Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2012, 16:39   #101
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
C.D

- Piękna, prawda? - szepnęła Loana.
- Co piękna? Nie mamy czasu, do doków daleko. Prowadź Loano. Statek czeka.
- Tu jest Twój statek, na siedem gwiazd! - wskazała łódź przed nimi.
- To?! To pływa? Loano... To...
- To zabierze Twój blaszany zad w morze. Wszystkie statki są niedostępne. Nie ruszą się z portu. Ale takim, rybackim łodzią dalej wolno wychodzić w morze. To jedyny sposób.

Gustav jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem od kobiety do łodzi, w końcu spoglądając beznadziejnie w kierunku stłoczonych za ich plecami najemników.
- Mam nadzieje, że lubicie rybki... - mruknął wyraźnie niezadowolony, na co półelfka sapnęła głośno.
- Pływałeś na gorszych, Gustavie. Nie udawaj takiej szlachetnej wozidupy. Poczekajcie, sprawdzę czy kapitan...
- Na smoczy zad, ta krypa ma kapitana?!
- Zaraz będzie miała dodatkową kotwicę jeśli nie nabierzesz rezonu, Gustavie. -
chłodny niczym ostrze głos Loany przywołał rycerza do porządku. Spoglądał z naburmuszoną miną, jak wchodzi ona na pokład, a po chwili przywołuje ich gestem dłoni.
- To Celisb. Kapitan tej łodzi. - przedstawiła brodatego mężczyznę, o przerzedzonej czuprynie i buraczanym nosie, który właśnie pocierał energicznie poczerwieniały policzek. - Celisb przez chwilę myślał, że jest to idealny moment do negocjacji ceny naszego transportu, ale myślę, że doszliśmy ostatecznie do porozumienia. Nie mylę się, Celisbie?
- Si wi, Paniusiu... Si wi... Już pakujta się no pod budę i siedźta cicho. Bedzieta tak głośno godac, to pobudzita wszystkie morskie bestyje.
- Obyś już więcej nie budził innej bestii, kapitanie. -
rzuciła pouczającym tonem Loana, po czym ruszyła w kierunku „budy”.
Drzwi trzymały się chyba na słowo honoru, gdyż zawiasy wstawione w zmurszałą deskę nie wydawały się posiadać takich właściwości. Pomieszczenie okazało się jednak dość przytulne. Przynajmniej dla zmordowanych trudami wieczoru najemników. Ułożyli swoje toboły, jak i samych siebie po kątach ciasnej, przeszytej smrodem ryb izdebki. Spojrzenie wszystkich padło na Gustava i siedzącego tuż obok nich Coena.
Alchemik przez chwilę wpatrywał się w podłogę z miną zbitego psa. Drgnął lekko, kiedy chrząknięciem rycerz przypomniał mu o otaczającym go świcie.
- A no ten, no tak...
- Ruuuszamy! -
dał znać kapitan zza drzwi. W tym samym momencie, rudowłosy wyciągnął na wierzch skórzaną tubę na zwoje. Zręcznym ruchem wydobył z jej wnętrza kilka starych, pożółkłych stronic o porozdzieranych brzegach.
- Oto fragmenty księgi Uzdrowicielki. Wziąłem tego... tyle ile zdołałem. Ale to i tak na nic... Ona... One go obudziły. Obudziły Alabashaaran. Pożeracza Dusz. - po jego policzkach pociekły łzy.
Gustav zacisnął dłoń na jego ramieniu.
- Coenie, nie wpadaj w panikę. Mów, od początku.
- Stronice te mówią o straszliwym duchu... Alabashaaran. Który żywi się duszami śmiertelnych istot. Jego głód jest tak wielki, iż wprawił w osłupienie najstarszych Bogów, którzy pozbawili go wszelkiego kształtu, ciała. Zrzucili go na ten plan, zaklinając jego duszę w kamieniu. -
recytował, odkładając na bok kolejne stronice. Każdy z najemników mógł śmiało sięgnąć po jedną z nich i o ile rozumiał on język, w którym zostały słowa te zapisane, dowiedzieć się prawdzie słów alchemika. - Choć nękany był on wiecznym głodem, po całych wiekach zapragnął mieć w końcu własne ciało. Nie zostało to dokładnie opisane, jednak znalazł on sposób i nawiedził już kiedyś te ziemie w cielesnej postaci. Zbudzony przez pierwszą ze swych kapłanek, która oddała mu swe ciało. Temu, kto przyjmie w swe ciało jego ducha gwarantował niesamowitą, zakrawającą na boską siłę. I nie mówię tutaj o krzepie... Jest to moc nieosiągalna dla śmiertelnika. Czy to najznamienitszego maga, czy też najczystszego ze sług potężnego bóstwa. Moc dziesiątek tysięcy istnień, zaklętych w jedno. Przebudzić go miało rytualne poświęcenie tysiąca dusz. Co jak mi się wydaje, ten tego.. widzieliśmy jakiś czas temu. Mówiąc rytualne, nie mam na myśli konkretnego obrządku. Alabashaaran żywi się śmiercią... A im więcej jej otrzyma, tym dalej sięgają jego macki. Wcześniej zamek, teraz zapewne w jego łapy wpadnie dusza każdego, kto ducha wyzionie w obrębie setek kilometrów. A i to będzie postępowało coraz dalej. Jesteśmy zgubieni... Zgubieni! One go przebudziły... Kapłanki. Seere! To one... - schował twarz w dłoniach.
Gustav oszołomiony popatrzył po najemnikach. Przestraszonym głosem zapytał w końcu:
- Czyli Seere przyjęła w swoje ciało Alabashaaran? Posiada teraz jego moc?!
Szlochy alchemika ucichł nagle, po czym poderwał głowę do góry.
- Nie! Nie mogła... Tutaj jest o tym napisane! - niczym szaleniec, zaczął rozrzucać kolejne stronice, szukając jednej, jedynej informacji. - Tak! Przebudziły go, a więc żywić się duszami śmiertelników będzie... Ale by przyjąć go w swoje ciało potrzebują czegoś więcej.
- Czego? -
wtrąciła w końcu Loana.
- Aby władzę nad Alabashaaran zdobyć, należy zgromadzić relikwie Pierwszej. Tej, która przyjęła w swe ciało jego ducha, i która wraz z nim upadła po raz pierwszy. Nie z ręki Bogów, a za sprawą śmiertelnych. Cztery artefakty, które wieki temu ukryte zostały w tajemnych sanktuariach, niedostępnych dla innych wyznawców Pożeracza.
- Skąd pewność, że czarownica ich nie zgromadziła?
- Żyjemy. To jedyny, niepodważalny dowód. -
odpowiedział twardo alchemik.
- Jeśli tak... Cóż jeszcze mówią te stronice? Zdradzają gdzie ukryte zostały te artefakty?
- Ten, no tego... cała kniga pewnie i zdradza...
- Jak to cała?! To co mamy?! Na zamku został mój Pan. Gadajże alchemiku!
- „Dłoń, tej która Pierwszą się stała, ucięto kryształowym ostrzem i zaniesiono do groty wyspy Alivianoru, gdzie już po wsze czasy pod strażą miała pozostawać.” -
odczytał na głos słowa z kartki. - To tego... tyle. To ostatnia ze stronic, które wydarłem. Pozostałe został w księdze... No i tego. Ale może istnieje inny sposób aby dowiedzieć się gdzie ukryto pozostałe?!
- Aliv... Że jakiej? To w ogóle część Moonshae?
- To nazewnictwo... -
wtrąciła się zamyślona Loana. - To jeszcze z języka pierwszych przybyszów. Stare, od wieków nieużywane nazewnictwa.
- Więc, którą wyspę dawni zwali Alivi... Aliviana... Alivia
- Alivianor. Tego nie wiem Gustavie. I jeśli mamy się tego dowiedzieć, musimy zasięgnąć wiedzy starych woluminów... Naprawdę starych.
- A więc idź do naszego zacnego kapitana i wyznacz kurs...
- To nie takie proste, Gustavie. Te księgi. Na pewno były częścią księgozbioru Caer Calidyrru...
- Co?! Mamy tam wrócić?
- Nie. Księgozbiór był w posiadaniu wieży magów... Która...
- Która spłonęła... -
dokończył głosem pełnym grozy.
Na długą chwilę zapadła cisza. Ani Randal ani Baelraheal w swej wiedzy nie mogli znać prawdziwej nazwy Alivianoru, wiedzieli jednak coś, czego świadoma musiała być i Loana.
- Mbarneldor. - jęknęła niemal. - Tam księgi szukać musimy. W enklawie elfów.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 16-06-2012, 18:58   #102
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Randal nigdy nie był zbyt bardzo uczuciowy. Pisk Filuta i jego śmierć wstrząsnęły nim lekko, ale... to mógł być on pod tymi skałami. Wytrzymałością fizyczną tak samo jak większość czarodziejów nie grzeszył. Tak więc i w śmierci towarzysza było coś dobrego. Zaklęcie "krzyk" jakimś cudem trafiło obydwa żywiołaki, mocno je osłabiając. Ciosy kapłana dopełniły dzieła zniszczenia. Bardzo dobrze, że tak się stało. Mogło równie dobrze być tak, że kolejny cios - kolejny trup. Czarodziej otrzepał się i ruszył. Na twarzy miał wyraz zacięcia. Zanim opuścili to pomieszczenie Randal nie zapomniał wziąć do kieszeni dwóch diamentów, które służyły przeklętym żywiołakom za oczy. Miał gdzieś co ktoś sobie pomyśli na ten temat - bycie praktycznym było częścią jego osoby. Miał nadzieje, że będą cztery, dwa jednak uległy zniszczeniu. Wziął za to diamentowy pył do sakiewki. Któż wiedział, czy może sie nie przyda? Z jego wiedzy wynikało, że często był przydatny do kapłańskich zaklęć.

Wtem ich dzielny przywódca skomentował odejście Filuta. Wypadało by coś powiedzieć.

-Nie żebym wyznawał tempusa, ale masz rację. Był dobrym towarzyszem.

Wtem Baelrachel uciął mu kosmyk włosów, zapewne na potrzeby zaklęcia "wskrzeszenie". Randal popatrzył na niego i powiedział:

-Podejrzewam, że to, co widzieliśmy działa jak "Uwiezienie duszy". Dopóki nie zatrzymamy tego efektu, nie będziesz mógł go przywrócić do życia.

Dalej zwiedzając lochy znaleźli kilka eliksirów, które Randal zidentyfikował. Później się je podzieli. Nie było to nic wartego towarzyszy, którzy tu polegli. Ten pomysł z walką chyba nie był najszczęśliwszy. Bael, podobnie jak i Randal, również nie był nieomylny. Któż jednak mógł wiedzieć co za piekło się tutaj rozpęta? Na komendę spalenia wszystkiego czarodziej nawet nie zareagował. Zostawił to innym. Zresztą nawet nie posiadał zapamiętanych już żadnych czarów związanych z płomieniami.

Czarodziej w milczeniu wychodził z lochów. Później uciekał ile miał sił w starych nogach przed wybuchem, który dobiegał z zamku. Ria, która tuż po walce wróciła na jego ramię, skrzeknęła z przestrachu. Nie odzywała się do niego mentalnie od walki, ale wyczuwał, że nie była obrażona, po prostu nie miała nic do powiedzenia i była przestraszona. Dziękował bogom, że żywiołaki jej nie skrzywdziły, ale musiał zaryzykować, by dać grupie szansę na zwycięstwo.

Nie zareagował również na uwolnienie strażników przez Baela. Nie miał nic do powiedzenia na temat tej sytuacji. Nie byli niczemu winni, jedyne czego Randal mógł się obawiać, to że wir dusz ich pochłonie i przez to będzie silniejszy. W tym wypadku i tak lepiej było ich uwolnić.

Po rewelacjach alchemika Randal zakręcił głową w kółko i zaklął siarczyście.

-Rewelacja! Więc teraz ratujemy świat przed czymś co ma prawie boska moc. Jak nam się nie uda, to nasze dusze zostaną zjedzone. Perspektywa przepiękna. Jakoś dziwnie te czterdzieści tysięcy już nie wygląda tak fajnie. Poza tym umawialiśmy się na ocalenie tyłka alchemika... Pies to chędożył! Gustawie. Pomogę ci, bo i tak wiele lat mi nie zostało, ale jeżeli przeżyjemy to wszystko i ocalimy świat to niech nam to lepiej dobrze wynagrodzą!

Czarodziej niemal od razu po wejściu na krypę, którą ktoś miał śmiałość nazwać łodzię zaczął medytować. Trans różni sie od snu i w jego trakcie osoba zachowuje świadomość w związku z tym zwrócił sie do Laony:

-Jesteś adeptką sztuk tajemnych?

Mężczyzna nie poruszył się nawet o milimetr. Odpoczywał po ciężkiej walce, jednak tracić czasu nie miał zamiaru. Jeżeli miał ratować świat, to wolał wiedzieć z kim. To na pewno nie będzie spacerek.

-Zapewne wiele. Mieliśmy jeszcze jednego użytnikownika splotu... I co by o nim nie powiedzieć, to nie mieliśmy wiele wspólnych tematów. Być może teraz to się zmieni. Studiowałaś sztukę, czy może masz naturalny talent?

Czarodziejka zasugerowała, że to nie ma znaczenia. Ignorancja. Już w tym momencie podejrzewał, że jest zaklinaczką. Postanowił grać dalej.

-A jakże? Pewnie, że ma związek, choćby taki, że z checią przepisał bym do swojej księgi twoje czary udostepniając w zamiar swoje. Jeżeli zaś jesteś zaklinaczką z chęcią dowiedział bym się jaką magią dysponujesz.

Randal zdziwił się takiemu pytaniu. Jakie to ma znaczenia? To tak jakby nie miało żadnego znaczenia czy biorą ze sobą chłopa czy rycerze purpurowego smoka. Trzeba znać mozliwości swoich współpracowników.

-Czyli nie posiadasz zaklęć, które działają na innych?

Randal wiedział jak ograniczone sa mozliwości uczenia się zaklęć zaklinaczy. Było to przekleństwo, dla którego nie mógł zrozumieć jak ktos mógłby chciec byc kimś takim. Tylko, że odpowiedź na to pytanie nasuwała sie sama - zaklinacze się z tym rodzili, nie mieli wyboru. Jedynym plusem w zamian było to, że mogli ich nie przygotowywać. Każdy czarodziej tracił 1/24 życia na czytanie ksiegi...

Intelekt chyba też nie był jej atutem. Jak to się dzieje, że oni potrafią rzucać skomplikowane zaklęcia, kiedy nie potrafią dobrze się wysłowić? Tego nigdy nie mógł zrozumieć.

-Działających na innych rozumiem przez “na innych”. Sojuszników, przzeciwników, neutralnych. Kategorią niech będzie działających “nie tylko na ciebie”. A w łączeniu magii co masz na myśli? Kooperatywna metamagię? To by było ciekawe. Jaką metamagią dysponujesz?

Laona obruszyła się, później zaś do rozmowy dołączył Baelrachel. Osobnik, którego Randal darzył największym szacunkiem w grupie. Miał trochę racji.

-Powiedziałbym, że to ty jesteś wśród nas nowa, a my już jesteśmy, jakby rzecz ująć, sprawdzeni, ale niech będzie. Jak rzekł nasz kapłan Ojca, jestem Randal. Miałem kiedyś nazwisko, ale nie używałem go przez ćwierć milenium i nie stwierdziłem, by było to potrzebne. Nie jestem specjalistą - studiuje wszystkie aspekty magii. Ostatnimi czasy przygotowuję tylko zaklęcia ofensywne, z wiadomych powodów, czasem nie bezpośrednio ofensywne, a wzmacniające naszych wojowników. Choć wolał bym, byś częściowo z tym ostatnim mi pomogła, pogodzę się z brakiem takiej moziwości. Jako zaklinaczka możesz nie umieć akurat tych czarów, które do wspomagania drużyny są potrzebne.

Czarodziej siedział po turecku, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.

-Przedłużanie zaklęć na cały dzień? A mogłabyś tak postąpić ze Sprytem Lisa? Przyspieszeniem? Jeżeli tak, to nie musiałbym sobie zawracać głowy czarami wspomagającymi - rzuciłbym je raz, ty byś je przedłużyła, a ja bym sobie przygotował nowe zaklęcia na dzień i rozpoczynał bym wędrówkę w pełni sił umysłowych.

Ria tymczasem spała gdzieś w kącie. Miała za dużo przygód jak na jeden wieczór. Bitewne doświadczenia wzmocniły moc Randala i wiedział już, że piąty krąg stoi przed nim otworem. W trakcie medytacji do głowy przychodziły mu po kolei nowe zaklęcia, jak i wiedział, że będzie mógł zapamiętać ich więcej. to było najprzyjemniejsze uczucie, jakiego doznał od przyjazdu na wyspy. Nie miał pojęcia jak to się skończy, ale czy nie było by dobrze czegoś dokonać jeszcze przed śmiercią? Czegoś wielkiego? Nie miał dzieci. Pamięć to jedyne co po nim pozostanie.
 
homeosapiens jest offline  
Stary 17-06-2012, 17:11   #103
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Piesniarz nie znał źródła owego motywacyjnego przemówienia jakie z siebie wykrzesał podczas walki z żywiołkami. Poczuł po prostu, że tak należy zrobić. Kiedy pył bitewny opadł przypomniał sobie słowa Felkarta – nauczyciela z akademii wojennej, najlepszego przywódcy jakiego przyjemność miał Salarin poznać.

Nieważne jak utalentowanym liderem będziesz, nieważne jak skutecznie przekażesz ogień ze swojego serca Twoim ludziom. To wszystko będzie nieważne jeśli nie będziesz przygotowany na ich śmierć. Jeśli nie będziesz gotów by iść dalej pomimo tego co zobaczysz. Świat to nie tylko słońce i tęcza, to obrzydliwe miejsce. Choćbyś był bardzo twardy świat rzuci Cię na kolana i nie da Ci wstać. Nikt Ci tak nie dokopie jak samo życie. Wali mocno, ale chodzi o to ile zdołasz znieść i żyć dalej. Ile ciosów zdołasz przyjąć i iść dalej. Na tym polega zwycięstwo. Jeśli wiesz ile jesteś wart i sprawa o jaką walczysz to bierz co Twoje, ale zbieraj też ciosy i nie wytykaj palcami że nie osiągnąłeś sukcesu przez tego czy tamtego. Tak postępują tchórze, a Ty nie jesteś jednym z nich. Kocham Cię jak własnego syna, ale póki nie zaczniesz w siebie wierzyć nie będziesz żył.

Słowa te zapadły na długo w duszy Salarina i rozbrzmiały teraz ponownie echem w jego głowie kiedy spojrzał na zmasakrowanego Filuta, wspomniał śmierć Lairiel i to co powiedział chwilę temu „A niech któryś z was spróbuje to zrobić to sie z nim policzę w przyszłym życiu!”. Elf spojrzał w sufit rozważając swoje myśli „Muszę być silniejszy, muszę mieć większy wpływ na otaczający mnie świat, osiągnę to, mogę osiągnąć wszystko.

Kiedy zbadali komnatę o jaką walczyli Salarin miał ochotę zrzucić te wszystkie mikstury i połamać stoły „Za to Filut zginął?!” zapytał sam siebie i wszystkich Bogów. Z trudem powstrzymał się od dobitnego komentarza na temat tego wszystkiego. Zacisnął mocno pięści i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.

Do czasu dotarcia nas rzekę nie odezwał się słowem. Bo i co tu było do powiedzenia? Każdy z nich miał zapewne podobne odczucia, nie było nic czym mogliby się teraz podzielić prócz ewentualnej rozmowy nie wnoszącej nic do tematu, na którą nikt nie miał ochoty. Dopiero słowa Gustava o jego rzeczach przebudziły go.

- Dzięki, zapomniałem o…


Po tym co przeszli w lochach wiedzieli, że dzieje się coś niedobrego. Jednak ogromnej zielonej ściany wyjących i spętanych dusz nikt się nie spodziewał. Takie sceny pojawiały się jedynie w opowieściach i to bardzo nielicznych. Ciarki przeszły go po plecach jak nigdy wcześniej, ogrom negatywnej energii i śmierci bijący z zamku był powalający.

- Czy wy… widzicie i słyszycie to co ja?! –krzyknął do pozostałych nie dowierzając do końca temu co widział.

Pytanie pozostało bez odpowiedzi bo i nie była ona potrzebna. Zabrał w pośpiechu swoje rzeczy i pomógł zepchnąć łódź na wodę. Wiosłował ile tylko miał sił w mięśniach.

- Czymkolwiek jest to cholerstwo mam przeczucie, że szykuje się coś bardzo złego. Bardzo złego i na wielką skalę, nigdy nie czułem czegoś podobnego. To dopiero początek wydarzeń, a my jesteśmy w ich środku. Co to jest?!

Odpowiedziały mu jedynie spojrzenia i półsłówka lub brak jednego i drugiego. To nie był czas na czcze gadanie. Związanych wartowników minął bez słowa, zostawił decyzję na ich temat reszcie kompletnie nie przejmując się ich losem. Szedł przez las nie zważając na gałęzie co chwilę chłoszczące go po twarzy, ściskał w dłoni srebrne puzderko znajdujące się bezpiecznie w jego kieszeni „Co Ty byś teraz zrobił? Czy wiedziałbyś z czym mamy do czynienia? Wierzę, że tak, wierzę że dysponowałbyś radą i dobrym słowem, nie ma Cię tu jednak.

Wyjął rękę z kieszeni i ze zdeterminowanym wyrazem twarzy odgarniał gałęzie chroniąc swoją już całkiem mocno posiekaną twarz. Po dotarciu do miasta Salarin wyobraził sobie jak muszą się zachowywać zwyczajni mieszkańcy, zapewne kulą się ze strachu w zaryglowanych chałupach i nie wiedzą co robić. „My pewnie odejdziemy, oni zostaną i najprawdopodobniej zginą.” spojrzał na zieloną chmurę nad zamkiem. Był w tej chwili bardzo wyczulony i skory do przesadnej ostrożności toteż na widok postaci w kapturze instynktownie chwycił za rękojeść rapiera i nie zdjął dłoni póki nie okazało się, że to Laona.
Przysłuchiwał się rozmowie z ponurym wyrazem twarzy godnym zbira z ciemnej uliczki. Na pytanie czy obyło się bez problemów powiedział półgębkiem.

- Oczywiście, nawet kwiatków nazbieraliśmy na pamiątkę, a ta zielona chmura nad zamkiem to przecież nic takiego.

Śmierdzący rynsztok nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Miał po prostu ważniejsze rzeczy na głowie niż zamartwianie się jakimś gównem. Na widok łodzi i reakcji Gustava powiedział.

- Czy naprawdę po tym wszystkim co widzieliśmy przeszkadza Ci mała i brudna łódź? –spojrzał z ukosa na Laonę- Twojej towarzyszce najwyraźniej nie, a nie wie póki co wszystkiego. Jeśli jej tyłeczek może znieść te niewygodny to Ty też.

Wszedł na krypę bez gadania, zwrócił uwagę jednak na ustawianie Gustava do pionu przez Laonę. Idąc pokiwał głową z aprobatą. Wszedl do pomieszczenia razem z innymi i rozwalił się na pierwszym lepszym siedzeniu opierając łokieć o pobliski stolik. Nie miał ochoty na zachowywanie fasonu w tej chwili, to nie było istotne.
- Co to było alchemiku? –zapytał bez ogródek.
Coen pogoniony jeszcze przez Gustava zaczął w końcu mówić. Słuchając tego elf patrzył po swoich towarzyszach pocierając czoło dłonią.
- Pożre dusze z odległości setek kilometrów? Na Bogów… -wypuścił powietrze ze swoich płuc ze świstem- Dlaczego Bogowie zamknęli coś takiego w naszym świecie? Dlaczego u nas? Przecież byli świadomi jego potęgi jak i tego jaki jest nasz świat, jakie żyją tu istoty… Jestem pewien, ze istnieją plany bardziej bezpieczne do tego. O to jednak trzeba by zapytać samych Bogów…
- Rozumiem, że naszym zadaniem teraz będzie znalezienie tych relikwii. Do przyjęcia Alabashaaran potrzeba wszystkich czterech? A gdybyśmy odnaleźli jedną z nich i ukryli gdzieś w świecie? Wypłynęli na morze i utopili w morskich głębinach lub wrzucili do wnętrza wulkanu? Gdybyśmy to zrobili i zabili Seere to wtedy moc Alabashaaran nie mogłaby zostać przekazana. Co jednak z tym co się już stało? –spojrzał na Coena- czy księga mówi coś o tym jak ponownie uspać… demona? Także do tego potrzebujemy wszystkich czterech relikwii? Czy zasięg pożerania dusz będzie rósł aż obejmie cały świat?

Salarin wpatrywał się uważnie w alchemika, Gustava i resztę obecnych.

- Co wiesz o uzdrowicielce i kulcie jakim kieruje? Jaką mocą dysponują? Jakim odłamem magii? Nerkomancja i śmierć? Skąd mogą się wywodzić? Jakie istoty mają na swoich usługach? Powiedz nam wszystko co wiesz na ten temat, jeśli wiesz cokolwiek. Każda informacja jest cenna.

Kończąc swoją serię pytań wbił w stolik sztylet jaki otrzymał od Filuta i spojrzał uważnie na Coena.

Słysząc pytanie o relkiwie, Coen ponownie schował twarz w zapiskach wykradzionych z księgi. Zdawało się, iż czyta je po kilka razy i widocznie duma nad ich znaczeniem.
- Być może utopienie reliwkii załatwiło by sprawę przyjęcia do ciała duszy Alabashaaran. Co jednak z wielkim wirem dusz, który wiedzieliśmy nad zamkiem ?- wskazał palcem na stronicę - Księga mówi, że do ponownego zamknięcia Pożeracza w kamieniu potrzebne są również relikwie. I sam kamień... Ten jednak znajduje się najpewniej gdzieś, tego no, na zamku. Przecież... Przecież ta obłąkana baba musiała go z niego wypuścić nieprawdaż ? - skierował swoje spojrzenie na Baelraheala - Kto wie, może to w nim uwięzione są dusze waszych towarzyszy ? Duch Alabashaaran jednak nie zaśnie ponownie sam z siebie. A z każdą duszą jaką pożre, macki jego będą sięgac dalej. Ale tego, jest nadzieja! Alabashaaran bez swojej cielistej powłoki nie może samodzielnie odebrac nikomu życia! - powiedział podekscytowany - Jedynie dusze tych, którzy w obszarze jego wpływów ducha wyzioną zasilą moc Pożeracza.

Słysząc te słowa Gustav poderwał się na nogi, ciskając siarczystym przekleństwem gdzieś w kąt sali.
- Cóż to nam daje do jasnej cholery ?! Lada dzień Moonshae opanuje wojna! Królowa jest nieosiągalna... Wieść o tym, że kilku lordów podniosło bunt rozejdzie się po królestwie! Wszyscy chwycą za broń!
- A wszystkie ofiary zasilą demona...
-wtrącił Salarin dostrzegając błędne koło sytuacji

Coen skulił się jakby bardziej, zwieszając ramiona, w których ściskał kartki.
- Myślałem... - spojrzał na Salarina - To wszystkie odpowiedzi jakie mam elfie. O samej Seere jak i jej kulcie wiem tyle co nic.
- Więc trzeba się spieszyć i nie dopuścić do tego by ten rozlew krwi nastąpił przed … tym co da się zrobić - Baelraheal wzruszył ramionami i skrzywił się gdy obolałe ciało odezwało się świeżą falą cierpienia.
- Czym jest Kryształowe Ostrze? - zapytał. Wysłuchał uważnie wyjaśnień Coena i zignorował wybuch Gustava. Był w stanie zrozumieć rycerza, sęk jednak w tym że niewiele to pomagało - To którym “odcięto dłoń Pierwszej”?
- Nie wiem... Przepraszam. Jak mateczkę kocham! Wszystko co wiem wyczytałem z księgi, a tutaj mam zaledwie jej skrawek.

Kapłan skinął alchemikowi głową, samemu zaś zaprzągł własną wiedzę. Przypominały mu się skrawki jakichś opowieści o toporze, którego podwójne ostrze stworzone zostało z górskiego kryształu. Pojawiało się w kilku legendach z Moonshae, ale w żadnej nie wspominano o żadnym Pożeraczu czy uwięzieniu Kapłanki. Opowiedział o tym zgromadzonym w kajucie.

- Kamień jest na zamku? Czyli na końcu naszej podróży jeszcze odwiedzimy to miejsce, kto wie jak będzie wtedy wyglądać - pieśniarz zamilkł na chwilę w zadumie- a co z... rytuałem? Ja wcale nie czuję się lepiej po odejściu od źródła. To samo minie czy mamy coś zrobić by się tego pozbyć? -przyjrzał się swojej dłoni jakby sprawdzał ile widzi palców-
- Tego... no, jakim rytuałem ?
- W podziemiach zamku panowała aura negatywnej energi i śmierci, która osłabiała nasze ciała i umysły. Ja, Randal i Filut którego nie ma już z nami doświadczyliśmy tego. Mamy problemy ze skupieniem myśli i koncentracją, ja nawet czasami z koordynacją ruchową i prędkością reakcji. Im dłużej byliśmy w podziemiach tym bardziej się to pogłębiało, myślałem że jak odejdziemy to zniknie, ale dalej jest jak było
-opowiedział zamyślonym tonem wpatrując się w podłogę
-
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 18-06-2012 o 21:50.
Bronthion jest offline  
Stary 18-06-2012, 17:13   #104
 
Puzzelini's Avatar
 
Reputacja: 1 Puzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwu
Laona z przymrużeniem powiek przypatrzyła się mężczyźnie którego twarz była skryta pod kapturem. Nie ochłonęła jeszcze po ich “ostatnim odkryciu”, ale nie na tyle by stracić rezon.
- A nawet jeśli, to co to ma teraz do rzeczy? - zapytała.

- Wypytywanie się mnie, nie przybliży nas do celu... prawda? Nie widzę tu związku ze sprawą - jakieś niezadowolenie wkradło się w słowa półelfki. Może dlatego, że też nie była przyzwyczajona do wypytywania, wszak zazwyczaj to role były odwrotne...

Na twarzy Laony wymalował się wyraz “ach, o to chodzi”. No tak, kolejny mag, który pała chęcią wzbogacenia swej wiedzy... Przecież powinna była wiedzieć... nie pierwszy to raz spotyka takowego, ba!, w wieży przecież było ich mnóstwo.
- Nie, nie pomogę Ci przy wymianie. Jestem zaklinaczem, a ma magia służy przede wszystkim ... pomocy mnie samej w wykonaniu powierzonego zadania. Od brudnej i masowej roboty mam ... miałam ludzi. - przestąpiła jak by ... niepewna, z nogi na nogę.

- Wspomagających? Niee, nie bardzo. Zazwyczaj pracuję sama, albo zlecam robotę, więc dotychczas nic takiego nie było mi potrzebne. Jeśli już to coś w rodzaju uśpienia grupy, czy stworzenia niewidzialnej sfery - zmrużyła ponownie oczęta spoglądając w cień kaptura - Ewentualnie ... odbyłam wyspecjalizowane studia w łączeniu magii. Jeśli wiesz co mam na myśli?

Laona przypatrywała się przez cały czas mężczyźnie z taką samą rezerwą, teraz jej brwi uniosły się nawet wyżej. Wytłumaczenie maga raczej nie było potrzebne, przecież odpowiedziała na pytanie... wyczerpująco, jak jej się wydawało. Bynajmniej, jak na teraz to na pewno. Coś w rodzaju złości trzymała na wodzy, gdyż wiedziała, że ta właśnie grupa może pomóc w uratowaniu tego, co jeszcze można było uratować, a jak by na to nie spojrzeć ... teraz to nie była już tylko praca, teraz chodziło o coś większego. Kochała to, co ta ... - zmieliła w głowie kilka przekleństw - jej odebrała. Teraz czy chciała czy nie, musiała im zaufać.
Dziewczyna na krótką chwilę spojrzała na Gustava, a jej twarz była nieodgadniona. Przecież nawet on nie wiedział wszystkiego, a teraz spowiadała się przed całą grupą nieznanych osób.
Ale jeśli to miało im pomóc... Wróciła spojrzeniem do czarodzieja.
- Mogę przedłużyć niektóre z Twych czarów, by działały przez cały dzień. Ewentualnie, gdy sytuacja tego wymaga nie muszę wypowiadać magicznych formuł. Poza tym, miło by było byście choć się przedstawili zanim weźmiecie mnie na przegląd ... Tę odrobinę jakiejś ogłady i taktu chyba posiadasz... lub posiadacie? - położyła dłonie na swych biodrach i sięgnęła spojrzeniem ku reszcie obecnych... i utkwiła je w elfie który się odezwał.

Wciąż wrzała w niej jakaś złość, ale opanowywała ją i wysłuchała kapłana. Każdemu z nowych osobników kiwnęła głową i ... faktycznie. Gdy spotkali się w lesie, może nie liczyła dokładnie, ale faktycznie było ich więcej.
Cała ta galopada, ucieczka, podchody i zwody była czymś czym żyła. Uwielbiała gdy życie toczyło się do szybko, ale nie była też bez serca by nie dostrzec zmęczenia, brudnych, poszarpanych stroi czy ran ... nawet i psychicznych w jakimś stopniu. A takowe na pewno były ... wszak i jej część serca kiedyś odeszła pozostawiając po sobie smutek...

- Spokojnie - odezwała się do Baelraheala, już bardziej miło - Wydaje mi się, że ułożyłam dobry plan i nikt nie powinien tu za nami się dostać. Mówię “wydaje się”, bo czasami nawet i najlepszy plan zawodzi - skrzywiła się przy tych słowach nieznacznie - Ale i na to mam radę, więc póki co nie przejmujmy się bo wiedziałabym gdyby coś jednak niespodziewanego miało się stać.

- Och... - zagryzła usta spoglądając na mężczyznę zwanego Randalem gdy ten zaczął kolejne swoje wywody na temat umiejętności i przydatności - Weź, panie Randal daruj sobie, póki co, dobrze?! Ustalmy to, co teraz jest NAPRAWDĘ istotne. Dawałeś sobie radę beze mnie na zamku, to i tutaj, uwierz mi dasz sobie radę. A już w tej chwili na pewno. - nie było czasu na bezsensowne kłótnie i debaty, przecież przed nimi kilka dni podróży. Zdążą ustalić jakąś taktykę, była tego pewna. Teraz bardziej zaś interesował ją inny temat, więc gdy padały pytania i alchemik udzielał odpowiedzi dumała nad tym co usłyszała...

~ Cholera, a wiedziałam, chciałam ją sprawdzić, ale NIE! Po co!!! Po co?!! Macie teraz, cholera, po co... ~
Wściekłość która buzowała w półelfce była jednak skierowana do osób z poza tej grupy. Nie pozwoliła sobie jednak na jakieś wybuchy, ale przysłuchiwała się rozmowom, jakie toczyły się między mężczyznami.

- Na JEJ temat są tylko plotki i plotki, nic, żadnych konkretów, ale ... jedyne co wydaje się być prawdą wyłuskaną między zmyłkami jest to, że coś ją łączy z kręgiem druidów na Gwynneth. - powiedziała spoglądając na Salarina, gdy ten chwilę wcześniej wspominał o istotnym znaczeniu każdej informacji - W sumie sama kiedyś o tym wspominała, a ja ... no nie dostałam więcej informacji poza te, i że na tej wyspie jest największy, najbardziej tajemniczy ich krąg. Nigdy też nie było wspomniane, ze do nich należy, sama też się nie przyznała, ale jej zdolności, leczenie i znajomość ziół, która swego czasu na zamku była niemal niczym legendarna ... - półelfka wzruszyła ramionami i westchnęła - Cóż, to wszystko może mówić samo za siebie.

W jakiś sposób postawa i płochość alchemika poruszyła Laonę. Podeszła do niego te kilka kroków, gdy tylko słowa Salarina o rytuale przebrzmiały. Nie wiedziała o czym mówi, wszak nie zapuszczała się w tamte tereny a i w takich tematach znajomości nie miała. Tak samo opowieść kapłana nie wyjaśniła niczego dokładnie... niestety. Położyła Coenowi rękę na ramieniu zaciskając lekko.
- Spokojnie, nie musisz przepraszać za coś czego nie wiesz. Wszyscy jesteśmy źli i zmęczeni, ale nikt nie zrobi Ci krzywdy. Nie denerwuj się tylko myśl i kombinuj z nami, razem do tego dojdziemy, a ... - znów skrzywiła się na krótki moment - w wielkiej bibliotece myślę, że znajdziemy resztę odpowiedzi, lub chociaż wskazówek.

- Wielkiej bibliotece? - Baelraheal podniósł zwieszoną z wyczerpania głowę i odruchowo spojrzał z zainteresowaniem na dziewczynę, odezwał się gdy nadeszła sposobność zapytać. Nawet w tym stanie jego obsesja zbierania wiedzy dała o sobie znać. Naraz uzmysłowił sobie o czym mówi Laona.
- Ach... już wiem - powoli powiedział spoglądając na nią - Chodzi o bibliotekę znajdującą się w pałacu w Mbarneldorze, najstarszą bibliotekę na całym Moonshae. Jeszcze koloniści z Evermeet przywieźli jej część, a od tamtego czasu jej zbiory ciągle są powiększane - mimo wyglądu osiłka Gwardzista Boga lubił czytać i wiedział o co znaczniejszych centrach nauki.

Laona pokiwała głową potwierdzając tym samym słowa elfa.
- Najstarszą i NAJWIĘKSZĄ, choć niewielu o tym ostatnim wie. - dopowiedziała - Dlatego nie mam wątpliwości, że tam znajdziemy to, czego szukamy... No i jeszcze jedno. Czy Wy w ogóle zdajecie sobie sprawę w co my się pakujemy? - zapytała spoglądając po mężczyznach, choć widać było że nie do końca oczekuje na odpowiedź... bynajmniej póki co. - Słyszeliście o magii, jaka chroni to miejsce? O iluzjach, jakie ponoć doprowadzają do szaleństwa? Nie ma sposobu by takie osoby jak my się tam dostały. Nie ma możliwości by rozproszyć tę magię, pozostanie nam się błąkać i modlić by odnaleźli nas i doprowadzili w upragnione miejsce...

- Więc trzeba będzie znaleźć kogoś kto nas tam doprowadzi - zripostował spokojnie Gwardzista Boga - Jeśli to możliwe - dodał po namyśle.

- Sęk właśnie w tym, że to nie jest możliwe! Elfy by poruszać się mają specjalne maski które niwelują iluzję, ale nie wychodzą z zamiłowania na spacerki... - znów niemal jęk wydobył się z ust Laony - Mówię poważnie. Jak najbardziej poważnie! Zapuścimy się tam, i będziemy musieli przeżyć wystarczająco długo by odnaleźli nas ONI. Musimy stawić temu czoła, bo nie ma innej możliwości.

Wbrew samemu sobie kapłan uśmiechnął się. Przynajmniej do tego nie trzeba było przekonywać półelfki.
- Ano właśnie, musimy. Bo tak się składa że chyba jesteśmy jedynymi osobami które mają pojęcie co tutaj się dzieje. Proszę mnie źle nie zrozumieć, pani Laono - powiedział łagodnie - ostatnie na co mam ochotę to zapędzać się w labirynt chroniony przez potężną magię. Naprawdę, wystarczy mi to co dzisiaj przeszliśmy. Ale jeśli trzeba tam iść - wzruszył ramionami - każda informacja którą pani zna będzie na wagę naszych żywotów. Niektórzy pójdą tam nawet chyba z miłą chęcią... - zerknął na Randala.

Cichy furkot rozległ się nagle nad głowami rozmawiających. Do kajuty wleciała zadziwiająca istota, większa od dorodnego kota, mniejsza zaś od rosłego psa. Ale ta akurat istotka nie sierścią była okryta lecz gadzią, czerwoną łuską, przechodzącą w purpurę. A w jej oczach paliła się iście ludzka inteligencja. Krążyła korzystając z błoniastych skrzydeł, i czujnie, nieufnie zerkała na najemników. Ktokolwiek z nich miał zamiar złapać za broń czy zacząć czarować, powstrzymała go Laona kręcąc głową i gestem dłoni.
Malutki gad czy też … smoczek? spłynął na wystawioną ku niemu rękę zaklinaczki, powędrował ku ramieniu i przysiadł na nim, owinął ogon zakończony ostrym żądłem wokół jej szyi. Gdy już usadowił się wygodnie i wbił pazurki w wyściełany, grubszy w tym miejscu materiał, poprawił wtedy błoniaste skrzydła, z namysłem przyjrzał się wszystkim naokoło i obrócił wredny pyszczek ku twarzy Laony.
~ Ależ zbieranina, a dlaczego tylu wśród nich elfów - to ponad moje zrozumienie ~ “prychnął” w jej myślach ~ Wygląda na to że nikt się za nimi nie przywlókł ~ dodał po chwili, poważniejąc. W skupieniu spoglądał na wielką żabę śpiącą w kącie. Laona doskonale wiedziała co oznacza to spojrzenie, ale zaledwie kątem oka zerknęła na zwierzątko. Wyszukała coś w swej kieszeni i podsunęła pod mały, ale wypełniony ostrymi kiełkami pyszczek, długi i szeroki jak palec ... chyba... smakołyk.
~ Dobrze się spisałeś ~ pochwaliła mentalnie chowańca, ale nie skomentowała jego pierwszego prychnięcia.
~ Mniami! ~ Smoczek ochoczo chwycił w obie przednie, szponiaste łapki łodygę i zaczął ją chrupać, momentalnie zapominając o żabie i najemnikach. Aż sok mu pociekł po pyszczku! Mimo że kły nie nadawały się do przeżuwania, zapał z jakim dobrał się do pędu był wręcz nieprzyzwoity. Naprawdę, sekundy jedynie minęły nim po łodyżce pozostało wspomnienie.
~ Jeszcze ~ rozległo się w myślach Laony, przymilne i pełne nadziei ~ Poproszę ~ rozległo się po krótkim namyśle, choć oboje wiedzieli że żołądek stworzenia nie trawi rośliny i nadmiar mu zwyczajnie szkodzi.
Mimo że kobieta bardzo się starała skupić na otoczeniu “poproszę” sprawiło, że powoli odwróciła ku małemu pyszczkowi swą głowę. Brew miała uniesioną i ukrywała rozbawienie, jakie tylko Signifas mógł w tej chwili w niej wywołać.
~ Pół ~ słowa w umyśle zabrzmiały zdecydowanie ~ I nie przeszkadzasz w rozmowie, muszę się skupić! ~
~ I pół z rana ~ smoczek odezwał się ochoczo, zadowolony że istnieje możliwość negocjacji. ~ I żaba na śniadanie ~ mruknął żartobliwie. Przekrzywił głowę spoglądając na związaną i zakneblowaną, okropnie wychudzoną i wycieńczoną postać zawiniętą w płaszcz gwardzisty przy której klęczał kapłan.
~ Kto to? Wygląda jak padlina... No dobrze, później ~
Gdy obiecana połowa warzywa wylądowała w szponkach pseudosmoka Laona z przepraszającym uśmiechem na powrót odezwała się do kapłana:
- Właśnie sęk w tym, że nic więcej nie wiem... Powiedziałam już wszystko. I darujcie sobie “pani”, wystarczy Laona.
 
Puzzelini jest offline  
Stary 20-06-2012, 15:18   #105
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Jak zwykle, z całej walki Gwardzista Boga zapamiętał oderwane obrazy, tym rzadsze im bardziej zaciekła była i im więcej ciosów padło z jednej i drugiej strony.

Pamiętał jak obserwował przybliżające się żywiołaki, czując jak boska moc wymywa ból z trafionego przez poprzedniego przeciwnika ramienia i klatki piersiowej, niezdolny do ruchu mimo tego że ręce wielkie niczym kamienne kolumny już się wznosiły. I wtedy, o cudzie, jeden z żywiołaków zamarł w pół “kroku”, jego oczy przygasły a posadzka przestała kruszyć się pod przesuwającym się ciężarem. Drugi zaś stwór zamiast czym prędzej dopaść ich poszarpaną linię skupił się na nieszczęsnym psie, zmieniając niebiańskiego przybysza w krwawą smugę na zarzuconej gruzem posadzce. Gwardzista Boga nie czekał, już działał poddając się bitewnemu doświadczeniu i ledwo słysząc Salarina czy Randala. Rzucił się wtedy na ponownie ruszającego do ataku żywiołaka, skręcając tak by odsłonić pole rażenia rzucającym czary towarzyszom. Ostrze śpiewało w jego dłoniach rozcinając powietrze, a zaraz potem kamień.

Miecz wgryzał się w ciało żywiołaka, głęboko i prawdziwie, niczym nóż w tuszę, wychodził z niego w deszczu kamienia. Ból kumulował się - mimo wszystkich magicznych osłon mocarne pięści rąbnęły go raz i drugi, Baelraheal skręcił kostkę na gruzie zaściełającym komnatę, potykał się broniąc przed którymś z rzędu ciosem. Ale walczył, ustał na nogach i tylko to się liczyło.

Oparł się o ścianę gdy ostatni żywiołak rozsypał się na podobieństwo lawiny kamienia, osunął po niej … ale ciągle nie wypuszczając miecza, nadal kurczowo zaciskając na nim palce. Oczy mu łzawiły od pyłu, nie był w stanie dostrzec innych. Ale kręgi na ścianach, dotychczas jarzące się światłem a teraz gasnące po zniszczeniu przybyszów - dojrzał. Odkaszlnął i wypluł krew.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie łaską uzdrawiania ran ku chwale Twego imienia - łzy ciekły mu po policzkach gdy dotykał medalionu i w języku niebian modlił się by uzdrowić najgorsze obrażenia, pozbawiające go sił i witalności. Ból zelżał. Nie na tyle by o nim zapomnieć, wystarczająco by być w stanie walczyć dalej. Niczego więcej nie potrzebował.



Ukrył twarz w dłoniach gdy wyszli z płonącego już magazynu i wrócili do resztek ciała Filuta. Cała walka była na nic, śmierć czarodzieja - daremna. Nie znaleźli niczego co stanowiłoby źródło nekromantycznej mocy spijającej dusze poległych, w tym Lairiel. Jego zaklęcia nic tu nie mogły pomóc. A tylko utracili Filuta. Co z tego że kapłan na wszelki wypadek zabrał próbki roślin z magazynu i okruchy skał pozostałych po żywiołakach? Stracili kolejną duszę. Pożar wywołany przez drobiny alchemicznego ognia, rozpryśnięte siłą ciosu po całym magazynie, był tylko pożegnalnym warknięciem. Ale i zapowiedzią.

“Wrócimy tu...”

- Byłeś dzielnym człowiekiem, Filucie - powiedział kapłan z ciężkim sercem i nachylił się nad zmiażdżonym ciałem czarodzieja opuszczając już podziemia. Sztylet błysnął w drżących dłoniach kapłana, odciął kosmyk, jeden i drugi ze zmasakrowanej czaszki. Nie było możliwości wydobyć zwłok, pozostało jedynie je zostawić.
- Podejrzewam, że to, co widzieliśmy działa jak "Uwiezienie duszy". Dopóki nie zatrzymamy tego efektu, nie będziesz mógł go przywrócić do życia - usłyszał głos Randala.
- Wiem! - warknął. Odetchnął po chwili głęboko, raz i drugi.
- Wiem, Randalu - uśmiechnął się blado do czarodzieja - Wiem...

Gdy przeszli przez prawdziwy wał trupów w pierwszej sali, zmasakrowanych, jeszcze dymiących po ognistym zaklęciu Randala, i mijali celę z nadal ryczącym, opętanym, wyciągającym ku nim ramiona gwardzistą, Baelraheal naraz zawahał się i zatrzymał.
- Poczekajcie - powiedział gorączkowo i rozejrzał w poszukiwaniu czegoś. Spojrzał przez chwilę na miecz, ale zaraz potrząsnął głową. Nie chodziło o to że darzył ostrze nabożną czcią, ale wolał użyć czegoś innego. Przecięty gładko zamek mógł wzbudzić podejrzenia. Znalazł więc kawał kraty i za jej pomocą wyważył drzwi do celi, zaś samego opętańca ogłuszył szybkim uderzeniem gdy tylko rzucił się na niego. Wychudłego na szkielet zarzucił na ramię i, krzywiąc się z bólu i wysiłku, ruszył dalej. Szybkie sprawdzenie modlitwą wykrycia magii zatopionej sali nie dało wyniku - jedynie drzwi zdradziły emanację Splotu. Elf jedynie wzruszył ramionami - nie spodziewał się nie wiadomo jakich wyników. A śmierdzący, bezwładny ciężar szaleńca zniechęcał go do kłapania gębą i narzekania.

Przebudzenie chmury dusz kompletnie go oszołomiło, do tego stopnia że inni musieli go wpychać do łodzi. Tysiące myśli i emocji kłębiło mu się w głowie, wśród których bezsilna wściekłość i poczucie zawodu zajmowały poczesne miejsca. Siedział w łódce ogłupiały, niezdolny do ruchu na widok takiego okropieństwa, dopiero na brzegu wziął się w garść i ponownie zarzucił nieprzytomnego na ramię.
“Straciliśmy ich, straciliśmy Lairiel i Filuta, na dobre...” - tłukło mu się pod czaszką.

- Cóż z nimi począć? Możemy liczyć, że ktoś ich w końcu znajdzie? Jaki los ich wtedy czeka...? - Gustav wskazał pokonanych wcześniej gwardzistów, związanych i zakneblowanych. Baelraheal nie namyślając się długo położył szaleńca na ziemię, doskoczył do unieruchomionych, ściągnął z nich płaszcze i sięgnął po sztylet. Przeciął jednemu i drugiemu więzy na rękach, nogi jednak pozostawiając związane tak samo jak resztę ich towarzyszy.
- Zabierajcie ich i zmiatajcie stąd! - warknął we wspólnej mowie. Chwycił dwa czy trzy płaszcze, jednym sam się owinął, resztą okrył obłąkanego nim z powrotem zarzucił go na ramię. Dygotał od wysiłku i lodowatej wody która przemoczyła im ubrania. Ruszył dalej, choć nogi się pod nim uginały. Chmura wyjących dusz zostawała coraz dalej z tyłu.

Z prawdziwą ulgą przewiesił gwardzistę przez łęk siodła … tylko po to by zdać sobie sprawę że i tak musi jechać wraz z nim, by ten nie zsunął się. Całe szczęście że Baelraheal miał niejakie pojęcie o jeździe konno i jakoś sobie radził w ciemnościach, przy tak przerażonym wierzchowcu i z ciężarem przed sobą. Był zdeterminowany uratować żołnierza, może nie z tak altruistycznych motywów jakie powinny być, ale było mu wszystko jedno.

W czasie drogi i rozmowy Gustava z Laoną, bo to ją ujrzeli w końcu w mieście jako pierwszą przyjazną duszę, był tylko biernym obserwatorem, będąc zbyt przybity i otępiały na cokolwiek. Obojętny. Dopóki nie groziło im bezpośrednie niebezpieczeństwo nie był w stanie czegokolwiek powiedzieć ani wymyślić.

Dopiero na stateczku udało mu się pozbierać zmysły. Był kapłanem, nie mógł upaść nawet mimo horroru tego co się wydarzyło. Nie odzywał się zrazu w czasie tej pierwszej dłuższej rozmowy na jaką
najemnicy mogli sobie pozwolić po opuszczeniu zamku i podziemi. Śmierć Lairiel i Filuta mocno go dotknęła, jednego nie mniej niż drugiego, a żal dopiero przedzierał się przez gasnące adrenalinowe wyczerpanie i bitewną gorączkę. Pozostała w nim wściekłość i mdlące przerażenie gdy z coraz większą jasnością zdawał sobie sprawę z tego co stało się z duszami zabitych. I gdy okazało się że pokonanie
strażników podziemi było tylko … próżnym, gorzkim i pyrrusowym zwycięstwem.

Tyle że wściekłość i przerażenie w niczym nie mogły teraz pomóc. Teraz było teraz i Gwardzista Boga zmusił umysł do myślenia. Randal niekoniecznie trafiał z decyzjami, a często zachowywał się jak dupek, ale jedno trzeba było mu przyznać - potrafił dotrzeć do istoty rzeczy. Sęk w tym że czasami potrzeba było choć odrobiny elementarnej grzeczności, nie tylko skuteczności. Westchnął i odezwał się do półelfki z całą uprzejmością na jaką było go stać w tym momencie.
- Co racja to racja, pani - skinął głową, położył dłoń na piersi. - Jestem Baelraheal, z rodu Bellasvalainon z Leuthilspar, mam zaszczyt być kapłanem Ojca Elfów. To Randal, czarodziej, przynajmniej z tym się przedstawił, jak słyszałaś, pani. Maniery ma pod psem, ale jego zaklęcia uratowały nam skórę i to chyba nie raz. A to z kolei Salarin, Pieśniarz Klingi, jeden z czempionów mojej rasy, znakomity wojownik. Pozostali nasi towarzysze … nie żyją. Setha - wskazał gadatliwego skrytobójcę - i jego dokonania mości Gustav musi przedstawić, dołączył do nas w samym zamku. No i imć Coen - skinął w kierunku alchemika.

Gwardzista Boga odwrócił wzrok od oczu Laony. Podrapał się po swędzącej od potu głowie, wdzięczny za podkładkę czepca kolczego która uchroniła go przed spaleniem włosów i skóry przez ogniste zaklęcie Randala. Cofnął się, jakby dając znak Randalowi by kontynuował, powoli zaczął zdejmować ekwipunek,
zdający się ważyć całe cetnary. Tępego i przenikliwego bólu obecnego w całym ciele nie było znać, w przeciwieństwie do krwi, pyłu i okruchów skały które pokrywały kapłana. Podobnie jak wszystkich innych ocalałych z podziemi.
- Powinniśmy pomyśleć o zabezpieczeniu się przed wykryciem dokąd zmierzamy - dodał jednak nagle - wystarczająco dużo zamieszania zrobiliśmy w podziemiach i w samym zamku, nie zdziwiłbym się gdyby słudzy Abalashaaran zwrócili na nas uwagę.

Odezwał się potem w trakcie rozmowy raz i drugi, czując jak odrobina życia wraca do jego umęczonego ciała i umysłu. To pomagało odsunąć w jakiś zakamarek świadomość porażki.
“Gdybyśmy wtedy uderzyli na salę tronową, wysiekli gwardzistów od tyłu, może udałoby się zapobiec temu, może Lairiel by przeżyła, Filut by przeżył...” - tłukło mu się po głowie.

Dobrze że zaklinaczka powstrzymała zbrojnych gdy jej chowaniec ... a raczej najwidoczniej chowaniec, z tego co pamiętał dlaczego pseudosmoki szukają towarzystwa czarowników i zaklinaczy, wleciał do kabiny. Już sięgał po broń, nie on jeden zresztą. Zaraz wepchnął Miecz Zjednoczenia do pochwy i przypatrywał się niemej konwersacji dziewczyny z istotką, ze zdziwieniem obserwując że drapieżnik takim pała apetytem na rośliny. Ale nie znał się przecież na pseudosmokach, może prawdziwie żywią się zieleniną?

Skinął głową Laonie gdy wyjaśniła jak życzy sobie by się do niej zwracać. Może i szlachcianki maniery posiadała, ale wyglądało na to że jakoś będą się dogadywali. I dobrze. Uśmiechnął się do niej.

- Mości Coenie, co się wydarzyło na zamku? - zapytał z kolei alchemika, pragnąc dowiedzieć się czy dzisiejsze wydarzenia stanowiły zaplanowaną kulminację długotrwałego ciągu wypadków, czy też należało im przypiąć łatkę “spontanicznych”. Niestety, jak się okazało rudzielec siedział przez cały dzień jak mysz pod miotłą i o niczym się nie dowiedział, czekając wybawienia i pomocy ze strony ich - najemników. Choć to jedno poszło dobrze.

- Przygotujcie coś ciepłego, chociaż herbatę, cokolwiek - powiedział ciężko i nachylił się nad obłąkanym gwardzistą, spojrzał jeszcze na resztę grupy. - Mogę zapewnić jedzenie i wodę dla wszystkich, ale od jutra. Dziś potrzebuję byście przyrządzili coś ciepłego, coś co go nie zabije już po pierwszym łyku czy kęsie.

- Randalu, będę potrzebował sporo tego pyłu który pozostał po ślepiach żywiołaka - dodał - Od jutra postaram się zabezpieczyć statek przed wykryciem i szpiegowaniem - jeśli to możliwe. Wydobądź jakie ci się uda informacje z księgi. I uważaj na Rię - przyjrzał się smoczkowi i pokręcił lekko głową. Jeśli istotka o wrednym wyrazie pyska zapoluje na żabę Randala to zrobi się tu naprawdę nieprzyjemnie. Ale nie odezwał się.

Odwrócił się do wycieńczonego gwardzisty.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie łaską uzdrawiania ran ku chwale Twego imienia... - zaczął modlitwę. Pamiętał widok potwornych ran na kończynach, zadanych własnymi zębami strażnika, gdy ten z głodu jął kąsać własne ciało...


-=-=-=-=-


Działające czary Baelraheala:
Magiczny krąg przeciwko złu
Magiczna szata

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 25-06-2012, 15:00   #106
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Koniec aktu I

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xMoCbXIDJ7k&feature=youtu.be[/MEDIA]


- Dobrze... Wystarczy już na dzisiaj.- uciął wszelkie dyskusje Gustav. Żaden z najemników nie próbował nawet protestować - byli wyczerpani i nie starali się tego ukryć. - Zasłużyliśmy sobie na odrobinę odpoczynku przyjaciele. Zostawmy na chwilę zmartwienia... Nie znikną one o poranku wraz z księżycem. Coenie, jeśli łaska zbadaj tą księgę.- wskazał tomiszcze wystające z torby Randala.- Mówiliście czarodzieju, że to opis rytuału? Być może zrozumiecie z tego coś więcej alchemiku. Salarin ma słuszność podejmując ten temat.
Z grymasem na twarzy Randal wręczył dalej nieco roztrzęsionemu rudzielcowi książkę. Skinął on jedynie głową, usuwając się gdzieś w kąt niewielkiej izby.
W końcu każde z nich znalazło skrawek przestrzeni dla siebie, by w końcu dać upust skrajnemu wyczerpaniu jakie wlało się w ich ciała i umysły. Nie przeszkadzała im ani ciasnota, ani nieprzyjemna woń ryb, ani huk rozbijających się o wybrzeże fal, który nieprzerwanie dobiegał zza małych, okrągłych okien.
Otulił ich sen...

Poranek następnego dnia. U wybrzeża Alaronu



Chociaż każdy z najemników tak desperacko potrzepował odpoczynku, sen nie okazał się łaskawy. Ich uśpionymi umysłami targały koszmary, najczęściej dotyczące wydarzeń dnia poprzedniego. Byli doświadczonymi podróżnikami, wiele w swym życiu widzieli... Jednak lochy wypełnione obłąkanymi ludźmi, rytuał i gryzący dym, a ostatecznie chmura zniewolonych dusz sprawiły, że coś "pękło".
- Randalu!- uderzył w drzemiących najemników krzyk Gustava- Co wy robicie czarodzieju?!
Ci, którzy ruszyli w kierunku niskich drzwi na pokład, dostrzec mogli niepokojącą scenę. Ich łódź z jednej strony otaczało szare, niespokojne morze, zaś z drugiej czyhały na nich ostre niczym kły wilka skały wybrzeża. Nie to jednak budziło niepokój, który ściskał za trzewia. Na dziobie okrętu stał Randal. Jego szaty łopotały pod podmuchami silnego wiatru. Dopiero po wytężeniu wzroku, gdzieś za zdającymi się tańczyć fragmentami niebieskiej szaty dostrzec się dało lewitujący w powietrzu, świetlisty krąg, nieco większy od ludzkiej głowy.
- Oczekujesz zbyt wiele rycerzu!-ryknął w odpowiedzi czarodziej.-Czuję to plugastwo! Gdzieś w sobie!-uderzył się w wątłą pierś.- Nie ma takiej sumy, która sprawiłaby żebym został pośród tego obłędu nawet o chwilę dłużej!- mówiąc to wsunął swoje ramie do dryfującego w powietrzu świetlisty krąg. W jednej sekundzie jego ciało wypełnił oślepiający blask - w następnej ani po kręgu, ani po samym czarodzieju nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad.
- Na wszystki kurwie cyce... Cu to było?-wysapał kapitan, przytulając się do ściany "budy" tuż obok niewielkich drzwi.
Gustav nie zareagował. Stał oszołomiony na środku pokładu, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Randal. Dopiero po pewnym czasie odwrócił się w kierunku obserwujących go z progu najemników.
-Randal odszedł. I nie wydaje mi się by do nas wrócił...- przemówił obojętnym tonem, na którego dnie dało się usłyszeć jednak smutek. Może zwątpienie?
Przecisnął się ze zwieszoną głową pomiędzy najemnikami i padł ciężko w kącie izby. Czy któreś z towarzyszy było w stanie go zrozumieć? Jego królestwo właśnie ogarniał mrok. Oglądał śmierć swych towarzyszy broni. Został zdradzony przez mężczyznę, którego uważał za przyjaciela... A teraz przez jednego z najemników, w którego wierzył. Który miał być jednym z płomieni rozdzierających ciemność.


Wieczór

Podróż, poza niespodziewaną dezercją Randala, pozbawiona była niespodzianek. Chociaż wody były niespokojne, wiatr zimny i porywisty a na brzegu, który cały czas towarzyszył im gdzieś na horyzoncie, czyhać mogło śmiertelne niebezpieczeństwo nie wydarzyło się nic, co mogłoby zagrozić w realny sposób ich wyprawie.
Stagnacja na niewielkim pokładzie dobrze zrobiła całej drużynie. Chociaż w ich umysłach kłębił się niepokój, tutaj mogli odpocząć. Na spokojnie przemyśleć wszystko co wydarzyło się do tej pory. Opancerzyć się nadzieją i wiarą.
W końcu oblała ich noc. Horyzont zniknął pozwalając czarnemu morzu i niebu zlac się w jeden byt. Ciężkie, zimowe chmury całkowicie przesłoniły gwiazdy i księżyc. Wtedy też wszyscy zasiedli w "budzie" dzieląc się jedzeniem i racząc odrobiną bimbru, jaki miał ze sobą ich kapitan o buraczanym nosie.
-Ten, no...Tego. Zbadałem knigę, którą mi wręczyliście, panie blaszak.-zaczął nieśmiało alchemik, odrywając sobie porcję z bochenka chleba. - I jakby to... Nie mam dobrych wieści.
Gustav zmierzył wzrokiem zasiadających w kręgu towarzyszy, po czym upił łyk ze swojego kubka.
- Mówcie Coenie. Czego się dowiedzieliście?
-Rytuał, który w książce tego... Został opisany z pewnością stworzony został przez druidów. Nie wiem jednak... tego... z jakiego kręgu. Nie wiem też, które bóstwo było ich opiekunem. Ale...tego no... Jest to jedno z najskuteczniejszych zaklęć obronnych o jakich słyszałem.
- wskazał nadgryzionym kawałkiem suszonego mięsa, na księgę, spoczywającą przed nim. - To majstersztyk! Połączenie silnej magii i zielarstwa... I odrobiną alchemii. To, tego no... Dzieło naprawdę tęgich głów tworzone zapewne przez całe pokolenia.
-Do rzeczy Coenie...
-A no tego, tak... Rytuał działa na dwa sposoby. Właściwie na jeden...Ale dwa. Pierwszym, jest efekt który odczuwa część z was.
-skierował nieśmiałe spojrzenie na Salarina- Problemy z koncentracją, wzrokiem czy też nawet dziwne odrętwienie. To tylko jeden z etapów, który tego... Miał ostatecznie doprowadzić Cię do stanu, w którym byłbyś całkowicie uległy sugestii odprawiającego ten rytuał. Chyba istnieją zaklęcia działające w podobny sposób?-popatrzył tym razem pytająco na Laone.- Ale tego no... To jest ten "magiczny" efekt. I nie da się go usunąć, dopóki nie dorwie się w łapy czaromiota czy druida... Kto to no cholerstwo rzucił. Teraz nie grozi wam już jednak ten efekt. Jednak ten drugi... -pokręcił głową z poważną miną-- To jest, tego no, najgorsze. Dotknął on każdego kto miał styczność z dymem. Nie ważne, czy był chroniony przez magię czy nie. To efekt alchemii i zielarstwa. Macie to już we krwi...-przeniósł ostrożnie spojrzenie na skrępowanego i obłąkanego gwardzistę. -Mianowicie... Ten kto zdołałby się oprzeć sugestii odprawiającego rytuał stać się miał dziką bestią. Zwierzęciem o pierwotnych instynktach. Myślę zatem... Że gwardziści, których odnaleźliście w podziemiach to...tego... Ci, którzy zdołali oprzeć się magii Seere, ale musieli być przez nią w jakiś sposób usunięci z widoku. Albo trzymała ich tam w jakimś konkretnym celu? Nie czują bólu, strachu. Brzmi to trochę, tego... Jak całkiem silna broń? Skoro nie mogła miec na własność ich duszy to...
- Coenie, co z nami do czorta?! Chcesz powiedziec, że niedługo też się zmienimy w coś takiego?!
- Niedługo...? Tego nie wiem. Nigdzie nie było wzmianki o czasie przemiany... Może stać się to jutro, po jutrze, za miesiąc? Za rok?
-Jak to powstrzymać?
- Należy...
-ściszył głos-Stworzyć wywar na popiołach z ziół, które potrzebne są do odprawienia rytuału. Ale nie innych! Niż te... Których do rytuału użyto.
Niemal każdy z najemników poczuł jak na kark spada mu tona cegieł. Mało było już problemów? Po tym wszystkim okazało się, iż ich życie cały czas jest w niebezpieczeństwie...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 25-06-2012, 18:36   #107
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Akt II


Ziemia zapomnianych.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xdl3nTDBU[/MEDIA]

Kolejne dni podróży mógłby być lepsze...
Zimne, północne wiatry na dobre już wzięły w posiadanie Moonshae nie raz niemal rozbijając ich łódź o poszarpane skały wybrzeża. Kapitan musiał prosić o pomoc w manewrowaniu. Dla dobra ich wszystkich. Ciężka była to lekcja żeglugi dla większości z najemników. Lodowaty deszcz, czasami zmieszany ze śniegiem, ciął skórę niczym ostrze noża. Wysokie fale wynosiły łódź kilka metrów w górę, by za chwilę zalać pokład, posyłając ją prawie na dno.
Sytuacja ta dała dowód umiejętności Gustava. Oczywistym się stało, że mężczyzna - teraz z tytułem, noszący lśniącą zbroję - sławę i pozycję zdobył dzięki żeglarskim przygodom i wojaczce z piratami z Nelanther. To wszystko - porywisty wiatr szarpiący żagle, wielkie fale, lodowaty deszcz były jego żywiołem.
Każdy kolejny dzień żeglugi dla drużyny był walką. Nie tylko o życie własne. Wszak w ich dłoniach spoczywały teraz istnienia tysięcy niewinnych obywateli Moonshae. Chociaż, czy nie stawka nie była nawet większa? Czy można wycenić czyjąś duszę?

Niewielka łódź wpłynęła na mętne, ciemne wody rzeki Leavik, które mieszały się w tym miejscu ze słoną, morską tonią. Pokruszona kra rozbijała się głośno o kadłub ich łodzi, wprawiając cały pokład w lekkie wibracje.
- Dobijamy, waszmoście...- oznajmił kapitan wsuwając łeb do "budy". I zgodnie z jego słowami, łódź przybiła do niewielkiego pomostu, jakieś dwieście metrów w górę rzeki. Za polem wysuszonych, przyprószonych śniegiem chaszczy dostrzegli senną wioskę, którą otulała teraz mgła.
- Mudstone.- stwierdził bardziej sam do siebie Gustav, przyglądając się wsi. - Wieś jak wieś... Sklepów zbyt wielu nie znajdziemy. Ale przed wejściem do puszczy musimy uzupełnić zapasy. Zróbmy to jak najszybciej. - wskazał ramieniem przeciwny brzeg rzeki. Gdzieś w dali najemnicy dostrzegli bujny, ciągnący się kilometrami po horyzoncie las. - A oto i puszcza, w której przyjdzie nam spędzić dwa dni. Zbierajcie swoje rzeczy.
Rycerz dyskretnie zbliżył się do Laony, po czym wyszeptał jej do ucha:
- Porozmawiaj z kapitanem, moja droga. Postaraj się przekonać go, aby wiernie tutaj na nas czekał. Opłacimy mu karczmę... Nie możemy stracić tej...krypy.


Dwa dni wcześniej. Caer Calidyrr

Powietrze ciasnej sali wypełniał siwy, gryzący płuca dym. Jedynie blask pojedynczej świecy nie pozwalał ciemności całkowicie zawładnąć tym miejscem. Płomień o przyjemnej, pokrzepiającej serce barwie odsłaniał jednak straszliwy sekret komnaty. Odarte z ubrań ciało lorda Amnara Dugthaara ociekało krwią. Jego ręce były związane i uczepione wysoko, na zardzewiałym haku u sufitu. Jego pokryte strupami usta poruszały się nieznacznie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Po skroniach spływała mu krew zmieszana z kroplami potu, które zrosiły jego skórę. Nagle gdzieś w ciemności jęknęły zawiasy drzwi, na co mężczyzna drgnął odruchowo. Najmniejszy ruch musiał sprawiać mu ból, gdyż w tym samym momencie jęknął żałośnie.
- Nie musi tak być, Amnarze. Nie opieraj się. Tego pojedynku nie możesz wygrać... Możesz jednak zachować życie. -gdzieś w ciemności zabrzmiał ciepły, kobiecy głos. - Powietrze które wdychasz... To trucizna. Zmieni Cię w bezmyślną bestię. Chcesz tego? Wystarczy, że przestaniesz się opierać. Poczujesz ulgę... Zniknie ból. Znikną zmartwienia. Będziesz czuł się znowu silny, spełniony. Na swoim miejscu? Bo tego właśnie chcesz, prawda? Zawsze tego pragnąłeś - wielkości. Chwały.
W blasku świecy ukazała się twarz Seere. Jej usta wyginał lekki, wyrażający współczucie uśmiech.
- Gardzę... Gardzę tobą i spokojem u twojego boku... Skoro...Sko..Skoro obnażyłaś już mój tyłek, bądź tak...mi...miła i mnie w pocałuj.- zaśmiał się cicho, a z jego ust pociekła drobna strużka krwi.
- Kto ma fragmenty mojej księgi, Amnarze. Mów? Gdzie jest?
- N...Naj...Najpierw buzi...

"Uzdrowicielka" westchnęła tylko, po czym klasnęła. W jednej chwili salę rozświetliło kilka pochodni. W jednym z kątów izby stał muskularny mężczyzna w czerni, z zaciągniętą na twarz, skórzaną maską spod której widoczne były jedynie wygięte nieprzyjemnie usta i przepełnione gniewem oczy.
- Widzę, że tęskno ci Amnarze do pieszczot naszego drogiego Rafaela? Skoro tak, znaj moją łaskę. Zostawię was jeszcze na kilka chwil sam na sam...- zanurzyła palec w roztopionym wosku świecy.- Wrócę, kiedy to światło zgaśnie. Miejmy nadzieje, że twoje Amnarze dalej będzie do tej pory się tliło.
Stojący z boku Rufus zaśmiał się ponuro, chwytając za obcęgi.
Jeszcze tej samej nocy, pomieszczenia na zamku przeszył rozdzierający krzyk Amnara:"Gustav! Coen! Kaisombra! Podziemia zamku!"


Knieja Obłędu. Cztery dni później.

Wizyta w wiosce była miłą odmianą. Wydawać się mogło, iż już od miesięcy nie mieli okazji zaznać sielanki starej, dobrej wsi. Jej mieszkańcy również nie byli specjalnie podejrzliwi. Wieści ze stolicy nie zdołały jeszcze tutaj dotrzeć. Czy najemnicy mieli serce odbierać tym ludziom ostatnie, spokojne chwile ich życia? Czy mieli dokąd uciec?
W karczmie kupili duży bochen świeżego chleba, nieco suszonego mięsa i kilka wędzonych kości. Oczywiście mogli liczyć na to, iż wyżywi ich las. Czas jednak gonił... Któż marnowałby go na polowanie? Poświęcenie kilku miedziaków wydawało się bardziej rozsądnym rozwiązaniem.
Przez dwa dni drużyna najemników śmiało parła do przodu. Ta część puszczy wydawała się bezpieczna, o dziwo nie tak gęsto zamieszkana przez stwory, o których często wspominają miejscowe legendy. Szczególnie dla elfów, które miłowały życie w lasach, podróżowanie w takim środowisku wydawać się mogło przyjemne. Przyjemne, jeśli tylko potrafili na chwilę zapomnieć o tym, co czai się z ich plecami. Kiełkuje niczym chwast w rabatce.
Największe obawy w swym sercu skrywać mogła Laona. Wyprawa ta mogła się okazać dla niej czymś więcej niż pracą. Ratowaniem Moonshae... Wiązał się z nią inny aspekt, z którego jak na razie nie zwierzyła się nikomu.
W końcu zawędrowali nad strumień, nad którym - chyba setki lat temu- przeciągnięto kamienny most. Konstrukcja niewielka, teraz niemal całkowicie pokryta mchem i drobnymi roślinami była pewnego rodzaju drogowskazem. Las po drugiej stronie strumienia należał już do elfów.
Knieja Obłędu - jak ją nazywali miejscowi - z tej strony strumienia nie wyróżniała się absolutnie niczym. Drzewa nie były tam ani wyższe, ani starsze. Nie koiło to jednak w najmniejszym stopniu złych przeczuć Gustava.
- Znam niejednego skrytobójcę o uśmiechu dziecka...- mruknął pod nosem, na chwilę przenosząc wzrok z lasu na Kaisombrę. - Nie ma innej drogi? Nie możemy tego aby na pewno wyminąć?
Laona jedynie pokiwała przecząco głową.
- Pamiętajcie, chcemy aby nas znaleźli i najpierw zadali swoje pytania a nie sięgnęli za broń. Zatem i my oszczędzajmy swoją... Zresztą wątpię by zimna stal na coś się tam przydała. - powiedział z grozą w głosie. Jako pierwszy ruszył przez kamienny most...
Kilka pierwszych minut nie przyniosło żadnych zmian. Chociaż wytężali wzrok i pozostawali skoncentrowani, żaden z najemników nie był w stanie dostrzec choćby najmniejszego detalu czyniącego to miejsce innym, niż las który pozostawili za strumieniem.
- To na pewno tutaj?-zapytał Gustav oglądając się za siebie... I właśnie wtedy też zrozumiał. Za ich plecami nie było śladu po moście, strumieniu czy nawet ścieżce, po której teraz stąpali. Jedynie gęsta knieja, której bez dobrze naostrzonej siekiery ni jak nie dałoby się spenetrować.
-Wi...widzicie to? - kiedy odwrócili głowy ponownie przed siebie, przed ich oczami ukazał się juz las, któremu daleko było do przeciętności. Drzewa zdawały się stworzone z dziwnych, ciemnych oparów. Wiły się niczym węże, cały czas pozostając w ruchu. Ich korzenie wyrastały wysoko nad ziemię jedynie gdzieniegdzie stykając się z ziemią. Pod nimi błądziły setki, tysiące ogników. Dziwacznych świetlistych punktów, lewitujących nad ziemią niczym przerośnięte robactwo. Zamiast wydeptanej ścieżki pojawił się przed nimi wyłożony drewnem gościniec, na którym co kilka metrów rozstawiono wysokie, rzeźbione pochodnie. Tym z najemników, którzy wyczuleni byli na magię i jej efekty mogło się zrobić słabo. Cale otoczenie nią tętniło. Zdawało się wręcz całkowitym tworem splotu.
- Po...Powoli. Byle przed siebie...- wyjąkał Gustav, w którego bok wtulał się właśnie Coen.
W zbitej grupie ruszyli gościńcem, rozglądając się dookoła. Ogniki co chwila szybowały nad ich głowami, czasami też przenikając przez ich ciała. Towarzyszyło temu nieprzyjemne, wręcz mrożące krew w żyłach uczucie. Na nic jednak nie zdało się odganianie dziwnych istot. Co chwila uderzały w najemników, na krótką chwile paraliżując zmysły.
Trudno było zliczyć ile godzin przyszło im już spędzić pośród cienistych drzew i ogników. Zmęczenie zdawało się spotęgowane. Maszerowali od kilku godzin czy kilku dni? Próżno było szukać tutaj słońca czy księżyca. Jedynym światłem był blask ogników, które nękały ich przez cały czas.
- Dosyc!- ryknął w końcu Gustav.- Zatrzymamy się tutaj i odpoczniemy. Będziemy spać na zmianę...-rozejrzał się jakby dalej nie pewny tych słów. - Baelrahealu posiadacie jakąś magię, która zabezpieczy nas... nas... Sam nie wiem przed czym!- chwycił się za włosy. Okropne zmęczenie dawało się już wszystkim we znaki.
Za mrugnięciem oka nagle wszystko się zmieniło... Ogniki skupiły się pod drzewami, zbijając w jeden wielki obiekt. Wszystko dookoła zaczęło drżeć.
Żałosne jęki szybko otoczyły najemników. Dobiegały z każdej strony. Na nic zdało się jednak oglądanie za siebie, wypatrywanie. Zdawały się dobiegać zewsząd i znikąd.
- Na wszystkie miecze Żelaznej Twierdzy! Co...co to jest!- najemnicy podążyli wzrokiem w miejsce wskazane przez Gustava. W pierwszej kolejności dostrzegli czerwoną, zdawałoby się bezkształtną plamę. Szybko jednak dotarło do nich co widzą.
- T...tam!- zawył Coen, wskazując kolejne, wypełzające z głębi "lasu" plamy krwi, mięsa, połamanych kończyn, żelaza... Ofiary najgorszego z katów. Jęczące, pełzające po ziemi istoty, które zdawały się nie posiadać prawa do życia.
Trudno było zliczyć ich liczbę. Było ich jednak tak wiele, iż otoczyły drużynę z każdej strony, zacieśniając z czasem pierścień.


Dzień wcześniej. Pałac w Mbarneldorze. Noc.

Głuchą ciszę panująca w niemal wyludnionym pałacu przerwało nagle tupanie ciężkich buciorów. Niosło się echem pośród pustych korytarz, aż pod drzwi sypialni Selene. Sypialnie, bądź też jej celę. Po ostatnim przejawie samowoli, Selene dostała od ojca stanowczy zakaz opuszczania pałacu. Jej służąca i przyjaciółka zarazem Iluve została odesłana. Zwolniona ze służby. Ostatnie dni zatem były dla elfki samotne, pełne spokoju i ciszy, która wbijała się w jej umysł niczym sztylet. Wszystko to za jej dobrą wolę? Chęć pomocy i odciążenia starego ojca?
Niespodziewane dźwięki, które nigdy nie były zwiastunem dobrych wydarzeń, wzbudziły w niej lekką ekscytację. Poderwała się z łózka i okryła nocny strój jedną ze starych, lecz kosztownych narzut.
- Panienko Shardaerl?- usłyszała znajomy, miły dla ucha jednak wiecznie smutny głos Tiritha - Pierwszego Tropiciela. - Czy mogę wejść? Przybywam na rozkaz Wielkiego Elmethaara.
Tropiciel był dosc postawny jak na elfa. Posiadał nienaganne, długie, blond włosy. Pewien niepokój wzbudził w Selene fakt, iż stał przed nią w pełnym rynsztunku i maską nałożoną na twarz - co w samym Mbarneldorze było zbędne. Iluzja działała jedynie w lesie dookoła.
- Intruzi, Panienko. Wasz ojciec miał wizję... Mam wyruszyć w las i ich odnaleźć. Ale...Ale Wielki Elmethaar nakazał, byś to ty pokierowała poszukiwaniami. - wzruszył tylko ramionami. Elmethaar rzadko zdradzał sens swoich wizji. Ba! Nigdy nie zdradzał wszystkiego co w nich ujrzał czy odczytał. Selene była pewna, że jakiś powód dla wciągnięcia jej w tą wyprawę istniał. Ale równie pewna była tego, że może go nigdy nie poznać.
- Macie się przygotować jak najszybciej. Otrzymacie maskę i pięciu ludzi. Wraz ze mną. Mamy odnaleźć intruzów, rozbroić, dowiedzieć się kim są, czego szukają, jakie noszą imiona... I... I mamy sprowadzić ich do Mbarneldoru, moja Pani.- ukłonił się nisko.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 26-06-2012 o 12:23.
Mizuki jest offline  
Stary 04-07-2012, 13:34   #108
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
*=*=*=*
Gdzieś w pobliżu Alaronu, po rewelacjach z księgi

Baelraheal zakneblował obłąkanego gwardzistę i przywiązał go z powrotem do belki, na wszelki wypadek. Przyklęknął przy wiaderku i starannie opłukał miskę i dłonie z resztek jedzenia i śliny, która nieustannie ciekła z ust szaleńca gdy usiłował go nakarmić. Dreszcz go przeszedł na wspomnienie widoku twarzy żołnierza, który wciąż i wciąż próbował atakować, na podobieństwo wściekłej bestii. Nic ludzkiego w oczach płonących w tej twarzy nie pozostało. Nic.

Westchnął i przemył twarz świeżą wodą. Zadanie karmienia było trudne i niebezpieczne dla całości palców, szarpiące nerwy i niewdzięczne, bowiem czegokolwiek by nie próbował - nic nie działało. Żadna modlitwa, żadna moc odpędzania, żadne usunięcie przekleństwa. Zgodnie zresztą z zapisami z księgi. A to nie dodawało otuchy. Rozejrzał się po zgromadzonych, odruchowo sprawdził też zaklęcie wykrywające próby szpiegowania statku. Nastroje były raczej … minorowe. A i on sam czuł wściekłość i strach.

Pomógł mu humor. Przyklęknął niedaleko Laony i jej pupila, z zainteresowaniem przyglądając się znudzonemu pyszczkowi smoka, ewidentnie szukającemu rozrywki. Wyciągał właśnie z kieszeni plecaka Błogosławioną Glewię i przybory, ale ku jego zdumieniu jeszcze jedna rzecz znalazła się w jego dłoni kiedy przerzucił w myślach listę rzeczy które zabrał ze sobą do zamku … i które wyrzucił by pomieścić ciało Lairiel. Woreczek jednak był i Baelraheal potrząsnął nim, wywołując grzechotanie i zwracając uwagę kilku osób - w tym pseudosmoka. Kapłan z uśmiechem i aktorskim talentem prestigitatora rozwiązał woreczek po czym sięgnął do środka. I wydobył garść kulek, które po położeniu na podłodze zaczęły toczyć się na wszystkie strony w takt przechyłów stateczku!


- Mam nadzieję że to go trochę rozerwie - mruknął do zaklinaczki, obserwując jak smoczek skrobie pazurami po podłodze w pościgu za kulkami. - Pewnie to nie zadziała na długo, ale …

Oczywiście w przypadku inteligentnego stworzenia zabawa miała nieprzewidziane skutki - otóż pseudosmok szybko zauważył że niektóre kulki znikają mu w szczelinach i zaczął szukać czegoś by je zatkać … ze szkodą dla garderoby co niektórych osób. Stanęło na tym że Baelraheal wydłubał te kulki które mógł jeszcze wydłubać, porwał jakąś szmatę na gałganki i zabezpieczył w ten sposób stan liczebny “zabawek”. Metodycznie czyszcząc i naprawiając ekwipunek przyglądał się z uśmiechem ćwiczeniom małego drapieżnika. Drapieżnika, bowiem nie sposób było pomylić łowieckiej gorączki i napięcia, widocznego w ruchach Signifasa gdy opadał w kierunku “celu”, z niczym innym.

- Co jest, do stu tysięcy beczek zjełczałego rumu!!! - wrzasnął kapitan gdy wywrócił się jak długi na kulce która akurat wtoczyła mu się pod stopę. Gwardzista Boga wraz z Signifasem spojrzeli sobie w ślepia z minami spiskowców i udali że nie mają ze zdarzeniem nic wspólnego.

Po przełamaniu pierwszych lodów z chowańcem Baelraheal pochylił głowę i przez dłuższą chwilę zastanawiał się jak tu zacząć rozmowę z jego panią, by nie wyjść na natręta. A zaintrygowało go coś co powiedziała w rozmowie z Randalem. Wspomnienie … ewakuacji … czarodzieja zakłuło go, bardziej niż się spodziewał, ale zdusił to w sobie. Randal postąpił jak postąpił - ale miał do tego prawo. Westchnął metodycznie sprawdzając całość kolczugi i kolejny raz obracając w głowie ostatnie wydarzenia. Wreszcie uznał że i tak potrzeba by ktoś wiedział o całości wypadków i miał dostęp do wszystkiego co udało im się znaleźć, wyciągnął zawiniątka.
- Laono, mogę Cię prosić o chwilę rozmowy? - odezwał się łagodnie spoglądając na dziewczynę i rozwijając węzełki by ukazać zawartość - ostrożnie, by nie wysypać próbek. - Zaraz zmienię Gustava przy sterze, więc i tak nie dam Ci się długo we znaki - zażartował z uśmiechem. Swoją drogą lubił prowadzić łódź, nawet taką starą krypę jak ta. Pozwalało mu to zapomnieć na chwilę o tym w co się wplątał.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-07-2012 o 13:37.
Romulus jest offline  
Stary 04-07-2012, 13:36   #109
 
Puzzelini's Avatar
 
Reputacja: 1 Puzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwu
* * *

Podróż. Laona lubiła podróżować... w sumie ciągle coś ja do tego ciągnęło czy pchało, ale to co robiła nie zawsze pozwalało jej na takie życie jakie chciała. Teraz...
Teraz jednak czuła się nieco rozdarta pomiędzy radością z podróży, a jej celem i powodem. Cieszyła by się ... gdyby to były inne powody, a nie praktycznie uściślając - możliwa zagłada.
Wiele bojów stoczy na tej wyprawie, i będą też takie, jakich nie spodziewała by się spełnienia w snach, a może koszmarach?
Tak czy inaczej była w drodze, a jej głowa była pełna dziwnych myśli czy sytuacji które sobie wyobrażała.
Grzechot sprawił, że i ona sama zwróciła ku niemu głowę - nie dziwne więc, że i spojrzenie Sagnifasa pobiegło w tamtym kierunku. Gdy smoczek ruszył w pogoń za swymi “ofiarami” i próbował je gonić po pokładzie Laona uśmiechnęła się lekko, z jakąś czułością wodziła za nim wzrokiem, ale szybko jej myśli znów odpłynęły ... tym razem ku ich celowi. Ku Mbarneldorze i jej prywatnych rozterkach z tym związanych. Złudne cienie nadziei czaiły się w każdym zakamarku jej głowy. A może jednak była by szansa by spotkać matkę? Złosć na nią nie dorównywała już smutkowi i tęsknocie... albo zgrozie gdy myślała o tamtej rodzinie. Najłatwiej by było, gdyby nawet nie wiedzieli że istnieję... a to marzenie nawet mogło by się ziścić... jednak ku własnej przekorze i rozsądkowi wolała w to nie wierzyć tak do końca...

Głos kapłana przywołał ją do tego niższego stanu świadomości. Do łajby i reszty problemów z tym związanych. Skupiła na nim swoje spojrzenie, założyła zgrabnym ruchem niesforne kosmyki za ucho, a zaraz przypatrzyła się zawartości zawiniątka jakie przy niej rozwijał.
-No dobrze, słucham - powiedziała potwierdzając swe słowa jeszcze kiwnięciem głowy. Po lekkim uśmiechu na jej twarzy, bez problemu można było wywnioskować, że jednak rozmowa z nią wcale nie zawsze musi być taka trudna i nieprzyjemna jak z zakapturzonym czarodziejem... wystarczy wbić się w odpowiedni czas i z odpowiednim tematem.

Baelraheal
przyjrzał się uszku zaklinaczki i uśmiechnął się z jakiegoś powodu. Zaraz jednak spoważniał.
- W trakcie przedzierania się przez podziemia i powrotu znaleźliśmy zioła i ich pozostałości po rytuale. Nie wiem jak długo … będziemy w stanie zachować jasność umysłu - powiedział dyplomatycznie i wskazał osoby które były w podziemiach, siebie nie wyłączając - więc dobrze by było gdybyś choć Ty wiedziała o wszystkim. Ten popiół był w misie którą znaleźliśmy na samym miejscu rytuału - wskazał jedno zawiniątko, potem drugie. - Najwidoczniej powstał ze spalenia tych oto roślin, ale czy są to wszystkie potrzebne - nie wiem. Znaleźliśmy je w magazynie … przyjmuję że to wszystkie składniki, ale pewności nie mam. Trochę żałuję że nie zabrałem tej misy - zwiesił głowę - może i ona miała znaczenie, skoro rytuał takiego dopracowania i przygotowań wymagał... Oprócz tego zabrałem trochę resztek z przyzwanych tam żywiołaków - wskazał garść pokruszonych kamieni - ale wydaje mi się że nie miały nic wspólnego z samym rytuałem i należały do systemów obronnych zamku. Tym niemniej magia która je przyzwała była naprawdę silna, długo jej pozostałości powinny przesycać te resztki i może przebadanie aury pozostałej w nich ułatwiłoby walkę w razie powrotu.
Przerwał na chwilę porządkując myśli, wskazał gwardzistę.
- To niesamowite, ta skaza jest genialna w tym jak wniknęła w jego umysł niczym rak - pokręcił powoli głową, z niejakim podziwem - Nie wiem czy nie rozprzestrzenia się w jakiś sposób. Dzięki łasce Ojca Elfów - z sympatią uśmiechnął się znowu do dziewczyny - i półelfów również - mrugnął do niej - jestem w stanie użyć Jego łaski która w pewnym stopniu może zabezpieczyć Cię przed nią … - powiedział z nutą niepewności w głosie. - Gwardzista najdłużej był wystawiony na działanie klątwy, dlatego chcę go przebadać i to jak najdokładniej, spróbować też paru następnych kombinacji modlitw i ochron. Chciałbym byś towarzyszyła mi w tym i zapamiętała lub zapisała wszystko co odkryjemy. Może to się przyda, jak nie nam to komuś innemu - przerwał i czekał na jej słowa, skrobiąc palcami po piersi.
Laona słuchała kapłana uważnie już od samego początku. Zmarszczyła brwi i spoglądała gdy pokazywał oba zawiniątka. Później długo wpatrywała się w przyniesionego mężczyznę i ... czuła w sobie dziwną pustkę, jak by coś ciągle jej umykało. Do tego doszło wrażenie, że już w chwilę po tym co usłyszała nie pamięta tego co mówił elf na początku...
- Genialna skaza - powtórzyła z namysłem wcześniejsze słowa kapłana. Pokiwała powoli głową na znak zgody. Coraz pewniejszy był ten ruch, ale nie odwróciła spojrzenia od gwardzisty gdy odezwała się do elfa - Dobrze, pomogę Ci - palcem wskazującym dotknęła nosa i przesunęła opuszkiem w górę, ku czole przymykając na chwilę oczy. Westchnęła lekko.
- Zapisywanie tego ... może być ryzykowne, a skoro takie rzeczy się dzieją, to nie ma co się wahać. Jeśli się rozprzestrzenia, o ile można to tak chyba nazwać ... jesteście “nosicielami”, to i o tym zapewne się przekonamy. - otworzyła wreszcie oczy i spojrzała na swego rozmówcę - Oferuję Ci mą całą wiedzę i zdolności, jakie nabrałam w wieży, powiedz mi tylko, jak mogę być pomocna a uczynię wszystko co w mojej mocy.
Gwardzista Boga nieco się cofnął na słowa Laony, przyglądał jej się badawczo. Jej zachowanie zaskakiwało go - niezrozumiały chłód i jakby oderwanie od rzeczywistości ustąpiło pola takiej deklaracji... Zaraz jednak skinął głową.
- Potrafisz sprawić by zaklęcie przez cały dzień było aktywne? - zapytał dla upewnienia się, a gdy przytaknęła dodał - Wytłumaczysz mi za chwilę w jaki sposób to osiągasz? Pierwszy raz o tym słyszę.... - pokręcił głową, momentalnie znajdując tak wiele zastosowań dla takiego daru. Musiał potrząsnąć głową by przerwać galopadę myśli.
- Ale … zanim Cię o to poproszę, chciałem Cię o jeszcze jedną sprawę zapytać. I, proszę, nie bierz tego do siebie, po prostu jestem ciekaw. My - wskazał wszystkich poza Laoną - nie mamy wyjścia, musimy odnaleźć Mbarneldor. Ty nie musisz. Niech to wilki zeżrą, po tym co przeszliśmy w podziemiach sam nie czuję w sobie najmniejszej chęci by pchać się w napchany iluzjami las w którym nawet nie wiadomo dokąd iść, tylko po to by targować się o wstęp do biblioteki z jakimś... - uśmiechnął się do niej by odjąć żądła swym słowom - … cholernym słonecznym elfem, pełnym pychy i poczucia wyższości wobec całego świata, a taki obraz Elmethaara wyłania się z tego co o nim się dowiedziałem.
Laona zmarszczyła w pierwszej chwili brwi, a gdy elf skończył mówić cisza między nimi nabierała głębi. Jej wzrok wwiercał się w kapłana i zdawał się robić z chwili na chwilę chłodniejszy... ale jeden z kącików ust drgnął lekko, jak by niepewny czy chce przerodzić się w lekki uśmieszek.
- Co o mnie wiesz? - zapytała, spoglądając na elfa wyczekująco.
Kapłan nie drgnął ani nie odwrócił wzroku, choć był świadom że ta rozmowa może się potoczyć w różny sposób … delikatnie rzecz określając.
- Nic, Laono, nie wiem o Tobie, nie mam w zwyczaju robić o swoich towarzyszach podróży wywiadu poza tym czy mi w jakiś sposób nie zagrażają - powiedział spokojnie i uprzejmie - Tym bardziej nie mam zwyczaju grzebać w ich historii. Po prostu ta wędrówka będzie pewnie niebezpieczna, a na jej końcu trzeba będzie stanąć przed obliczem władcy miasta który pewnie nawet w stosunku do mnie czy Salarina nie będzie przyjaźnie nastawiony. Kto wie, pewnie nie tylko on.
- Więc nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz kim jestem, ani co tak naprawdę tutaj robię, a jednak twierdzisz, że “nie muszę”. - Laona wydawała się być spokojna, nawet być może lekko rozbawiona, ale coś - widać było to wyraźnie - nie dawało jej spokoju, mimo, że starała się przez cały czas trzymać twardo. Jak zwykle krzywiła się nieco gdy wspominał o celu do jakiego zmierzają, - Muszę, nawet bardziej niż Ty, niż on, on... - wskazała na najemników jakich wynajął Gustav - I nie tylko muszę. Ja CHCĘ... - zawahała się jednak i stęknęła, a jej oczy uniosły się ku niebu - Nooo, to jest bardzo, bardzo zagmatwane, ale uwierz mi na słowo. Jest w to wszystko zamieszane i “chcę”, i “muszę”, jak i “wcale tego nie chcę”. Najważniejszym jednak jest “kocham” i “obowiązek” i myślę, że na tym poprzestaniemy, bo więcej i tak nie zrozumiesz, a i ja mówić nie chcę. - klasnęła raz w dłonie i splotła ze sobą paluszki obu rąk. Na krótką chwilę przyłożyła splątane dłonie do ust.

- No to sobie wyjaśniliśmy coś niecoś - Baelraheal odpowiedział chłodno na słowa Laony - I masz rację, poprzestaniemy na tym.
Nie ciągnął rozmowy dalej bo i sensu nie było, odsunął ją w odległy zakamarek umysłu. I tak miał wiele na głowie a dysputa z półelfką bardzo przypominała mu rozmowę z Lairiel. A paladynki nie było już wśród żywych i Gwardzista Boga poczuł świeżą falę bólu na wspomnienie padającej, zakrwawionej dziewczyny.
Gdybym to ja biegł z tamtej strony … ja nie byłem tak obciążony...
- Jeśli moglibyśmy porozmawiać teraz o Twoich zdolnościach... Czy możemy spróbować połączyć siły by modlitwa którą przywołam chroniła Cię dłużej niż zwykle? - zapytał wracając do zwykłego, spokojnego tonu.

* * *

Było cicho gdy wszyscy ułożyli się już w wygodnych dla nich pozycjach. Oczywiście do “cicho” jednak, nie należały odgłosy morza, skrzypienie łodzi i inne naturalne odgłosy jakimi częstował ją świat naokoło. Długo wsłuchiwała się w te dźwięki, zapoznawała z nową muzyką, a uścisk w żołądku potęgował się lub popuszczał ... w zależności o czym myślała. Późno, w porównaniu z innymi mężczyznami zasnęła. Chowaniec przy jej boku zwinął się w kłębek i co jakiś czas unosił głowę sprawdzając czy śpi ... nie miała ochoty na docinki czy jakie kolwiek dyskusje. A najmniej o tym, że już mogła by dać się przekonać na kolejną łodyżkę... w końcu był taki grzeczniutki ... iiii, o taaaak, no przecież nie zjadł jeszcze tej żaby...

*=*=*=*

Poranek następnego dnia. U wybrzeża Alaronu


Dlatego też do niej chyba jako do ostatniej osoby dotarło co dzieje się na pokładzie gdy Randal zdezerterował. Uniosła tylko głowę, przysłuchiwała się krótkim wymianom zdań. Prześledziła wzrokiem Gustava, który wrócił do małego pomieszczenia i padł na deski... ułożyła znów głowę na prowizorycznej poduszce jaką sobie zrobiła z torby. Nie koniecznie chciała się podnosić czy całkiem wstawać, ale jedyne co, to zamknęła na powrót oczy, mając obrazek młodszego rycerza. Przybyło mu teraz zmarszczek, wyraźnie się “postarzał” od tych smutków i rozdzierania serca. Wewnątrz siebie poczuła jak wzbiera w niej uczucie. Silna chęć by podejść, pocieszyć i przytulić mężczyznę wybuchła w jednej chwili, ale półelfka szybko ją w sobie zdusiła.
Minęło tyle lat ... tak naprawdę nie miała pojęcia czy przyjął by jej ramiona. Nie chciała mu sprawiać w jakikolwiek sposób przykrości, dlatego też jedyne co była w stanie uczynić, to otworzyć swe oczęta i popatrywać na niego... a jej wzrok mówił że ... “doskonale Cię rozumiem”.

*=*=*=*

Wieczór


Gdy wieczorem zasiedli wszyscy razem do posiłku i alchemik mówił o swych odkryciach, Laona skinęła głową gdy na niej właśnie zawiesił pytające spojrzenie. Słuchała tego co mówił i najpierw zaprzestała jedzenia, a niedługą chwilę po tym całkowicie jej obrzydło. Jedynie wiecznie głodny chowaniec wyskubywał z jej paluszków mięsko jakie podawała ... z resztą zaraz cała kolacja jaką miała w przydziale wylądowała pod jego pyszczkiem.
Przerażała ją myśl o tym, co może się z nimi stać. Co może z NIM się stać... jak i wszystkim tym, co miała na myśli wczoraj, mówiąc “kocham” i “obowiązek”. A akurat w tym wypadku były bardzo szerokie, jak i konkretne znaczenia.
Zwróciła się do Baelraheala.
- Masz popiół, masz zioła jakie tam znaleźliście... Wziąłeś próbki wszystkich? - zmrużyła odrobinę oczy - W sumie, nawet jeśli, to jest szansa, że coś, jakiś składnik mógł by być rzadki... i już mogło go tam nie być... - Signifas syknął z oburzeniem, gdy mimo, że wyciągał swą szyję i starał się chapsnął mordką kawałek kolacji, jaki zaklinaczka trzymała w paluszkach była za daleko, odrobinę... a dłoń Laony zatrzymała się w drodze ku niemu gdy ogarnięta myślą zwróciła się do elfiego kapłana... Mądre jednak zwierze nie wahało się długo, tylko przelazło po ramionach, za głową półelfki, by dobrać się do drugiej, karmiącej go dłoni...

Elf potarł starą bliznę na piersi - koszulki kolczej nie nosił na statku, więc wyraźnie czuł okrągłe kontury rany.
- Ty też mnie nie znasz - wytknął jej z drobną kpiną w głosie i z uśmiechem, który szybko zgasł. - Oczywiście że wziąłem próbki wszystkich. Wszystkich w magazynie. Ale też masz rację - wystarczy że potrzeba było czegoś - jednej łodyżki czy listka których zabrakło w podziemiach - i już po naszych nadziejach. Dopóki nie znajdziemy dokładnego opisu rytuału nie będziemy wiedzieli.

Półelfka
parsknęła i pokręciła głową. Króciutki chichot, przecież tak nie przystający w tej chwili - ale jednak, targnął jej ramionkami. Zaraz jednak westchnęła, bo to była tylko reakcja na pierwsze słowa - następne znów nie dostarczały uciechy.
- Wielka biblioteka ... - westchnęła znów i na powrót zajęła się dokarmianiem pseudosmoka.
~ Oj, chwilka Cię nie zbawi, a jak porozdzierasz mi znów ubranie, to zabiorę na nowy z Twojego skarbczyka ~ mruknęła w myślach ~ kombinator ~
Signifasa zatkało z oburzenia, zamarł w miejscu. Jak każdy smok bardzo sobie cenił swój skarbiec … a na dodatek ONA nazwała go … “skarbczykiem”!!! To wołało o pomstę do nieba! Przesunął końcem jadowitego ogona po Jej szyi, w geście zarówno groźby, jak i ostrzeżenia. Każdy by się przeraził, niestety, empatyczna więź odarła groźbę z grozy. Niestety.
~ Kiedyś się doigrasz ~ stwierdził i dumnie przemaszerował po jej ramieniu na stół, depcząc swą przyjaciółkę. Dopiero tam bystro rozejrzał się po potrawach po czym ogon mu obwisł gdy zdał sobie sprawę z tego że znów czeka go ogryzanie kości.
~ Mam dosyć, dosyć, rozumiesz?! Same nudy i podłe jadło! ~ poskarżył się ~ Nie sądziłem że to kiedyś powiem, ale …. JA CHCĘ DO CYWILIZACJI!!! ~
Dobrym było to, że dziewczyna nie jadła, bo niechybnie by się zakrztusiła i być może udusiła ... Dumne człapanie gada było istnym pokazem słodkiego, przenajsłodszego foszka i wyglądało dość komicznie. Kolejne manifestacje czy krzyki w jej głowie sprawiły, że Laona parsknęła... zreflektowała się jednak tak szybko jak tylko mogła zakrywając usta dłonią. Jej ramiona drgały przez chwilę w tajonym rozbawieniu które naprawdę było nie na miejscu...
Chwilę później ... puk...puk, puk, puk.... coś małego i zielonego poodbijało się i poturlało po stoliku w kierunku Signifasa... pachniało warzywkiem... tak smacznie i słodko ... z jednej strony widać było świeże odłamanie i kroplę soku, która spływała po nierównym końcu małego kawałka smakołyka...
~ Jeszcze troszkę MUSIMY tu wytrzymać, dobrze wiesz, więc nie jęcz i nie marudź, proszę, mnie też nie jest tu najwygodniej ~
Signifas westchnął i smętnie spojrzał na łodygę, ale oczom dziewczyny nie umknęło że ogon mu się wyprostował. A dopiero teraz poczuła rozbawienie chowańca i stłumioną wcześniej przewrotność. I zadowolenie, że jego aktorski popis ją zmylił. Dopadł roślinę wszystkimi czterema łapami i wpił się w nią pazurami, podniósł do pyszczka i wyssał sok z końcówki, dopiero po chwili bardziej dystyngowanie zaczął odrywać pasemka.
~ Dziękuję. Na dziś masz wybaczone ~ przekazał jej łaskawie. Po czym naraz podniósł się, przemaszerował z powrotem na oparcie krzesła i pieszczotliwie owinął ogon wokół szyi Laony.
~ Wiem. I nie zostawię Cię ~ odezwał się z czułością w jej myślach.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i jednym z paluszków miźnęła smoczka pod pyszczkiem.
~ Wiem, mój najdroższy skarbie, wiem ~ przekazała z równą mocą uczucia.
 
Puzzelini jest offline  
Stary 04-07-2012, 13:45   #110
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
*=*=*=*
U wybrzeży Alaronu

Gdy opadł pierwszy, najgorszy szok po rewelacjach z księgi i po ucieczce Randala, a sam Baelraheal miał wreszcie sposobność poprosić swe bóstwo o potrzebne łaski wiedzy - i użyć ich - poprosił wszystkich o chwilę rozmowy, gdy akurat kapitan Celisb siedział przy sterze. Wycie wiatru w szczelinach pomiędzy deskami i huk morza stanowiły znakomitą oprawę dla tego co miał do powiedzenia, jak zdał sobie sprawę z nagłą jasnością.
- Sprawdziłem prawdziwość informacji z kart zdobytych przez imć Coena - skinął ku alchemikowi - Poza Laoną w nas wszystkich wykryłem pewną … skazę … i nie pytajcie nawet jak długo musiałem szukać odpowiedniej modlitwy by to w ogóle było możliwe. Nigdy jej nie stosowałem... - pokręcił z niedowierzaniem głową, zaraz jednak machnął dłonią ku gwardziście.
- Ta skaza jest silna, cóż, genialna wręcz w swym działaniu, i postępuje - mówił spokojnie. - Mógłbym być pod wrażeniem gdybym sam się tak nie bał - uśmiechnął się do zebranych - Na początku jej efektem - zapewne - będą momenty krótkotrwałej utraty przytomności. Nie wiem kiedy będą mieć miejsce. Próbowałem wszystkiego - usunięcia klątwy, leczenia, rozproszenia magii, usunięcia opętania - wyliczał na palcach, kierując te słowa zwłaszcza do Laony i spoglądając na nią - Jest tak silna że w stadium w jakim gwardzista się znajduje nie działają modlitwy które powinny stłumić tę żądzę … mordu czy co on tam odczuwa.
Rozejrzał się po zgromadzonych, spojrzał każdemu po kolei w oczy.
- Musimy się spieszyć. Szansa istnieje - na powstrzymanie Alabashaaran i wyzdrowienie. Mamy trochę roślin z magazynu, mamy nawet popiół z rytuału, wiemy gdzie szukać jego opisu, możemy coś zrobić, nie tak jak ci nieszczęśnicy w lochu - wzdrygnął się na wspomnienie masakry i tego jak jej wizja prześladowała go w snach - Ale mamy i kolejny problem - dotarcie do Mbarneldoru i przekonanie władcy, Elmethaara, do udostępnienia nam zasobów Wielkiej Biblioteki. Nie wiemy dokąd mamy iść by przybliżać się do osady elfów - to po pierwsze. Wyrzuciłem zbędne rzeczy by zabrać ciało Lairiel, wśród nich komponenty do modlitwy która być może pozwoliłaby nam szybciej odnaleźć osadę. Może w wiosce do której płyniemy uda mi się je uzupełnić. Po drugie, i tu robi się naprawdę ciekawie - zerknął na Gustava - elfy z Mbarneldoru są bardzo zgorzkniałe, niechętne wobec zewnętrznego świata. Wynika to z kilku faktów - po pierwsze ich populację przetrzebiły wojny ludzkich lordów Wysp. Setki lat, przez które się toczyły dały się we znaki moim pobratymcom. Dopiero władza Elmethaara i jego iluzje dały im bezpieczeństwo. Sam Elmethaar stracił wielu bliskich z rąk ludzi w trakcie tych wojen.
Westchnął ciężko.
- Ale i Tel-quessir nie są bez winy i tu upatruję kolejnego problemu. Elmethaar i jego pobratymcy czują wielki żal wobec swych braci z innych części Faerunu. Szczególnie Evermeet, to z niego pochodzili koloniści. Elfi Dwór zapomniał o nich, nie przysłał żadnej pomocy. Spróbuję jeszcze ułożyć sobie kalendarium wydarzeń na Wyspach przy wsparciu mości Gustava i Coena, by lepiej zrozumieć dlaczego tak się stało, może to w jakiś sposób pomoże w rozmowach - skinął głową w kierunku obu ludzi.
- Sam Elmethaar stał się zgorzkniały, bezwzględny i bardzo nieufny. Nie sądzę by nawet elfów przyjął z otwartymi ramionami, a do ludzi może się odnieść … jeszcze gorzej. Radzę by ci z was którzy nie muszą podążać do Mbarneldoru pozostali w wiosce czy wręcz na statku - powiedział, dyplomatycznie omijając spojrzeniem Kaisombrę, Gustava czy Coena.
- Zastanówmy się co może przekonać go - i innych mieszkańców osady - do udzielenia nam pomocy. Wszyscy wiemy co się wydarzyło, wszyscy widzieliśmy co narodziło się w zamku, ale Elmethaar nie pomoże nam jeśli nie będziemy wiedzieli czego potrzebujemy i jak z nim rozmawiać. Spróbuję poprowadzić z nami gwardzistę, może jego widok i możliwość zbadania przez Elmethaara przekona go i da nam jakiś argument. Dlatego nie czyńcie mu krzywdy - wskazał kciukiem związanego nieszczęśnika.
- Teraz wiecie tyle samo co ja - powiedział i odchylił się do tyłu, spojrzał w górę jakby szukając natchnienia. - Co do wędrówki do Mbarneldoru … spróbujemy coś wymyślić z Laoną by przebyć zabezpieczenia. Łatwo nie będzie, ale … mamy trochę czasu na przygotowania - spojrzał na niebieskooką, potem na każdego po kolei. - Pytajcie, mówcie co wam na sercu leży, każdy pomysł na wagę życia. Nie tylko naszego.
Pomilczał jeszcze przez chwilę.
- Chyba wiem jak rozmawiać z Elmethaarem - mruknął - Miałem do czynienia z kimś takim jak on... Jeśli chcecie, mogę spróbować z nim ponegocjować, zobaczyć jak daleko uprzejmość nas doprowadzi.
- Wiedz Baelrahealu, że choć wierzę szczerze w Twoje słowa... Nie jestem w stanie pozostać w zgodzie ze swym sumieniem, jeśli przyjdzie mi ostać się w wiosce. Wykluczone. I nie chce motywować tego jedynie pustą pychą rycerza. Po pierwsze przyjacielu, sam wspomniałeś, że klątwa cały czas postępuje. Co jeśli zaatakuje mnie lub Coena kiedy zostaniemy sami w wiosce? A Kaisombra? - Gustav zerknął w kierunku cienia. - Oddam rozmowy w wasze ręce, jednak na Tempusa... Nie pozostawiajcie mnie w tyle.
Gwardzista Boga skinął głową i nie skomentował. Może Gustav miał rację, może nie - ale siłą nikogo nie mógł przymuszać do pozostania ale i marszu również … za wyjątkiem obłąkanego żołnierza.
- Nie wykryłem by ktoś próbował nas odszukać jak na razie, ale obawiam się że obecność klątwy sprawia że łatwo byłoby nas odkryć - powiedział. To mu o czymś przypomniało.
- I jeszcze jedno - nie jestem w stanie ocenić, przynajmniej w tej chwili, czy klątwa może przenosić się na inne osoby w naszym otoczeniu ale nie mogę tego wykluczyć. Więc starajcie się nie obściskiwać nadmiernie z miejscowymi.

Pieśniarz słuchał kapłana w skupieniu starając się zapamiętać każde slowo. W końcu tak jak wspomniał Bael, znajomość historii może im się przydać. Im więcej będą wiedzieć tym lepiej.
- Przyznaję Ci rację Baelrahealu. Także moim zdaniem Elmethaar będzie potrzebował konkretów. To czego chcemy, po co tego chcemy i jeszcze jednego -zrobił krótką pauzę i westchnął krzyżując ramiona na piersi- Co on z tego będzie miał, musimy mu przedstawić skalę problemu, że na jego lud który już wiele wycierpiał może spaść nieszczęście większe niż potrafi to sobie wyobrazić i by chronić swój kraj powinien nam pomóc. Pomagając nam pomaga też sobie i tysiącom elfów zamieszkujących te ziemie. Mały “atak” w jego słabą stronę czyli oddanie swojemu ludowi całym sobą może być dobrym posunięciem. Trzeba to jednak zrobić z głową by nie odebrał tego jako groźbę bo wtedy nic nam już nie pomoże.

Gwardzista Boga skinął głową Salarinowi, spojrzał po pozostałych.
- Dobrze, może z wyjątkiem tego że elfów nie pozostało już chyba tak wielu na Wyspach. Co jeszcze?
Potarł bliznę na piersi, uderzył kostkami palców o siebie, przygotowując się do dłuższej dyskusji...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172