| Korenn miał bogatą wyobraźnię, i kiedy ogień trzeszczał na patykach, chłopak bez trudu mógł sobie wyobrazić tuzin koszmarnych kształtów które mogły wypełznąć z dziury, przestraszone … lub zainteresowane nowymi gośćmi. Nie dodawało mu to pewności siebie i gdy pierwsze większe pająki wyprysnęły z wnętrza odruchowo nacisnął mechanizm spustowy, nieszkodliwie zagłębiając bełt po lotki w ziemię. Przeklął swój pech i nerwowość i złapał za włócznię, bowiem walka rozgorzała już na całego i, mimo przewagi, ludzie i gobliny nie mieli łatwego zadania z co większymi pajęczakami. Rychło zresztą zaczął tłuc drzewcem, bowiem wymachiwanie ostrym jak brzytwa szpikulcem przy kończynach kompanów nie wydawało mu się najlepszym sposobem na długie życie. Z całej siły nastąpił na mniejszego, ale chyba groźnego potworka, nieustraszenie nacierającego na pechowego Etroma; trzasnęło, jakby bukłak pękł. Nie tylko bełt wystrzelony przez maga nie dosiągł celu. Przygotowana włócznia na wilkołaka, sterczała teraz w ziemi, po tym jak Yarkiss nieumiejętnie rzucił ją w kierunku największego pająka. Stwór szczęśliwie unikną ciosu i nacierał już na Etroma. Łowca nie miał jednak na razie czasu, żeby pomóc Zaraźnikowi. Musiał najpierw sam uporać się z jednym z pajęczaków, którego przykuł uwagę. Szybko dobył miecza, ale nie wiedział zbytnio jak się zabrać do walki z takim nietypowym przeciwnikiem. Jego niezdecydowanie błyskawicznie wykorzystał czarny jak smoła pająk, który ugryzł go w prawą nogę. Łowca odwdzięczył mu się, tnąc mieczem w poprzek odwłoku. Cios wystarczył, żeby pająk padł martwy na ziemię. Stres płynący z wyczekiwania na legendarne potwory opadł niemal równie szybko, jak łuk Damiela, kiedy Ralfi dostrzegł przerośnięte stawonogi. Co prawda, rzadko spotyka się bydlaki takich rozmiarów, ale niekiedy w leśnej jamie czy zapadlinie kilka tka gniazdo z lepkich pajęczyn. Rafael stał nieco dalej niż pozostali, więc zanim dał spokój z wyciąganiem zablokowanego miecza z trefnej pochwy i pochwycił włócznię, pająki zdążyły już kąsać towarzyszy swoimi dorodnymi szczękoczułkami. Dobiegł i poprzebijał grotem dwa średnie osobniki, które chyba jako jedyne stawiały jeszcze opór. Mimo, że wysokie buty dawały ochronę przede drobnicą, zanim walka się skończyła łowca skakał co i rusz, niczym baletnica, miażdżąc jadowitych przeciwników. Już w trakcie walki z uciekającymi z jaskini pająkami Korenn czuł jakiś dziwny ziąb w trzewiach, który nasilił się gdy jeszcze raz spojrzał na but pozostały po którymś mieszkańcu Viseny. I na pajęczyny pokrywające Solmyra, i na rozrzucone ciała. - Wiecie, tak się zastanawiam jaki interes miały wilkołaki żeby tu przyjść - powiedział starając się by głos mu nie drżał. Zass z zapałem konsumowała pająka, ale chłopak nie zwracał na to uwagi, przypominając sobie jakieś bajdurzenia zasłyszane od Dziadunia gdy czasami mu się zebrało na gadanie. - Bo że o tej jaskini i pająkach wiedziały, to prawie pewne. - Jak je w końcu spotkamy, może będziesz miał okazje się ich zapytać, zanim nas rozszarpią. - Odparł z udawaną powagą Yarkiss, który cały zmuszał się, żeby nie podrapać się w swędzącą okropelnie nogę, po ugryzieniu wrednego pajęczaka. Czarownik uśmiechnął się odruchowo. - Dobrze że ugryzł cię w nogę, a nie we fiutka. Jak odpadnie będzie mniejsza strata - zażartował. - Powinniśmy wejść do środka i sprawdzić tę jaskinię - rzucił znowu, z determinacją ładując do kuszy nowy bełt. Wydobył z ziemi ten wystrzelony, zawsze to jeden więcej, nawet po naprawie - Kto idzie? - Na mnie możesz liczyć. - Odezwał się Yarkiss, który widząc opadający dym, poszedł po pochodnie. Nie uśmiechał mu się samotny wypada do pajęczej jamy, dlatego był zadowolony z inicjatywy Korenna. Patrząc na pozostałych towarzyszy, miał nadzieje, że i oni też zdecydują się wybrać razem z nimi. Pytanie tylko, kto będzie na tyle odważny, żeby wejść do jaskini pierwszy? Jak łatwo się domyślić, delikatnie mówiąc chętnych nie było zbyt wielu. Nikt się nie wyrywał, żeby być pierwszym w kolejce do pożarcia. Wszyscy nerwowo przerzucali się spojrzeniami, licząc, że ktoś zgłosi się na ochotnika. Ostatecznie Yarkiss zdecydował się iść na czele śmiałków. - Jeśli w jaskini czają się rzeczywiście wilkołaki to nie przeżyje żadne z nas. - Łowca dodał przed wejściem wszystkim otuchy. - Tak więc po co mam oglądać jak was masakrują. - Zażartował nadzwyczaj nieudolnie, stwarzając wrażenie, że poczucie strachu jest mu zupełnie obce. W rzeczywistości jednak bał się jak nigdy dotąd. Uważniejszy obserwator mógł dostrzec jak drży mu miecz, trzymany niepewnie w lewej ręce. - W razie czego nie oglądaj się więc - doradził Korenn. Sprawdził czy ogień alchemiczny ma pod ręką, przygotował się by spenetrować korytarz z włócznią w dłoni i kuszą w drugiej. W razie czego mógł wbić koniec broni drzewcowej w ziemię i nastawić przeciwko atakującemu - być może - potworowi. Nie mówił o swoich podejrzeniach, bowiem już takimi fantazjami mu się wydawały że nawet on z trudem mógł w nie uwierzyć. Trochę pocieszało go przekonywanie samego siebie że może pająki które wypełzły z jaskini to było wszystko co ta koszmarna dziura w sobie kryła. - Zass, chodź ze mną, maleńka - powiedział i z czułością owinął sobie żmiję wokół szyi. Ralfi wyciągnął sztylet i przeciął blokujący pochwę frędzel, kląc przy tym pod nosem. ~ Dobrze, że Yarkiss idzie pierwszy ~ pomyślał. Nie ma co brać ze sobą wszystkiego... jeszcze pochodnia. Pilnujący na pewno się znajdą. Chociaż nadal strach odbierał mu trzeźwość myślenia, po starciu z pająkami poczuł, że jakby trochę.. ulżyło. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić koszmaru, który śledzą, w klejącym się od pajęczyn domu ośmionogów. Oby tylko nie mieli tu jakiegoś sąsiedzkiego przejścia...
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |