Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2012, 21:17   #121
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Szukałem Boga w książkach
przez cud niedomówienia o samym sobie
przez cnoty gorące i zimne
w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego
a tylu pożenił głuptasów
w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa
w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie
przez protekcję ascety który nie jadł
więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu
w kościele kiedy nikogo nie było
i nagle przyszedł nieoczekiwany
jak żurawiny po pierwszym mrozie
z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział
dlaczego mnie szukasz
na mnie trzeba czasem poczekać
Wiersz „Szukałem” Jana Twardowskiego




GRZEGORZ WICHROWICZ


Drżące palce wykręciły podany przez księdza Jana numer. Numer egzorcysty. Być może ostatniej deski ratunku dla Grzegorza i jego przyjaciół z dzieciństwa.

Kilka długich sygnałów zaczynało wzbudzać w Wichrowiczu niepokój. Te bezduszne tony PIIIIP, PIIIIP, PIIIIP powtarzające się z muzyczną dokładnością, powodowały, że Grzesiek powoli zastanawiał się, czy nie zadzwonić później.

Już miał odłożyć słuchawkę na widełki kiedy trzaśnięcie po drugiej stronie oznajmiło mu, że ktoś w końcu odebrał połączenie.

- Słucham?

Męski, szorstki, brzmiący jak papier ścierny głos należący na pewno do kogoś, kto miał silny charakter i sporo lat na karku. Grzesiek był wyczulony na takie sygnały.

- Szukam kogoś. Nazywa się ojciec Karol. Ten numer dostałem od księdza Kolińskiego.

Grzesiek postanowił być szczerym z rozmówcą.

- To ja. – w tonie głosu mężczyzny dało się wyczuć pewien niepokój. – W czym mogę pomóc.

- Szukam – Grzesiek zawahał się – szukam egzorcysty – dokończył jednak.

- Czemu?

Najwyraźniej ojciec Karol był małomównym człowiekiem.

- Voivorodina – Grzesiek sam nie wiedział, czemu to powiedział.

- Za godzinę, w kościele na Rynku. Konfesjonał.

To mówiąc ojciec Karol rozłączył się kończąc konwersację.




BARBARA ZIELIŃSKA


Basia spała bardzo dobrze. Spokojnym, uzdrawiającym snem. Bez żadnych koszmarów, bez majaków wyrywających ją w środku nocy z objęć Morfeusza.

Obudził ją zapach kawy. Mocny aromat przenikający przez drzwi. I zapach jedzenia. Smażonej jajecznicy lub czegoś podobnego.

Gdzieś, chyba na podwórzu, szczekał szaleńczo pies. Czy tez raczej wył i szczekał na przemian. Dość irytujące połączenie.

Za oknami zapowiadał się pochmurny dzień, ale może nie będzie padało. W jakiś sposób deszcz przypominał jej nocne majaki. Odwiedziny czaszko-głowych ... stworów.

Wyszła z pokoju, kierując się powoli w stronę toalety.

I wtedy to zobaczyła. Żołądek podszedł jej do gardła, z ust wyrwał się przeciągły, lęk.

Jej ojczym stał nagi w zabryzganej krwią kuchni pichcąc coś na gazie. Krew była wszędzie. Na szafkach, na wyłożonej gumoleum podłodze, na ścianach i na nagim konkubencie matki.
Mężczyzna odwrócił się wolno. Spojrzał na nią wielkimi, czarnymi oczami.

- Chcesz trochę? – zapytał, jakby nigdy nic wyciągając w jej stronę długi widelec, na którym nabite miał ucho.

Basia bez trudu rozpoznała kolczyk matki lśniący w okrwawionym kawałku mięsa.

- Starczy dla nas dwoje.

Wyszczerzył do niej spiczaste zęby, również umazane posoką.

Żołądek podszedł jej do gardła i zwymiotowała na piżamę.




WANDA JAWORSKA



Widok Agnieszki uspokoił trochę jej myśli. Pozwolił Wandzi przynajmniej na kilka chwil odpocząć od koszmaru, w jaki zmieniło się w ciągu ostatnich dni jej życie.

Troszkę porozmawiały, ale w stanie psychicznym, w jakim znajdowała się Wandzia, rozmowa nie kleiła się za bardzo. Więc przyjaciółka pościeliła jej łóżko, tak jak zawsze to robiła, gdy Wanda zostawała, aby u niej przenocować.

Poszły spać i chociaż Wanda nie mogła dość długo zasnąć, to kiedy w końcu usnęła, spała twardym snem do samego rana, aż zadzwonił budzik, który Aga nastawiła na siódmą. Dziewczyna miała dzisiaj pracę.

Zjadły razem śniadanie. Proste. Bułki i zbożowa kawa.

- Widziałaś – Agnieszka pokazała palcem jakiś artykuł. – To musi być seryjny zabójca. W Mieście. Normalnie jak w takim filmie „Milczenie owiec”, co go widziałam na kasecie.

Wanda zerknęła z niepokojem. W jakiś sposób było jej obojętne, kogo tym razem zamordowano. Teresę, Hirka, Basię, Patryka czy może Grzesia. Bała się o każde z nich. O niektórym mniej o innych więcej, ale bała się.

- Jakaś młoda kobieta – powiedziała z przerażaniem przyjaciółka. – Piszą, że odcięto jej nogi. Boże. Czemu miałby ktoś to robić!?

Barbara Zielińska czy Teresa Cicha – Bułka? – pomyślała Wanda.

Śniadanie nagle straciło resztę walorów. Wanda odłożyła niedojedzona kanapkę na talerzyk, podobnie jak Agnieszka.

- Niech go w końcu złapią – poprosiła przyjaciółka Wandy takim tonem, jakby się modliła. – O. Napisali, że z Warszawy przyjechali specjaliści od takich spraw. Może w końcu go dopadną!

Ostatnie zdanie przyjaciółka wykrzyczała z wielką pasją. Widać było, że się boi.

Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było.

Słowa demona z nocy powróciły z nową siłą.

Zabij jedno z nich

Przemogła się i sięgnęła po gazetę przeglądaną przez przyjaciółkę.

Szare, niewyraźne zdjęcie pokazywało jakąś ruinę. Na jej tle kilka jeszcze mniej wyraźnych postaci.

Gazeta wysunęła się Wandzie z rąk, kiedy spojrzała na zdjęcie.

Rozpoznała ludzi, mimo że fotografia była niczym więcej niż plamy czerni, szarości i bieli. Znała te twarze bardzo dobrze.

Andrzej Czuba, Cezary Lwowski, Hieronim Bułka, Patryk Gawron, Teresa, Basia, Grzesiu i ona sama, oraz twarze nieznajomych osób ze zdjęć podrzuconych jej do domu.

I ktoś jeszcze.

Staruszka z tramwaju, Stała za jakimś chłopakiem, trzymając mu dłonie na ramionach.

- Znajdź go – cichy szept tuż przy uchu zmroził Wandzię przeszywając ciało dreszczem. – On jest kluczem.

Potem zdjęcie poruszyło się przez moment zmieniając w jakiś dziwaczny, nieznany dziewczynie symbol.

Na jego widok w oczach jej pociemniało na moment, a kiedy odzyskała świadomość, fotografia zmieniła się. Wanda nie widziała już ani twarzy, ani symboli, tylko niewyraźne zdjęcia miejsca zbrodni, gdzieś, pośród zdewastowanych terenów pofabrycznych, jakich coraz więcej otaczało Miasto.




TERESA BUŁKA – CICHA, PATRYK GAWRON



Noc minęła nadspodziewanie szybko obojgu. Czy była to zasługa proszków, czy też może zmęczenia psychicznego i fizycznego. Nie miało to znaczenia. Ważne było jedynie to, że obudzili się rankiem. Wypoczęci. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.

Zza okien sączył się blask dnia. Zegarki wskazywały dziewiątą rano. Gdzieś tam, na zewnątrz tłukł się pociąg. Charakterystyczne dudnienie wprowadzało mury kamienicy w lekką wibrację.

Który był dzień. Piąty listopada. Wtorek. Czy może szósty. Środa?

Gdzieś na podwórzu szczekał pies. Ujadał. Jazgotał. Zawodził. Na przemian, jak szalony.

W końcu Patryk nie wytrzymał. I tak chciało mu się do kibla. Przechodząc obok okna do oficyny wyjrzał na zewnątrz.

To, co zobaczył od razu spowodowało, że pozbył się resztek snu.

W betonowej studni stało trzy osoby.

Dwóch młodych mężczyzn. Poznał ich od razu. Czarek i Andrzej. Pomiędzy nimi stała niska dziewczyna. Po chwili dopiero do Patryka dotarło, że zna dziewczynę. Jedna ze zdjęć pokazywanych przez Basię Dziarze. I wcale nie była ona niska. Po prostu klęczała. Albo nie miała nóg.

Pies, który robił taki jazgot stał tuż obok nich i obszczekiwał upiorną trójkę.

Czuba uniósł rękę i wskazał w stronę okna, w którym Patryk stał jak sparaliżowany, zapominając o pęcherzu domagającym się opróżnienia.

- Co się dzieje?

W takiej pozycji, stojącego jak słup soli przed oknem zastała Gawrona Teresa, którą obudziło ujadanie kundla.

Wyjrzała przez okno, ale nie dostrzegła niczego poza szczekającym zwierzęciem.

Nie! Ujrzała też jeszcze kogoś.

W bramie prowadzącej na drugie podwórze stał jej mąż. Stał i z nienawiścią, jak mogła sobie wyobrazić, spoglądał w okna mieszkania Gawrona.

Chyba zobaczył ją obok niego, bo odwrócił się energicznie i znikł we wnętrzu przelotowej bramy prowadzącej na podwórze ulicy Towarowej.

Nagłe pukanie do drzwi spowodowało, że oboje podskoczyli gwałtownie.

- Teresa, jesteś tam – szorstki głos starego Bułki rozbrzmiał za drzwiami. – Dzwonili ze szpitala. Hirek odszedł tej nocy.
 
Armiel jest offline