Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2012, 23:41   #290
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krasnolud w białym pancerzu już miał zamiar odpowiedzieć Kenningowi, ale... Elarghoth wtrącił się w rozmowę wylewnie dziękując za pomoc. Zapewne uczynił to po to, by nie wywoływać konfliktu w obecnej chwili.
Po czym razem z zacietrzewionym krasnoludem oddalili się od drużyny.
Nie było jednak teraz czasu na debatowanie, trzeba było działać by uciec z miasta, zanim zostanie ono pochłonięte.

Niestety magia cudownej laski Sidiousa była ograniczona, ładunków starczyło na siedem skrzydlatych bestii, które ciężko było rozdysponować na wszystkich. I co gorsza, Vinc pomylił się w swych przypuszczeniach. Nietoperze były w stanie unieść jedną osobą o ludzkiej posturze.
Pierwszego nietoperza obsadzono pospołu Cypiem i Romualdem. I skrzydlata bestia wraz krzykami radości kendera, oraz piskami strachu poety wzbiła się w powietrze.
Kolejnego nietoperza objęła Krisnys. Bardka wszak była kobietą, którą rycerscy mężczyźni ( od groma ich było w tej drużynie, jak się okazało) winni byli ją chronić. Tak więc poleciała jako następna.
Katrina nie chciała polegać na rycerskości mężczyzn, Gaspaccio nie chciał zostawiać jej samej.
Tak więc nietoperze numer trzy i cztery zostały obsadzone przez Nyhma i Kenninga.
Pozostały trzy skrzydlate bestie, ale... jedna nie udźwignęłaby Vincenta. Dlatego też zaczęła się krótka kłótnia zakończona decyzją iż smokowaty poleci uwiązany za pomocą lin do trzech nietoperzy, a Katrina oraz Gaccio udadzą się dachami. Szlachcic bowiem uparł się, że złodziejki samej nie zostawi. I nie trafiały do niego żadne argumenty, nawet te wbijane za pomocą pałki. Ogłuszyć się bowiem nie pozwolił.

Wyruszyli jedni drogą powietrzną, inni lądową.
Grupa nietoperzy ewakuująca Romualdo czuła się względnie bezpieczna w przestworzach. Wszak mgły kłębiły się pod nimi otulając fragmenty miasta swymi oparami, wśród których widoczne były błyski magicznych eksplozji. Przemieszczali się szybko w kierunku granic miasta ścigając się z trudnym do pokonania przeciwnikiem jakim był czas.

Nagle z rykiem przed drużyną wyłonił się z kanału otulonego mgłą, demon o potężnej posturze.


Skrzydlata bestia niemalże smoczym pysku pokrytym kostnym pancerzem i z potężnymi rogami, przyglądała się lecącej drużynie, która właśnie znalazła się na kursie kolizyjnym z potworem. Nietoperze zapiszczały przerażone widokiem i zaczęły skręcać na boki, by ominąć potwora. Ten zaś wykonał zamaszysty zamach łapą. Większość nietoperzy uniknęła ciosu, zwinnie rozpraszając się na boki. Większość, ale nie wszystkie... Te najbardziej obciążone miały trudności z manewrowaniem. W dodatku spanikowana trójka nietoperzy do których był przywiązany Vinc miała trudności z grupową współpracą. Obecnie każdy z nich chciał uciekać, ale w inną stronę.
Także i nietoperz niosący dwie osoby nie był dość szybki.
Szponiasta łapa uderzyła w skrzydlatych uciekinierów. Nietoperz z Romualdo i Cypiem przyjął na siebie cios, po czym poleciał wprost na jeden z dachów pobliskiego budynku. Awaryjne lądowanie było bolesne i głośne. Co prawda to umierający nietoperz przyjął na siebie główne impet uderzenia, to i kenderowi się oberwało. Żebra bolały, w głowie szumiało. Lecz większym problemem był Romualdo. Z rozciętego czoła płynęła krew, a sam poeta wydawał się być nieprzytomny.

Z trójki nietoperzy niosących Drakano, tylko jeden uniknął uderzenia łapy bestii. Jednak obciążony młodym zaklinaczem nie mógł utrzymać się w powietrzu. I lotem koszącym zbliżał się coraz szybciej do dachu pobliskiego budynku desperacko próbując utrzymać się w powietrzu... i bezowocnie.
Uwiązany poniżej niego Vinc miał jednak możliwość “wylądowania” jako pierwszy. I o tyle spektakularnie co bezpiecznie upadł na dach domostwa.
O tyle obaj mieli szczęście, zarówno w Vinc jak i Romualdo z Cypiem, że dachy w które uderzyli były stosunkowo płaskie, tak więc nie groziło im ześlizgnięcie się z nich.
Choć Vinc mógł się obawiać o stan swej głowy, bo tuż przed nim, w dziwnej pozycji siedziało coś...
Było to małe stworzonko, o połowę mniejsze od Cypia.



I wyglądało jak krzyżówka, aligatora z ćmą ubrana w czerwoną zbroję. Zwid odezwał się do zaskoczonego Drakano syczącym głosem.- Co się gapisz, wróżka żeś nie widział?

Podczas gdy rozbitkowie mieli własne problemy, pozostała trójka oddalała się. Co gorsza w nieodpowiednim kierunkach. Z nietoperzy jedynie kenningowy zwierzak zachował dobry tor lotu. Pozostałe bestie unosiły Krisnys i Nyhma w kierunku pochłanianego przez mgłę miasta. Niestety jedynym, który mógłby wydać rozkazy bestiom, był Vinc. Tak więc byli unoszeni przez zwierzaki w kierunkach, w większości, wielce niedogodnych. I musieli coś z tym zrobić.
Zaś olbrzymi demon zaklinowany w pomiędzy budynkami, uderzeniami pięści kruszył swe więzienie, jakim były te budowle.

Droga lądowa wydawała się być trudna i czasochłonna. I była taka dla Gaspaccia. Szlachcic na wąskim dachu radził sobie nieco gorzej od Katriny. Choć magiczny przedmiot, którym go wsparła pozwalał dotrzymać jej tempa. Gaspaccio więc podążał za Katriną, która przeskakiwała z dachu na dach zwinnie niczym wiewiórka. Uliczki nie stanowiły problemu, natomiast kanały przecinające Venetticę stanowiły już wyzwanie. I tu dwójka wędrowców traciła najwięcej czasu. Ale przecież właśnie czasu mieli najmniej.
Wkrótce też zbliżyli się do zakrytego mgłami obszaru, w którym to jednak nie pojawiały się magiczne wyładowania, a więc nie były one efektem Srebrnej Mgły. Obszar wydawał się więc bezpieczny, a jego przekroczenie koniecznym, jeśli szybko chciało dotrzeć poza mury miejskie.

Gdy wdrapali się na kolejny wysoki dach, kolejnego budynku, oboje zamarli na moment. Bowiem... spóźnili się. Pół budynku na którym to stali zostało... pożarte... znikło bez śladu. Reszta dzielnicy, poprzez którą zamierzali dostać się bezpiecznie poza mury miasta zmieniała się w zasnute czarnymi chmurami


"pustkowia bólu i rozpaczy", okolone dookoła lawą, która łącząc się z morzem wytwarzała ową mgłę ukrywającą tą ponurą niespodziankę na ich drodze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-06-2012 o 15:55. Powód: poprawki
abishai jest offline