Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-06-2012, 16:12   #91
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Yarkiss ponownie się zatrzymał. Tym razem jednak nie po to, żeby zaczerpnąć łyka wody z bukłaczka, albo szukać zatartego tropu. Powód postoju był zupełnie inny. Trop, którym podążali o kilku dobrych dni doprowadził ich do.... legowiska wilkołaka?
- Chyba mamy w końcu to czego szukaliśmy. - Zwrócił się do kompanii. - Jacyś chętni do eksploracji jaskini? Może panie przodem? - Uśmiechnął się do Eillif, której wyraźnie od kilku dni humor nie dopisywał. W oczach dziewczyny błysnął lęk; dopiero po chwili zorientowała się, że łowca żartuje i odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
Korenn rozejrzał się uważnie po drzewach i skałach - nie dość że ptaków było mniej, to jeszcze żadnego gniazda nie mógł wypatrzyć.
- Ciekawe dlaczego - mruknął i zwrócił na to uwagę towarzyszy.
- Habu, tfu, wilkołaki na tyle często tutaj grasują że płoszą ptactwo? - pytanie było z gatunku retorycznych, zamiast mleć jęzorem po próżnicy czarownik sprawdził czy alchemiczny ogień ma pod ręką i rozejrzał się za pochodniami u towarzyszy - nawet gobaski wspominały o lęku “małych habu” przed ogniem. W zasadzie było to odruchowe - szarpiąca nerwy wędrówka i ciągłe rozglądanie się w obawie przed atakiem sprawiło że każde z nich miało ręce blisko broni.
Yarkiss wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale rzeczywiście dzisiaj w lesie było dziwnie cicho.
- Może ptakom nie służy towarzystwo wilkołaków, albo... - łowca zawahał się na chwile. Nie wiedział, czy mówić to głośno. - Albo wcale to nie jest leże wilkołaka. Może natknęliśmy się na coś innego. - Yarkiss nie chciał wyobrażać sobie co może czaić się w ciemności.
- Jeśli żyje, to dym mu się nie spodoba. - cicho wymamrotał Rafael, patrząc z pode łba i wyciągając porozumiewawczo krzesiwo. Zaraz po tej propozycji rzucił kilka nerwowych spojrzeń w las, co weszło mu już w nawyk, od kiedy zdał sobie sprawę w co się wpakował.
Jarled nie zamierzał wchodzić do jamy bez sprawdzenia co jest w środku. Spróbował jakoś delikatnie zasugerować, żeby to gobliny poszły na zwiady,ale te były równie niechętne do penetrowania ciemnych korytarzy.

Fernas
również popatrzył na jamę... starając się nie demonstrować lęku. Jaskinia... niezbyt nastrajała do wejścia. Przynajmniej samemu.
- A nie mądrzej byłoby wysłać... no, zwierzaki? - odezwał się - Solmyr, twoja łasica jest mała. I szybka. Jeśli jest tam coś groźnego, to prędzej przeżyje ona, niż my. A węchem wilków przejmować się nie musimy - w końcu odór straszny ze środka bije.
- Mam polegać na łasicy Solmyra? - Zapytał z niedowierzaniem Yarkiss, który nie rozumiał więzi jaka łączyła te małe zwierze z zaklinaczem. - Wolę sposób Rafaela. Jak coś jest w środku, to go stamtąd wykurzymy. - Łowca powiedział to z taką pewnością w głosie, jakby wiedział, że przyjdzie mu się zmierzyć z co najwyżej dwoma zającami.
Ralfi skierował wzrok na Solmyra, jakby wyczekując jakiejś odpowiedzi z jego strony. Łasica i tak już pomagała im podczas tropienia, co było wyjątkowe, ale gdyby jeszcze weszła zwiedzić jaskinię cuchnącą padliną, możnaby śmiało wrócić do rozmowy o przywódcy - z nowym kandydatem. Zwierzak nie wyglądał na chętnego do wejścia, a zaklinacz wzruszył ramionami.
- Nie wiem jak wy sobie to wyobrażacie - przecież ona po ciemku zobaczy tyle, co i my.
- To nie sprawa tego, co my byśmy zobaczyli - stwierdził Fernas kategorycznie - To sprawa tego, że to coś jej wtedy nie zobaczy. Zresztą, łasice są drapieżnikami... chyba... widzą od nas lepiej? - zerknął pytająco na pozostałych.
- To prawda - odezwał się Rafael. - Co nie zmienia faktu, że Solmyr niezbyt chętnie pośle tam swojego pupila. - Spojrzał ze zrozumieniem na zaklinacza. - Rozpalamy? - Schylił się i podniósł pierwszy patyk, po czym odwrócił się, rozglądając się powoli za następnymi. Nigdzie nie odchodził, a kątem oka patrzył w stronę Solmyra.
- Zgłupiałeś? Nie rozpalaj - warknął cicho Fernas - Bo może ich wypłoszymy. Ale na moje, to wtedy najpierw zabiją naszych. Jesli tam są. Prędzej - skoro podobno się nieźle skradają -gobliny puśćmy. Jeśli Solmyr łasicę nad naszych ceni, oczywiście... - rzucił zlosliwoscia, licząc, że uda mu się wzbudzić w zaklinaczu jakieś poczucie przyzwoitości. Jednak Solmyr nie odpowiedział, zachowując typowy dla siebie kamienny wyraz twarzy. Nie dodał, że podle jego rachuby to intruzja goblinów wypłoszy mieszkańców z jamy równie dobrze jak ogień... Jesli zostanie wykryta.
- Brawo świetny pomysł. - Yarkiss zwrócił się do barda. - Już widzę jak te tchórz... gobliny, wchodzą samotnie do jaskini. Zresztą wcale im się nie dziwie. Tak samo chcą nadstawiać tyłek jak i my. - Łowca dobrze rozumiał, dlaczego nikt nie chciał wchodzić do domniemanego legowiska wilkołaka, albo innego gorszego licha. Gobliny trzymały się z tyłu; na szczęście niewiele rozumiały z szybkiej wymiany zdań we wspólnym. - Chcecie liczyć na łasice to proszę bardzo, ale ja idę po jakieś patyki. - Zwrócił się do towarzyszy i poszedł po drewno. Na odchodne dodał. - Jak nie wybili ich do tej pory, to i nie zabiją ich, kiedy zobaczą trochę dymu. - Taką przynajmniej łowca miał nadzieję. Po chwili powrócił przynosząc stertę wilgotnych patyków, które wydawały się idealne, żeby zrobić trochę dymu. Ułożył je przy wejściu do jaskini i poszedł wyjąć z torby hubkę i krzesiwo.
- Jak komuś nie podoba się ten pomysł to lepiej, żeby teraz odszedł. Później może nie być okazji. Reszta niech się rozstawi i szykuje broń. - Powiedział łowca, zanim zaczął rozpalać ognisko. Kiedy patyki zajęły się ogniem, Yarkiss wziął wcześniej ułamaną gałąź i zaczął wachlować. Nerwowo nasłuchiwał, czy ktoś lub coś zainteresowało się pożarem przy wejściu.
Z racji odmiennej roślinności tego lasu, o kryjówkę było nieco trudniej. Krzewy i karłowate drzewa nie dawały sobie rady przy braku odpowiedniego naświetlenia, toteż Rafael, chcąc - nie chcąc, przystanął obok oddalonego o kilka metrów, potężnego pnia dębu, załadował strzałę, wymierzył w wejście do groty i w pełni skupienia oczekiwał na przebieg wydarzeń. Przeklinał teraz poczucie odpowiedzialności, które go tu przywiodło, chociaż gdyby nie ono, strach zupełnie by go sparaliżował. Jak nigdy zdawał sobie sprawę, że jeśli to dom tych, których tropią, stanie przeciwko najstraszliwszej bestii, jaką kiedykolwiek przyszło mu zobaczyć.

- I miejmy nadzieję, że cokolwiek tam mieszkało, jest w jamie... - mruknął bard do Korenna, godząc się wreszcie na plan podpalania. Nie podobało mu się... ale co począć? Nikt nadstawiać swego tyłka nie chciał... zresztą, doskonale to rozumiał. - Bo jeśli jest poza nią, to właśnie my będziemy pierwsi na trasie do nory - wyciągnął procę, pragnąc się zaczaić w pobliżu... najlepiej gdzieś w środku ich szyku - aby niezależnie od strony, z której Coś mogło wyjść, Coś miało pierwej innego towarzysza do zjedzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-06-2012 o 16:26.
Sayane jest offline  
Stary 10-06-2012, 17:24   #92
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Podróż - doba dziesiąta (późne popołudnie)

Wszyscy zebrali się w półokręgu, w mniejszym lub większym oddaleniu od wejścia wgłąb ziemi. Ogień palił się niemrawo, za to dymił jak wściekły. Niestety jaskinia najwyraźniej nie miała drugiego wyjścia (lub było za daleko), gdyż dym za nic nie chciał wlatywać do wnętrza - a raczej wlatywało go za mało. W każdym razie nic, co mieszkało blisko nie wystraszyło się na tyle, by wyjść z nory. Wreszcie Solmyr szturchnął Oszusta i po krótkiej wymianie zdań zabrał mu patyczek dymny oraz pochodnię. Chwilę głaskał łasicę, po czym puścił ja przodem i z zapaloną pochodnią wszedł do środka.
- Jaskinia jest dość spora, ale dalej jest korytarz; wygląda na dość długi i biegnie nieco w dół - rzekł, wynurzając się po chwili, cały w pajęczynach. - Coś tam na pewno mieszka, ale Sigrid ciężko określić co. - nie dodał, że to raczej on miał problemu z odczytaniem sygnałów łasicy. Gryzoń z jednej strony był wystraszony, a z drugiej podniecony jak przed dobrym posiłkiem. - Jeśli chcemy wypłoszyć mieszkańców, trzeba ognisko rozpalić w jaskini, albo wręcz w korytarzu. Znalazłem jeszcze to - wyciągnął dłoń, w której trzymał... męski but, viseńskiej roboty.



Za jakiś czas u wejścia do korytarza ułożono stos wilgotnego drewna, który odpalono od pochodni. Yarkiss z rozmachem cisnął odpalony patyk dymny w ciemność, po czym obaj z zaklinaczem wybiegli na zewnątrz.

Tym razem na efekt nie trzeba było długo czekać. Coś zaszurało, łasica pisnęła podniecona, a z jaskini zaczęły wysypywać się... pająki! Ale jakie! Najpierw z mroku wybiegło kilkadziesiąt drobnych pajączków, wzbudzając entuzjazm wśród drużynowego zwierzyńca. Potem pojawiło się kilka większych, którymi zainteresowały się gobliny. A potem było już tylko gorzej. Z głębi ziemi zaczęły wyłazić stworzenia o odwłokach wielkości dorodnych szczurów, domowych kotów, a nawet... psów! Zwłaszcza te ostatnie były wyjątkowo ohydne, wpatrując się w ludzi wielkimi, czarnymi oczami. Większość rozbiegła się w popłochu po lesie, znikając w poszyciu lub wspinając się na pnie drzew, jednak te największe - najwyraźniej rozdrażnione gwałtownym wyrwaniem ich z leża - zaatakowały.

Z mniejszymi nie było problemu - padały od ciosów mieczy i butów, choć ich ukąszenia były bolesne. Jednak duże stanowiły już wyzwanie; największy zaś skoczył na Etroma, powalając go swoim ciężarem na ziemię i gryząc w rękę. Z żuwaczek sączył się jad i chłopak musiał wszystkie siły skupić na odpychaniu ohydnej paszczy od swojej twarzy. Dopiero pomoc towarzyszy uratowała mu skórę... ale czy aby na pewno? Rany Yarkissa i Fernasa piekły i czerwieniały, ale po za tym obaj nie wyglądali źle. Natomiast Zaraźnik wyraźnie czuł jak słabnie. Zbroja i ekwipunek ciążyły mu jak wór ziemniaków, a przecież jeszcze niedawno czuł się świetnie!

Za to gobliny nie przejęły się wcale paskudztwem, jakie wylazło z jaskini. Chwyciły największe robaki i odciągnęły na bok, z wyraźnym zamiarem konsumpcji. Zresztą dym wkrótce zniknął i nie wyglądało na to, by coś jeszcze miało zamiar wyjść spod ziemi.
 
Sayane jest offline  
Stary 19-06-2012, 09:32   #93
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Korenn miał bogatą wyobraźnię, i kiedy ogień trzeszczał na patykach, chłopak bez trudu mógł sobie wyobrazić tuzin koszmarnych kształtów które mogły wypełznąć z dziury, przestraszone … lub zainteresowane nowymi gośćmi. Nie dodawało mu to pewności siebie i gdy pierwsze większe pająki wyprysnęły z wnętrza odruchowo nacisnął mechanizm spustowy, nieszkodliwie zagłębiając bełt po lotki w ziemię. Przeklął swój pech i nerwowość i złapał za włócznię, bowiem walka rozgorzała już na całego i, mimo przewagi, ludzie i gobliny nie mieli łatwego zadania z co większymi pajęczakami. Rychło zresztą zaczął tłuc drzewcem, bowiem wymachiwanie ostrym jak brzytwa szpikulcem przy kończynach kompanów nie wydawało mu się najlepszym sposobem na długie życie. Z całej siły nastąpił na mniejszego, ale chyba groźnego potworka, nieustraszenie nacierającego na pechowego Etroma; trzasnęło, jakby bukłak pękł.

Nie tylko bełt wystrzelony przez maga nie dosiągł celu. Przygotowana włócznia na wilkołaka, sterczała teraz w ziemi, po tym jak Yarkiss nieumiejętnie rzucił ją w kierunku największego pająka. Stwór szczęśliwie unikną ciosu i nacierał już na Etroma. Łowca nie miał jednak na razie czasu, żeby pomóc Zaraźnikowi. Musiał najpierw sam uporać się z jednym z pajęczaków, którego przykuł uwagę. Szybko dobył miecza, ale nie wiedział zbytnio jak się zabrać do walki z takim nietypowym przeciwnikiem. Jego niezdecydowanie błyskawicznie wykorzystał czarny jak smoła pająk, który ugryzł go w prawą nogę. Łowca odwdzięczył mu się, tnąc mieczem w poprzek odwłoku. Cios wystarczył, żeby pająk padł martwy na ziemię.

Stres płynący z wyczekiwania na legendarne potwory opadł niemal równie szybko, jak łuk Damiela, kiedy Ralfi dostrzegł przerośnięte stawonogi. Co prawda, rzadko spotyka się bydlaki takich rozmiarów, ale niekiedy w leśnej jamie czy zapadlinie kilka tka gniazdo z lepkich pajęczyn. Rafael stał nieco dalej niż pozostali, więc zanim dał spokój z wyciąganiem zablokowanego miecza z trefnej pochwy i pochwycił włócznię, pająki zdążyły już kąsać towarzyszy swoimi dorodnymi szczękoczułkami. Dobiegł i poprzebijał grotem dwa średnie osobniki, które chyba jako jedyne stawiały jeszcze opór. Mimo, że wysokie buty dawały ochronę przede drobnicą, zanim walka się skończyła łowca skakał co i rusz, niczym baletnica, miażdżąc jadowitych przeciwników.

Już w trakcie walki z uciekającymi z jaskini pająkami Korenn czuł jakiś dziwny ziąb w trzewiach, który nasilił się gdy jeszcze raz spojrzał na but pozostały po którymś mieszkańcu Viseny. I na pajęczyny pokrywające Solmyra, i na rozrzucone ciała.
- Wiecie, tak się zastanawiam jaki interes miały wilkołaki żeby tu przyjść - powiedział starając się by głos mu nie drżał. Zass z zapałem konsumowała pająka, ale chłopak nie zwracał na to uwagi, przypominając sobie jakieś bajdurzenia zasłyszane od Dziadunia gdy czasami mu się zebrało na gadanie. - Bo że o tej jaskini i pająkach wiedziały, to prawie pewne.
- Jak je w końcu spotkamy, może będziesz miał okazje się ich zapytać, zanim nas rozszarpią. - Odparł z udawaną powagą Yarkiss, który cały zmuszał się, żeby nie podrapać się w swędzącą okropelnie nogę, po ugryzieniu wrednego pajęczaka.
Czarownik uśmiechnął się odruchowo.
- Dobrze że ugryzł cię w nogę, a nie we fiutka. Jak odpadnie będzie mniejsza strata - zażartował.
- Powinniśmy wejść do środka i sprawdzić tę jaskinię - rzucił znowu, z determinacją ładując do kuszy nowy bełt. Wydobył z ziemi ten wystrzelony, zawsze to jeden więcej, nawet po naprawie - Kto idzie?
- Na mnie możesz liczyć. - Odezwał się Yarkiss, który widząc opadający dym, poszedł po pochodnie. Nie uśmiechał mu się samotny wypada do pajęczej jamy, dlatego był zadowolony z inicjatywy Korenna. Patrząc na pozostałych towarzyszy, miał nadzieje, że i oni też zdecydują się wybrać razem z nimi. Pytanie tylko, kto będzie na tyle odważny, żeby wejść do jaskini pierwszy? Jak łatwo się domyślić, delikatnie mówiąc chętnych nie było zbyt wielu. Nikt się nie wyrywał, żeby być pierwszym w kolejce do pożarcia. Wszyscy nerwowo przerzucali się spojrzeniami, licząc, że ktoś zgłosi się na ochotnika. Ostatecznie Yarkiss zdecydował się iść na czele śmiałków.
- Jeśli w jaskini czają się rzeczywiście wilkołaki to nie przeżyje żadne z nas. - Łowca dodał przed wejściem wszystkim otuchy. - Tak więc po co mam oglądać jak was masakrują. - Zażartował nadzwyczaj nieudolnie, stwarzając wrażenie, że poczucie strachu jest mu zupełnie obce. W rzeczywistości jednak bał się jak nigdy dotąd. Uważniejszy obserwator mógł dostrzec jak drży mu miecz, trzymany niepewnie w lewej ręce.
- W razie czego nie oglądaj się więc - doradził Korenn. Sprawdził czy ogień alchemiczny ma pod ręką, przygotował się by spenetrować korytarz z włócznią w dłoni i kuszą w drugiej. W razie czego mógł wbić koniec broni drzewcowej w ziemię i nastawić przeciwko atakującemu - być może - potworowi. Nie mówił o swoich podejrzeniach, bowiem już takimi fantazjami mu się wydawały że nawet on z trudem mógł w nie uwierzyć. Trochę pocieszało go przekonywanie samego siebie że może pająki które wypełzły z jaskini to było wszystko co ta koszmarna dziura w sobie kryła.
- Zass, chodź ze mną, maleńka - powiedział i z czułością owinął sobie żmiję wokół szyi.

Ralfi wyciągnął sztylet i przeciął blokujący pochwę frędzel, kląc przy tym pod nosem. ~ Dobrze, że Yarkiss idzie pierwszy ~ pomyślał. Nie ma co brać ze sobą wszystkiego... jeszcze pochodnia. Pilnujący na pewno się znajdą. Chociaż nadal strach odbierał mu trzeźwość myślenia, po starciu z pająkami poczuł, że jakby trochę.. ulżyło. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić koszmaru, który śledzą, w klejącym się od pajęczyn domu ośmionogów. Oby tylko nie mieli tu jakiegoś sąsiedzkiego przejścia...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 19-06-2012, 09:35   #94
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Podróż - doba dziesiąta (późne popołudnie). Podziemia

Powoli zagłębiliście się w ciemność, rozświetlaną jedyni migotliwym blaskiem pochodni. Zresztą nawet tych nie rozpaliliście zbyt dużo - przecież ręce mogły być potrzebne do walki. Pierwszą niósł Yarkiss, który szedł na przedzie. Za nim postępował Etrom, a potem Rafael, Jarled i Solmyr. Gobliny kręciły się między ludźmi, ani myśląc wychodzić na przód. Pochód zamykali Korenn i Eillif, która niosła drugą pochodnię. Zielarka swoją włócznię oddała mężczyznom słusznie uważając, że w walce zrobią z niej lepszy użytek. Jedynie Fernas i Saelim zostali na zewnątrz, dając prym rozsądkowi nad młodzieńczą brawurą.

Wędrówka nie należała do przyjemności. Pod nogami co i rusz przebiegały drobne pajączki, przypominając o swych większych pobratymcach. Zewsząd zwisały korzenie drzew, a stare i nowe pajęczyny oplatały twarze i ciała ludzi, lub skwiercząc płonęły w ogniu pochodni. Miejscami korytarz był na tyle szeroki, by tropiciele szli wyprostowani obok siebie, czasem jednak zwężał się lub znacznie obniżał, a wtedy strach ściskał za gardło - co gdy akurat w tym miejscu czai się pająk lub wilkołak? Może akurat ten zakręt załom podziemny stwór wybrał by zastawić pułapkę? A może w tej jamie, albo tamtej niedużej jaskini ma swoje leże? Bo że coś - albo kilka cosi - miał swoje mieszkanie w tym podziemnym kompleksie było bardziej niż pewne. Od czasu do czasu natykaliście się na pozostałości zwierząt, które miały nieszczęście stać się obiadem pająków (w każdym razie nie było na nich śladów niczyich zębów); a to pod stopą zaklinacza trzasnęła czaszka wiewiórki, a to Etrom zaplątał się w żebra czegoś, co wyglądało jak resztki młodego dzika, a to na Eillif spadły wraz z pajęczyną szczątki niedużego ptaka... Nie była to przyjemna wędrówka, oj nie, a szanse na spotkanie kogoś żywego - i przyjaznego - zdawały się maleć z każdym krokiem. Kilka razy włócznie się przydały - parę pająków (wielkości tych, które wypłoszyliście wcześniej) próbowało zrobić sobie z Was posiłek skacząc z sufitu lub strzelając znienacka siecią. Na szczęście byliście przygotowani na atak i nikomu nic się nie stało.

Nie wiedzieliście jak długo przyszło Wam iść - w mroku człowiek traci poczucie czasu, a każdy korytarz i jama były podobne do poprzednich. Mimo, że odnóg było sporo trzymaliście się głównego korytarza, który wydawał się najpewniejszą drogą - przynajmniej dla Was. Początkowo sprawdzaliście odnogi, jednak większość albo kończyła się ścianą, albo zwężała do rozmiaru, który uniemożliwiał swobodne poruszanie się. Wreszcie natrafiliście na dużą jaskinię - na tyle, że pochodnie nie oświetlały jej w całości. Jednak zawartość nie pozostawiała wątpliwości co do przeznaczenia pomieszczenia. Z sufitu zwisały kokony - większe i mniejsze, puste i pełne, jedne niewielkie - mogące pomieścić gryzonia czy ptaka; inne duże - w sam raz na wilka czy... człowieka. Nie dało się ukryć, że znajdowaliście się w spiżarni... i zapewne również jadalni sądząc po walających się po ziemi szczątkach - kości, kawałki futra, zeschnięte skóry (wyglądające jakby zawartość została z nich wyssana). Wydawało się, że gdzieniegdzie widzicie nawet przedmioty wykonane ludzką (a przynajmniej humanoidalną) ręką. Ale czy to mogło dziwić? W końcu nie znajdowaliście się już tak daleko od Viseny - bo to jeden mieszkaniec wioski czy Osady przepadł bez wieści w nieprzebytych ostępach Wilczego Lasu? Czy było możliwe, by jeden z zaginionych właśnie tu znalazł swój grób? Zapewne tak. W każdym razie Wy nie mieliście zamiaru dopuścić, by ta wilgotna, zapajęczona jama stała się Waszą mogiłą.
 
Sayane jest offline  
Stary 25-06-2012, 20:55   #95
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny

- Gharrkhakk gdzie się jesteś? - Yarkiss rozejrzał się za goblinem, którego zgubił z pola widzenia. Po chwili przy nikłym świetle pochodni dojrzał zielonego towarzysza, schowanego za plecami Solmyra. - Chodź tu. - Bardziej rozkazał niż poprosił. - Widzisz coś? Mamy się czego bać? - Biorąc pod uwagę kości, o które co i rusz kto się potknął, pytanie chyba była na miejscu. Goblin pokręcił głową. Nie widział nic ciekawego, ale nie był przekonany, czy w kilku bocznych korytarzach (czy jamach), które wypatrzył, nie kryje się nic groźnego. Tropiciel zastanawiał się, czy aby na pewno dym z rozpalonego przez nich ogniska dotarł aż do tej jamy. Miał nadzieje, że wszystko co najgorsze wypełzło z jaskini. Z obawy jednak przed kolejnym pajęczakiem, podniósł pochodnie i zadarł głowę do góry. Wolał sprawdzić czy następny pająk nie czyha na ich życie przyklejony do sufitu. Wydawało się, że nie... aczkolwiek mnogość starych i nowych pajęczyn utrudniała wypatrzenie ich twórców.
Podszedł następnie do najniżej zwisającego dużego kokonu i spróbował rozciąć pajęcze zawiniątko. Miecz nie bez oporu zagłębił się w lepkich niciach. Myśliwy pociągnął ostrzem raz, drugi i nagle z rozcięta wysunęło się ścierwo wilka, po czym z ohydnym plaśnięciem upadło na ziemię. Wokół trupa błyskawicznie utworzyła się kałuża; z pękniętego brzucha zwierzęcia wylały się na wpół strawione wnętrzności i żółtozielony płyn. W nozdrza zebranych buchnął słodkawy smród rozkładającego się mięsa i kwaśny soków trawiennych. Łowca słyszał, że pająki mają ponoć zwyczaj więzić żywe ofiary, po czym wstrzykiwać w nie substancję, która rozkłada przyszły posiłek od środka... Wolał nie myśleć o męczarniach uwięzionych w kokonach istot.
- Czyżby wilkołaki nie wpadły tutaj z przyjacielską wizytą? - Zapytał Yarkiss przez przyciśniętą do usta i nosa rękę. Smród rozkładającego się wilczka wystarczył, żeby zniechęcić go do sprawdzania zawartości reszty kokonów.
- Nie, to nie ma sensu - nie wytrzymał Korenn. Chłopak szedł do tej pory prawie na końcu, ale i on przecież pokonał całą tę trasę co wszyscy, łącznie z dotykiem pajęczyn i deptaniem pozostałości posiłków pajęczaków. Teraz zaś był blady jak śmierć na chorągwi i ledwo trzymał się na nogach, po tym jak zobaczył “zawartość” kokonu.
- Nawet jeśli ktoś z naszych tu trafił to już nie żyje - wymamrotał i potrząsnął głową.
Zmusił się do tego by nie myśleć o tym jakie przerażenie sam by czuł będąc zamkniętym bezradnie w takim kokonie. Zamiast tego przywołał energię Splotu by sprawdzić otoczenie pod kątem obecności magicznych aur. Nie dawało mu spokoju dlaczego wilkołaki tutaj przybyły - musiały być świadome obecności pająków, przecież to ich teren, a jednak …
Znieruchomiał i dopiero po chwili podszedł do ściany, głuchy i ślepy na wszystko inne. Sztywnymi, mrowiącymi z ekscytacji palcami musnął kryształ … chyba górskiego kwarcu obecny w ścianie. Potem dotknął drugiego, gorączkowo sięgnął po sztylet, teraz już rozglądając się po całej komorze. Przeskakiwał spojrzeniem od jednego kawałka skały do drugiego, dostrzegając gdzie coś - zapewne mniejsze fragmenty kryształów - zostało wyrwane ze ściany. W raptem dwóch czy trzech miejscach, ale widać było że nie on jeden dostrzegł coś niezwykłego w tym miejscu...
- Pomóżcie mi, to jest magiczne! - niemal krzyknął, dłubiąc w skale naokoło jednego, szczególnie wydatnego kawałka. A wyglądało na to że potrzeba będzie dużo siły lub dobrej dźwigni by wydobyć ten i inne kryształy.
- Sprawdzę te większe. - szepnął Ralfi do Yarkissa, jakby dając do zrozumienia, żeby ktoś inny pomógł czarodziejowi.
Yarkiss podszedł bliżej z pochodniom do Korenna, zobaczyć co takiego wyprawia jego kompan. Patrzył na niego jak na wariata, kiedy ten latał od ściany do ściany, wyraźnie pod ekscytowany swoim odkryciem. Tropiciel nie podzielał jednak jego fascynacji, jakimś kawałkiem skały.
- Tyle krzyku o … - próbował znaleźć odpowiednie słowo, ale znawcą minerałów nie był. Nie potrafiąc określić na co się natknął, w końcu zapytał. - Coś tu znalazł?
- Nie wiem, nie wiem, jeszcze nie wiem - Korenn powtarzał jak mantrę szaleńczo drapiąc sztyletem by bardziej odsłonić kryształ - Patrz, tu ktoś oderwał jeden, tam też - specjalnie, więc jest duża szansa że to coś cennego, może nawet bardziej niż obu wozów, z całą zawartością na nich!
Yarkiss popatrzył w miejsce, w którym brakowało jednego kryształu. - Chyba nawet mam podejrzenia, kto mógł je zabrać. Poza wilkołakami raczej nikt tutaj nie zagląda, ale skoro to takie cenne, dlaczego nie zabrały wszystkich? Może ciężko je … - łowca spróbował bezskutecznie wyrwać kryształ ze skały gołymi rękami. - Bez młota to nie robota. - Przypomniało mu się ulubione powiedzonko viseńskiego kowala Gunnara. - Chyba mu tutaj dobrze, bo nawet nie drgnął. Może jakbyśmy czymś go podważyli? - Popatrzył po towarzyszach, czy mają coś przydatnego przy sobie. - Etrom użycz swoje siekierki. - chłopak bez słowa rzucił mu narzędzie, choć mina świadczyła, że uważa to za robotę głupiego. Wkrótce po jaskiniach poniósł się ostry stuk metalu o kamień. Robota zabrała dłuższą chwilę, ale wreszcie Korenn miał swój upragniony kamol - a raczej kilka, bo kryształ rozpadł się pod wpływem odrąbywania na kilka drobnych kawałków.
 
Lakatos jest offline  
Stary 25-06-2012, 21:13   #96
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Tymczasem Rafael, przełykając ślinę i potrząsając parę razy głową, zaczął ciąć pajęczynę budującą największy kokon. To czy znajdą w środku ‘swojego’, i kto to dokładnie będzie miało jednak jakieś znaczenie... o ile będzie się dało go rozpoznać. Młody myśliwy omal nie odskoczył, gdy przez rozcięcie wyślizgnęła się męska ręka i zwisła bezwładnie. Dalej ciął już ostrożniej i wkrótce szpara odsłoniła oblepione pajeczyną ludzkie ciało, które powoli zaczęło się wysuwać z kokonu. Rafael z trudem podtrzymał je i położył na ziemi. Mężczyzna pochodził z Viseny, ale był tak brudny i opuchnięty od ukąszeń, że w mdłym świetle ciężko było rozpoznać jego rysy. Jednak podarte ubranie wskazywało na to, że był jednym z akolitów Chauntei, którzy wyruszyli z konwojem. Najwyraźniej popularne we wsi przeświadczenie, że skrzywdzenie kapłana oznacza sprowadzenie na siebie boskiego gniewu nie miało zastosowania w przypadku pająków. Twarz mężczyzny była wykrzywiona z bólu, a w szklistych, nieruchomych oczach odbijał się migotliwy blask rafaelowej pochodni. Ciało nie nosiło jeszcze śladów rozkładu, ale wzdęty brzuch świadczył o tym, że najpewniej zachodzą w nim pajęcze procesy trawienne.

Rafael
już miał zabrać się za kolejny kokon, gdy nagle z ust domniemanego trupa wydobyło się słabe charczenie, a oczy poruszyły się nieznacznie.
- Święta Bogini, on żyje! Eillif! - doskoczył ponownie do biedaka, nie dowierzając w to co zobaczył. - Możesz mówić? - podłożył dłoń pod jego głowę i przybliżył pochodnię do twarzy, by jeszcze raz przekonać się, czy go nie kojarzy. Coś mu świtało...
Dziewczyna podbiegła do leżącego i zaczęła go badać. Miał na nodze jątrzącą się ranę i wiele ukąszeń, ale nic co by uzasadniało jego ciężki stan. Albo był zatruty pajęczym jadem, albo... Niepewnie skoncentrowała się na wzdętym brzuchu akolity i skupiła się. Po dłuższej chwili mężczyzna zaczął nieco lżej oddychać, ale Eillif czuła, że nie wszystko poszło tak jak powinno. Efekt powinien był być o wiele lepszy. Mimo to ranny spojrzał na nią z wdziecznością, choć moment później targnęły nim torsje. Dopiero gdy wyrzucił z siebie żółć wraz z dziwną, zielonkawą cieczą wychrypiał Pić...
Ralfi zdjął z ramienia dość mocno opróżniony już bukłak i wcisnął mężczyźnie w rękę, podkładając mu go prawie pod usta - słusznie, bo ten nie miał nawet tyle siły, by unieść naczynie.
- Czy ktoś ma ze sobą więcej wody? - odwrócił na moment wzrok od Viseńczyka, co nie zdarzyło mu się ani razu odkąd zielarka przystąpiła do działania. Solmyr bez słowa podał swój. Myśliwy wyciągnął zza pazuchy zwilżony bandaż i otarł nim czoło akolity, po czym wymienił go za pusty bukłak. Łowca był mocno zdenerwowany. Do tego ta wilgotność - czuł, że pod skórznią leje się z niego, jakby stał na deszczu. Spojrzał na Eillif pytająco, tak by jej pacjent tego nie uchwycił. Biorąc pod uwagę jego stan, było to mało prawdopodbne, ale jeśli to jego ostatnie chwilę, lepiej żeby nie dopadła go panika. Lepiej dla niego.. i dla grupy. Zielarka dyskretnie pokręciła głową - nie umiała leczyć trucizn, nie wiedziała jak pomóc kapłanowi. Podejrzewała jednak, że ten - z racji zawodu - zdaje sobie sprawę ze swojego stanu nawet lepiej niż ona.

Yarkiss nie postawiłby złamanego srebrnika na to, że uda im się odnaleźć żywego Viseńczyka w jednym z pajęczych kokonów. Wyglądało, że grupa napastników nie jest wcale tak daleko jak mu się wcześniej wydawało. Bo długo to raczej biedny kapłan długo tam siedzieć nie mógł, skoro jeszcze dycha. Nie wyglądał najlepiej, mimo usilnych prób Eillif. Na oko łowcy, jeśli chcieli mu pomóc, musieli się spieszyć. Tylko jak?
- Wiem. - Wykrzyknął myśliwy. - Może to pomoże. - Podał Eillif trzy nieduże flakoniki, który otrzymał jeszcze od Hieronimusa. Do tej pory trzymał je cały czas przy sobie, ale nie wiedział zbytnio, czy mogę mu się do czegoś przydać. - Jak myślisz przydadzą się? - Popatrzył z nadzieją na zielarkę. Eillif niepewnie wzięła żółtą fiolkę, spostrzegając zawieszony na niej wzrok akolity. Nie była była przekonana czy ranny zdoła przełknąć eliksir, gdyż ledwie zniósł kilka łyków wody, ale powoli zaczęła mu wlewać ciecz do ust.
- Rozcinasz kolejny? - zapytał Rafaela Yarkiss , wskazując palcem następny kokon.
- Trzeba go sprawdzić - młodzieniec oderwał na chwilę wzrok od akolity. Popatrzył na Yarkissa, dając mu do zrozumienia żeby się tym zajął, ale i syn Petera nie miał na to ochoty. Oprócz kokonu ratowanego Viseńczyka, w jamie był jeszcze jeden podobnych rozmiarów. Reszta większych okiem Ralfiego zdawała się zawierać wilki.. albo coś w tym rozmiarze.
Widząc niezdecydowanie myśliwych Etrom prychnął lekceważąco i zabrał się za ostatni z dużych kokonów. Wypadło z niego... coś pomiędzy wilkiem a człowiekiem, ale bardziej jednak przypominające wilka. Albo pająk zaskoczył to stworzenie w trakcie przemiany, albo wilkołaki wyglądały jednak inaczej niż to sobie wyobrażaliście. Był nieżywy, ale musiał paść najdalej wczoraj.

- Możesz coś powiedzieć? - widząc, że sprawa kokonu jest opanowana Rafael ponowił pytanie do adepta. - Nazywasz się Justus, prawda?
Odnaleziony lekko skinął głową. Wydawało się, że po miksturze nabrał trochę sił, choć brzuch nadal nie wyglądał dobrze. Inni...? - wychrypiał.
- Jesteś pierwszym, którego tu znaleźliśmy. Wiesz coś o innych uwięzionych w tym miejscu? - łowcy z emocji (a może ze smrodu) zeszkliły się lekko oczy, lecz szybko to oponował. Spojrzał na but Justusa, a potem na swój bandaż w jego dłoni. ~ Nadzieja umiera ostatnia ~ pomyślał.
- Nie - wyszeptał Justus. Chyba miał nadzieję, że to wśród Was będą znajdować się jego towarzysze. - Wilki... uważajcie na... - jego ciałem szarpnął kaszel i po brodzie pociekła ślina z żółcią. - Pić...
Prośba została spełniona bezzwłocznie, ale woda młodzieży miała się już ku końcowi. Rafael wzdrygnął się nieco zanim wypowiedział kolejne słowo.
- Wilkołaki... Powiedz nam co wiesz. Jesteś słaby, będę cię uważnie słuchał. - wypowiedział z dużym spokojem, po czym przybliżył się maksymalnie do dogorywającego, na tyle by móc odskoczyć w razie nagłego kaszlu... z zawartością. Zarówno gest jak i ostrożność były uzasadnione - akolita miał problemy z mówieniem i Rafaelowi udało się uzyskać niewiele spójnych informacji.
- Zaskoczyli nas... zabiliśmy ...nastu, ale on... znałem go skądś... Uważajcie na mag... Mówili coś o grobie... jaskini czy ruinach... Zabrali... ofiarę...
- Ilu zabrali? Kogo? - łowca wyraźnie stracił pewność w głosie.
- Chcieli... więcej... - wychrypiał ranny. Wymiana osób z imienia była ponad jego siły.
- A jak się tu znalazłeś? Wilki walczyły z pająkami? Mówiły coś o tym miejscu? - Ralfi starał się dopytywać o szczegóły.
- Tak... Chcieli coś... stąd... Nie tłumaczy... kazali... szukać mocy... - artykułował z trudem akolita. - Visena, ona miała...
Korenn stał z zapomnianymi kamieniami w dłoni i bezradnie przyglądał się całej scenie. Nagle zdobyta “magiczna skała o nieznanych właściwościach” przestała budzić jego ekscytację. Jego żywa wyobraźnia bez trudu podsuwała mu co Justus przeszedł. Nie wyobrażał sobie tylko dlaczego kleryk nie oszalał z przerażenia i bólu. Ale jego uwagę coraz bardziej przykuwały wypowiadane przez akolitę słowa, przykucnął zaalarmowany.
 
chaoswsad jest offline  
Stary 26-06-2012, 08:41   #97
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Urywane wyjaśnienia Justusa przerwał wrzask jednego z goblinów. Mikrus cofał się do wyjścia z mieczem w łapie, drugą wskazując w ciemność i bełkocząc coś w swoim języku. Pozostałe szybko skoczyły za nim, a Gharrkhakk wrzasnął Uwaga! Pahki, pahki!
Nietrudno było się zorientować o co mu chodzi, zwłaszcza w tym miejscu. Czy to pająki odkryły intruzów potrącających czułą przędzę, czy zwabił je stuk odłupywanych kryształów, dość że obecnie zbliżały się z trzech stron. Dwa wielkości spasionych basiorów (nie licząc nóg) wychodziły z bocznych korytarzy, a największy, przypominający wymiarami młodego konia, błyskawicznie wspinał się na ukryty w mroku sufit, by stamtąd zaatakować. Droga, którą przyszliście była wolna, ale jak długo? Ostatecznie minęliście po drodze wiele bocznych tuneli...
Lęk i obrzydzenie Korenna zmieszały się z wściekłością na widok nowych pajęczaków. “Głupi, te które ubiliśmy były zbyt małe żeby dźwignąć Justusa ku sklepieniu!!!”
- Mogę oszołomić pająki - albo od razu jednego, albo wszystkie jeśli będą w grupie! - krzyknął, wepchnął kamienie do kieszeni, chwycił włócznię i popchnął Solmyra w kierunku głównej grupy; czym prędzej ruszył za nim.
- Zajmijcie się tamtym -Ralfi rzucił instynktownie, w odpowiedzi na propozycję Korenna. Nie wskazał palcem, nie podniósł ręki, ale nie sądził żeby musiał pokazywać czarownikom pająka, który kroczył wprost na nich. Na pewno sami dobrze zdawali sobie z tego sprawę.
- Eillif - złapał dziewczynę za rękę, wstając od akolity. - Odciągnij go w stronę goblinów i... pomóż - spojrzał na nią z nadzieją w oczach. Trzeba przyznać, że dużo jej zawdzięczali. Kto wie, czy nie najwięcej. Ale nie o tym teraz myślał łowca.
- GOBLINY! Pomóżcie jej jeśli chcecie żyć! - odwrócił się ku wyjściu, krzycząc te słowa. To chyba ostatnie co mógł zrobić, bo największy z pająków musiał pokonać już sporą część sklepienia. Dobrze, że z przodu stał Yarkiss, a Yarkiss miał włócznię. Ralfi bał się jak cholera. Dziękując bogom, że to nie horror, którego tak się obawiał - wpadł w inny. Ale poczuł się dziwnie. Serce waliło jak dzwon, lecz coś nim kierowało, jakby odezwał się w nim jakiś nowy głos. Nie wiedział co to jest, ale czuł, że to potrzebne. Wsadził miecz za pas i wyciągnął wybuchowe fiolki, które znalazł przy wozie. Jeśli ludzie w wiosce nie kłamali, to ten płyn może uratować im skórę. Przygotował jedną z nich do rzutu i podniósł wysoko pochodnię, ustawiając się za Yarkissem.
- Oby to działało - szepnął głośno w odpowiedzi na pytające spojrzenie łowcy.
- Czekaj nie rzucaj. - Powiedział nadzwyczaj spokojnie jak na zaistniałą sytuacje Yarkiss. Obawiał się, że ogień alchemiczny mógłby wyrządzić teraz więcej szkody, niż pożytku.
- Podpalaj lepiej kokony. Tylko szybko! - Łowca zgubił na chwilę z oczu pająka wspinającego się po suficie, ale nie spodziewał się, żeby ten uciął sobie teraz drzemkę. Przekonany był, że nie mieli zbyt wiele czasu. “Zachciało mi się kryształów. To teraz mam” - coś podpowiadało tropicielowi, że pożałuje zabawy w górnika. Trzymając pewnie w ręku włócznię, wycofywał się powoli w kierunku goblinów.
~ Dobra myśl ~ stwierdził Ralfi. Szybkimi ruchami wzniecił ogień na kilku wiszących konstrukcjach z łatwopalnej pajęczyny i mając w pogotowiu swoje fiolki, dogonił łowcę i towarzyszył mu w dalszym odwrocie. Nie wyjmował oręża, lecz znów skrzętnie zajął miejsce w drugiej linii, by w razie czego wesprzeć towarzysza skondensowaną siłą ognia.
- Etrom rusz tyłek! - Wykrzyknął Yarkiss, widząc jak towarzysz stoi w miejscu sparaliżowany strachem. - Pomóż Eillif! - Łowca nie odwracał się, ale nie spodziewał się, żeby druidce łatwo przychodziło targanie Justusa, bo nie liczył na pomoc ze strony goblinów. Tropiciel może jednak zamiast martwić się o innych, powinien zadbać o siebie?

Gdy gobliny zaczęły wrzeszczeć Jarled jakby się ocknął. Od wejścia do jamy nie robił nic pożytecznego, tylko wlókł się za drużyną. Teraz jednak instynkt samo-zachowawczy wziął górę nad zmęczeniem i otępieniem i chłopak rozejrzał się po jaskini. Zauważył że gobliny w strachu przed pająkami ruszyły w stronę wyjścia. Z racji że był najbliżej, postanowił zablokować im drogę.
-Zawracać wy brudne, zielone prosiaki! - krzyknął w ich stronę i ruszył na pomoc reszcie. Dopiero kilka sekund po tym gdy krzyknął, przyszło mu do głowy że obrażanie goblinów mogło być złym pomysłem, ale było już za późno. “Grobokop” już pędził w stronę pająka po jego prawej, wyciągając w biegu sejmitar. Pająk był jeszcze daleko od niego i wydawał kierować się raczej w stronę grupy zajmującej się rannym kapłanem. Gdy jednak zobaczył biegnącego w jego stronę dwunoga stanął. Jarled wyczuł, że coś przeleciało koło niego, lecz nim zdołał się zorientować co to, został trafiony drugim z pocisków i zwalił się na ziemię, owinięty lepką pajęczyną. Z pozycji horyzontalnej pająk wydawał się o wiele większy i straszniejszy... i biegł wprost na niego!
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2012 o 08:58.
Sayane jest offline  
Stary 29-06-2012, 18:23   #98
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Został sam z „Oszustem”. Rozmowa im się specjalnie nie kleiła. Saelim narzekał na swój psi los, a Fernas równie chętnie klął na swoją cząstkę. Im później, tym bardziej nerwowo klęli – wizja pomordowanych towarzyszy i wilkowatych drapieżców z trzewi ziemi wisiała nad nimi niczym miecz Demo... no, miecz jakiśtam. Bard jakoś nie mógł sobie przypomnieć, jak powinno się zwać rzeczone akcesorium.

Co pewien czas zerkał na okolicę, oceniając, jak szybko zacznie się ściemniać. Im bliżej było do zmierzchu, tym bardziej nerwowy stawał się grajek z Viseny. Z roztargnieniem drapał się po piekących śladach po ukąszeniach i raz za razem obrzucał wzrokiem całą okolicę. Na jego skromne rachuby, na powrót towarzyszy nie można było już liczyć. Albo jaskinia nie grzeszyła rozmiarami, więc ociąganie można było tłumaczyć tylko ich nagłym zgonem... bard aż się wzdrygnął, jednako wobec obawy o los towarzyszy i swoje życie... albo wnętrze było większe, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. A wtedy co...? - bo pochodnie już chyba niedługo powinny im zgasnąć, na Fernasowe rozeznanie. I ósemka z Viseny zginie z głodu, zagubiona pod ziemią.

Wreszcie, po drażniąco długim okresie ciszy, grajek zdecydował się przerwać milczenie.

- Ej, Saelim... coś długo nie wracają. Myślisz, że powinniśmy stąd odejść? - nieśmiało zapytał Oszusta, zerkając do ciemnego wnętrza z jakąś chorobliwą fascynacją.

Chłopak spojrzał na barda z mieszaniną nadziei i sceptycyzmu.
- A pochodnię masz? Bo daleko nie ujdziemy zanim zrobi się ciemno. Ale... - rozejrzał się - myślę, że idąc cały czas na zachód doszlibyśmy do Viseny... albo gdzieś w okolicę. Tamtych już pewnie dawno coś zeżarło i zaraz przyjdzie do nas po repetę - wzdrygnął się. - Szaleńcy!
- Nie mam – zaprzeczył Fernas – ale coś mi się widzi, że nawet w ciemnościach tam bylibyśmy bardziej bezpieczni niż gdybyśmy tu zostali – spojrzał jeszcze raz na jamę, nerwowo. Świadom, że cokolwiek by wyszło z wnętrza, to zapewne od razu by ich przyuważyło - A drogę rano znaleźć możemy... - podsunął z nadzieją.
- Pobożne życzenia - prychnął Oszust. - Prędzej jakąś łowczą ścieżkę jeśli już. W sumie moglibyśmy przespać na drzewach... - zadumał się. Lęk przed wędrówką li i jedynie z byle grajkiem walczył w nim z lękiem przed tym, co kryły podziemia. W końcu rzekł - TO co, idziemy? Im szybciej oddalimy się od tej nory tym lepiej dla nas.
- No... - rzekł grajek, wstając – Drapieżcy chyba w nocy się budzą – rzucił pozornie niezwiązaną uwagą, nie spuszczając oka z wejścia. Mimo tego, że szedł już. Gdzieś... Miał nadzieję, że w stronę Viseny. Zatrzymał się tylko raz: aby zabrać yarkissową pochodnię, którą łowca (dzięki bogom!) zostawił przed wejściem.
- No to lu - zadowolony Saelim zerwał się na równe nogi i rozejrzał za promieniami zachodzącego za drzewa słońca, by określić kierunek. - Na przełaj naprzód marsz! - co prawda pewniejszą, choć dłuższą drogą byłby zapewne powrót na trakt, jednak Oszust nie zamierzał jednak pozostawać w tym przeklętym lesie ani chwili dłużej. A Fernas i tak nie wiedział przecież dokąd iść!


I ruszyli, przedzierając się przez chaszcze. Bez słowa, mimo że bardowi wciąż dokuczały czerwieniejące rany od jadu pająków. Wiedzieli, że muszą dojść od nory najdalej, jak dadzą radę, nim się ściemni. Co pewien czas tylko zerkali w tył, trochę panicznie. Uspokoić się – jak czuli - mogli dopiero, gdy wejdą w miejsce, gdzie były ptaki. Trochę irracjonalnie – jakby to one były wyznacznikiem wpływów drapieżników z jaskini.
 
Velg jest offline  
Stary 06-07-2012, 07:33   #99
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gobliny nawet nie drgnęły słysząc rozkazy... co miało swoje plusy i minusy, bowiem nie ruszyły też do wyjścia, a Gharrkhakk dzierżył przecież yarkissową lampę! Etrom, po sekundzie wahania chwycił Justusa pod ramiona i, z pomocą Eillif, pociągnął bezwładne ciało w stronę wyjścia. I tak swoją ulubioną broń - siekierę - oddał domorosłym górnikom. Za to dziewczynę ogarnęła zwykła niepewność - tym razem czy jej magia zadziała pod ziemią, bez widoku zieleni i nieba. Tak czy siak, pająki były jeszcze za daleko by mogła coś zrobić, choć wcale nie chciała, by znalazły się bliżej. Blask pochodni lśnił w ich nienaturalnie wielkich oczach, które odbijały zniekształcone sylwetki wycofujących się w panice ludzi. Jednak to, że osłaniał ich Rafael i Yarkiss nieco uspokajało zielarkę; niestety niewiele - wiedziała, że gdzieś na suficie czai się olbrzymia bestia, gotowa zrobić z nimi to, co zrobiła z Justusem, wilkami o bogowie jeszcze wiedzą z kim. Zresztą kilka sekund później jeden z myśliwych podpalił kokony i nie musiała już o niczym myśleć - jaskinię momentalnie wypełnił gryzący dym, a jaskrawe jęzory płomieni błyskawicznie pełzły w górę, pożerając rozpięte wszędzie sieci. Wszyscy, ksztusząc się, przyśpieszyli kroku; z góry dobiegł ni to pisk, ni to jęk - przez załzawione oczy Yarkiss dostrzegł, że pełznąca po suficie istota wycofuje się na widok ognia, przynajmniej na chwilę zaprzestając pościgu. Wiedział jednak, że zyskali najwyżej minutę - kokony szybko się dopalą i ściana ognia nie będzie już dla przerośniętego robala przeszkodą. O ile sami nie poduszą się wcześniej.

W tym czasie Solmyr i Korenn również próbowali dotrzeć do wyjścia, mając do niego najdalej z całej grupy. Znacznie bliżej był pająk, który upatrzył ich sobie na posiłek. Obaj młodzieńcy wpatrywali się uważnie w ośmioro czarnych oczu, bezskutecznie próbując wyczytać z nich następny ruch potwora. Ten zaś zatrzymał się, po czym plunął raz i drugi białawymi kulami. Na szczęście obie chybiły, rozplaskujac się miękko w spore kupki sieci. Z tyłu naraz buchnął płomień, zaskakując całą trójkę. Łasica szarpnęła się w uścisku zaklinacza, instynktownie chcąc uciec jak najdalej od ognia. Gdyby popędziła w jeden z bocznych korytarzy... chłopak ścisnął ją mocniej i pobiegł do wyjścia. Bogini z pewnością nie chciałaby, by dla honoru walki narażał bezpieczeństwo swojej przyjaciółki. Zresztą dym z płonących kokonów oraz swąd padliny i przypalanego mięsa nie zachęcały do pozostania w miejscu ani chwili dłużej. Wkrótce ogień przygaśnie i ponownie zostaną w mroku, zdani na łaskę i niełaskę pająków.

Rafael głośno zakaszlał. Nie spodziewał się, że opary z pajęczyn będą takie drażniące. Drapie, nie drapie, trzeba coś zrobić, bo za chwilę znów jedynymi źródłami światła będą jego migotliwa pochodnia i oddalona lampa.
- Przysięgam ci... - przerwał, kaszląc - Gharkak! - Koślawo wykrzyczał imię stwora. - Chodź tu z tą lampą albo będziesz miał ze mną do czynienia!
Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby miał karać ich goblińskiego towarzysza. Ale czemu goblin miałby o tym wiedzieć? Niestety żaden z goblinów nie ruszył się z miejsca - bardziej bały się pająków, niż człowieka, który zaraz mógł stać się łupem robali. Korzystając z jasności myśliwy rozejrzał się po jamie. Dojrzawszy wielkiego pajęczaka, postanowił nie spuszczać go z - obolałych i łzawiących - oczu. Skoncentrował się i czekał, aż bestia podejdzie na tyle blisko, by móc trafić ją swoją fiolką. Miał nadzieję, że ktoś go ostrzeże jeżeli to inny pająk będzie bliższy dotarcia w to miejsce.


Korenn zaklął, gdy Solmyr pomknął biegiem. Ale trudno było mu oskarżać chłopaka, sam czuł w żołądku lodowatą kulę, na widok tego że taki niedoświadczony czaromiot jak on ma się mierzyć z bestią wielkości rosłego psa, plującą pajęczyną i zapewne jadowitą. Nie sądził by pająk dał mu w spokoju spleść czar, dlatego wypuścił włócznię a zamiast tego przymierzył się do strzału z kuszy, wdzięczny losowi za to że nie rozładował jej zawczasu. Był to błąd, jak się okazało, bowiem bełt jedynie nieszkodliwie brzęknął i skrzesał iskry na kamieniu posadzki.
- Diabli, diabli, diabli! - Korenn powtórzył jak mantrę, upuszczając kuszę i zamiast tego łapiąc za włócznię leżącą pod nogami. Gdy się zgiął dopiero wtedy przypomniało mu się że za pazuchą ma przecież butelkę z alchemicznym ogniem, uciskającą go w brzuch. Nie było to miejsce najlepsze z punktu widzenia cieszenia się w przyszłości licznym potomstwem, ale teraz nie stracił czasu na grzebanie w plecaku. Nie spuszczając pająka z oczu zaczął się cofać wraz z innymi, czekając na szansę celnego ciśnięcia butelką w bestię. Okazja ta nadarzyła się gdy wystrzelona przez Etroma strzała wbiła się w odwłok bestii; niestety fiolki ciśnięte z obu stron zarówno przez maga jak i Rafaela o włos minęły szamoczącego się z bólu stwora. Z rozbitych flaszek buchnął jasny płomień, a krople gęstej cieczy prysnęły na pająka, wypalając w jego ciele bolesne dziury. Co prawda ślepia wroga pozostały bez wyrazu, lecz obu młodzieńcom wydało się, że otoczony ze wszystkich stron ogniem potwór wpadł w panikę, gdyż zaczął miotać się na wszystkie strony, chwilowo bardziej zainteresowany bardziej wydostaniem się z morza płomieni niż atakującym go obiadem.

Wokół Jarleda rozpętał się chaos. Słyszał krzyki towarzyszy i syk płomieni, a w powietrzu wyczuwał gryzący dym. W dodatku widok szarżującego na niego pająka i pajęczyny które go oplatały, wcale nie upiększały sytuacji. “Grobokop” gdy tylko upadł na ziemię, spróbował rozerwać pajęczyny, jednak mimo starań nic mu to nie dało. Pająk był coraz bliżej, więc Jarled spróbował wstać i zwyczajnie uciec, i o jakiś ostry kamień przeciąć krępujące go pajęczyny. Niestety lepka przędza krępowała jego ruchy na tyle, że podniesienie się do pionu nie wchodziło w grę.

Yarkiss powiedziałby, że podpalone przez Rafaela kokony paliły się, aż miło popatrzeć, gdyby nie dym, który szczypał go teraz przeraźliwie oczy i ograniczał znacznie pole wiedzenia. Zresztą swąd, który się teraz roztaczał w jaskini nie był wcale lepszy. Łowca wiedział już, dlaczego pająki zjadają swoje ofiary na zimno. Odkrycie jednak te, obecnie schodziło na plan dalszy. Postanowił podzielić się nim z kompanami w bardziej sprzyjających okolicznościach. Teraz mimo, że pożar paradoksalnie ostudził zapał największego stwora do walki, cały czas mieli na karku jeszcze dwa pajęczaki. Tropiciel korzystając z okazji, że był odgrodzony od największej bestii ścianą ognia, skupił swoją uwagę na pająku po swojej prawej ręce. Ten o zgrozo szarżował na bezbronnego Jarleda. Yarkiss długo się nie zastanawiał. Pobiegł ile sił w nogach w kierunku towarzysza, trzymając w lewej dłoni włócznie przygotowaną do rzutu. Gdy był wystarczająco blisko, cisnął nią - w zamiarze w jedno z wielu oczu pająka i... Nie trafić z kilku metrów z pająka wielkości dorosłego wilka, to jest sztuka! Udało się jej dokonać Yarkissowi, nie był on jednak z tego przesadnie dumny. Skwitował to tylko krótkim
- Niech to szlag! Na swoje usprawiedliwienie łowca mógł powiedzieć, że włócznią rzucał dotychczas równie często jak Wartka zamarzała latem. Za niecelny rzut mógł także obwiniać koszulkę kolczą, do której jeszcze na dobre nie przywykł i nazbyt go krępowała. Tropiciel nie silił się jednak na wymówki, których i tak nikt nie miał czasu słuchać. Ruszył w kierunku pająka, kiedy przemknęły obok niego dwa promienie energii (zapewne autorstwa Solmyra), a następnie trafiły w stwora. Przez chwile Yarkiss był zdezorientowany wyczynami zaklinacza, ale szybko się otrząsnął. Korzystając z okazji, że pająk był skupiony na oplątanym Jarledzie, wyjął z pochwy krótki miecz i ciął bez zbędnego zastanowienia w odwłok. Ostrze nie napotykając większego oporu zagłębiło się w ciele stawonoga. Tropiciel nie podpadł jednak w samozachwyt. Mając w pamięci nauki Canryka, po wyprowadzonym ataku błyskawicznie odskoczył od stwora. Dzięki temu zdołał uniknąć ugryzienia przez zranionego pająka, który momentalnie się odwrócił i wyprowadził kontratak. Był tym razem na szczęście zbyt wolny.
Myśliwy widząc, że cały czas Jarled nie może się oswobodzić, zaczął powoli się wycofywać. - Chodź tu. Nie bój się Yarkissa. - Próbując odciągnąć pająka, chciał zyskać na czasie. Bestia bardziej niż chętnie podążyła za łowcą, który musiał lawirować wśród przypieczonych resztek pajęczego posiłku. Ogień już się dopalał i wiedział, że za niespełna minutę jaskinię na powrót ogarnie mrok - sprzymierzeniec pajęczaków. Na szczęście kątem oka zobaczył, że Grobokopowi udało się w końcu rozerwać przędzę i znów szykował się do ataku. Pająk niecelnie kłapnął szczękoczułkami, po czym plunął pajęczyną w kierunku Yarkissa. Chłopak zdążył się uchylić; lepka sieć nieszkodliwie wylądowała na jednym z kokonów, który znów buchnął jaśniejszym płomieniem. - Nie ze mną te numery. - Uśmiechnął się do stawonoga, kiedy zdołał uchylić się w ostatniej chwili przed lecącą wprost na niego pajęczyną. Zdawał sobie jednak sprawę, że za drugim razem może nie mieć już tyle szczęścia.
- Jarled nareszcie! - Ucieszył się łowca, kiedy Grobokopowi udało się oswobodzić z pajęczyny. - Wyjmuj sejmitar i tnij poczwarę, bo zaraz będzie ciemno. - Mówiąc te słowa, przymierzał się do kolejnego ciosu. Nie chciał dać bestii czasu na wyprowadzenie kolejnego ataku. Tym razem tropiciel zamachnął mieczem tak, żeby pozbawić pająka jednego z odnóż. Niestety trafienie ruchliwych nóg nie było takie proste; dało jednak Jarledowi sposobność do wyprowadzenia celnego ciosu w bok pająka. Myśliwy z satysfakcją zobaczył żółtawą ciecz sączącą się z rany, a pająk cofnął się kilka kroków, nerwowo przebierając odnóżami.


***

Tymczasem przy wejściu do jaskini krztusząca się dymem grupka starała się ogarnąć walkę wśród spadających kokonów i dopalających się sieci. Cienie rzucane na ściany przez pajęczaki nadawały wrogom jeszcze straszniejszego wyglądu.
- Uciekać, uciekać, uciekać - Gharrkhakk w panice szarpał koszulę Etroma, aż ten zniecierpliwiony odtrącił go kopniakiem. Najwyraźniej gobliny bały się same ruszyć w mrok, ale i tu nie było z nich żadnego pożytku prócz trzymania latarni. Z jednej strony łowca miał ochotę rzucić się do boju, z drugiej jednak łukiem tak dobrze mu szło... no i pozostawała kwestia Eillif, która zajmowała się umierającym kapłanem, co chwila nerwowo zerkając wgłąb pieczary. Dziewczyna bardzo chciała pomóc towarzyszom, ale Justus trzymał się jej kurczowo, szepcząc coś urywanym głosem. Dym nie pomagał rannemu; mężczyzna krztusił się coraz bardziej i miał problemy z oddychaniem, a ona przez trzask płomieni nic nie mogła zrozumieć z tego co mówił! Co prawda mogła spróbować podleczyć go znowu, by mogli dowiedzieć się czegoś więcej, ale widziała, że było by to przedłużanie agonii... i, co gorsza, czuła na sobie ciężar wyboru - co, jeśli ktoś z jej grupy zostanie ciężko ranny; lub nawet więcej osób? Jak wtedy im pomoże? Justusowi pomóc nie mogła; co najwyżej ulżyć w cierpieniu. Gdyby tylko miała mleko makowe... ale oczywiście tego - i wielu innych rzeczy - nie zabrała w drogę. Mogła więc tylko uspokajająco gładzić go po głowie i poić wodą.
- Ruiny w... - charczał tymczasem akolita. - Grobow... Visena... Odzyskajcie za... cenę... ten ...elf...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 06-07-2012 o 07:59.
Sayane jest offline  
Stary 06-07-2012, 09:06   #100
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Fernas i Saelim, noc (5 godzin różnicy)

~ Tymczasem kilka godzin i kilkanaście kilometrów dalej... ~


Myśliwy byli na prawdę dobrze wyekwipowani, to Fernas musiał przyznać. On sam musiał być chyba strasznym ciołkiem - albo opowieści o tym, że jest synem bogatego karczmarza były zwykłymi bujdami - bo z Viseny zabrał tyle co nic. Doskwierała zwłaszcza mała ilość jedzenia... ale do wsi ponoć nie było daleko, więc kilkudniowy post mu nie zaszkodzi. Saelim maszerował tak raźno, że prawie biegł; pozostawało tylko mieć nadzieję, że w dobrym kierunku. Na oko Fernasa zboczyli nieco od tropu wilkołaków i teraz maszerowali wprost na zachód - co mu akurat bardzo odpowiadało. Mimo to bez przepatrywaczy czuł się nieswojo; prastare drzewa zasłaniały ciemniejące niebo, a cienie słały się coraz gęściej po nierównym poszyciu. Bard miał szczerą nadzieję, że nie złamie nogi na jakimś wykrocie - wtedy Oszust niechybnie by go zostawił! Albo i nie... w końcu co on o nim wiedział? Tak po prawdzie to - jak sobie uświadomił - przecież nie wiedział o chłopaku nic, a jego niepochlebny przydomek pewnie nie wziął się znikąd. Z drugiej strony myśliwy wydawali się o wiele bardziej kompetentni, wzbudzali zaufanie... i pewnie już nie żyli. A ostrożny, pyskaty Saelim żył i miał się dobrze. Póki co. Przed nimi było kilka noclegów pod gołym niebem, w czasie których nie mogli liczyć na wartujących towarzyszy. Wspiąć się na drzewa też nie było zbyt jak, zresztą Fernas odkrył, że i tak nie dałby rady. Jego ciało najwyraźniej było przyzwyczajone bardziej do brzdąkania na lutni w cieple paleniska, niż do łamania paznokci na gałęziach. Niby chuchrem nie był, ale...

Przestał myśleć gdy omal nie potknął się o towarzysza. Nawet nie zauważył, że zrobiło się już niemal całkiem ciemno. Już miał obruszyć się na chłopaka za to, że tak długo szli, gdy zauważył, że Saelim znalazł im na nocleg osłonięty z dwóch stron wykrot. Co prawda nie dawał on wielkiej ochrony - wilk nadal mógł skoczyć im na plecy, a niedźwiedź przyprzeć do ściany - ale przynajmniej nie musieli mieć oczu dookoła głowy. W pośpiechu zaczęli gromadzić zapas drewna na noc, po czym rozpalili małe ognisko; ot takie w sam raz by widzieć najbliższe otoczenie, samemu nie będąc zbytnio widzianym - jeszcze jeden plus wykrotu. Niemniej jednak widać było, że nawet Oszust się boi. Ale co było w tym dziwnego? W czasie dekadnia podróży widzieli więcej trupów i walczyli więcej niż w całym swoim krótkim życiu - tak przynajmniej domniemywał Fernas. Domniemywać musiał niestety bardzo dużo, gdyż nikt z towarzyszy podróży nie był tak uprzejmy i rozmowny by nakreślić mu coś więcej niż tylko zarys jego dotychczasowego życia. Czy to dlatego, że był najmłodszy - więc lekceważony - że był grajkiem i nie wyrabiał sobie szacunku wśród współmieszkańców ciężką pracą... a może po prostu nikt go nie lubił? Nie, to ostatnie wyjaśnienie odrzucił od razu. Ta grupa była po prostu dziwna; w ogóle mało kto się odzywał. Niby coraz częściej przez głowę przelatywały mu strzępki informacji czy zdarzeń, ale były to zasłyszane kiedyś opowieści czy wiadomości, a nie własne wspomnienia - tego był pewien. No cóż... wróci do wsi to się dowie.

Jeśli wróci, bo póki co miał nieodparte wrażenie, że jest obserwowany. Co prawda nie było to niczym niezwykłym w jego obecnej sytuacji, ale wrażenie było bardzo realne, intensywne, namacalne wręcz. Saelim chyba niczego nie zauważył - zjadłszy swoją rybę (swoją drogą te solone ryby zaczynały już podśmierdywać) zasnął niespokojnym snem, co i rusz wybudzając się i rozglądając czujnie dookoła, po czym znów zasypiał. A bard czuł, że ktoś się gapi i, mimo potwornego zmęczenia, zupełnie nie mógł usnąć. Próbował wmawiać sobie, że to tylko wrażenie, liczyć barany, owce i kozy, nucić wszystkie piosenki, ballady i eposy, które mu się przypomniały (a, jak się okazało, znał ich całkiem dużo!) - i nic. Wreszcie wziął z ogniska płonący patyk i zaczął obchodzić ich ‘sypialnię’, zataczając coraz szersze koła - ale niezbyt daleko, bogowie brońcie! Niemniej jednak omal nie wrzasnął - a może wydał z siebie jakiś dźwięk, nie pamiętał potem - gdy obok jednego z drzew błysnęła naraz para wąskich oczu. W ciemności czaiła się... nie, raczej po prostu stała niska, zgarbiona postać odziana w szerokie szaty i milcząco wpatrywała się w ich małe obozowisko. Nie! Wpatrywała się w niego, Fernasa, stąd to niepokojące uczucie! I nie przestała nawet wtedy, gdy i bard wlepił w nią wzrok.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172