Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2012, 13:21   #39
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David nie miał zbyt wielu pomysłów odnośnie pozbycia się ciała arystokratki w ten sposób, aby nikt się w tym nie zorientował. Do trumny nie zaglądano, owszem, ale tak czy inaczej, oni musieliby otworzyć wieko, usunąć ze środka ciało, albo przynajmniej istotną jego część, a potem wynieść je niepostrzeżenie. To wymagało oszukania strażników i kapłanów, zmuszenie ich do tego, aby byli gdzieś indziej. A to z kolei wymagało długich obserwacji i czekania na okazję. Nie spieszyło im się, to fakt, ale David doszedł do wniosku, że jeśli okazja nie nadarzy się sama, to było lepiej zrobić to raczej w nocy pod koniec rejsu, choć nie ostatniej, gdyby coś poszło wtedy nie tak i musieli się wycofać. Zmiennych było zbyt dużo. Obserwował więc i notował w głowie. Wysyłał także na zwiady innych, aby nie skojarzyli, że coś może się dziać. Kobiety czy niziołek nie wzbudzały podejrzeń. Miał nadzieję.

Minęły pierwsze trzy dni. Czas ten pozwolił im dokładnie prześledzić dzienną rutynę strzegących trumny ludzi. Żołnierze stojący przy drzwiach do magazynu zmieniali się co sześć godzin, spędzając wolny czas w mesie i swoich kajutach znajdujących się na pokładzie nad ładownią. W przypadku akolitów medytujących przy trumnie było to bardziej skomplikowane. Każdego dnia o północy wchodził do nich kapłan, zastępując jednego z nich aż do rana. Przez ten czas ten miał okazję wypocząć. Najwyraźniej bardzo ważną sprawą było, by przy trumnie ciągle medytowały co najmniej dwie osoby, bo zmiany te wykonywane były niezmiernie precyzyjnie.

Czas ten wniósł również pewne zmiany do ich życia prywatnego. Ostre temperamenty Betty i Yalona najwyraźniej niezbyt dobrze znosiły zamknięcie na ciasnym statku. Pokłócili się już po dwóch nocach, i to nie na żarty. Wpierw całym pokładem wstrząsnęły głośne kłótnie, a potem żołnierz wyeksmitowany został z hukiem z ich wspólnej kajuty.
- I weź tu zrozum te głupie baby! - odrzekł z wyrzutem, pocierając posiniaczone ramię. - W rzyciach im się poprzewracało!
Tak też doszło do tego, że Drusilla zamieszkała z Betty, a on z obrażonym na całą żeńską część ludzkości żołnierzem.

Yalon właśnie po raz trzeci opowiadał mu o którymś z niezrozumiałych dla niego fochów Betty, gdy nad ich głowami rozbrzmiało jakieś zamieszanie. Na horyzoncie zamajaczył obcy żagiel.
- Statek na horyzoncie! Trzy żagle, obca bandera! - ogłosił marynarz z bocianiego gniazda.
- Dryfują... - dodał chwilę później posługując się lunetą.
Już po chwili na górze zaroiło się od pasażerów. Był tam też kapłan Asmodeusa. Stary, wychudzony człowiek o drobnej, pokrytej chorobowymi plamami łysej głowie.
- Mamy na pokładzie odpowiedni arsenał broni, prawo zobowiązuje więc kapitana do zbadania tej sprawy i złożenia raportu w docelowym porcie - usłyszeli z ust jakiegoś cheliańskiego szlachcica, który tłumaczył sytuację swojej damie.
Nie była to sytuacja, w której mogli działać, zresztą David zastanawiał się, czy w ogóle będą mieli taką szansę. O ile strażników można było na ten przykład podtruć, a ich uwagę dodatkowo odwrócić w jeszcze inny sposób, to z kapłanem i akolitami sprawa była znacznie trudniejsza. Cholernie istotne było zachowanie pozorów tego, że nic się nie zmieniło, a w tym przypadku zwyczajnie było to niewykonalne. Musieliby sprawić, aby ci w środku zasłabli, stracili przytomność przynajmniej na kilka minut. Problem był też taki, że nie bardzo miał w tym pomoc, bowiem Yalon bez przerwy tylko pieprzył o babach. Baby to baby, a dwóch jełopów nie zamierzał nawet wtajemniczać. Podobnie jak knypka, przynajmniej na razie. Zamiast tego przygotował sobie pochodnie i oliwę, środek ostateczny. Jak to wszystko się spali to popiołu już nie wskrzeszą. Problem tylko taki, że pewnie z dymem pójdzie cała ta krypa, więc najpierw potrzebowali alternatywy. Ten statek na horyzoncie być może właśnie nią został. Łotrzyk przyglądał się mu w skupieniu, zastanawiając się, czy coś się zmieni, gdy już podpłyną bliżej. David nie powiedział jednak nic, czekając na decyzję kapitana a co bardziej prawdopodobne: kapłana. Nie chciał zwracać na siebie uwagi zbyt wcześnie.

Chwilę potem na pokład wyszedł również kapitan w asyście dwóch oficerów. Jednego z nich, niskiego i korpulentnego blondyna już znali - to on wprowadził ich na pokład. Sam dowódca statku miał aparycję typowego admirała, z hardym, niczym ciosanym z granitu profilem, przenikliwym skupionym na horyzoncie wzrokiem i zasićniętymi nerwowo ustami. Wyglądał jakby już przeżywał w myślach przyszłą bitwę.
- Panie Hannogs, podpływamy, trzymajcie nas dwieście jardów od północnego zachodu. - wydał rozkazy znanemu im oficerowi. - Panie Natlen, - odwrócił się do drugiego. - Proszę udać się pod pokład i wydać rozkaz do szykowania balist, mają być gotowe za dwadzieścia minut.
I tyle go widzieli. Chwilę później zniknął już w swojej kabinie. Marynarze niczym małpy wspięli się na żagle, szykując statek do manewru. Wiatr mocno uderzył w duże połacie białego płótna, gwałtownie je nadymając. Statkiem szarpnęło, gdy wszedł w szeroki łuk.

Pół godziny później mogli już podziwiać dość wyraźny kadłub obcego statku. Wydawał się zupełnie opuszczony.
- Bandera jednego z wolnych kapitanów Pirackich Wysp... - wytłumaczył z niepokojem pan Hannogs zebranemu tłumowi. - Żołnierze! - odparł do stojących obok zbrojnych.
- Lepiej będzie jak zaprowadzicie wszystkich pasażerów pod pokład.
Niestety tyczyło się to też łotrzyka i Yalona. Zbrojni, których w ostatnich minutach na pokładzie zrobiło się naprawdę sporo, grzecznie wskazali im drewniane schody. David wykorzystał ostatnie chwile, by jeszcze raz omieść wzrokiem tajemniczą jednostkę.

Okazało się to dobrym pomysłem, jego doskonały wzrok pozwolił mu dostrzec bowiem dość niepokojącą rzecz. Niedowiązane, trzepoczące leniwie na wietrze żagle obcej jednostki, co jakiś czas odsłaniały zawieszone między nimi sylwetki kilku ludzkich zwłok, ciężko było mieć z tej odległości pewność, ale wyglądało to tak, jakby oberwane zostały żywcem ze skóry, żagle wokół nich spryskane były posoką. Czyżby piraci ze wspomnianych wysp byli aż takimi sadystami?

Pod pokładem odszukali nieobsadzoną szczelinę, która szczęśliwie zwrócona była w dobrą stronę. Yalon milczał w napięciu, pocierając dłonie, jakby czuł już, że szykuje się bitwa. Łotrzyk nadal obserwował złowrogi statek. Robił to tak intensywnie, iż prawie nie dojrzał czegoś znacznie bliższego. W wodzie niedaleko ich statku, całkiem blisko kadłuba unosił się jakiś zabarwiony na czerwono skrawek materiału. Ułamek sekundy później obok niego z wody wyłoniła się potężna grzbietowa płetwa, kosząc przez chwilę powierzchnię wody. Jedno uderzenie serca później złowrogi kolos zniknął już bez śladu w głębinach. David zaklął. Co innego coś co mogłoby pozabijać trochę tych żołnierzy i przy odrobinie szczęścia również kapłana, a co innego coś, co mogło zatopić cały cholerny statek!
- Idź do pozostałych, niech zabiorą najważniejsze rzeczy i mają je ze sobą. Przebywanie pod pokładem może być bardziej niebezpieczne niż tam na górze. Weź też moje. Oby ten twój topór faktycznie był dobry...
Ostatnie słowa mówił już w ruchu. Musiał odnaleźć kogoś ważnego, być może nawet samego kapitana. Wiedział już gdzie ma kabinę. Kogoś kto wysłucha o zagrożeniu z wody. On nie miał pojęcia co się tam znajdowało, ale fakt, że tam było, był wystarczający.

Po wielu irytujących próbach tłumaczenia całej sprawy stojącym mu na drodze strażnikom i oficerom wreszcie dotarł do kabiny kapitana. Ten przyjął go grzecznie, choć z ledwo krytym sceptyzmem.
- Rozumiem, że dla kogoś, kto nie przyzwyczajony jest do życia na morzu rozmiary żyjących w nim zwierząt mogą wydawać się zatrważające, proszę mi jednak uwierzyć, iż nic nam nie grozi. Konstrukcja statku oprze się każdym zaczepkom morskich stworzeń - wytłumaczył mu powoli i uspokajającym tonem, jak totalnemu kretynowi.
- Temu co obdziera ludzi ze skór i wiesza na masztach też? - David mruknął niezadowolony z tego, że robi się z niego debila. - Nigdy nie słyszałem, by robili tak zwykli piraci.
Kapitan uniósł brew.
- Wiesza na masztach? Zabroniłem opowiadać o tym pasażerom! - zdenerwował się. - Kto to rozpowiada? - zmierzył łotrzyka srogim wzrokiem, odzyskując powoli kontrolę nad gniewiem.
- Faktycznie... - zaczął już spokojniej i grzeczniej, dochodząc zapewne do wniosku, iż już nic nie poradzi na wyciek informacji. - Parę chwil temu jeden z marynarzy dostrzegł te zwłoki przez lunetę. Piraci to barbarzyńcy, zapewne są to więc jakieś wymyślne tortury, albo skutki walki między załogantami, która doprowadziła statek do obecnego stanu. Nie wygląda to też na zasadzkę, ich żagle nie są gotowe do manewrów. - wytłumaczył. - Właśnie szykujemy łodzie, by dowiedzieć, co tam się stało, proszę się nie martwić i wrócić do swojej kajuty.

Tymczasem, niebo przybrało ciemniejszą grafitową barwę, a pokład nad nimi zaczął delikatnie zraszać lekki, letni deszcz. David pokręcił głową zrezygnowany. Tu nic nie zdziała. Intuicja podpowiadała mu, że wielu ludzi z tego statku może skończyć tak jak tamci, na masztach, ale tego tutaj nie przekona. Nie miał argumentów. Intuicja podpowiadała mu także, że nie bardzo znał się na morzach. Wyszedł z kajuty kapitana i odnalazł znów Yalona.
- Wysyłają tam ludzi. Póki co możemy chyba tylko obserwować.
Sam skierował się do punktu, z którego znów mógł widzieć dryfujący okręt. Tym razem zabrał ze sobą także broń. Obok niego stanął Yalon. Również starał się dojrzeć coś z rozgrywającej się na zewnątrz akcji.
- Wpieprzy ich nim dopłyną do połowy. - skomentował, obserwując widoczną dla nich częś opuszczanych łodzi. - I dobrze się stanie, przynajmniej stąd odpłyniemy! - dodał optymistycznie.
Siąpiący na zewnątrz deszcz ograniczył im widoczność, tak że po paru chwilach stracili z widoku delikatnie wyglądające łodzie. W oddali niewyraźnie majaczyły już tylko obrysy bujającego się na falach obcego statku.

Parę chwil później dołączyła do nich reszta drużyny, uzbrojona po zęby i w oczekiwaniu najgorszego. Najgorsze obrało jednak po paru chwilach postać inspiracji, która znienacka ugodziła niziołka.

Dżdżysty to był dzień!
Niebo okrył cień!
Bestia skryła się w głęęębinie!

Popłynęli tam!
Z oczu znikli nam!
Zasilili beeestii kałdun!

- zaintonował, przygrywając na lirze. Raczej nie poprawił reszcie nastrojów. Co nie zmieniało faktu, że nadal nic się nie działo. Dopiero wiele godzin później łodzie wróciły. Ich załogi wydawały się być nadal w pełnym składzie, a do tego miały ze sobą sporo towarów, skrzyń i beczek. Ponownie pozwolono pasażerom wychodzić na pokład, choć w międzyczasie stało się to mało atrakcyjną opcją, bo na zewnątrz już porządnie lało, a spienione morze bujało nie na żarty. Mimo wszystko, napotkani marynarze zarzekali się, iż to tylko normalna zła pogoda i niebezpiecznego sztormu tej nocy nie będzie. Od tych samych można było się dowiedzieć, iż obcy statek okazał się zupełnie pozbawiony załogi, co wiązało się z tym, iż gdy tylko pogoda się uspokoi, kapitan będzie chciał do niego przycumować, by po rampach przenieść z niego towary na Rozalindę. Ponoć było tego naprawdę sporo i były to naprawdę cenne, egzotyczne towary.
- Nie podoba mi się ten statek - wyszeptała do Davida Drusilla, wskazując mroczny zarys pirackiego okrętu. - Nadal nie wiemy, co stało się z resztą załogi...

Sto pirackich głów!
W bełchu chlupie mu!
Wielkiej bestii z głęęębi morza!

- zaproponował swoją wersję wydarzeń Bimbała.
- Ucisz się już, mały!
David skrzywił się. Czy to faktycznie mogli być tylko piraci? Łotrzyk nie wierzył w to nawet przez chwilę.
- Załoga tamtego statku nie żyje, żołnierze być może wyrzucili ciała do morza, a co bardziej prawdopodobne, wrzucili pod pokład. Przecież i tak nie pozwolą nam tam przejść. Nie jesteśmy jednak w stanie wpłynąć na kapitana. Trzymajcie się razem, mam przeczucie, że jednak coś się zdarzy.
Chciał poczekać jeszcze trochę, gdy zbliżą się bardziej. Wtedy zamierzał użyć swojej zdolności wykrycia magii. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, nie miał pojęcia jak zabezpieczyć się przed ewentualnym zagrożeniem. A może panikował? Może strata pamięci sprawiła, że stał się straszliwym paranoikiem?

Na zewnątrz zaczęło się już robić ciemno i wątpliwym było, by przed rankiem zdecydowano się na podpłynięcie do pirackiego statku. Żołnierze wnieśli ostatnie ze zdobytych skrzyń do kabiny kapitana, zapewne w celu inspekcji. Później na pokładzie już nic ciekawego się nie wydarzyło, nie było więc sensu by stać tam i moknąć. Wrócili do swoich kajut.

Morze w nocy jakby trochę się uspokoiło, a może to po prostu oni przywykli do bujania kadłuba?
 
Tadeus jest offline