Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2006, 20:03   #34
Sheol
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Kolejny, piekny dzień bez szczególnych wrażeń. Pobudka o szóstej rano. Spojrzenie w okno - deszcz. Telefon, dwa maile, faks, znów telefon, opieprzyć przydupasa o źle poprowadzone negocjacje, wysłać maila i można zjeść śniadanie. Pizza do mikrofali, telefon. Spod prysznica wyciągnął mnie współpracownik z ważnym info od zbieracza na temat nowych narkotyków wprowadzonych na Ulicę przez Cosanostrę. Co z tego że cholerni makaroniarze zarzucają rynek zchemizowaną maryśką? Trzeba tylko przekazać info Yakuzie i będzie spokój. Może przy okazji podrzucić jakiś ochłap Triadom, też zacznął się rozbijać i przetrzebią się nieco nawzajem. Pod strumieniem ciepłej wody zawsze przychodziły mi dobre pomysły. Potem do południa siedzenie na sieci. Nowa "sekretarka" robi kiepską kawę, ale wdzięczna za nową cyberłapkę, utrzymywała z daleka róznych lumpów, kiedy po połuniu przedzierałem się do After-life'a. Przekazanie zlecenia, odbiór chipa, spotkanie z mnemonikiem, wizyta u zbieraczy, późny obiad z firmowo uśmiechniętym przedstawicielem sieci sexshopów, kolejne pięć telefonów od różnych ludzi, jeszcze dwa maile i w końcu wchodząc do Proximy mogłem wyłączyć przynajmniej dwa telefony. Jeden musi zostać włączony. Piszczenie laptopa w plecaku informuje o nowych wiadomościach. Ciekawe co tym razem... Żyj szybko, umrzyj młodo, zostaw atrakcyjne zwłoki... Kocham to miasto. Ktoś powiedział że jestem masochistą. Jego problem. Gdzie ten koleś teraz jest? Aha, utonął w porcie podczas libacji z marynarzami. Jakiś kolumbijczyk musiał dobrze zapłacić, żeby gliniarze nie zauważyli jego nowego krawata...

Nie lubię rozstawać się z moim rewolwerem. Dobra broń może być gwarancją przeżycia. Szkoda że szatniarze mają takie dobre oczy... Pewnie Nicony. Na szczęście Sandra sama jest bronią... Nie pamiętam nawet całej listy tego co ona trenuje. Poza tym, nie znam na tyle japońskiego, żeby to wszystko wymówić jednym tchem. Szybko zamówiłem drinka w Świątyni i przeciskając się przez tłum zchodzę do Piekła...

Przy barze na chwilę pojawił się indianin. Wysoki, smukły, czarnowłosy. Czerwonawo-brązowa karnacja, wyraziste rysy, przystojny jak sam diabeł. Ubrany w ramonezkę, ciemno niebieskie jeansy, pasującą do karnacji szkarłatną koszulę, wojskowe buty. Na dłoniach skórzane rękawiczki bez palców. Zadbane, długie paznokcie, lśniące włosy, wypielegnowana cera, otacza go delikatny zapach perfum. Do całokształtu nie pasuje trochę drelichowy plecak typu kostka, przerzucony na jednym pasku przez ramię. Zamówił drinki dla siebie i towarzyszącej mu urodziwej blondynki w krótkiej skórzanej kurtce i koronkowej bluzeczce. Zapłacił kartą i oboje, nie odzywając się do siebie, skierowali się do schodów w dół.