p>
<table width="600" align="center"><td>
<img src="http://img255.imageshack.us/img255/6572/93359268.gif" style="float:left">
<p align="justify">
wiatło kaganka pełgało łagodnie po płótnie namiotu i choć rozświetlało pomieszczenie w wystarczającym stopniu by dojrzeć w pobliżu kolejne łóżka to w jego kątach wciąż czaiły się złowrogie cienie. Na sąsiedniej pryczy dało się dostrzec nieruchome ciało Majora i tylko delikatnie podnosząca się i opadająca klatka piersiowa mogła świadczyć że wciąż żyje. W pobliżu przy stole na którym stał kaganek siedziała przerażająca postać, w której na poły ludzkiej a na poły ptasiej twarzy domyślałeś się maski cyrulika. Świecące niczym rozżażone węgle oczy wpatrywały się w ciebie jakby w oczekiwaniu





Świdrujące spojrzenie balwierza sprawiało, że Artur czuł się niepewnie. Jego ubiór lekarza plagi także nie wróżył nic dobrego. Rycerz wierzył iż będzie z nim wszystko w porządku, w końcu ścieżki losu nie pozwoliły mu jeszcze wkroczyć do raju. Bardziej martwił się o swoich towarzyszy, których poprzysiągł chronić. Rozglądając się po namiocie ujrzał Majora, ale nigdzie nie dostrzegł reszty swoich towarzyszy. Mając nadzieję że również się tu znajdują spróbował wstać, tym razem powoli pamiętając ból towarzyszący poprzedniemu przebudzeniu.
Niestety, plany rycerza roztrzaskały się w zderzeniu z brutalną rzeczywistością gdy przy próbie wstania uświadomił sobie że jest przywiązany bandażami do łóżka. Być może zmyślny cyrulik w ten sposób próbował uchronić go przed bólem, choć wywołało to nieprzyjemne skojarzenie z domami dla obłąkanych gdzie mnisi chroniąc przed napadami agresji swoich podopiecznych również wiązali do łóżek. Widząc ruch medyk powstał i zbliżył się do posłania próbującego wyswobodzić się z bandaży Artura po czym odezwał się z wyraźną troską w głosie

- W porządku, jesteś bezpieczny, nie wykonuj proszę gwałtownych ruchów. Miałeś poważny wypadek i teraz musisz leżeć jeśli masz powrócić do sił
- Jak mogę po prostu leżeć gdy stan moich przyjaciół jest mi niewiadomy? Będę mógł spocząć dopiero kiedy upewnię się, że są cali i bezpieczni.

Mężczyzna skryty pod ptasią maską wpatrywał się uważnie w swojego pacjenta jakby nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Dopiero po chwili odpowiedział powoli, wyraźnie próbując go uspokoić.

- Pozostali uczestnicy wypadku są w lepszym stanie niż ty, więc nie musisz się o nich martwić. Ten wielkolud - wskazał na sąsiednie posłanie - Ma się prawie dobrze, poza sporym guzem raczej nic mu nie będzie więc sądzę że skoro wczoraj podałem mu ostatnią dawkę leku to dziś powinien się ocknąć. Obydwie dziewczyny leżą za parawanem - teraz wskazał na jedną ze ścianek namiotu, która faktycznie gdy oczy przyzwyczaiły się do światła okazała się tylko parawanem odgradzającym drugą część namiotu - A drugi mężczyzna odzyskał przytomność już jakiś czas temu

Rycerz odetchnął z ulga na wieść, że wszyscy przetrwali żar ognistych jezorów nowego słońca. Jednak obecność cyrulika wisiała nad nim jak zły omen. Wiedząc że siła nie uda mu się zerwać bandaży przytwierdzających go do łoza na razie postanowił wypełniać polecenia doktora by jak najszybciej wyrwać się z pod jego opieki.

- Serce me się raduje na wieść iż przyjaciołom mym udało się wyrwać z kościstych łap śmierci. - odpowiedział, zdając sobie sprawę ze cyrulik może ukrywać przed nim ich faktyczny stan zdrowia.
- Teraz muszę ci podać leki, konieczne jeśli chcesz poczuć się lepiej i spotkać ze swoimi przyjaciółmi - stwierdził medyk idąc w twoją stronę z naczyniem pełnym opalizującej cieczy. Płyn zdawał się skrzyć i migotać hipnotyzująco, wręcz zachęcając by go wypić. Słysząc wiele o uzdrawiającej mocy wywarów balwierzy, Artur pozwolił lekarzowi napoić się lekiem, który rzeczywiście okazał się potężny, w chwilę po jego wypiciu rycerza ponownie ogarnęła pozbawiona marzeń sennych ciemność.
</p></td></table>
<img src="http://img856.imageshack.us/img856/5228/hl2600.gif" width="650">
 
__________________
In mad a world only the mad are sane.
~Akira Kurosawa

Ostatnio edytowane przez Hikari : 05-12-2012 o 13:25. Powód: formatowanie tekstu
Hikari jest offline  
Stary 05-12-2012, 13:31   #8
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Gdyby się nad tym wszystkim zastanowić to moja aktualna sytuacja była w jakiś przewrotny sposób zabawna. Zdołałem przeżyć postrzał w brzuch nie mając dostępu do jakiejkolwiek pomocy medycznej, przetrwałem do tej pory teoretycznie zawsze śmiertelne ugryzienie przez umarłego tylko po to by wykończyła mnie jakaś cholerna awaria systemu energetycznego. Według słów mojego byłego pracodawcy zasilanie tego miejsca miało bez konieczności konserwacji wytrzymać wiele lat jednak już ponad tydzień temu coś wysiadło i cały kompleks przeszedł w tryb awaryjny. Tyle dobrze że poza mną nie było tu nikogo żywego, mogłem wyłączyć wszystkie sektory poza tym w którym sam się znajdowałem w ten sposób oszczędzając tyle energii ile tylko się dało. Było to tylko przedłużanie nieuniknionego, sam nie byłem w stanie zlokalizować usterki a nikt z zewnątrz nie był w stanie do mnie dotrzeć. Sprowadzenie tutaj kogoś ocalałego posiadającego wystarczającą wiedzę techniczną nie było aż tak wielkim problemem, mimo starań mojego pracodawcy i zamaskowania wszelkich możliwych informacji udało mi się ustalić dokładną lokalizację bunkra. Zachęcenie takiej osoby byłoby śmiesznie łatwe, miałem tutaj wszystko czego potrzeba by nawet duża grupa ludzi mogła przetrwać lata w warunkach wojny nuklearnej nie mówiąc już o czymś tak durnym jak wstające z martwych ciała. Miałem nawet zapas serum powstrzymującego infekcję oraz aparaturę zdolną do jego produkcji, brakowało mi jednak osoby zdolnej by ją obsługiwać oraz zapewne koniecznych do tego surowców. Ogromna baza danych w której zgromadzono nie tylko znaczną część dorobku naukowego ludzkości ale także niewyobrażalną ilość książek, muzyki, filmów i wszystkiego co wiązało się z naszą codziennością mogła mi dostarczyć zajęcia do końca moich dni. Mając to do dyspozycji można by myśleć realnie o odbudowaniu cywilizacji bez konieczności cofania się w rozwoju kulturalnym do czasów niemalże prehistorycznych... A tak naprawdę sam nie miałem pojęcia co jeszcze się w tym bunkrze kryje, nie miałem bowiem dostępu do wszystkich jego sekcji. Prawdziwy problem stanowił jednak fakt, że nie miałem bladego pojęcia jak otworzyć śluzę dzielącą mnie od zewnętrznego świata. Nie pomyślałem o tym by zdobyć tą informację zanim doszło do małego nieporozumienia które dla mnie skończyło się postrzałem a dla mojego przełożonego śmiercią, przez co bezpiecznie schronienie stało się dla mnie więzieniem. Miałem jednak dostęp do informacji z zewnątrz, dzięki czemu mogłem mieć wpływ na to co się tam działo oraz przyjaciela w służbach o których wiedziałem że będą aktywnie zaangażowane w walkę z zarazą. Przyjaciela, który tego samego dnia w którym udało mi się z nim skontaktować został zamordowany przez swojego podwładnego...

Nie mogłem go w sumie o to obwiniać, sam w końcu również zachowałem się podobnie w sytuacji kryzysowej nie wahając się odebrać życia. Chowanie urazy w moim przypadku byłoby skończoną głupotą, potrzebowałem kogoś poza bunkrem, kogoś uzależnionego od mojej pomocy. Osoby która nie zawaha się wypełnić żadnego mojego polecenia tak długo jak w grę będzie wchodziło bezpieczeństwo jej rodziny. Tak długo jak w naszym układzie każdy będzie myślał że wykorzystuje drugą stronę dla własnej korzyści wszystko będzie w porządku

***

Kłamstwem byłoby stwierdzenie że czas w obozowisku mijał szybko, jednak dla cudownie ocalonych z Aiden ten pozorny spokój był prawdziwym skarbem. Konieczna po odniesionych obrażeniach rehabilitacja przebiegała dobrze; sanitariusze szczególnie byli zaskoczeni tym jak szybko Artur zdołał wstać na nogi i z uporem godnym lepszej sprawy zajmował się patrolowaniem granic obozowiska. Od momentu w którym Magda przygotowała prowizoryczny system alarmowy incydenty podobne do wcześniejszego ataku na Sawickiego nie powtórzyły się; nieliczni zarażeni którzy dotarli do obozowiska nieodmiennie napotykali swój koniec z ręki rycerza. Żaden z pozostałych mieszkańców nie potrafił wyjaśnić jakim cudem wciąż blady i delikatnie utykający Artur znajdował się zawsze w odpowednim miejscu gdy rozlegał się alarm tak że nim ktokolwiek zdążył zareagować zagrożenie było już wyeliminowane. Częste wyprawy Husama zapewniały obozowisku wystarczającą ilość wody, jedzenia i paliwa do generatora, ocaleni nie musieli się więc o nic martwić. Jedynym niepokojącym faktem było to, że Sara wciąż nie odzyskała przytomności co Piotr skomentował jedynie mówiąc o braku sprzętu medycznego który być może był dostępny w prawdziwym obozie dla uchodźców zorganizowanym przez jednostki OC. Jedynym co powstrzymywało mieszkańców przed wyruszeniem tam była decyzja Mikołaja, który najwyraźniej na coś czekał... co wyjaśniło się dokładnie siedem dni później gdy wezwał do siebie Marka i Husama
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 13-02-2013, 03:03   #9
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Tydzień od rozmowy z moim "wspólnikiem" miałem wolne. Chociaż nie obijałem się, starałem się, żeby wszędzie mnie było pełno. Głównie przy Magdzie i Adamie. Pomagałem obozowej złotej rączce w zabezpieczeniu obozu a wieczorami dawałem się ogrywać Adamowi w karty. Starałem się zyskać w nich przyjaciół co mi nawet wychodziło, zawsze był ze mnie śliski drań. Co gorsza sam zaczynałem lubić tę dwójkę. Nie wiedziałem czy za jakiś czas nie staniemy po dwóch różnych stronach lufy a w takiej sytuacji nie mógłbym pozwolić sobie na sentymenty. Ale dni mijały mi nie tylko na wkręcaniu się w łaski ludzi z obozu Mikołaja. Odciążałem Piotra przy Sarze, lekarz był ze mnie żaden nic praktycznie nie pamiętałem z kursu pierwszej pomocy ale mogłem pomagać czysto fizycznie. Codziennie myłem ją i spędzałem sporo czasu po prostu siedząc przy jej łóżku. Jak dla mnie było to cholernie ironiczne. Nie byłem Sławkiem a przez ostatnie parę lat ledwo tolerowała moją obecność w okolicy. Również zacząłem się zajmować Olą, ciągle dla niej byłem tylko "wujkiem Markiem" ale starałem się zrobić co w mojej mocy by odwrócić jej myśli od obecnej sytuacji. Jakby ktoś jeszcze nie dawno mi powiedział, że będę wymyślał dla niej bajki w których dobro zawsze zwycięża kazałbym mu się puknąć w czoło. Z prawdziwą ulgą zwykle witałem wieczory gdy mogłem usiąść z Majorem i pogadać o pierdołach. Ten wielkolud potrafił wywołać nawet na moich ustach uśmiech. Inaczej sprawa się miała z Arturem, niegdyś studentem a teraz samozwańczym rycerzem i obrońcą uciśnionych. Nie lubiłem go i... bałem się. Coś mu się we łbie popieprzyło i w każdej chwili mogło popieprzyć się w drugą stronę a widziałem jak ten człowiek morduje i ile jest w stanie wytrzymać.
Pod koniec siódmego dnia od napaści pierwszego zarażonego (bo te regularnie się powtarzały dając Arturowi zajęcie) Mikołaj zarządził zwinięcie obozu i wezwał do siebie mnie i Husama. Obciąłem się z gliniarzem wzrokiem, z pozoru obojętnym jednak obaj wiedzieliśmy co drugi myśli. Nie uszło to uwadze Króla który ciężko westchnął ewidentnie zmęczony tą naszą małą zimną wojenką.
- Marku, sądzę że jesteś już w wystarczająco dobrym stanie by dopełnić swojej transakcji z naszym wspólnym znajomym, a każdy dzień w którym tutaj czekamy zwiększa ryzyko na które wszyscy się narażamy. Husamie, pojedziesz razem z Markiem na wypadek gdyby sprawy przybrały zły obrót, a my w międzyczasie zwiniemy obozowisko i gdy tylko wrócicie odstawimy wszystkich do placówki obrony cywilnej. Teraz uważajcie, bo nie mam ochoty słuchać później że ktoś poświęcił się dla dobra pozostałych czyli oberwał kulkę od drugiego z was by odciągnąć uwagę zarażonych. Wracacie razem albo będziecie się musieli liczyć z moim niezadowoleniem... co dla każdego z was może mieć niemiłe konsekwencje. Czy to jasne?
Popatrzyłem Królowi w oczy.
- Jasne. Nie gwarantuję że wrócimy obaj ale nie mam zamiaru pakować nikomu kulki bo jest podejrzliwym sukinsynem. Musialbym wtedy wpakować i sobie.
Husam zerknął tylko pobieżnie na mnie i skinął głową. Przez jego twarz przebiegł uśmiech.
- Potrzebujecie jeszcze czegoś czy możecie ruszać od razu? Chciałbym żebyście wrócili w miarę wcześnie, przed zmrokiem planujemy dotrzeć do obozowiska OC.
Pierwszy odezwał się glina.
- Ja mogę ruszać w każdej chwili, samochód jest gotowy do drogi.
W sumie też byłem gotowy ale miałem mało pestek. Może w obozie coś się znajdowało na bliski dystans?
- Jakaś broń by się przydała. Siekiera, łom... Cokolwiek jakby zarażeni podeszli za blisko.
Generał wzruszył ramionami.
- A skąd ja ci mam wziąć siekierę albo łom? O narzędziach powinieneś raczej porozmawiać z Magdą
- To dajcie mi pięć minut i też będę gotowy.

***

Szybko pożegnałem się ze wszystkimi. Na koniec zostawiłem sobie Johna, zastałem go w dość intymnej sytuacji ale gdy skończył co miał zrobić przedstawiłem mu moją prośbę. Była ona tylko formalnością bo wiedziałem, że wielkolud zrobi dla dziewczyn wszystko. Po krótkiej rozmowie odszedłem na skraj obozowiska bawiąc się kluczem francuskim, który dostałem od Magdy i zadzwoniłem pod dwójkę. Zdałem raport i spytałem się czy dowiedział się czegoś nowego. Nic. Postanowiłem skorzystać z okazji i zacząłem wypytywać o parę nurtujących mnie spraw.
- A obóz dla uchodźców? Wie Pan coś o nim? Ten koło obozowiska Króla.
- Masz na myśli ten zorganizowany przez Obronę Cywilną przy ,,drobnym” wsparciu wojska?
- Zgadza się.
- Kupa ludzi, w większości cywili zgromadzona wokół budynku elektrowni. Tak po prawdzie to wojsko miało po prostu bronić elektrowni jako obiektu o znaczeniu strategicznym ale koniec końców wyrosło wokół tego całe obozowisko. Wyraźnie ktoś nieumiejętny dowodzi skoro do tego dopuścił, w tej chwili jednak sam nie wiem kto. Mają nawet dobrze zorganizowane zaplecze medyczne, jak na taką prowizorkę oczywiście i co najważniejsze do tej pory trzymali się pod naporem zarażonych bez żadnych większych ekscesów
- Wie Pan czy jest tam ktoś z bezpieki? Albo ogólnie z służb?
- Z tego co wiem jest tam ponad setka ludzi, nie licząc wojska i OC, więc jestem praktycznie pewny że ktoś może się trafić. Do tego wśród wojskowych na pewno będzie ktoś ze służb
- Da Pan radę to sprawdzić?
- Wojskowych postaram się sprawdzić, ale nikt nie legitymował cywili przebywających w obozowisku
- Jak to cywil i się nie ujawnił to dam sobie radę. Moja dezercja zdążyła odbić się echem w środowisku?
- Niewiele osób które były w kordonie wokół Aiden przeżyło, a ci którym się to udało raczej mieli zbyt dużo własnych problemów by przejmować się tą... niesubordynacją. Nie mogę jednak zagwarantować że w obozie nie będzie nikogo z Aiden, w końcu odległość nie jest aż tak duża a to jedyne w miarę bezpieczne miejsce w okolicy
- Dziękuję. Przejdźmy zatem do farmaceuty. Gdzie go znajdę i jak wygląda sytuacja w najbliższej okolicy?
- Farmaceuta przebywa na cmentarzu komunalnym w pobliżu Anesis. Wiem że to brzmi idiotyczne zważywszy na to co się dzieje wokół jednak najwyraźniej to ma jakiś sens. Ten koleś jest wystarczająco bystry by wiedzieć co robi... a przynajmniej taką mam nadzieję. Jeśli chodzi o sytuację w okolicy to niestety nie mam bladego pojęcia jak to wygląda na chwilę obecną, miasto zostało odcięte od dostaw prądu już jakiś czas temu jednak nagrania z kamer miejskich z wcześniejszego okresu nie nastrajały zbyt optymistycznie. Sądzę że w okolicy jest paskudnie, dlatego mała i mobilna grupka to najlepszy sposób by działać w tym rejonie
- Ma Pan kontakt telefoniczny z tym człowiekiem? Potrzebuję numeru lub innego sposobu by się z nim na miejscu skontaktować.
- Jego telefon nie odpowiada. Mam cichą nadzieje że oszczędza baterię, a nie dorwali go zarażeni. W każdym razie oto jego numer...
- Jak wygląda?
- Starszy, siwiejący czy może raczej wręcz łysiejący już mężczyzna. O ile ich nie zgubił to powinien chodzić w okularach. Zresztą sądzę że na cmentarzu nie spotkasz zbyt wielu ocalałych by go z kimś pomylić
- Gorzej jak go dorwali. Jeżeli dostarczę na to dowód nasza umowa obowiązuje dalej?
- Tak... choć będzie to naprawdę niepowetowana strata. Ten człowiek być może wie jak wytworzyć serum spowalniające rozwój infekcji... Sam więc rozumiesz jak bardzo cenna jest jego osoba
Starałem się ukryć zaskoczenie. Nie miałem pojęcia o serum.
- Rozumiem. Cóż... Z mojej strony to wszystko.
- W takim razie do usłyszenia... Daj znać jak tylko będziesz coś wiedział o obiekcie
- Oczywiście. Do usłyszenia.

***

Gdy dotarłem na miejsce Husam stał przy radiowozie i wyraźnie znudzony dopalał papierosa. Gdy mnie spostrzegł zaciągnął się po raz ostatni i wdeptał obcasem niedopałek w ziemię.
- Wiesz chociaż dokładnie gdzie jedziemy?
- Na cmentarz przy Anesis.
Twarz Husama wyraźnie zdradzała zdziwienie, jednak powstrzymał ciekawość i tylko wzruszył ramionami.
- W porządku... Ładny kawałek drogi, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze to powinniśmy obrócić w dwie albo trzy godziny.
- Zbierajmy się. W samym mieście może być sporo zarażonych.
Bez słowa zajęliśmy swoje miejsca, glina ruszył pozostawiając obozowisko za nami. Źle się czułem opuszczając dziewczyny ale nie obejrzałem się. Droga mijała nam spokojnie i w milczeniu. Parokrotnie musieliśmy omijać opuszczone samochody. Raz w naszą stronę wybiegła grupka licząca sobie parę osób. Kobiety i mężczyźni krzyczeli wymachując rękami w naszą stronę. Liczyli na pomoc z radiowozu, chociaż dla paruletniego dziecka trzymanego przez młodego mężczyznę. Tuż za nimi wyszła spora grupa zarażonych. Husam przyśpieszył a ja obserwowałem ich tylko pod kątem zagrożenia. Mogli mieć broń i spróbować przejąć samochód siłą. Nie zrobili tego. Obaj dawno zapomnieliśmy o chronić i służyć. Nie było mi z tym źle.
Gorzej było gdy objeżdżaliśmy małe miasteczka. Zarażeni, zatarasowane samochodami drogi i ludzie którzy potrzebowali pomocy wymuszały na arabie niezłe popisy za kółkiem. Jedno trzeba przyznać Husamowi, był lepszym kierowcą ode mnie a sam byłem w tym niezłym. Milczenie nie ciążyło mi. Powoli zaczynałem cieszyć się, że to go mam za towarzysza. Był twardy i nie próbował ratować ludzi, którzy czasem dosłownie umierali na naszych oczach. Mieliśmy swoją misję i wiedzieliśmy, że narazimy ją (i siebie) pomagając innym.
Do Anesis dotarliśmy po ponad dwóch godzinach. Gliniarz zatrzymał samochód na poboczu. Gdy sprawdzał coś na mapie lustrowałem okolicę. Po chwili zamieniliśmy się ciągle nie wypowiadając ani jednego słowa. Widząc jego minę wiedziałem, że coś nie gra. Szybko zorientowałem się co. W mieście były dwa cmentarze. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do celu. Nic. Wysłałem smsa pisząc od kogo jesteśmy i po co prosząc o podanie miejsca spotkania. Nie czekając na odpowiedź zadzwonilem do mojego informatora.
- Halo?
Dźwięk był zrozumiały ale wyraźnie zniekształcony przez jakiś metaliczny odgłos.
- Sawicki. Są dwa cmentarze, wie Pan który?
- Dwa? Farmaceuta nie sprecyzował, gdy rozmawialiśmy starał się mówić cicho i niewiele.
- Są jakieś poszlaki które mogą nam pomóc?
- W trakcie rozmowy słyszałem echo jego słów, więc pewnie ukrywał się albo w małym, pustym budynku albo w rodzinnej krypcie.
- Dziękuję będę w kontakcie.
Rozłączyłem się i po raz pierwszy od długiego czasu odezwałem do Husama.
- Ukrywa się albo w krypcie albo w małym budynku, jakieś kaplicy. Ja bym sprawdził starszy cmentarz. Wiesz który to może być?
- Jeden z nich to cmentarz komunalny, więc obstawiałbym ten drugi. Gorzej że znajduje się nie aż tak daleko od centrum miasta, więc będziemy musieli przejechać kawałek przez samo Anesis
- Sprawdźmy najpierw ten pierwszy żeby potem nie mieć hordy zarażonych na głowie.
Ruszyliśmy ponownie, kierując się na znajdujący się na obrzeżach Anesis cmentarz komunalny. Dotarliśmy bez większych kłopotów, pojedynczych zarażonych spotkanych po drodze glina po prostu omijał zostawiając ich daleko z tyłu. Same okolice cmentarza wydawały się opustoszałe, na parkingu przed nim znajdował się tylko jeden samochód. Podwładny arab od razu zawrócił, ustawiając samochód pod samą bramą cmentarza maską w stronę wyjazdu, w ten sposób przynajmniej trochę zwiększając nasze szanse w wypadku gdyby trzeba było uciekać. Gdy wysiedliśmy rzucił czymś w moją stronę. Złapałem odruchowo. Kluczyki.
- Zapasowy komplet, na wszelki wypadek.
Skinąłem głową. Gdy wsadzałem klucz francuski za pas i wyciągałem glocka Husam wyciągnął i odbezpieczył swoją klamkę. Skurwiel miał tłumik. Mój bezużytecznie był w kaburze pod pachą. Ruszyłem pierwszy w stronę kaplicy, jedynego budynku tutaj. Żwir chrzęścił pod nogami mimo, że staraliśmy się zachować cicho. Tak czy siak wątpiłem by ktokolwiek to usłyszał. Mieliśmy dobry widok na całą powierzchnię cmentarza. Praktycznie nie było szans by ktoś podszedł do nas niezauważony.
Sama kaplica była dość duża, drzwi do niej były zamknięte jednak ze środka dobiegały trudne do zidentyfikowania dźwięki - szumy, wśród których co jakiś czas dało się dosłyszeć ludzkie słowa.


Zatrzymałem się i przyłożyłem dłoń do ucha, nie wiedziałem czy Husam też usłyszał te odgłosy. Kątem oka zobaczyłem jego skinięcie głową. Obszedłem kaplicę próbując zajrzeć do środka jednak brudne szyby i półmrok panujący w środku uniemożliwiał to. Zobaczyłem tylko kontury ławek i ołtarza. Gdy kończyłem obchód coś się poruszyło. Chyba. Nie byłem pewny a ruch się nie powtórzył. Stanąłem przy drzwiach ubezpieczając gliniarza gdy ten wytrychami otwierał zamek. Otworzył jedno ze skrzydeł drzwi. Wziąłem od niego latarkę i wszedłem do środka. Pobieżnie się rozejrzałem i ruszyłem w stronę ołtarza skąd dobiegał szum. Gdzieś w połowie kaplicy zobaczyłem co to. Niewielkie radyjko leżące koło śpiwora. Wtedy poczułem dotyk czegoś twardego na potylicy i usłyszałem głos Husam.
- Rzuć broń
I zaufaj tu ludziom... Wątpiłem bym kogoś przegapił, zresztą wolałem założyć najgorsze.
- A co na to Generał? Powiesz mu, że próbowałem Ciebie zabić?
Gdy tylko skończyłem mówić nacisk na tył mojej głosy zelżał a potem usłyszałem odgłos upuszczanej na ziemię broni i dalsze słowa gliniarza.
- A teraz odwróć się powoli, trzymając ręce tak żebym je widział
Zerknąłem przez ramię jednak sytuacja była pod kontrolą, arab trzymał na muszce młodego chłopaka. Na twarzy naszego jeńca widniała barwna mieszanka przerażenia i zdeterminowania. Obszukałem kaplicę jednak poza zrolowanym śpiworem, niewielkim radyjkiem oraz kilkoma konserwami i butelkami wody mineralnej nie znalazłem nic ciekawego. Wróciłem do tamtej dwójki i podniosłem klamkę. Glock 19. Lekki, nie załadowany do pełna. Sprawdziłem magazynek. Siedem pestek a dokładnie ślepaków. Chłopak był głupi wymachując tym przed nami. Zerknąłem na lufę. Gwintowana. Będę miał pistolet do tłumika. Schowałem broń do kabury i zwróciłem się do jeńca grając tego dobrego.
podniosłeś również jego broń gdy policjant skinął ci głową wskazując na nią podbródkiem
- Jak się chłopcze nazywasz?
Chłopak spojrzał na mnie kompletnie zbity z tropu, tym kto się odezwał był Husam.
- Nie traćmy czasu na gnojka tylko ruszajmy dalej. Zakładam że to nie jest ten cały farmaceuta
Chłopak rzucił arabowi wściekłe spojrzenie. Również obciąłem mego "partnera" wzrokiem, nie nieprzyjaznym ale karcącym. Mógł mieć przydatne informacje i nie miałem zamiaru odpuścić. Przeniosłem wzrok na chłopaka trzymając pistolet w opuszczonej dłoni. Mimo widocznego w oczach i mimice strachowi odpowiedział butnym tonem.
- Jestem Maciej Gondkowski
- Nie wykonuj gwałtownych ruchów Maciek a wszystko będzie dobrze. I nie celuj do kogoś z broni nabitej ślepakami. Posłuchaj mnie, szukamy starszego mężczyzny. Widziałeś go może? Starszy, siwiejący mężczyzna, już łysiejący. Chodzi w okularach jeżeli ich nie zgubił.
- Spoko, wy macie spluwy i wy teraz rządzicie. Od początku epidemii na cmentarzu nie było nikogo poza mną, a przynajmniej ja nikogo nie widziałem. Ani żywych, ani łażących truposzczaków
- Czyli się rozumiemy. Od początku tu się chowasz? Co robiłeś wcześniej?
- Uczyłem się w liceum w Anesis, ukrywam się tutaj prawie że od początku
Chłopak mówił pewnie, zbyt pewnie jak na kogoś do kogo celuje się z broni. Nie widać było po nim nerwowych zachowań typowych gdy ktoś usiłuje ukryć prawdę, byłem jednak pewny że nie jest w pełni szczery.
- Zamknijcie się obaj na chwilę - rzucił nagle Husam
Jeżeli coś usłyszał to nie miałem zamiaru tego lekceważyć. Wprawnym ruchem wziąłem Maćka na celownik. Nic z początku nie słyszałem ale po chwili wychwyciłem dźwięki z radyjka.
- … Północ od... radiowóz, dwóch uzbrojonych... wzgórze, cała szóstka... niepotwierdzone informacje...
Spojrzałem na chłopaka.
- Parę spraw chłopcze. Mam nabitą broń i robiłem w bezpiece więc się nie zawaham. A teraz gadaj jak na spowiedzi i nie próbuj być ironiczny. Zawsze możemy pogadać z Twoimi kumplami.
Chłopak albo nie wyczuł groźby w moim głosie, albo ją zignorował - nie porzucił bowiem ironicznego tonu wypowiedzi, tym razem jeszcze bardziej wyczuwalnego niż wcześniej.
- Mogło się zdarzyć że zanim tu weszliście wybierałem właśnie numer do przyjaciela... A teraz skoro muszę trzymać ręce na widoku to nie miałem jak zakończyć rozmowy.
- To teraz powoli wyciągniesz ten telefon i mi go podasz.

Chłopak powolnym ruchem sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął z niej telefon po czym wyciągnął go w moją stronę. Przyjąłem nowoczesny aparat, faktycznie połączenie było. Na wyświetlaczu widniała nazwa kontaktu "Kuba". Nacisnąłem na dotykowej klawiaturze ikonkę odpowiedzialną za głośnik i się odezwałem do mego rozmówcy.
- Czego chcecie?
- Chyba trzeba by nieco odwrócić pytanie, prawda? Kim jest ten człowiek którego szukacie i dlaczego podczas gdy wszystko się pierdoli wy zajmujecie się szukaniem jakiegoś starego pierdziela? - głos mojego rozmówcy zdradzał że jest on najprawdopodobniej niewiele starszy niż Maciek
- Wiecie czego chcemy. A szukamy kolegi bo nie jesteśmy bandą przestraszonych dzieciaków i nie zostawiamy swoich. Ponawiam pytanie.
- Może i faktycznie jesteśmy przestraszeni całym tym syfem który mamy wszędzie wokół - rozmówca wyraźnie spoważniał, wydawał się przez to nieco starszy - Ale zapewniam cię, że też nie zostawiamy swoich. Tym czego chcemy są jedzenie, amunicja i leki. Nie jesteśmy głupi i nie weźmiemy wszystkiego, nie jesteśmy mordercami. Dalszą rozmowę proponuję odłożyć do momentu gdy zobaczymy się twarzą w twarz.
- Nie Kubuś bo masz na przeciwko siebie dwóch uzbrojonych morderców. Jak się spotkamy zginiesz.
Rozłączyłem się i dla pewności upewniłem się, że radio jest tylko nastawione na nasłuch. Telefon ustawiłem na wibrację.
- Przestrzelmy mu nogę, upewnijmy się jak są uzbrojeni i gdzie są a potem ich zabijmy.
- Bardziej humanitarne byłoby po prostu go zastrzelić, ale jak wolisz.
Na twarzy chłopaka na sekundę odbiło się zaskoczenie. Po kapliczce rozległ się wytłumiony odgłos wystrzału a Maciek padł na ziemię wyjąc z bólu.
- Obstaw drzwi.
Wydałem krótką komendę policjantowi i uklęknąłem przy chłopaku. Rozszerzone oczy, rozbiegane spojrzenie, pot na czole i jęki. Szok, nic od niego nie wydobędę.
- Pizda. Nic nie powie. Zostawię włączony telefon przy nim i spadamy.
Wybrałem ostatnie połączenia. Kuba nie odebrał, podobnie Misia. Reszta rozmów była przed epidemią. Dupa. Mój plan szlag trafił. Chwilę męczyłem się wysyłając na tym nowoczesnym gównie smsa do tamtej dwójki. Nie przejmowałem się, że czasem wciskałem nie tą literę, którą chciałem.
“chłoptaś wykrwawia się w kościele, jeszcze dycha”
Wstałem i rzuciłem telefon na ziemię. Zmiażdżyłem go obcasem. Spojrzałem na araba.
- Dawaj partner.
- Myślałem, że będziesz się jeszcze z godzinę pierdolił - odpowiedział Husam cierpko po czym rzucił ostrożne spojrzenie za drzwi. - Nie widzę nigdzie gnojków
- Dawno nie pierdoliłem. Zaczną walić jak mają z czego. Jeden biegnie drugi osłania.
Husam wzruszył ramionami po czym ruszył pierwszy. Odsłonięty kawałek pokonał sprintem po czym zanurkował pomiędzy groby, jednak spodziewany ostrzał nie nadszedł. Dołączyłe, do niego podczas gdy to on osłaniał, po czym ponownie policjant ubezpieczany przeze mnie ruszył dalej. W ten sposób dotarliście do bramy. Trzeba przyznać że potrafiliśmy się zgrać naprawdę świetnie. Widok jaki zastaliśmy był gorszy niż strzały na które czekaliśmy. Gówniarze spuściły powietrze z opon a otwarta maska świadczyła, że i tam się bawili. Podobnie wyglądał drugi samochód. Zajebiście. Przez jakichś nastolatków utknęliśmy na tym zapiździewie.
- Będą przy kaplicy, ktoś beknie.
- Zapierdole gówniarzy, po prostu ich zapierdolę.
Po raz pierwszy w głosie araba usłyszałem autentyczną złość. Wzruszyłem ramionami.
- Postrzel wszystkich i zostaw. Ja będę osłaniał, nie chce hałasu narobić.
Husam skinął głową i osłaniany przeze mnie ruszył w stronę kaplicy. Poruszaliśmy się ostrożnie wykorzystując maksymalnie nikłą osłonę nagrobków. Gdy niemal byliśmy przy tylnej strzale kaplicy usłyszałem huk strzału karabinowego. Jeden z nagrobków rozpadł się na kawałki, jeden z nich rozciął mi brew. Po sekundzie nie widziałem już nic przez zalane krwią lewe oko. Arab padł na ziemię. Zadziałałem intuicyjnie na podstawie paru przesłanek. Walili najprawdopodobniej z karabinu myśliwskiego jak Major, wolno strzelnego i z małą ilością naboi. Za to nagrobki nie dawały przed nim żadnej osłony. Rzuciłem się w stronę kaplicy by być osłoniętym chociaż z jednej strony i oddałem strzał na ślepo w stronę z której do nas walili w ramach ognia zaporowego. Poczułem jak ktoś, pewnie Husam łapie mnie za kostkę ciągnąc w dół. Nie poczułem upadku. Nie usłyszałem też drugiego strzału. Osunąłem się w mrok.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 13-02-2013 o 13:07.
Szarlej jest offline  
Stary 13-02-2013, 16:51   #10
 
Hikari's Avatar
 
Reputacja: 1 Hikari nie jest za bardzo znanyHikari nie jest za bardzo znany
Dzień w którym nadeszli umarli - Ostatni rycerz w ariergardzie

<img src="http://img651.imageshack.us/img651/7081/hl600.gif" width="650">
<table width="600" align="center"><td>
<img src="http://img14.imageshack.us/img14/149/85718544.gif" style="float:left">
<p align="justify">
any rycerza wygoiły się znacznie szybciej niż wszyscy się spodziewali, bez wątpliwości była to zasługa opieki balwierza i warzonych przez niego lekarstw. Aby choć trochę spłacić swój dług wdzięczności Artur postawił sobie za punkt honoru zapewnić bezpieczeństwo w obozie, którego jedynym obrońcą wydawał się być ciemnoskóry mężczyzna nazywany Husamem. Więc, gdy tylko odzyskał większość sił zaczął patrolować niewielki obóz w którym się znaleźli, nie pozwalając wedrzeć się do środka żadnemu nieumarłemu. System alarmowy umieszczony na granicy lasu znacznie ułatwiał pracę informując w którym miejscu konieczna była natychmiastowa interwencja. Jednak nacierająca plaga rosła z każdym kolejnym dniem i bez pomocy Husama, który na rozkaz lokalnego władcy, która Mikołaja, opuścił teren obozu razem z Sawickim, rycerz nie mógł poradzić sobie z wdzierającymi sie ze wsząd intruzami.
Wycofując się w stronę obozu by zaalarmować króla, że nie jest już w stanie odpierać nadchodzącej hordy Artura zatrzymał krzyk. Ola najwyraźniej postanowiła znowu zignorować prośby mieszkańców obozu i obserować jak samozwańczy obrońca rozprawia się z zarażonymi, a widok zbliżającego się jej stronę truposza, który musiał w jakiś sposób ominąć alarm, sprawił, że Artura ogarnął strach jakiego dotąd nie odczuwał stając z nimi twarzą w twarz do walki. Dziewczynka zdawała się być zbyt zszokowana widokiem intruza, by się poruszyć. Bez chwili zastanowienia rycerz ruszył biegiem w stronę napastnika próbując krzykiem ściągnąć jego uwagę na siebie. Przypuszczenia, że wskrzeszeńcy bardziej polegają na słuchu niż wzroku wydawały się prawdziwe - trup zamarł w pół kroku i odwrócił się w stronę szarżującego na niego rycerza. Dało to wystarczająco czasu by skrócić dzielący ich dystans na odległość miecza i oddzielenie głowy plugastwa od ciała, na dobre eliminując zagrożenie. Nie oznaczało to jednak że sytuacja uległa poprawieniu, zewsząd zbliżali się bowiem nowi przeciwnicy. Od strony obozu dobiegł ostrzegawczy krzyk, najwryaźniej pozostali również zorientowali się że grozi im niebezpieczeństwo. Ola natomiast złapała Artura za lewą rękę, wyraźnie przerażona.
Serce rycerza dalej biło jak oszalałe, myśl że przez jego niedopatrzenie naraził na niebezpieczeństwo wszystkich w obozie nie dawała mu spokoju. W tej chwili nie mógł okazać po sobie strachu, jako obrońca wszystkich tutaj obecnych musi nieść nadzieję w chwilach zagrożenia. Starając się uspokoić emocje zwrócił się do Oli z lekkim uśmiechem

- Nie musisz się już bać, wszystko będzie wporządku. Teraz chodź, musimy udać się jak najszybciej do reszty.

Dziewczynka skinęła głową w odpowiedzi mocniej chwytając rękę rycerza, szukając w ten sposób bezpieczeństwa. Droga do obozu była wystarczająco krótka, by dotrzeć do niego nim zostaliby odcięci przez coraz większą masę wdzierających się zmarłych. Sytuacja w obozowisku wyglądała gorzej niż Artur się spodziewał. Na miescu okazało się, że najeźdźcy zdąrzyli już wedrzeć się wystarczająco głęboko by rozdzielić pakujących się w pośpiechu mieszkańców na dwie grupy. Należało podjąć szybką decyzję, a takie nie żadko w efekcie bywają tragiczne jednak cóż można na to poradzić gdy czas jest na miarę złota. Rzuciwszy szybkie spojżenie na przerażoną Olę, ruszył w stronę wehikułu Magdy, po czym zwrócił się do małej

- Wejdź do środka i poczekaj tam na mnie, nawet nie zauważysz kiedy wrócę.

Ola z pewną niechęcią puściła dłoń Artura, niepewnie zerkając jak wyciągając miecz rusza naprzeciw masie ożywieńców powoli zalewającej cały teren. Grupie z drugiego krańca obozu udało się go bezpiecznie opuścić, jednak złe moce sprzysięgły się przeciw królowi uniemożliwiając poruszenie jego pojazdu. Mijając Magdę, która skończyła zabezpieczać źródło energii wewnątrz wozu, Artur poinformował ją, że zamierza powstrzymać atakujących na tyle, by król mógł bezpieczenie opuścić teren.
Walka z niezliczonym wrogiem przypomniała rycerzowi chwilę gdy źli ludzie zaatakowali dom jego przyjaciela. Wtedy również odniósł wrażenie że to miecz go prowadzi a nie odwrotnie. Ostrze przecinając powietrze śpiewało pieśń o odwadze, a umarli drżeli i padali pod naporem celnych ciosów. Król nie był jednak w stanie zmusić wehikułu do pracy, przesiadł się więc do pojazdu Magdy. Zdawało się już że umarłych jest zbyt gdy dziewczyna ruszyła gwałtownie w tył roztrącając ich, co pozwoliło Arturowi wsiąść bezpiecznie do środka.
</p></td></table>


<table width="600" align="center"><td>
<img src="http://img545.imageshack.us/img545/1807/31556930.gif" style="float:left">
<p align="justify">
idać było że Magda ma wprawę w kierowaniu pojazdem, chociaż tył pojazdu był naprawdę mocno dociążony tajemniczą maszynerią udało się jej wyjechać z obozowiska taranując kilku zarażonych po drodze. Dopiero tutaj, po opuszczeniu lesistego obszaru widać było prawdziwą grozę położenia w którym się znaleźliście - zarażonych były dziesiątki, większość zwabiona hałasem zmierzała w waszą stronę. Na ten widok Magda się nie zatrzymała wiedząc jak mogłoby się to skończyć, ale wyraźnie zbladła

- Mój Boże... co to ma znaczyć?

Z odpowiedzią pośpieszył jej król Mikołaj, bardziej zamyślony niż wystraszony

- Najwyraźniej zniszczenie Aiden wywołało wystarczająco duży hałas by ściągnąć zarażonych z naprawdę dużego obszaru. Obawiam się że przebicie się bezpośrednio do placówki gwardii jest niemożliwe, będziemy musieli jechać okrężną drogą. Kieruj się na Aiden, mając przewagę szybkości dotrzemy tam szybciej i być może uda nam się znaleźć lukę w pierścieniu zarażonych wystarczająco dużą by się przebić

Magda bez słowa zaakceptowała polecenie, zawróciła taranując kolejnego zarażonego i ruszyła w kierunku zniszczonego miasta. Słowa króla faktycznie były prawdą, im mniejsza odległość dzieliła was od miasta które z takim trudem udało wam się opuścić tym mniej umarłych widać było w okolicy. Artura dręczył nieokreślony niepokój, powrót na miejsce katastrofy przywoływał niejasne wspomnienia, Ola również stawała się niespokojna, aż w końcu spytała

- Czy z mamą wszystko w porządku?
- Oczywiście, jest z nią łowczy Kovalsky. - odpowiedział Artur, wyrwany z myśli przez nagłe pytanie - To człowiek honoru jakich mało i z pewnością nie pozwoli by twojej mamie stała się choćby najmniejsza krzywda
- Pan Kowalski był z nami gdy tatusiowi stała się krzywda... A teraz mama zniknęła tak samo jak on. Boję się... - po tonie głosu łatwo dało się ocenić że mała była na granicy płaczu

Artur widząc rozpacz dziewczynki przytulił ją, by dodać jej trochę otuchy.

- Nie musisz się obawiać tym razem pan Kovalsky ma do pomocy innych na których również można polegać. Pamiętasz lekarzy, którzy się nami opiekowali, prawda? Mnie również możesz zaufać, masz moje słowo, że puki żyję, dołożę wszelkich starań byś mogła zobaczyć się ze swoją mamą

Ola przez te wszystkie dni prawdopodobnie starała się tłumić emocje, teraz natomiast wreszcie mogła dam im upust. Rozpłakała się tuląc się do Artura, z trudem poprzez szlochanie zdołała jednak odpowiedzieć

- Nie chcę... by ktokolwiek znikał... Ani pan... Ani pani Magda... Ani pan Mikołaj... To wszystko jest takie straszne... I ci źli ludzie którzy chcieli nas skrzywdzić... i te potwory które jedzą ludzi... Nie chcę by komuś stała się krzywda... Wszyscy byli dla mnie mili ale ja wiem... że też się bali tych potworów.

Wszystkie te okropieństwa, których doświadczyła niewinna istotka w jego ramionach, sprawiały że Arturowi krajało się serce.

- To prawda, że potwory są straszne, ale to co przeraża mnie bardziej to myśl, że mógłbym stracić kogokolwiek z was. Ta myśl właśnie dodaje mi odwagi by walczyć, dlatego nie pozwolę by stała się wam krzywda.

Słowa rycerza przyniosły pożądany skutek, dziecko uspokoiło się wyraźnie słysząc te zapewnienia. Dziewczynka otarła oczy i uśmiechnęła się próbując wyraźnie pokazać jak jest dzielna, jakby w ten sposób próbując Arutowi pokazać żeby się nie martwił

- Widzisz? Nie ma się o co martwić, gdy Artur jest w pobliżu - zagadnął król - Jestem pewien że pozostali także skierują się do obozowiska przy elektrowni, więc jeśli wszystko dobrze pójdzie to gdy tam dotrzemy to będą już na nas czekać
</p></td></table>
<img src="http://img856.imageshack.us/img856/5228/hl2600.gif" width="650">
 
__________________
In mad a world only the mad are sane.
~Akira Kurosawa

Ostatnio edytowane przez Hikari : 21-02-2013 o 14:21. Powód: brakujący tag bbc
Hikari jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172