Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2012, 03:32   #40
Issander
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Wyruszyli z Littlewall równie powolnym tempem, jakim do niego dotarli. Nawet woły wydawały się ciepieć kaca i ciągnęły wozy jeszcze wolniej, niż to zazwyczaj woły mają w zwyczaju. Mimo tego, niektórzy z podróżników zdawali się mieć zbyt dużo energii i podczas zbiórki doszło do kłótni pomiędzy Alninem i Riskanem, choć jak na razie nic więcej z tego nie wynikło.
Niektórzy z członków karawany mieli dodatkowo na głowie więcej niedogodności. Vernon mógł pochwalić się sporą kolekcją sińców po wymianie ciosów we wczorajszej bójce, zaś Arabella nie tylko miała poobcierane nadgarstki od łańcuchów, ale też spuchnięta prawa dłoń dawała o sobie we znaki. Choć prawie nie było rany, a ukąszenie wyglądało na gojące się, to każde dotknięcie opuchlizny bądź zwykłe otarcie się o nią materiału powodowało bardzo nieprzyjemne doznania. Cóż, w porównaniu do Buredo i tak miała sporo szczęścia.
Mirkan też najwyraźniej swoje odchorowywał, bowiem przemilczał zniknięcie Gelida i Buredo. Nie zapomniał natomiast zainkasować od Alnina opłaty za przejazd na wozie.
Po około godzinie dotarli do lasu. Zrobiło się ciemniej. Na początku wydawało się, że to przez cień rzucany przez drzewa, ale patrząc w górę w prześwitach można było dostrzec zbierające się chmury. Zbierało się na deszcz.
Kiedy spadły pierwsze krople, na początku były wręcz ulgą na bolące głowy, lecz już po chwili ciągły opad powodował jedynie coraz mocniejszą irytację podróżników. Nieliczni zauważyli, że wilk, z którym podróżował Vernon, zakradł się od tyłu do karawany i podczas najmocniejszych, chwilowych lunięć podróżował pod wysokim podwoziem ostatniego pojazdu.
Woły jakby przyspieszyły. Wcale nie przestraszyły się Barrego, gdyż deszcz zmywał zapach. To Mirkan i reszta woźniców starała się je pospieszać, podczas gdy kusznicy nakrywali wozy specjalnymi płachtami, żeby nie zamoczyć towarów.
Było parę godzin po południu, kiedy wreszcie wyjechali z lasu i niemal natychmiast ich oczom ukazało się miasto. Dwa główne szlaki Ostatniego Bastionu: Srebrny i Północny, krzyżowały się pod jego bramami. Było wyraźnie większe od Littlewall, no i było miastem z prawdziwego zdarzenia, ale deszcze przegnał ludzi do domów i ulice świeciły pustkami. Wozy zatrzymały się przed bramą i Mirkan zabrał głos.
- Macie kwadrans, zanim ruszymy! Na północ stąd nie ma już żadnych miast, jeżeli chcecie coś kupić, to to jest wasza ostatnia szansa!
- Nie ma szans na dłuższy postój? - Rzucił ktoś.
- Racja, przecież mieliśmy zatrzymać się tu na noc! - Dodał jeden z kuszników.
- Nie ma mowy! Jeżeli tutaj pada deszcz, to w górach może już sypać śnieg! Musimy dotrzeć do przełęczy, zanim ją zasypie! Nie jesteś z Bastionu, to nie wiesz: deszcze zawsze przychodzą w połowie jesieni, trwają tydzień-dwa i zwiastują nadejście mrozów. Niestety, nie mamy aż tyle czasu, bo musimy przejść przez przełęcz, a w górach mrozy przychodzą szybciej!
- To dlaczego wyruszyliśmy w taką porę?
- Wyruszyliśmy w dobrym czasie! Deszcze nie powinny rozpocząć się tak wcześnie!

Gelid dotarł do miasta wcześniej i udało mu się nie zmoknąć. Nie mógł jednak nie zauważyć spadku temperatury, jaki nastąpił z powodu deszczu.
Starał się dowiedzieć czegokolwiek o swoim mistrzu, ale nie udało mu się. Kilka osób co prawda potwierdziło, że przez miasto przechodził człowiek odpowiadający opisowi, ale nie potrafili powiedzieć nic więcej. A zatem mógł to być zupełnie kto inny... Ludzie mówią dziwne rzeczy.
Gelid nie ustawał w poszukiwaniach nawet wtedy, kiedy już zaczęło lać. Znaczna część ludzi udała się do karczm i Gelid tam właśnie postanowił wypytywać kolejne osoby. Zaczął od karczmarza. Ten słuchał, tak jakby miał zaraz odpowiedzieć “tak, był tutaj, to na pewno on, niestety nie widziałem dokąd wyruszył, ale zostań, napij się, to może mi się przypomni”, lecz jakoś w połowie pytania jego wyraz twarzy zmienił się.
- Chodźcie ze mną. - Powiedział.
Zaprowadził Gelida do piwnicy, a z niej jeszcze poziom niżej do malutkiej piwnicy-lodówki.
- Był tutaj, tak. Zostawił mi podarunek dla kogoś, kto będzie o niego pytał i złoto, żebym tego dopilnował... Kazał mi schować to w najzimniejszej piwnicy. Trzymaj.
Mówiąc to podał Gelidowi... bryłkę lodu. W niej natomiast tkwiła zawinięta w rulon wiadomość. Z zewnątrz lekko stopniała, w związku z czym była bardzo śliska, ale Gelid wyczywał, że wewnątrz temperatura jest niższa i lód jest suchy.
- Powiedział, że jeśliście jest tym, który ma tą wiadomość przeczytać, to będziesz w stanie ją wyciągnąć w taki sposób, żeby jej nie zamoczyć. Ale, panie... - nagle wydał się dość strachliwy - Nie róbcie tego tutaj. Dość żem się już w życiu napatrzył. - Wykonał jakiś dziwny gest, usta poruszyły się w bezgłośnej modlitwie. - Idźcie już, proszę. Zasłużyłem na te cztery korony.

Kiedy już wszyscy którzy chcieli załatwili swoje sprawy w mieście, karawana ruszyła dalej. Zmienili trakt i była to zmiana na gorsze - wozy znacznie bardziej kołysały się i podskakiwały, co sprawiło, że podróżowanie na nich stało się mniej przyjemne. Znowu wjechali do lasu.
- Gdyby nie te przeklęte drzewa, byłoby już widać góry! - Krzyknął Mirkan. - Ale nie przed nami, tylko po lewej. Czeka nas długa i powolna wspinaczka Doliną Tarfu!
Wkrótce pogoda postawiła znak zapytania nad pytaniem o to, czy dalsza podróż była dobrą decyzją. Stabilny, średnio silny deszcz przerodził się w ulewę. W oddali zagrzmiało raz, po jakimś czasie drugi, aż wreszcie grzmiło już regularnie. Mimo to, posuwali się dalej.

Widoczność była niemal zerowa, słyszalność także. Żeby przekazać ustnie jakąś wiadomość, trzeba było niemal krzyczeć. Woźnica pierwszego z wozów, najbardziej doświadczony, musiał wytężać wzrok, żeby nie poprowadzić wołów na drzewa, jednak głównie i tak po prostu ufał im, że tego nie zrobią - wszak one czuły pod kopytami trakt, choć ten już pewnie zamienił się w strumyk.
- Cholera, źle to wygląda! W takich warunkach ciężko będzie znaleźć dobre miejsce na postój! - Powiedział do niego Mirkan - Poza tym... wiele słyszałem o tym lesie, to jedyny taki duży w całym Bastionie i na północy w ogóle. Przeważnie nie były to dobre rzeczy.
- A co takiego? - Zainteresował się kusznik.
- Dużo... Legendy. Każdy duży las jest wielki, ciemny i straszny, prawda?
- A co dokładnie?
- No, tego... Hahaha, na przykład, że są tu wiedźmy w chatkach z piernika! - zaśmiał się Mirkan.
- Dobre! - Zawtórował mu kusznik.
- I że drzewa się ruszają i pożerają małych chłopców, którzy sami wejdą do lasu! Jeszcze to o bandach elfów, którzy zjadają ludzi, kiedy brakuje im zwierzyny do polowania... Ale i tak najlepsze było to o...
Mirkanowi nie dane było skończyć. Przerwał mu głośny krzyk przerażenia dochodzący z jednego z wozów. Mirkan ledwo co go poznawał - należał do Jona, kusznika z drugiego wozu. Kiedy już zdał sobie z tego sprawę, krzyk urwał się... bardzo gwałtownie.
 
Issander jest offline