Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2012, 21:17   #121
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Szukałem Boga w książkach
przez cud niedomówienia o samym sobie
przez cnoty gorące i zimne
w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego
a tylu pożenił głuptasów
w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa
w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie
przez protekcję ascety który nie jadł
więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu
w kościele kiedy nikogo nie było
i nagle przyszedł nieoczekiwany
jak żurawiny po pierwszym mrozie
z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział
dlaczego mnie szukasz
na mnie trzeba czasem poczekać
Wiersz „Szukałem” Jana Twardowskiego




GRZEGORZ WICHROWICZ


Drżące palce wykręciły podany przez księdza Jana numer. Numer egzorcysty. Być może ostatniej deski ratunku dla Grzegorza i jego przyjaciół z dzieciństwa.

Kilka długich sygnałów zaczynało wzbudzać w Wichrowiczu niepokój. Te bezduszne tony PIIIIP, PIIIIP, PIIIIP powtarzające się z muzyczną dokładnością, powodowały, że Grzesiek powoli zastanawiał się, czy nie zadzwonić później.

Już miał odłożyć słuchawkę na widełki kiedy trzaśnięcie po drugiej stronie oznajmiło mu, że ktoś w końcu odebrał połączenie.

- Słucham?

Męski, szorstki, brzmiący jak papier ścierny głos należący na pewno do kogoś, kto miał silny charakter i sporo lat na karku. Grzesiek był wyczulony na takie sygnały.

- Szukam kogoś. Nazywa się ojciec Karol. Ten numer dostałem od księdza Kolińskiego.

Grzesiek postanowił być szczerym z rozmówcą.

- To ja. – w tonie głosu mężczyzny dało się wyczuć pewien niepokój. – W czym mogę pomóc.

- Szukam – Grzesiek zawahał się – szukam egzorcysty – dokończył jednak.

- Czemu?

Najwyraźniej ojciec Karol był małomównym człowiekiem.

- Voivorodina – Grzesiek sam nie wiedział, czemu to powiedział.

- Za godzinę, w kościele na Rynku. Konfesjonał.

To mówiąc ojciec Karol rozłączył się kończąc konwersację.




BARBARA ZIELIŃSKA


Basia spała bardzo dobrze. Spokojnym, uzdrawiającym snem. Bez żadnych koszmarów, bez majaków wyrywających ją w środku nocy z objęć Morfeusza.

Obudził ją zapach kawy. Mocny aromat przenikający przez drzwi. I zapach jedzenia. Smażonej jajecznicy lub czegoś podobnego.

Gdzieś, chyba na podwórzu, szczekał szaleńczo pies. Czy tez raczej wył i szczekał na przemian. Dość irytujące połączenie.

Za oknami zapowiadał się pochmurny dzień, ale może nie będzie padało. W jakiś sposób deszcz przypominał jej nocne majaki. Odwiedziny czaszko-głowych ... stworów.

Wyszła z pokoju, kierując się powoli w stronę toalety.

I wtedy to zobaczyła. Żołądek podszedł jej do gardła, z ust wyrwał się przeciągły, lęk.

Jej ojczym stał nagi w zabryzganej krwią kuchni pichcąc coś na gazie. Krew była wszędzie. Na szafkach, na wyłożonej gumoleum podłodze, na ścianach i na nagim konkubencie matki.
Mężczyzna odwrócił się wolno. Spojrzał na nią wielkimi, czarnymi oczami.

- Chcesz trochę? – zapytał, jakby nigdy nic wyciągając w jej stronę długi widelec, na którym nabite miał ucho.

Basia bez trudu rozpoznała kolczyk matki lśniący w okrwawionym kawałku mięsa.

- Starczy dla nas dwoje.

Wyszczerzył do niej spiczaste zęby, również umazane posoką.

Żołądek podszedł jej do gardła i zwymiotowała na piżamę.




WANDA JAWORSKA



Widok Agnieszki uspokoił trochę jej myśli. Pozwolił Wandzi przynajmniej na kilka chwil odpocząć od koszmaru, w jaki zmieniło się w ciągu ostatnich dni jej życie.

Troszkę porozmawiały, ale w stanie psychicznym, w jakim znajdowała się Wandzia, rozmowa nie kleiła się za bardzo. Więc przyjaciółka pościeliła jej łóżko, tak jak zawsze to robiła, gdy Wanda zostawała, aby u niej przenocować.

Poszły spać i chociaż Wanda nie mogła dość długo zasnąć, to kiedy w końcu usnęła, spała twardym snem do samego rana, aż zadzwonił budzik, który Aga nastawiła na siódmą. Dziewczyna miała dzisiaj pracę.

Zjadły razem śniadanie. Proste. Bułki i zbożowa kawa.

- Widziałaś – Agnieszka pokazała palcem jakiś artykuł. – To musi być seryjny zabójca. W Mieście. Normalnie jak w takim filmie „Milczenie owiec”, co go widziałam na kasecie.

Wanda zerknęła z niepokojem. W jakiś sposób było jej obojętne, kogo tym razem zamordowano. Teresę, Hirka, Basię, Patryka czy może Grzesia. Bała się o każde z nich. O niektórym mniej o innych więcej, ale bała się.

- Jakaś młoda kobieta – powiedziała z przerażaniem przyjaciółka. – Piszą, że odcięto jej nogi. Boże. Czemu miałby ktoś to robić!?

Barbara Zielińska czy Teresa Cicha – Bułka? – pomyślała Wanda.

Śniadanie nagle straciło resztę walorów. Wanda odłożyła niedojedzona kanapkę na talerzyk, podobnie jak Agnieszka.

- Niech go w końcu złapią – poprosiła przyjaciółka Wandy takim tonem, jakby się modliła. – O. Napisali, że z Warszawy przyjechali specjaliści od takich spraw. Może w końcu go dopadną!

Ostatnie zdanie przyjaciółka wykrzyczała z wielką pasją. Widać było, że się boi.

Zabij jedno z nich, a uwolnisz się z pajęczyny. Ich życie za twoje. Zasłużyli. To oni skazali was na taki los. Dobrowolnie was poświęcili. Tak właśnie było.

Słowa demona z nocy powróciły z nową siłą.

Zabij jedno z nich

Przemogła się i sięgnęła po gazetę przeglądaną przez przyjaciółkę.

Szare, niewyraźne zdjęcie pokazywało jakąś ruinę. Na jej tle kilka jeszcze mniej wyraźnych postaci.

Gazeta wysunęła się Wandzie z rąk, kiedy spojrzała na zdjęcie.

Rozpoznała ludzi, mimo że fotografia była niczym więcej niż plamy czerni, szarości i bieli. Znała te twarze bardzo dobrze.

Andrzej Czuba, Cezary Lwowski, Hieronim Bułka, Patryk Gawron, Teresa, Basia, Grzesiu i ona sama, oraz twarze nieznajomych osób ze zdjęć podrzuconych jej do domu.

I ktoś jeszcze.

Staruszka z tramwaju, Stała za jakimś chłopakiem, trzymając mu dłonie na ramionach.

- Znajdź go – cichy szept tuż przy uchu zmroził Wandzię przeszywając ciało dreszczem. – On jest kluczem.

Potem zdjęcie poruszyło się przez moment zmieniając w jakiś dziwaczny, nieznany dziewczynie symbol.

Na jego widok w oczach jej pociemniało na moment, a kiedy odzyskała świadomość, fotografia zmieniła się. Wanda nie widziała już ani twarzy, ani symboli, tylko niewyraźne zdjęcia miejsca zbrodni, gdzieś, pośród zdewastowanych terenów pofabrycznych, jakich coraz więcej otaczało Miasto.




TERESA BUŁKA – CICHA, PATRYK GAWRON



Noc minęła nadspodziewanie szybko obojgu. Czy była to zasługa proszków, czy też może zmęczenia psychicznego i fizycznego. Nie miało to znaczenia. Ważne było jedynie to, że obudzili się rankiem. Wypoczęci. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.

Zza okien sączył się blask dnia. Zegarki wskazywały dziewiątą rano. Gdzieś tam, na zewnątrz tłukł się pociąg. Charakterystyczne dudnienie wprowadzało mury kamienicy w lekką wibrację.

Który był dzień. Piąty listopada. Wtorek. Czy może szósty. Środa?

Gdzieś na podwórzu szczekał pies. Ujadał. Jazgotał. Zawodził. Na przemian, jak szalony.

W końcu Patryk nie wytrzymał. I tak chciało mu się do kibla. Przechodząc obok okna do oficyny wyjrzał na zewnątrz.

To, co zobaczył od razu spowodowało, że pozbył się resztek snu.

W betonowej studni stało trzy osoby.

Dwóch młodych mężczyzn. Poznał ich od razu. Czarek i Andrzej. Pomiędzy nimi stała niska dziewczyna. Po chwili dopiero do Patryka dotarło, że zna dziewczynę. Jedna ze zdjęć pokazywanych przez Basię Dziarze. I wcale nie była ona niska. Po prostu klęczała. Albo nie miała nóg.

Pies, który robił taki jazgot stał tuż obok nich i obszczekiwał upiorną trójkę.

Czuba uniósł rękę i wskazał w stronę okna, w którym Patryk stał jak sparaliżowany, zapominając o pęcherzu domagającym się opróżnienia.

- Co się dzieje?

W takiej pozycji, stojącego jak słup soli przed oknem zastała Gawrona Teresa, którą obudziło ujadanie kundla.

Wyjrzała przez okno, ale nie dostrzegła niczego poza szczekającym zwierzęciem.

Nie! Ujrzała też jeszcze kogoś.

W bramie prowadzącej na drugie podwórze stał jej mąż. Stał i z nienawiścią, jak mogła sobie wyobrazić, spoglądał w okna mieszkania Gawrona.

Chyba zobaczył ją obok niego, bo odwrócił się energicznie i znikł we wnętrzu przelotowej bramy prowadzącej na podwórze ulicy Towarowej.

Nagłe pukanie do drzwi spowodowało, że oboje podskoczyli gwałtownie.

- Teresa, jesteś tam – szorstki głos starego Bułki rozbrzmiał za drzwiami. – Dzwonili ze szpitala. Hirek odszedł tej nocy.
 
Armiel jest offline  
Stary 26-06-2012, 23:29   #122
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Teresa, jesteś tam – szorstki głos starego Bułki rozbrzmiał za drzwiami. – Dzwonili ze szpitala. Hirek odszedł tej nocy.
Bułka jeszcze raz spojrzała na bramę, w której zniknął Paweł a później, jakby nie do końca kontaktując otworzyła drzwi przecierając zaspaną twarz. Słowa ojca jakoś ją uderzyły ale nie mogła pojąć ich znaczenia, jakby zablokował jej się mózg.

- Jak odszedł? - nadal była ubrana we flanelowe spodnie od piżamy i za mały podkoszulek w autka, który zapakowała z rzeczami Antosia. - Dokąd?

- Umarł - brutalność słów ojca kontrastowała z jego podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. - Dzwonili przed kilkoma minutami. Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć.

Cisza, która zawisła po tych słowach była wręcz namacalna. Teresa gapiła się w oczy swojego ojca aby niespodziewanie... wybuchnąć śmiechem. Ale to nie był dobry śmiech. Ten był chory, szalony, przeżarty paniką, żalem i wściekłością.
- Kłamca! - wrzasnęła z mocą. - Hirek by mnie nie zostawił! Przebrzydły... obłudny... złośliwy... kłamca!
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
To było dziwne uczucie. Brakowało jej powietrza a im większe hausty próbowała wciągnąć do płuc tym bardziej narastało uczucie świszczenia i przeświadczenie, że się dusi. Oparła czoło o zimną ścianę i nagle znów zaczeła się śmiać. To działo się poza nią, nie kontrolowała tego, nie rozumiała.
Trwało to minutę, może dwie. Gdy wreszcie opanowała ten makabryczny odruch twarz stężała jej w martwą maskę. Wyminęła oszołomionego Gawrona i na moment zniknęła w sypialni a kiedy z niej ponownie wyszła miała na sobie buty i zarzucony na piżamę płaszcz. Otworzyła wejściowe drzwi gotowa czmychnąć na zewnątrz.

Patryk w końcu przetrawił pierwszy szok. Bardziej niż własne rezerwy twardej psychiki pomógł w tym pęcherz, bezdusznie i nieadekwatnie do sytuacji domagający się swoich praw.
- Ubierz się dziewczyno, pojedziemy razem. - Powiedział spokojnie, lekko łapiąc za ramię i kierując ją z powrotem w stronę mieszkania. - Naprawdę... bardzo mi przykro. Nie wiem co powiedzieć. Jeszcze wczoraj... ech, może wejdzie pan na chwilę?
Gdyby wzrok mógł zabijać... Po chwili niezręcznej ciszy Patryk bąknął coś niezrozumiałego pod nosem i przymknął drzwi za Teresą.

- Puść mnie - strzepnęła dłoń Gawrona. - Nie idę do szpitala. Po prostu mnie zostaw, dobra?! - ostatnie wykrzyczała i wydając z siebie wściekły warkot i znów złapała za klamkę .

Nie szarpał się z nią, po prostu oparł się plecami o drzwi wyjściowe.
- Możesz wyć, wrzeszczeć, kląć, możesz mi przypierdolić, ale jak chcesz wyjść z mieszkania, to się ubierz. - Sam nie wiedział skąd się w brał ten anielski spokój w jego głosie, w środku każda jego komórka wrzeszczała z bezsilnej wściekłości.
Przez chwilę stała naprzeciwko niego dysząc wściekle a gdyby wzrok mógł zabijać to Gawron leżałby już trupem. W końcu odwróciła się na pięcie i zniknęła w pokoju by za nie dłużej niż minutę wrócić w sukience w groszki, która pamiętała jeszcze czasy liceum.
- Odsuń się - wbiła ręce w płaszcz jakby był co najmniej czemuś winien. Torebkę zawiesiła na ramieniu choć jej wygląd wcale nie wydał się przez ubranie bardziej schludny, może wręcz przeciwnie. Potargane włosy, blada cera, błyszczące oczy, do połowy wciągnięty płaszcz i kusa sukienka z niedopiętymi guzikami, która przekrzywiła się tak bardzo, że widać było w całości kościste białe ramię.

Skrzętnie skorzystał z okazji, by się odlać i naciągnąć spodnie. Czekał jednak w tym samym miejscu, jakby był wmurowany w posadzkę przedpokoju.
- Przejrzyj się. - powiedział spokojnie, wskazując głową lustro. - Gdzie chcesz iść w tym stanie?

Na lustro nawet nie spojrzała.
- Jeśli mnie stąd nie wypuścisz więcej się do ciebie nie odezwę.

- Gdzie chcesz iść? - powtórzył patrząc na nią poważnie.

- Chcę po prostu wyjść! - znowu się wydarła. - A co mam niby zrobić? Co ja mam teraz zrobić, hm? Oświeć mnie. Jesteś mądry facet, po studiach, kurwa inteligent! Straciłam syna. Straciłam męża. A teraz brata. Nie wspominając o domu i prawdopodobnie pracy. Nic nie mam! A teraz ty mnie nawet nie chcesz na cholerne powietrze wypuścić. Zaraz się uduszę, rozumiesz? Więc z łaski swojej przesuń się albo będę musiała wyjść oknem!
Złapała go za ramię i spróbowała na siłę pociągnąć wgłąb korytarza.

- Kazałeś mi się ubrać to się ubrałam! Czego ty jeszcze chcesz ode mnie psia kość? Nie jestem twoją siostrą, ani twoją żoną! Nie masz tu nic do powiedzenia. To jest moje życie! Jak będę miała taką wolę to je sobie zmarnuję!

- Pewnie masz rację. - odparł tym samym tonem, nie ruszając się z miejsca. - Powiedzmy, że jestem tylko kłodą pod twoimi nogami. Taką co to leży na drodze i nie pozwala zrobić czegoś głupiego. Wybacz, zginęło nas już dość, nie chcę stracić też ciebie. - ostatnie dodał z wyjątkowo dziwną miną, spuszczając wzrok.

Słuchała go w skupieniu skubiąc dolną wargę a kiedy wreszcie zamilkł o dziwo się... zaśmiała. W ten sam obłąkany nieprzewidywalny sposób co wcześniej.
- A więc o to chodzi tak? Chcesz mnie ochronić? Nawet romantyczne - ujęła jego dłoń i dość niespodziewanie przycisnęła ją do swojej piersi. Kiedy przestała się śmiać ton miała ostry jak nóż. - Wszyscy wiedzą, że się we mnie bujasz od podstawówki. Nie masz jaj, wiesz? To dość żałosne z twojej strony, ta zabawa w przyjaciela. Kobiety i mężczyźni się nie przyjaźnią. Po prostu zejdź mi z drogi Gawron. Zejdź zanim spalę spalę za sobą wszystkie pieprzone mosty.

- Wszyscy gówno wiedzą. Sama w to nie wierzysz. - odparł patrząc na nią z nieprzeniknioną miną. - słuchaj, ujmę to najprościej jak potrafię: jesteś w szoku, zachowujesz się dziwnie, pierdolisz od rzeczy i nie ma chuja, żebym pozwolił ci się szwendać po mieście w tym stanie. Proste?

Spochmurniała gwałtownie. Krzyk ustąpił pola posępnej minie, wykrzywionym w podkowę ustom i drżącym powiekom. Puściła jego dłoń i pokiwała głową na znak, że rozumie. I to chyba był jakiś sygnał dla zbolałego umysłu, że ma dość. A może dopiero wówczas dotarło do niej z całą stanowczością co się właściwie stało. Łzy zaczęły ściekać po policzkach, jedna goniąc drugą.
- O boże, będę musiała zająć się pogrzebem. Mama i tata się do takich rzeczy nie nadają.

Poszła do dużego pokoju i tak jak stała, w płaszczu, kozakach i oplątaną wokół ramienia torebką opadła jak kłoda na kanapę. Pozwoliła by żal z niej wypływał z kolejnymi kaskadami łez, jęków i zawodzeń. Nie było slychać niczego poza nimi jakby cała kamienica w skupieniu chłonęła jej rozpacz.
Trudno powiedzieć ile to trwało. Może kwadrans, może dwa.
Niemniej szlochy w końcu ustały. Bułka wyjęła z barku napoczętą “Żytnią”, nalała sobie pół szklaneczki i wypiła do dna. Siedziała przy stole gapiąc się w szkło, z miną bez wyrazu i podpuchniętymi czerwonymi oczami.

- Pamiętam jak kiedyś Hirek pojechał na takie kolonie dla zdolnych dzieciaków, przysponsorowała je gmina czy coś - nie była nawet pewna czy Gawron jest gdzieś w pobliżu ale zaczęła ochrypłym głosem nalewając sobie obficie. - Ojciec i matka byli tacy dumni, wszystkim się chwalili jaki to ich syn zdolny nie jest. My z Marcysią całe wakacje spędziłyśmy w Mieście, to było najbardziej upalne lato jakie pamiętam - usta zadrgały w uśmiechu kiedy cofała się w czasie do wspomnień. - No a jak wrócił z tych kolonii, poszliśmy na obiad do babci, siedzimy przy stole a Marcelina mówi “Mama, po Hirku zwierzątka skaczą”. Matka go dopadła, ogląda, za łeb się złapała. Wszy normalnie po nim skakały jak kangury. Cap, owinęła mu na głowie turban z babcinego ręcznika w kwiatki... Wiesz, że ja dokładnie ten różowy ręcznik pamiętam, jakby to było wczoraj? I tak wracał przez pół Miastka, jak jakiś turecki wezyr. Ze wstydu chciał się zapaść pod ziemię - wychyliła duszkiem literatkę czystej i otarła usta rękawem. Na chwilę się rozkasłała. - W domu matka powiedziała, że przez tydzień nie będzie teraz do szkoły chodził bo trzeba się tego plugastwa pozbyć. No i nam się kazała do niego nie zbliżać. A my z Marceliną tak mu zazdrościłyśmy, że go szkoła ominie, że jak tylko matka z domu wyszła to zaczęłyśmy mu te wszy grzebykiem wyczesywać i sobie do włosów wtykać. Nie byłyśmy pewne czy to wystarczy więc na wszelki wypadek siedliśmy później na kanapie i się stykaliśmy z Hirkiem głowami, żeby wszy sobie mogły swobodnie migrować. Parę dni później jak już z Hirkiem było lepiej okazało się, że u mnie i Marcysi się na łbach zrobiła wylęgarnia robactwa. Bardzo byłyśmy dumne z naszej pomysłowości. No i dopięłyśmy swego bo do szkoły nie musiałyśmy chodzić, tylko matka się wściekała bo nie mogła tego cholerstwa wyplenić chyba z miesiąc. Co u jednego populacja malała to u drugiego rosła - uśmiechnęła się, tym razem szeroko i szczerze. - Zdaję się, że tobie też w między czasie tą wszawicę sprzedaliśmy. W ogóle większość matek na osiedlu miała do nas o to żal.” To te całe Bułki epidemię rozpoczęły”, gadały. Bo się pewnie nie myją i w ogóle w domu patologia - parsknęła śmiechem. - To był najfajniejszy wrzesień w moim życiu, tylko Hirek się w kółko martwił, że będzie miał już na starcie zaległości w budzie. On się zawsze lubił uczyć...

Uśmiech zgasł tak niespodziewanie jak się wcześniej pojawił. Teresa sięgnęła po wódkę i polała sobie po raz trzeci. Tym razem upijała mniejszymi łykami ale ewidentnie nie zamierzała zachować trzeźwości.
- Wszystko bym dała żeby zobaczyć jeszcze raz jego uśmiech.Bez niego... już nic nie będzie tak samo. Ja... nie wiem po prostu czy chce mi się jeszcze żyć. Czemu mi nie odpuścisz Gawron? Zawsze się mną opiekowałeś. Czemu?

Patryk usiadł na przeciwko i po prostu słuchał. Skąd wzięła się butelka wódki? Nie miał pojęcia. On jej nie kupił. Zostały trzy wina. Jedno napoczęte ze wczoraj i dwa ukryte w szafce. Kto kupił wódkę? Demony. "Demony alkoholu niszczące twoje relacje z bliskimi". Tak, to było jedyne wyjaśnienie.
Tymczasem jednak słuchał i patrzył. Pozwalał by wódczany demon na jego oczach dokonał cudu. Bluźnierczego acz skutecznego cudu uzdrowienia... no może przynajmniej pocieszenia.

Kamienną minę starego barmana porzucił dopiero na dźwięk ostatnich zdań.
- Nie wolno ci. - Popatrzył na nią z lekkim, trochę przerysowanym wyrzutem i pogroził palcem, dolał jej wódki i postawił butelkę koło siebie. - To znaczy... teraz możesz wyrzucić z siebie wszystko, ale z tym "nie chce mi się żyć"... nie opowiadaj takich rzeczy przy ludziach. Ja wiem, że to tylko gadanie, ale ktoś to może wziąć na serio i wcisnąć cię w kaftan. A czeka nas jeszcze walka o Antka.
Czując że pytanie wciąż wisi w powietrzu wzruszył ramionami i dla zajęcia czymś rąk zaczął odpalać papierosa.

- Wielkie mi tam “zawsze”. Miły ze mnie, kurwa, człowiek i tyle. A z braku własnego rodzeństwa, musiałem się zadowolić smarkulą z kółka różańcowego i zawszonym wezyrem. - Uśmiechnął się smutno, spoglądając gdzieś w przestrzeń. - Cóż, chyba w końcu czas się przyznać: te wszy złapał ode mnie. Dzień przed wyjazdem. Powiedziałem, że jak komuś wygada, to urwę mu łeb... chyba potraktował to wtedy zbyt dosłownie. Albo zapomniał. Tak czy inaczej mroczna tajemnica została zachowana po dziś dzień.

Na moment się zaśmiała ale zaraz znów posmutniała.
- Muszę zadzwonić do Marceliny. I pogadać z Cichym. Nie możesz mnie trzymać pod kluczem Gawron. Musisz mi zaufać, wiesz, że nie masz wyjścia. Tak na dłuższą metę się po prostu nie da.
Dłuższą chwilę milczał. Patrzył na nią badawczo, jakby się wahając.

- Jeśli zależy ci na odzyskaniu dzieciaka musisz zachowywać się poczytalnie. Zwłaszcza przed Cichym. - Powiedział powoli, patrząc jej w oczy. - Ubierz się jak człowiek i weź klucze.

Poszła do łazienki. Umyła się, wyszorowała zęby, uczesała starannie. Ryczała jeszcze przy tych zwykłych czynnościach ale już ukradkiem, nie tak ostentacyjnie. Przebrała się w schludne ciuchy, tą samą sukienkę, którą założyła na pogrzeb Czubka. Przecież powinna teraz chodzić w żałobie a jak na złość nie miała nic w czerni. Na koniec nałożyła drżącymi rękami ledwie zauważalny makijaż ale ten pomógł nieco zatuszować ślady ostatniego płaczu.
Tak wyszykowana i na ile to było możliwe - opanowana wróciła do Gawona.
- Nie jestem pewna kiedy wrócę - wyjaśniła. - Skontaktuję się z Marceliną, później odwiedzę Cichego choć nie wiem czy będzie chciał ze mną gadać. Pewnie woli się ograniczać do zaglądania w twoje okna. Później, może z rodzicami, pojadę do szpitala. Nie mam wprawy jak się to odbywa ale pewnie biurokracji nie brakuje. Muszę... odebrać ciało czy coś. Zacząć załatwiać pogrzeb. Powiadomić Hirka szefową no i tego współlokatora, Radka. Pogrzeb też trzeba jak najszybciej wyprawić, do księdza chyba iść. No i policja pewnie dochodzenie powadzi. Muszę się wywiedzieć... - mimowolnie zacisnęła pięści - kto to w ogóle zrobił.
Schowała do torebki dodatkową parę kluczy.
- Gawron... - spuściła wzrok, policzki pokrył rumieniec wstydu. - Przepraszam cię. Chyba musiałam się wyładować a ty byłeś najbliżej. Wiesz, że wcale tak nie uważam. Jesteś mi jak brat. Zresztą Hirkowi też byłeś.
Skinęła mu nie oczekując w zasadzie komentarza, gotowa wyjść z tego ciężkiego od emocji mieszkania.

- Nie ma o czym mówić. Znikaj, zanim się rozmyślę. - mruknął z krzywym uśmiechem, po czym ciężko podniósł się z krzesła, otworzył kuchenne okno i zapalił papierosa.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gh7LUCfNdyc&feature=related[/MEDIA]

Wlepiał wzrok w podwórko. Nic się tu nie zmieniło: skrawek zniszczonego bruku wciśnięte w studnię wysokich, ceglanych ścian o małych okienkach. Ławka, trzepak, śmietnik. Zjawy dwóch jego przyjaciół i bliżej nieznanej dziewczyny bez nóg zniknęły bez śladu.

- Czego wy kurwa chcecie? - mruknął cicho zaciągając się papierosem. - Że co? Że może pomóc przyszliście? Jeśli tak ma, kurwa, wyglądać wasze wsparcie zza grobu, to weźcie wy się kurwa pierdolnijcie w te martwe mózgownice...

Umilkł, widząc, że w oknach naprzeciwko pojawiła się twarz pierwszej sąsiadki zaintrygowanej pijakiem rozmawiającym z powietrzem. Ułamek sekundy później przez podwórko przebiegła Teresa. Pospieszne kroki odbiły się echem, dwa zmokłe gołębie zatrzepotały skrzydłami, zrobiły dwie rundki po obwodzie studni i wylądowały na trzepaku. Zapadła cisza.
Gawron siedział na parapecie, paląc już drugą fajkę. Nieruchomo jak pieprzony gargulec.

Jak to leciało? Droga do wyzwolenia prowadzi przez ból...

Dzesięć i cztery... nie... dziesięć i pięć...

dziewięć i pięć jego kurwa mać!

I to o poświęceniu... i łańcuchu cierpienia...


Cyferki. Pieprzone, bezsensowne cyferki, pieprzone, bezsensowne slogany, wyrwane z kontekstu strzępy, durne, pozbawione treści w obliczu ostatecznego.
Powinien coś zrobić. Z kimś pogadać. Coś załatwić. Ale jedyne co mu się w tej chwili chciało, to przechylić się przez parapet i pierdolnąć łbem o brukowane dno podwórka.

Co z tego że dziewięć i pięć, kurwa? Hirek nie żyje! Rozumiecie debile? Martwy,sztywny, wącha kwiatki od spodu, wyciągnął kopyta i śpiewa w anielskich chórach jak ta pierdolona papuga ze skeczu. Następnego ranka będzie tam sterczał razem z wami. CO Z TEGO, ŻE DZIEWIĘĆ I PIĘĆ?! CO TO KURWA ZMIENIA?! W CZYM, KURWA, MA POMÓC?! TO WSZYSTKO, CO MACIE, SZTYWNE SKURWYSYNY DO POWIEDZENIA?!!

Oprzytomniał. Nie, chyba nie mówił na głos, ale za to stał oboma butami na parapiecie wysokiego okna, w ręku trzymał nadwątloną przez Bułkę butelkę wódki. Stał i wciąż wbijał wyzywające spojrzenie w coraz bardziej przerażoną staruszkę z naprzeciwka.

- Pierdol się. - mruknął w jej kierunku i pociągnął potężny łyk.

Na początku Cichy też tak miał. Parę piwek do lustra bo miał zły dzień.

- Pierdol się. - powtórzył jakby delektując się brzmieniem swojego głosu. Pociągając kolejny i opróżniając butelkę do dna. Jasność myślenia powróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zeskoczył z parapetu na turecki dywan i ruszył w stronę barku.

Demony alkoholu, to one niszczą twoje..

- Ty tez się pierdol. - uciął krótko w stronę pustego mieszania. Wyciągnął z szafki butelkę napoczętego wczoraj wina i wytrąbił ją "na hejnał". Tak, teraz był gotowy do walki choćby z samym Lucyferem. Plan... a komu był potrzebny plan, miał dość tych pieprzonych ciuciubabek i łamigłówek. Od nich tylko bardziej chciało mu się pić.

Wyjść z domu. Zacząć coś robić... chuj, później wymyśli co. Najpierw musi przejść przez podwórko. Tam czają się martwi przyjaciele. Przyjaciele, wrogowie, demony, zgubione dusze? Cholera wie, lepiej się zabezpieczyć.

To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb? Czyyyy daszzzz sobieeee wyssać mózzzzg?

Potrzebował broni... tym razem innej niż pięści. Z szuflady zgarnął solidny, drewniany różaniec babki. W pierwszej chwili chciał go sobie zawiesić na szyi, jednak z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu nie chciał mu przejść przez głowę. Nie miał też żadnego rozpięcia. Czy ludzie na pewno nosili je na szyjach... do czego to cholerstwo właściwie służyło? Powinien był uważać na religii. Po chwili zmagań owinął go sobie wokół nadgarstka. W jedną kieszeń kurtki wpakował kieszonkową biblię, w pozostałe - puste butelki po wódce i winie. Na wodę święconą.

Na odchodne spojrzał w oczy starego, poczciwego Zbawiciela, którego solidnej wielkości portret wciąż zdobił salon. Łagodny wyraz twarzy, wybebeszone na wierzch serce, niebieski i czerwony promień podłączone do niego jak katoda i anoda respiratora. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

- Wiesz, gdybyś chciał coś dodać, poradzić, czy cokolwiek, to teraz jest dobry moment. - rzucił i wyzywająco uniósł brwi. - Tak? Nie? Nie wiem? Dzięki stary, byłeś niezmiernie pomocny.

Zaśmiewając się z własnego dowcipu jak pierdolnięty, opuścił mieszkanie i szybkim krokiem ruszył na spotkanie kolejnego koszmarnego dnia. Najpierw zatankuje wodę z chrzcielnicy, potem zamelduje się Milczanowskiemu... a potem się pomyśli.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 29-06-2012, 15:04   #123
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przystanęła przy pierwszej budce telefonicznej i wybrała numer Marceliny. Siostra nie odbierała więc ponowiła próbę jeszcze dwa razy ale cudów nie było.
Z miną osoby skazanej na dożywocie w kamieniołomach powlokła się na Rzeźniczą.

* * *

Teresa nacisnęła dzwonek. Dziwnie było stać tutaj po tej stronie drzwi i czekać czy ktoś zaprosi cię do środka.
- Paweł, tu Teresa.
Odpowiedział głos jej teściowej.
- Pawełka nie ma . A ty stąd idź ladacznico.
- Gdzie jest? Przed chwilą go widziałam na Węgielnej. Muszę z nim pomówić.
- Nie masz o czym. Złamałaś mu serce, ty wywłoko, ty. A tyle razy go ostrzegałam, by nie brał sobie takiej co nogi przed ślubem rozkłada.

Teresa postanowiła chwilowo odpuścić. Bez słowa pożegnania opuściła kamienicę. Cichy nie mógł odejść daleko. Jeżeli istotnie złamała mu serce to pewnie zalewa się gdzieś w okolicy. Postanowiła zrobić rundkę po pobliskich mordowniach w których najczęściej przesiadywał jej ślubny.

Nie musiała iś daleko. Jak tylko wyszła z bramy zobaczyła go przy kiosku na rogu. Kupował papierosy. W zmiętym ubraniu, pod pochmurnym niebem na którym powoli przesuwały się sinoołowiane chmurzyska. Wyglądał jakby pił całą noc. Jak żul.
- Cześć - zagadnęła i stanęła obok wbijając ręce w kieszenie. - Możemy gdzieś usiąść i pogadać?

Spojrzał na nią nieco mętnym, gniewnym spojrzeniem. Metnym, ale i pełnym uczuć. Mieszkanki gniewu, żalu, wściekłości, oddania i miłości. Ognistej, jak rozpalona benzyna.
- Nie - warknął gniewnie z pewnym żalem. - Nie mamy o czym.
Mimo wszystko jego widok ją poruszył. Odezwało się w niej uśpione przez ostatnie dni poczucie winy.
- Paweł, oddaj mi Antka. Błagam - w odruchu desperacji dotknęła jego dłoni. - Ja bez niego nie mogę żyć. Jeśli masz wobec mnie, wobec nas, jeszcze odrobinę uczuć to nie skazuj go aby wychowywał się bez matki.
- Nie wiem co pwoiedzieć - załamał ręce. - Wiesz. Daleko to zaszło. Za daleko. Nie wiem, co robić. Czuję się zagubiony. Boję się ... boję się ciebie i tego, co możesz mu zrobić.
- Ja? Miałabym skrzywdzić własne dziecko? - oburzenie wymalowało się na jej twarzy. - O czym ty mówisz?
- Wiesz co zrobiłaś kilka nocy temu? Stałaś nad jego łóżkiem z nożem. Mamrotałaś coś do siebie. Nie dało się ciebie obudzić. Zabraliśmy ci z matką nóż i zaprowadziliśmy do łóżka. Dobrze, że on się nie obudził.
- O Boże - jęknęła. Nogi się pod nią ugięły aż przysiadła na krawężniku. - To się znowu działo? Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?
Zaczęła obgryzać namiętnie paznokcie.
- Można było temu zaradzić - ciągnęła dalej z wyrzutem. - Nie musiałeś mi go od razu zabierać. I ukrywać przede mną faktów. Wiesz, jaki jest dla mnie ważny. Teraz kiedy wiem poradzę sobie z tym, rozumiesz? Jak byłam dzieckiem ojciec zamykał mnie na klucz i chował ostre przedmioty i to generalnie wystarczało. Szlag... Tak długo miałam z tym spokój...
Analizowała w milczeniu sytuację, rozbiegane oczy skakały bez składu po znajomych zakamarkach Rzeźniczej.
- Oddaj mi go. Przysięgam, że nic mu się nie stanie z mojej ręki, zadbam o to, przyłożę wszelkich starań. Paweł, ja oszaleję bez niego, rozumiesz? - spuściła głowę i nagle wypaliła z innej beczki. - Hirek nie żyje.
- Jak ... co.... kiedy? - zaniemówił wyraźnie nie mogąc wykrztusić z siebie słowa.
- Wczoraj ktoś go dźgnął nożem. Zabrali go na OiOM a rano... - zamilkła. Wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, jednego wetknęła sobie w usta, zaoferowała też Pawłowi. - Zaraz jadę do szpitala a później... muszę się tym wszystkim zająć. Dam ci znać o pogrzebie - zająknęła się - to znaczy... jeżeli będziesz chciał... Nie musisz przecież. Skoro my już nie... - znowu się zamknęła bo jednak było to trudniejsze niż zakładała.
- Muszę się napić - powiedział ciężko. - Przykro mi. Naprawdę. Nie lubiłem go, bo buc był i wyksztalciuch, no i z piąchami się pchał, ale ... w sumie to równy chłopak był, mimo wszystko. Daj mi znać kiedy pogrzeb. Zresztą pewnie klepsydrę wywieszą.
- Paweł a co z Antkiem? Powiedz mi gdzie jest, proszę cię.
- Nie wiem - wzruszył ramionami.
- Jak to nie wiesz? - momentalnie krew uderzyła jej do głowy. - Nie wiesz czy mi go oddać czy nie wiesz gdzie jest?
- Nie wiem - wzruszył ramionami, jakby nic go to nie obchodziło. - Matka wywiozła go do kogoś ze swojej rodziny. Nie powiedziała mi do kogo, bo uważała, ze ci się wygadam. Że mam do ciebie słabość.
Teresa wstała raptownie z krawężnika i grożąc palcem nie do końca wiadomo komu zaczęła maszerować to w jedną, to w przeciwną stronę.
- Paweł, czy ty słyszysz samego siebie?! - mimowolnie podniosła głos. - Ona nie ma prawa decydować o naszym synu! Masz dwadzieścia siedem lat na litość boska! Może już czas się usamodzielnić i przestać trzymać matczynej spódnicy! Masz do niej iść i to z niej wyciągnąć, rozumiesz? Musisz albo... - zamilkła i zatrzymała się wreszcie. - Ta kobieta jest chora. Idź i zmuś ją żeby powiedziała gdzie jest nasz syn.
- Spróbuję. Ale ty przestań się kurwić z tym menelem Gawronem. To złodziej i pijak. Ludzie będą gadać.
Zatkało ją.
- Ludzie będą gadać? - zamrugała z niedowierzaniem. - Tylko na tym ci zależy? Żeby ci ludzie rogów nie dorobili? Dla twojej wiadomości z nikim się nie... - spokojnie cedziła słowa. - Z Gawronem nie sypiam, dobra? Mieszkam u niego bo gdzie niby mam mieszkać, mamona mi z tyłka nie wylatuje przy każdym kroku! Idź do matki, ja tu poczekam - uspokoiła się trochę i zmusiła się nawet żeby pogładzić go po włosach. - Paweł, oboje wiemy, że nie pobraliśmy się z właściwych powodów. Ciągnęliśmy to ile się dało. To nie znaczy, że nie możemy rozstać się w zgodzie. Będziesz się mógł z Antkiem widywać kiedy będziesz chciał. Nie odwrócę się od ciebie. Zawsze będziesz ojcem mojego dziecka.
- Zobaczę, co da się zrobić. - mruknął. - Idziesz ze mną?
- Idę.
Była pewna, że teściowa będzie robić schody a Cichy może za szybko się poddać dlatego wolała mieć sposobność aby wtrącić swoje trzy grosze. Zatrzymała go jeszcze na klatce i poinstruowała szeptem.
- Tylko bądź stanowczy. Pamiętaj, że to ty jesteś mężczyzną i podejmujesz decyzje.

Może przesadziła z tym podnoszeniem bojowego morale bo sama pozbawiła go właśnie wszelkich opcji oświadczając, że między nimi to już definitywnie koniec.
Żeby przyspieszyć konfrontację pomogła Cichemu wtoczyć się na górę i otworzyła zamki używając jego kluczy. Lekko pchnęła go wgłąb mieszkania.

- Pawełek - powitała syna teściowa. - A ty tu co?
Ostatnie słowa skierowała do Teresy.
- Nie mów, synuś, że z tą wywłoką znów się schodzisz?
Cichy nie odpowiedział. Chyba zabrakło mu odwagi.

- Masz nam powiedzieć gdzie jest Antek - rzuciła ostro Teresa. - Chyba, że na stare lata marzy ci się wycieczka do pierdla. Bo tam cię wyślę, rozumiesz? Masz ostatnią szansę albo wniosę zarzuty o uprowadzenie. Policja wjedzie ci do domu, może nawet wyprowadzą cię w kajdankach. Twoje koleżanki sąsiadeczki będą miały temat na tygodnie obgadywania.

- A ja im wtedy opowiem, jak twój patologiczny kochaś pobił mojego synka, jak stałaś z nożem nad dzieckiem, które boi się teraz cienia własnej matki- plunęła jadam matka Pawła. - Zresztą ja wiem, kto w pierdlu spędził ostatnią sobotę i niedzielę. Wszyscy wiedzą. Wszyscy wiedzą kto szlajał się kilka nocy temu z Gawronem w pijackim widzie. I zobaczymy, komu milicja uwierzy. Takich dobrych masz rodziców, a takie kurwy wychowały. Normalnie ... żal słów.

- Paweł wyjdź - powiedziała stanowczo Bułka głosem zimnym jak sople. Spojrzała z ukosa na męża i wskazała mu ręką drzwi. - Wyjdź!

- Nigdzie się nie ruszaj. Nie słuchaj tej jawnogrzesznicy! - naskoczyła na syna matka.
Ponieważ Cichy nie zamierzał nic zrobić Teresa, z miną której nie powstydzilby się Wampir z Bytowa, podeszła do teściowej tak blisko, że niemal otarły się policzkami.
- Oko za oko - warga zadrgała w parodii uśmiechu. - Masz czas do jutra. Albo oddasz mi mojego syna albo stracisz własnego.
Odwróciła się na pięcie, zatrzymała jeszcze na moment przy Pawle aby pocałować go w cuchnące alkoholem usta.
Było w tym geście coś filmowego. Trochę pokazówki, trochę szczerych emocji. Wyszło jak mdłe, do wyrzygania patetyczne pożegnanie, po którym na ekranie pojawiają się napisy.

* * *
[media]http://www.youtube.com/watch?v=t-Ng-nsxK2c&feature=related[/media]

Gdyby w tej pojedynczej chwili ktoś wcisnąłby jej do ręki nóż bez zastanowienia ani żalu zatopiłaby go w trzewiach Wandy Cichej. Ciężko było objąć nienawiść jaka Teresę wypełniła.

Przypomniała sobie jak Hirek powiedziałjej kiedyś w żartach. „Jeśli będziesz chciała zabić tą starą wiedźmę nie idź z młotkiem przyszykowanym w reklamówce bo ci zarzucą morderstwo z premedytacją i nawet ja cię nie wyłgam. Łap za nóż kuchenny i w razie czego się tłumacz, że działałaś w afekcie. Łagodniejszy wyrok siostrzyczko.”

Przypomniała sobie jego uśmiechniętą twarz i wszystko się w niej spięło. Musiała jak najszybciej wyjść z tego domu albo naprawdę kogoś zabije.

Ostatni raz obejrzała się za Cichym.To co ich łączyła przez ostatnie siedem lat ciężko było zdefiniować. To nie była miłość. Przywiązanie też nie. Ale nigdy nie był jej obojętny. Aż do teraz. Patrzyła w jaskrawy błękit jego oczu i pierwszy raz nie odwróciła wzroku. Jego spojrzenie już nie mroziło.

Snuła się po znajomych ulicach, mijała te same znajome sklepy, speluny, zmęczone twarze ludzi, których bez wyjątku znała z imienia. Przyglądali jej się, niemal czuła na sobie ich wzrok. O czym myśleli? Wymyślali jej od ladacznic? Współczuli? Nie. Puste oczy nie wyrażały niczego. Wszyscy na Węgielnej byli tylko pustymi manekinami, bez życia, bez uczuć. Od urodzenia skazani na wyrok, który spływał na nich powoli, każdego dnia.

Wróciła do domu rodziców żeby zabrać się z nimi do szpitala ale pocałowała klamkę. Zdążyli już wyjść.
Wahałasię jakie w dalszej kolejności podjąć kroki. Zwlokła się na podwórze gdzie w oknie z parteru przywitał ja gromiący wzrok znajomej sąsiadki.
- Długo u niego zostaniesz?
- Słucham? - mimo wszystko trochę Bułkę tym pytaniem zaskoczyła.
- U wnuczka Gawronowej. Będziesz z nim stale mieszkać?
- Nie, nie sądzę.
Sąsiadka prychnęła.
- To dobrze, bo dość mam tego cyrku. Jak cię nie było to może pił ale przynajmniej nie wychodził z wódką na parapet.
- Co? O czym pani...
- Pani Gawronowa się pewnie w grobie przewraca. Mógł chociaż skoczyć, byłby święty spokój.
- Z wódką? Znaczy... pił?
- Nie słoneczko, za kołnierz wylewał. I coś taka zdziwiona. Skoroś mu do sypialni wlazła to musiałaś zauważyć, że grzeje na umór.

Ze złości musiała nagle zblednąć.
- Czyli co? Zmądrzejesz Tereska i wrócisz do męża mam nadzieję - ciągnął wścibski babsztyl. - Przez was się jakiś zamęt w kamienicy zrobił. Ludzie wchodzą, wychodzą, drą się. Spać nie można,
- W takim razie może pani powinna się wyprowadzić - odparła ze śmiertelnym spokojem Bułka. Była tak zła, że chciało ja od środka roznieść. - Bo niedługo dwadzieścia cztery na dobę będzie kamienica się trząść w posadach od niemowlęcego wycia. Dopiero nikt nie będzie spał.

Miała już dość tych plotek, skandali i moralizatorstwa. Pożegnała się grzecznie z sąsiadką i ponowiła marsz zatapiając się w myślach.

Czy Cicha mówiła prawdę? Czy jakaś część jej podświadomości chciała śmierci własnego dziecka? Czy Antek się jej bał? Może powinna odpuścić? Może tam gdzie teraz jest będzie mu lepiej niż przy jej boku? Bezpiecznej? Ale przecież bez niego nic jej nie zostanie.

Kiedy miała siedemnaście lat i okazało się, że jest w ciąży była przerażona. Nie myślała, że sobie poradzi ale niespodziewanie Cichy wyciągnął do niej pomocną dłoń.Była mu tak wdzięczna, że niemal gotowa pokochać. A później kiedy pojawił się Antek odpłynęły wszelkie pytania i wątpliwości. Chyba wtedy już przestała żyć. Nie spała dniami i nocami, nie wychodziła do ludzi. Jedynymi sprawami jakie zaprzątały jej głowę było zmienianie pieluch, ząbkowanie i cycki bolące od nadmiaru pokarmu. Kiedy jej rówieśniczki świętowały zdaną maturę Bułka działała jak robot wycierając smaki, sprzątając zabawki i gotując warzywka na parze. Nawet do sklepu wychodziła z dzieckiem pod pachą, jakby się z nim zrosła. Odetchnęła trochę kiedy zaczęła pracować ale to był jedynie przerywnik domowego kieratu. Bo jak wracała padnięta po półtorej zmiany musiała jeszcze sprzątać, zmywać, gotować, odebrać Antka ze szkoły i Cichego z knajpy. Robot i niańka na całą dobę.

A teraz po sześciu latach chyba nie potrafiła już inaczej żyć. Na własny rachunek. Czuła się pusta i niekompletna. Zagubiona.

Nogi niosły ją przed siebie. Miała zdaje się jechać do szpitala. Ale w sumie to po co? Żeby ostatniraz spojrzeć na Hirka? Martwego, sinego, ze śladami pobicia na jegoładnej twarzy? Nie. Nie chce go takim zapamiętać. Nie żyje. Tego się już nie da naprawić.

Ogarnęła ją totalna apatia. Już się nawet nie wściekała.
No i przepowiedział. Straciła wszystko. Nawet Antka. Jak teraz miała żyć? No jak? Zapytała o to Gawrona ale jej nie odpowiedział. Ona też nie potrafiła. Może więc nie powinna? Kto by do diabła za nią tęsknił? Cichy? Zabawne. Gawron? Obiecał jej coś i olał na calej linii. On mógłby tęsknić tylko za dobrą fazą po czterech winach. Niech ich wszystkich szlag!

Przecież już jej nie ma. Już nie istnieje. Czemu nie dopełnić formalności? Chociaż dołączy do Hirka, Czubka i Lwowskiego. Będzie prawie jak za czasówdzieciństwa... W każdym razie na pewno nie gorzej niż teraz.

- Pieprzysz od rzeczy Bułka – szepnęła do siebie.

Nie zmierzała w to miejsce. W każdym razie nie naumyślnie. Stała przed znajomą knajpą opatrzoną szyldem „Wilczy Dół”. Gawron grywał tu koncerty i kilkarazy zabrał ją ze sobą żeby się rozerwała. W swojej grzecznej sukience i pantoflach na obcasie pasowała tu jak pięść do oka. Mimo że dochodziło południe kilka stolików było zajętych.Pancurska klientela we flekach, szelkach i podwiniętych spodniach.

Bułka przysiadła przy barze odpalając nieśpiesznie papierosa.
- Sie ma - zagadnął barman przyglądającsię jej niemal z rozbawieniem. - Zabłądziłaś Mary Poppins?
- Że co? - odbąknęła Bułka nie mając pojęcia o co mu chodzi.

- Nieważne. Coś podać?
- Mhm – zaciągnęła się fajką. - Alkohol.
- Piwko?
- Nie chce mi się pić. Chcę się urżnąć.
- Wódka, koniak, gin?
- Może być gin.
- Z tonikiem?
- Jasne, tylko żeby nie było go zabardzo czuć w ginie.

Postukał butelkami i posłał jej na blat do połowy wypełnioną szklankę, gratis dodał łobuzerski uśmiech.
- Nie pasujesz tu.
Wzruszyła ramionami.
- Jedni nie pasują tu, inni tam... Ja mam ten niepowtarzalny dar, że nie pasuję nigdzie
Wypiła duszkiem jak zawodowy pijak i postukała szkłem.
- Jeszcze raz to samo.

Nie miala planów. Żadnych, bo i po co? Najpierw się upije. Powspomina Hirka. Poza tym postanowiła się jakby z przekory przekonać co jest na rzeczy z tą wódką. Cichy ją tak ubóstwia, Gawron się w niej zatraca... Czemu kurwa jej niby nie wolno spróbować? Grzeczna Bułka nie robi takich rzeczy, co? Nie robi? No to zobaczycie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-06-2012 o 17:25.
liliel jest offline  
Stary 01-07-2012, 13:46   #124
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Basia opuściła głowę i popatrzyła na mokrą plamę – herbata i bulion szpitalny - która rozlewała się na przodzie jej bluzy od piżamy. Żołądek skurczył się jeszcze raz, i kolejny, gwałtownym, bolesnym skurczem, ale nie miała już czym wymiotować. Obtarła usta rękawem.

- W człowieku nie ma tyle krwi – oznajmiła z głębokim przekonaniem.
- Słucham? - krwawa wizja znikła.
Stał przed nią konkubent matki. Smażył jajecznicę, a zapach bekonu wypełniał całą kuchnię.
- Boże! - wykrzyknął z autentycznym przerażaniem spoglądając na wymiociny.
- Boże. Dziecko. Dobrze się czujesz? - widać było, że nie bardzo potrafi odnaleźć się w tej sytuacji.
- Dobrze... - powiedziała prześlizgując się oczami po znajomych ścianach kuchni i sylwetce konkubenta matki. Wszystko wyglądało.. jak zawsze. Kolejne urojenie.. to samo co w kawiarni… Artur… gdzie mam telefon… Boże, wszyscy umrą..a może już?
– Dobrze wujku – powiedziała przyciskając przedramię do klatki piersiowej, żeby zakryć mokrą plamę – Leki, znieczulenie, dawno nie jadałam.. i tak jakoś.. strasznie mi głupio. Gdzie mama? - spytała pozornie lekkim głosem, ale nie udało się jej ukryć napięcia w głosie.
- Weź się połóż ... co... - wydukał. - Umyj. Nie wiem. Ja tutaj to ... ogarnę.
- A mama gdzie?
- powtórzyła.
- Na chwilę do sklepu wyszła.
- Pójdę do łazienki.. dziękuję wujku.


Zamknęła za sobą drzwi łazienki, ściągnęła bluzę od piżamy, przeprała ja w umywalce, a potem, ociągając się, spojrzała w lustro.

Zobaczyła bladą, smutną twarz, z resztkami wymiocin na brodzie. Podkrążone, przygaszone, przestraszone oczy. Płytkie, przysychające zadrapania, i siniaki, które zaczynały dopiero nabierać głębokiej barwy. Przetłuszczone włosy wisiały w posklejanych strąkach nad pokrytym kroplami potu czołem.

Nalała gorącej wody i weszła do wanny. Ręka z namydlona gąbką błądziła po ciele, jakby odkrywając je na nowo – siniak, stłuczenie, obtarcie. Aż dziwne się wydawało, że po zderzeniu z samochodem była w tak dobrym stanie. Największy siniak – co nawet ją rozbawiało - rozlewał się w zgięciu łokcia, gdzie wcześniej miała podpięta igłę od kroplówki.
Umyła włosy. Trząśnięcie drzwi upewniło ją, ze matka wróciła. Fala ulgi przelała się przez jej ciało. Do uszu dziewczyny doszły urywane skrawki dialogu.

- Gdzie /…/ nie powinieneś /…/ dobrze..
- /…/ podłoga /…/
- Boże /…/ jadła? /…/


Skuliła się, i zanurzyła głowę w wodzie, żeby nie słyszeć już tej przytłaczającej – i budzącej irracjonalne poczucie winy - troski w głosie matki.

Wyszła z wody i stanęła na powrót przed lustrem. Coś w niej buntowało się, wzbierał jakiś wewnętrzny gniew i determinacja. Nie będzie wyglądać jak ostatnia sierota!
Wyciągnęła suszarkę, porządnie wyszczotkowała włosy i wysuszyła je na szczotce, nadając fryzurze kształt. Przez chwilę przypatrywała się sobie, a potem ściągnęła włosy i splotła je w luźny warkocz. Tak lepiej.
Wyciągnęła krem do twarzy, a potem podkład i puder matki. Po kilku chwilach twarz zmieniła kolor na zdrowszy, siniaki przybladły, i nawet oczy nabrały blasku.
Przeszła do swojego pokoju, otworzyła szafę. Jasna bluzka, kolorowy sweter, dżinsy. Tak, tak lepiej.

Spojrzała w okno – ujadanie ciągle nie ustawało. Zobaczyła psa, który ze zjeżoną sierścią na grzbiecie obszczekiwał pusty kawałek chodnika.
Wyprostowała się, podniosła głowę i wróciła do kuchni. Zobaczyła.. zdziwienie w oczach matki.

- Jak się czujesz? Dobrze spałaś? Myślałam, ze jeszcze dziś poleżysz..
- Tak mamo. Wszystko dobrze. Teraz idę na kontrolę do szpitala
– skłamała gładko i przekonywująco – Tak się wczoraj umawiałam.
Nałożyła płaszcz, zabrała plecak i wyszła, najszybciej jak potrafiła, zanim matka zdążyła zareagować.

Zeszła na podwórko – pies, już zachrypnięty, przymuszony jakiś wewnętrznym impulsem – ciągle obszczekiwał chodnik. Minęła go obojętnie, choć miała wrażenie, ze kiedy przechodziła, ton ujadania się zmienił, pojawiały się w nim nutki strachu.

Weszła do budki i wrzuciła monetę do automatu. Wybrała numer, linie juz chyba naprawili, dziwnie szybko. Odczekała kilka długich sygnałów. Odebrał. Dopiero wtedy wypuściła wstrzymywane powietrze.
- Cześć, tu Baśka - powiedziała - Baśka Zielińska.
- Cześć
- odpowiedział znajomy głos. - Co tam? Jak u ciebie?
Widać było, że chyba jest zmieszany. I ton głosu. Jakby ospały. Odrętwiały.
- Co u ciebie? - powtórzył.
- Różnie. Dziwnie - zawahała się. - Możemy się spotkać?
- Tak. Jasne. Kiedy? Gdzie?

Baśka przełknęła ślinę.
- Teraz - powiedziała po prostu.
- Przyjedź.
- Za pół godziny
.

Przeliczyła pieniądze w portmonetce i zatrzymała przejeżdżająca taksówkę. Miasto było szare i ponure, jakby nie otrząsnęło się jeszcze po wczorajszej ulewie. W wielu miejscach stały kałuże, ludzie przemykali szybko, skuleni, jakby zapadnięci w sobie. Basia rozpięła płaszcz i cieszyła się kolorami swojego swetra.
Dojechali szybko.
Na widok willi zaparło jej dech w piersiach, sprawdziła adres na furtce. Tak, to tu.

Zadzwoniła. Otworzy jakiś mężczyzna na oko około 50 lat. Troszkę podobny do Artura. Ubrany w czerń wyglądał surowo i troszkę niepokojąco.
- Dzień dobry - powiedziała. Nie przejęła się wyglądem mężczyzny, ostatnio wszyscy wydawali się jej niepokojący - Ja do Artura.
- Kim jesteś?
- głos mężczyzny był mocny, stanowczy. Wzbudzał respekt.
Twarz wydawała się Basi znajoma.
- Koleżanką. Baśka - przedstawiała się, z z jakiegoś powodu pomijając nazwisko. Wpatrywała się w mężczyznę, nieco pewnie zbyt nachalnie, zastanawiając się, skąd kojarzy jego twarz. Kolega ojca?
- Artur ... źle się czuje - powiedział mężczyzna. - Ale jeśli chcesz, to wejdź, Basiu. Znacie się z moim synem ze studiów?
- Poniekąd
- odpowiedziała dziewczyna wchodząc. Rozejrzała sie po przedpokoju.
- Powieś ubranie na wieszaku. Nie ściągaj butów. Chcesz coś ciepłego do picia. Pogoda od kilku dni nie najlepsza, co?
- Tak.. znaczy nie, dziękuję
- Basia powiesiła płaszcz na wieszaku, dziękując sobie w myśli, ze przyjechała taksówką i nie zabłociła butów. Rozpoznała już mężczyznę, pamiętała jego twarz z plakatów pierwszomajowych, jakiś dygnitarzem PZPR w Mieście. Może nawet dawała mu kwiatki, a on głaskał ją po główce? Teraz pewnie na bocznicy… nie interesowała się polityką, wiedza ta nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia. Pomyślała tylko, ze głupio było sadzić, że właściciel takiej chaty mógły być kolegą jej ojca z zakładu...

- Artur jest...? - wykonała nieokreślony ruch ręką.
- Na górze. Zaraz go zawołam. Wejdź do salonu. Proszę - taksował ją oceniająco wzrokiem.
- Dziękuję
- weszła do salonu. Tasujące spojrzenie mężczyzny ją krępowało, była pewna, że jego uwagę zwracają siniaki na jej twarzy. Mimo makijażu było je widać. "Wyglądam jak jakaś menelka...". Poprawiła włosy, starając się zasłonić czoło.
- Miałam... miałam wpadek - powiedziała i zaczerwieniła się. Kretynka. Po co się mu tłumaczy?
- Współczuję - powiedział dziwnie suchym tonem. - Ale już dobrze się czujesz?
Otworzył jej drzwi do salonu.
http://img-pl1.b-dn.net/upl/xxl/zdje...-aranzacje.jpg
- Poczekaj, proszę.

Stanęła w progu. Pokój wyglądał jak sala muzealna , w jej głowie pojawiła się absurdalna myśl, że można tu wchodzić wyłącznie w filcowych ochraniaczach na buty - inaczej zadepcze się ten lśniący parkiet. Stała więc i czekała.
- Artur! - krzyknął ojciec. - Artur. Zejdź na dół. Koleżanka przyszła.
Po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.
- Wejdź na górę, Basiu.
Właściciel domu wskazał gestem schody.
- Dziękuję - powtórzyła Basia i weszła schodami na piętro.

Widok Artura nie był przyjemy. Chłopak zdawał się nie spać od momentu, w którym go poznała. Podkrążone oczy wpatrywały się w nią z oddaniem i nadzieją.
- Cześć - rzucił schrypniętym głosem. - Przyjechałaś.
- Cześć
- przejechała po nim spojrzeniem - Przyjechałam, kiepsko wyglądasz..
- Ty też nie najfajniej
- powiedział z bladym uśmiechem, wyraźnie nie zauważając jej makijażu i wogóle - Chodźmy do pokoju.
- Pokażesz mi swoja kolekcję znaczków?
- spróbowała rozładować atmosferę.

Uśmiechnął się jeszcze bardziej i otworzył przed nią drzwi.
Zamarła na moment. Pokój był kiedyś ładny. Był. Bo teraz panował w nim nieopisany bałagan. Ubrania walały się po podłodze, pomiędzy książkami, zdjęciami, wycinkami z gazet i kartkami papieru z jakimiś szkicami. Do tego dochodził dziwny, dość nieprzyjemny zapach, jakby gdzieś w kącie zdechło kilka dni temu jakieś zwierzę i nikt nie zadał sobie trudu, by je odszukać. Na parapecie szczelnie zasłoniętego okna stał talerz z pleśniejącymi owocami. Na ścianach i parkiecie zobaczyła jakieś podejrzane, brązowawe plamy i zacieki.
Jedynym w miarę czystym miejscem było łóżko zasłane pogiętą, poszarzałą pościelą.

- Przepraszam za bałagan - powiedział ponuro. - Nie potrafiłem się przemóc, by to ogarnąć. Nie potrafiłem - powtórzył apatycznie.
Rozejrzała się dookoła, raczej ze zdziwieniem, niż obrzydzeniem.
- Nie możesz sie poddawać – powiedziała. - Nie możesz.
- Poddawać
- ni to spytał, ni to stwierdził. - Ja przecież się nie poddałem. tylko jestem kurew... przepraszam... niemiłosiernie zmęczony.
Po policzku popłynęła mu łza.

- Weź się w garść - powiedziała Basia wchodząc energicznie do pokoju. Unikała wzroku Artura - Będzie dobrze. Nie możesz mieszkać w takim .. chlewie. Nie macie jakiejś kobiety do sprzątania? Nie wierzę w to, że twój ojciec osobiście poleruje te meble na dole - podeszła do okna, szepnięciem rozsunęła zasłony, zdjęła rzeczy z parapetu i otworzyła okno.
- Masz gdzieś kosz? Choć z wierzchu by się ogarnęło.

Nie wiedzieć czemu, jego przygnębienie denerwowało ją. Ale ta złość niosła w sobie energię. Poukładała rzeczy na biurku, zebrała ubrania i wrzuciła na jeden fotel. Pozbierała naczynia w stosik. Krzątała się, unikając wzroku chłopaka.
W końcu jednak musiała na niego spojrzeć. Wyglądał żałośnie, jak szczeniak, co zgubił matkę. Jak zasmarkane maluchy w żłobku.
Westchnęła.
Zsunęła pościel z łóżka i przysiadła na brzegu.

- Siadaj - pokazała miejsce obok. - Jak długo nie śpisz?
- Od tygodnia. Mniej więcej, bo czasami zamknę na chwilę oczy i odpływam w koszmary
- maił pusty wzrok, wcześniej przyglądał się jej, jak sprząta bez jakichkolwiek emocji. - Nikogo tutaj nie wpuszczam, wiesz. Nikogo. Od dawna.
- Od tygodnia? Od tygodnia nie wpuszczasz?
- powtórzyła machinalnie, zastanawiając się, jaki dziś jest dzień. Nie pamiętała. Kiedy Andrzeja zabili? Też nie pamiętała. Nawet się tym specjalnie nie przejęła. Przestała się zamartwiać drobiazgami - Brałeś coś? Leki?
Pokręcił głową przecząco. Spojrzał dziko.
- Leki są złe. Trują nasze myśli.

Przez tydzień nie dałby rady tak zapuścić pokoju... od tygodnia nie śpi, a od kiedy nie wpuszcza? Myśli Basi przyśpieszyły. Leki trują. Boże, to świr. Zamknęła na sekundę oczy.
- Przejdziemy się? - zaproponowała .
- Lepiej nie wychodzić. Świat oszalał. Wiesz. Tam, na zewnątrz, widzę ... różne rzeczy. Wczoraj widziałem człowieka z głową świni pod domem. Ale zniknął. Wiem, że jest ich więcej. Wiem, że mnie obserwują.
- Tak
- potwierdziła Basia - obserwują nas. Nie masz urojeń. Mnie też obserwują, i moich przyjaciół. Mam zdjęcia. Voivorodina ze świńskim łbem.
- Świńskie łby. Złe myśli. Plugawe ciała.


Basia pokiwała głową. Rzeczywistość nakładała mu sie na urojenia. Kurcze, bez leków się nie pojedzie...Było jej żal chłopaka. Wstała.
- Musze iść. Odprowadzisz mnie?
- Dokąd chcesz iść?
- zapytał - Tam mogę czekać oni.
- Oni mogą czekać wszędzie, prawda?

Pokiwał głową patrząc na nią z nowym błyskiem w oczach.
- A gdzie chcesz iść?
- Nie wiem.. po prostu chcę. Potrzebuję sie przejść. Ty nie?


Atmosfera była dziwna, ale Basia nie bała się. Nie bała się szaleńców. Nie zagrażała chłopakowi, więc jej nic nie groziło. Ale zapach panujący w pokoju był nieprzyjemny, w jakiś sposób kojarzył jej się - na raz - i z dziwnym snem-niesnem, i szpitalem. Potrzebowała świeżego powietrza.
- Mam ogródek. ładny. Możemy tam wyjść. Posiedzieć. Jak siostra żyła, lubiła się tam bawić. Nie dziwię się. To ładne miejsce. Szczególnie latem. Ale chyba nie teraz. Teraz jest ponure.
Gadał jak w jakimś transie.
- Chcesz tam iść?
Pokiwała głową. Chciała już stąd wyjść.

Kiedy wyszli ojciec stał na dole. Spoglądał na nich. Przez chwilę ... widziała jak jego twarz zmienia się w świński łeb, oczy w paciorkowate, złe kulki. Szczupłe ciało nabiera masy, staje się ciężkie i opasłe. Żarówka w lampie na korytarzu zamigotała, jakby podczas przerwy w dostawie prądu.
- Gdzie idziecie? - zapytał Artura starszy Wiadomski.
- Do .. ogrodu - odpowiedział on niepewnie.
- Dobrze. Przyda ci się świeże powietrze.

Dziewczyna drgnęła wyraźnie i zbladła. Rzuciła spłoszone spojrzenie na Artura, ale on zdawał się nie dostrzegać zmiany.. przepoczwarzenia, tego, co się stało z jego ojcem. Czyli to tylko jej urojenie. Jak rano. Zaraz zniknie. Ale obraz prosiakowatego potwora, takiego, jak opisywał Gawron, nie znikał. “Nakręcasz się. Oddychaj”. Zachwiała się. Nie znikał.
- Po.. potrzebuję wyjść - powiedziała. Język się jej plątał. - Miałam wypadek, pamięta pan, mówiłam.. niedawno.. czasem mi sie robi słabo, musze .. na dworze.. jak jest więcej powietrza, to mi przechodzi.
- Jasne - mężczyzna znów wyglądał normalnie i niepozornie. - Idźcie. Świeże powietrze zrobi też dobrze Arturowi. Tylko, Artur. Powiedz mi, że nie wróciłeś do tego swojego ... problemu.
- Nie, ojcze
- pokręcił głową. - Po prostu jestem zmęczony nauką. Wiesz, że nie idzie mi najlepiej.
- Wiem, wiem
- ojciec zgodził się ponurym głosem. - Liczę, że coś z tym zrobisz.
- Tak. Zrobię. Możemy już iść.
- Idźcie.


Ogród był duży i nieco zapuszczony. Po deszczu śmierdział błotem i zgniłą roślinnością. Chociaż latem faktycznie mógł być ładnym miejscem. Kiedyś.
- Tam jest altanka i mała sadzawka. Ania lubiła tam siadać i bawić się w pobliżu. Możemy pójść tam, jeśli chcesz.
Artur wzdrygnął się owiany podmuchem zimnego, wilgotnego, listopadowego powietrza. Spojrzał na swojego gościa z wyczekiwaniem.

Basia poszła we wskazanym kierunku. Ogród był tak inny od nagich ścian jej podwórka-studni. Przypominał nieco park, do którego zabierali czasem starsze dzieci ze żłobka. Zimne powietrze otrzeźwiło ją, z przyjemnością wystawiała twarz na porywiste podmuchy. Krew zaczęła żywiej krążyć, na twarzy pojawiały się jej kolory. ”Latem musi tu być pięknie”. Wahała się, czy powiedzieć Arturowi o zmianie, jaką zauważyła u jego ojca.. nie wiedziała, jak chłopak zareaguje.
- Jaki masz...problem? - zapytała więc po chwili milczenia - I co się przytrafiło twojej siostrze?

Spojrzał na nią ciężkim wzrokiem.

- Pies... zagryzł ją pies sąsiadów. Przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu i ... o tam... wskazał ręką okolicę altanki. Miała pięć lat. Ja osiem. Ale pamiętam każdy szczegół tego zdarzenia, wiesz. Każdy. A najbardziej jej krzyki.
- To straszne..
- powiedziała Basia wstrząśnięta i przejechała dłonią po ramieniu chłopaka w pocieszającym geście - Bardzo Ci współczuje.
- Ale tez dziwne..
- dodała po chwili. - Przecież to nie było jego terytorium.. dlaczego zaatakował? Pewnie był bardzo agresywny.. biedna mała.
- Siądźmy -
wskazała na ławkę w altance. Była wilgotna, ale dach i ażurowe ścianki dawały jednak ochronę przed wiatrem.

- O jakim problemie wspominał twój ojciec, Artur? - zapytała miękko.
- Próby samobójcze. Trzy. Powiązane z problemami z głową. Ale nie chciałem tak naprawdę ginąć. Martwi się, że znów zrobię krok w tą stroną. Ale mam dwadzieścia cztery lata i już nie może mnie traktować jak dziecko.
- Co rozumiesz przez “problemy z głową”? Wszystko, co się mi i moim znajomym przydarzyło przez ostatni dni, każdy określiłby jako “problemy z głową”. Jakby to komuś opowiedzieć, stwierdziłby, że świrujemy, po prostu. Ale ja też widziałam ta krew na szybie, pamiętasz? Sądzisz, ze dwie nieznajome osoby mogą mieć na raz takie samo urojenie?
- To było coś innego
- wyraźnie nie miał ochoty o tym mówić. - Nie to co teraz. Zupełnie inne.
- Wiec co?
- Miałem.. załamanie nerwowe. Mocne. Połączone z depresją. To wszystko.
- Co w tym szczególnego? Dlaczego było inne, niż to, co się dzieje teraz? Depresja to po prostu choroba, dlaczego jej nie leczyszi? -
zalała go gradem pytań.
- Bo teraz już wiem, że miałem rację. Że ... wszystko jest kłamstwem. Iluzją i oszustwem.
Milczał przez dwa długie oddechy.
- Wszystko i wszyscy. Kłamią. Babcia miała rację. Ona wiedziała od początku. Miała takie właśnie rzeczy w mieszkaniu. O prawdzie. Prawdziwe.

Basia zakryła twarz rękami, jakby odcinając się od Artura i całego świata. Siedziała przez chwilę próbując poukładać sobie to wszystko w głowie. Ale faktów, zdarzeń, urojeń, opowieści nie dawało się złozyc w jedną, logiczna całość. To było przytłaczające, jakby mózg odmawiał jej współpracy. Czuła się, jakby siedziała nad pomieszanymi puzzlami z wielu pudełek. Ale pudełek - ani obrazków do ułożenia - nie było.
Nie mogła tu zostać dłużej. Świat jego urojeń wciągał ją, jak ruchome piaski, wiedziała, ze jeszcze krok-dwa i nie będzie w stanie się cofnąć. Że nie będzie potrafiła rozróżnić prawdy od omamów. Że zwariuje.

- Artur - odezwała się w końcu - nie nadążam za tym, co mówisz. To się .. nie składa, nie pasuje.. nie wiem - potarła skroń, zdezorientowana - To wszystko nie pasuje. Nie ma sensu, rozumiesz? Nie potrafię tego połączyć. Nie wiem, dlaczego to mi się dzieje ani dlaczego widzę to, co ty. Nie wiem. Ale już nie chcę więcej. Nie dam rady. Za dużo. Ja..
Potrząsnęła głowa i wstała. Podjęła decyzję. Musi się ratować, musi zadbać o siebie.

- Pilnuj się. Ja ci nie potrafię pomóc. Ani ty mi. Zadzwonię, jak.. za jakiś czas. Do zobaczenia.
Wyszła z altany i poszła do furtki.
- Zaczekaj proszę - powiedział kiedy szła w stronę furtki.
- Przepraszam - rzuciła mu przez ramię, przyspieszając.
Nie gonił jej. Już nic więcej nie mówił. Nie odwróciła się.

Szarpnęła klamkę furtki i wypadła na ulicę. Artura nie było już widać. Rozejrzała się dookoła, szukając jakiejś komunikacji. Gdzieś tu musiał chodzić autobus.
Na ulicy było pusto, nie miała się kogo dopytać. Ruszyła przed siebie, w stronę – jak jej się wydawało – szerszej ulicy. Tam pewnie kogoś spotka, kto ją pokieruje na przystanek. Albo będą autobusy. Dojedzie do centrum. Pójdzie do Domu Kultury, na pewno już będą jakieś zajęcia, zna przecież instruktorów, pogada z nimi o przedstawieniu na Boże Narodzenie, pomoże, pomaluje z maluchami. Oderwie się.

Wiatr szarpał jej płaczem, rozwiewał poły. Nie chciał go zapinać. Potrzebowała widzieć swój kolorowy sweter.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 02-07-2012, 12:57   #125
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Mimo iż rozmowa była krótka i rzeczowa, Grzesiek spinał się bardziej, niż kiedykolwiek. Szczególnie gdy odłożył słuchawkę, poczuł mrowienie karku. Czyli ten człowiek był w stanie mu pomóc. To oczywiście dobrze, ale odczuwał wrażenie, że nie obejdzie się bez zagłębiania się w wiedzę o tych duchach, demonach, czy sektach, a to samo w sobie było bardzo niepokojące. Taka wiedza może wpłynąć na sposób postrzegania przez niego świata w przyszłości, może nawet go zniszczyć. Lecz mimo świadomości, jak bardzo może to skrzywić jego psychikę, obecnie wolał to, niż śmierć.

Podróż do umówionego miejsca mogła mu zająć ponad pół godziny, więc po kilku minutach oglądania telewizji, zaczął się zbierać. Lepiej być wcześniej, niż później.
W autobusie próbował przypomnieć sobie sen, który, czego był pewien, miał tej nocy, i który wprawił go w dziwnie przygnębiający stan ducha. To nie tylko kac mu doskwierał, to było coś więcej; jakieś wewnętrzne przekonanie, że jest słaby i niezdolny ani do przetrwania, ani do chronienia innych. Bezkompromisowa bezsilność- te słowa najlepiej oddają to, co czuł właściwie od momentu przebudzenia. I, co gorsza, ciężko mu było się im przeciwstawić. W końcu, co zrobił dotychczas? Właściwie nic. Teraz też musiał w pełni oddać się jakiemuś egzorcyście, zawierzyć i spełnić jego każdy rozkaz, ponieważ sam był bezsilny. Pewność siebie przegrywała w zderzeniu z faktami.

Na jednej z ulic był wypadek, przez co Grzesiek wszedł do kościoła zaledwie na kilka minut przed umówioną godziną. Przeżegnał się i rozejrzał- cztery konfesjonały, z czego dwa w nawie bocznej. Już z daleka widział, że były puste, sprawdził więc kolejny, ten bliżej niego. Ktoś siedział w środku.
Zebrał się w sobie i uklęknął, zbliżając twarz do oddzielającej go od spowiednika kratki.

- Niech będzie pochwalony, ojcze Karolu- zaryzykował podając imię. Uznał, że to da mu pewność co do tożsamości spowiednika. Głupio byłoby zacząć wygadywać TAKIE rzeczy przy kimś zupełnie z tematem nie zapoznanym.
- Na wieki, wieków - odpowiedział suchy, szorstki głos. Ten sam, co przez telefon.
- Ojcze, od jakiegoś czasu, chyba dwa tygodnie, coś prześladuje mnie i moich znajomych. Słyszał ojciec o tych morderstwach, brutalnych, z użyciem drutu kolczastego? Dwóch moich znajomych z dzieciństwa zginęło w ten sposób... Ja... My, widzimy różne rzeczy, widzimy zmarłych i inne, złe istoty. Jak Voivorodina. Przyszedł po mnie w tę niedzielę, ale jakiś głos kazał mu mnie zostawić, na trzy dni... Zapisałem wszystko, co pojawia się nam w tych wizjach, czy snach, mam to gdzieś przy sobie.- Wichrowicz po chwili wyciągnął zapisaną wczoraj kartkę, zwinął ją w mały rulonik i włożył w szparę w kratce. Zamilkł i czekał.
- Voivorodina. To nie są istoty. To ... ludzie - cichy szept który doszedł z konfesjonału był prawie niesłyszalny. - Bardzo, bardzo, bardzo źli ludzie. Znający bardzo, bardzo, bardzo złe rzeczy. Bardzo złe. Sprzedali się demonowi, którego imienia w tych murach nie wypowiem. Zawładnął nimi. Za ich zgodą. Karmią go. Swoimi uczynkami i krwią swoich ofiar. Są wszędzie. W sądach, na ulicy, pośród policjantów, duchownych, aktorów, lekarzy. Wyglądają jak zwykli ludzie, ale ... kiedy spojrzysz na nich ... inaczej... odkrywają swoje prawdziwe, świńskie oblicza. Nieczystych niewolników tego demona.
Zamilkł na chwilę. Wichrowicz wstrzymał oddech.
- Przybyli do Polski dawno temu. Bardzo, bardzo, bardzo dawno temu. Przybyli z południa. Z Mołdawii. I od tej pory ... urośli w siłę. Zdobyli władzę. Przywileje. Świadomi tego, co zamierzają zrobić. Tego, co zamierzają osiągnąć. Wyznaczyli cię na Dziecię Hioba. Zapewne dawno temu. Może jeszcze przed narodzinami twoich rodziców, może za ich życia. Nieistotne. Ale polują na ciebie. Na twoją ...duszę. I pewnie osiągną, czego chcą.
Zamilkł na bardzo długo.
Grzesiek przez jakąś chwilę klęczał w osłupieniu, czekając na jakiś ciąg dalszy. Co innego domyślać się takich rzeczy, a co innego usłyszeć to od kogoś, kto jest pewnego rodzaju autorytetem w tej dziedzinie. Szczególnie brak optymizmu księdza spotęgował w nim lęk.
- Ale... musi być jakiś sposób, żeby ich pokonać, żeby... Żeby przeżyć. Ojcze, proszę, jest ojciec moją jedyną nadzieją- mówiąc to pchnął mocniej zwiniętą kartkę tak, że omal nie spadła po drugiej stronie.- Proszę zerknąć. Duchy naszych przyjaciół powtarzają często: “Dziewięć i pięć”. Każą nam o tym pamiętać, jakby to miało pomóc- ponownie zamilkł, ocierając pot z czoła. Zrobiło mu się duszno, mimo iż kościół był ocieplany tylko podczas trwania mszy.
- Dziewięć i pięć - szept znów był ledwie słyszalny. - Dziewięć. Pięć. Dziewięć. Pięć.
Szept przeszedł w ciche mamrotanie.
Z konfesjonału dało się słyszeć ciężkie, starcze westchnienie.
- Nie wiem ... - oddech ucichł jeszcze bardziej. - Może. Nie. To niedorzeczne. To nie może być to. Duchy zmarłych. Wiesz. Powiem ci coś bardzo, bardzo, bardzo ważnego. Duchy nie istnieją. Ci, którzy giną, tak naprawdę nie giną. Są koło nas. Widzą nas. Słyszą nas. Obserwują. W każdej chwili naszego pobytu tutaj, pośród cieni prawdy, w świecie kłamstwa. W naszym więzieniu. Może właśnie o to im chodzi. O tą liczbę. Może właśnie o chcą wam powiedzieć.
Zamilkł.
- Ale jak to ma się do tych liczb?- powiedział Grzesiek, nieco głośniej niż planował. Następnie dodał, już ciszej.- Podobno jeśli dowiemy się, dlaczego nas wybrano, będziemy mieli szansę na ujście z życiem. Jak ojciec myśli, dlaczego my? Co mogło zdecydować?
- Nie wiem. Nie wiem. Jeśli szukasz kogoś od nich - zawahał się chwilę. - Mogę ci powiedzieć, gdzie go znaleźć. Ale.... - ponownie milczał przez kilka sekund. - Ale zastanów się bardzo, bardzo, bardzo dobrze, czy chcesz sprawdzić to miejsce. Czy zaryzykujesz wszystko i nic. Skrwawiony orzeł nie wybacza. Bo nie potrafi. Nie zna takiego uczucia. Więc ...
Westchnął.
- W zasadzie wszystko jest przesądzone. Zaplanowane. Zginiecie. Każde Dziecię Hioba. Jedno po drugim. Aż skończy się sanguine pactum. Nic nie tracisz, ani nic nie zyskujesz. Mogę ci pomóc chociaż w ten sposób. Chociaż tak odpokutować za grzechy młodości. Nie wiem jednak, czy ... przeżyjesz. Voivorodina. Ona zawsze dostaje to, czego chce. Jej władca, jej prawdziwy władca....
Zamilkł nie kończąc zdania.
W kościele dało się słyszeć jakieś szepty. Zadźwięczały dzwonki.
- Nie patrz na nią - szepnął ksiądz.

Coś poruszyło się niedaleko. Zadrżało powietrze przy witrażu.
Grzegorz spojrzał i zaniemówił.


- Kto to?
- spytał cicho,sam ledwo słyszał swój głos. Przetarł oczy i wbił wzrok w złożone do modlitwy dłonie.
- Obserwuje. Szuka. Wypatruje. Odejdzie, jak nie dasz jej pretekstu by działać.
Grzesiek milczał, co jakiś czas zerkając kątem oka, czy tajemnicza kobieta nadal jest w zasięgu wzroku. Czekając, modlił się. W końcu, czy modlitwa może mu zaszkodzić?
Kobieta podeszła bliżej. Kręcąc zmysłowo biodrami. Wpatrzona w konfesjonał i klęczącego człowieka.
- Grzesznik - szepnęła. - Cudzołożnik. Ciekawe. Cielesność bez sakramentu. To .. słodkie.
Poczuł jej oddech na swoim karku.
- Słooodki - zamruczała jak kocica. - Słyszysz mnie, prawda grzeszniku? Widzisz mnie, prawda? Przyznaj się. Staje ci na myśl o mnie. O moich nogach oplatających twoje plecy. Prawda? Staje ci. Przyznaj się.
Wichrowicz zacisnął mocno powieki, a ciągle złożonymi błagalnie dłońmi zasłonił usta. Milczeć, i nie otwierać oczu, za żadne skarby.
- Kici, kici - szepnęła mu prosto do ucha. - Chodź ze mną. Dam ci rozkosz, której nigdy nie zapomnisz.
Grzesiek uchylił powieki i zerknął na kratki oddzielające go od księdza. Szukał czegoś, co pomogłoby mu przetrwać ciężkie chwile, jednak ojciec nie dawał znaków życia. Ponownie zamknął więc oczy i zaczął modlić się szeptem.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje...

Znikły. Wrażenie kobiety i sama kobieta. Była tylko modlitwa.
- Dobrze że w to wierzysz - szepnął duchowny z konfesjonału. - Dobrze że masz jeszcze wiarę. Ale w tym przypadku potrzebujesz czegoś więcej, niż wiara w kogoś, kto nas porzucił już eony temu. Voivorodina? Chcesz namiar na jednego z jej ludzi?
Wrócił do tematu, jakby nigdy nic.
Odetchnął głęboko i rozejrzał się z lekkim niedowierzaniem.
- Ale co mogę zrobić z tym namiarem? Po tym, co ojciec powiedział, nie wydaje mi się, żeby byli skorzy do negocjacji, albo po prostu odpuszczenia mi... Nam.
- Może zapytasz, czemu to robią. Pewnie nie odpowiedzą, ale ... kto wie, kto wie, co wtedy zrobią.
- Tak, może będą tak zaskoczeni, że z roztargnienia zgodzą się o wszystkim zapomnieć... Nieważne, i tak nie mam nic do stracenia. Kim jest ta osoba, o której ojciec coś wie?

- Lokal nazywa się “Lady Luck”. Tam przychodzi pewien młody skinhead. Wołają na niego Rumpel. Nazywa się Korzeniowski. Piotr Korzeniowski. To jeden z nich.
- Dziękuję, ojcze. Jeszcze jakieś rady, jak przeżyć?
- Ufaj sobie. Jedynie sobie.
- Szczęść Boże
- wyszeptał wstając z klęczek.

Wyszedł możliwie szybko, nie odwracając się.
Sam nie wiedział, czy martwić się tym, że ojciec Karol przemilczał kilka spraw, czy może być mu za to wdzięcznym. Nie zamierzał jednak wracać i zadawać więcej pytań. Bał się? Może.
Miał jedną szansę, "Lady Luck" i Rumpel. Ten "lokal" to prawdopodobnie najgorsza speluna w Mieście, owiana złą sławą od początków jej istnienia, nie bez powodu. Grzesiek słyszał o niej kilkukrotnie, raz nawet, gdy przechodził obok z grupką znajomych, jeden z nich zaproponował, żeby wstąpić tam na chwilę, jednak wspólnie uznali, że nie ma co ryzykować- zbyt mocno odstawali wyglądem (i nie tylko) od typowych bywalców.
Początkowo chciał wrócić do domu i przeleżeć te kilka godzin, aż do momentu otwarcia mordowni, lecz szybko zmienił zdanie. Pojedzie na Węgielną. Teresa powinna już coś wiedzieć odnośnie Hirka i Wandy, a Patryk może będzie w stanie powiedzieć mu coś o Rumplu- miał na pieńku ze skinami, a wroga trzeba dobrze poznać. Może też da się namówić na wypad do "Lady Luck", Wichrowicz najzwyczajniej w świecie potrzebował obstawy.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-07-2012 o 19:55.
Baczy jest offline  
Stary 09-07-2012, 18:06   #126
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Niczym nie jestem, tylko drganiem strun żałosnych.... Któż może być o taką bolesną rzecz zazdrosny? Komu przeszkodzę, kogo zgniewam lub urażę ja - skrzypka płacząca - na chwilę przypadkiem przyłożona do twarzy.
Wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny



PATRYK GAWRON


Ostatnio coś często bywał w kościele.

Patryk złapał się na takiej myśli idąc przez ponure ulice. Z wojskowym plecakiem z demobilu na ramieniu, nie przejmując się rozbryzgiwanymi przez glany kałużami i błotem osiadającym na wytartej skórze.

Niebo milczało a jedyną obecnością na nim były opieszałe, czmychające przed kolejną ulewą gołębie.

Kościół o tej porze i w zwyczajny dzień był prawie pusty. Tylko kilkoro staruszków modliło się w chłodnym wnętrzu. Czy tylko Patrykowi się wydawało, czy jeden z nich nie miał oczu, a jedynie puste dziury – jak wyszarpane czyimiś paluchami rany.

Gawron odwrócił się ostentacyjnie, wyjął przygotowane naczynia i napełnił je wodą z wielkiej chrzcielnicy przy wejściu. Przypomniał sobie opowieść o tym, że kiedyś, jeszcze w średniowieczu, ponoć jakiś ksiądz z Miasta utopił w tej chrzcielnicy płaczące niemowlę. Bzdury.

Uzbrojony w wodę święconą udał się na komisariat policji.

* * *

Zimne i niechętne spojrzenie Milczanowskiego zatrzymało się na twarzy Gawrona. Oficer nic nie mówił. Wyjął tylko kilka papierków i kazał je przeczytać.

Jeden z nich bardzo nie spodobał się Patrykowi.

Miał w tym dokumencie napisać, co robił wczoraj w godzinach wieczornych. W czasie, gdy ktoś pożenił z kosą Hirka. Kurwa. Czyżby Milczanowski chciał go wrobić w ten atak? Szukał dziury w całym? Powiązań? Myślał, ze pozbył się współwinnego?

W tej sytuacji spotkanie z kilkorgiem znajomych we własnym mieszkaniu zakrawało na zrządzenie losu. Nie mogli się dopieprzyć. Za dużo wiarygodnych świadków.

Z bezczelną miną wypełnił więc dokumenty.

Milczanowski spojrzał na nie a potem położył jakieś zdjęcie przed Gawronem.

- Znasz ją?

Znał. Widział ją na kikutach kończyn obok Andrzeja i Czarka. Ale przecież nie mógł tego powiedzieć temu węszącemu psu.

- Nie – powiedział więc zgodnie z prawdą.

- Mieszkała blok obok was jak była dzieckiem. Nazywała się Natalia Rogowska. Jej rodzice wyprowadzili się z Węglowej jak miałeś osiem lat.

Nie pamiętał jej. Nie kojarzył twarzy. Ale wiedział, że Milczanowski nie kłamie.

- Pamiętasz?

Nie pamiętał. Złożył stosowne zeznania i w końcu policjant wypuścił go z komisariatu.

- Jutro tutaj o tej samej porze – powiedział na odchodnym.





TERESA BUŁKA – CICHA



Piła. Piła w jednym celu, by zapomnieć i poznać smak świństwa, które rujnowało jej życie.

Wódka smakowała paskudnie, ale po kilku kolejkach, kiedy wszystko wokół niej zaczęło tracić zarówno znaczenie, jak i realność, zaczynała Teresie nawet smakować.

Lokal powoli napełniał się ludźmi. Młodymi. Młodszymi od niej. A może tylko jej się tak wydawało? Jej życie od czasu zajścia w ciążę gwałtownie przeskoczyło z wieku młodzieńczego buntu w okres odpowiedzialnej kury domowej i matki utrzymującej rodzinę. W tym męża – pijaka.

Wódka przełamała jej żelazną dyscyplinę. Niezauważalnie, jak podkradający się znienacka rabuś.

* * *

Gawron mówił coś o demonach alkoholu. Sama Teresa często robiąc awantury mężowi wyrzucała mu, że kiedy się upija nie jest sobą.

Ona też nie była. Nie potrafiła wyczuć granicy, bo też nigdy się nawet do niej wcześniej nie zbliżyła.

Jakiś kieliszek zaszkodził jej. Tyle wiedziała. Pobiegła w stronę toalet, po drodze wpadając na jakiś stół. Nawet nie czuła bólu.

Prze chwilę szarpała się z drzwiami, ciągnąc je do siebie, zamiast popchnąć a potem wtoczyła się do środka. Nie utrzymała zawartości żołądka i zwymiotowała w wejściu, brudząc sobie dłonie, które w desperackim nieświadomym ruchu próbowały zatrzymać potok rzygowin.

Pośliznęła się na swoich własnych nieczystościach, wpadła do kabiny i złapana przez kolejną falę torsji zwróciła resztkę zawartości żołądka do klopa. Brudnego i lepiącego się.

Wymiotowała długo, hałaśliwe. A kiedy skończyła skuliła się na osyfionej podłodze i zapłakała.

Pijana odkryła dopiero prawdę o sobie i o tym, co się z nią stanie.

Nie miała szans wyjść z tego żywa. Bała się.

Czuła się jak zwierzę w potrzasku. Złapane w paść i nie mogące wydostać się z niej o własnych siłach lub bez samookaleczenia.

Sama nie wiedząc kiedy – zmęczona rzyganiem i płaczem oraz alkoholem usnęła na chwilę w kabinie punkowej knajpy.




BARBARA ZIELIŃSKA


Do Domu Kultury dojechała bez problemów. Bez trudu znalazła przystanek autobusowy z liną w stronę centrum miasta. Po kwadransie z radością powitała znajome twarze, codzienne zajęcia i znajomy klimat pracy, którą znała, którą lubiła i która dawała jej sporo przyjemności.

Musiała chociaż na chwilę zapomnieć o szaleństwie w jakie zmieniło się jej życie. Zapomnieć o tym, co spotkało ją i jej przyjaciół z dzieciństwa, co spotkało Artura. Po prostu zapomnieć.

Ale to nie było łatwe.

Udawanie, że wszystko jest w porządku, że nic się nie zmieniło, było tylko udawaniem. Oszukiwaniem samego siebie.

Niemniej jednak to działało. Basia zatopiła się w świecie sztuki. Dała pochłonąć radosnej fali szczebiotliwych głosów i rozmowom na tematy związane z planowanym przedstawieniem bożonarodzeniowym.

Powoli te codzienne, normalne rzeczy pozwoliły jej oderwać się od zmartwień.

W końcu musiała skorzystać z toalety. Kiedy myła dłonie w lustrze zobaczyła za swoimi plecami odbicie jakiegoś dobrze zbudowanego, półnagiego mężczyzny o pokrwawionej twarzy.

Odwróciła się ze stłumionym krzykiem, ale toaleta za nią była pusta, jeśli nie liczyć nie pierwszej czystości ścian.

Jednak wrażenia, że ktoś ciągle ją obserwuje nie mogła się już pozbyć.





GRZEGORZ WICHROWICZ



Pojechał na stare śmieci. Na ulice pełne brudnych, podniszczonych kamienic, nie zmieniające się od lat.

Miał nieznośne wrażenie, że ktoś ciągle go obserwuje. Nie był to jego policyjny „anioł stróż”, bo funkcjonariusz już od kilku dni nie widział. Nie potrafił powiedzieć, kto go obserwuje, ale to, że był obserwowany było dla niego prawie paranoicznym pewnikiem.

W końcu wszedł na Węgielną 13 i skierował się schodami do mieszkania Gawrona.

Zadzwonił kilka razy, ale nikt nie odpowiedział, ani nie otworzył.

Zrezygnowany, zszedł na dół.

- Grzesiu – kobiecy głos zatrzymał go na schodach pomiędzy piętrami.

Odwrócił się i zobaczył sąsiadkę, panią Klementynę Formańską. Straszą, emerytowaną pracownicę poczty, która – gdy był dzieckiem – pomagała mu zbierać znaczki.

- To ty Grzesiu?

Uśmiechnął się. Lubił tą sympatyczną kobietę, która straciła męża dawno temu i od kiedy sięgał pamięcią, nie szukała sobie następnego.

- Jeśli szukasz Patryka, to chyba pojechał do szpitala. Wiesz, że tego miłego Hieronima Bułkę jakieś oprychy zraniły nożem wczorajszego wieczora. Ponoć biedak walczy o życie w szpitalu. Jego nieszczęśni rodzice. Tacy porządni, a tacy biedni. Jak ten Hiob.





HIERONIM BUŁKA


Czy śmierć boli? Czy jest końcem drogi? Czy też jej początkiem?
Kto ma rację? Buddyści, metodyści, katolicy, Żydzi, wyznawcy islamu, hinduiści, a może wyznawcy Wielkiego Słonia Babara?

Ktokolwiek ją miał, było raczej pewne, że niedługo Hieronim Bulka dowie się o tym.

Leżał, widząc siebie unieruchomionego w sali, podłączonego do aparatur, do rurek, do płynów. Leżał i widział ... coś. Coś potwornego. Coś, co przypominało kolczastą modliszkę. Z odnóżami zanurzonymi w jego ciele.
Leżąc czuł, jak potworna modliszka gmera mu w ranie, jak ... zaszywa okaleczoną tkankę, jak pomaga się jej zrastać. Czemu to robiła? Nie miał pojęcia.

Śnił. Lub miał halucynacje. Nie wiedział. Ale widział w nich ... białego orła, z cierniową koroną, schlapanego krwią. Otoczonego jakimiś kablami czy też drutem kolczastym. Widział sztylet lub wojskowy bagnet oznaczony jakimś dziwacznym znakiem lub symbolem. I widział mężczyznę o obcej mu twarzy, który coś do niego mówił.

W końcu ... otworzył oczy i zaraz musiał je zamknąć, bo powieki poraniło szare światło dnia.

Leżał w szpitalnym łóżku. Niezdolny do najmniejszego działania. Podczepiony do przeróżnych urządzeń. Obok, na łóżku leżał ktoś jeszcze. Inny pacjent, cały w bandażach.

Żył.

Był słaby, jak niemowlę, ale żył.

Koło jego łóżka ktoś siedział. Mężczyzna z jego halucynacji. Nie uśmiechał się. Tylko patrzył na Hirka dziwnymi oczami. Oczami o najbardziej wyblakłych tęczówkach, jakie młody prawnik widział. Prawie białych.

- Nie pozwolą ci uciec – wyszeptał cicho. – Voivorodina nie pozwoli ci tak po prostu uciec. Ale to chyba wasza jedyna szansa. Zapamiętaj to, dziecię Hioba. Cierp tak długo, jak tylko zdołasz. Nie poddawaj się. Niech Voivorodina zacznie wątpić w swoje zwycięstwo.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-07-2012, 21:01   #127
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz.1

[media]http://www.youtube.com/watch?v=nGo2QkcwhTM[/media]

- Hej paniusiu, odpierdoliłaś kitę?

Teresa uniosła powieki i zobaczyła dwie identyczne dziewczyny, bliźniaczki mur beton. Nigdy nie pochwalała gdy matki ubierały bliźnięta identycznie. Była pewna, że to zaciera w dzieciach indywidualność. A te dwie były wybitnymi kopiami siebie, począwszy od fatalnej, w ogóle nie kobiecej fryzury a skończywszy na kolczykach w miejscach, które Bułka nie posądzałaby, że nadają się do przekłucia.

- Rany boskiee... fda ci se zakaszenie abo coś...

Nie poznawała własnego głosu. W ogóle mówienie przychodziło z trudem, przypominało mozolny proces lepienia z gliny. I wychodziło równie koślawo. Czuła się fatalnie, jak w terminalnym stadium śmiertelnej choroby.

Przez uchylone drzwi toalety sączyła się głośna chaotyczna muzyka. Nigdy nie przepadała za tymi kocimi zawodzeniami chociaż Gawronowi na głos by się nie przyznała. Sama wolała melodyjne romantyczne kawałki. No i może była romantyczką, a co?! Lubiła kwiaty, kąpiele w pianie i Dynastię (z wyjątkiem tej przebrzydłej Alexis) ale przede wszystkim ubóstwiała łzawe kawałki dla dziewczyn! Chociaż jeśli ktoś zapyta to kategorycznie wszystkiemu zaprzeczy.

- Pomóc ci wstać? - te dwie dalej wpatrywały się w nią natrętnie i nie pozwalały spać. Chciała obrócić się na drugi bok i wbić głowę w poduszkę ale tyko rąbnęła w coś twardego od czego mózg wpadł w niekontrolowany rezonans.

- Zostafcie mnie... I niech ktoś wyłonczy radio...

Boże w niebiosach ale huczało. Zaraz wypadną jej wszystkie zęby a żołądek samodzielnie wypełznie przez przełyk i złapie czarter na Wyspy Owcze...

Gawron by pewnie docenił piosenkę ale jego tu nie było. No właśnie, dlaczego go nie było? Zawsze stał tuż obok kiedy potrzebowała pomocy. A teraz chyba potrzebowała? Miała jakąś tego nikłą świadomość.

- Gafron... Dzie jes Gafron?

- Paniusiu, nakurwiłaś się jak meserszmit – nie była pewna, która z bliźniaczek to powiedziała ale obie uśmiechały się idiotycznie. - Zadzwonić po kogoś, hm? Dobrze by było gdyby ktoś zgarnął twoje zwłoki i odwiózł na chatę. Ten twój „Gafron” ma telefon?

Dziewczyna złapała ją pod ramiona i pomogła wstać chociaż Bułce było to wielce nie w smak. Chciała sobie poleżeć. Budzik jeszcze nawet nie dzwonił.

I wtedy ujrzała siebie w lustrze. A w zasadzie dwie siebie i było to zdecydowanie o dwie za dużo.

- Słonie, konie, dzikie fęże! Czy to szygowiny? - spojrzała na swoje dłonie, zafajdaną sukienkę i resztki przetrawionego jedzenia zlepiającego włosy. Wybuchnęła płaczem.

- To obszydliwe!

Na chwiejnych nogach stanęła przy umywalce, odrzuciła ze wstrętem płaszcz i zaczęła mocować się w sukienką, w którą koniec końców się zaplątała jak śledź w rybacką sieć. I dlaczego tak dziwnie mówiła? Skaranie boskie z tą wódką. Wzbogacają ją o pawulon czy jak, bo mięśnie języka całkiem jej zwiotczały.

Nagle z korytarza dobiegł ich męski tubalny głos.

- Agata, bzykasz się tam z kimś kurwa? Czekamy na ciebie.

Bułce udało się wreszcie zdjąć kieckę i zabrała się za zapieranie pod kranem co bogatszych plam. Mydła nie było, tym bardziej proszku do prania, o płynie zmiękczającym nie wspominając. Perfekcyjną panią domu to ta kobieta nie była skoro nie umiała zaopatrzyć swojej łazienki w podstawowe produkty.

Posiadaczka-kolczyków-w-miejscach-conajmniej-dziwnych otworzyła w tym czasie szerzej drzwi i ukazał się za nimi chudy chłopak z postawionym na sztorc irokezem.

- Wow, babski kibel – zarechotał chudzielec. - Spełnienie moich fantazji - rzucił okiem na zajętą przepierką Bułkę – Nie wiedziałem, że wy dziewczyny rozbieracie się do majtek jak chcecie się odlać.

Teresa tymczasem skończyła z sukienką, wciągnęła na siebie mokrusieńki materiał (który opinał się i nie chciał za nic ułożyć!) i wsadziła pod kran całą głowę. Woda była lodowata i na moment mózg całkiem jej się zamroził i do reszty przestał funkcjonować. Gdyby teraz ktoś zapytał ją jak się nazywa, bóg jeden świadkiem, że nie znałaby odpowiedzi.

Wypłukała usta, wycisnęła ociekające włosy i znów wbiła wzrok w poplamione lustro. Zastanowiła się kto ostatnio tutaj w ogóle sprzątał i co mogło zostawić na szkle takie paskudne plamiska? To pasta do zębów, resztki jedzenia czy... przyschnięte płynu ustrojowe? Dla pewności powąchała i skrobnęła paznokciem. Gdyby tylko miała gąbkę i Ludwika dałaby gospodyni parę lekcji z utrzymywania czystości ale bez gumowych rękawic to zakrawało na pracę w niebezpiecznych warunkach. Może złapać malarię. Albo AIDS!

- Słuchaj, mój kumpel na auto. Odwieźć cię do domu?

Bułka nie bardzo kontaktowała czego się od niej chce. Spojrzała jednak z grzecznosci na rozmówczynię i wtedy dostrzegła chyboczący się w jej uchu kolczyk, który zaabsorbował ją jak wahadełko hipnotyzera.

- Cy to szyletka? - nie mogła wyjść z podziwu nad kreatywnością współczesnej mody. Złapała za bigiel kolczyka aby wyjąć go z ucha właścicielki co sprowadziło zdecydowany sprzeciw tamtej.

– Auuu, przestań! Po co ci to? Nie chcesz się chyba ciąć czy coś?

Myśl ta wydała się w owej chwili rzeczywiście najbłyskotliwszym pomysłem tygodnia. No, może jednak uplasuje ją na drugim miejscu tuż po zadźganiu teściowej.

- Dziewczyno, dżizas krajst, uspokój się!

Uradowana jak dziecko Bułka, która weszła w posiadanie tej cokolwiek egzotycznej broni improwizowanej wparowała do jednej z kabin i zatrzasnęła się od środka.

- Otwieraj, słyszysz? - Posiadaczka-kolczyków-w-miejscach-conajmniej-dziwnych zadudniła pięściami w drzwi.

Teresa przysiadła na skraju muszli próbując opanować wirowanie przed oczami. Musiała pomyśleć i fakt, że była ubogo ale jednak, uzbrojona, dodał jej pewności siebie. W zasadzie powinna załatwić sobie pistolet. Albo... lepiej karabin? Działko ziemia-powietrze? Czołg? No dobrze, chociaż paralizator.

Teraz kiedy na każdym rogu czają się potwory uzbrojenie wydaje się kwestią priorytetową. I oczywiście przejrzysty umysł...

O boziu, o boziu! Co ona narobiła?! Miała być trzeźwomyśląca a skończyło się na promilach, rzyganiu, helikopterze, podwójnej percepcji i rozmyślaniu o fiu bździu! Jak może to szybko odkręcić? Ha! Płukanie żołądka!

W tejże chwili posiadaczka-kolczyków-w-miejscach-conajmniej-dziwnych wpadła do środka i odebrała jej arcyninebezpieczne narzędzie.

- Ja pierdolę, naoglądałaś się „Lotu nad kukułczym gniazdem” czy jak? Masz ostatnią szansę, odwieźć cię do domu czy na izbę wytrzeźwień?

- No... to tomu – bąknęła pokornie Tereska.
 
liliel jest offline  
Stary 17-07-2012, 21:04   #128
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 2

Cwaniaki. Czekali w maluchu aż zniknie w przeklętej klatce. To ona też swoje odczekała, a co?! Aż odjadą. Przecież nie pokarze się Gawronowi w tym stanie.

Przypomniała jej się ulubiona dobranocka Antka, o Baltazarze Gąbce i szpiegach z krainy deszczowców. Sama się czuła jak ten szpieg i była to pierwsza rzecz od bardzo dawna, która pozytywnie ją nastroiła.

Może jednak zbyt pochopnie osądziła tą całą wódkę. Pomijając rzyganie miała do zaoferowanie parę ciekawych wrażeń.

Krokiem godnym Jamesa Bonda wymknęła się na podwórze i przykleiła plecami do ściany zerkając na okno Gawrona. Tylko by brakowało żeby ją przyuważył.

- Tereska, dobrze się czujesz?

Gr! Przecież to ta sama wścibska Malinowska, która strofowała ją rano! Wyglądała przez okno na parterze i Teresa by się nie zdziwiła gdyby nie ruszyła się stamtąd od ich ostatniej rozmowy. To ten typ sąsiada szpiegulca. Kto wie, może nawet wszystkie rozmowy nagrywała więc trzeba się mieć na baczności.

- Doskonale – Bułka wydłużyła krok, melancholijnie zadarła głowę i nawet spróbowała sobie pod nosem zagwizdać „Kiedy ranne wstają zorze” ale tylko się popluła.

- Dziwnie się zachowujesz...

- To pewnie przez leki psze pani...

- Jakie leki?

- Na depresję. Przedporodową.

Starsza pani zamilkła skonfundowana a Bułka wykorzystała moment ciszy aby się zastanowić nad swoimi dalszymi poczynaniami. Potrzebowała planu. Przede wszystkim mieli się przecież wyplątać z tej demonicznej afery. Przypomniała sobie gadkę Gawrona i to co mu poradził ksiądz.

- Pani Malinoska...

- Taa?

- Co to jest poświęcenie?

- Poświecenie jest wtedy Tereniu – po chwili namysłu odpowiedziała poważnie sąsiadka – jak się wybierasz na weselę, wszyscy dookoła piją na umór a ty nie, bo ktoś tych grzeszników musi porozwozić do domów...

- Aha – Teresa zdawała się poważnie zastanawiać nad tą bądź co bądź niezwykłą definicją. - Czyli dobrowolnie się robi za naiwniaka?

- Skąd – obruszyła się Malinowska. - Nasz Pan, Jezus Chrystus, się poświęcił dla nas wszystkich przecież. Dla mnie się poświęcił. Dla ciebie się poświęcił. Czy to, że zginął na krzyżu wydaje ci się naiwne?

- No fie pani... gdyby tak to obiektywnie rozfarzyć... - Bułka niewinnie wzruszyła ramionami gdy rozmówczyni spiorunowała ją wzrokiem. - A poza tym nie mam pojęcia w jaki sposób pszeszłyśmy od wesela i pijaństwa do kszyża i śmierci.

Pożegnała się wreszcie i pomaszerowała wzdłuż Węgielną. Zaczął padać deszcz ale nie zrobił na Bułce najmniejszego wrażenia bo przecież i tak była już od stóp do głów przemoczona. Tyle, że po nerkach zaczęło chłodem zawiewać.

Obejrzała się na okna Gawrona, z których sączyło się blade światło i pomyślała, że Patryk pewnie w piecu nagrzał, o ciepełko zadbał. I wtedy ją olśniło! Przecież się na dzisiejsze popołudnie ta narkomanka wpraszała do niego! Sami są?

Wyobraźnia podsunęła obraz gołej Dziary w objęciach jeszcze bardziej gołego Gawrona (wróć!) Gawrona, któremu skrawek babcinego kraciastego koca zasłaniał okolice intymne. Obok puste butelki po wódce i kopczyk strzykawek.

- O boziu!

Ścięła po łuku i dawaj, w drogę powrotną do klatki. Zdążyła się już zdrowo rozpędzić kiedy naraz stanęła jak wryta.

Nie. Nie może tego zrobić. Gawron mówił, że mu na niej zależy i w ogóle i w szczególe. Nie! Nie będzie się wtrącać. Jeśli się w niej zabujał, głowę stracił, rozum postradał tak, że da się jej przerobić na narkomana, nimfomana i sodomitę to jego sprawa! Ona, Teresa Bułka, będzie ze spokojem się temu przyglądać. Ba, jeśli Gawron będzie chciał to nawet spróbuje tą rockową księżniczkę polubić! A jak już przyjdzie im ochota się ustatkować zorganizuje im skromne wesele, z niewielką ilością kwiatów, Gawron musi mieć koniecznie grafitowy gajer a ona... cóż, ona pewnie będzie preferować coś ekstrawaganckiego, ale Bułka przyjmie to z wyrozumiałością! Ha, może nawet pomóc jej w tej jadowitej, wyćwiekowanej kiecce bo przecież nie najgorzej szyje a przed ceremonią może jej zrobić paznokcie w jakimś punkowym kolorze albo nawet włosy na różowo pofarbować czy coś. Jeśli Gawron sobie tego życzy to zostanie jej najlepszą przyjaciółką, powiernicą tajemnic, towarzyszką zakupów i przyszłą matką chrzestną jej pierworodnego! W zasadzie to może od razu iść na górę i zaproponować, że jej tą sukienkę uszyję, chyba, że jej teściowa maszyny nie użyczy.

Nie. Nie! O czym ona myśli? O weselu Gawrona kiedy przecież przechodzi nieskromne załamanie nerwowe?! Bułka ty idiotko! Zostawiłaś męża, teściowa ukradła ci syna, Dziara ukradła ci Gawrona a twój brat leży sztywny w prosektorium!

Wybuchnęła spazmatycznym płaczem.

Miałaś rozwiązywać demoniczne zagadki! Miałaś być międzywymiarową Mata Hari! Miałaś być jak Ripley, tyle, że nie w kosmosie. Poświęcić się dla ogółu, coś pożytecznego zrobić! Cierpieć za miliony! No... w każdym razie za kilkoro. Teresa Bułka, zwana także Joanną D'Arc z Węgielnej sumiennie zapracuje na swoją aureolę. Będzie miała ładny pogrzeb, masa ludzi przyjdzie, nikt nie będzie oszczędzał na kwiatach i wieńcach, ksiądz rąbnie piękną mowę, że choć życie prowadziło ją krętą wyboistą ścieżką to koniec końców wybrała światło i pójdzie do nieba! Kto wie, może nawet jej przy Węgielnej jakiś mały pomniczek postawią albo chociaż tablicę pamiątkową. Dla Teresy Bułki, która uratowała przyjaciół, kilku obcych i jedną narkomankę.

Znów jej się zrobiło niedobrze i przykucnęła na chodniku spodziewając się kolejnych torsji. Na szczęście te nie nadeszły chociaż podwójne widzenie za nic nie chciało minąć a Bułce nadal ciężko było w takim stanie funkcjonować. Bo skoro się widzi przed sobą dwie betonowe ścieżki to skąd być pewnym, która jest tą właściwą? Ostatnio traciła orientację w terenie. I w swoim życiu.

No dobrze, to na czym stanęło z tym poświęceniem? Aha. Pójdzie na wiadukt. To jest jej Golgota, bo tu na Węgielnej to na razie jest w oliwnym Ogrójcu. Kontemplacji dość, czas działać! Nie spodziewała się wprawdzie niczego tak spektakularnego jak ukrzyżowanie ale takie kamienowanko to co innego...

Wykrzyczy, że jest gotowa zginąć aby świński ryj i ten drugi ze skrzydłami dał reszcie spokój. Usiądzie sobie, poczeka, w deszczu pomoknie, dramatycznie. Wiadukt to nie lunapar, na pewno zdarzy się coś złego. Jedyna nadzieja, że jej śmierć będzie wzniosła i nie pójdzie na marne. Doprawdy chciała wierzyć, że wyjdzie z tego poświęcenie a nie idiotyczne samobójstwo. Z drugiej jednak strony śmierć jej się nic a nic nie uśmiechała. Czy to aby nie przereklamowane, to poświęcenie? Może reszta przeżyje ale Antek już na bank się będzie bez matki chował a nie daj boże pod okiem Wandy Cichej wyrośnie z niego drugi Pawełek.

Myśl ta tak ją przeraziła, że ponownie zmieniła kierunek.

Może jednak z tym wiaduktem to nie był za mądry pomysł. Zarobi kamolem jak złoto, znów będzie tiju tiju, karetka, szycie, alkomaty, areszt, odebranie praw rodzicielskich, histeria, zabójstwo Wandy Cichej w akcie zemsty, dwadzieścia pięć lat za kratkami a może nawet dożywocie, grypsowanie, cwelowanie, więzienne gryzące kombinezony, niebieskie niegustowne tatuaże i wymuszony lesbijski związek z jakąś stukilową heterą. O nie! Wiadukt zdecydowanie nie wchodzi w grę! No i musi żyć. Dla Antosia. Ale on się ponoć jej boi! Boi? Bo jej o tym powiedziała ta stara krowa? A Bułka ufnie uwierzyła jej na słowo? Masz tyle rozumu co rozjechany przez tira jeż!

No to gdzie się ma podziać? Teraz to już stała mokra i zaryczana jak pięciolatka, która zgubiła mamę w supermarkecie. Musiała wyglądać rzeczywiście żałośnie bo obok zatrzymała się taksówka, przy okazji oblewając jej pantofle deszczówką.

Do Gawrona nie jedzie, nie ma mowy. Nie kiedy się mizdrzy do tej panienki z kółka uzależnień. Zdrajca jeden... I jeszcze żeby się chciał z nią bzykać, ale nie, on wyjeżdża z tekstem, że mu na niej zależy! Bardziej niż na niej, Teresce Bułce, która go zna od czasów jak jeszcze sikał pod blokiem w krzaki? Nie, to złe porównanie bo nie zdziwiłaby się jakby nadal mu się to zdarzało. Od czasów jak... za piłką ganiał, o! To zdecydowanie pasuje do okresu dziecięcego bo teraz to Gawron na pewno żadnego sportu nie uprawia, chyba, że walenie głową skindeadów o krawężnik zaliczono nagle do pocztu uznawanych dyscyplin! Ale o czym to ona myślała? Aha, zdrajca. I wódkę pił. Na parapecie! Zabić się chciał i jej o tym słowa nie pisnął? Nigdy z tą całą Dziarą nie będzie miał tego co z nią. Łączy ich szmat wspólnie spędzonego czasu, którego tamta nigdy nie nadrobi. No chyba, że solidnie zabierze się do rzeczy to jest szansa, że osiągną ten etap jak będą chodzić wspólnie grać w brydża w parku kuśtykając na balkonikach!

To do kogo? Marcysia? Jeszcze pewnie siedzi w szpitalu. Cichy? Absolutnie Terenia, nie cofamy się wstecz! No to kto?

Pomyślała o Hirku i dopiero po chwili do niej dotarło... Rany Julek, znowu zapomniała, że on... że jego już...

Rozryczała się z jeszcze większym entuzjazmem aż taksiarz nie mógł z niej wydusić sensownego zdania. W końcu podała mu adres Marceliny, choć przypominało to bardziej kalambury niż zdrową konwersację. Bułka zaczynała nazwę, on podsuwał hipotetyczne nazwy ulic lub dzielnic na co ona potrząsała głową wertykalnie bądź horyzontalnie ocierając śpiki z nosa.

Do Marcysi... Jak jej nie będzie w domu to sobie poczeka na wycieraczce. Zresztą, było jej już wszystko jedno! A Gawronowi nie da znać, niech się martwi! A może w ogóle nie zauważy, że jej nie ma, tak jest zaabsorbowany tą całą Dziarą? Zauważy chyba, nie? A kij mu w oko! Sami zdrajcy i psubraty!

Psubraty... Ładne słowo. Wymyślił je zdaje się Sienkiewicz? Co by o tej wódce nie gadać to ładnie się po niej myśli. Jakoś tak... lirycznie.
 
liliel jest offline  
Stary 19-07-2012, 00:04   #129
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4HbKeD6ZLlk&feature=related[/MEDIA]

- Więcej, więcej śniegu! – krzyknął ktoś i posypał na ich głowy konfetti, zrobione dziurkaczem z wyrwanych z zeszytu kartek.
- Przestań, kompot przedawkowałeś, czy co? – zaśmiał się inny głos – jeszcze nie ma Wigilii, nie czas na suszone śliwki...ani nic innego. Nie marnuj śniegu, pół nocy go robiłam! Mamy tylko dwa dziurkacze!

Na wpół uchylone drzwi otwarły się szeroko, kopnięte wyraźnie przez kogoś z zewnątrz. Ten ktoś obarczony był wielkim, futrzanym płaszczem, na pierwszy rzut oka zrobionym ze skórek królików.
- Mam – oświadczył dumny głos, wydobywający się spod biało-czarnej kupy futra – To będzie przebranie dla owieczek!
Wszyscy zamilkli, oszołomieni. Krzątanina ustała, oczy zgromadzonych w sali wbiły się w przybysza.
- No co? – futro wyładowało w kącie, a filigranowa blondynka zaczęła strzepywać z siebie krótkie, białe i czarne włoski, które poprzylepiały się jej do bluzki – owieczki mogą być czarne i białe, nie?
- Ale nie na raz! Planujesz pociąć to futro? Mamy przecież cztery owieczki? Co na to właściciel?
- Marudzicie – blondynka machnęła ręka – Baśka, przyniesiesz kartony? Będziemy robić gitary…
-Jasne – odpowiedziałam i wstałam z kolan, otrzepując pył i konfetti – Zaraz wrócę.

Wyszłam z sali, kierując się wąskim korytarzem w stronę toalet. Kurcze, nie chciałam nigdzie iść. No, ale jak się człowiekowi chce siku, to chce. Słyszałam za plecami, jak śmieją się i przekomarzają, i żałowałam, że musiałam wyjść. Brakowało mi tego - wygłupów, żartów, gadania o pierdołach. Nikt z moich znajomych – znajomych z domu kultury - nie miał pojęcia o ostatnich wydarzeniach. Powiedziałam tylko, ze potrącił mnie samochód – puder mamy był na prawdę niezły, ale siniaków nie zdołał ukryć. Przecież nie będę im ściemniać, że wpadłam na szafę po pijaku. Wiedzieli, ze nie pije… Ale o urojeniach, snach, trupach nie będą opowiadała. Bo chyba trochę jest tak, że jak o tym mówi, że to powoduję, ściągam.. tak jak myślenie o chorobie może ją przyciągnąć. Trzeba patrzeć z optymizmem w przyszłość, a nie rozpamiętywać. Graża wiedziała o facecie z pociągu, ale nie mówiłam jej o tym, co działo się potem. I nie chciałam mówić. Ani mówić, ani myśleć.

Weszłam do łazienki. Tej samej, pod która rozmawialiśmy pierwszy raz z Arturem. Wspomnienie jego przestraszonych oczu wróciło, ale szybko odepchnęłam je od siebie. Pewnie, że było mi go żal. Był miły.. i w ogóle. Ale był też – nie chciałam używać tego słowa, ale cisnęło się, nie pozwalało wyprzeć, szukałam innych, ale żadne nie pasowało – był świrem. Niestety. A ja miałam dosyć świrów. Jeśli zacznę wierzyć w urojenia innych, to przestane odróżniać prawdę od fikcji. Utonę w tych ułudach. Zwariuje. Zeświruję. Moje własne urojenia mi wystarczały. Nie potrzebowałam więcej.

Wyszłam z kabiny i podeszłam do umywalki. Spojrzałam w lustro. Bladość zniknęła, siniaki nie. Siniaki były realne, jak ktoś wpada pod samochód, to się poobija. I tyle. Zwykła rzecz. Tak, tego mi brakowało – ZWYCZAJNOŚCI.
Odkręciłam kran. Po chwili znów zerknęłam w lustro. Zamarłam. Za mną stał jakiś facet. Nie miał koszuli, zamiast niej zobaczyłam tatuaże. I krew. Krew na twarzy, na muskularnym torsie, rany. Odwróciłam się gwałtownie tłumiąc krzyk.

Łazienka była pusta. Przejechałam spojrzeniem po brudnych ścianach, przez chwile miałam ochotę sprawdzić kabiny, ale się powstrzymałam.
Stanęłam na powrót przed lustrem. Puściłam wodę, nabrałam jej w dłonie i zmoczyłam twarz. Wyprostowałam się i wbiłam spojrzenie w przymatowioną taflę.

- Wy-pier-da-laj. – powiedziałam wpatrując się sobie w oczy, głośno i dobitnie akcentując każdą sylabę - Wypierdalaj chuju złamany. Wypierdalaj kutasie. Wypierdalaj z mojej głowy. Get out. Get out of my mind. – powtórzyłam słowa zapamiętane z jakiegoś filmu.

Łazienka była pusta. To mój mózg produkował te omamy.

Wróciłam na górę i weszłam - do prawie pustej o tej porze – klubokawiarni. Jakaś parka obściskiwała się w kącie. Popatrzyłam na ladę: wuzetki, czy inne kremówki. Poczułam, jak żołądek podjeżdża mi do gardła, na krem nie byłam jeszcze gotowa. Wskazałam na leżącą nieco z boku, słodką bułkę do której wzięłam herbatę. Nie byłam głodna.

Usiadłam przy stoliku i wtedy poczułam na plecach czyjeś spojrzenie. Ktoś wpatrywał się we mnie, intensywnie, zaborczo, tak, ze prawie przewiercał mi plecy na wylot. Odwróciłam się powoli. Nikogo. Poza parką pod ścianą, nieco z boku, z lewej strony i znudzoną kelnerką za ladą. Podmuchałam herbatę i znów poczułam to spojrzenie. Ktoś mnie obserwował. Odwróciłam się znowu, szybciej. Nic.

Zmieniłam stolik, wybrałam taki w samym kącie. Ustawiłam krzesło w rogu , dosunąwszy je maksymalnie do ściany. Miałam stąd dobry widok. Poza tym – nikt nie zmieściły by się między oparciem krzesła a ścianą. Sprytnie to obmyśliłam.

Bułka była ewidentnie wczorajsza, ale to dobrze. Łamałam małe kawałki, żułam dokładnie i łykałam powoli, sprawdzając reakcję żołądka. Nic. Świetnie. Nie byłam głodna. Muszę jeść. Od niejedzenia ludzie dostają zwidów, czytałam o tym. Bułka rosła mi w ustach, jakby nasiąkając herbatą zwiększała dwa, trzy, a może pięć razy swoją objętość. Łamałam coraz mniejsze kawałki, ale to nie pomagało. Każdy z nich rósł i z trudem przechodził mi przez gardło. Kruszyłam bulkę nadal, pozwalając kawałkom spadać na plamoodporny obrus na stoliku.

Nie powinnam była tu przychodzić. Zrozumiałam to w końcu. Nie powinnam bywać w miejscach, które kojarzą mi się z tamtymi wydarzeniami. Tu przecież siedzieliśmy z Arturem, wtedy, jak szyby zalały się krwią. Jak WYDAWŁO mi się, ze się zalały. Teraz, mimo że siedziałam wciśnięta z krzesłem w kąt, znów WYDAWAŁO mi się, że ktoś mnie obserwuje.

Zrozumiałam. Potrzebowałam widywać normalnych ludzi, spotykać się z osobami, które doświadczają realności, nie urojeń. Za każdym razem, jak się widywałam z Hirkiem, Patrykiem, dziewczynami, Grześkiem zajmowaliśmy się wałkowaniem tych naszych zwidów. I potem robiło się coraz gorzej. Nie wiem, czy ja ich tym „zarażam”, czy oni mnie, kto jest katalizatorem. Może nikt nie jest winien? Może dopóki każde z nas jest samo, to nie zostaje osiągnięta masa krytyczna? Poza tym.. przecież tyle się słyszy o sugestii, hipnozie. Wyobrażamy sobie nie wiadomo co – w końcu każdy po śmierci, tragicznej śmierci, kumpla ma prawo być emocjonalnie rozchwiany, prawda? – ale my nie możemy ciągle wrócić do równowagi, bo w kółko to roztrząsamy.

To bez sensu. Wykańczamy się, wykańczamy się nawzajem tym gadaniem, analizowaniem, opowiadaniem. I przyciągamy do siebie różnych.. świrów. Jak ta cała Dziara. Albo Artur.

Myśli wirowały mi w głowie jak szkiełka w kalejdoskopie, który ktoś kręci ciągle szybciej i szybciej. Ale - w przeciwieństwie do tekturowej tuby, która zawsze pokazywała inny wzór - za każdym razem, jak zatrzymywałam ten szaleńczy pęd, myśli układały się w ta samą figurę-przesłanie: NIE MOŻESZ SIĘ Z NIMI SPOTYKAĆ. ŻYJ NORMALNIE.

Tak, to musi być. To. Ukruszyłam kolejny kawałek bułki na stosik, który wyrósł przede mną. Rozejrzałam się jeszcze raz, w poszukiwaniu tej osoby, która się we mnie wpatrywała. Nic. Zmusiłam się do przełknięcia ostatniego kawałka, pokruszone resztki zsunęłam do prawie pustej szklanki i przez chwile patrzyłam, jak wchłaniają w siebie herbatę. To samo my robimy. Spotykamy się razem i wciągamy – wpychamy w siebie nasze koszmary, sycąc się nimi, mieszając sobie nawzajem w głowach. Bo dodając do siebie nasze strachy nie otrzymujemy ich prostej sumy. Tworzymy nową jakość – coraz straszniejszą.

Tak, to musi być to.

Ktoś szturchnął mnie w ramię. Drgnęłam przestraszona.
- Baśka – Graża stała nade mną – Gdzie giniesz? Nie chciałam cię przestraszyć..
- Zamyśliłam się – powiedziałam – Sorry, kartony..
- A, to potem – Graża machnęła ręką – przyjechało jakieś liceum, wyświetlają im Wirujący seks. Wyobrażasz sobie, żeby nas ze szkoły zabrali na film o takim tytule? – przewróciła oczami.
Zaśmiałam się. – Co chcesz, idzie nowe…
- Chodź , pani Halinka powiedziała, że nas wpuści nas na seans. Liceum wykupiło całą salę. Wszyscy idą. Dokończymy jasełka potem. Zresztą – maluchy i tak już wróciły do przedszkola.
- Idę, pewnie, że idę. Patrick jest boski. – powiedziałam wstając – Ale potem muszę już wracać do domu. Wiesz, matka się deneruje…

Wychodząc z kawiarni znów poczułam na sobie czyjeś spojrzenie.

Pieprzyć to.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6oKUTOLSeMM[/MEDIA]
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 19-07-2012 o 00:13.
kanna jest offline  
Stary 20-07-2012, 09:59   #130
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Dzwonek do drzwi zastał go z solniczką w dłoni, usypującego nierówną białą ścieżkę na parapecie. Po tym jak skropił całe mieszkanie wodą święconą, na wszelki wypadek wyskoczył do warzywniaka i obwiesił wszystko czosnkiem, teraz wprowadzał ostatnie, niezbędne poprawki przy pomocy kredy i soli.

- Cześć, wchodź. Uwaga, na progu jest sól, nie wdepnij. - rzucił na jednym wydechu, otwierając drzwi Dorocie-lub-Dominice zwanej Dziarą.

- Sól ? - zaciekawiła się. - Masz faraonki?
Przeszła przez próg. Wyglądała na jeszcze bardziej przemęczoną, niż wczorajszego wieczoru.
- Pić mi się chce? Masz coś? Cokolwiek, byle ciepłe?

- Taa, faraonki... - bąknął nie rozwijając tematu. Wskazał dziewczynie krzesło i wstawił wodę. - Ciężka noc?

- Zimna i długa - wzruszyła ramionami. - Jesień.
Dodała prawie z nutką filozoficznej zadumy.

- No. - odparł równie filozoficznym tonem, stawiając przed dziewczyną musztardówkę z parującą herbatą.

- Znów ich widziałam - powiedziała dziewczyna z wdzięcznością obejmując podane naczynie dłońmi. Przez chwilę najwyraźniej rozkoszowała się ciepłem bijącym od szklanki. - Masz cukier?

- Kogo? - na stole wylądowała papierowa torba z łyżeczką wbitą w środek.

- Świniogłowych. Znów wyszli na łowy.

Patryk usiadł naprzeciw, przez chwilę gapił się w okno.
- No to im się udało. - mruknął ponuro i zaczął nerwowy rytuał poszukiwania fajek po kieszeniach.

- No nie - dziewczyna zajęła się herbatą, siorbiąc by nie poparzyć sobie ust.

- Widziałem ją dziś rano. Z Czarkiem i Czubkiem... naszymi. Tymi co ich drutem... wiesz. Dziś rano zginął Hirek... nie poznałaś Hirka... zajebisty gość. Miał tu być wczoraj, nie zdążył. - snuł monolog hipnotyzując wygrzebane z kieszeni pudełko po Sportach. - Chujowo...
Zakończył niezbyt umiejąc wykrzesać z siebie lepszą pointę.

- Chujowo - pokiwała głową i spojrzała z głodem na szlugi. - Szkoda. Ale zabiją nas wszystkich. Jedno po drugim. Zamęczą. Zgwałcą przed śmiercią. W końcu to świnie. A świnie robią świńskie rzeczy.
Przez cały czas słodziła herbatę, wsypując do niej przynajmniej siedem łyżeczek cukru. Potem zamieszała w cieczy energicznie.
- Chujowo - powiedziała smakując owoc swoich starań. - Aż zęby bolą.

- Niedoczekanie gnoi. - wstał i zniknął w przedpokoju na dobre parę minut, po czym wrócił z kilkoma fajkami luzem, jednym z nich poczęstował Dominikę. - w temacie świń i gwałtów, póki jesteśmy sami, mam propozycję... Nie bzykajmy się, co?

- Nie mam takiego zamiaru. Jeszcze wyjdzie na to, że mój sen to prawda. Poza tym ta twoja histeryczna dziewczyna zatłukłaby mnie wałkiem do ciasta.

Gawron najpierw skrzywił się w uśmiechu, a następnie zaczął rechotać odchylając głowę do tyłu i omal nie spadając przy tym z krzesła.
- Nie.. jest.. moją dziewczyną.. - Wydusił w końcu, między kolejnymi spazmami głupawki. Uspokajał się dłuższą chwilę. - To skomplikowane. Ale fakt, mogła by cię zatłuc.
- Co z nią jest nie tak? - pytanie padło pomiędzy jednym a drugim siorbięciem.

Spoważniał. Spojrzał na nią z nieodgadnioną miną.
- Mniej więcej to, co z nami wszystkimi. - Wzruszył ramionami. - Radzimy sobie jak umiemy. Każde na swój sposób... Ja dziś na przykład obwiesiłem mieszkanie czosnkiem.

- Myślisz, że to coś da?

- Poświęciłem go. Sól też. - w jego głosie zabrzmiało jakieś dziecięce oburzenie. - Myślę, że jak nie będę w to wierzył, nie zadziała na pewno.

- Ile ty masz lat, Patryk, co? - zaśmiała się jednak wesoło, szczerze i jej poważne, smutne oczy rozbłysły prawdziwą wesołością. - Potwory nie znikną, tylko dlatego, że ukryjesz głowę pod kołdrą. Te konkretne potwory wyciągną cię z łóżka i zrobią z ciebie krwawy befsztyk, nie przejmując się tym, że skryłeś się przed ich wzrokiem. Przed nimi nie ma ucieczki, Patryk. Musimy dowiedzieć się, czemu to robią i czemu my. Tylko w ten sposób mamy szansę przetrwać. Tak myślę.

- Taa... łatwo powiedzieć. To ma jakiś związek z krzyżykami, orłami, cyferkami... jakieś przykazania, jakiś antychryst i inne dyrdymały. Nie kumam tego, Dziara. Chciałbym, ale to wszystko dla mnie jakiś pieprzony bełkot. - Rozdrażniony machnął ręką, jak pięciolatek zniechęcony kostką rubika, której za żadną cholerę nie umie ułożyć. - Wiesz, wczoraj próbowałem jednemu z nich przypierdolić. Żeby mi chociaż oddał, to bym wiedział na czym stoję. A ta pokraka była jak z powietrza. W ogóle jakby jej nie było. Jakbym się, kurwa, bił z halucynacją. Uwierzysz?

- Uwierzę - powiedziała ponurym tonem. - Widziałam już straszne gówno. Dużo strasznego gówna. Wiesz, kim jest Mikołaj?

- Czerwona czapka, broda, worek z prezentami... Babcia się zawsze wsciekala że to jakiś biskup, a ten w czapce to Dziadek Mróz. Ale ty chyba nie o tym, co?

- Nie - uśmiechnęła się znów. - Nie o tym. Ale tak myślałam, że o nim powiesz. Chodzi mi o Mikołaja “Plastelinę”.
Tego znał. Znał go każdy szanujący się punk w mieście. Anarchista. Wywrotowiec. Świr. Wielokrotnie prześladowany przez policję i milicję. Inicjator każdego nieudanego projektu muzycznego w mieście: koncertów punka, festiwali muzyki anarchistycznej, takich właśnie inicjatyw. Człowiek - legenda w świecie punków w Mieście. Człowiek, ktory zniknął ze sceny ze dwa lata temu. Ale nadal krążyły o nim i jego dokonaniach prawdziwe miejskie legendy.

- Plastelina miał Mikołaj? Ale jaja. Wiem tyle co wszyscy: wybył do Niemiec. Czarny Krzyż, Dni Chaosu i inne takie organizuje. Hitlerek miał o nim jakieś wieści... Ale z drugiej strony, to koleś lubi fantazjować. Więc co z tym Plasteliną?

- Plastelina ... dużo wie na ten temat. Dwa lata temu w podobny sposób okrutnie zamordowano trójke jego kumpli i dziewczynę. Jego zamknięto w psychiatryku. Serio. Wyciszono sprawę bo wtedy działo się mnóstwo tego politycznego szajsu. Okrągły stół. Wiesz. Całe te wolnościowe bzdety. Taka jedna staruszka mi to powiedziała. Ona też cholernie dużo wiedziała ale kilka dni temu zginęła pod tramwajem. Niby. Ale to jedna wielka ściema. Zabili ją. Ci ze świńskimi łbami. Miałam się z nią spotkać ponownie, ale nie zdążyłam. Ona powiedziała mi o Węglowej i o was. O tym, że będziecie ... mordowani. Jako ofiary. Plastelina gadał z nią będąc w wariatkowie. Ona tam pracowała jeszcze na emeryturze, wiesz. Znała go. Mówiła, że właśnie on i jego przyjaciele też mieli być tymi samymi ofiarami. Że “ci ludzie” - zawsze tak nazywała świniogłowych - “ci ludzie”. Mówiła, że “ci ludzie” co jakiś czas zaczynają takie mordy. Że zabijają kilka, kilkanaście osób. Ale nigdy do tej pory tak jawnie i tak okrutnie. Mówiła, że to dzieci Bestialskiego Ojca. Kata swoich młodych. Dręczyciela swoich dzieci. Że to pan wszelkiej chujowizny. Ojciec, który gwałci swoje dzieci. Ojciec, który je morduje. Ojciec - kat. To jemu służą ci zwyrodnialcy z doszytymi do gęby ryjami świń.
Dopiła herbatę.
- Mam zamiar dostać się do Plasteliny. Ale nie mam pojęcia jak. Nadal jest u czubków zamknięty. I nie ma tam odwiedzin. Chciała zasymulować obłęd, ale ... to nic nie da. Trafię do skrzydła dla lasek. I nie spotkam się z nim.

- Plastelina nie wyjechał do Berlina? - mózg Gawrona przyswajał informacje dobrze, choć dość wolno. - Psychiatryk nie Fort Knox, pamiętam jak Andrzej na odwyku... No dobra, mniejsza o to. Może przyjmują do sprzątania, salowych, wolontariuszy... Który to szpital?

- Krasicki... Krasiński... nie pamiętam, taki ceglany, co wygląda jak więzienie.

Gawron zaśmiał się niemal wesoło.
- Byłem tam niedawno. Sprawdzali mi czaszkę. - zrobił kolisty ruch palcem wskazującym w okolicach skroni. - Hmm. Może mógłbym tam wpaść na jakieś... konsultacje.. czy coś. Mam te papiery od nich, chyba pamiętam ze dwa nazwiska lekarzy, jakaś flaszka czeskiego koniaku do kompletu i może się uda.

Ucieszyła się wyraźnie.

- Tylko ... - podrapała się po przetłuszczonych włosach. - Tylko co powiesz Mikołajowi.

- Prawdę: Miasto zeszło na psy, Wilczy Dół opanowały kinderpunki, a Berlińczycy rozjebali mur bez niego. - wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Czemu wszyscy oczekują, że to ja będę ten mądry. Polowali na nich i najwyraźniej przeżył. Spytam jak to zrobił... chyba.

Pokiwała ciężko głową. Widać było, że oczy same się jej zamykają.

- Chcesz to się zdrzemnij, i tak miałem zaczekać, aż wpadnie ktoś z mojej wesołej brygady Tolka Banana. I zajrzeć do jednej piwnicy... - Ostatnie wymówił z rozpędu, jakby wpadło mu do głowy w trakcie mówienia. Zmarszczył brwi rozważając pomysł. - Obiecuję trzymać się z dala od kanapy.

Rzucił niespodziewanie wstając od stołu i kierując gdzieś w kierunku drzwi przedpokojowych.

- Dobra. Ja chętnie skorzystam. Bo na ryj lecę. - Wstała ciężko. - Gdzie?

- Chodź, pokażę ci.

***

Dziara usnęła mniej więcej w sekundzie, w której przyłożyła głowę do poduszki. W kurtce i butach, na kanapie, która była bohaterką jej niedawnych erotycznych koszmarów. Być może ktoś o bardziej wrażliwej duszy, przykryłby ją kocem, a ktoś o lotniejszym umyśle posiliłby się o refleksję, czy na pewno powinien zostawiać kompletnie nieznajomą laskę samą w mieszkaniu.
Tego typu problemu były Gawronowi absolutnie obce. Jego myśli koncentrowały się obecnie wokół nowego planu. Zmarnowali wszyscy masę czasu... dobra, może nie wszyscy, ale on z pewnością. Histeryzując, kręcąc się w kółko, rzucając się urojeniom do gardła z pięściami. Dosyć.

Akcja z psychiatrykiem mogła się udać. Ale dziś było na nią już za późno. Chyba. Przynajmniej jedna osoba z ich gromadki powinna zostać w to wtajemniczona, na wypadek, gdyby zamknęli go tam na stałe.

Nie chciało mu się wisieć na telefonie, wcześniej czy później któreś z nich pewnie tu wpadnie. No właśnie... czy Teresa nie powinna już wrócić? Odebranie ciała, formalności wokół pogrzebu - to może trwać wieczność ale... Niby mógłby gdzieś zadzwonić i sprawdzić, ale obiecał, że jej zaufa.
Swoją drogą zaskakująco szybko zaczął myśleć o Hirku jako o ciele do odebrania. Kurwa, a jeszcze wczoraj... DOSYĆ!

Starając się nie myśleć za dużo zamknął za sobą mieszkanie, i z wiaderkiem w dłoni ruszył w dół klatki schodowej. Na wysokości wejścia do piwnicy, przez chwilę wydało mu się że słyszy jakiś znajomy głos. Zatrzymał się na chwilę, jednak okazało się że to tylko szczebiot sąsiadki z podwórka.

- ...Pan, Jezus Chrystus, się poświęcił dla nas wszystkich przecież. Dla mnie się poświęcił. Dla ciebie się poświęcił...


Kurwa mać, ta Malinowska i jej kazania od zawsze doprowadzały go do jasnej kurwicy. Pewnie znów ewangelizowała jakiegoś żula, który w spokoju Chrystusa przysnął sobie na ławce.

Nie poświęcając jej więcej uwagi otworzył drzwi prowadzące do piwnic. Piwnic rozległych jak hitlerowskie bunkry, piwnic w których starał się nie zapuszczać dalej, niż do swojej komórki z węglem, piwnic
w których schował się diabeł polujący na Baśkę, piwnic w których podobno znaleziono narzędzie zbrodni. Oficjalnie, gdyby ktoś pytał - po węgiel.

Niedawno przyśniło mu się cieknące krwią wejście do komórki Taterki. Wtedy to zignorował. Teraz, gdy już cały racjonalny świat poszedł w diabły, był to trop do sprawdzenia dobry jak każdy inny. Pójdzie, obejrzy, obwącha, a nóż znajdzie coś pożytecznego. Zawsze to lepsza forma czekania, niż gapienie się w telewizor, nie?
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 20-07-2012 o 11:43.
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172