Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2012, 16:07   #49
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Julia&Aoife

Irlandka leżała z wzrokiem wbitym sufit. Julii jednak nie zwiódł ten chwilowy bezruch - Aoife nagle uniosła się jak pociągnięta sznurkiem i raźnymi kopnięciami skopała ze swych stóp trzewiki. Potem znów padła, by przyjąć pozycję mumii egipskiej księżniczki i wydać z siebie niezbyt arystokratyczne, ale niewątpliwie starożytne jak mumie przeciągłe wycie:
- Aaaaaaaaaaa.... Ałaaaaaaaaa.... A...A... Nigdy więcej, nie, nie!

- Moja droga jestem wielce niekontent - powiedziała Julia nie kryjąc lekkiego uśmiechu. - Wygląda na to, że doskonale się bawiłaś i nie pomyślałaś choćby aby mnie zaprosić.
James, który wszedł właśnie niosąc miedzianą miskę posłał siostrze ganiące spojrzenie.
- Jak na mój gust w obecnej chwili nie bawi się dobrze. Gdzie się podziało twoje współczucie dla bliźnich? Nie dręcz dziewczęcia - nie umknął uwadze nie do końca poważny ton jego głosu.
Mężczyzna zamoczył kawałek płótna, wycisnął i podał Julii, która delikatnie obmyła chłodną wodą twarz Irlandki.
- Pewnie nie spodoba ci się ten pomysł ślicznotko - ciągnęła Julia przysiadłszy na rogu łóżka - ale może warto aby cały ten alkohol, który rzetelnie w siebie wlałaś obrał drogę powrotną? Od razu poczułabyś się lepiej a i ja obiecuję nie opuścić cię i służyć pomocą w tym mało wdzięcznym zajęciu.
James przyklęknął obok i rudowłosej w wyciągniętej dłoni oferując szklankę wody...
Aoife się skoncentrowała na szklance i wyciągnęła rękę, prawie wsadzając Jamesowi palec w oko.
- Ja heeeee... nieeee.... nie mogę... tegooo wyszyyygać... - słowa jakoś się jej nie składały. - boo tooo nie jeeeeees prawdziwaaaa whiskey... tylko gnomi.... eeeee-hep - złapała ją czkawka. - Gnomi samogoooon. Mojaaaa głowaaa. Chcę umrzeć - wyznała nagle Julii i nawet się popłakała.

Tym razem Julia wyglądała na bardziej przejętą. Pogładziła Irlandkę po policzku i spojrzała wymownie na Jamesa.
- To może... niekonwencjonalnie można biedaczce pomóc? Nie chcę, żeby tak się męczyła - dodała szczerze i zgarnąwszy kompres z czoła Aoife ponownie zwilżyła go w misie.
- A dla ścisłości... - pochyliła się nad rudowłosą z tą znajomą iskrą ciekawości w oku - o jakim gnomie mówisz?
- Leipreachán - oznajmiła Aoife z głębokim namaszczeniem. Co ciekawe, po irlandzku się nie jąkała. - Zieloniutki. Złośliwy, lubieżny skurwysyn. Upił mnie i poderwał mi Molly. Molly z nim została, pewnie się obmacują - westchnęła głęboko. - Uciekł z Wyspy, bo tam nie ma skarbów juuuuż. Julia, zróbcie mi mocnej herbaty. I zimnej wody do wanny. Inaczej nie pójdzieeeee, nie nie nie... coś ci miałam pooowiedzieć, co? Co to było, eeeeh?
- Może o naboju? - zerknęła błagalnie na Jamesa, który bez słowa sprzeciwu chybnął do łazienki i począł napełniać wannę. - A ja miałam wspomnieć o młodym Lloydzie, ale może poczekam aż wytrzeźwiejesz. I herbata nic nie pomoże. Przyniosę ci dzban ciepłej wody. Jak wlejesz w siebie wystarczająco dużo duszkiem to nie ma siły aby ominęły cię torsje. A to pierwszy krok do sukcesu - przeczesała palcami rude pasma Irlandki i wskazała pytająco na drzwi. - Na moment cię zostawię, dobrze? Wyświadcz mi przysługę i nie umieraj zanim nie wrócę.
- Nieeee, chyba jeszcze nie czas... młoda jestem, co? - jęknęła Irlandka, dostała dreszczy i zakopała się w kołdrę. - Tylkoooo, ep, wróć zaraz.

Czas płynął, a irlandzka Werbena zdawała się coraz bardziej trzeźwa, co można było poznać po jękach wydawanych coraz bardziej artykułowanie, przetykanych zaklinaniem się na Boga, Jego Syna, Najświętszą Panienkę, oraz, nie wiedzieć czemu, jakąś świętą Ignild... Aoife siedziała na fotelu z mokrymi włosami oplatającymi czaszkę i choć wyglądała lepiej, dalej był to widok nieszczęsny i skłaniający do współczucia.
- Więc, siedziałam sobie tam w krzakach, a mundurowi ryli jak świnie za truflami. Nędza straszna, Julio, w ogóle nie wiedzieli, jak się za sprawę zabrać. Szukali tylko dlatego, żeby szukać, żeby było odgwizdane, nie żeby znaleźć. W każdym bądź razie pojechali, wylazłam z krzaków i chciałam trochę pomagikować - przymrużyła wolno oko - ale łuski znalazłam i bez tego, więc zrezygnowałam. To z broni myśliwskiej, nie znam się za bardzo, ale tak mi się wydaje. Nie leżały jakoś ukryte specjalnie i nawet zaczęłam podejrzewać, że ktoś z policmajstrów podrzucił je tam podczas tych niby że poszukiwań. Ale wzięłam, co mi tam! A potem moja Molly poszła się łajdaczyć i musiałam ją wyrwać z objęć gnoma - podsumowała bohatersko i próbowała przyjąć na fotelu pozę Cezara - ale schlał mnie strasznie.

- Ta łuska to zbieg okoliczności - Julia wydawała się dość pewna swego. - Też to widziałaś prawda? Była użyta w polowaniu, na zwierzę, i najpewniej nijak się ma do naszej sprawy. Podejrzewam, że w tych lasach arystokraci nierzadko oddają się tego typu rozrywce.
Do pokoju wszedł James niosąc filiżankę parującej herbaty i postawił ją na kawowym stoliczku tuż przed Aoife.
- Ja też się czegoś dowiedziałam, o paniczu Lloydzie. Etheringtonowi bardzo zależy aby młodzieniec uchodził za... - szukała właściwego słowa - normalnego. Tymczasem owa noc z wizji zielonej wróżki miała naprawdę miejsce. Lloyd wspominał o niej niechętnie ponieważ ojcu zależy aby zachować w tej sprawie dyskrecję. Sam młody panicz niewiele pamięta z owego zdarzenie jednakże faktem jest iż, nieświadomy opuścił swoje łoże i podreptał do lasu. Ciekawe, prawda? Znaleziono go zdaje się rano. Z luką w pamięci, poranionymi stopami i ubraniem w strzępach. Dziś zielona wróżka pokaże nam dokładnie co wtedy zaszło - uśmiechnęła się szeroko wyraźnie zadowolona ze swego odkrycia.
James przysiadł obok i słuchał uważnie ale powstrzymywał się na razie od komentarzy.
- Więcej chlania? Jezu Nazareński! - jęknęła zgnębiona Irlandka spod kołdry, którą sobie przytachała na fotel. - Czyli coooo... eh. Psu na budę moje szukanie? Trzeba by tam jeszcze raz pójść? Och nie - wypita herbata znalazła swą drogę na zewnątrz. Kiedy Aoife oderwała się od nocnika, była blada jak śmierć. - Gówniarz jest magiem - stwierdziła zdecydowanie. - Mówiłam ci! Cały pomiot starego jest. Silna krew - wykrzywiła się koszmarnie i opuściła stopy na ziemię. - Nic nie wykombinujemy teraz. Idę się pomoczyć. A, jeszcze jedno. Nath Rao. Pan Turban. Też jest magiem. I jest, ałaaaa - Aoife przytrzymała oburącz swoją głowę, bo miała wrażenie, że ta zaraz spadnie jej z karku. - Mój jest - dokończyła i drepcząc małymi kroczkami udała się do łazienki, skąd za chwilę dobiegł jej głos. - Juliaaaa, pomóż, bo się utopię!
Panna Darlington błyskawicznie wyrosła za plecami Irlandki.
- Możesz mieć słuszność. Młody Etherington niewątpliwie kryje jakąś tajemnice. Czy jest magiem? Nie wiem. Odzież w strzępach, luki z pamięci... Niewielkie mam pojęcie o naszych wilkołaczych kuzynach ale chyba i do tego wzorca można by ten incydent podciągnąć? - myśl ta poważnie ją zajęła.

- Fianna, wilki znaczy, ep! - Aoife przytrzymywała się kurczowo brzegu wanny. - Są spoko. Są większe niż ludzie, więc wszystkiego mają więcej. Więcej biją, więcej drą mordy, więcej chleją, więcej... - Aoife urwała wywód w punkcie kulminacyjnym. - Są spoko. Trzymają się swoich spraw, nie pchają się w cudze. Problemy też przecież mają większe. Ale tutejszych, ep!, nie znam i nie chcę znać.

Julia podjęła wątek po chwili milczenia - I owszem, dzisiaj znów szykuje się... zakrapiany wieczór. Ale nie dla ciebie - zwinne palce wprawnie rozpinały kolumnę guziczków sukni. - Myślę, że dokładny wgląd w tamtą moc, którą spędził w lesie rzuci nowe światło na sprawę. Nadal dysponujemy jedynie rozrzuconymi w nieładzie fragmentami układanki. Jak się ma przypadłość młodego Lloyda do ataku na powóz? Kto majstruje przy pogodzie? Czemu twój papa stracił zdolności i czy nie aby rzekomo? Czy to możliwe aby magyja obudziła się naturalnie tak licznie w jednej rodzinie? Doprawdy! - głos Julii jasno oznajmiał jej zachwyt.

- Mój papa? Jaki mój papa? Skurwysyn zmył się, zanim wyskoczyłam na świat - oznajmiła ponuro Aoife. - Chłopy. Tylko biją, drą mordy i chleją. Do jebania pierwsi, a do obowiązków ostatni...

- Oakspark tętni od niedopowiedzeń i muszę przyznać, że na samą myśl o tej rodzinie krew szybciej krąży mi w żyłach. Voila! - suknia w odcieniu butelkowej zieleni opadła na kafelki rozkładając się wokół stóp Aoife na kształt kwitnącego kwiatu. Julia podała jej dłoń asekurując przy wchodzeniu do wanny. Aoife miała zaciśnięte oczy i minę świadczącą o niebotycznym cierpieniu.
- Nath Rao. Co masz na myśli mówiąc, że jest twój? - uśmiechnęła się wietrząc w tym intrygujacą nieprzyzwoitość.
Irlandka w wannie otworzyła oczy i przyjrzała się Julii spojrzeniem zaskakująco trzeźwym i zaskakująco niechętnym.
- Mój, znaczy mój - Aoife w ramach demonstracji pośliniła palec i dotknęła nim brzegu wanny. - Mój, znaczy, że jak ktoś go tknie palcem, to zawiążę flaki na supeł, żeby się utopił we własnym gównie. Mój, znaczy, że nie oddam ani po dobroci, ani pod przymusem. Co ja ci tłumaczę?! To ty się edu... eduk... hm, uczyłaś mądrości. Mnie tylko siostrzyczki rózgą ćwiczyły!

- Taka zaborczość niesie ze sobą tchnienie żarliwych uczuć. I chyba nie obawiasz się, że mogłabym wzbudzić twoją zazdrość? W moim sercu gości już taki tłum mężczyzn, że, z całym szacunkiem dla pana Rao, nie zmieści się tam nikt nowy. Hmmm, może z wyjątkiem pewnej uroczej zbuntowanej damy.

- Ach ty to... - Irlandka zachichotała i plasnęła dłonią, wzbudzając małe fontanny. - Jak byłam na naukach, na odbieranie porodów i szycie rozwalonych łbów, była tam jedna taka... Wiersze takie miała spisane, w tajemnicy, bo siostrzyczkom nie spodobałoby się to - Aoife znów się zaśmiała, podciągnęła się na brzegu wanny, w oczach rozpaliły się wesołe iskierki. - To były wiersze jakiejś baby, z dawnych czasów. Ta baba żyła na wyspie, ubierała się w prześcieradła i pisała wiersze o innych babach. Nazywała się, hm, nazywała się... - umysł Irlandki na dobre zdryfował na odległe od Oakspark morza. - Nazywała się, coś od francy... - Irlandka wyjęła spinki z włosów i zanurzyła się w wannie razem z głową. - Rzeżądza? - rzuciła, gdy się wynurzyła, z mokrymi włosami oblepiającymi kark i dekolt. - Nie... nie to. Mam! Nazywała się Syfona! - Aoife wyglądała na szczerze uradowaną z wyników eksploracji własnej pamięci. - Ale była jeszcze jedna, też w prześcieradłach, tę pamiętam, bo to śliczne było. Miała na imię Bilitis. Był taki wiersz, nauczyłam się go na pamięć, bo był prawdziwy... - Aoife przymknęła oczy, jej usta poruszały się chwilę bezgłośnie, gdy odtwarzała słowa wyuczone lata temu.

Rozdziałam się, by wejść na drzewo
nagie me uda obejmowały korę śliską i wilgotną
sandały moje stąpały po gałęziach
Na samej górze, lecz jeszcze pod liścmi i w cieniu upału
usiadłam okrakiem na rozwartych widłach, kołysząc nogi w próżni

Było po deszczu. Krople wody opadały i spływały po mej skórze.
Ręce me splamione były mchem, a palce u nóg czerwone od zgniecionych kwiatów.

Czułam, że drzewo żyje, gdy wiatr przeciągał przez nie.
Wówczas ściskałam nogi i przytulałam otwarte wargi do kosmatego karku gałęzi.

- Myślę, że ona była Werbeną, ta Bilitis w prześcieradle - zawyrokowała poważnie Aoife z wanny. - To były czasy, Julio, urodziłyśmy się obydwie za późno... Nagość nie budziła wstydu czy śmiechu, a pożądanie pogardy. Eh. Nie idziesz nigdzie? To wskakuj do wody. Zawsze się kapałam z moimi kuzynkami i przyjaciółkami. I powiadam ci - od żadnego chłopa nie nauczysz się i nie usłyszysz takich rzeczy, co od innej baby, hm?

- Cudownie erotyczne wierszydło - skomentowała Julia rzeczowo i po męsku. - I nie, nie jestem tegoż samego pokroju co Safona. Ona w pewnym sensie była takoż jednopłaszczyznowa co nudne Angielki, jedynie obszar zainteresowań miała odmienny. Ja, mój słodki rudzielcu, nie lubię podlegać jakiejkolwiek klasyfikacji. Ot, biorę to co przynosi kolejny dzień. Cielesność zaś, tak jak każdą inną dziedzinę, eksploruję skrupulatnie i z naukowym zacięciem - kąciki jej ust zadrgały kiedy nieśpiesznie rozwiązywała jedwabny fular. - Zarówno mężczyźni jak i kobiety mają w tych względach wiele do zaoferowania - w ślad za fularem na łazienkowe kafle opadła marynarka. - Nie liczy się płeć a pewien... powab. Atrakcyjność znaleźć można w najmniej oczekiwanych szczegółach. Gra mięśni pod gładką materią, pięknie skrojone usta, ognisty odcień loków... - eleganckie spodnie szyte na kant przerzuciła niedbale przez oparcie krzesła i przez moment prezentowała się w pełnej krasie jak ją Pan Bóg stworzył. A figurę miała wyjątkowo kobiecą co na co dzień skrzętnie ukrywał męski strój. - Dasz wiarę, że pewnego razu straciłam głowę dla dołeczków pewnej zamężnej hrabiny? - zaśmiała się na to wspomnienie i z gracją baletnicy zanurzyła w wodzie pierwszą stopę. - Rozumiem, że z panem Rao to coś poważniejszego niźli przygodne zauroczenie? - ułożyła się w wannie za plecami Irlandki i teraz musnęła dłonią jej śnieżnobiały bark aby zaplątać palec na serpentynie włosów. - Chodź, umyję twoje loki.
- Hra-bi-na - wyskandowała Aoife przymrużając oczy. - O cie cholera. Ja nigdy nie podleciałam wyżej szefa zmiany w fabryce... - wyznała nostalgicznie i tęsknie, ale zaraz wybuchnęła gromkim, zaraźliwym śmiechem. - Masz w sobie coś z Seamusa, naprawdę. Mówił tak samo... nawet podobnych słów używał. Ten diabeł w oczach, eh... Tylko że widzisz, Julio, ja wiem, że jego był prawdziwy. diabeł, znaczy. Twój jest przebrany. To nie jest potwarz... - przytrzymała dłoń Julii i położyła ją sobie na piersi. - Coś sporo tu magów, więc prędzej czy później ci o mnie ktoś powie, w charakterze ploteczki towarzyskiej... Zło, prawdziwe zło, Julio... nie pokrywa twarzy zgnilizną. Nie śmierdzi. Nie odrzuca. Jest piękne i kuszące. Seamus był... Nigdy nie spotkałam gorszego człowieka niż on. Mam nadzieję, że nigdy już nie spotkam. Prawdziwe zło sprawia, że go pragniesz. A od “chcę” do “chcę być taka sama” jest naprawdę niedaleka droga... Po co ja ci to... mówię...? Hm, aha. Ponieważ wyczuwam tu coś złego. I wiem, że na to polecisz - zakończyła z lekkim uśmiechem i obróciła się w wannie, by pocałować Julię w usta.

Julia cofnęła głowę, jakby chciała odwlec pocałunek a może zwyczajnie podrażnić się z Irlandką.
- Nie znam twojego Seamusa, prawdopodobnie nigdy nie poznam - otarła się nosem o jej policzek. - Ale, cytując kolejnego pismaka, absurdem jest dzielić ludzi na dobrych lub złych. Ludzie są albo czarujący, albo nudni, mój słodki rudzielcu.
Panna Darlington musnęła ustami szyję Aoifę, by po chwili, wspomagając się językiem, przemierzyć łuk jej ramienia aż po zagłębienie obojczyka. Dłoń zaś, takoż nie próżnując, zaproszona do eksploracji ciała towarzyszki, skwapliwie i z wprawą poddawała się tej czynności.
Aoife mruknęła z zadowoleniem i przeciągnęła się rozkosznie pod dłońmi Julii, iście jak głaskany kot. Porównanie było o tyle właściwe, że zaraz też pokazała pazury - pchnęła Julię na obramowanie wanny i z uśmiechem na poły figlarnym, a na poły drapieżnym pochyliła się nad jej piersiami.
- Właśnie to - wyszeptała, jej usta muskały bladą skórę, ale w tonie nie było nic z miękkiego, pieszczotliwego tonu, jakim rozmawia się w intymnych chwilach. Głos Aoife mimo szeptu był twardy i nachalny. - Właśnie to miałam na myśli. Rzekłam ci, że chciałam Nephandi, i że była chwila, w której bliska byłam chęci stania się jak on. A ty zamiast zapytać, czy się stałam, rzucasz się we mnie razem z głową, jak nurek. Julio, Julio! - Aoife oplotła biodra dziewczyny rękoma, po skórze przeciągnął się boleśnie zadzior złamanego paznokcia. - Wybacz tę małą pułapkę... chciałam po prostu zobaczyć, jak postąpisz. Może i zresztą wpadłam we własne sidła... teraz będę się zastanawiać, czy to tylko twoja ciekawa natura... czy nie pytałaś dlatego, że jesteś mnie pewna i mi ufasz. A to bardzo ważne dla mnie pytanie, i ważna na nie odpowiedź... Może jednak nie teraz będę się zastanawiać? Może lepiej... potem? - uśmiechnęła się, tym razem już dziewczęco i figlarnie, tak jak powinna. Wtuliła twarz w piersi Julii, a potem osunęła się w dół, pod wodę, tak że na powierzchni pływały tylko jak wodorosty pukle kasztanowych włosów, zasłaniając twarz Aoife i wszystko, co robiła w głębi wanny.

Kiedy paznokieć rozorał skórę lady Darlington z jej gardła wydobył się przeciągły jęk, czy to bólu czy rozkoszy a może, kto wie, obu ich po trochu. Dama przyjęła słowa Irlandki jakby od niechcenia i prawdziwe zadowolenie odmalowało się na jej twarzy dopiero wówczas gdy tamta dała nura pod wodę. Zadarła nawet jedną nogę wysoko na brzeg wanny i odchyliwszy do tyłu głowę wplotła dłoń w mokre rude sploty Aoife.
Zazwyczaj starała się dawkować przyjemności i przedłużać je w czasie, tym jednak razem nie hamowała się, przypuszczalnie przez wzgląd na zdrowie Irlandki, która mogła przecież niechcący utonąć. Chyba, że Aoife zafundowała sobie skrzela, a przecież z Werbenami to nigdy nie wiadomo.
Spełnienie nadeszło więc dość szybko do wtóru drżenia mięśni i niecichego wcale krzyku, i w tej dokładnie chwili w progu łazienki stanął James uzbrojony w tacę i dość zaskoczoną minę.
- A gdzie panna O'Brian?
Odpowiedź otrzymał zaskakująco szybko gdyż przedmiot jego pytań wyłonił się właśnie z wody niczym sama Afrodyta ze spienionych fal, z tą może różnicą, że Afrodyta w scenie stworzenia nie miała wokół siebie barwnej scenerii w postaci rozłożonych damskich ud.
James odwrócił się taktownie choć nic w jego postawie nie sugerowało, że widok ów wydaje mu się niesmaczny bądź też niecodzienny.
- Zostawię herbatę na stoliku. I... jeśli panna O'Brian sobie nadal życzy mogę spróbować zaradzić coś na jej poalkoholowe dolegliwości. W sposób... niekonwencjonalny jakkolwiek skuteczny.
- Aoife czuje się już znacznie lepiej, braciszku – odparła Julia wyciągając się leniwie. - Prawda moja droga? Poza tym jestem jej, zdaje się, winna mały rewanż.
Irlandka przymrużyło powoli jedno oko, woda z mydlinami spłynęła z kosmyka włosów i otoczyła przymkniętą powiekę. Nie wyglądała na zawstydzoną, ale w końcu nigdy nie wiadomo, jak to do końca jest z tymi Werbenami.
- Na przepicie nie ma jak woda, herbata i pochędóżka... ale co ja wam tłumaczę, hę?

Julia wyskoczyła z wanny nie dbając o to, że rozchlapuje wokoł wodę. Podała Aoife jeden z kąpielowych obszernych ręczników, sama zaś ociekająca i mokra wróciła do sypialni wymijając po drodze brata.
- Muszę się dowiedzieć coś więcej a propos panicza Lloyda, a konkretnie tamtej nocy. Coś musi być na rzeczy skoro jego tatuś skrzętnie pragnie to ukryć.

Zarzuciła na siebie wymyślny szlafrok z jedwabiu malowanego w żurawie. Nie zwlekając złapała za butelkę absyntu i pociągnęła solidnego łyka. Zaraz jednak, jakby się rozmyśliła, sięgnęła pod łóżko po swoją wybebeszoną walizkę.

Kiedy Aoife pojawiła się w progu lady Darlington siedziała na dywanie na skrzyżowanych nogach i pociągała solidny haust ze srebrnej fajki wodnej.


- Ktoś reflektuje? - słowa zabrzmiały niezrozummiale ponieważ mówiła na wdechu cały czas przytrzymując dym w płucach.
James przysiadł obok na jednym kolanie i również uraczył się narkotykiem. Oboje przenieśli wzrok na Irlandkę, uśmiechnęli się i takoż unisono ich brwi poszybowały ku górze jakby rodzeństwo było lustrzanym odbiciem tej samej osoby.

- Wyglądasz jak smok - oznajmiła Aoife z dziwnym nagłym szacunkiem. - Opowiem ci kiedyś o smoku... ale teraz muszę iść. Sprawdzić, co ten mój wyprawia beze mnie. Obowiązki...
 
Asenat jest offline