Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2012, 23:49   #50
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Pilny telegram zmusił Williama do wyjazdu. Właściwie Margaret nie była zaskoczona. Od dawna wiadomym było, że ta chwila musi nadejść. Dużo bardziej zaskakujący był fakt, że moment ten nadszedł tak późno, wszak pan Twisleton już od przeszło miesiąca nie opuszczał rodzinnych stron. Można nawet powiedzieć, że wiadomość o wyjeździe męża ulżyła nieco kobiecie, nie dała jednak tego po sobie poznać.

Składając starannie kolejne koszule, Meg rozmyślała o wszystkich wyjazdach męża w interesach. Za każdym razem powtarzała mu, że nie powinien tak ciężko pracować, a on niezmiennie odpowiadał, że taka już rola głowy rodziny – zapewnienie bytu żonie i dzieciom.

Pani Twisleton już dawno dała sobie spokój z namawianiem małżonka na zatrudnianie asystenta. Zawsze wtedy wybuchała kłótnia, podczas której padały zarzuty, że Maggie uważa iż mężczyzna nie jest w stanie sam sobie poradzić. Z początku próbowała zaprzeczać, tłumaczyć się, jednak zawsze okazywało się to bezcelowe. W końcu nauczyła się, że nie należy poruszać tej kwestii, gdyż była ona niczym gniazdo szerszeni.

Układając w kufrze posegregowane części męskiej garderoby kobieta zastanawiała się, co też powiedzą inni goście Oastpark, gdy na kolacji zjawi się sama. Właściwie, co pomyślą, gdyż z pewnością nie skomentują tego w żaden sposób, byłoby to przecież nietaktowne. Jedyne czego ewentualnie mogła się spodziewać to grzeczne pytanie, czy może jej szanowny małżonek źle się poczuł. A ona równie grzecznie odpowie, że - dziękować bogu –nie, ale wezwały go niecierpiące zwłoki sprawy i choć oczywiście niezmiernie żałował i kazał gorąco przeprosić gospodarzy w swym imieniu, musiał niestety wyjechać. Tak, z pewnością właśnie tak wyglądałaby owa rozmowa. Kwestią sporną pozostawało jedynie, czy w ogóle i ewentualnie z czyich ust padnie to magiczne pytanie.

***

Załadowany kuframi powóz ruszył z wolna wyłożoną żwirkiem aleją. Stojąc u szczytu schodów domostwa Etherningtonów Margaret machała niezbyt energicznie, właściwie jedynie dla czystej formalności, gdyż nie pozostawało wątpliwości iż William nie wyjrzy ani razu przez okno, by przesłać swej żonie ostatni czuły gest. Nigdy tego nie robił, jakby bał się, że jej widok może go odwieść od jedynej „słusznej” decyzji.

Doskonale znała scenariusz tego spektaklu, wszak odgrywała go już setki razy. Machała więc na pożegnanie, chyba jedynie po to, by służba nie zaczęła gadać. Kiedy powóz zniknie za drzewami, poczeka jeszcze moment dla pewności, a potem wróci do codziennych spraw. Różnicą była tylko scenografia, gdyż tu w Oastpark drzewa rosły dużo bliżej niż w rodzinnym West Littleton więc siłą rzeczy również teatrzyk mógł trwać krócej.

Margaret jednak nie zeszła ze sceny najszybciej, jak tylko się dało, jak to miała w zwyczaju. Tym razem stała, niczym zahipnotyzowana wpatrując się w miejsce, w którym chwilę wcześniej zniknął tył dorożki. Gdyby ktoś w tej chwili zajrzał jej głęboko w oczy, nie dostrzegłby blasku, który zwykle je rozświetlał. Miast tego ujrzałby jedynie pustkę. Choć jej ciało dalej znajdowało się na ganku posiadłości Sir Howarda, umysł pani Twisleton dryfował po odmętach dalekich wspomnień.

Tak się jednak złożyło, że Margaret sama żegnała męża, bowiem służba, która pomogła zapakować kufry, jakiś czas wcześniej odeszła, by dać małżonkom ostatnie chwile na osobności. Nie było więc komu zauważyć owej czającej się w błękitnych oczach pustki.

***

Załadowany kuframi powóz ruszył z wolna aleją. Tego, że jest ona wyłożona żwirkiem nie sposób było dostrzec, bowiem pokrywała ją gruba warstwa białego puchu.


Stojąc u szczytu schodów Margaret machała niezbyt energicznie. Dużo więcej uwagi przykuwała do tego, by ściskany kurczowo pod szyją szal nie przepuścił już ani jednego zimnego podmuchu. Właściwie machanie było tylko czystą formalnością, gdyż nie pozostawało wątpliwości iż William nie wyjrzy ani razu przez okno, by przesłać swej żonie ostatni czuły gest. Nigdy tego nie robił, tym bardziej w tak podłą pogodę.

Nieustannie padający śnieg sprawił, że powóz zniknął jej z oczu dużo wcześniej niż zwykle. A jednak dalej stała w tym samym miejscu, jakby chłodne podmuchy sprawiły, że stopy przymarzły jej do kamiennej posadzki.

Wreszcie wróciła do środka. Od progu przywitało ją przyjemne ciepło i dojmująca cisza. Mały Edward już dawno spał, gwar związany z wyjazdem pana domu wreszcie minął, jedynym dźwiękiem, który mącił tę świdrującą w uszach ciszę, był trzask płonących w kominku drew.

West Littleton zdawało się opustoszałe, a jednak Maggie doskonale wiedziała, że w koło czai się co najmniej tuzin oczu gotowych dojrzeć wszystko i zawsze, zwłaszcza w najmniej odpowiednich momentach. Mimo iż była u siebie, nie mogła się czuć swobodnie i choć powinna była się do tego już dawno przyzwyczaić, owo poczucie osaczenia nie opuściło jej nigdy odkąd pierwszy raz przekroczyła próg domostwa swego – jeszcze wtedy nowo upieczonego – męża.

Drzwi do gabinetu otworzyły się z cichym kliknięciem starego zamka i równie cicho się zamknęły. W środku wciąż czuć było aromat dobrego tytoniu, choć minęło co najmniej kilka godzin odkąd William ostatni raz palił tu cygaro. W powietrzu wisiało coś jeszcze, aromat skóry i starych książek, których pewnie z kilkaset zajmowało całą ścianę.

Kominek wciąż jeszcze płonął, choć pan domu opuścił to miejsce już jakiś czas temu i miał się w nim nie pojawić przez tydzień, a może i dłużej. Tańczące po drwach ogniki rzucały na ściany przeciągłe, rozedrgane cienie wnosząc do tego - i tak niezbyt przytulnego pomieszczenia - jeszcze więcej mroku.

- Już za nim tęsknisz? – dobiegło z drugiego końca pokoju. Głos był przyjemnie niski, jednocześnie miał w sobie coś, co sprawiało, że zadrżała pod jego wpływem.

Nie musiała się odwracać, by wiedzieć kto to. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że para piwnych oczu bacznie obserwuje każdy jej ruch. A jednak odwróciła się mając nadzieję, że dojrzy twarz rozmówcy. Niestety, miast tego zobaczyła jedynie mrok. Mężczyzna siedział wystarczająco daleko, by być poza zasięgiem kręgu światła, z pewnością zajmował ulubiony fotel pana domu.

- Co cię w tym dziwi? – odparła spokojnie. – Mój mąż wyjechał, to chyba naturalne.

Coś zaskrzypiało cicho. Kroki, które rozległy się chwilę później, jedynie potwierdziły jej przypuszczenia, że młody Twisleton wstał z fotela.


Dłoń wyłoniła się z ciemności tuż obok niej. Dokładnie widziała drżenie każdego mięśnia, każdą kość wyraźnie zarysowaną pod skórą. To były silne dłonie, których dotyk niejedną kobietę mógł wprawić w omdlenie i z pewnością niejedną wprawił.

Opuszek palca dotknął jej ramienia skrytego pod warstwą koronki. Choć było to jedynie muśnięcie, zadrżała, sama sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, czemu.

- Pamiętaj tylko, że nie jesteś sama – tchnął jej wprost do ucha, tak jakby nie chciał, by ktokolwiek inny usłyszał jego słowa, choć przecież w gabinecie byli sami. – Zawsze chętnie… - zawiesił głos, jakby zastanawiał się nad najwłaściwszym określeniem - … pomogę ci – kontynuował wreszcie, kładąc nacisk na czasownik. – Wystarczy, że do mnie przyjdziesz.

- Nie sądzę, by zaszła taka potrzeba, ale dziękuję, będę pamiętać – odparła bez emocji, chłodno wręcz.
- Teraz tak mówisz, ale gdybyś zmieniła zdanie, zapraszam. Póki co nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci spokojnej nocy – z każdym kolejnym słowem pęd powietrza łaskotał jej ucho.

Minął ją, nie dość zwinnie jednak, by nie zahaczyć dłonią o jej dłoń. Muśnięcie to było tak delikatne, że równie dobrze mogło jej się tylko zdawać. Nie odprowadziła go do drzwi wzrokiem, jej spojrzenie wciąż utkwione było w miejscu, w którym ciemność pochłaniała fotel Williama. Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem i wtedy Meg odetchnęła. Właściwie dopiero wtedy zdała sobie sprawę iż od dłuższego momentu nerwowo wstrzymywała oddech.

Nie minęło nawet pięć sekund, a zamek znowu szczęknął cicho. I tym razem nie odwróciła się, by sprawdzić, któż to. Nie było takiej potrzeby.

- Chciałem ci jeszcze tylko powiedzieć, że na twoim miejscu nie spodziewałbym się ojca tak szybko, jak obiecał – odezwał się tym swoim niskim głosem Malcolm, powodując u niej gęsią skórkę.
- A to czemu? –zagadnęła doskonale udając życzliwe zainteresowanie.
- Cały Bristol aż huczy od wieści z Natalu. Poczciwy Redvers Buller dostał tęgie cugi pod Colenso, Burowie dalej oblegają Ladysmith, a to oznacza, że wojna szybko się nie skończy. To z kolei oznacza, że wojsko będzie potrzebowało dostaw. I tak sobie myślę, że skoro świętej pamięci Edward senior dorobił się na wojnie z Burami, to jego ambitny syn, mój ojciec, a twój ukochany małżonek będzie chciał pójść w jego ślady i stanie na głowie, by kontrakt na owe dostawy podpisać. Tak więc jego pilna podróż z pewnością się przeciągnie.

Grymas niezadowolenia tylko przez moment gościł na twarzy Margaret. Kobieta odetchnęła cicho, po czym z delikatnym uśmiechem na ustach odwróciła się.

- Tak, wiem o kontrakcie. William i ja rozmawialiśmy na ten temat przed jego wyjazdem – skłamała gładko. Tak gładko, że aż sama by sobie uwierzyła, jednak wciąż nie na tyle, by przekonać Malcolma.
- Czyżby? – zagadnął mężczyzna, a nie doczekawszy się ze strony swej rozmówczyni żadnej odpowiedzi, dodał – W takim razie jeszcze raz polecam się na przyszłość i życzę spokojnej nocy.

***

Zimy podmuch przywrócił ją do rzeczywistości. Po powozie Williama nie było już śladu, nawet kurz wzniecony przez końskie kopyta zdążył opaść. Ile czasu mogła już tak stać tępo wpatrując się w horyzont, nie miała pojęcia.

Gdy wracała do wnętrza posiadłości w Oastpark blady uśmiech ponownie zagościł na jej twarzy. Malcolm miał wiele wad, przenikliwości jednak nie sposób mu było odmówić. Maggie doskonale pamiętała, że dokładnie dwa tygodnie po wyjeździe starego Twisletona do West Littleton dotarły wieści o kolejnej przegranej, tym razem u podnóża Spion Kop. Dzień później przyszedł pilny telegram, w którym William przepraszał, że podróż musi się przedłużyć i jak zwykle obiecywał, że po jego powrocie cierpliwość Meg zostanie po stokroć wynagrodzona.

Margaret przypomniała sobie błysk w oku pasierba, gdy drżącymi rękoma odbierała telegram z rąk kuriera i zabierała się za jego przeczytanie. Tak, młodemu Twisletonowi nie sposób było odmówić bystrości. Doskonale przewidział, że podróż ojca się przedłuży jak i to, że jeszcze tego samego dnia macocha przyjdzie do niego. Przewidział to i z gorliwością godną nabożnego Chrześcijanina pomocy udzielił.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 21-06-2012 o 15:06.
echidna jest offline