| C.D - Piękna, prawda? - szepnęła Loana. - Co piękna? Nie mamy czasu, do doków daleko. Prowadź Loano. Statek czeka.
- Tu jest Twój statek, na siedem gwiazd! - wskazała łódź przed nimi.
- To?! To pływa? Loano... To...
- To zabierze Twój blaszany zad w morze. Wszystkie statki są niedostępne. Nie ruszą się z portu. Ale takim, rybackim łodzią dalej wolno wychodzić w morze. To jedyny sposób.
Gustav jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem od kobiety do łodzi, w końcu spoglądając beznadziejnie w kierunku stłoczonych za ich plecami najemników. - Mam nadzieje, że lubicie rybki... - mruknął wyraźnie niezadowolony, na co półelfka sapnęła głośno. - Pływałeś na gorszych, Gustavie. Nie udawaj takiej szlachetnej wozidupy. Poczekajcie, sprawdzę czy kapitan... - Na smoczy zad, ta krypa ma kapitana?!
- Zaraz będzie miała dodatkową kotwicę jeśli nie nabierzesz rezonu, Gustavie. - chłodny niczym ostrze głos Loany przywołał rycerza do porządku. Spoglądał z naburmuszoną miną, jak wchodzi ona na pokład, a po chwili przywołuje ich gestem dłoni. - To Celisb. Kapitan tej łodzi. - przedstawiła brodatego mężczyznę, o przerzedzonej czuprynie i buraczanym nosie, który właśnie pocierał energicznie poczerwieniały policzek. - Celisb przez chwilę myślał, że jest to idealny moment do negocjacji ceny naszego transportu, ale myślę, że doszliśmy ostatecznie do porozumienia. Nie mylę się, Celisbie?
- Si wi, Paniusiu... Si wi... Już pakujta się no pod budę i siedźta cicho. Bedzieta tak głośno godac, to pobudzita wszystkie morskie bestyje.
- Obyś już więcej nie budził innej bestii, kapitanie. - rzuciła pouczającym tonem Loana, po czym ruszyła w kierunku „budy”.
Drzwi trzymały się chyba na słowo honoru, gdyż zawiasy wstawione w zmurszałą deskę nie wydawały się posiadać takich właściwości. Pomieszczenie okazało się jednak dość przytulne. Przynajmniej dla zmordowanych trudami wieczoru najemników. Ułożyli swoje toboły, jak i samych siebie po kątach ciasnej, przeszytej smrodem ryb izdebki. Spojrzenie wszystkich padło na Gustava i siedzącego tuż obok nich Coena.
Alchemik przez chwilę wpatrywał się w podłogę z miną zbitego psa. Drgnął lekko, kiedy chrząknięciem rycerz przypomniał mu o otaczającym go świcie. - A no ten, no tak...
- Ruuuszamy! - dał znać kapitan zza drzwi. W tym samym momencie, rudowłosy wyciągnął na wierzch skórzaną tubę na zwoje. Zręcznym ruchem wydobył z jej wnętrza kilka starych, pożółkłych stronic o porozdzieranych brzegach. - Oto fragmenty księgi Uzdrowicielki. Wziąłem tego... tyle ile zdołałem. Ale to i tak na nic... Ona... One go obudziły. Obudziły Alabashaaran. Pożeracza Dusz. - po jego policzkach pociekły łzy.
Gustav zacisnął dłoń na jego ramieniu. - Coenie, nie wpadaj w panikę. Mów, od początku.
- Stronice te mówią o straszliwym duchu... Alabashaaran. Który żywi się duszami śmiertelnych istot. Jego głód jest tak wielki, iż wprawił w osłupienie najstarszych Bogów, którzy pozbawili go wszelkiego kształtu, ciała. Zrzucili go na ten plan, zaklinając jego duszę w kamieniu. - recytował, odkładając na bok kolejne stronice. Każdy z najemników mógł śmiało sięgnąć po jedną z nich i o ile rozumiał on język, w którym zostały słowa te zapisane, dowiedzieć się prawdzie słów alchemika. - Choć nękany był on wiecznym głodem, po całych wiekach zapragnął mieć w końcu własne ciało. Nie zostało to dokładnie opisane, jednak znalazł on sposób i nawiedził już kiedyś te ziemie w cielesnej postaci. Zbudzony przez pierwszą ze swych kapłanek, która oddała mu swe ciało. Temu, kto przyjmie w swe ciało jego ducha gwarantował niesamowitą, zakrawającą na boską siłę. I nie mówię tutaj o krzepie... Jest to moc nieosiągalna dla śmiertelnika. Czy to najznamienitszego maga, czy też najczystszego ze sług potężnego bóstwa. Moc dziesiątek tysięcy istnień, zaklętych w jedno. Przebudzić go miało rytualne poświęcenie tysiąca dusz. Co jak mi się wydaje, ten tego.. widzieliśmy jakiś czas temu. Mówiąc rytualne, nie mam na myśli konkretnego obrządku. Alabashaaran żywi się śmiercią... A im więcej jej otrzyma, tym dalej sięgają jego macki. Wcześniej zamek, teraz zapewne w jego łapy wpadnie dusza każdego, kto ducha wyzionie w obrębie setek kilometrów. A i to będzie postępowało coraz dalej. Jesteśmy zgubieni... Zgubieni! One go przebudziły... Kapłanki. Seere! To one... - schował twarz w dłoniach.
Gustav oszołomiony popatrzył po najemnikach. Przestraszonym głosem zapytał w końcu: - Czyli Seere przyjęła w swoje ciało Alabashaaran? Posiada teraz jego moc?!
Szlochy alchemika ucichł nagle, po czym poderwał głowę do góry. - Nie! Nie mogła... Tutaj jest o tym napisane! - niczym szaleniec, zaczął rozrzucać kolejne stronice, szukając jednej, jedynej informacji. - Tak! Przebudziły go, a więc żywić się duszami śmiertelników będzie... Ale by przyjąć go w swoje ciało potrzebują czegoś więcej.
- Czego? - wtrąciła w końcu Loana. - Aby władzę nad Alabashaaran zdobyć, należy zgromadzić relikwie Pierwszej. Tej, która przyjęła w swe ciało jego ducha, i która wraz z nim upadła po raz pierwszy. Nie z ręki Bogów, a za sprawą śmiertelnych. Cztery artefakty, które wieki temu ukryte zostały w tajemnych sanktuariach, niedostępnych dla innych wyznawców Pożeracza.
- Skąd pewność, że czarownica ich nie zgromadziła?
- Żyjemy. To jedyny, niepodważalny dowód. - odpowiedział twardo alchemik. - Jeśli tak... Cóż jeszcze mówią te stronice? Zdradzają gdzie ukryte zostały te artefakty?
- Ten, no tego... cała kniga pewnie i zdradza...
- Jak to cała?! To co mamy?! Na zamku został mój Pan. Gadajże alchemiku!
- „Dłoń, tej która Pierwszą się stała, ucięto kryształowym ostrzem i zaniesiono do groty wyspy Alivianoru, gdzie już po wsze czasy pod strażą miała pozostawać.” - odczytał na głos słowa z kartki. - To tego... tyle. To ostatnia ze stronic, które wydarłem. Pozostałe został w księdze... No i tego. Ale może istnieje inny sposób aby dowiedzieć się gdzie ukryto pozostałe?!
- Aliv... Że jakiej? To w ogóle część Moonshae?
- To nazewnictwo... - wtrąciła się zamyślona Loana. - To jeszcze z języka pierwszych przybyszów. Stare, od wieków nieużywane nazewnictwa.
- Więc, którą wyspę dawni zwali Alivi... Aliviana... Alivia
- Alivianor. Tego nie wiem Gustavie. I jeśli mamy się tego dowiedzieć, musimy zasięgnąć wiedzy starych woluminów... Naprawdę starych.
- A więc idź do naszego zacnego kapitana i wyznacz kurs...
- To nie takie proste, Gustavie. Te księgi. Na pewno były częścią księgozbioru Caer Calidyrru...
- Co?! Mamy tam wrócić?
- Nie. Księgozbiór był w posiadaniu wieży magów... Która...
- Która spłonęła... - dokończył głosem pełnym grozy.
Na długą chwilę zapadła cisza. Ani Randal ani Baelraheal w swej wiedzy nie mogli znać prawdziwej nazwy Alivianoru, wiedzieli jednak coś, czego świadoma musiała być i Loana. - Mbarneldor. - jęknęła niemal. - Tam księgi szukać musimy. W enklawie elfów.
__________________ "...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys" |