Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-05-2012, 12:10   #31
 
Anvan's Avatar
 
Reputacja: 1 Anvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znany
Riskan pił.Na umór.Chciał zapomnieć.O czym?Sam już nie pamiętał,jednak było to związane z pojawieniem się oddziału żołnierzy z wieściami.Owe wieści były bardzo szczególne, głosiły że jakoby Bastion miał być oddzielnym królestwem pod dwoma warunkami:I Wystawić na wojnę kilka kohort.II Betania odbiera im kopalnie srebra.Riskan gdy był jeszcze miej pijany doszedł do wniosku że oni na tym stracą bo Bastion rozwijał się tylko dlatego że siedział na tych kopalniach.A teraz najwyżej na tym srebrze zarobią podwyższając cło.

Vernon gdzieś chyba poszedł z wilkiem ale, za to dołączył do nich Ankarian.
Zaproponował żeby każdy po kolei postawił kolejkę.Hoffeornowi przypadł do gustu ten pomysł, więc natychmiast się zgodził.
Ankarian był dosyć fajnym towarzyszem rozmów.Razem z Zegernem rozmawiali o nowych wieściach, o wojnie, o północy i o wielu błahych sprawach.
Riskan zauważył że przyszła jego kolej więc zawołał-Karczmarz dawaj najlepszy alkohol jaki masz w piwnicy migiem!

Podczas rozmowy Hoffeorn stał się trochę mniej markotny więc od razu rozmowa stała się weselsza.
Zaczął narzekać jaka ta karawana mała że byle grupa bandytów albo dzikusów zmiecie ją z powierzchni ziemi.Stwierdził też tonem znawcy że gdyby mieli jeszcze z 10 jeźdźców od razu by było lepiej.
Po jakimś czasie rozmów Riskan spytał obu-co was sprowadza na północ?
 
Anvan jest offline  
Stary 06-06-2012, 13:11   #32
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Rozmowa w Karczmie.

<Zender> - W sumie to nieźle żeśmy ich załatwili, choć ten wysoki, co go przez łeb zdziliłeś, Riskan, to jakiś taki nieruchawy potem się wydawał... Nic to, wypijmy za udane skopanie paru tyłków! Gdzie się do cholery podziewa ten dureń Vernon, z nim też trzeba by się napić. Miał przecież tylko odstawić swojego wilka, żebyśmy nie mieli więcej przygód i zaraz do nas dołączyć. No nic, no nic... A ciebie co sprowadza na północ? - Rzucił w stronę Anka - Wyglądasz dość południowo, muszę przyznać.

Ankarian po słowach jednego z towarzyszy w piciu, wywnioskował, że miała miejsce jakaś bójka. Ucieszył się w duchu, że go tam nie było. Z przyzwyczajenia, takie bójki zwykle kończyły się śmiercią dla jego przeciwników, a teraz nie mógł na coś takiego pozwolić. Gdy tak o tym myślał, usłyszał pytanie krasnoluda.

- Co, ja? - zdziwił się pytaniem. - Muszę się z kimś spotkać. Nic wielkiego - odparł po chwili, wzruszając ramionami.

<Zender> - Eh... Kobieta? Czy też może szukasz kogoś z rodziny? Cieszę się, że ja nie muszę szukać nikogo za górami... Znalezienie tam kogokolwiek może być bardzo trudnym zadaniem. Z drugiej strony bycie gnomem też nie jest wcale takie łatwe.

Ank zdziwił się lekko, gdy pierwsze słowa rozmówcy wskazały jego cel. Musiał jakoś sobie z tym poradzić, aby za wiele nie wyszło na jaw. Na szczęście rozmówca chyba wypił za dużo, bo powiedział, coś ciekawego, czego zapewne nie chciał mówić..

- Gnomem? - od razu postanowił wykorzystać możliwość zmiany tematu.. - Do tej pory twierdziłeś żeś krasnolud, jeśli mnie pamięć nie myli.

<Zender> - Ha! To tylko pokazuje, jak mało wy, ludzie, wiecie o innych rasach. A wiedziałeś, że kobietom krasnoludów też rosną brody, tylko w dobrym tonie jest im je golić? Nie? Hahahaha! Mam cię, toż to oczywista bujda. Ale wróćmy do tematu. - Krasnolud pociągnął solidny łyk. Zaczynał powoli bujać się na stołku, tak samo jak Riskan, jedynie Ankarian był trochę bardziej trzeźwy. - Krasnoludy to stworzenia głębinowe... Ale te, które rodzą się i całe życie spędzają w kopalniach rozwijają się zupełnie inaczej. Uważamy, że to wpływ braku słońca. Ale do rzeczy - spójrz, jak wyglądam. No spójrz. Jestem niższy, prawie w ogóle nie mam tłuszczu, skóra jest pomarszczona i brzydka, a włosy rzadkie i słabe. A teraz pomyśl, że przez całe życie będziesz żył w jaskiniach - mniejszy rozmiar staje się zaletą, a na twój wygląd i tak nikt nie będzie zwracał większej uwagi. Albo będzie ciemno, albo znajdziesz się w słabym świetle... A i tak będziesz non-stop brudny od pyłów i błota podziemnych strumieni. Teraz jednak niewielu krasnoludów praktykuje takie życie. Ludzie wyrzucili naz z większości kopalni. Moi rodzice należeli właśnie do jednej z tych konserwatywnych rodzin... Przez całe dzieciństwo nie ujrzałem słońca. A co do nazwy... W naszym języku, który swoją drogą też już odchodzi w zapomnienie, mamy określenie na krasnoludów podziemnych i krasnoludów naziemnych... Najbliższe im określenia w betańskim to właśnie “gnom” oraz “człowiek”, no ale to drugie jest już zarezerwowane dla takich jak ty, w związku z czym nazywamy się gnomami i krasnoludami, mimo, że gnomy to też krasnoludy.

- Wygląda na to, że dostałem darmową lekcję na temat twojej rasy - powiedział Ankarian, gdy Zender zakończył swoje przemówienie.

- A skoro ty pytałeś, co tutaj robię, chciałbym zadać takie samo pytanie tobie. Nie wydaje mi się, abyś dalej na północy znalazł klientów dla tych swoich dziwnych zabawek.

<Zender> - Cóż... Jestem stary. Nie widać tego na pierwszy rzut oka. Ludzie, kiedy się starzeją, zapuszczają brody, robią im się zmarszczki, włosy im siwieją... Ja mam w połowie siwe włosy i zmarszczki od urodzenia, no a każdy krasnolud zapuszcza brodę, kiedy tylko może - choć i ten zwyczaj zaczyna umierać w ludzkich miastach, gdzie krasnoludy zaczynają się golić. Zaczynam mieć dość słońca. Dla krasnoludów głębinowych przebywanie na powierzchni jest męczące. Co prawda przyzwyczaiłem się... Ale teraz szukam czegoś innego - a nie mogę wrócić do domu, który opuściłem, no a inne konserwatywne grupy krasnoludów nie lubią obcych. Jestem też za stary, żeby podjąć pracę w kopalni. Natomiast na północ od Ostatniego Bastionu... Podobno są tam miejsca, gdzie zimą słońce nie wschodzi przez całe miesiące! Poza tym z tego co słyszałem, północ aż roi się od jaskiń. To tyle... Natomiast ciągle mam w pamięci, że mimo, iż ja odpowiedziałem na twoje pytanie, to ty tego samego w zasadzie nie uczyniłeś... - Krasnolud spojrzał na Ankariana wyczekująco.

Ankarian już myślał, że tamta zmiana tematu przyniosła oczekiwane skutki, a tu nagle okazało się, że Zender dalej drążył temat.

- Muszę się z kimś spotkac, czy to ważne z kim? - umilkł na moment, ale raczej nie po to, aby otrzymać odpowiedź. - Kobieta, jak to zwykle bywa.

- A więc twoja kobieta znajduje się na północy, ha? A co ona tam robi? Wystraszyła się ciebie i postanowiła ukryć się za górami?

- Tak mniej więcej - odparł Ank po chwili zastanowienia. Nawet mu odpowiadało, że krasnolud podsunał mu odpowiedź. Przynajmniej nie musiał sam się wysilać z wymyśleniem czegoś.

Riskan przysłuchiwał się tej rozmowie w ciszy a potem zapytał-Wiadomo w w jakim celu oprócz dostarczenia informacji przybył ten odział?-Hoffeorn wydawał być zaniepokojony.

-Zender w tych pięknych jaskiniach nie przeżyłbyś pewnie 15 min-zwrucił się do Zendera.

Nawet niezauważył że przerwał rozmowę w samym jej środku ale ta sprawa okromnie go męczyła więc musiał o to zapytać.

Negocjacje przed karczmą

Wizja wstrząsnęła Arabellą do głębi, resztę schodów pokonała praktycznie bez udziału świadomości, nie czuła ciężaru Szturchacza, nie słyszała spazmatycznego oddechu Buredo, nie zdawała sobie sprawy dokąd zmierza. W jej myślach kłębiły się płomienie z wizji. Nigdy nie powiedziałaby że ceni sobie kontakt z demonem, czuła jego obecność ale starała się ją ignorować, żyć tak jakby nikt nie dzielił z nią myśli, teraz kiedy zobaczyła jak „jej” płomienie znikają, przytłoczyło ją dojmujące poczucie straty i osamotnienia. Te uczucia były tak silne że na chwilę przegnały wszystko inne.
- Nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj samej.- szepnęła łamiącym się głosem, była bliska płaczu.

Wizja zniknęła, patrzyła na tłum, tłum patrzył na nich. Czego właściwie się spodziewała? To byłby cud gdyby na nikogo nie trafili. Otrząsnęła się, przemocą zepchnęła wspomnienie płomieni i bolesne odczucia w kąt umysłu, zajmie się nimi później, teraz musi zadbać o to jak owo później będzie wyglądało. Nie mogła dopuścić by zebrani przejęli inicjatywę, musiała działać zanim ktoś zacznie zadawać pytania, na które nie miała dobrych odpowiedzi.
-Szybko, pomóżcie nam! Potrzebujemy natychmiast maga i medyka. Na pewno macie tu jakiegoś medyka, biegnijcie po niego, ten człowiek zaraz się wykrwawi! I sprowadźcie maga, ktoś z was na pewno go widział albo wie gdzie się zatrzymał. Pospieszcie się! – nie wiedziała czy dobrze robi, nigdy nie znajdowała się w podobnej sytuacji. Z jednej strony wieść rozniesie się szybciej, ale jeśli naprawdę chcieli uratować tych dwóch to było najlepsze wyjście. – Gdzie możemy ich położyć?-zapytała gospodyni. Zalerzało jej na tym by jakieś drzwi jak najszybciej odgrodziły ją od patrzących, coś mówiło jej że właściciel płomienia z wizji jest w śród nich, a w tej chwili był zdecydowanie ostatnią osobą z jaką chciałaby mieć do czynienia. Może będą mieli szczęście i zanim przybędzie medyk uda jej się zamienić słowo z Gelidem i ustalić jak oficjalnie wygladało całe zajście.

Gelid poczuł się dziwacznie, zupełnie jakby jego serce zamarzło, a następnie błyskawicznie stopniało. Jego ciałem wstrząsneły dreszcze tak silne, że niemal upuścił Buredo. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł prawdziwe zimno, przenikliwy chłód, taki jaki wydziela tylko topiący się lód. Białowłosy krzyknął do tłumu.
-Jazda stąd. Rannych niepokoić, nie wolno. Jak, który ich choćby tknie to popamięta.- Gelid był zdenerwowany, uczucie zimna nieco ko niepokoiło, uznał jednak, że zajmie się tym w innym czasie. Teraz trzeba było ratować Buredo.

Hono obserwował całą sytuację z bezpiecznej odległości.
- Hmm. Interersujące... - wymamrotał pod nosem. - Wygląda na to że trzech bardzo niedługo zamieni się w dwóch. Ciekawe w co się wpakowali by skończyć w tym stanie.- Cała sprawa wydawała mu się coraz bardziej fascynująca z każdą minutą. Postanowił na razie obserwować jak rozwinie się sytuacja. Miał tylko nadzieję że obędzie się bez przemocy. W przypadku walki nie obyłoby się bez ofiar po obu stronach.

- Hola, hola! - Rzucił niziołek, właściciel karczmy. - Najpierw musimy dowiedzieć się, o co chodzi. Kto wie, być może zabiliście kogoś i teraz próbujecie zbiec, co? Pójdziemy teraz wszyscy razem na górę - będziecie mogli się nimi zająć w pokoju, który zniszczyliście. A potem zapłacicie za szkody, oczywiście.
Właściciel karczmy zdawał się kompletnie nie rozumieć powagi sytuacji, Arabella postanowiła go uświadomić. – Spójrz, spójrz na nich.- wskazała dłonią na twarz Buredo- Naprawdę myślisz, że on może czekać aż sobie wszystko wyjaśnimy? Albo on?- skinęła na Szturchacza, którego podtrzymywała- Najpierw sprowadźcie pomoc potem będzie czas na rozmowy o pieniądzach, no chyba że ludzkie życie znaczy dla ciebie mniej niż zniszczone drzwi. Wtedy będziesz miał tu dwa trupy. I nie weźmiemy ich na górę żeby się nimi zająć, zeszliśmy tu bo nie potrafimy się nimi zająć właściwie, zrozum wreszcie że nie próbujemy zbiec tylko prosimy o pomoc.- wyjaśniła cierpliwie starannie pomijając kwestię iż kogoś jednak zabili. I tak niedługo się dowiedzą,uznała że nie ma sensu uprzedzać wypadków.

Staruszek wyszedł przed tłum, postukując laską. Ludzie rozstępywali się przed nim z szacunku. Jego twarz w dalszym ciągu zdobił dość przyjazny uśmiech.
- Młodzieńcze. - odezwał się w stronę niziołka. - Wygląda na to że ci ludzie zostali zaatakowani w twojej karczmie. Ci dwaj - wskazał na Szturchacza i Buredo - umrą bez pomocy, a prawdopodobnie nawet z nią. Ty i twoi wykijdałowie najwyraźniej przepuściliście mordercę bez żadnego oporu. A skoro tak, to ty jesteś winien szkodom i ranom. Jeżeli zaś nie udzielisz im natychmiastowej pomocy winien będziesz śmierci. - uniósł się na swoją pełną wysokość, wyraźnie górując nad niziołkiem. - Chłopcze, pamiętaj że sprawiedliwość przychodzi w różnych postaciach. Niekoniecznie w tych których sobie życzysz. - Wszystkie osoby dookoła mogły wyczuć że temperatura skoczyła o conajmniej dziesięć stopni w górę.

Gelid z niedowierzaniem popatrzył na niziołka. Naprawdę dziwny to lud, który bardziej zainteresownany jest zniszczeniami w pokoju, niż życiem swoich gości. Białowłosy uśmiechnął się widząc, że chociaż jeden staruszek jest po ich stronie. Sam jednak spojrzał na niziołka swoim spojrzeniem zarezerwowanym zwykle dla najgorszych szumowin. Jego oczy stały się zimne, a jego wzrok przenikał wgłąb ciała, tak, że ofiara czuła się jakby jego krew zamarzła.
-Jak trzeba będzie to za wszystko zapłacę, teraz, czy ktoś mógłby pobiec po tego maga. Człowiek mi się wykrwawia na ramieniu.
Nieznajomy starzec stanął po ich stronie zręcznie operując słowami, gdyby był zwykłym człowiekiem Arabella czułaby względem niego jedynie wdzięczność, tym czasem ogarnął ją strach. Strach poprzedzała fala gorąca, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. ”To on, płomień gorętszy od lawy.” Cofnęła się o krok, pociągając za sobą Szturchacza, ledwo zdołała powstrzymać się przed ucieczką. ”Czego od nas chce? Dlaczego się wtrąca? Czy ma coś wspólnego z człowiekiem w czerni? Czy on też wie?”- w jej głowie kłębiły się pytania. Nie chciała znać odpowiedzi, chciała jedynie by starzec sobie poszedł.

Do teraz jeszcze podświadomie trzymający się słabo ramienia Buredo odsunął się bezwładnie na ziemię. Niziołek kazął komuś pobiec po maga. Kiedy Gelid pochylił się nad nim, zorientował się, że ten właśnie wyzionął ducha. Jego twarz w zasadzie nie przypominała już twarzy.

- I po tego strażnika, co to przybył do miasta i urządził nam przedstawienie. - Dorzucił po chwili. Mamy jednego trupa, być może więcej, i to może być ich sprawka. Wy tu zostajecie. Zajmijcie się tym drugim, jak chcecie, ale nie odchodzicie nigdzie, albo moi ludzie was przypilnują. Moja żona potrafi leczyć. Pomóż im, Helen.

Arabella nie spuszczała wzroku ze starca, zupełnie jakby spodziewała się że ten się na nią rzuci, o upadku Buredo poinformował ją dźwięk ciała padającego na bruk. Nie mogła uwierzyć że aż tego trzeba było by posłać po maga, jak się szybko okazało niepotrzebnie. Spojrzała na niziołka, miała wrażenie że zupełnie go to nie obeszło, dla niego to był tylko kolejny trup. „Zajmijcie się tym drugim, jak chcecie…” to zdanie w połączeniu z potwornie zmienioną twarzą martwego wydawało jej się bardzo, ale to bardzo nie na miejscu, sprawiło że niemal automatycznie pojawiło się pytanie „A co gdybyśmy nie chcieli?” Była niemal pewna że odpowiedź by jej się nie spodobała. To było takie ładne miasteczko, takie wesołe… nie mogła się już doczekać kiedy się stąd wyniesie. Delikatnie pociągnęła Szturchcza z powrotem do wnętrza karczmy by Helen mogła się nim zająć i żeby samej się schować przed starcem, przed tłumem, przed karczmarzem a przede wszystkim przed stygnącym nieszczęśnikiem który zginał straszną śmiercią bo chciał jej pomóc.

Hono zastanawiało zachowanie tej młodej dziewczyny. Była nim przerażona. Staruszek mógłby to zrozumieć, ale przecież dopiero co się spotkali. Chyba że...
- Valermos, co zrobiłeś? - wyszeptał pod nosem. Następnie zbliżył się do młodego człowieka z białymi włosami.
- Młodzieńcze. Sądzę że może przydać wam się moja pomoc. Lokalni zwą mnie Siwobrodym. Imię się przyjęło i lubię z niego korzystać. Teraz. - spojrzał uważnie na Gelida starając się przekazać oczyma to czego nie mógł powiedzieć na głos. - Co zdołało go zabić? - spytał wskazując na zwłoki Buredo.

Twarz Gelida nie zdradziła żadnych emocji dotyczących śmierci Buredo. Nie prosił go o pomoc, nie zamienił z nim nawet słowa. Białowłosy ziewnął szeroko, chwycił pochwę z mieczem w prawą rękę, po czym oparł się o ścianę karczmy, założył ręce na piersi, planował zaczekać, aż przybędzie wezwany czarodziej Jego plany zostały jednak zepsute przez staruszka.

-Gelid Glad, ale wszyscy nazywają mnie lodowym wężem. Pająk, nie wiem jakiego rodzaju, ale pająk.
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 06-06-2012 o 13:21.
Issander jest offline  
Stary 06-06-2012, 13:33   #33
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Rozmowa w pokoju Yerbana.

<zastępca kapitana> Otwierać! Tu zastępca kapitana straży miejskiej Silverytown!
<schodząc pozwoli z łóżka i wlokąc się do drzwi> Otwieram, już otwieram.
Mężczyzna wszedł do środka w taki sposób, aby nie dało się z powrotem zamknąć drzwi. Było z nim jeszcze dwóch ubranych po wojskowemu.
- Czy jesteś magiem, który przybył do miasta, o imieniu Yerban?
- Możliwe, młodzieńcze, zadałeś jednak kompletnie niewłaściwe pytanie. Odpowiednim byłoby spytać, skąd znasz moje imię. Raczej nie od moich niziołczych gospodarzy - odparł swobodnie mag, opierając się na swym drągu.
- Skończ te gierki, magu. Staram się być kulturalnym, pytając cię o imię, mimo, że od razu widać, kim jesteś. Choć mam parę spraw do wyjaśnienia, nie przychodzę tu w złych zamiarach względem ciebie.

- Nie mój drogi, nie jesteś kulkularny i -wbrew temu, co śmiesz twierdzić - nawet nie próbujesz. Widzisz, w środku nocy przychodzisz do mnie z dwoma zbrojnymi, blokując mi drzwi. Nie mówisz, skąd znasz moje imię, ani w jakiej przychodzisz sprawie, a gdy starałem się tego dowiedzieć, potraktowałeś mnie jak na jakimś przesłuchaniu. Muszę Cię więc poinformować młodzieńcze, iż w mojej ojczyźnie postępujemy inaczej. Zważ na fakt, iż jesteś gościem w mym dominium, w dodatku znacznie młodszym ode mnie. Gdyby to zaś nie wystarczyło, by okazać mi niezbędne minimum szacunku, mógłbym dodać, iż jestem starcem, który może spopielić się w mgnieniu oka. - Yerban uśmiechnął się delikatnie - Wybacz, humor sytuacyjno-postaciowy. Nie wiem, czy uczą was w szkołach je rozpoznawać.

- Grożenie oficerom nie jest najlepszym rozwiązaniem w przeddzień wojny, magu. Łatwo możesz zostać uznanym za szpiega, tym bardziej, gdybyś spróbował wcielić swoje groźby w życie. Owszem, wiem to, jak i wiele więcej. Nie pochodzisz z Betanii, ale magowie też mają swoje organizacje, którym podlegają. Dostaliśmy wiadomość od Kapituły. Sądzę, że to wystarczy, żebyśmy mogli przejść do rzeczy, a jeżeli nie... jednym z elementów tej wiadomości jest zobowiązanie cię do posłuszeństwa betańskiej Kapitule ze względu na stan wyjątkowy. I nie mowa tu o wojnie.

- Doprawdy? - Yerba uniósł brew, udając zaskoczonego - Zacznijmy może od tego, iż jedyną organizacją, z jaką utrzymuję jakikolwiek kontakt jest moja Alma Mater, która bynajmniej nie angażuje się w politykę. Jeśli zaś chodzi o Wasze wojny, nie dbam o nie, nie macie też żadnego prawa, by mnie w nie mieszać. Tak długo, jak nie mam obywatelstwa żadnego z królestw biorących udział w sporze, nie obchodzi mnie on - w każdym razie nie, jeśli mniejsi nie ucierpią. Wiesz co mam na myśli. Tu król zapomni o sierotach, tu powstanie osiedle wdów, a tam niewykształcone niziołki będą się cieszyć z “wolności” - Yerban uśmiechnął się gorzko - Możliwe jednak, że jakiekolwiek rozmowy powinniśmy zaczać od ważniejszej kwestii. Mianowicie, kto i z jakiego powodu chciał mnie zabić i czy aby nie był to Twój przełożony?

- W czasie wojny każdy, kogo nie chroni prawo dyplomatyczne, może być posądzony o szpiegostwo. A mając wiadomość od magów z Kapituły, z pewnością potężniejszych od ciebie, nie wątpię, że możesz zostać zmuszony do pomocy. Ale wróćmy do twojego pytania: odpowiem ci na nie innym. Jak to się stało, że jeden z moich ludzi został znaleziony martwy po tym, jak wysłałem go, żeby cię znalazł i zaprosił do mojej tymczasowej kwatery, żebym mógł przedstawić ci resztę informacji, jakie otrzymałem?

- Cóż, w CYWILIZOWANYM świecie - Yerban podkreślił pierwsze słowo zwrotu - każdy może oskarżać każdego, ale oskarżony jest niewinny, póki nie udowodni mu się winy. Nazywamy to domniemaniem niewinności, choć możliwe, że na dalekiej Połnocy takie zdobycza cywilizacji są ciągle nowomodną awangardą. Cywilizowani ludzie także omawiają ważne kwestie przy herbacie, zamiast stać w drzwiach- mag odwrócił się, podażającv w stronę swojego plecaka, Pogrzebał w nim przez chwilę i wyciągnął malutki, zużyty czajniczek - Młody człowieku - zwrócił się do jednego z towarzyszy zastępy kapitana - wyświadczyłbyś mi przysługę i poszedł do pobliskiej studni po wodę? Jestem pewien, że Twój dowódca nie będzie bał się zostać w malutkim, ciasnym pokoiku z drugim postawnym męzczyzną, w towarzystwie starego dziwaka. Ty zaś, szanowny zastępco (masz imię, waćpanie?) usiądź ze mną proszę. Może na takiego nie wyglądam, ale mam wybór najprzedniejszych herbat z całego świata. Zaprosiłbym także Twoich pomocników, ale obawiam się, że oni są na służbie, a mój czajniczek jest zbyt mały, bym poczęstował herbatą aż cztery osoby...

- Gry nie są potrzebne. I tak kazałbym im zostać na zewnątrz, wolę rozmawiać w cztery oczy. O tej wiadomości wiedzą tylko trzy osoby: ja, kapitan straży oraz gubernator. Dokładnie trzy. Posłaniec nie żyje.
- Przy herbatce, jak cywylizowani ludzie. Noc jest wystarczająco chłodna, a konwersacja dostatecznie niemiła. Naprawdę, nie musimy sobie wszystkiego utrudniać, stojąc w drzwiach jak jacyś wrogowie.
- To nie jest istotny problem. I nie omieszkam zauważyć, że to ty traktujesz mnie jak wroga.

- Ja? - twarz Yerbana wyrażała autentyczne ździwienie - Wybacz mój drogi, ale nie znam nawet Twego imienia, oskarżasz mnie o szpiegostwo i morderstwo, a kiedy zapraszam Cię na poczęstunek i chcę wyjaśnić wszystko w kulturalny sposób, nazywasz mnie wprost wrogiem. Nie gniewaj się, że to mówię, ale na moim uniwersytecie nie zaliczyłbyś nawet podstaw retoryki.
- Musisz pochodzić z naprawdę odległego miejsca. Zaproponowałem wyjaśnienie wszystkiego już na samym starcie tej konwersacji. Jakkolwiek, na imię mam Lucjan.
- Dobrze Lucjanie, musisz więc wiedzieć, iż na moje pytanie dotyczące tego, skąd znasz moje imię, odpowiedziałeś oskarżeniem mnie o brak kultury, skoro już tak bardzo chcesz wrócić do “początku konwersacji”. Teraz jednak jest teraz i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Tak się składa, że ja także mam pewne informacje, do których nie możesz mieć dostępu. Ty opowiesz mi więc twój sekret, a ja swój. Ale naprawdę, racz wypić ze mną herbatę, w tym wieku nocne rozmowy są niezwykle wyczerpujące dla organizmu.
- Pierwsza istosna rzecz, to wyjaśnienie dzisiejszych zajść. Kazałem moim ludziom, żeby jeden z nich poszedł do ciebie i zaprosił mnie do mnie. Później dowiedziałem się, że nikt nie chciał tego robić, aż jeden z nich zaproponował, że się tym zajmie. Dziwne, nie? Biorąc pod uwagę całe to święto do okoła. Strażnicy nie mogą pić na służbie, ale nie powiem, żebym jakoś szczególnie ich za to ganił w tej sytuacji, o ile nie przekroczą pewnej normy - zwłaszcza, że jutro ruszamy do kolejnych miast i wiosek obwieścić, co trzeba. Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że obok ciała leżał sztylet, najwyraźniej należący do mojego człowieka, ten bowiem został zabity z łuku. Ale, widzisz, najdziwniejsze jest to, że mój człowiek nigdy nie mógłby sobie pozwolić na kupno takiego sztyletu z pensji strażnika, bowiem sztylet ten jest typowym ostrzem używanym przez zabójców, z wydrążonymi kanalikami, którymi spływa trucizna.

Yerban usiadł przy stole, patrząc wymownie w stronę drzwi. Jakby na załowanie, po kilku sekundach wszedł jeden z towarzyszy Lucjana, przynosząc czajniczek wypełniony wodą. Postawił go na stojaczku i wyszedł bez słowa, zostawiając rozmówców samych. Mag pochylił się nad stolikiem i stuknął w niego swym kryształem, w ciągu ułamka sekundy doprowadzając wodę do wrzenia.

- Magiczne sztuczki - puścił oczko do wojskowego, nalewając im obu wrzątku. Następnie wskazał na parapet, na którym z braku miejsca umieścił swój komplet herbat, niemo zapraszając towarzysza do poczęstowania się. Gdy już oboje mieli w swoich kubkach napój, wybrany względem preferencji smakowych i potrzeby rozbudzenia, Yerban wziął spory łyk, rozkoszując się smakiem. Zakmnął oczy, trzymając kubek w powietrzu, przy ustach i rozkoszując się błogim ciepłem. Wyglądał tak, jakby zapomniał o swoim rozmówcy. Gdy jednak Lucjan zaczął robić się niecierpliwy, Yerban odezwał się.

- Te wieści są zaskakujące, ale istnieje dla nich wyjaśnienie, choć nie podoba się ani mi, ani Tobie. Lucjanie, to bardzo, bardzo ważne. Proszę, powiedz mi wszystko co tylko możesz o tym człowieku, o tym, z kim utrzymywał kontakty, gdzie był, a także wszystko to, co możesz mi powiedzieć o swoim oddziale, nie narażając się na odkrycie przede mną tajemnic wojskowych. Chcę znać tyle szczegółów, ile możesz mi podać. To naprawdę niezbędne.

- Na razie ważniejsze jest, żebyś mi powiedział, w jaki sposób zginął. I tak już szukamy łucznika... Ale w takim tłumie łatwo jest się ukryć. Tu nie ma co się oszukiwać - w jakiś sposób do naszej straży miejskiej dostał się szpieg Cesarstwa. Prawdopodobnie chciał wyelimonować maga jako potencjalne zagrożenie po tym, jak już pozbył się posłańca. Tak czy inaczej, badamy to na własną rękę. Istotne jest to, że ten, kto go zabił, może wiedzieć coś więcej... Albo być drugim szpiegiem, który postanowił pozbyć się drugiego, żeby uniknąć wygadania się.

- Jesteś w błędzie - w głosie starca wyczuć można było obcą dla niego twardość- Łucznik jest jedynym powodem, dla którego rozmawiam teraz z Tobą, zamiast być zimnymi zwłokami gdzieś w ciemnym zaułku. A teraz proszę, powiedz mi o tym posłańcu WSZYSTKO, co wiesz.
- Nie wiemy dużo. Nie udało nam się odkryć żadnych kontaktów, nic. Jedynie to, że przybył tu około roku temu na statku płynącym z Cesarstwa i po jakimś czasie dołączył do straży.
- Rozumiem. Ale czy istnieje jakikolwiek... tradycyjny, powiedzmy... sposób, który pozwoliłby mu się komunikować z przełożonymi na tyle szybko, by chcieć mnie zabić w ciągu tej samej nocy, w której dowiedział się o moim istnieniu?
- Niemagiczny? Wątpię. Ale prawdopodobnie nikt się nie liczył z tym, że uda mu się wrócić do Cesarstwa w trakcie wojny. Prawdopodobnie otrzymał bardziej ogólne rozkazy, i uznał obecność maga jako przeszkodę w planach Cesarstwa na północy.
- Mój drogi, Twoja teoria miałaby ręce i nogi, ale w innych realiach. Zauważ, publicznie potępiłem plany Twego króla co do tego miejsca. Dalej zresztą uważam, że bezczelnie wykorzystuje on naiwnosć niziołków. Prawda jest taka, że jeśli moje słowa znalazłyby posłuch wśród miejscowej ludności, Twoje państwo byłoby uboższe o pół... wybacz, nie pamiętam nazwy tego oddziału, przez całe moje życie trzymałem się z dala od struktur wojskowych. Coważniejsze, jeśli niziołki mnie usłuchają, oznacza to koniec dopływu srebra z pobliskiej kopalni. Szpieg Cesarstwanie miałby żadnego celu w zabijaniu mnie. Tak naprawdę, żywy i nieświadomy jego obecności, mógłbym zostać użyty jako marionetka w tworzeniu buntu przeciwko działaniom wojennym i “niepodległościowym” na tym terenie.
- Być może. Ale jest wiele czynników, których nie bierzemy pod uwagę. Mógł być zbyt głupi, żeby pomyśleć w ten sposób. Mógł spróbować zabić maga, żeby móc się tym później chwalić. Cokolwiek. Tak czy inaczej... Kopalnie tak czy siak należą do króla. A Cesartwo najeżdża nasze ziemie i nie zatrzyma się na południu. Sam Ostatni Bastion nie byłby w stanie powstrzymać nawet jednej z dwudziestu armii, jakimi dysponuje Cesarstwo. Powinieneś raczej spojrzeć na to w ten sposób, że Betania poświęca swoich synów za Ostatni Bastion, bo inaczej prędzej czy później Cesarstwo położy swoje łapska także na nim. Możesz sprzeciwiać się wojnom, czy cokolwiek - ale ta jedna jest toczona w obronie naszych ziem i domostw.
- Tak i nie. Widzisz, jesteś stosunkowo młodą osobą. Powiedz, ile wojen widziałeś? Jedną, dwie? Żyję na tym świecie już dłużej od Ciebie i myślę, że wiem coś niecoś o wojnach. Zołnierze lubią napadać na wielkie miasta i obdzierać je z bogactw, upijać się, gwałcić i na końcu zostawiać tylko popioły. Podobny los spotyka wioski znajdujące się na drodze armii, ale one słuzą dodatkowo jako spichlerze. Gdyby jednak nie znalazły się w centrum wojny, na drodze między wielkimi miastami, nikt by się nimi nie zainteresował. Ostatni bastion ma chronić kraj przed najazdami goblinów z połnocy, jednak nie wmówisz mi, iż spełnia jakąkolwiek większą funkcję militarną. Po prostu postawiono go na granicy ziem, w górach. To rodzaj wieży granicznej. Cesarstwo mogłoby go najechać tylko i wyłącznie, gdyby chciało uzyskać efekt społeczny “podbiliśmy ostatni bastion”. Niemniej jednak, takie “zwycięstwo” miałoby tylko efekt propagandowy. Ostatni bastion i tak padnie, gry reszta ziem zostanie podbita. Nikomu nie będzie chciało się wyruszać na samą granicę, by go podbić i ryzykować tym samym najazd goblinów podczas najbliższej zimy. Wystarczy po prostu go otoczyć i odciąć od dostaw żywności, by upadł, bez większych nakładów militarnych i przelanej krwi. To stosunkowo mała placówka i naprawdę nie ma sensu toczyć o nią bitew.

- Wszystko to ma sens, jeżeli nie bierzemy pod uwagę niezwykle bogatych złóż srebra. Ale sądzę, że możemy przejść do informacji, jakie zdążył nam przekazac posłaniec, zanim skonał.
Prawdopodonie miał zamiar przekazać jakąś kulturalną prośbę o pomoc, ale zważając na stan powiedział tylko, że MUSISZ pomóc i że Kapituła tego przypilnuje. Mówił o zagrożeniach na północy, w szczególności - o “jednym większym niż wszystkie, które sprowadza kolejne”. Jako zwykli ludzie nie wtrącamy się w sprawy magów i nie nawet nie jestem pewien, czy wiem, o czym teraz mówię... Ale szczerze powiedziawszy, od pewnego czasu nie dochodzą do nas żadne wieści zza gór. Miasto Highmarket nie wysłało żadnych karawan... albo żadne nie dotarły. Natomiast wcześniej otrzymywaliśmy raporty o znikających ludziach, o wilkołakach, o niepokojących ruchach neandertalczyków... Ale to wszystko się zdarza. Ludzkie gadanie. Zbagatelizowaliśmy sprawę, ale nie mieliśmy innego wyboru - musieliśmy skupić się na przygotowaniach do wojny. Wtedy dowiedzieliśmy się z listu o twojej obecności. Gubernator i kapitan straży dołączają się do tej prośby - trzeba sprawdzić, co się dzieje na północy. A my nie mamy ludzi.

- Rozumiem. Przed kilkoma godzinami obudziła mnie pewna wizja. Musisz wiedzieć, że magiczne wizje są niezwykle trudne w stworzeniu ze względu na swoją komplikację, a ta dodatkowo była masowa, co oznacza, że osoba, która ją zesłała, jest niezwykle biegłym użytkownikiem magii. Nigdy w życiu nie widziałem równie kusztownego zaklęcia. Nie twierdzę, że zrozumiałem wszystko, ale wizja wskazywała na powiązania między zbliżającą się wojną, jakimś magiem z połnocy i czymś, co mogę określić jako siły zepsucia z braku bardziej konkretnej nazwy. Kiedy się obudziłem, właśnie były ogłaszane działania wojenne. Myślę, iż teraz rozumiesz lepiej moją paniczną reakcję na te wieści - Yerban uśmiechnął się przepraszająco.

- Widzę. Jednak niezależnie od wszystkiego, ta wojna będzie się toczyć. Jesteśmy atakowanymi, a nie atakującymi. Widzę też, że magowie postarali się, żeby przekazać ci wieści na jeszcze jeden sposób. To dobrze. Czy mogę zatem liczyć na twoją pomoc na północy?

- Tak i nie. I tak miałem się udać za północną granicę. Moje badania naukowe tego wymagają. Nie, nie bój się, nic szkodliwego, takie tam, niewinne, akademickie sprawy, którymi zachwycają się tylko uczeni na uniwersytetach. I bez Twojej prośby najpewniej zauważyłbym i zbadał podejrzaną aktowność w tamtym rejonie. Skoro jednak przychodzisz do mnie i prosisz o pomoc, muszę zażądac czegoś w zamian, choć wiem, że nie jesteś osobą, której powinienem tą prośbę przekazać.

- Pytaj, o co chcesz, dopiero wtedy będę mógł ci odpowiedzieć.
- Ta wieś jest naprawdę malutka i znajduje się na krańcu świata. Jeśli weźmiecie z niej mężczyzn i zginą na wojnie, to reszta społeczności może nie ptrzetrwać. Tylko Ci mężczyźni i te niskie murki pomagają im w walce z goblinami i innymi niebezpieczeństwami. Choć każda śmierć na wojnie jest bolesna, te akurat śmierci pociągną za sobą następne. Chcę mieć pewnosc, iź ludzie powołani z tego regionu będą służyć na tyłach, jako posłańcy, pielęgniarze udzielający pierwszej pomocy, ludzie opiekujący się zwierzętami i rozkładający obozy. Takie zadania też są ważne na wojnie i jestem pewien, że słabe niziołki lepiej się w nich sprawdzą niż na pierwszych liniach frontu, każdy strateg się ze mną zgodzi.

Moje drugie życzenie dotyczy kopalni srebra. Jeśli ją odbieżecie niziołkom, stracą całe swoje bogactwa. Wiem, że srebro jest potrzebne, by napędzać machinę wojenną, wiem też, jak kluczowe ma znaczenie dla ekonomii. Uważam, że jeśli będzie udkupywane od wolnych niziołków przez ich obecnego króla choćby za jedną trzecią ceny rynkowej, to zapewni to niziołkom finansową niezależnosć i możliwość wzrostu. Jednocześnie cena będzie na tyle niska, by król czerpał znaczące profity z srebra. W dodatku, przy warunku wyłączności handlu, będzie to de facto kopalnia należaca do niego. Nie skaże on jednak niziołków na zapaść ekonomiczną. Dzięki takiemu rozwiązaniu obie krainy będą mogły wzrastać, da ono także nadzieję na prawdziwe braterstwo i pokój w przyszłości, zamiast wowyłać u następnych generacji niziołkjów poczucie rozgoryczenia i oszukania, grożące jakimś pomniejszym konfliktem.
- Ani ja, ani nikt, komu mógłbym przekazać te prośby, nie jest w stanie ich spełnić. Poza tym wątpię, żeby ktoś liczył się z magiem. Wiem, że z naszego punktu widzenia jesteś tu i teraz potrzebny - ale to będzie wyglądać zupełnie inaczej z punktu widzenia króla i jego rady. Jednak myślę, że pierwsza prośba spełni się samoistnie. Niziołki w polu bitwy stanowiłyby raczej słaby punkt w formacji. Nasi dowódcy powinni o tym wiedzieć. Jeżeli wyślą ich do walki, to raczej wykorzystają ich małe wymiary i zręczność, żeby służyli jako łucznicy i procarze, albo zwiadowcy. Zaś co do drugiej - kopalnie tak czy siak należą do króla. Król daje Ostatniemu Bastionowi wolność. Zatrzymując kopalnie niczego mu nie odbiera, choć oczywiście jako mieszkaniec Bastionu także wolałbym, żeby kopalnie należały do niego. Myślę, że to jasne.

- Hmmmm... - Yerban zamyślił się - Nie byłoby jednak problemem, gdybym napisał owemu królowi pewien list, posłany Waszym gońcem, prawda? I... czekaj, czekaj, wiem, że to głupie, ale... jaki jest największy uniwersytet w okolicy? Taki znajdujący się blisko króla, zapewne?
- Magu. Znajdujemy się w koloni, tu nie ma uniwesytetów. A od Betanii oddziela nas tysiąc mil morza.
- Owszem, co oznacza, że list ma szansę dojsć akurat w czasie, kiedy najszybsze raporty wojskowe doniosą o moim spektaturalnym sukcesie- uśmiechnął się delikatnie

- Miałem na myśli uniwersytet. Co do listu, mogę się zgodzić... Ale wątpię, żeby dotarł aż do króla. Raczej do kogoś z rady. Muszę już iść. Jutro z rana jedziemy do kolejnego miasteczka. Jeden z moich ludzi zabierze list. Aha, jeszcze jedna sprawa. Jeden z członków karawany, imieniem Riskan, to zresocjalizowany przestępca. Doskonale zna bliską północ - okolice Highmarket i wioski w odległości paru dni drogi - i dostał za zadanie i gwarancję wolności pomagać ci. Jednak on także jest tam “znany”. Może mu się przydać, żeby ktoś z autoryterem - na przykład mag - wstawił się za nim...

- Rozumiem. Jeśli to wszystko, to myślę, że możemy zakończyć rozmowę. Wybacz, że Cię wypraszam, ale czeka mnie dziś w nocy dużo pisania i jeszcze więcej niepewności. To być może tylko obsesja starca, ale naprawdę zależy mi na tej kopalni.
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 06-06-2012 o 13:36.
Issander jest offline  
Stary 06-06-2012, 14:35   #34
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Ostatecznie pozwolono im zająć się Szturchaczem - choć większą część roboty wykonała Helen. Nie pozwolono im jednak oddalić się nigdzie, a także zmuszono Arabellę do odsłonięcia twarzy. Od tej pory padały w jej stronę niechętne spojrzenia.

Z karczmy wyproszono tę resztę gości, której nie wystraszyły odgłosy walki. Ciała Buredo oraz Hanka leżały na podłodze, równo ułożone. Właściciele poświęcili nawet płótno, żeby je okryć... choć może ze względu na to, że martwica na twarzy Buredo w momencie śmierci odsłaniała już czaszkę. Stan Szturchacza był stabilny. Większość ran była płytka. Głębsza rana pod obojczykiem też nie zagrażała życiu - lód zmroził tkankę, co zatrzymało upływ krwi - choć prawdopodobnie lewej ręki już nigdy nie będzie miał w pełni sprawnej. Było też pewne, że stracił oko.

Po pewnym czasie na miejsce dotarł zastępca kapitana Lucjan. Bez maga. Ten zażyczył sobie pójść spać po tym, jak skończyli rozmowę, a kiedy Lucjan otrzymał wiadomość już po opuszczeniu jego mieszkania, postanowił, że nie będzie go znowu budzić.

Tylko chwilę zajęło właścicielowi karczmy streszczenie wydarzeń z jego punktu widzenia. Nie zapomniał podkreślić swoich zasług w ujęciu sprawców i wyolbrzymić strat. Na koniec rzucił jeszcze:

- W tym pokoju mieszkało trzech, ten, ten, i jeszcze jeden, ale nigdzie go nie ma. Wypytywanie zacząłbym od tego w bandażach.

Lucjan postąpił tak, jak mu poradzono. Opowieść Szturchacza była powolna i często przerywana, a brzmiała mniej więcej tak:

On i jego dwóch towarzyszy przybyło do miasta aż z Hope Bay, żeby się zabawić. W jednej z karczm spotkali Arabellę, która do nich dołączyła. Postanowili kontynuować "zabawę" w pokoju, ale kiedy przyszło co do czego i okazało, się, jak naprawdę ona wygląda, jego pijani towarzysze ubzdurali sobie, że powinni ją pojmać i sprzedać gdzieś jako dziwoląga. Ogłuszyli ją i przywiązali do łóżka. Szturchacz próbował im przeszkodzić i wtedy zaczęli walczyć. Udało mu się powalić Hanka, lecz wtedy do pokoju wbiegło dwóch ludzi, najpewniej towarzyszy Arabelli. Wtedy zaczęło się piekło. Ten, który zniknął, zaczął używać demoniej magii - o której wcześniej Szturchacz oczywiście nie wiedział. Latały lodowe kły, setki ostrzy, ogień i trucizna. Wreszcie udało im się wyrzucić go przez okno... I tak to się skończyło.

Lucjan wypytał jeszcze Gelida i Arabellę ci jednak potwierdzali wersję Szturchacza. Ostatecznie rzucił:

- Wygląda na to, że nic na was nie mam... A ten trzeci gdzieś zniknął. Niedobrze. Mimo to, coś mi tu śmierdzi. Gdyby wybuchła już wojna, kazałbym was powiesić - nie można sobie pozwoilić na zamęt na tyłach w takiej sytuacji... Możecie się więc czuć szczęśliwi. Jako że tak nie jest, nie mam prawa samemu wydawać takich rozkazów. Nie mogę was odesłać do cel w Silverytown, bo brakuje mi ludzi, a jedziemy w przeciwnym kierunku. Nie mogę też poświęcić wam więcej czasu, choć powinienem przesłuchać was jeszcze raz, osobno, a potem porównać zeznania, pomaglować... Mam jeszcze dwa trupy w tym miasteczku. Jeden to jakiś idiota, który zmarł w trakcie bójki w barze... Ale jeden z nich to mój strażnik. A może to też wasza sprawka? Nie... Byliście tutaj, więc to niemożliwe. No trudno. Jedziecie na północ, tak? To jedźcie. Być może... Być może na coś się tam przydacie.

Kiedy już poszedł Arabella i Gelid udali się do swoich pokoi. Ostatecznie szkody zostały pokryte z majątku Hanka i tego z bandytów, który gdzieś zniknął.


- Valermos, co zrobiłeś? - Hono wyszeptał pod nosem.
- NIC. JEDNAK MOJA OBECNOŚĆ MOŻE BYĆ SZCZEGÓLNIE ODCZUWANA PRZEZ DEMONY PODOBNEGO... BĄDŹ PRZECIWNEGO TYPU.

Hono zamienił jeszcze parę słów z Gelidem, ale widząc, że tamta dwójka jest dość roztrzęsiona, do tego wyraźnie do niego uprzedzona, odpuścił. Zresztą po chwili przyszedł wojskowy i zaczął przeprowadzać parodię śledztwa... choć z drugiej strony, wyraźnie miał ważniejsze sprawy na głowie. No tak, wojna. Ciekawe, czy zawitają tutaj cesarscy.

Został jednak tak długo, jak długo nie dowiedział się, że tamta dwójka także zmierza na północ. Poszedł więc poszukać karawany...


Zabawa powoli dobiegała końca. Muzyka robiła się coraz cichsza, dzieci już dawno zniknęły z ulic, coraz gęściej okupowanych przez ludzi, którzy wypili zbyt dużo alkoholu. W kilku zaułkach pojawiły się nawet prostytutki, choć wcześniej nie było ich widać. Ci, którzy byli w stanie, rozchodzili się do swoich pokojów.


Następnego dnia...

Głowa Mirkana zamieniła się w dzwonnicę. Przy każdym ruchu, kiedy się przechylała, dzwon także się przechylał i bił, rozsadzając go dźwiękiem. Wyraźnie też dwoiło mu się przed oczami - być może to dlatego jeden z mężczyzn zamienił się w staruszka?

- No dobra, ludzie... Ruszamy. - Nie miał siły mówić, głos miał zachrypnięty.

Chciał wskoczyć na wóz. Udało mu się to za drugim razem, ale wywrócił się, bo trafił na coś, czego nie powinno tam być. Błyskawicznie otrzeźwiał i zerwał się na równe nogi.

- A ty tu czego?!
- Hm... Dzień dobry? - Rzucił Alnin Vyr.
 
Issander jest offline  
Stary 07-06-2012, 21:02   #35
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Żona karczmarza zajęła się rannym i to było pierwsze co w całej sytuacji mogła uznać za „właściwe” zachowanie. Usiadła na jakimś zydelku w kącie i patrzyła jak Helen pracuje od czasu do czasu zerkając na przykryte płótnem ciała. Nie podobało jej się, że musiała odsłonić twarz, ludzie i chyba nie tylko oni, mieli coś takiego w głowach że, co prawda nieświadomie, ale oceniali innych na podstawie wyglądu. Im ktoś był ładniejszy tym wyższą ocenę dostawał. Nie dowiedziała się tego od żadnego nauczyciela ani innego mędrca, wiedziała bo zawsze dostawała najgorszą notę. Nie inaczej było tym razem, równie dobrze mogła powiesić sobie na szyi tabliczkę z napisem: „Cokolwiek się stało to ja jestem wszystkiemu winna.”

Z nieukrywanym niesmakiem słuchała paplania właściciela karczmy, kiedy naświetlał swoje zasługi zastępcy kapitana, noga aż ją świerzbiła żeby go kopnąć. „Co za pajac!” Jeśli inne niziołki były podobne do niego to Arabella była na najlepszej drodze by zostać rasistką. Zesztywniała gdy „pokurcz”(Tak, właśnie tak nazwała go w myślach, na nic lepszego nie zasłużył) skierował uwagę Lucjana na Szturchacza. Ranny mógł powiedzieć wszystko co tylko chciał i wkopać ich po same uszy. Ku jej zdziwieniu nie zrobił tego. Jego opowieść była spójna i całkiem logiczna, co prawda dzięki temu wyszedł na niewiniątko, za to ją przedstawił w nienajlepszym świetle, ale chyba właśnie tego oczekiwali słuchacze. Musiała przyznać że sama nie wymyśliła by lepszej historii i dobrze się stało że to właśnie on zabrał głos. Nie pozostawało jej nic innego jak tylko potwierdzić tę wersję.

Lucjan nic na nich nie miał. Wypuścił ich, ale tym co przedtem powiedział wywołał w niej głęboką odrazę i przerażenie. Naprawdę chciał ich powiesić, gdyby tylko mógł zrobiłby to! I to za co? Bo spowodowali zamęt, a on nie miał na takie rzeczy czasu! Co to był za człowiek? Uważał że jeżeli tylko ktoś powie „wojna” to przestają obowiązywać wszelkie reguły? Że morze sobie wyjść przed szafot i powiedzieć „skazuję was na śmierć bo coś mi tu śmierdzi”? Mógłby to zrobić i byłoby to całkiem normalne, ale tylko gdyby trwała wojna, a on byłby najeźdźcą. Tymczasem podawał się za przedstawiciela Betanii. Ledwie mogła uwierzyć w to co słyszy.

Po wszystkim powlokła się przez uśpione miasto niczym zombie, nie zadała sobie nawet trudu żeby założyć kaptur. Patrzyła na schludne kamieniczki i myślała że i ona dała się omamić temu czemuś co siedziało we wszystkich głowach i kazało wierzyć że takie ładne miasteczko musi być przyjemnym miejscem.

Nie mogła zasnąć, przez resztę nocy miotała się tylko w łóżku prześladowana przez strzępki wydarzeń. Nigdy nie przeżyła tak wiele emocji w tak krótkim czasie. Jakże była naiwna, jak mało wiedziała o „prawdziwym” życiu. Czy zdąży się nauczyć na czym ono polega zanim ją zniszczy?

Rankiem umyła się i wyszła zamówić u właściciela posiłek, który zjadła samotnie w pokoju. Wszystko co stało się wcześniej spowodowane było jej brakiem ostrożności, to musiało się zmienić. Starannie nałożyła kaptur i szal, wyszła dopiero kiedy zbliżała się pora odjazdu karawany. Musiała stawić czoła nowemu dniu, nie mając pojęcia ile o nocnych wydarzeniach zechce wyjawić Gelid i czy inni już coś słyszeli. „Plotka roznosi się szybciej niż ogień, a ogień jest szybki.

Nic nie mogło jej przygotować na to co zastała. Ten upiorny starzec tam był i najwyraźniej wybierał się z nimi. Czuła jak stacza się w dół.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 08-06-2012 o 08:12.
Agape jest offline  
Stary 09-06-2012, 10:22   #36
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Wprawdzie wieczór minął spokojnie, na rozmowie. Gdy towarzysze w piciu postanowili się rozejść, Ank wrócił do karczmy, mając nadzieję, że tym razem chociaż przez chwilę odpocznie i nic mu się nie przyśni. Sen przyszedł szybko, a koszmary się nie zjawiły. Prawdopodobnie mógł to zawdzięczać wypitemu alkoholowi.

Gdy zbliżała się pora odjazdu, Ankarian zabrał swoje rzeczy, ubrał się, skrył twarz pod chustą i założył kapelusz na głowę. Sprawdził, czy wszystko miał i udał się do miejsca, gdzie mieli się spotkać przed wyruszeniem w dalszą drogę.

Jak wieczór minął spokojnie, tak następny dzień widocznie nie miał taki być. Pojawił się osobnik, który postanowił dołączyć do karawany. Mężczyzna raczej nie zainteresował się nim, przynajmniej tak od razu. Poszedł tylko do Mirkana, który stał obok nieznajomego.
- Możemy w końcu ruszać? - zwrócił się do dowódcy karawany.

Ank zapewne oddaliłby się od razu po otrzymaniu odpowiedzi, gdyby nie pewien szczegół. W nieznajomym, coś mu nie pasowało. Coś mu mówiło, że powinien go obserwować, ale sam nie wiedział, dlaczego miałby to robić. Jednak w całym swoim życiu nauczył się, że lepiej nie ignorować takich przeczuć, nawet jeśli wydawały się bezsensowne.
 
Saverock jest offline  
Stary 10-06-2012, 10:21   #37
 
Sketch's Avatar
 
Reputacja: 1 Sketch nie jest za bardzo znanySketch nie jest za bardzo znany
Tak jak zakładał, dołączenie do licznej już karawany było nadzwyczaj proste. Prowodyr nie zadawał zbędnych i tym samym kłopotliwych w skutkach pytań. Wręcz przeciwnie. Poświęcił mu niewyobrażalnie niewiele czasu. Uświadczył Alnina w przekonaniu, iż boi się jego osoby, a o to właśnie chodziło.

Jeśli chodzi o pierwsze wrażenie to tylko połowicznie podołał zadaniu. Z pewnością nie jeden obserwator słownej potyczki zląkł się "tego nowego", aczkolwiek dwóch jej uczestników próbowało nie dać po sobie tego poznać. W każdym bądź razie Vyr zaprezentował szereg cech, które należą do kogoś, do kogo lepiej się nie zbliżać. Nieobliczalność, bezwzględność, nieprzyzwoitość.

Przez dobry kawałek czasu wygodnie siedział na wozie obserwując jak niejeden skowycze idąc pieszo. Co prawda szybko mu się to znudziło, tak więc zajął się czymś bardziej pożytecznym. Począł skrupulatnie przyglądać się ludziom i ich zachowaniom aby wiedzieć komu opłacałoby się poderżnąć gardło, a komu pogrozić nieco.
 
Sketch jest offline  
Stary 11-06-2012, 00:02   #38
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Gelid nie stawił się na miejscu odjazdu karawany. Powód tego był niezwykle prosty. Nie minęło pół dnia jego pobytu w Littlewall, a już z jego ręki padł jeden człowiek. Oprócz tego zaczęła się nim interesować straż miejska, a i w tym miasteczku nie było nawet śladu Gregora. Gelid zdawał sobie sprawę, że nie ma żadnych dowodów wskazujących na niego, jednak już nieraz tak bywało, że dowód żadnych nie było, a mimo to budził się w lochu. Tym razem postanowił tego uniknąć. Dlatego też tej nocy nawet nie zmrużył oka. Gdy tylko strażnicy pozwolili mu się oddalić ruszył do karczmy w której się zatrzymał, zabrał swoje rzeczy, po czym zaczekał, do świtu przed bramą miejską, a gdy tylko ukazało się słońce, Gelid ruszył traktem w kierunku najbliższego miasta. Wiedział jednak, że karawana ruszy tym samym szlakiem. Białowłosy pragnął jednak dotrzeć do najbliższego miasta, najwyżej kilka godzin przed resztą. Wszystko po to by wypytać tam o swojego nauczyciela.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 11-06-2012, 21:57   #39
 
Anvan's Avatar
 
Reputacja: 1 Anvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znanyAnvan wkrótce będzie znany
Riskan przysłuchiwał się rozmowie Zendara i Ankariana.Była tam mowa o kobietach za górami, różnicami między krasnoludami a gnomami chociaż Riskan nigdy żadnej różnicy nie widział to jednak żeby krasnala nie obrazić to nic nie mówił.
Rozmowa ciągnęła się i ciągnęła chociaż Hoffeorn zbytnio się jej nie przysłuchiwał.W pewnym momencie przeszła na jaskinie i kopalnie co dla niego niewiele znaczyło.A jechał to sęk mruknął tak cicho żeby oni niczego nie usłyszeli.

Był zły.Nawet bardzo, a to z powodu niepewności czy jedynym powodem przybycia oddziału żołnierzy było ogłoszenie wiadomości.
A może dostali też rozkaz poszukiwania jego? Pociągnął mocno z kufla, a potem spytał o ten oddział towarzyszy ale ci byli zbyt zajęci rozmową o kobiecie Ankariana.-No, miło się rozmawiało ale na mnie już czas.Muszę sprawdzić czy mój koń jest bezpieczny.Pod tym byle jakim pretekstem wstał od stołu dopił resztę alkoholu i chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi.

Zaciągnął się świeżym powietrzem gdy tylko udało mu się wyjść na zewnątrz.
Za sobą zostawił gwar i światło, ale tu było cicho ponieważ tak późno nikogo już na głównym placu nie było.Koniowi nic nie było i wciąż stał uwiązany do palika.
Riskan wziął go za uzdę i poprowadził do karczmy gdzie nocowała karawana.Konia zostawił w stajni a samemu poszedł do karczmy.Tam wynajął pokój i od razu poszedł spać.Popołudniu wstał, a jako że nie ściągał ubrania gdy szedł spać to też nie musiał teraz się ubierać.

Szybko zapłacił karczmarzowi za pokój i wyszedł na dwór.
Karawana była już prawie gotowa, pośpiesznie wsiadł na konia i dopiero wtedy zauważył że zmienił się trochę skład karawany.Primo: Nie było tego dziwaka z mieczem.Secundo: dołączył jakiś nie warty uwagi staruszek i jakiś koleś z mieczem dwuręcznym i straszną twarzą.
Riskan w pierwszej chwili pomyślał że osobnik sam sobie tym mieczem poszarpał swoją twarz.
Nie wiedział czy bardziej żałować jego mordy czy umiejętności posługiwania się mieczem.Miał tylko nadzieję że nie będzie robił problemów.
Cierpliwie czekał na wyruszenie karawany.
 
Anvan jest offline  
Stary 15-06-2012, 03:32   #40
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Wyruszyli z Littlewall równie powolnym tempem, jakim do niego dotarli. Nawet woły wydawały się ciepieć kaca i ciągnęły wozy jeszcze wolniej, niż to zazwyczaj woły mają w zwyczaju. Mimo tego, niektórzy z podróżników zdawali się mieć zbyt dużo energii i podczas zbiórki doszło do kłótni pomiędzy Alninem i Riskanem, choć jak na razie nic więcej z tego nie wynikło.
Niektórzy z członków karawany mieli dodatkowo na głowie więcej niedogodności. Vernon mógł pochwalić się sporą kolekcją sińców po wymianie ciosów we wczorajszej bójce, zaś Arabella nie tylko miała poobcierane nadgarstki od łańcuchów, ale też spuchnięta prawa dłoń dawała o sobie we znaki. Choć prawie nie było rany, a ukąszenie wyglądało na gojące się, to każde dotknięcie opuchlizny bądź zwykłe otarcie się o nią materiału powodowało bardzo nieprzyjemne doznania. Cóż, w porównaniu do Buredo i tak miała sporo szczęścia.
Mirkan też najwyraźniej swoje odchorowywał, bowiem przemilczał zniknięcie Gelida i Buredo. Nie zapomniał natomiast zainkasować od Alnina opłaty za przejazd na wozie.
Po około godzinie dotarli do lasu. Zrobiło się ciemniej. Na początku wydawało się, że to przez cień rzucany przez drzewa, ale patrząc w górę w prześwitach można było dostrzec zbierające się chmury. Zbierało się na deszcz.
Kiedy spadły pierwsze krople, na początku były wręcz ulgą na bolące głowy, lecz już po chwili ciągły opad powodował jedynie coraz mocniejszą irytację podróżników. Nieliczni zauważyli, że wilk, z którym podróżował Vernon, zakradł się od tyłu do karawany i podczas najmocniejszych, chwilowych lunięć podróżował pod wysokim podwoziem ostatniego pojazdu.
Woły jakby przyspieszyły. Wcale nie przestraszyły się Barrego, gdyż deszcz zmywał zapach. To Mirkan i reszta woźniców starała się je pospieszać, podczas gdy kusznicy nakrywali wozy specjalnymi płachtami, żeby nie zamoczyć towarów.
Było parę godzin po południu, kiedy wreszcie wyjechali z lasu i niemal natychmiast ich oczom ukazało się miasto. Dwa główne szlaki Ostatniego Bastionu: Srebrny i Północny, krzyżowały się pod jego bramami. Było wyraźnie większe od Littlewall, no i było miastem z prawdziwego zdarzenia, ale deszcze przegnał ludzi do domów i ulice świeciły pustkami. Wozy zatrzymały się przed bramą i Mirkan zabrał głos.
- Macie kwadrans, zanim ruszymy! Na północ stąd nie ma już żadnych miast, jeżeli chcecie coś kupić, to to jest wasza ostatnia szansa!
- Nie ma szans na dłuższy postój? - Rzucił ktoś.
- Racja, przecież mieliśmy zatrzymać się tu na noc! - Dodał jeden z kuszników.
- Nie ma mowy! Jeżeli tutaj pada deszcz, to w górach może już sypać śnieg! Musimy dotrzeć do przełęczy, zanim ją zasypie! Nie jesteś z Bastionu, to nie wiesz: deszcze zawsze przychodzą w połowie jesieni, trwają tydzień-dwa i zwiastują nadejście mrozów. Niestety, nie mamy aż tyle czasu, bo musimy przejść przez przełęcz, a w górach mrozy przychodzą szybciej!
- To dlaczego wyruszyliśmy w taką porę?
- Wyruszyliśmy w dobrym czasie! Deszcze nie powinny rozpocząć się tak wcześnie!

Gelid dotarł do miasta wcześniej i udało mu się nie zmoknąć. Nie mógł jednak nie zauważyć spadku temperatury, jaki nastąpił z powodu deszczu.
Starał się dowiedzieć czegokolwiek o swoim mistrzu, ale nie udało mu się. Kilka osób co prawda potwierdziło, że przez miasto przechodził człowiek odpowiadający opisowi, ale nie potrafili powiedzieć nic więcej. A zatem mógł to być zupełnie kto inny... Ludzie mówią dziwne rzeczy.
Gelid nie ustawał w poszukiwaniach nawet wtedy, kiedy już zaczęło lać. Znaczna część ludzi udała się do karczm i Gelid tam właśnie postanowił wypytywać kolejne osoby. Zaczął od karczmarza. Ten słuchał, tak jakby miał zaraz odpowiedzieć “tak, był tutaj, to na pewno on, niestety nie widziałem dokąd wyruszył, ale zostań, napij się, to może mi się przypomni”, lecz jakoś w połowie pytania jego wyraz twarzy zmienił się.
- Chodźcie ze mną. - Powiedział.
Zaprowadził Gelida do piwnicy, a z niej jeszcze poziom niżej do malutkiej piwnicy-lodówki.
- Był tutaj, tak. Zostawił mi podarunek dla kogoś, kto będzie o niego pytał i złoto, żebym tego dopilnował... Kazał mi schować to w najzimniejszej piwnicy. Trzymaj.
Mówiąc to podał Gelidowi... bryłkę lodu. W niej natomiast tkwiła zawinięta w rulon wiadomość. Z zewnątrz lekko stopniała, w związku z czym była bardzo śliska, ale Gelid wyczywał, że wewnątrz temperatura jest niższa i lód jest suchy.
- Powiedział, że jeśliście jest tym, który ma tą wiadomość przeczytać, to będziesz w stanie ją wyciągnąć w taki sposób, żeby jej nie zamoczyć. Ale, panie... - nagle wydał się dość strachliwy - Nie róbcie tego tutaj. Dość żem się już w życiu napatrzył. - Wykonał jakiś dziwny gest, usta poruszyły się w bezgłośnej modlitwie. - Idźcie już, proszę. Zasłużyłem na te cztery korony.

Kiedy już wszyscy którzy chcieli załatwili swoje sprawy w mieście, karawana ruszyła dalej. Zmienili trakt i była to zmiana na gorsze - wozy znacznie bardziej kołysały się i podskakiwały, co sprawiło, że podróżowanie na nich stało się mniej przyjemne. Znowu wjechali do lasu.
- Gdyby nie te przeklęte drzewa, byłoby już widać góry! - Krzyknął Mirkan. - Ale nie przed nami, tylko po lewej. Czeka nas długa i powolna wspinaczka Doliną Tarfu!
Wkrótce pogoda postawiła znak zapytania nad pytaniem o to, czy dalsza podróż była dobrą decyzją. Stabilny, średnio silny deszcz przerodził się w ulewę. W oddali zagrzmiało raz, po jakimś czasie drugi, aż wreszcie grzmiło już regularnie. Mimo to, posuwali się dalej.

Widoczność była niemal zerowa, słyszalność także. Żeby przekazać ustnie jakąś wiadomość, trzeba było niemal krzyczeć. Woźnica pierwszego z wozów, najbardziej doświadczony, musiał wytężać wzrok, żeby nie poprowadzić wołów na drzewa, jednak głównie i tak po prostu ufał im, że tego nie zrobią - wszak one czuły pod kopytami trakt, choć ten już pewnie zamienił się w strumyk.
- Cholera, źle to wygląda! W takich warunkach ciężko będzie znaleźć dobre miejsce na postój! - Powiedział do niego Mirkan - Poza tym... wiele słyszałem o tym lesie, to jedyny taki duży w całym Bastionie i na północy w ogóle. Przeważnie nie były to dobre rzeczy.
- A co takiego? - Zainteresował się kusznik.
- Dużo... Legendy. Każdy duży las jest wielki, ciemny i straszny, prawda?
- A co dokładnie?
- No, tego... Hahaha, na przykład, że są tu wiedźmy w chatkach z piernika! - zaśmiał się Mirkan.
- Dobre! - Zawtórował mu kusznik.
- I że drzewa się ruszają i pożerają małych chłopców, którzy sami wejdą do lasu! Jeszcze to o bandach elfów, którzy zjadają ludzi, kiedy brakuje im zwierzyny do polowania... Ale i tak najlepsze było to o...
Mirkanowi nie dane było skończyć. Przerwał mu głośny krzyk przerażenia dochodzący z jednego z wozów. Mirkan ledwo co go poznawał - należał do Jona, kusznika z drugiego wozu. Kiedy już zdał sobie z tego sprawę, krzyk urwał się... bardzo gwałtownie.
 
Issander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172