Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-05-2012, 19:12   #111
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
praca zbiorowa cz. 4

Teresa zbiegła schodami na parter i opuściła kamienicę. Na dworze postawiła wysoko kołnierz płaszcza i kilka razy okręciła się w kółko jakby nie mogła się zdecydować jaki obrać kierunek. Ostatecznie ruszyła biegiem w stronę przystanku autobusowego.

Nie zdążyła opuścić wewnętrznego podwórka, gdy jakieś wielkie łapsko zlapalo ją za ramię.
- Gdzie idziesz? - mimo, że głos zdawał się wibrowac złością, poczuła ulgę: to był Gawron. Choć teraz, patrząc na jego niezbyt urodziwą gębę na ciemnym podwórku, przez chwilę była w stanie zrozumieć, czemu cała kamienica ma go za mordercę i gwałciciela. Nabrała powietrza, by coś odpowiedzieć, ale przyłożył jej palec wolnej ręki do ust i podjął szeptem. - Wasze krzyki słyszała cała kamienica i jeśli choć jeden telefon nie umarł w czasie burzy, policja pewnie już tu jedzie. Potrzebuję tam u góry kogoś poczytalnego, kto im wyjaśni, że nie, panie wladzo, Gawron nikogo nie zabija, nie gwałci, nie terroryzuje, po prostu zaprosił paru przyjaciół na przesympatyczną kolację i ploteczki, kurwa jego mać. Liczę na ciebie, i myślę że naprawdę o wiele nie proszę. Zanim wrócimy... możliwie krótko i niezbyt głośno: co się stało?
Zaplotła ręce na piersi.
- Możliwie krótko... Baśka bardzo szybko wyciąga wnioski przez które ludziom mogą puścic nerwy. I mnie puściły. Ostatnio mi się to zdarza. I nie po to wychodziłam żeby teraz wracać - spojrzała na jego dłoń ciążącą na jej ramieniu. - Dobrze wiesz, że na Węgielnej gliniarze nie przyjeżdżają z powodu jednej rozbitej szklanki. Musiałoby się tu co dzień roić od radiowozów. Fajnie, że chcesz załagodzić sprawę ale mnie przeszła ochota na towarzyskie spotkanie. To nie wyjdzie więc wracaj do domu Gawron, gości masz.

- Ok, Baśka lubi coś chlapnąć, zanim pomyśli, małolata potrafi być prawdziwym wrzodem, zdążylem się przekonać. - Wyraz twarzy Gawrona nie zmienił się o milimetr, podobnie jak uścisk na ramieniu. - Co nie zmienia faktu, że siedzimy w tym gównie wszyscy razem i jeśli wydaje ci się, że pozwolę ci biegać samej po nocy, bo strzeliłaś focha, to grubo się pomyliłaś.

Bułka warknęła lekko, wyciągnęła papierosy z kieszeni płaszcza i odpaliła sobie jednego. Nerwowo przebierała z nogi na nogę ale bynajmniej w stronę klatki nie zamierzała się ruszyć.
- Po coś z nią wyszedł do drugiego pokoju? - uśmiechnęła się, ewidentnie złośliwie. - Ominęły cię takie przeboje! - Bułka gestykulowała żywo i krzyczała “szeptem” żeby na koniec wbić palec w pierś Gawrona. - Ten facet... a raczej to... coś... miało rację. Nic nam nie zostanie. Nic! Ja już jestem za półmetkiem, po co się szarpać? Równie dobrze można to przyspieszyć i oddać resztę walkowerem. Uwierz mi, że na końcu tej historii już nie będziesz mnie... - szukała odpowiedniego słowa i wybrała w końcu - lubił, rozumiesz? I przestań mi rozkazywać jakbym miała pięć lat. Po jaki gwint się trudzisz? Po co ci w ogóle na mnie zależy? Masz na górze napaloną śliczną laskę, fakt, może trochę dziwną no ale teksty miała takie.... sugestywne! - wykonała zamaszysty ruch ręką, który mało nie wybił mu oka. - Idź sobie! To wszystko jest żałosne, mam dość! I to nie jest foch! To jest kapitulacja! Nie obchodzi mnie juz świniogłowy, zdjęcia, sny! Mam inne, znacznie bardziej realne problemy - w finale dramatycznego wywodu kopnęła leżącą na ziemi butelkę i nagle w podwórkowej bramie zrobiło się nieprzyzwoicie do tej sceny głośno. Kiedy dżwięk ucichł została tylko Bułka dysząca z wysiłku. Zaciągnęła się papierosem i opadła na twardy krawężnik wyciągając nogi. NAgle jej rysy zaczęły się wygładzać aby zamajaczył na twarzy lekki niezdecydowany uśmiech - Baśka myśli, że sobie zrobiłam skrobankę bo się puszczałam - cichy śmiech zaczął przybierać na sile i balansował między gwałtowną wesołością a zrywem szaleństwa.

Patryk ze spokojem świętego lub grabaża przykucnął na przeciwko i spojrzał dziewczynie w oczy. Chyba dopiero teraz zwróciła uwagę, że wylazł za nią w kapciach i T-shircie. Chwilę po prostu tak kucał i patrzył. Był. I najwyraźniej nigdzie się nie wybierał.
- Baśka to dzieciak. Nic na to nie poradzimy. - powiedział w końcu spokojnym, zmęczonym głosem. - Co do całej reszty... Tereska, weź dwa oddechy i posłuchaj co właśnie powiedziałaś. Wierzysz choć w połowę z tego co mówisz? Nie ma opcji na walkover, rozumiesz? Masz, kryzys, w porządku, ale to jeszcze nie jest ten moment, w którym rzucamy wszystko i idziemy dać się pozabijać. Po prostu ci na to nie pozwolę. Jeśli będzie trzeba, przerzucę cię przez ramię i zaniosę do tego mieszkania. - Jak pokazało parę imprez z dawnych lat, to zdecydowanie nie była metafora.
Nie odezwała się już do końca fajki. Może faktycznie chciała się uspokoić a może nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć. Dopiero kiedy zdławiła niedopałek butem zebrała się na śmiałość żeby spojrzeć mu w oczy.
- Widzę, że nie pozostawiasz mi wyboru - jej głos był już spokojny a nawet zupełnie wyprany z emocji. - Wiesz, to już nie tylko o Baśkę chodzi... Cichy i jego matka też ciągle... - zamilkła nagle. - A chyba tylko tego mi brakuje. Powinnam się przespać, najlepiej z żonatym facetem i dobiję do końca listy dziesięciu punktów - wysupłała z kieszeni jeszcze jedną fajkę i teraz już, w przypływie kurtuazji, poczęstowała także Gawrona. - Nie interesuje cię to bo nie jesteś wścibski czy nie chcesz wiedzieć? Ja się przyznałam, że złamałam piątkę Patryk, rozumiesz wagę tej deklaracji? Masz jedną szansę. Możesz zapytać teraz, o co chcesz, albo odpuścić już temat na zawsze.
- Chryste, wielce mi piątka. - Gawron odpalił otrzymanego papierosa i wzruszył ramionami. - Tereska, na litość boską, przecież wiem, gdzie pracujesz. Wszyscy musimy czasem robić, coś co niekoniecznie nam się podoba, żeby przeżyć. Skoro demony ci to wypominają, może czas poszukać ci nowej roboty i tyle. Po cholerę to rozdrapywać?
- Tak - przyznała. - Aborcji mam wiele na koncie ale na szczęście n ie swoich własnych. To mi aż tak nie ciąży, to decyzja tych kobiet, nie moja. Fucha niezła, dobrze płatna. Antkowi mogłam czasem coś ekstra kupić, nie wyliczać każdej setki pod kreską. Ale nie o to chodzi. Jest coś jeszcze Patryk. Coś gorszego.
Patryk spojrzał na nią poważnie. Chyba trochę zaniepokojony.
- No wykrztuś to z siebie. Cokolwiek się stało, jakoś sobie poradzimy.

Westchnęła ciężko ale postanowiła podjąć rękawicę. Lepiej żeby akurat on dowiedział się prawdy od niej, bo prześladowało ją przeświadczenie, że ta prawda wkrótce i tak wypłynie na światło dzienne.
- Tego dnia pokłóciłam się z ojcem... - mówiła tak cicho, że musiał się nad nią pochylić aby dosłyszeć. - Było już późno, zaczęło zmierzchać. Pobiegłam, jak zwykle, na wiadukt żeby odreagować. Posyłałam pod ojcowskim adresem niezgorsze epitety i... ze złością ciskałam w dal kamieniami. Jak mówiłam, robiło się ciemno a on pojawił się na Przemysłowej jakby znikąd. Chyba szedł skrótem i wyszedł z wysokich traw koło drogi... Pamiętam ten głuchy huk a później... on upadł. Hirek chciał uciekać ale go tam zaciągnęłam siłą. Mężczyzna miał rozbitą czaszkę i nie oddychał, było dużo krwi. O dziwo nie wpadłam w panikę ale Hirek nadrabiał za nas oboje. Miał osiem lat, ja dziesięć. Zaczął ryczeć, że pójdę do więzienia i już mnie nie wypuszczą a może nawet zabiją prądem a on nie chce żebym umarła. Dałam mu w pysk i kazałam siedzieć cicho i obiecałam, że nikt mnie nie złapie bo w okolicy ciągle ktoś się bije albo nożem obrywa, że bandytów nie brakuje. Zabrałam mu pieniądze z portfela, zdjęłam zegarek a nawet obrączkę. Wpakowaliśmy to wszystko do blaszanego pudełka i zakopaliśmy na łąkach. Kazałam Hirkowi przysiąc, że nigdy mnie nie wyda.
Odpaliła następnego papierosa od niedopałka nadal na Gawrona nie patrząc.
- Gliniarze później badali całą sprawę i stanęło na napadzie rabunkowym, sprawców nie złapali a mnie się zupełnie upiekło, nikt nie powiązał tego z błąkającymi się po osiedlu dzieciakami. Ten człowiek... - przygasła jeszcze bardziej. - to był Krzysztof Cichy.
Zapadła ciężka cisza.
- Potem dostałam obsesji na punkcie jego rodziny, chciałam wiedzieć jak im się żyje, jak sobie radzą. No i z dobrej sytuacji zaczęli klepać biedę. Żona Krzysztofa nigdy nie pracowała, rentę dostawali marną. Po śmierci ojca Paweł się nigdy nie otrząsnął, zaczął sobie wybierać coraz gorszych kumpli, takie tam. Nie mogłam sobie darować, że to ja zniszczyłam tym ludziom życie. A wtedy, na tamtej imprezie... Paweł mnie zagadał a mnie dosłownie sparaliżowało. Podpity był, zaczął się do mnie dobierać. A ja mu pozwoliłam bo uznałam, że... - przełknęła głośno ślinę. - Wszystko się skomplikowało jak się okazało, że zaliczyłam wpadkę. Ojciec, jak to on, zaczął walić cytatami o ladacznicach babilońskich i mnie wywalił... Każdy dzień pod ich dachem to był czysty masochizm. Na tym się opierało moje małżeństwo. Na wyrzutach sumienia i litości. Ja nadal nie potrafię Cichego nienawidzić. Ja mu od zawsze tylko współczuję.
Wyrzuciła niedopałek. Chyba powiedziała wszystko co zamierzała.
- Cichy... kurwa, to dlatego nigdy nie rozumiałem twojej fascynacji tym półmózgiem. - odezwał się cicho po bardzo długiej chwili milczenia. Siedział obok z nowym, niezapalonym papierosem w zębach i wbijał wzrok w mrok podwórka. Wiedziała, że musi minąć trochę czasu by w niewielkim rozumku Gawrona wszystkie fakty znalazły swoje miejsce i połączyły się w związki przyczynowo-skutkowe. - Nie wiem co powiedzieć, Bułka. Paskudna historia, ale nic co by cię przekreślało teraz jako dobrego człowieka. To był wypadek. Nadal jestem po twojej stronie.
Odnalazła w mroku jego chłodną dłoń.
- To był wypadek ale nie zmiena to faktów. Mam na sumieniu życie człowieka. Zrujnowałam tym jego rodzinę. Jakbym była dobrym człowiekiem to chociaż bym się przyznała i przyjęła konsekwencje. Wtedy tego nie zrobiłam a teraz nie mogę bo Antek zostałby bez matki. Te zdjęcia co dostał Hirek... był na nich wiadukt. I cytat z biblii o tym, kto pierwszy rzuca kamieniem. A później ktoś mu jeszcze podrzucił obrączkę. Wtedy kiedy dostałam w głowę, kiedy w nocy kręciliśmy się przy wiadukcie, chciałam sprawdzić czy blaszane pudełko nadal tkwi pod drzewem. Nie ma go. Nie wiem czy to ludzie czy demony ale ktoś jest przekonany, że powinnam za to zapłacić. Dominika twierdzi, że chodzi o zadośćuczynienie. Może faktycznie powinnam się zgłosić, przyznać? To wszystko ciąży mi już zbyt długo... Patryk, nie mam już siły - ostatnie wyznanie zabrzmiało przerażająco szczerze i tylko dłoń Bułki znów mocniej zacisnęła się na jego palcach.
- Zamknąć cię pewnie nie zamkną, pytanie jak to będzie przed sądem rodzinnym wyglądać... - przytrzymał jej dłoń i znów zamilkł na dłuższą chwilę. - Nie wiem, Tereska. Wciąż to do mnie dociera, nie chcę ci teraz udzielać rad, które jutro rano wydadzą mi się idiotyczne. Od strony prawnej, pewnie Hirek powiedziałby coś więcej, ja wiem tyle, że prawda niekoniecznie uczyni Cichego szczęśliwszym... jak dla mnie i tak dostał od ciebie więcej niż zasłużył. Nie możesz się obwiniać za wszystkie jego życiowe niepowodzenia. Nie jest jedynym człowiekiem na ziemi, który stracił ojca. Na pewno nie jedynym jakiego znam i uwierz mi, nie wszyscy wyrastają na takich gnoi. Poza tym nie wiesz, co by się stało gdyby nie wypadek. Stary Cichy święty nie był, a swoją teściową sama znasz najlepiej. Może zamiast pogrzebu byłby ciągnący się miesiącami i latami rozwód. Może byliby szczęśliwą rodzinką, jak na obrazku z pieprzonej Strażnicy, a może pozbawiłaś go okazji zapicia się na śmierć pod tym cholernym wiaduktem? Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy.
Filozoficznie zawiesił głos i pociągnął wzrokiem po podwórzowych ścianach okolicznych kamienic.
- W temacie sądu rodzinnego. Chyba czas się zbierać, póki nie namierzyły nas miejscowe plotkary. Jako znany w okolicy pijak, gwałciciel i twój domniemany kochanek chyba nie robię ci w tej chwili najlepszej renomy. Poza tym trochę mi już kapcie przemokły.
Teresa skinęła.
- Chodźmy - miała już urwać temat ale przed klatką dodała jeszcze. - Sęk w tym, że to był ponoć święty człowiek. Księgowy. Cichy, spokojny i dobroduszny.
- Być może, Tereska. W zasadzie tym lepiej dla nas. Wiesz, diabły już widzieliśmy, jeśli wszystkie te klerykalne dyrdymały okażą się prawdą... - na chwilę zamilkł zbierając myśli, a potem powiedział coś dziwnego. Coś co kompletnie do niego nie pasowało, a jednak zabrzmiało w jego ustach zupełnie naturalnie. - Jeśli był taki święty, i trafił tam, gdzie święci trafiać powinni, to może wstawi się za dzieciakiem, który nie wiedział co czyni. Lepsze to, niż potępieniec, szukający zemsty zza grobu, nie sądzisz?
- Po śmierci jest tylko cisza i pustka, tak mi powiedział - szepnęła jeszcze. - Ja myślę, że on wrócił. Żeby wyrównać rachunki. Ale pewności nie mam. To znaczy, że to on za tym wszystkim stoi.
Zatrzymała się przed drzwiami do jego mieszkania.
- Patryk... - wzięła głęboki oddech i zapytała spokojnie, bez żalu - Jeśli chcesz ja mogę pojechać do Marceliny. Na pewno przenocuje mnie przez parę dni.
- A Marcelina będzie wiedziała co robić, gdy do drzwi zapukają zmarli, a w pokoju gościnnym zmaterializuje jej się Lucyfer, albo to Grześkowe Volvo-cośtam? - Spytał retorycznie ilustrując “zmarłych” i “volvo-cośtam” toporną pantonimą i szczerząc się bezczelnie od ucha do ucha. - Bo ja w zasadzie też nie, ale przynajmniej będę na to przygotowany. Właź i nie marudź.
Otworzył drzwi i zrobił szeroki, zapraszający gest godny co najmniej lokaja wpuszczającego do apartamentu w Hiltonie.
Posłusznie i potulnie wróciła do salonu i, jak gdyby nigdy nic, zajęła poprzednie miejsce przy stole.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-05-2012 o 19:17.
liliel jest offline  
Stary 25-05-2012, 22:56   #112
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
post wspólny graczy cz. IV

- Wiesz, Basiu, że milczenie jest złotem? - Grzesiek nie chciał robić dziewczynie wyrzutów, jednak nie podobało mu się, że zamiast rozmawiać o ich wspólnym problemie, robili sobie osobiste wycieczki. I o ile przyjście Dziary nieco zagęściło atmosferę, to wścibskie zachowanie Basi niemalże scaliło ją niczym cement.
- Połóż się na tapczanie i odpocznij, dopóki nie wrócą. Jesteś zmęczona- powiedział do dziewczyny, po czym zwrócił się do Dominiki zerkającej z drugiego pokoju.
- Chodź, siadaj, śmiało.
Przyszła powoli, ciągle poruszając się jakby próbowała otrząsnąć się z jakiegoś snu.
- Znam cię - powiedziała w stronę Grześka zajmując miejsce przy stole. - Grywasz na dworcu. Masz zajebisty głos.
Zaczęła dojadać resztki ze swojego talerza. Spojrzała na rozbitą szklankę.
- Nerwy. To normalne. Każdemu by odje... odwaliło w takiej sytuacji.

- Nie masz racji Grzesiek - Baśka weszła za nimi do pokoju i usiadła ciężko przy stole - to... wszystko - wykonała nieokreślony ruch ręką - ma związek z nami i naszą przeszłością. Nie jest prosto o tym mówić, ale trzeba. Tylko tak znajdziemy rozwiązanie. Chowanie głowy pod koc i udawanie, że nas nie ma niczego nie zmieni! - Baśka zaczęła się nakręcić, bladość na jej twarzy ustąpiła miejsca wypiekom - Tereska się wyskrobała, Hirek bzyka jakiś mężatki - zdarza sie, przecież ja nie będę tego rozpowiadać ani oceniać! A Tereska zachowuje się, jakbym jej rodzinę wytruła!! - wykrzyczała dziewczyna, już nie panując nad nerwami. Zamilkła na chwilę, próbując się opanować - Artur mówił, że trzeba szukać powiązań. Dlatego uznałam, że ojciec tamtego dzieciaka jest ważny...- dodała już ciszej.
- Wiecie - Dominka wzruszyła ramionami. - Mi też niełatwo było powiedzieć obcym ludziom o Pati o o moim zjebanym życiu. Ale powiedziałam. Widzę jednak, że chyba troszkę przeszkadzam. Macie swoje problemy i chcecie z nimi się uporać. Uporajcie sią a ja .., powiedzmy wpadnę tutaj jutro koło piątej wieczór.
Wstała energicznie.
- Chyba przestaje padać. Mogę wracać do siebie.
- Poczekaj, wypij mój barszcz - Basia posunęła kubek Dominuje, ręka jej drżała - i koniecznie zostaw jakieś namiary na siebie.
- Pękam już z przejedzenia i jak zjem jeszcze kawałek to zrobię wam tutaj bajkę o apostołach - uśmiechnęła się wymuszenie. - A co do namiarów to śpię na squatach, w pustych bramach lub na dworcach. Nie mam domu, jeśli idzie o to. Ale mam sporo kumpli, którzy mnie chętnie przenocują, więc spoko. Nie martwcie się o mnie.

- Skoro uważasz, że to było w porządku, pozwól, że zadam Ci pytanie w Twoim stylu – powiedział Grzesiek zwracając się do Zielińskiej - Skoro to wszystko to kara za nasze grzechy, to co Ty takiego zrobiłaś? Które z przykazań naruszyłaś na tyle mocno, że ktoś Cię chce teraz zabić. Śmiało, opowiadaj o wszystkim, to może być bardzo ważne.
- Nie kara, Grzesiek! Nie wolno myśleć w takich kategoriach! - wyciągnęła swój plecak i wyjęła plan powiązań, który rozrysowała sobie dwa dni wcześniej.
- Spójrz Dominika - powiedziała - znasz tych ludzi, albo te miejsca? - podsunęła dziewczynie płachtę.

Zatrzymała się w pól drogi do wyjścia. Zainteresowana obejrzała podane dokumenty, ale nie siadając.
- Wiem, gdzie jest ta ruina - wskazała niewyraźne zdjęcie z jakąś ruiną niewróżniającą się od tego typu podobnych ruder . - Reszty, poza wami i Pati nie znam.
- Napisz gdzie - Basia odwróciła zdjęcie i podała dziewczynie długopis - Powiedz jeszcze, jak masz na nazwisko.
- Dominika Dziarska - uśmiechnęła się smutno. - Stąd Dziara. A ruina. To gdzieś w okolicach starej petrochemii. Chyba na Szarzyńskiego albo Wawrzyniaka.

- Dzięki, Dominika. I pilnuj się. – powiedziała Basia, a potem odwróciła sie na powrót do Grześka.
- Myślisz, że się nad tym nie zastanawiałam? - zapytała - Nie wiem. Nie święciłam dnia świętego, wolałam próby do przedstawień niż msze, nie szanowałam matki, a tego jej nowego to już w ogóle..., oszukiwałam, oczywiście, raz ukradłam gumę w szkolnym sklepiku, ale mnie złapali od razu. Nie wiem. Ja całe życie byłam grzeczną dziewczynką - jakkolwiek durnie by to nie brzmiało...
- I dlatego musiałaś uczepić się Teresy, bo sama jesteś niewinna? Sądzisz, że ten “ojciec zabitego dziecka” teraz mści się na nas wszystkich za to, że ona usunęła ciążę? Gdzie tu sens? Zamiast próbować znaleźć wspólny element, Ty uczepiłaś się czegoś, co tylko jej się tyczy. Już to- wskazał ręką na plan, któremu nadal przyglądała się Dziara- ma więcej sensu. Pokaż, zerknę.- pochylił się nad dużą kartką i zaczął wskazywać znajome miejsca i ludzi.
-To nie tak Grzesiek, to nie tak - dziewczyna potrząsnęła głową - odczep się w końcu od tej winy i kary... ktoś posługuje się kategoriami, których nie ogarniamy... nie wiem, które moje zachowanie to sprowokowało, ale cos musiało być, choć ja tego nie ogarniam.. te orły pokrwawione w koronach śnią mi się z jakiegoś powodu.. nie widzę go, ale jest, musi być.. to wszystko nie ma sensu - przycisnęła dłonie do skroni, starając się uspokoić.
- wiem jedno - powiedziała po chwil - musimy szukać, rozmawiać... obrażanie się i obwinianie niczego nie rozwiąże.

Drzwi wejściowe zaskrzypiały przeciągle. Pierwsza do salonu weszła Bułka z wyrazem bezkresnego spokoju wymalowanym na twarzy, chwilę później dołączył przemarznięty na kość Gawron. Nie odezwał się słowem, ale na jego twarzy można było dostrzec zmęczony uśmiech pod tytułem "te baby...", mimowolnie wymienił szukające zrozumienia spojrzenie z Grześkiem.
Wichrowicz tylko odetchnął z ulgą i uniósł nieznacznie kąciki ust.
Teresa zajęła swoje poprzednie miejsce spoglądając na Baśkę.
- Nie chowam urazy. I wybacz, że chciałam ci przyłożyć - a do reszty dodała, może ciut na siłę Myślami była chyba daleko stąd. - Doszliście do czegoś nowego?
- Niestety... Ale Basia przygotowała taki spis charakterystycznych miejsc, żeby sprawdzić, co może nas łączyć. I nie tylko nas, tu obecnych, ale także Dominikę i jej siostrę, i tego chłopaka... Artura, tak? - spojrzał na Zielińską pytająco. Skojarzył jeszcze jeden fakt.- A, no i orły w roli ukrzyżowanego Chrystusa, przed chwilą wspomniałaś, Ci się śnią. Kurde, Wanda o czymś podobnym też mówiła. Niby orzeł na tle krzyża to dawny znak konspiracji, tak powiedział mi ojciec, ale... Wanda znalazła taki znaczek u swojej matki, dobrze schowany, i... No, uznała, że to może być jakaś sekta, czy coś... Może komuś jeszcze to się śni?
- Mi się śnił orzeł. - Rzucił Patryk wyciągając się na kanapie, jak na kozetce psychoanalityka. - Znaczy w sumie nie orzeł tylko takie coś... orłowatego. Anioł czy inne chujstwo... ale można było to pomylić z orłem. Był tu, na naszym podwórku, my byliśmy dzieciakami. On się starał wyrwać z łańcuchów. Jak zerwał dwa to Lwowiak i Czubek rozsypali się jak jebane krwawe konfetti. Był tam chyba jeszcze stary Taterka, chyba próbował nas ostrzec czy coś... w zasadzie tyle. Aaa i jeszcze na pogrzebie Andrzeja... Czubek wspominał coś o orle. Zabijcie mnie, nie pamiętam o co mu szło.
- Wanda może mieć rację. To nie wygląda na przypadek - podjęła Bułka zaciskając dłonie na własnych kolanach. - Jeśli twoi rodzice i rodzice Wandy brali w tym udział to może... nasi też? Każdy powinien pociągnąć swoich za język. Warto drążyć temat.
-Prze..przepraszam Tereska - zaczęła Baśka - nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.. no wiesz.

Przez moment Bułka rozważała czy sprawy nie wyprostować, czy im nie wytłumaczyć. A potem przypomniała sobie słowa Baśki, że gada bo “jej zależy”. Guzik. Nic jej nie zależało. Uzgodniła sobie w głowie, że przyzna się do tych aborcji żeby naprowadzić na to “dziewięć i pięć”, które wydawało jej się logicznym tropem. Powiedziała swoje, Baśka wyciągnęła szybkie wnioski. Co z tego. Postanowiła teraz przemilczeć całe niedomówienie.
- W porządku. Wymazujemy to z pamięci.
- Dobra, słuchajcie.- Grzesiek wyjął skrawek papieru z zapisanymi liczbami.- Jutro spotykam się z jakimś egzorcystą, czy kimś w tym rodzaju. Polecił mi go ojciec Koliński. Więc może zapiszmy wszystko, co może mieć znaczenie- wszelkie liczby, znaki, symbole, a ja go jutro o to wypytam. I spiszcie sobie jego numer telefonu, na wypadek, gdybym... Nie zdołał się z nim spotkać, albo coś...- pokazał im świstek z numerem telefonu, który dotychczas kurczowo trzymał w dłoni.- To ojciec Karol, albo brat, nie wiem, czy jest księdzem, czy zakonnikiem. Myślę, że on będzie mógł rzucić na naszą sytuację trochę światła. Gawron, znajdzie się kawałek kartki i coś do pisania?
- Egzorcystą? No klimat widzę nam się wkręca coraz lepszy. - Gawron zaśmiał się głupkowato, po czym nie wstając z kanapy sięgnął ręką do biblioteczki, wyszarpnął spomiędzy książek jakiś wymiętolony zeszyt i sprawnym ruchem posłał go ruchem wirującym, podkręconym w stronę Wichrowicza. - Chociaż jak w pierdlu chciałem, żeby mnie kapelan egzorcyzmował, to tłumok chciał wysłać mnie na odwyk.
- Myślisz, że nie miał odrobiny racji? Sporo ostatnio przeszedłeś i pić też chyba więcej piłeś... No, ale to nie ważne, już Bułka Cię naprostuje- uśmiechnął się do Tereski, lecz zaraz spoważniał.
- Dobra, piszemy: omamy, nawiedzenia zmarłych, zdjęcia ofiar podsyłane do domów, dziewięć i pięć, ukrzyżowany orzeł, Voivorodina ze świńskim łbem, fragmenty biblii... O czym był ten Hirkowy? Był związany z dziewiątką, tak? No i ten dziwny wspólny sen... Teresa, Patryk... Co się stało tam w środku? Wejście się zasklepiło i nas od Was odcięło...- Na twarzy Wichrowicza malowało się jednocześnie współczucie, smutek i wyraźny niepokój. Chciałby móc przemilczeć to pytanie, ale nie mógł.

- Oj działo się stary, działo. Przegapiliście najlepsze. Istne Boże Narodzenie. - Patryk wyciągnął nogi na przeciwległe oparcie kanapy. - Powaga. Trafiliśmy w sam środek jakiejś satanistycznej stajenki. Te krzyki, to rodząca. Był jeszcze taki rogaty ze skrzydłami i jeden z mordą świni. Mówili coś, że rodzi się... Tereska, jak on powiedział, "Antychryst"? A może po prostu, że "Bóg". Chuj, nie pamiętam. No w każdym razie rzucił jeszcze coś w stylu, że fajnie, że przekąski wpadły. Później świnia zaczął nam machać przed nosem naszymi grzechami... - Gawron potarł powieki, zbierając myśli. - Nie wiem, jak ci to lepiej opisać, trochę wrażenie, jakby wydestylowali z ciebie wszystko najgorsze i postawili przed tobą wrzeszcząc "patrz, to ty". Kurewsko osobiste i kurewsko nieprzyjemne. Pierwsze które zacznie wypytywać o szczegóły dostanie ode mnie w trąbę. Mówię poważnie.
Zamilkł na chwilę, najwyraźniej by podkreślić, jak poważnie mówi. Albo jakby znów próbował sobie coś przypomnieć.
- Weź się teraz, Grzechu, skup i zapisz dokładnie jak mówię - podjął niespodziewanie akademickim, mentorskim tonem. - "Droga do oczyszczenia prowadzi przez ból, a poświęcenie przerywa łańcuch cierpienia." Znaczy to mi powiedział wcześniej kapelan, ale zaraz będzie istotne. Wracając do tematu, w ramach tych jasełek, tam, w tym pokoju z rodzącą, wcisnęli mi w rękę flaszkę... kurwa, naprawdę nie ma na to przykazania! No nieważne. biorę tą flaszkę, rozbijam, mówię mniej więcej to, co ci kazałem zapisać i żeby się walili i tnę się po łapie. Potem pierdut i wszystko się skończyło.

- I budzisz się, masz rozciętą rękę naprawdę a w okolicy nic, czym mógłbyś sie tak zranić, zgadza się? Ja wbiłem sobie drzazgę w palec... Obudziłem się, jeszcze przez moment tam była, ale po chwili zniknęła. Po prostu się... nie wiem... zniknęła.- Skrupulatnie spisał wypowiedź Gawrona.
- Dobra, co jeszcze? A, trójkąt z krzyżem na czubku. W nocy na pierwszego listopada, ktoś mi wymazał drzwi czymś czerwonym, właśnie taki symbol. Koliński powiedział, że to symbol kościoła. I dwie litery pod nim, C oraz L. Ktoś się z tym spotkał?- Spojrzał po pozostałych zapisując prawie zapomniane wspomnienie.

- Czarek Lwowski. - rzucił Patryk hipnotyzując wzrokiem bliznę na swojej dłoni.

Basia poparła skroń. Leki powoli przestawały działać, otępienie mijało, coraz więcej szczegółów pojawiało się jej w mózgu. - Widuję takiego starszawego mężczyznę. Na pogrzebie Andrzeja, wcześniej w pociągu.. wysunął mi kartkę, z ostrzeżeniem. Z groźbą.
Wyjęła kartkę z plecaka i położyła na stole.
- Ten ktoś, z kim zderzyłam się w bramie przed... historią z Patrykiem, mówił do mnie Dziecię. I że będę następna.
- I śnił mi się kościół przy Bogurodzicy.- głos jej zadrżał - Andrzej konał na krzyżu. Byłam boso, jak w naszym śnie. I... i zabolało mnie, jak mnie chwycił. Ksiądz... Jan Koliński powiedział, że nie powinno mnie tu być, że nie znam prawdy. Miał dziury zamiast oczu.- zaczerpnęła łapczywie powietrza - I mężczyzna z pociągu, miał drut kolczasty, kręcony, garotę. Aquila in corona. Mortem. Sanguinem.
- W śnie nie powinno się czuć bólu, nie? Emocje tak, ale nie fizyczny ból.
- Wszyscy zginiemy, prawda? - zapytała tonem, którego używa się przy pytaniu o godzinę.- zamordują nas.- nie panikowała, stwierdziła fakt - A co najgorsze, nawet nie będziemy wiedzieli dlaczego..

Cisza przedłużała się nieznośnie i tylko ostatnie kasandryczne stwierdzenie Zielińskiej zawisło w powietrzu niczym katowski topór.
- Martwię się o Hirka i Wandę - wypaliła nagle Bułka a krzesło zaszurało irytująco kiedy wstała.

- Może zrobili sobie romantyczny wieczór we dwoje... - Patryk uśmiechnął się krzywo i spojrzał na zegarek. - Dobra, chyba faktycznie, trzeba by obczaić, czy wszystko z nimi w porządku. Może zostańcie tu na wypadek, gdyby jednak przyszli, a ja ruszę dupsko do budki i zacznę dzwonić. Jak to nic nie da, to posadzę dupsko na motor i sprawdzę co z nimi.

Baśka pokiwała głową. Nikt nie zaprzeczył.. wszyscy myśleli podobnie jak ona. Co dziwne – nie czuła paniki, raczej ponurą rezygnację. Była zmęczona, ciało boleśnie domagało się odpoczynku.
“Romantyczny wieczór.. akurat.. nie żyją pewnie już” - przemknęło jej przez myśl, automatycznie, poza kontrolą świadomości i woli. Udało się jej jednak zachować swoje przemyślenia dla siebie.
Też wstała. martwiła sie o Hirka, ale na ten moment najbardziej przerażała ja perspektywa rozmowy z matką.
- Ja też pójdę - powiedziała - Czeka mnie jeszcze przeprawa z matka.. ale jak coś będziesz wiedział, to daj znać, dobrze?
- Na pewno zatrzymały ich ważne sprawy- rzucił Grzesiek pokrzepiająco. Głos miał pewny, ale sam w to nie wierzył.- Nic tu po mnie, przyjdę pogadać jutro, jak dowiem się czegoś od tego egzorcysty,- Wstał i udał się za Zielińską w kierunku wyjścia.
- Ja myślę, że każdy kto tego nie zrobił powinien porozmawiać ze swoimi rodzicami o tych orłach w koronie. To może być dobry trop - Teresa uścisnęła rękę Baśce i Grześkowi a do Gawrona dodała. - Nie każ mi na wieści czekać do rana. Podzwoń i wracaj.

Kiedy Tereska podała jej dłoń Basia poczuła nagłą ochotę uściśnięcia dziewczyny. Powstrzymała się, zawstydzona tym pragnieniem, a jeszcze bardziej obawą , ze Tereska ją ofuka. Miałaby prawo.
- Na razie – powiedziała – Nie dajcie się zabić.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 07-06-2012, 17:15   #113
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Listopad:
Bezszelestny upadek wszystkiego.
Bezlistne drzewa,
bezlitosne myśli.
Fragment wiersza „Anno Domini” Marii Pawilkowskiej - Jasnorzewskiej




PATRYK GAWRON


Wyszedł do budki, na rogu spożywczaka. Przestało padać, ale wszędzie pełno było wielkich kałuż.

Od strony Towarowej słyszał buczenie pociągu. Dudnienie metalowych kół na szynach było chyba jedynym dźwiękiem na dzielnicy. Wszystko inne zdawało się być wymarłe i ciche. Złowieszcze i na swój irracjonalny sposób przerażające.

Patryk miał tylko kilka drobnych monet, ale też lista telefonów do wykonania nie była długa. Dwa telefony, pod którymi spodziewał się zastać Hirka. Pod jednym – cisza. Pod drugim – automatyczna sekretarka kancelarii, w której pracował.

Potem kilka innych telefonów, aż w końcu – ostatnia moneta. Ponownie wykonał telefon do domu.

- Halo – zasapany męski głos na pewno nie należał do Bułki.

- Jest Hirek? – zapytał Gawron konkretnie.

- A kto mówi?

- Patryk. Jego kumpel.

- Słuchaj, Patryk – ton głosu mężczyzny był bardzo poważny. – Jestem jego współlokatorem. Mirek. Stało się coś strasznego. Hirek oberwał nożem od jakiś lumpów niedaleko „Miejsca”. Powiedziała mi o tym znajoma barmanka, bo trafił na niego jeden z bywalców lokalu. Jest teraz na OIOMie. – podał nazwę szpitala. – Kiepsko z nim. Stracił dużo krwi. Może nie dożyć do rana.

To było jak cios obuchem. Gawron zachwiał się.

- Halo, Patryk. Jesteś tam?!

Musiał milczeć przez chwilę, bo Mirek nawoływał go po drugiej stronie.

- Jestem.

- Zawiadom jego rodzinę, co. Ja nie mam z nią kontaktu. Dobra?

- Dobra – tyle jedynie zdążył wydusić z siebie Patryk nim z braku monet ich rozmowa została zakończona.




HIERONIM BUŁKA



Alkohol działał jak najcudowniejszy nektar. Pozwalał zapomnieć o szaleństwie, w jakim przebudził się Hieronim. O tych wszystkich rewelacjach, które opowiadał Zośce.

Wypite na szybko wina dokonały istnego spustoszenia w umyśle Bułki.

Pamiętał, że kłócił się z kimś w pijanym widzie. I nawet chyba dostał od tego kogoś po gębie.

Wydawało mu się, że wywalił się w jakiś krzakach a potem, na klęczkach, rzygał w nich żółcią i chyba krwią.

Potem była droga przez jakieś chaszcze i betonowe pustkowie.

Kilka razy upadła. ale za każdym razem jakimś cudem się podnosił.

Gdzieś zgubił Zośkę. A potem gdzieś zgubił siebie.

* * *

Obudził się wycieńczony i obolały gdzieś, w jakiś ruinach. W ustach czuł smak wymiocin i krwi. Czuł, że gębę mam opuchniętą. Stracił chyba kilka zębów, a na lewe oko nic nie widział. Konsekwencje burdy w pijackiej malignie.

Nie czuł głodu, tylko pragnienie. Śmierdział swoimi własnymi wydzielinami, ale smród ten mu nie przeszkadzał. Niewiele go obchodził. Niewiele rzeczy go teraz obchodziło.

- Hiro – gdzieś obok zachrzęściły szkło i żwir. – Hiro!

To była Zośka.

- Musimy spierdalać – powiedziała przerażona. – Skinheadzi przeszukują okolicę. Biją wszystkich bezdomnych, na jakich się napatoczą. Podnoś się, Hiro! Musimy spierdalać!



TERESA BUŁKA – CICHA, PATRYK GAWRON



Patryk wrócił do mieszkania powoli, z trudem wchodząc po schodach. Wszedł i skierował się prosto w stronę Teresy.

- Hirek jest w szpitalu – powiedział po prostu.

A potem opowiedział przyjaciółce, czego się dowiedział od sublokatora.

Teresa siedziała nieruchomo. Może przez proszki, może przez to, że podświadomie czuła, że coś złego się wydarzyło.

Nagle poczuła się bardzo zmęczona i bardzo stara. To wszystko prowadziło ich prostą drogę w stronę piekła, a oni nie mieli pojęcia, co zrobić z tym wszystkim. Bo czy ktokolwiek mógłby mieć jakiekolwiek pojęcie? Może Wanda miała rację? Może oni wszyscy już są martwi?

Bo jakie było inne wytłumaczenie tego, czego ostatnio doświadczali.

Po pierwszym szoku Teresa odzyskała swoją zimną krew.

- Jedziemy do szpitala – powiedziała i wstała sięgając po kurtkę.

Patryk pokiwał głową. Nie spodziewał się innej odpowiedzi.






BARBARA ZIELIŃSKA


Basia wróciła do mieszkania matki i ojczyma, gdzie nadal siedzieli jej bracia. To ją troszkę podniosło na duchu.

Matka nie była zadowolona, z tego, że opuściła szpital przed czasem, ale nie kłóciła się za bardzo, chociaż robiła wymówki i nie szczędziła przytyków, ani córce, ani synom. W końcu męska część Zielińskich podziękowała za gościnę i pojechała do swoich domów.

Zostali sami, bo konkubent matki był w pracy.

- Chcesz coś do jedzenia? – zapytała po krępującej chwili milczenia. – Dobrze się czujesz?

- Nie – pokręciła głową Barbara. – To znaczy, nie chcę jeść.

Zakręciło się jej lekko w głowie.

- I chyba się już położę – dodała.

Matka, o dziwo, zajęła się przygotowaniem jej pościeli i po jakimś czasie dziewczyna leżała już w pachnącym krochmalem i proszkiem do prania łóżku.

Była zmęczona, ale nie potrafiła zasnąć.

Co zamykała oczy wydawało jej się, że ktoś jest w pokoju, ale kiedy je otwierała widziała tylko doskonale sobie znane meble i ściany.

Aż do momentu, kiedy zorientowała się, że jednak nie wszystko jest takie, jak być powinno w jej pokoju.

Na jednej ze ścian, tuż koło drzwi pojawiły się dwa dziwne cienie, wyraźnie układając się w dwie postaci. Przypomniały dwie istoty, które zamiast twarzy miały jedynie czaszki, ubrane były w czarne szaty i składały ze sobą ręce tak, jakby przybijały „piątkę” po młodzieżowemu.

Basia zamarła w łóżku wstrzymując oddech. Bała się, że najdrobniejszy gest czy hałas zwróci na nią uwagę tych dwóch ... stworów.

- Poprzez krew i cierpienie przerwiesz łańcuch – wyraźnie usłyszała szept za swoją głową, ale nie starczyło jej odwagi, by się odwrócić.

- Znajdziesz nóż jego w rzeczach – szeptał ów głos. – Rozpoznasz go bez trudu. A jak znajdziesz owo ostrze użyj go przeciwko temu, kto chciał twej śmierci. Zabij, a wyzwolisz się z kręgu kłamstw. Nie wahaj się. Oni się nie zawahają.

Cienie na ścianie poruszyły się. Zafalowały i znikły, a ona leżała przerażona w swoim łóżku niezdolna do szybkiego wstania.





GRZEGORZ WICHROWICZ



Ciemność już go nie przerażała. Zorientował się w tym, kiedy szedł ciemnymi, mokrymi ulicami Miasta. W jakiś sposób zobojętniał na grozę, której ostatnio doświadczył. Jakby zbyt wiele strachu zamiast kolejnej fali lęków wzbudziło jedynie obojętność.

Znał te ulice doskonale. Wychował się na nich. Tutaj, pośród tych pachnących węglem i moralną pustką, kamienic. Pośród pijackich śpiewów i meliniarskich kłótni, gdzie nocą poza drącymi się kotami pijacy tłukli butelki i hałasowali bardziej niż zwierzaki.

Na przystanku czekał z kwadrans. Nie miał ochoty wydawać pieniędzy na taksówkę, a może zwyczajnie kusił los. Może podświadomie chciał już końca. Może obawa o guzy w mózgu oddaliła strach przed śmiercią. Bo jeśli miał raka, to żył i tak w pożyczonym czasie. Wiedział, że choroba jest nieuleczalna. Może tam, na Zachodzie potrafili ją wyleczyć, ale tutaj, w Polsce jego szanse spadały do zera. W konfrontacji z nowotworem demony i wszelkie nadprzyrodzone badziewie zdawało się być mało straszne.

W tramwaju był jednym z nielicznych pasażerów, podobnie w autobusie jadącym na osiedle, gdzie mieszkał. Do kolejnej betonowej pustyni, gdzie ludzi nie interesowali inni luzie. Gdzie każdy żył swoim własnym życiem i wszyscy udawali, że są szczęśliwi.

Do mieszkania dotarł bez problemu.

Zdjął kurtkę, kiedy zadzwonił telefon.

Wahał się tylko przez moment. Odebrał.

- Cześć. To ja – głos Gosi był dla niego najcudowniejszą muzyką. Grzesiek poczuł, że serce bije mu szybciej.

- Cześć.

- Słuchaj, Grzesiu – ton głosu jego dziewczyny nie pozostawał wątpliwości, co do jej stanu ducha. – Strasznie za tobą tęsknię. Czy mógłbyś przyjechać do mnie jutro? Potrzebuję cię.
 
Armiel jest offline  
Stary 12-06-2012, 10:27   #114
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post we współpracy z lilką

Dojechali tak szybko na ile pozwalały pozalewane ulice. Prowadzenie motocykla na trzeźwo było dla Gawrona rzadkim doświadczeniem, ale ku jego własnemu zaskoczeniu szło zupełnie nieźle. Na miejscu pierwsze kroki skierowali w stronę dyżurki, z miejsca zarzucając niewyspaną siostrę gradem pytań.

- Dobry wieczór - jedynym zrządzeniem losu w całym tym makabrycznym zdarzeniu był fakt, że Hirka przewieźli do Waryńskiego. Szpitala, który Tereska znała niemal od podszewki i choć kobietę okupującą dyżurkę widziała po raz pierwszy w życiu nie omieszkała wykorzystać zawodowych koligacji i podkreślić, że bądź co bądź, przynależą do tej samej połowy boiska. - Ja tu pracuję na etat, ale akurat mam wolne. Teresa Cicha - wyciągnęła do tamtej dłoń w geście zapoznania nie tracąc spokoju ani zimnej krwi. - Mojego brata ponoć w nocy przywieziono z raną od noża. Hieronim Bułka. Jaki jest jego stan? Mogę porozmawiać z lekarzem prowadzącym?

- To nie jest pora na odwiedziny, ale proszę udać się do bloku H. Ten dużuy budynek po lewej i pytać o doktora Żabińskiego.

- Dziękuję, znam drogę - skinęła Tereska i rzuciła się biegiem pociągając za sobą Gawrona. Jeśli Hirek nadal leżał na OiOMie to była mała szansa, że pozwolą jej go zobaczyć ale nie zamierzała odpuścić choć rozmowy z lekarzem.

***

Doktor Żabiński był jej nieznany. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt kilka lat, był szczupły, niezbyt wysoki ale miał ujmującą twarz i wzbudzające zaufanie oczy skryte za okularami w rogowej oprawie. Był zmęczony. To widać było na pierwszy rzut oka. Ale przyjął ich w swoim gabinecie, pachnącym kawą i ludzkim potem oraz środkiem antyseptycznym.

- Hieronim Bułka - zerknął na dowód pokazany przez Teresę. - Czy pani, pani Bułka - Cicha nie pracuje tutaj przypadkiem?

- Owszem - przytaknęła. - Akurat mam wolne do końca tygodnia. Proszę powiedzieć, jaki jest stan mojego brata?

- Poważny - powiedział ciężko. - Stracił bardzo dużo krwi. Ostrze naruszyło jamę brzuszną. Wdała się infekcja bakteryjna. Obawiamy się sepsy. Dopiero, kiedy stan zdrowia pani brata poprawi się, będzie możliwa próba rekonstrukcji uszkodzonych fragmentów jelita. O ile przeżyje, bo - muszę być szczery - na tą chwilę rokowania są bardzo niedobre.

- Rozumiem - pokiwała głową Teresa czując jak miękną jej nogi. - Przepraszam, muszę usiąść...

Wskazał krzesło robiąc pocieszającą minę.
- Niech jednak pani nie traci nadziei. Widziałem już ludzi i pani pewnie też, którzy wychodzili cało z poważniejszych tarapatów. Ciało ludzkie jest jak wielka, nieodgadniona tajemnica. Za każdym razem, gdy wydaje się nam, że wiemy już o nim wszystko to pokazuje nam, jak bardzo myliliśmy się w swej naukowej ignorancji.

Teresa podniosła głowę widząc, jak przestrzeń za plecami lekarza wygina się, zwija, faluje, jakby ktoś tam otworzył drzwiczki pieca hutniczego. Ściana ... tańczyła ... walczyła sama ze sobą, jakby próbowała z ogromnym trudem nadal tą ścianą być.

- Ja pierdolę. - Milczący od początku spotkania Gawron w prostych słowach wyraził co czuł. Stanął za Teresą, odruchowo kładąc dłoń na jej ramieniu. - Możemy go zobaczyć?

- Przykro mi, ale nie bardzo. Jedynie przez szybę w pokoju. Leży na specjalnej sali pooperacyjnej.

- W porządku. Gdzie ta szyba... pokój?

- Pierwsze piętro. Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Ale o tej porze wpuszczę was tam jedynie na trzy minuty. To nie jest pora odwiedzin.

- Jasne. Dzięki.- skinął głową i następnie nachylił się nad Bułką. - Jak się trzymasz, młoda? Dasz radę?

Teresa, która jak zahipnotyzowana gapiła się w przeciwległą ścianę nieśpiesznie przeniosła wzrok na przyjaciela.
- Nic mi nie jest - zabrzmiało to wyjątkowo mało wiarygodnie. - A teraz chcę go zobaczyć.

Czuła jak nogi się pod nią chwieją, nie mogła się też opanować aby oderwać wzrok od falującej ściany.
- To znowu się dzieje - szepnęła cicho, wprost do ucha Gawrona. Odnalazła jego dłoń na swoim ramieniu i pociągnęła za sobą. - Dziękujemy doktorze. Trafimy na OiOM.
Patryk przelotnie podążył wzrokiem za spojrzeniem Teresy. Cokolwiek zobaczył na ścianie, najwyraźniej postanowił zachować to dla siebie. Lekkim, ale stanowczym ruchem dłoni na ramieniu wymusił na dziewczynie zmianę kierunku patrzenia.
- Nic się nie dzieje, chodź. - rzucił spokojnie i ruszył w stronę wyjścia.

Na miejsce dotarli błyskawicznie, głównie za sprawą gnającej na złamanie karku Bulki.Sam widok zaskoczył ją bardziej niżby przypuszczała. Oparła dłoń na szybie dzielącej ją od nieprzytomnego brata i zamarła w bezruchu. Gdyby ktoś przyglądał się z boku mógłby zarzucić jej bezduszność. Nie płakała, nie robiła histerii, ba, nawet miny nie miała specjalnie zgaszonej. Oblicze Teresy przybrało po prosu surowy, niby wykuty z kamienia wyraz. Ktoś taki nie myślał o żalu, raczej łaknął zemsty lub w najsubtelniejszym wariancie miał ochotę spuścić komuś, choćby bezpodstawny łomot. Dłonie zacisnęła w pięści, usta zwęziły się w wąską ciasną kreskę.
- Nic tu po nas - w głosie Bułki dominowała z trudem oswajana wściekłość. Ostatni raz rzuciła okiem za szybę.
Hirek sprawiał wrażenie niezwykle bezradnego. Opasany kłębowiskiem rurek i kabli, blady i zapadnięty w sobie, nie przypominał rezolutnego brata jakiego pamiętała. Odwróciła się na pięcie i twardo spojrzała Patrykowi w oczy. Ten dostrzegł w jej własnych determinację i stanowczość, jakby właśnie podjęła jakąś decyzję.
- Dość - dała wyraz swojemu nastrojowi tym jednym lakonicznym stwierdzeniem. Mogło to równie dobrze znaczyć wszystko lub nic.

Patryk wbił dłonie głęboko w kieszenie. Przydziałowe trzy minuty spędził tępo gapiąc się w szybę. Ciężko powiedzieć czy przyglądał się Hirkowi, plecom Teresy, czy własnemu odbiciu w szybie. Zagadnięty przeniósł bezmyślne, pytające spojrzenie na Bułkę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=s6DF2E6sOTI[/MEDIA]

I wtedy to zobaczyli. W pomieszczeniu za szybą zadrżało światło, zamigotało, jak przy problemach z elektrycznością. Przez chwilę ciemne, za moment jasne. I znów ciemne, i znów jasne.
A wtedy, w mroku, ujrzeli za łóżkiem Hirka jakąś postać. Długa. Wąska. Przypominała przerośniętego owada. Skrzyżowanie modliszki z człowiekiem. Czy coś równie groteskowego i przerażającego. W migotaniu światła widzieli postrzępione skrzydła, widzieli przypominające ostrza odnóża które wbite były w czaszkę Bułki. Widzieli lśniące czerwienią, skośne oczy. Kilkanaście oczu, segmentowatych, jak o dwunożnego pająka.
Ciemność, światłość, ciemność, światłość.
Jest niewyraźny cień potwora. Nie ma. Znów jest. Znów nie ma.
Na przemian. Jak w przerażającym spektaklu obłąkanego teatrzyku cieni.

Wyraz twarzy Gawrona nie zmienił się o milimetr, ręce nie opuściły kieszeni. Tylko ten krótki błysk w oczach. Groza? Gniew? A może po prostu pierwszy przebłysk szaleństwa. Tak jak stał, ruszył przed siebie, otworzył drzwi sali zabiegowej, jakby robił to codziennie od lat i szybkim krokiem ruszył w stronę łóżka przyjaciela.
- Wypierdalaj chuju złamany! - ryknął wściekle wyciągając wielkie łapska przed siebie, by złapać demonicznego przeciwnika za ryj, jak to robił w osiedlowych bójkach. złapać, cisnąć o ścianę, o ziemię, zmasakrować, zglanować, zniszczyć. - Spierdalaj kutasie złamany, fagasie w dupę pierdolony! Słyszysz?!
Teresa pobiegła za przyjacielem i, choć stała tuż za jego plecami, nie odważyła się go dotknąć gdy opanowała go furia.
- Patryk, nie! - wrzasnęła tylko. - Przestań! Przez ciebie wszyscy zginiemy!

Złapał jedynie pustkę. Miotając się wściekle, w dzikim zrywie szału, zahaczył jednak o coś. Coś, czego mógł się chwycić. Co mógł szarpnąć.
Stojak z kroplówką upadł na ziemię z plaśnięciem.
Podłączone do Hirka urządzenie wydało z siebie jakieś piski.
Ktoś krzyczał na korytarzu.
Pielęgniarka. Wzywała kogoś do pomocy, przerażona zachowaniem odwiedzającego.
Nie miała tyle odwagi, by stawić mu czoła. Teresa wiedziała dlaczego. Najpewniej dziewczyna była tutaj sama. Cięcia kadrowe. Albo koleżanka miała obchód.
Patryk ochłonął na moment.
Widział ... to coś.... coś, czego nie mógł złapać. Stało przed nim. Wielki cień. Z żarzącymi się ślepiami. Z odnóżami zanurzonymi w czaszce brata Tereski. Niewzruszony.
- ODEJDŹ DZIECIĘ - głos niczym odgłos gwoździa trącego o metalową powierzchnię rozbrzmiał pod czaszką Gawrona. - TOBĄ ZAJMĘ SIĘ PÓŹNIEJ.

Chłopak cofnął się o krok i ciężko oparł o ścianę. Jego twarz zmieniła się w maskę wściekłości, po policzkach płynęły łzy.
- Przyjdź. Będę czekał. Znajdę na ciebie sposób kutafonie. - pomału spływał po ścianie do pozycji siedzącej. Mówił coraz ciszej, by zakończyć ledwie słyszalnym szeptem - znajdę sposób na was wszystkich. Nie jesteście bezkarni, skurwiele.

Teresa raz jeszcze obejrzała się na demoniczną postać i ruszyła w stronę Patryka. Nie wiedzieć czemu ale jego łzy przeraziły ją bardziej niż kreatura stróżująca przy łóżku Hirka.
- Gawon, podnieś się - spróbowała złapać go pod ramiona choć próba dźwignięcia mężczyzny do pionu wydawała się z gruntu syzyfowym zajęciem. - Błagam cię, chodźmy stąd nim pielęgniarka podniesie larum... Znajdziemy sposób, ale nie teraz. Nie waż się mnie zostawiać - Bułka nie dawała za wygraną i ciągnęła Gawrona w stronę wyjścia. - Tylko ty mi zostałeś,, rozumiesz? Tylko ty.

- Nic mi nie jest. Wyluzuj. - mruknął jakby kompletnie nie rozumiał jej reakcji. - Nikt nikogo nie zostawia. Wszystko w porządku. Nic się nie dzieje. - ogłosił niemrawo w bliżej nieokreślonym kierunku, już na korytarzu.

- Dlaczego ty mi to robisz? - warknęła i ujęła jego dłoń, co ostatnio wchodziło jej w krew. Nigdy nie chadzała z mężczyznami za rączkę, ani ze swoimi nielicznymi sympatiami ani nawet z mężem a ostatnio robiła to z Gawronem nagminnie, jak podlotek. I równie niepoważnie zamierzała się zachować tym razem, mianowicie uciec zanim ktoś zacznie ich za cały ten bajzel obwiniać. - Patryku Gawronie, jesteś najbardziej niemożliwym człowiek na tej połowie globu.
Po tym oświadczeniu przyspieszyła do biegu wymijając pielęgniarkę i ciągnąc przyjaciela znajomym labirtyntem korytarzy. Nie zatrzymała się ani na moment gnając przed siebie wybierając utarte skróty i zaułki, jakby miała pobić jakiś sportowy rekord. Raz potrącili zdaje się pielęgniarkę, ale koniec końców wypadli na nocny jesienny chłód zostawiając szpitalne mury za plecami. Bułka dyszała ciężko i posławszy Gawronowi mordercze spojrzenie uderzyła go pięścią w bark.

- Przy Baśce pomogło. Musiałem spróbować. Jeśli masz jakiś lepszy pomysł, zamieniam się w słuch. - Wsadził sobie w zęby papierosa i wyciągnął paczkę w jej kierunku. Na jego twarz powrócił względny spokój.

- Lepszy pomysł? - wyłuskała z paczki papierosa i pociągnęła Patryka w stronę zacienionego parkingu. - Każdy byłby lepszy. Rzuciłeś się z pięściami na demona. Demona, Gawron psia jego mać! Cud, że nas wszystkich na miejscu w perzynę nie rozniósł - pochyliła się ku niemu z papierosem przygryzionym między zębami żeby jej odpalił.
Wzruszył ramionami, odpalając obie fajki.

- Demona-sremona, ostatni wystraszył się latarki. Ten jest jakiś większy kozak. Musimy skołować jakąś wodę święconą... Masz może srebro?
- Nie, tylko platynę i diamenty! - wypaliła zaciągając się fajką. - Kretyn z ciebie! Srebro działa na wampiry! - a po chwili konsternacji dodała bez przekonania - zdaje się... Poza tym to nie jakiś tam wymysł rumuńskiego pismaka! To moje życie i właśnie zerwała się w nim winda i rypię na parter bez hamulców bezpieczeństwa więc z łaski swojej nie rób sobie jaj.

- Ogarnij się Bułka. Tam u góry coś wpierdala Hirka. Jak cię moje pomysły bawią, to czekam na twoje, ale zróbmy coś do chuja.

- I nie przeklinaj bo nie mogę się skupić! - zamachała mu przed nosem papierosowym żarem. - Trzeba go przenieść. Bez dwóch zdań, jak tylko się ustabilizuje. Może to coś za nim nie pójdzie. A do szpitala można rano poprosić o księdza z naszej parafii, a jeszcze lepiej o tego egzorcystę co się miał z nim Grzesiek spotkać.

- Dobra.. Rano. - przytaknął niechętnie, siadając okrakiem na motocyklu i nerwowo wysysając swojego papierosa niemal do filtra. - I co teraz, będziemy siedzieć i czekać?

- Zawieź mnie na Korczaka, tam gdzie postawili to nowe osiedle z płyt.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 12-06-2012 o 10:30.
Gryf jest offline  
Stary 13-06-2012, 00:37   #115
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 1

Gawron zgodził się poczekać przed wieżowcem.
- Idę pod siedemdziesiąt dwa. Jeśli nie wrócę za dwadzieścia minut masz pełne prawo zacząć się martwić - odparła na odchodnym. - Nie żeby groziło mi coś u siostry, ale jak się już nieraz przekonaliśmy, diabeł nie śpi.
Winda skrzypiała upiornie kiedy Bułka telepała się na dziewiąte piętro pod mieszkanie siostry. Było późno, na korytarzu panowała upiorna cisza, przez drzwi przebijał gdzieniegdzie pogłos telewizora.
Bułka załomotała bez wahania, ciągle wzburzona ostatnimi wydarzeniami. Zdążyła już narobić sporego rabanu kiedy przerzuciła się na bardziej subtelny dzwonek.
- Kto tam? - po całej wieczności dało się słyszeć wystraszony głos Marceliny.
- To ja, Teresa. Otwórz.

Drzwi otworzyły się powoli i Marcelina, z wyraźnie pobladłą twarzą, zrobiła przejście. Była ubrana w luźny dres, ale właśnie robiła sobie makijaż.
- Zrób sobie herbaty siostra, a ja skończę się ubierać. Pogadamy w kuchni, dobra?
- Nie zostanę długo - Teresa poszła za siostrą. Ton miała jak zwykle rzeczowy, godny prezenterki pogody. - Nie przeszkadzaj sobie. Mam kilka spraw. Pilnych. Zacznę od najgorszej. Hirek dzisiaj oberwał nożem, leży na OiOMie. Ma fatalne rokowania.
Nagła bladość twarzy Marcysi i rozwarte w niemym krzyku usta były odpowiedzią. Zachwiała się, opadła na krzesło w kuchni.
- Jak ... - tylko tyle zdołała wykrztusić przez ściśnięte gardło a łzy płynące z oczu rozmazały z takim trudem nałożony make-up.
- Z samego rana staw się w Waryńskim. Porozmawiamy z lekarzem i musimy tam być wszyscy, dla Hirka. Rodzicom powiem jeszcze dzisiaj - Teresa przyklęknęła przy siostrze kładąc dłonie na jej kolanach w uspokajającym geście. - A teraz Marcyś się skup. Powiedz mi, bez owijania, czy ostatnio przytrafiło ci się coś dziwnego? Bo mnie i Hirkowi owszem, a ty jesteś trzecią latoroślą naszych rodziców. To się wszystko wiąże z Węgielną, ale jeszcze nie wiem jak. Dostałaś jakieś zdjęcia, ktoś mógł ci grozić? I... jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, miałaś jakieś omamy? Takie, wiesz, jak po narkotykach? Wyglądasz na wystraszoną. Może źle sypiasz? Śnią ci się dziwaczne rzeczy, blokowiska, orływ koronach? - mimo ładunku informacji jakimi raczyła siostrę bez finezji starała się zachowywać łagodny ton, żeby ta wiedziała, że ma w niej oparcie i jak było przez lata, Teresa zawsze była tym twardym członkiem rodziny, który potrafił rodzeństwo Bułek wyciągnąć z najgorszego szamba.

Pokręciłagłową, jakby po dłuższej chwili.
-Nie, no coś ty.
Westchnęła ciężko.
-Mam tylko ... sny. Dziwne sny. Ale to jedynie sny. Nic więcej.
- Opowiedz - nalegała Teresa. - Może to coś więcej niż sny. My zHirkiem też takie mieliśmy, też nam się zdawało, że to nic takiego ale się myliliśmy. Później ci wyjaśnię ale narazie musisz mi wszystko opowiedzieć. Z detalami. Proszę.
- Była w nich jakaś laska. Znaczy dziewczyna. I ona ... goniła mniez nożem po osiedlu. Czasami mnie dopadała. Czasami nie. Zawsze jednak te sny były straszne.
- Ciemne długie włosy, skórzana kurtka? - podała możliwie dokładny opis Dziary.
- Może. Niezbyt dobrze pamiętam. To tylko sen, siostra. Nie pamiętam snów.
-No dobrze - Teresa zmieniła temat i pogładziła Marcelinę po policzku. - A co z ciążą? Usunęłaś?
- Nie. - opowiedziała krótko.
- Wahasz się czy czekasz na zabieg?
- Możemy o tym teraz nie gadać - warknęła niemalże.
- Możemy - przytaknęła Teresa ale dodała zaraz. - Ale później podejmiemy ten temat. Mam jeszcze jeden problem i chcę prosić cię o pomoc. Jedziesz teraz do niego, prawda? Staszaka? Słyszałam, że to bardzo bogaty i wpływowy człowiek. Taki co może wiele zdziałać. A ja nie mam się do kogo zwrócić. Hirek miał mi pomóci załatwić stronę prawną ale... sama słyszałaś. A jest pewna sprawa, której nie mogę odłożyć nawet na kilka dni. Rozstałam się z Pawłem. Mieszkam teraz u Gawrona, na Węgielnej. Cichy zabrał mi Antka. Zabrał tak po prostu i nie chce oddać. Chcę żebyś wstawiła się u tego Staszaka w mojej sprawie. Nie obchodzi mnie jak to załatwi. Może równie dobrze wziąć Pawła i jego matkę na hol swojego mercedesa i przeciorać po ulicach dzielnicy. Taki człowiek jak on musi mieć sztab goryli itede. Wiem,że cię o dużo proszę Marcyś ale ja... jestem w totalnej desperacji. Niech się dowie gdzie jest Antek i mi go zwróci. Musi mieć do ciebie słabość. Jeśli go poprosisz to na pewno to rozważy. A jeśli nie to powiedz, że ja zaciągnę u niego dług czy coś. Nie mam wiele do zaoferowania ale jeśli odda mi syna to zrobię wszystko. WSZYSTKO.
- Nie wiedziałam - młodsza siostra uśmiechnęła się kładąc Teresie rękę na dłoni. - Pogadam z nim. Poproszę o pomoc. Masz to, jak w banku. Wiesz, że ja za Antosiem też bym w ogień poszła.
- Dziękuję Marcyś - przytuliła spontanicznie siostrę. - Rano się spotkamy w szpitalu i powiesz mi co udało się załatwić w mojej sprawie. Starszych biorę na siebie. A co do ciąży... jestem z tobą jakąkolwiek podejmiesz decyzję, rozumiesz? Możesz zawsze na mnie liczyć. I pamiętaj. Jeśli zacznie się dziać coś dziwnego, coś czego nie potrafisz wyjaśnić... Jedź do Gawrona na Węgielną. Postaram się pomóc.

** *

- Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie ją! Dajcie jej też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ moja córkabyła umarła, a znów ożyła; zaginęła, a odnalazła się.

- Taaaato, błagam cię – rzuciła Teresa zmęczonym tonem odwieszając na wieszak mokry płaszcz. - Poza tym z tego co pamiętam w oryginale była mowa o synu a nie córce.

- Do syna zastrzeżeń nie mam – podał jej wełniane kapcie.

- Wobec tego dawaj ten pierścień, chętnie opchnę w lombardzie – skrzywiła się.

- Teresko, nie kłóć się z ojcem – zaintonowała śpiewnym głosem pani Bułka kiedy jej drobniutka sylwetka mignęła w drodze do kuchni. - Mąż ci pozwala tak po nocy chodzić? Mógł cię ktoś zaczepić i tragedia murowana.

- Mąż, mąż...- zaburczał pan Bułka, emerytowany taksówkarz. - Wielki mi tam mąż skoro nawet ślubu kościelnego nie wzięli. Dzieciak to bękart a Bóg się przygląda i nie grzmi.

- Bo może Boga moja sytuacja matrymonialna nie interesuje? - odparła spokojnieTeresa i weszła do kuchni. - A skoro już twierdzisz, że cywilny ślub się nie liczy to nie powinien cię przejąć fakt, że się rozwodzę – zdała sobie sprawę, że tę decyzję już od jakiegośczasu nosiła w sobie ale teraz po raz pierwszy wypowiedziała ją nagłos.

- Kyrie Eleison!- wrzasnęła matka i przeżegnała się, nie wiedzieć czemu trzy razy z rzędu. - Jak rozwodzisz? Przecież mu na dobre i złe przysięgałaś!

- Zmieniłam zdanie.

- Jeśli ci się wydaje, że się do nas z dzieciakiem wprowadzisz to sobie to z głowy wybij – głos ojca był zimny i stanowczy, zresztą taki sam odziedziczyła po nim córka.

- Tato, prędzej bym poszła na żebry niż poprosiła cię o pomoc – Teresa zaplotła ręce na piersi dokładnie w tym samym czasie co pan Bułka przez co sprawili wrażenie lustrzanego odbicia. - Mieszkam u Patryka Gawrona, jedno piętro nad wami.

- U wnuka Gawronowej? Toż to istny element! - matka postawiła oczy w słupy i nakryła usta drobną dłonią. - Nie mówiąc, że to grzech śmiertelny. Pomyślałaś co ludzie będą gadać? Że wydałam na świat cudzołożnicę!

- We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane, gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg – zaintonował ojciec niby ksiądz z ambony i pacnął ją w ucho jakby nadal była dzieckiem. - Pójdziesz do piekła, winszuję!

- Nie cudzołożę z Gawronem! - obruszyła się Teresa i roztarła piekące ucho. - Ale prowokujcie mnie dalej to zacznę. Choćby wam na złość.

- Terenia, nie wolno ci z nim mieszkać – matka przeszła w błagalny ton. - To pijak. I lump! I na pewno da ci tą pigułkę gwałtu o której czytałam w „Detektywie”. Ponoć już zgwałcił tą młodą Zielińską, co była w związku cielesnym z Andrzejem Czubą. Lewandowska, spod siódemki, mówiła nawet, że w ciąży była ale usunęła.

- Rany boskie, mamo! - Bułka łypnęła groźnie i nawet pogroziła jej palcem. - I od kiedy ty czytasz „Detektywa”?

- No właśnie, od kiedy? - dołączył się ojciec.

- Okiem tylko rzucę. U fryzjerki – wywróciła niewinnie oczami. - I chyba nie o mnie jest ta rozmowa a o tobie, Terenia. Masz się od wnuczka Gawronowej wyprowadzić. Dość, że do jednej z naszych córek już przypięli bilecik kurtyzany.

- Mamo, nikt nie używa słowa kurtyzana, może poza Tołstojem!

- A ten Gawronto za tobą oczyskami wodzi odkąd w krótkich gatkach biegaliście po osiedlu – ciągnęła niezrażona protoplastka rodu. - Zbałamuci cię i będziesz miała drugie dziecko nieślubne! Moje serce tego nie wytrzyma.

- Gawron mnie poprostu lubi. Tak ciężko to przyjąć do wiadomości? Że ktoś może lubić waszą córkę?

- Bez obrazy córuś, ale ty od dziecka miałaś bardzo ciężki charakter. Jeśli mężczyzna cię przygarnia pod swój dach to bynajmniej nie przez wzgląd na twój urok osobisty.

Teresa odwróciła się do rodziców plecami, przymknęła oczy i zaczęła głośno odliczać od dziesięciu do zera.

- Co ona robi? -zapytała zaskoczona pani Bułka.

- Liczy chyba – oświecił ją pan Bułka rozkładając przed sobą gazetę.

- Ale po co?

- A ja wiem? Może to jakieś medytacje albo inne innowiercze praktyki. Sama wiesz, że ona nawet do kościoła nie chodzi, może zmieniła wyznanie?

Wreszcie zapadła błoga kojąca cisza i kiedy Teresa otworzyła na powrót oczy mogła wreszcie rozmowę sprowadzić na odpowiedni tor.

- W zasadzie to ja wcale nie chciałam o sobie mówić. Ja w sprawie Hirka. Bo on jest w szpitalu.

W paru rzeczowych zdaniach opowiedziała o tym co się stało. Matka w połowie wywodu wybuchnęła gromkim płaczem a ojciec opadł ciężko na krzesło i mocno zacisnął szczęki.

- Mój synek – łkała rodzicielka Bułek. - Moje ukochane dziecko.

- Mamo, musimy być dobrej myśli – jedyna czułość na jaką zdobyła się Teresa to poklepanie matczynej dłoni. - Wyjdzie z tego, inaczej być nie może.

- Jedyny co wyszedł na ludzi – ojciec ewidentnie pobladł. - Taki zdolny i ambitny. Aż się czasem dziwiłem, że to moje własne dziecko. Mądrzejszy od nas wszystkich razem wziętych i po niego akurat bóg się upomniał – wydobył z szuflady książeczkę do nabożeństwa.

- Ja muszę do niego jechać – matka wypadła na korytarz i drżącymi dłońmi wciągała już kozaki. - On mnie potrzebuje.

Ojciec szybko do niej dołączył i z nerwów zaplątał się w rękawach własnej kurtki.

Teresa patrzyła na ich zalane łzami policzki i nie wiedzieć dlaczego wybąkała.

- Ciekawa jestem czy gdybym ja tam leżała w ogóle byście się pofatygowali.

W rezultacie dostała od ojca w drugie ucho a matka zmroziła ja wzrokiem.

- Nie tak cię wychowałam. Twój brat walczy o życie a ty możesz mówić tylko o sobie.

- W zasadzie to chciałabym jeszcze pomówić o was. A dokładniej o krzyżachz ukrzyżowanym orłem. Mieliście kiedyś takie?

- Teresko, ty się dobrze czujesz? - matka już chyba przestała się gniewać bo dotknęła córki czoła. - Twój brat jest w krytycznym stanie a ty się pytasz o medaliki?

- Nie pytam bezpowodu. To ważne, także dla Hirka.

- Swego czasu każdy takie miał – odpowiedział ojciec. - Ale później trzeba było się pozbyć bo strach było w domu trzymać. Się wszystkiego czepiali.

- Ale taki miałeś. A w tym ruchu wolnościowym brałeś udział?

- Chyba sobie żartujesz! Żona, trójka dzieci i miałem ryzykować, że mnie zamkną jako opozycjonistę?

- Do sekty żadnej pewnie też nie dołączyliście?

- Sekty? Teresa,ty się zastanów o co ojca oskarżasz. Ja jestem katolikiem. Gorliwym.

- Dość tych niedorzecznych pytań – przerwała raptownie matka. - A teraz proszę, zejdź mi z drogi bo jadę czuwać przy moim synu. Ktoś powinien.
 
liliel jest offline  
Stary 13-06-2012, 00:41   #116
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 2

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xlte9lodB-E[/media]
Po rodzinnej konferencji Teresa wróciła do mieszkania Patryka uzbrojona w ewidentne kwaśną minę. Zaległa na kanapie i pocierając stopą o stopę zrzuciła z niesmakiem buty.
- Nogi mnie bolą od tego ganiania - jęknęła zaplatając ręce za głową. - Moi rodzice nie pasują do profilu sekciarzy, ale histeryków owszem. Marcelinę też dręczą koszmary, co wydaje się oczywiste skoro jest trzecim potomkiem rodu Bułek i też się na Węgielnej chowała. Mówi, że ktoś ją po nocach goni z nożem po osiedlu, czasem ją zarzyna, czasem nie zdąży dopaść - przymknęła powieki i po chwili ciszy dodała. - Gawron... ja nie chcę żebyś się zadawał z tą Dominiką. Ona mi się nie podoba. Poza tym to narkomanka. Starczy, że z alkoholem masz problem.

- No patrz. Pijak i narkomanka, może trzeba było ją naciągnąć na to bzykanie. - Mruknął jakby do siebie, nagle bardzo zainteresowany czymś, czego szukał w komodzie. Po chwili ciszy podniósł się z naręczem kocy i poduszek i poważnie spojrzał na Teresę. - Słuchaj, zgodziłem się na tą twoją wielką akcję Trzy Dni Bez Picia dla świętego spokoju, ale nie przeginaj, co? Dziewczyna potrzebuje pomocy, siedzi w tym samym gównie co my. Co proponujesz? Wypierdolić ją za drzwi?

- Masz rację - wstała i sięgnęła po torebkę. Przez chwilę grzebała w niej ale nie mogąc odszukać tego czego szukała wybebeszyła ją na tapczan. W ślad za babskimi duperelami wypadła między innymi cegłówka i woreczek z którego wyjęła trzy kolorowe pigułki i wrzuciła sobie do ust. - To był bez sensu pomysł. Po co robić sobie trzy dni przerwy jeśli czwartego i tak zalejesz się w trupa. Dla mojej przyjemności możesz to zrobić już dziś, wszystko mi jedno. I zaproś koniecznie Dziarę na to bzykanie, tylko nie łaźcie na golasa po mieszkaniu bo dość dziś już stresu przeżyłam - wpakowała pigułki do kieszeni i odebrała od niego koce i poduszki.

- To moje, pościeliłem ci łóżko. - Powiedział, o dziwo z uśmiechem, nie puszczając zawiniątka. - Tereska... to był długi dzień. Jesteśmy zmęczeni i pierdolimy od rzeczy. Umówmy się że nikt nikogo nie bzyka i nikt nikogo nie wypierdala za drzwi. W porządku?

Napięcie nieco z niej uleciało i zdobyła się nawet na delikatny uśmiech.
- Żartujesz? Pierwszy raz od siedmiu lat jestem stanu wolnego, będę się bzykać bez opamiętania, tylko jeszcze nie wiem z kim - ciężko było powiedzieć czy żartuje czy mówi poważnie.
Przyklęknęła przy torebce i już na spokojnie zaczęła ładować na powrót zawartość torebki.
- Ja wiem, że cię czasem denerwuję. Wtrącam się, matkuję. Możesz robić co chcesz, powaga. I tak dałeś mi więcej niż wymaga przyzwoitość.

- Wiem. - odparł z łobuzerskim uśmiechem. Rzucił poduszki na kanapę i odetchnął z widoczną ulgą. - Dzięki Bogu. Myślałem że ty tak serio. - rzucił wesoło wyciągając wino z barku.

- Idziesz ze mną rano do Hirka = zmieniła temat Teresa - narażając się na konfrontację z klanem Bułek czy skontaktujesz się z Grześkiem w sprawie tego egzorcysty?

- To dhhughie. - odparł zrywając plastikowy korek zębami. - Postaram się przyjechać już z Ghostbusterem. Chcesz łyka? Należy nam się po dzisiejszym.

- Nie - potrząsnęła głową i przez chwilę gapiła się na niego. Niby się uśmiechała ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że zalała ją nagła fala... rozczarowania. - Chyba się położę, piguły zaczynają działać.
Podniosła się szybko wygładzając spódnicę.
- W takim razie... miłego sam na sam.
Zatrzymała się jeszcze w drodze do sypialni i odwróciwszy w jego stronę dodała z nieukrywanym smutkiem.
- Na początku Cichy też tak miał. Parę piwek do lustra bo miał zły dzień.

- Jebać Cichego. - machnął ręką i pociągnął spory łyk. - Od jutra. Muszę zasnąć, nie lubię prochów. Jutro. Śpij Bułka. Czeka nas wyjątkowo parszywy dzień.
- Na kanapie się nie wyśpisz - widział tylko zarys jej sylwetki w ciemnym korytarzu przed drzwiami sypialni. - Ja jestem ci wdzięczna, naprawdę, i nie chcę osądzać. Jesteś dobrym przyjacielem. Najlepszym. Ale jak tylko odzyskam Antka to będę musiała poszukać jakiegoś lokum. Przepraszam cię Patryk, ale nie po to się wyprowadziłam spod dachu jednego alkoholika żeby Antoś się chował przy boku innego. Nie mówię tego ze złośliwości. Ale przede wszystkim jestem matką, muszę mieć na względzie co jest dobre dla mojego dziecka. Chciałabym... namiastkę normalności. Bez widoku walających się pustych butelek albo zarzyganego dywanu. Już tam byłam, Gawron. Wiem jak to wygląda. I nie chcę tego znów przerabiać.

- Potrafisz być naprawdę upierdliwa, wiesz? - mruknął nie odrywając wzroku od butelki. Milczał dłuższą chwilę. - To nie fair, Bułka. Cholernie poniżej pasa.
Staranie zatkał butelkę resztką plastikowego korka.
- W porządku, ale ty zejdziesz z Doroty... Dominiki.

- Zależy ci na niej - stwierdziła. - W to nie mogę się wtrącać. Będę dla niej na tyle miła na ile w ogóle potrafię.

- Chyba tak - przyznał. - Trzymam za słowo. Masz jeszcze te proszki nasenne?

Dała mu jeden. Nie oświeciła go co prawda, że to prochy dla świrów. I żadna Dziara śniła mu się nie będzie. No, co najwyżej różowe słonie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 15-06-2012 o 12:07.
liliel jest offline  
Stary 16-06-2012, 16:34   #117
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Alkohol sprawił to czego pragnął Hirek. Wyłączył myślenie, pamięć i ostatnie próby racjonalnej obrony przed tym światem w który go wysłała maszkara siedząca w Milczanowskim. Pamiętał tylko krótkie błyski z wieczoru i nocy. Rozbitą gębę, jakąś bójkę, kolejne butelki.
Obudził się szarpany przez Zośkę i miał ochotę wyć. Gdzieś na dnie tliła się ciągle nadzieja, że zerwie się rano i obudzi we własnym łóżku. Że zamruga oczami i znowu obudzi Aśkę i Radka w pokoju obok swoimi wrzaskami. Słodki Jezu ile by dał żeby właśnie tak się stało…
Tymczasem próbował się podnieść obolały z twardej ziemi, zwalczyć niemoc, suchość w ustach. Przełknąć jakoś obrzydliwy smak. Skiny? Chcą ich wszystkich pozabijać?
Pierwszą reakcją ku jego zdziwieniu była chęć ucieczki… coś jednak ciągle próbowało trzymać przy życiu, choć przecież tak kusząco było by przestać się starać. Po prostu usiąść i poczekać na to co będzie. Nie chciał żyć w tym świecie, nie miał po co. Nie wiedział jak się stąd wydostać. Kara za grzechy? Okazanie skruchy? Ale tu przecież grzechów nie było… Ojciec Cichego żył, on sam Mamby pewnie na oczy w tym świecie nie widział.
- Już wstaję. – gramolił się, po czym spojrzał na nią. Obudziła go, nie uciekła sama. – Pójdziemy przez ruiny za Przemysłową. Tamtędy spróbujemy.
Teren, który przypominał ten z poprzedniego snu… Łatwo się ukryć, gdy się go zna. To ciało musiało pamiętać, skoro pamiętało jak na imię ma Zośka…

Każdy krok był prawdziwą mordęgą. Kac morderca i obolałe ciało nie sprzyjały szybkim ucieczkom. Ale Hirek nie poddawał się. Człapał, zataczając się, przez ruiny poprzemyslowego kompleksu.

- Kurwa - jęknęła jego towarzyszka pokazując ręką trzech mężczyzn. Zbliżali się z prawej strony, tam gdzie Hirek gorzej widział przez napuchnięte oko.
Ale to co zobaczył przeszyło go dreszczem strachu.
Jeden z łysych skinheadów miał ... łeb świni.
To właśnie on ich zauważył. Wskazał ich ręką i pozostała dwójka przyspieszyła w ich stronę. Byli uzbrojeni w kije do bejsbola i chyba pręt.

- Hhhhiro - język Zośki plątał się strachu. - Rusz się bo nas dopadną. Kuuurrrrwa.

To sen! Głowa świni na ciele tego potwora była dowodem. Tylko co z tego skoro zostało mu w tym śnie pół minuty życia? Nie ucieknie, obity i osłabiony, co do szans z trzema debilami z pałkami nie miał złudzeń. Co potem? Co się stanie?
- Uciekaj. Uciekaj i nie oglądaj się na mnie, słyszysz. - Popchnął ją w kierunku jakiejś rozwalonego betonowego labiryntu. - Już.
Nie chciał grać bohatera. Nie chciał sprawdzać co się stanie jak go dogonią. Zerwał się dobiegu zaraz po niej. Próbował zgubić ich tak by nie gonili go “na wzrok”.
Nic z tego. To byli ćwiczeni bandyci, skuteczni i dokładni. Ruszyli w jego stronę błyskawicznie, tyle dobrego że Zośka znikła wśród gruzowiska i nie gonili za nią. Wkrótce jasnym było że nie ucieknie.
No i co dalej? Co z tym wyśnionym światem? Przecież to nie może być nic innego. Zaśmiał się jak szaleniec, w sumie niewiele mu do tego stanu brakowało. Błyski w oczach znamionowały amok. Zatrzymał się i odwrócił gwałtownie rozkładając ręce i zawył wznosząc głowę do góry.
- No dalej, raso panów! Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków! – zaśmiał się znowu. – No chodź! Ty, świniowaty! Chodź!
Nie panował nad sobą i choć dbał już o niewiele, to instynkt samozachowawczy ciągle nie odpuszczał.
- No chodźcie, poczęstuję was Hivem! – Zadarł rękaw do góry by przekonać ich że rękę ma podziurawioną od wkłuć w żyłę polskim kompotem. Wygląd menela pomagał trochę. Starał się przekonać ich że jest nosicielem. Zaśmiał się znowu histerycznie, zanosząc się kaszlem przy okazji. – No dalej! Skurwiona raso nadludzi!
Złapał kawał blachy i rozorał sobie przedramię. ciepła krew spływała na dłoń, a Hirek zamachnął się i zaczął „chlapać” nią po szarżujących osiłkach.
- Który pierwszy?! Chcecie się dowiedzieć jak się umiera we własnych rzygowinach?

Zośka pobiegła a skini nie gonili jej. Obskoczyli Hirka, jak zdziczałego psa. Spoglądali na jego ranę z mieszaniną odrazy, gniewu, żądzy mordu i strachu.
Ich świniogłowy przywódca wydał jakiś rozkaz i zaczęli krążyć wokół niego. Jeden z pałką, drugi z prętem, a szef bez broni. Starali się ustawiać tak, aby przynajmniej jeden z nich był zawsze za plecami ofary. Za którymś z nerwowych obrotów Hirek zobaczył, że świniogłowiec też się uzbroił. W koktail mołotowa.
- Spalimy cię, ścierwo.
- Chory chuju.
- Pierdolcu.
Krążyli, niczym sępy nad przyszłą ofiarą.

Zatrzymał się zdyszany, odwracał nerwowo w kierunku to jednego to drugiego skina. Wzrok ciągle jednak uciekał w stronę koszmarnej postaci.To był ten sam co ostatnio? Ta sama maszkara ze zbiorowego snu?
Nie miał szans, nie ucieknie. Już osaczyli go ze wszystkich stron, mieli wprawę, odciągali go od zrujnowanej ściany tak by nie mógł stanąć do niej plecami. Wzbierała w nim desperacka wściekłość. Nie musiał już udawać szaleńczych błysków w oczach. Zaśmiał się gardłowo i chrapliwie, jak w amoku. Ręce już przestały się trząść. Umrze tutaj. Wbił wzrok w tego z butelką. Świński łeb przestał przerażać, paraliżować ruchy, teraz działał jak płachta na byka.
Skoczył ku niemu, to tylko kilka kroków, jeden cios pałką powinien przetrzymać, bo przecież któryś z tych skurwieli wykorzysta okazję. Wpadnie na świniowatego, zajętego zapalaniem szmatki w butelce, wytrąci mu ją z ręki. Nie dbał już co się stanie jak ona upadnie im pod nogi i rozpocznie pożogę. Piekielny ogień podobno oczyszcza... może trzeba przez niego przejść. A jak nie, to chociaż zabrać tego skurwiela ze sobą.

Cios w plecy wycisnął z niego krzyk, ale doskoczył, tak jak chciał do świniowatego, zajętego przypalaniem zaimprowizowanego lontu do tego koktajlu Mołotowa.
Nie przewidział tylko jednego. Że ten “nowy Hirek” jest dużo słabszy, niż “stary Hieronim”. Wynędzniałe, skacowane i wygłodzone ciało zareagowało zupełnie inaczej, niż się spodziewał
Cios w plecy zachwiał nim bardziej, niżby chciał.
To pozwoliło przywódcy skinheadów odsunąć się na bok.
Hirek zobaczył jago twarz. Nalaną, czerwoną z wysiłku, z bezwzględnymi oczkami osadzonymi w pyzatych policzkach. Zywkła, ludzka chociaż brzydka twarz osadzona na potężnym, nalanym karku.
Cios prętem pod kolano, zadany z precyzją, obalił go na ziemię.
Zawył!
Upadł trzymając się za nogę.
Cios spadł na jego plecy. Kolejny kopniak, zadany okutym buciorem trafił go w rękę, na której się podpierał. Hirek trafił brodą w beton. Poczuł smak krwi w ustach.
Leżał, a oni zaczęli go metodycznie bić. Kopniaki, ciosy pałki i pręta spadały raz za razem na skulonego, znękanego człowieka.
- Dość!
Szef skinów wydał rozkaz ostrym głosem i ciosy ustały. Ale nie ból.
Odsunęli się na bok.
Gdzieś, z boku, słychać było wycie policyjnych syren.
- Psiarnia - Hirek usłyszał głos któregoś z oprawców. - Musimy spierdalać Olo.
- Wiem.
- Masz fart, skurwysynku. Normalnie byśmy cię zajebali.

Świniowaty zniknął, rozwiał się jak dym pozostawiając go tylko na przeciwko bandyty o kaprawych oczkach.
- I co? - Wychrypiał wypluwając krew i usiłując się podnieść z ziemi. - Ulżyło ci skurwysynu? Poczułeś się lepiej obijając we trójkę bezdomnego. Podbudowałeś swoje ego jebańcu? Polska już jest lepsza przez to?
Zaśmiał się chrapliwie podnosząc się wreszcie na kolana.
Przeżył, choć po cichu liczył że może to już koniec. Że może jak umrze tutaj... Zostanie tu już do końca.
- No? Nadczłowieku? Będziesz miał na tyle jaj czy uciekasz - Nie zwracał uwagi na pozostałych dwóch. Sam też nie będzie uciekał. Policja? Niech będzie, nie miał dokąd już iść. I... nie chciał.

Przywódca skinheadów ruszył w stronę pobitego Hirka. Jedno napuchnięte oko i drugie, zalewane prze krew znów go zawiodło. Nie zauważył, jak bandzior skrócił dystans. Poczuł to jednak bardzo wyraźnie, jako nową falę bólu.
Zbir wyjął chyba nóż i wepchnął go Hirkowi w brzuch.
Bulka zgiął się w pół, odruchowo łapiąc za brzuch i czując ciepłą krew lejącą przez palce,
- Jebany cwel - usłyszał jak przez mgłę warkot wściekłego skina i poczuł ponowny cios ostrza nożem, tym razem w bok.

Kolejnego już nie poczuł. Zapadł w ciemną, lepką czerń.
 
Harard jest offline  
Stary 18-06-2012, 12:38   #118
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Pościel była sztywna, chłodna w dotyku. Mocno, bardzo mocno nakrochmalona – matka wlewała go zawsze dużo więcej, niż podawano na opakowaniu. Pościel po wyschnięciu była tak sztywna, że z trudem dawała się rozciągnąć –trzeba było ją trzymać i naciągać naprawdę mocno.

- Zeniu – śmiał się tata chwytając rogi - to nie zadanie dla mężczyzny, kobiety powinny rozciągać pościel.
Mała Basia wdrapywała się do prześcieradła, które trzymali rodzice- Bujaj! Bujaj! – wołała. – uciekaj – śmiali się – wszystko wybrudzisz. Ale potem prześcieradło unosiło się do góry, Basia piszczała z radości, świat kołysał się, wirował…
… jak teraz. Basia zacisnęła powieki, ale kołysanie nie ustawało. Odetchnęła kilka razy głęboko, zacisnęła dłoń na rogu kołdry. Powoli świat wokół niej uspokajał się.

W pokoju panował półmrok, przez okno wpadało światło ulicznych lamp, czasem o szybę zahaczały reflektory przejeżdżającego samochodu. Cienie rozkładały się po pokoju, chowały po katach. Ciało dziewczyny domagało się odpoczynku, ale kiedy tylko zamykała oczy wydawało jej się, że ktoś jest w pokoju, ale kiedy je otwierała widziała tylko doskonale sobie znane meble i ściany. Ta „zabawa” w chowanego była męcząca, ale Basia nie mogła odpuścić - pamiętała zdjęcia, wiedziała, że ktoś już raz był w jej pokoju. I nagle…

Na jednej ze ścian, tuż koło drzwi pojawiły się dwa dziwne cienie, wyraźnie układając się w dwie postaci. Przypomniały dwie istoty, które zamiast twarzy miały jedynie czaszki, ubrane były w czarne szaty i składały ze sobą ręce tak, jakby przybijały „piątkę” po młodzieżowemu. Śmierć – skojarzenie rozświetliło jej mózg. Dwie śmierci. Dwóch wysłanników śmierci. Gratulowali sobie, gratulowali dobrze wypełnionego zadania. Ale o kogo chodziło? Czarek i Andrzej… czy może.. Hirek i Wanda? Zamarła przerażona w łóżku wstrzymując oddech. Bała się, że najdrobniejszy gest czy hałas zwróci na nią uwagę tych stworów.

„Nie – przekonywała samą siebie – nie, to nie jest realne.. gdyby Hirek. Wanda.. było by ich czworo , prawda? W przedziwny sposób ta myśl uspokoiła ją. Tak, to logiczne, było by ich czworo. Te stwory świętowały śmierć Andrzeja i Czarka. Ale z pozostałymi wszystko ok.

- Poprzez krew i cierpienie przerwiesz łańcuch – wyraźnie usłyszała szept za swoją głową, ale nie starczyło jej odwagi, by się odwrócić.
Jaki łańcuch? Łańcuch śmierci? Musi cierpieć, czy zadawać innym cierpienie, żeby to wszystko się skończyło?

- Znajdziesz nóż jego w rzeczach – szeptał ów głos. – Rozpoznasz go bez trudu. A jak znajdziesz owo ostrze użyj go przeciwko temu, kto chciał twej śmierci. Zabij, a wyzwolisz się z kręgu kłamstw. Nie wahaj się. Oni się nie zawahają.

A więc to ona ma zabić. Ale kogo? Kto chciał jej śmierci? Wiedziała już, że to nie chodzi o ojczyma, gdyby chciał ją zabić nie szedł by wzywać karetki, wtedy, jak spanikowała, wystarczyło by, żeby przycisnął jej poduszkę do twarzy.. Wszyscy wiedzieli, że ma ataki duszności.. Ale on był wtedy przerażony, chciał jej pomóc, a nie skrzywdzić..
Mężczyzna z pociągu? Ten sam co potem w bramie, czy inny , nie wiedziała, myśli rwały się, mózg nie chciał współpracować.. Gdzie ma szukać noża? Nóż był najważniejszy. Gdzie ma go szukać??

Cienie na ścianie poruszyły się. Zafalowały i znikły, a ona leżała przerażona w swoim łóżku niezdolna do szybkiego wstania.
- Poczekaj – wykrztusiła – Poczekaj, powiedz…
Zmusiła ciało do wysiłku – ściana nad jej głową była pusta, nie wiedziała, kto był autorem słów, które usłyszała.

W pokoju panował półmrok, przez okno wpadało światło ulicznych lamp, czasem o szybę zahaczały reflektory przejeżdżającego samochodu.. Nóż. Musi znaleźć nóż. Nie bała się już. Ciało dziewczyny domagało się odpoczynku, ale umysł pracował na najwyższych obrotach. Nóż to wszystko przerwie.

Wspólny sen - nie sen, który nie miała prawa, nie powinien się zdarzyć. Przekonanie, że to czego doświadczyli było realne, że ktoś naprawdę wywiózł ich tam przebranych w koszule, a potem ściany zarosły żywą tkanką, walczyło z drugim „to nie miało się prawa wydarzyć”. Cały świat przekonań dziewczyny, pryncypia na których opierała swoje funkcjonowanie, legły w gruzach. Czuła się tak, jakby grawitacja przestała nagle działać, a nikt poza kilkoma osobami tego nie spostrzegł. Nie była w stanie odróżnić prawdy od ułudy. Co gorsza – inni tez nie potrafili. Prosta – jakże kusząca na ten moment – koncepcja zaburzenia umysłowego niczego nie tłumaczyła. Baśce było łatwiej wierzyć w to, że ma schizofrenię lub nowotwór mózgu, niż w to, że ktoś ich porwał, albo zalał szybę krwią w taki sposób, ze tylko ona i Artur to widzieli.

Artur! Czy on jest realny, czy też jest projekcją jej podświadomości? A może po prostu maiła wypadek, wtedy, jak wracała od ciotki z Krakowa, i pozostałe wydarzenia dzieją się tylko w jej głowie? A ona leży w śpiączce w jakimś szpitalu?

Ale co zrobić, żeby sie obudzić? Może.. może powinna TU umrzeć? I ten nóż jest przeznaczony dla niej? I obudzi się w realnym świecie? Może śmierć TUTAJ jest bramą do jej życia, do jej prawdziwego życia? Ale skąd będzie wiedziała, gdzie jest?

Myśli kłębiły się w jej głowie jak stado nietoperzy, które nagle utraciły zdolność echolokacji, rozbijały się po wnętrzu jej czaszki, jak po jaskini, wpadały na siebie, obijały się o ściany niezdolne do zatrzymania się, przerażone i oślepłe. Piski panikujący zwierząt i miękki plask ich spadających i rozbijanych ciał, wypełniał jej czaszkę.

- Dość! – powiedziała głośno – Dość! Odejdźcie! – nie wiedziała, do kogo się zwraca, ale była przekonana, że dłużej nie wytrzyma takiego natłoku myśli. Ze rozsadzą jej czaszkę od wnętrza. Zacisnęła dłoń mocno, najmocniej jak potrafiła. Paznokcie wbiły się w skórę, i przecięły ja, tworząc płytka rankę. Zabolało. Myśli – nietoperze zwolniły swój szaleńczy pęd, zbladły, przycichły. Poczucie ulgi było wręcz namacalne. Basia przesunęła placem po zadrapaniu wewnątrz dłoni, najpierw lekko, potem nieco mocniej, rozpychając rankę ostrym kantem paznokcia. Ból odpędzał mysli. Niósł obietnice spokoju i odpoczynku. „Wszystko będzie dobrze” zdawał się mówić „Ochronię cię, odetnę od tego, co ciebie przerasta”.

Nóż. Wszystko nagle wydało się dziecinnie proste…

Wysunęła nogi spod kołdry i dotknęła zimnej podłogi. Wstała szybko, gwałtownie. Ciało zaprotestowało, ale Basia uśmiechnęła się tylko, spokojnym, ciepłym uśmiechem. Ból był dobry. Wypędzał nietoperze. I dawał obietnice powrotu. Jeśli się tylko nie zawaha…

Weszła do kuchni, zaczęła przeglądać szafki, nie chciała zapałać światła. Jedna szuflada, druga… sztućce brzęczały. Trzask przekręcanego kontaktu, potem fala światła z żarówki pod sufitem…

- Nie możesz spać? Boli cie coś? – ciepły głos matki dotknął dziewczyny – Chcesz coś zjeść? Może zrobię ci herbaty?
- Nie.. nie .. chciałam tylko...
– uświadomiła sobie, co chciała i zadrżała – Tak, napije się herbaty. Dziękuje mamo.

Kobieta uśmiechnęła się i zaczęła krzątać przy kuchence. Świadomość, ze może coś zrobić dla córki, pomóc dawała jej poczucie spokoju. Postawiła herbatę na blacie przed dziewczyną.
- Mamo – słowo wypełniło ciasną przestrzeń kuchni. – Czy ja czegoś nie wiem o śmierci taty?
Pani Zenobia odwróciła się, otoczyła ramiona siedzącej dziewczyny.
- Wszystko wiesz, kochanie – powiedziała – Był na zakładzie, ktoś nie zaciągnął hamulca, autobus stoczył się z podjazdu i przycisnął go do ściany. Tata umarł od razu, zderzak zmiażdżył mu czaszkę. Nawet się pewnie nie zorientował.. czemu teraz o to pytasz? To przez ten twój wypadek? Czasem, kiedy sami otrzemy się o coś ostatecznego, to przychodzą różne takie myśli. Wiesz, ze ciebie kochał najbardziej? „Moja mała księżniczka" tak mówił… cieszył się jak wariat, jak się urodziłaś. Pięknie wyglądałam w ciąży, jakby mi z pięć lat ubyło, wiadomo przecież, że jak się dziewczynkę nosi, to urodę matce odbiera, a tu proszę…

Basia poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Przepraszam, mamo.
- Za co, kochanie?
- Byłam niemiła dla wujka i w ogóle.. przepraszam.
- Wszystko będzie dobrze, Basiu
– matka przytuliła dziewczynę – Wszystko będzie dobrze.

Baśka płakała. Płakała tak długo, aż poczuła, że nie ma już w sobie łez. Tylko zmęczenie. Nietoperze spały spokojnie zwisając łebkami w dół, przyczepione bezpiecznie do neuronów w jej mózgu.
Pani Zenobia puściła córkę, podniosła się i wyciągnęła z wysokiej półki listek różowych tabletek.
- Weź – powiedziała wyciskając pastylkę obok płytkiej ranki we wnętrzu dłoni dziewczyny – Pomoże ci zasnąć.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 19-06-2012 o 10:56. Powód: literówki
kanna jest offline  
Stary 18-06-2012, 19:38   #119
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Spotkanie okazało się nie być tak pomocne, jakby tego chciał. Nie uzyskali właściwie żadnych odpowiedzi, tylko więcej pytań i danych, ale to zawsze coś. Tak naprawdę, to właśnie od jutrzejszego spotkania z "egzorcystą" oczekiwał czegoś konkretnego. Bo obecnie największym ich problemem była nieznajomość sił z którymi mieli do czynienia. Nie wiedzieli, do czego są zdolni, chociaż zakładali, że do wszystkiego, nie wiedzieli, jaki może być ich cel i dlaczego wybrali akurat ich. Nie mogli nawet określić, czy te tajemnicze siły mają ambicje i cele w ludzkim pojęciu tych słów. W końcu samo ich pochodzenie nie miało najpewniej wiele wspólnego ze światem ludzi, możliwe więc, że sam ich tok rozumowania był nie do ogarnięcia przez przeciętnego człowieka. To tak, jakby człowiek próbował odgadnąć, dlaczego Bóg stworzył Świat- można stawiać wiele hipotez, ale tak naprawdę jak sposób myślenia istoty wszechmocnej i wszechwiedzącej, zdolnej stworzyć i zmieść w pył TO WSZYSTKO jedną myślą, może zostać odgadnięty przez jedno z jego dzieł? I to tak wadliwe, omylne i kruche jak człowiek...
Jaka była więc szansa, że ten cały Karol będzie wiedział coś więcej, że będzie w stanie coś zaradzić? Cóż, skoro ojciec Koliński zdecydował się skierować Grześka właśnie do niego, może nie byli jedynymi, którym przydarzyły się takie rzeczy? Może podobne przypadki badane były przez duchownych, przez egzorcystów, i zdołali oni znaleźć sposób żeby sobie z tym radzić, choćby po części?
Na samo wspomnienie księdza Jana Wichrowicz skrzywił się. Już przy pierwszej wizycie na plebanii czuł się nieco nieswojo, ale ta cała prezencja Kolińskiego, to co i jak mówił, i jeszcze ta złowroga aura... Wystraszył Grześka do tego stopnia, że ten chwilami zaczynał się zastanawiać, czy faktycznie jest on tak bezradny w tej sytuacji, za jakiego chce uchodzić.

Gdy zorientował się, że latarnie wzdłuż całej ulicy nie palą się, a chodnik tylko gdzieniegdzie rozjaśniało światło padające z okien nielicznych mieszkań, przypomniał sobie, co mówiła Bułka. "Uciekać i szukać miejsca pozbawionego światła". Ciemność zawsze kojarzyła się ludziom z niebezpieczeństwem, ze złymi mocami. Skoro tak, to czemu ma ona zbawić ich przed tym, co ich goni? Jeśli zapewni im bezpieczeństwo, to czy nie oznacza, że to oni są tymi złymi? Może faktycznie mają coś na sumieniach... Tylko w jaki sposób mogli nabroić i nie mieć tego świadomości? Zrobili coś, co z ich perspektywy było dobre, konieczne, uzasadnione w jakikolwiek sposób, ale w gruncie rzeczy- nie, raczej dla ich prześladowców- było to grzechem na tyle ciężkim, że zasłużyli na męki i okrutną śmierć. Jakie to grzechy? Tu, w ramach odpowiedzi, Grzesiek z bezsilnym uśmieszkiem na twarzy wyszeptał cicho: Jak człowiek może pojąć logikę Boga?
Nieważne, jak bardzo by się starał, nie zrozumie, dlaczego. Nie teraz, nie sam.

- Filozof?
- zagadał mężczyzna siedzący przed nim w trzęsącym, zatrważająco nieszczelnym autobusie.
- Słucham?
Nieznajomy usiadł na fotelu bokiem i odwrócił się do Wichrowicza przodem. Widać było, że ma nadzieję na dłuższą rozmowę.
- Jest pan filozofem?- Mina muzyka nadal wyrażała skrajne niezrozumienie, mężczyzna dodał więc, już z mniejszym entuzjazmem.- Słyszałem, co pan mówił. O Bogu, jak człowiek może zrozumieć jego yyy, logikę.
- Nie, nie jestem filozofem. Tak tylko, myślę sobie...
- Ja wiem, też czasem myślę tak, o niczym, i o wszystkim. Ale wie pan co teraz myślę? Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, no nie? I myślę, że skoro jest taki sam, jak on, to może zrozumieć, jak Bóg myśli. Jego logikę, znaczy się.

Przez moment Grzesiek chciał to przemilczeć, przytaknął nawet "rozmówcy" na odczepnego i odwrócił głowę w stronę szyby, poczuł jednak, że mężczyzna wciąż na niego patrzy, jakby czekając na odpowiedź. Uznał, że krótka pogawędka mu nie zaszkodzi.
- Jeśli Bóg byłby tak dokładny i stworzył nas swoimi dokładnymi kopiami, to, tak jak on, potrafilibyśmy tworzyć całe światy w mgnieniu oka.
- Raczej w siedem dni
- poprawił mężczyzna, kiwając jednak głową z uznaniem.- Ale rozumiem, do czego pan zmierza. No tak, musimy być trochę słabsi od niego.
- Sześć dni, skoro już musimy być tak dokładni. Siódmego odpoczywał. Ale nie w tym rzecz. Przecież to tylko symbolika.
- Wyraz twarzy nieznajomego jednoznacznie wskazywał, że nie do końca zgadza się on z ostatnim stwierdzeniem.- Przecież nie było tam nikogo, kto mógłby spisać, ile dni zajęło Bogu tworzenie ziemi i całej reszty. To autor biblii tak sobie ustalił, czy tam jakiś współtwórca religii chrześcijańskiej, który...
- Był przecież Bóg
- uśmiechnął się, wręcz kpiąco, pasażer. - Bóg to wszystko spisał, żeby ludzie, których później stworzył, wiedzieli.

Jego tok rozumowania był zatrważająco prosty i naiwny. I pewnie dlatego Grzesiek nie wziął go nawet pod uwagę. Ale przecież to mogła być prawda. Jeśli ktoś wierzy w Boga wszechmogącego, a Grzesiek wierzył, to dlaczego miałby nie wierzyć, że to on jest bezpośrednim autorem Biblii? A przynajmniej, jej pierwszych rozdziałów, spisywaniem reszty zajęli się wybrani przez niego i namaszczeni Duchem Świętym ludzie. To takie proste, dlaczego miałby nie zająć się tym sam? To by jednak oznaczało, że naprawdę aż sześć dni zajęło mu stworzenie Świata. Dlaczego tak długo, skoro jest wszechmogący i wszechwiedzący? Czyżby nie był aż tak niewyobrażalnie oddalony od człowieka? Czyżby jego moc również podlegała, niewielkim ale jednak, ograniczeniom?

- Widzę, że dałem panu do myślenia, co?- Mężczyzna wstał, autobus zatrzymał się.- Niech pan tylko nie zarwie nocki przez te filozoficzne rozmyślania- rzucił jeszcze wychodząc w mrok ulicy.

Czy wszystko musi mieć zawsze jakieś zawiłe rozwiązanie? Jeśli nie, to czemu właśnie takiego zawsze szukamy, czemu nie możemy uznać wyższości tego prostego, może i naiwnego, ale jednak sensownego rozwiązania? Przecież i tak nigdy nie dojdę prawdy, pomyślał gorzko. Wielu przede mną próbowało i wielu po mnie spróbuje. I to wszystko z góry skazane na niepowodzenie.

Wichrowicz wysiadł na następnym przystanku i niecałe pięć minut później zamykał już drzwi mieszkania na cztery spusty, co zrobił tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia. Zdawał sobie sprawę, że jeśli to COŚ przyjdzie po niego, zamki w drzwiach go nie ochronią, a nie najlepszy nastrój tylko wzmacniał tego typu negatywne myślenie.

Wieczorna cisza, tak teraz kojąca i błaha, została zakłócona przez dźwięk dzwoniącego aparatu telefonicznego. Grzesiek nie wahał się, może to kolejne ostrzeżenie od Andrzeja, albo Czarka, albo kogoś innego? Wtem przypomniał sobie niedzielną rozmowę nader dokładnie. Czubek, młody czubek, albo coś używające jego głosu, kazał mu uciekać do światła i unikać cieni... Przecież to było przeciwieństwo tego, co mówiła Tereska... Co to miało znaczyć? Czyżby ta rzekoma pomoc miała ich w rzeczywistości zaprowadzić w paszczę bestii? Ale jeśli tak, to tylko jedno źródło kłamało. Ale jak ustalić, które? Może ten telefon, może właśnie teraz... Chwycił za słuchawkę i momentalnie przyłożył ją do ucha, czekając w napięciu.

- Cześć. To ja– oznajmiła Gosia.
- Cześć- odpowiedział krótko muzyk, czując, że uchodzi z niego powietrze. Przez moment jakby się uspokoił, ciepły płomień rozgrzał go od środka.
- Słuchaj, Grzesiu – ton głosu jego dziewczyny nie pozostawał wątpliwości, co do jej stanu ducha. – Strasznie za tobą tęsknię. Czy mógłbyś przyjechać do mnie jutro? Potrzebuję cię.
- Gosiaczku, coś się stało? Jak Twój ojciec, wszystko dobrze?
- Nie chciał zaczynać od odmowy, chociaż wiedział, że nie może pojechać. Musi walczyć o życie, życie które miał nadzieję szczęśliwie spędzić u boku tej kobiety.
- Lepiej. Nadal nieprzytomny, ale rokowania lekarzy się poprawiły. Ale strasznie za tobą tęsknię. I potrzebuję oprzeć się na czyimś ramieniu.
- Chciałbym, bardzo chciałbym, ale...
- Krótka pauza, musiał szybko zdecydować, co może jej powiedzieć.- To nie jest dobry moment, nie mogę wyjechać. Znajomi mają problemy, jednej zaginęło dziecko, innego bez dowodów oskarżono i zamknięto na 48, niełatwo dochodzi po tym wszystkim do siebie...Muszę pomóc im przetrzymać najgorszy okres. Przykro mi, że wszystko się tak na siebie nałożyło. Chciałbym być przy tobie, uwierz mi, ale nie mogę od tak porzucić tego, co się tutaj dzieje w tym momencie. Myślę, że w sobotę będę mógł przyjechać. Może wcześniej, ale nie chcę niczego obiecywać, wiesz, jak to jest... Biednemu zawsze wiatr w oczy...
Cisza przeciągała się nieznośnie.
- Znajomi? - powiedziała krótko, wyraźnie zawiedzionym tonem.
Nie ukrywała rozczarowania w glosie.
- Może przynajmniej wpadnij na jeden dzień. Tylko jeden dzień. Proszę.
- Nie mogę, naprawdę. Nie teraz. Może... w środę, ale nie wcześniej. Wybacz mi. Wszystko Ci wyjaśnię jak się spotkamy. Zgoda?
- Zgoda
- powiedziała to jednak tonem, który nie wróżył nic dobrego.

Napięcie, mimo odległości kilkuset kilometrów, było namacalne. Małgorzata zaczęła z grubej rury i przez odmowę Grześka dalsza rozmowa była wręcz wymuszona. Oboje męczyli się teraz swoją obecnością, dystans duchowy zdawał się zbliżać do tego fizycznego, skończyli więc szybko pogaduszki. Z resztą, oboje mieli problem z wykrzesaniem z siebie czegoś sensownego. Takie momenty miewają ludzie, którzy nagle, po cichu odwracają się od siebie, zorientowawszy się o tym dopiero, kiedy jest już za późno. Wichrowicz nie chciał, żeby tak to się skończyło, zdecydował więc, że jeśli przeżyje do środy wieczór, pojedzie od Gosi, a w piątek wróci na badania. Swój niepewny stan zdrowia będzie mógł podać jako prawdziwy powód dla którego nie mógł jechać już jutro. Nie lubił jej okłamywać, ale w prawdę nigdy by nie uwierzyła.

Dopadł go okropny nastrój, jeszcze bardziej depresyjny niż kiedykolwiek w okresie tych całych nawiedzeń. Teraz, poza duchami, Voivorodiną i dwoma wyrokami śmierci, dodatkowo przechodzili z Gosią kryzys, który mógł poważnie zaburzyć ich relacje. Próbował myśleć racjonalni lecz nie przyniosło to żadnych konkretnych rozwiązań, dlaczego więc teraz, przytłoczony beznadzieją, nie ma spróbować innej metody? Otworzył lodówkę i rozejrzał się. Pustka, jaką tam zastał nieco go zaskoczyła, ale tylko początkowo. Zazwyczaj to Gosia robiła zakupy, on tylko gotował, nic więc dziwnego, że odkąd wyjechała zapomniał uzupełnić zapasów. Ale było to, co najważniejsze- dwa pęta kiełbasy, końcówka ogórków kiszonych i chleb (nie dosyć, że stary, to jeszcze gospodarz jak zwykle zapomniał, żeby nie kłaść go do lodówki, przez co był twardy, zimny i ogólnie na granicy zjadalności). Oraz, oczywiście, pół litra bimbru od znajomego, trzymane bez skrępowania na półeczce drzwiczek lodówki.
Tak, metoda Gawrona może podziałać, pomyślał z ironicznym uśmieszkiem patrząc na zebrane zapasy. Tylko przez chwilę wahał się, czy powinien pić przed jutrzejszym spotkaniem z egzorcystą. Ufał, że, jak to zwykle bywało, odpuści w odpowiednim momencie. I odpuścił. Gdy opróżnił ćwierć butelki, zaczął się zastanawiać, czy ksiądz, jeśli zorientuje się, że jest na kacu, uwierzy w jego opowieści i nie uzna ich za majaczenie młodego menela. W butelce zostało mniej niż połowa, gdy doszedł do wniosku, że tak, i że bezpieczniej będzie przestać i iść spać. Szum w głowie i chyboczące się ściany oznaczały, że Grzesiek nie docenił gorzałki. Nie śmierdziała za bardzo, a i gładko wchodziła, ale jak się okazało, koniec końców waliła mocniej niż czysta. Zbyszek się postarał, trzeba mu to przyznać. Na szczęście, myśl, aby chwycić za słuchawkę i mu to oznajmić na bieżąco po spożyciu, została zagłuszona przez resztki świadomości i rozsądku, które szybko pokierowały go do łóżka. Ledwie zdołał ustawić budzik na ósmą, zdjąć ubranie i przykryć się kołdrą nim zmorzył go błogi, pijacki sen.

Szedł pustą, szeroką ulicą w kierunku zachodzącego słońca. Wołał kogoś, ale nie słyszał własnych słów. Przyglądał się pustym wystawom sklepowym, podchodził do okien i zaglądał do środka. Szarpał klamki, coraz bardziej nerwowy, szukając kogoś. Kogokolwiek. Szukał kogokolwiek, przytłoczony ogromem przestrzeni pustego Miasta, znanego i jednocześnie obcego. Wszedł w jeną z mniejszych uliczek, lecz po chwili wyszedł na plac Bora Komorowskiego. Mgła osiadała na bruku delikatna, łagodna, niewinna. Wbiegł w nią, starając się dotrzeć na przeciwległy koniec placu. Zrobiło się ciemno, mgła unosiła się już tylko na wysokości kostek, była jednak na tyle gęsta, że tylko gdzieniegdzie trawa wystawała ponad nią. Maszerował boso w kierunku opustoszałych bloków z wielkiej płyty, z których dobiegał go przeraźliwy kobiecy krzyk. Momentalnie zerwał się porywisty wiatr, który o mały włos nie wytrącił go z równowagi. Przymknął oczy, lecz gdy wiatr ustał, nie mógł ich otworzyć. Sklejone ropą powieki pozostawiały mu tylko wąską szparkę, przez którą obserwował szybko zbliżające się budynki. Gosia stała niecierpliwie opierając się o najbliższą ścianę. Podbiegł do niej uśmiechnięty, lecz widząc jej smutną minę, momentalnie spochmurniał.

- Co się stało, kochanie?
- Ty już mnie nie kochasz!
- wrzasnęła upiornie gardłowym głosem, twarz wyciągnęła jej się nienaturalnie.
- Ale co ty mówisz, przecież Cię kocham- uznał to za argument ostateczny.
- Tak? To skąd ta krew?!- krzyknęła, tym razem bliższa histerii, pokazując palcem na niego.
Spojrzał w dół, na zakrwawione po same łokcie ręce, potem w bok, na wiszące na ścianie budynku lustro, wyjęte żywcem z ich przedpokoju. Jego twarz była cała we krwi, tak jak i włosy. Aż ciężko mu było znaleźć podobieństwo do samego siebie.
- Ale to nie ja!- zaprotestował, przenosząc z powrotem wzrok na Gosię. Na środku koszulki miała okrągłą czerwoną plamę, a krew zdawała się ciągle wypływać z zakrytej rany, znacząc materiał dodatkowymi brunatnymi strużkami.
- To nie ja! - powtórzył, rozkładając bezradnie ręce. Dziewczyna odwróciła się od niego i zaczęła iść w kierunku pól zasianych wysokim, czarnym zbożem. Bezskutecznie próbował ją dogonić, z każdym swoim krokiem była coraz dalej. Gdy zniknęła mu z oczu, za horyzontem zachodzącego słońca, zatrzymał się bezradnie i usiadł na krześle. Zrezygnowany odchylił głowę do tyłu i wzniósł oczy do nieba.
- Śmiało, dawaj.

Otworzył niemrawo oczy, klepnął brzęczący budzik. Minęła chwila nim pląsające po tarczy liczby uspokoiły się i był w stanie zogniskować wzrok na zdecydowanie zbyt cienkich wskazówkach. Było po siódmej. Widocznie musiał wczoraj nieco zbyt mocno przekręcić pokrętełko. Dobrze, że w ogóle dał radę ustawić zegarek, czół się taki ciężki, że pewnie mógłby spać i do dwunastej. Zwlókł się z łóżka i poczłapał do kuchni. Ubrania porozrzucał tylko w pokoju, w kuchni zaś stała (zakręcona na szczęście) butelka, pełna w jednej trzeciej, pusty słoik po ogórkach (początkowo musiał czymś zapijać) i notes z numerami telefonów. Wszystko miało sens i komponowało się z jego wspomnieniami w spójną całość, było więc względnie dobrze. Chwycił szklankę i nalał resztkę przygotowanej wody, która leżała w czajniku od wczoraj, potem poprawił kranówą (raz kozie śmierć). Pragnienie chwilowo ustało. Z resztą, nie suszyło go tak bardzo, gorszy był ból głowy. Mieli w szafce specjalne miejsce na środki przeciwbólowe, więc Grzesiek nie patrzył nawet na nazwę nadrukowaną na pudełku, po prostu wyciągnął listek tabletek i wycisnął dwie, połykając i popijając niezwłocznie kolejną dawką swojskiej "ściekówki". Ponoć woda w ubikacji stanowi obieg zamknięty z wodą w kranie w kuchni, tylko są zastosowane specjalne filtry, żeby nie byłą brązowa i nie śmierdziała gównem. Takie historyjki opowiadali sobie za młodu z Gawronem, Bułkiem, Czubkiem i Lwem. Dziewczyny oczywiście krzywiły się na wspomnienie o takich teoriach, ale oni mieli ubaw. Ubaw po pachy.

Następny punkt programu- zimny prysznic. Trochę to trwało, ale kiedy już wyszedł z łazienki, był niespodziewanie rześki. Gdyby nie ból głowy, powiedziałby, że czuje się dobrze. Zjadł i posiedział przy wyciszonym telewizorze, zerkając co jakiś czas na głośno tykający zegarek. Była za dwie dziewiąta. Głowa co prawda nadal go ćmiła, jednak czekanie z telefonem, dopóki nie poczuje się już całkowicie dobrze nie miało sensu. To była jego szansa. Podszedł do aparatu w przedpokoju, trzymając w lekko drżących dłoniach kartkę z numerem ojca Karola. Denerwował się, dużo oczekiwał po tej rozmowie i jej konsekwencjach, chociaż nie potrafił określić, czego dokładnie. Pomocy, jakiejkolwiek. Tak, to powinno wystarczyć. Zdjął słuchawkę z widełek i powoli zaczął wykręcać numer.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 19-06-2012 o 08:52.
Baczy jest offline  
Stary 19-06-2012, 16:57   #120
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy zimne dłonie znikły z jej barków Wanda osunęła się na ziemie tak jakby jej wola zupełnie nie istniała a w pionie utrzymywały ją tylko te odrażające dłonie i wola tej obcej istoty. Tak właśnie musiało się stać, bo podczas objawienia się tej nieludzkiej obecności dziewczyna nawet nie jęknęła i nie próbowała się wyrywać jakby jej ciało i umysł zostały powstrzymane przed ucieczką przez tego, który do niej przemawiał. Jej lub jego słowa były dla niej jasne i zrozumiałe i wryły się w jej pamięć, chociaż reszta zdarzeń tego wieczoru pozostała w jej głowie jako mgliste wspomnienie strachu, tak ogromnego, który odczuwa się aż w kościach i na języku. Kwaśny smak wywołujący mdłości i przyprawiający ciało o drżenie a serce o szybsze bicie. Co zaś czynił z rozumem? Zapewne miało to się okazać dużo później. Tak, gdyż umysł miał swój sposób obrony w takich przypadkach. Kiedy wola tej zimnorękiej istoty przestała wpływać na Wandę rozum dziewczyny zrejterował i uciekł pozostawiając ciało same sobie.

Kiedy rozum śpi budzą się demony, tylko, że Wandzia ten rozdział miała już za sobą, bo jak inaczej można było określić stwora, który zjawił się niespodziewanie w jej domu i powiedział te wszystkie okropne rzeczy? Jedyne, co pozostało teraz Jaworskiej to odwołanie się do instynktownych, odruchowych działań, które mogły mieć jakiś sens lub być go zupełnie pozbawione. Wanda nie pamiętała nic z tych chwil, nie potrafiłaby powiedzieć czy wydawała jakiejkolwiek dźwięki i co dokładnie robiła. Oczywiście tak było lepiej. Żaden człowiek, który patrzyłby na ten obraz także nie wiedziałby, co się tam działo, bo wąskie światło latarki upuszczonej przez matkę Wandy nie dawało dostatecznie dużo światła. Słyszałby za to wydawane przez dziewczynę odgłosy, chociaż niekoniecznie wziąłby je za takie, które wydobywały się z ludzkich ust. Prawdopodobnie stawiałby raczej na jakieś zwierzęta, może koty, lisy, sowy albo te bardzo egzotyczne znane tylko nielicznym zoologom. Oczywiście ktoś musiałby mieć wiedzę na ten temat.

Natomiast stwór, który był sprawcą stanu Wandy prawdopodobnie bez trudu mógłby obserwować zmagania dziewczyny. Jemu brak świata zdawał się nie przeszkadzać więc gdyby nadal przebywał w mieszkaniu przy ulicy Szczanieckiej widziałby jak Jaworska toczyła nierówny bój z własnymi lękami. Jak zaplatała ręce wokół ciała by za chwilę przenieść je wyżej i zasłonić głowę. Jak zwijała się w pozycji płodowej a po chwili prostowała się w dziwacznym przyklęku i opierała się plecami o ścianę próbując szukać pocieszania w styczności z przedmiotem nieożywionym. Jak starała się uciec z tego miejsca pełznąc w kierunku korytarza aby za moment pogubić się w przestrzeni i wrócić w dokładnie to samo miejsce z którego zaczynała swoją wędrówkę. Matka Wandy potrzebowała pomocy, ale dziewczyna całkowicie zatraciła się w nonsensownych próbach odnalezienia samej siebie a nie było obok niej nikogo, kto mógłby jej przypomnieć o leżącej gdzieś tam pośród ciemności matce. W końcu jednak stało się to, co się musiało stać, czyli Wanda sama po omacku natrafiła na ciało Lidii. Dziewczyna aż zaskowytała z przerażenia nie pojmując w pierwszej chwili, czego dotknęły jej dłonie, ale litościwy rozum zdecydował się właśnie o sobie przypomnieć i próbował przebić się poprzez strach i pierwotne instynkty, aby ponownie przejąć dowodzenie w głowie Jaworskiej. Po ciągnącej się długo chwili umysł zapanował wreszcie nad trzęsącą się dziewczyną i zaczął podrzucać własne rozwiązania tej sytuacji. Wanda złapała leżącą niedaleko Lidii latarkę, ale zanim zajęła się matką omiotła jeszcze snopem światła miejsce gdzie stał potwór. Starała się przy tym nie popełnić błędu matki i nie świeciła tam gdzie mogłaby dostrzec twarz stwora. Skierowała światło w miejsce gdzie powinny być nogi obcego stwierdzając, że stopy demona to było wszystko, co mogłaby znieść w tym momencie. Upewniwszy się, że miejsce było puste Wanda przypadła do matki i zabrała się za sprawdzanie stanu kobiety. Skupienie się na jednej konkretnej czynności pomagało odsunięcie od siebie innych myśli. Naprawdę pomagało.

Wandzia waliła pięścią w drzwi państwa Starzyńskich. Oboje byli już starsi wiekiem i mieszkali sami, bo ich dzieci założyły swoje własne rodziny. Dziewczyna wybrała ich drzwi gdyż zawsze byli bardzo porządni względem niej, a oprócz tego posiadali ciekawską naturę starszych osób, którzy interesowali się wszystkim, co się wokół nich działo i nigdy nie odpuszczali wtrącenia się w różne rzeczy, które działy się w ich bliskim sąsiedztwie. I tym razem Wanda się na nich nie zawiodła, bo po chwili drzwi uchylono i przez utworzoną szparę wyjrzał nieco wystraszony pan Starzyński. Wandzia nie zwlekała wyrzucając z siebie słowa o tym jak wysiadło u nich światło i telefon a matka upadła i była cały czas nieprzytomna i mimo wszelkich prób Wandzi nie odzyskała przytomności.

- Ułożyłam ją w pozycji bezpiecznej i przyszłam tutaj – płakała Jaworska – nie wiem, co dalej, nie wiem, co robić dalej – powtarzała jak katarynka.

Później wszystko potoczyło się szybko gdzieś poza Wandą. Pani Starzyńska wciągnęła dziewczynę do swojej kuchni i usadziła przy stole rozświetlonym ciepłym blaskiem świec a pan Starzyński poszedł po pomoc. Wanda słyszała głosy innych ludzi, więc starszemu panu pewnie udało się skłonić innych sąsiadów do otworzenia drzwi i włączenia się do pomocy.

W pewnym momencie pani Starzyńska wyszła z pomieszczenia i cichym głosem wymieniała z kimś informacje. Szybko wróciła do Wandy i siadła przy kuchennym stole.

- Ktoś pobiegł na przystanek taksówek i jeden z taksiarzy przez radiostację wezwał tutaj pogotowie. Karetka już tu jedzie. Wszystko będzie dobrze – wyciągnęła dłoń i poklepała dziewczynę pocieszająco po ramieniu a Wanda aż się cała spięła na ten gest, który teraz kojarzył się tylko i wyłącznie ze straszną wizytą.

Później pani Starzyńskiej jakimś cudem udało się nakłonić Wandę do powrotu do mieszkania żeby Jaworska spakowała dla matki rzeczy do szpitala. Sąsiadka przyświecała dziewczynie latarką a Wanda prędko ładowała do torby rzeczy Lidii nawet się im zbytnio nie przyglądając i nie zastanawiając na ile będą przydatne nieprzytomnej osobie.

Kiedy pielęgniarze ładowali nieprzytomną mamę Wandy na nosze dziewczyna była już spakowana i przygotowana do wyjścia. Teraz tym bardziej nie zamierzała pozostawać w mieszkaniu sama i na pewno nie byłaby w stanie spędzić tutaj samotnie nocy. Zapytała tylko personel pogotowia, dokąd zabiorą Lidię i nachyliła się lekko nad matką żeby zerknąć na matkę zanim ją zabiorą. Było nadal ciemno i nawet kilka latarek nie dawało zbyt wiele światła, ale Wandzi wydawało się, że Lidia wyglądała lepiej. Jaworska odsunęła się od noszy robiąc miejsce sanitariuszom, ale katem ucha wychwyciła jeszcze jakiś szept, który wydobył się z ust matki. Potem pielęgniarze wyszli z na klatkę schodową a Wanda ujęła rączki dwóch walizek, tej zapakowanej dla siebie i tej dla Lidii i ruszyła za nimi. Nie była do końca pewna, ale słowo, które szepnęła matka to było to samo, które kazał jej sprawdzić Grzesiu. To samo albo bardzo podobne.

Oczywiście państwo Starzyńscy starali się przekonać dziewczynę żeby przenocowała u nich po powrocie ze szpitala, ale Wanda kategorycznie odmówiła. Dała tylko odprowadzić się na postój taksówek ten sam, z którego ktoś zawiadomił pogotowie. Wsiadła do jednego z samochodów i kazała się wieźć do szpitala, do którego zabrano Lidię.

Udało jej się nie rozkleić w taksówce i to było już niezłe osiągnięcie. Nawet w szpitalu potrafiła porozmawiać na spokojnie z lekarzem, który badał wcześniej Lidię. Zaskoczyła ją diagnoza przez niego postawiona, bo spodziewała się zawału, udaru albo nawet wylewu, ale wzięła się także i wtedy w garść, kiedy wyjaśniono jej, że matkę zabrano na obserwację na oddział psychiatryczny. Wanda zostawiła rzeczy dla matki, podała telefon kontaktowy, pod którym będzie można ją zastać o ile zostanie usunięta awaria sieci komunikacyjnej i opuściła mury szpitala. Złapała kolejną taksówkę i pojechała do Agnieszki, czyli tam gdzie pierwotnie zamierzała spędzić noc. Na miejscu okazało się, że albo tę dzielnicę ominęła awaria i brak prądu albo ją już usunięto, bo światło działało już normalnie. Szczęśliwy zbieg okoliczności gdyż Wanda obiecała sobie, że już nigdy, ale to przenigdy nie zgasi w nocy światła i nie zaśnie bez zapalonej nocnej lampki. Tym bardziej, że wiedziała, iż nigdy nie uda się jej wyplątać z tej sytuacji, bowiem niezależnie, co by się działo nie zrobi tego, do czego namawiała ją straszna istota.

Próbowała, ale nie potrafiła sobie z tym poradzić i ciągle wracała myślami do ostatnich słów demona. Cały czas odtwarzały jej się pod czaszką jak zacięta płyta.

- Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny.

- Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było.

Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było. Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było. Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było. ZABIJ jedno z nich, a UWOLNISZ się z pajęczyny. Ich ŻYCIE za twoje. ZASŁUŻYLI. To ONI skazali WAS na taki LOS. DOBROWOLNIE was poświęcili. Tak właśnie było. TAK WŁAŚNIE BYŁO. Było? Było.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172