Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2012, 16:57   #120
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy zimne dłonie znikły z jej barków Wanda osunęła się na ziemie tak jakby jej wola zupełnie nie istniała a w pionie utrzymywały ją tylko te odrażające dłonie i wola tej obcej istoty. Tak właśnie musiało się stać, bo podczas objawienia się tej nieludzkiej obecności dziewczyna nawet nie jęknęła i nie próbowała się wyrywać jakby jej ciało i umysł zostały powstrzymane przed ucieczką przez tego, który do niej przemawiał. Jej lub jego słowa były dla niej jasne i zrozumiałe i wryły się w jej pamięć, chociaż reszta zdarzeń tego wieczoru pozostała w jej głowie jako mgliste wspomnienie strachu, tak ogromnego, który odczuwa się aż w kościach i na języku. Kwaśny smak wywołujący mdłości i przyprawiający ciało o drżenie a serce o szybsze bicie. Co zaś czynił z rozumem? Zapewne miało to się okazać dużo później. Tak, gdyż umysł miał swój sposób obrony w takich przypadkach. Kiedy wola tej zimnorękiej istoty przestała wpływać na Wandę rozum dziewczyny zrejterował i uciekł pozostawiając ciało same sobie.

Kiedy rozum śpi budzą się demony, tylko, że Wandzia ten rozdział miała już za sobą, bo jak inaczej można było określić stwora, który zjawił się niespodziewanie w jej domu i powiedział te wszystkie okropne rzeczy? Jedyne, co pozostało teraz Jaworskiej to odwołanie się do instynktownych, odruchowych działań, które mogły mieć jakiś sens lub być go zupełnie pozbawione. Wanda nie pamiętała nic z tych chwil, nie potrafiłaby powiedzieć czy wydawała jakiejkolwiek dźwięki i co dokładnie robiła. Oczywiście tak było lepiej. Żaden człowiek, który patrzyłby na ten obraz także nie wiedziałby, co się tam działo, bo wąskie światło latarki upuszczonej przez matkę Wandy nie dawało dostatecznie dużo światła. Słyszałby za to wydawane przez dziewczynę odgłosy, chociaż niekoniecznie wziąłby je za takie, które wydobywały się z ludzkich ust. Prawdopodobnie stawiałby raczej na jakieś zwierzęta, może koty, lisy, sowy albo te bardzo egzotyczne znane tylko nielicznym zoologom. Oczywiście ktoś musiałby mieć wiedzę na ten temat.

Natomiast stwór, który był sprawcą stanu Wandy prawdopodobnie bez trudu mógłby obserwować zmagania dziewczyny. Jemu brak świata zdawał się nie przeszkadzać więc gdyby nadal przebywał w mieszkaniu przy ulicy Szczanieckiej widziałby jak Jaworska toczyła nierówny bój z własnymi lękami. Jak zaplatała ręce wokół ciała by za chwilę przenieść je wyżej i zasłonić głowę. Jak zwijała się w pozycji płodowej a po chwili prostowała się w dziwacznym przyklęku i opierała się plecami o ścianę próbując szukać pocieszania w styczności z przedmiotem nieożywionym. Jak starała się uciec z tego miejsca pełznąc w kierunku korytarza aby za moment pogubić się w przestrzeni i wrócić w dokładnie to samo miejsce z którego zaczynała swoją wędrówkę. Matka Wandy potrzebowała pomocy, ale dziewczyna całkowicie zatraciła się w nonsensownych próbach odnalezienia samej siebie a nie było obok niej nikogo, kto mógłby jej przypomnieć o leżącej gdzieś tam pośród ciemności matce. W końcu jednak stało się to, co się musiało stać, czyli Wanda sama po omacku natrafiła na ciało Lidii. Dziewczyna aż zaskowytała z przerażenia nie pojmując w pierwszej chwili, czego dotknęły jej dłonie, ale litościwy rozum zdecydował się właśnie o sobie przypomnieć i próbował przebić się poprzez strach i pierwotne instynkty, aby ponownie przejąć dowodzenie w głowie Jaworskiej. Po ciągnącej się długo chwili umysł zapanował wreszcie nad trzęsącą się dziewczyną i zaczął podrzucać własne rozwiązania tej sytuacji. Wanda złapała leżącą niedaleko Lidii latarkę, ale zanim zajęła się matką omiotła jeszcze snopem światła miejsce gdzie stał potwór. Starała się przy tym nie popełnić błędu matki i nie świeciła tam gdzie mogłaby dostrzec twarz stwora. Skierowała światło w miejsce gdzie powinny być nogi obcego stwierdzając, że stopy demona to było wszystko, co mogłaby znieść w tym momencie. Upewniwszy się, że miejsce było puste Wanda przypadła do matki i zabrała się za sprawdzanie stanu kobiety. Skupienie się na jednej konkretnej czynności pomagało odsunięcie od siebie innych myśli. Naprawdę pomagało.

Wandzia waliła pięścią w drzwi państwa Starzyńskich. Oboje byli już starsi wiekiem i mieszkali sami, bo ich dzieci założyły swoje własne rodziny. Dziewczyna wybrała ich drzwi gdyż zawsze byli bardzo porządni względem niej, a oprócz tego posiadali ciekawską naturę starszych osób, którzy interesowali się wszystkim, co się wokół nich działo i nigdy nie odpuszczali wtrącenia się w różne rzeczy, które działy się w ich bliskim sąsiedztwie. I tym razem Wanda się na nich nie zawiodła, bo po chwili drzwi uchylono i przez utworzoną szparę wyjrzał nieco wystraszony pan Starzyński. Wandzia nie zwlekała wyrzucając z siebie słowa o tym jak wysiadło u nich światło i telefon a matka upadła i była cały czas nieprzytomna i mimo wszelkich prób Wandzi nie odzyskała przytomności.

- Ułożyłam ją w pozycji bezpiecznej i przyszłam tutaj – płakała Jaworska – nie wiem, co dalej, nie wiem, co robić dalej – powtarzała jak katarynka.

Później wszystko potoczyło się szybko gdzieś poza Wandą. Pani Starzyńska wciągnęła dziewczynę do swojej kuchni i usadziła przy stole rozświetlonym ciepłym blaskiem świec a pan Starzyński poszedł po pomoc. Wanda słyszała głosy innych ludzi, więc starszemu panu pewnie udało się skłonić innych sąsiadów do otworzenia drzwi i włączenia się do pomocy.

W pewnym momencie pani Starzyńska wyszła z pomieszczenia i cichym głosem wymieniała z kimś informacje. Szybko wróciła do Wandy i siadła przy kuchennym stole.

- Ktoś pobiegł na przystanek taksówek i jeden z taksiarzy przez radiostację wezwał tutaj pogotowie. Karetka już tu jedzie. Wszystko będzie dobrze – wyciągnęła dłoń i poklepała dziewczynę pocieszająco po ramieniu a Wanda aż się cała spięła na ten gest, który teraz kojarzył się tylko i wyłącznie ze straszną wizytą.

Później pani Starzyńskiej jakimś cudem udało się nakłonić Wandę do powrotu do mieszkania żeby Jaworska spakowała dla matki rzeczy do szpitala. Sąsiadka przyświecała dziewczynie latarką a Wanda prędko ładowała do torby rzeczy Lidii nawet się im zbytnio nie przyglądając i nie zastanawiając na ile będą przydatne nieprzytomnej osobie.

Kiedy pielęgniarze ładowali nieprzytomną mamę Wandy na nosze dziewczyna była już spakowana i przygotowana do wyjścia. Teraz tym bardziej nie zamierzała pozostawać w mieszkaniu sama i na pewno nie byłaby w stanie spędzić tutaj samotnie nocy. Zapytała tylko personel pogotowia, dokąd zabiorą Lidię i nachyliła się lekko nad matką żeby zerknąć na matkę zanim ją zabiorą. Było nadal ciemno i nawet kilka latarek nie dawało zbyt wiele światła, ale Wandzi wydawało się, że Lidia wyglądała lepiej. Jaworska odsunęła się od noszy robiąc miejsce sanitariuszom, ale katem ucha wychwyciła jeszcze jakiś szept, który wydobył się z ust matki. Potem pielęgniarze wyszli z na klatkę schodową a Wanda ujęła rączki dwóch walizek, tej zapakowanej dla siebie i tej dla Lidii i ruszyła za nimi. Nie była do końca pewna, ale słowo, które szepnęła matka to było to samo, które kazał jej sprawdzić Grzesiu. To samo albo bardzo podobne.

Oczywiście państwo Starzyńscy starali się przekonać dziewczynę żeby przenocowała u nich po powrocie ze szpitala, ale Wanda kategorycznie odmówiła. Dała tylko odprowadzić się na postój taksówek ten sam, z którego ktoś zawiadomił pogotowie. Wsiadła do jednego z samochodów i kazała się wieźć do szpitala, do którego zabrano Lidię.

Udało jej się nie rozkleić w taksówce i to było już niezłe osiągnięcie. Nawet w szpitalu potrafiła porozmawiać na spokojnie z lekarzem, który badał wcześniej Lidię. Zaskoczyła ją diagnoza przez niego postawiona, bo spodziewała się zawału, udaru albo nawet wylewu, ale wzięła się także i wtedy w garść, kiedy wyjaśniono jej, że matkę zabrano na obserwację na oddział psychiatryczny. Wanda zostawiła rzeczy dla matki, podała telefon kontaktowy, pod którym będzie można ją zastać o ile zostanie usunięta awaria sieci komunikacyjnej i opuściła mury szpitala. Złapała kolejną taksówkę i pojechała do Agnieszki, czyli tam gdzie pierwotnie zamierzała spędzić noc. Na miejscu okazało się, że albo tę dzielnicę ominęła awaria i brak prądu albo ją już usunięto, bo światło działało już normalnie. Szczęśliwy zbieg okoliczności gdyż Wanda obiecała sobie, że już nigdy, ale to przenigdy nie zgasi w nocy światła i nie zaśnie bez zapalonej nocnej lampki. Tym bardziej, że wiedziała, iż nigdy nie uda się jej wyplątać z tej sytuacji, bowiem niezależnie, co by się działo nie zrobi tego, do czego namawiała ją straszna istota.

Próbowała, ale nie potrafiła sobie z tym poradzić i ciągle wracała myślami do ostatnich słów demona. Cały czas odtwarzały jej się pod czaszką jak zacięta płyta.

- Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny.

- Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było.

Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było. Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było. Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było. ZABIJ jedno z nich, a UWOLNISZ się z pajęczyny. Ich ŻYCIE za twoje. ZASŁUŻYLI. To ONI skazali WAS na taki LOS. DOBROWOLNIE was poświęcili. Tak właśnie było. TAK WŁAŚNIE BYŁO. Było? Było.
 
Ravanesh jest offline