Domeric był zadowolony z efektu końcowego, czyli rozgromienia dzikusów. Stąd nie wyciągnął konsekwencji. Bardziej od niego zadowolony był chyba jedynie Niedźwiedź. Który zabił przynajmniej czterech ludzi z klanów. Młody Bolton jednak chciał zaatakować dopiero gdy klany wyrznęłyby się nawzajem. Pan ojciec nauczył go wielu rzeczy... Niedźwiedź jednak robiący różnice w każdym starciu wręcz, pokrzyżował te plany.
-Kiedyś zginiesz przez swoją porywczość. W ten czy inny sposób.-zasugerował co myśli o tego typu wypadach Domeric. -Gdybyśmy wyczekali tamci by nie uszli.-wskazał głową na oddalających się jeźdzców.
-Wybacz panie.-rzucił Niedźwiedź klękając na jedno kolano. Wiedząc jednocześnie że Boltonowie obdzierają ze skóry za mniejsze przewiny. Wiedział też jednak że młody dziedzic ma do niego słabość. Ponadto wygrali, a zwycięzców się nie sądzi. Nie należało jednak przeciągać struny.
-Wybaczyć to ci może Cichy spójrz na jego ramię. Koń Jąkały już raczej tego nie zrobi. Cichy niech Jąkała to opatrzy. Od teraz trzymasz się z tyłu. A ty wskakujesz z kolei na konia Niedźwiedzia.-zarządził samemu zsiadając. Wyciągnął swój piękny sztylet czas "pomóc" rannym klanowiczom. Potem odjechali w stronę obozu... Jeśli ktoś za nami podąży tym lepiej wciągniemy go w zasadzkę. Jeśli nie czas wrócić na drogę do stolicy... A może po drodze znajdą tą kobietę. Potem coś usłyszał krzyk? A może ryk w oddali. |