Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2012, 22:01   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
VONMIR, YITHNEE & URVYN
Yithnee i Vonmir, pogrążeni w rozmowie, nie zauważyli Urvyna, który opuścił swe miejsce przy jednym z głazów i obecnie przysłuchiwał się wymianie ich słów, skryty w cieniach zaledwie kilka kroków dalej. Gdy po raz kolejny zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskaniem płonącego drewna i okazjonalnym wybuchem śmiechu gwardzistów, podszedł do Narsainki i człowieka z lekkim, życzliwym uśmiechem na ustach.
- Miło widzieć, że podróż niekoniecznie minie nam w milczeniu. - Jego głos był niski i zachrypnięty, a w Sunveryjskich słowach, które padły, krył się cień śpiewnego akcentu tak charakterystycznego dla Azaveryjczyków. Kolejny powiew zimnego wiatru sprawił, że jego twarz skryła się za kurtyną ciemnych, gęstych włosów. Najemnik jedynie zaklął i owinął się szczelniej znoszonym płaszczem. - Zwą mnie Urvyn. Swego czasu jeden ze Złotych Ostrzy, obecnie wasz towarzysz.
Kończąc swą wypowiedź, ukłonił się Yithnee i wyciągnął prawicę do Vonmira, mierząc ich przyjaznym, aczkolwiek czujnym spojrzeniem.
Vonmir na pewno nie miał zamiaru odtrącać okazanego wobec niego gestu, więc jak najszybciej wyciągnął dłoń i stosunkowo mocnym, żołnierskim uściskiem odpowiedział Urvynowi.
- Widzę, że mamy dosyć różnorodną drużynę. - Powiedział mając na myśli pochodzenie zarówno Thynn, jak i Urvyna. Jednak aby nie zabrzmieć jakoś rasistowsko, po chwili dodał, uśmiechając się. - Ale powinno to wyjść z korzyścią dla nas wszystkich.
- Zgadzam się. - Odparł najemnik, którego wzrok przeniósł się z Vonmira na Yngvara, obecnie szykującego się do snu. - Z tamtym mogą być jednak problemy. - Mówiąc to, w jego głosie pojawiła się niechęć, a i usta wykrzywiły się w lekkim grymasie. - Podobno w Meincie szukają go listem gończym. Jakim cudem nasz dowódca, wielmożny rycerz Zakonu, go przyjął, nie wiem. - Kończąc swój wywód, splunął na ziemię i zaklął pod nosem.
- Cóż, Sunver to nie Meinta, a przynajmniej tak sądzę - zauważyła Yithnee. - Nie wspominając o tym, że - niezależnie od tego, za co list gończy został wystawiony - w innym miejscu można się jeszcze poprawić. - Westchnęła, znowu bawiąc się końcem warkocza. Na zmianę splatała i rozplatała niewielkie kosmyki czarnych włosów. Robótka śmigała, tworząc maleńkie warkoczyki. Nagle jej palce zamarły, a warkocz wrócił do poprzedniego stanu. - Albo i nie. To zależy od osoby, a mam nadzieję, że ze względu na cel naszej wyprawy z nikim nie będzie problemów. - Spuściła bursztynowe, jak to w końcu u Narsainów, oczy i na odmianę zainteresowała się guzikiem przy mankiecie koszuli. Lubiła mieć czymś zajęte ręce.

VONMIR & YITHNEE

Po wymianie kilkudziesięciu słów ze sobą nawzajem, powoli zaczął was morzyć sen. Również od strony trzaskającego ognia dochodziło do was coraz mniej odgłosów. Młodzi gwardziści powoli szykowali się do snu, owijając się płaszczami i szukając wygodnego, ciepłego miejsca w bezpiecznej odległości od ognia. Dwóch starszych mężczyzn jednak rozmawiało w najlepsze, a włócznie pozostające w zasięgu ich dłoni dały wam do zrozumienia, że zamierzają wziąć pierwszą wartę. Coriag i Erric jednakże, zniknęli gdzieś w cieniach, poza zasięgiem światła i uszu. Widać było jedynie ich sylwetki, po których wywnioskować się dało, że prowadzą właśnie nerwową rozmowę, by nie powiedzieć kłótnię. Zbyt zmęczeni by przejąć się ową ciekawą sytuacją, w końcu udaliście się na spoczynek. Zimny wiatr z początku nie pozwalał wam zasnąć, lecz gdy przywykliście do jego podmuchów i chłodu, sen dopadł i was.

WSZYSCY
Kolejny dzień przywitał was ciepłymi promieniami słońca na waszych twarzach i wesołymi rozmowami młodszych towarzyszy. Po szybkim posiłku i zwinięciu obozowiska, zostawiliście równiny za sobą i ponownie skierowaliście swe wierzchowce na Książęcy Trakt. Atmosfera była porównywalnie lżejsza aniżeli ostatniego dnia. Mimo Yngvara nadal trzymającego się na uboczu, rozmawialiście pomiędzy sobą, a i kilku gwardzistów zrównało się z wami, nawiązując przyjacielską pogawędkę czy dzieląc się z wami bukłakiem wina, jak i owocami zerwanymi z drzew, których z każdą przebytą ligą przybywało coraz więcej. Gdy minęło południe, waszym oczom zaczęły ukazywać się również farmy i pola uprawne, sady i zwierzęta. Ser Coriag, zrównawszy się z wami, oznajmił jedynie, że niedługo dotrzecie do Ouamen.

(…)


Ouamen

I rzeczywiście, gdy słońce zaczęło kłaść się do snu, a niebo nad wami nabrało krwawego odcieniu, przed wami wyrosły kamienne mury miasteczka na rozdrożach. Co prawda nie równało się z Ouriadem, jednak posiadało w sobie coś z naturalnego piękna. Otoczone złotymi polami i licznymi farmami, dumnie przyjmowało przybyszów, a znajdując się na głównym szlaku handlowym Sunveru, na ich brak nie narzekało. Wielu kupców zatrzymywało się w licznych gospodach ku uciesze ich właścicieli, a kilka karczm i zamtuzów również zyskiwało na ich pobycie. Wam jednak nie dane było przekroczyć bram Ouamenu. Miast tego zatrzymaliście się tuż przed jedną z nich, pod gospodą nieposiadającą nazwy. Przywitał was gospodarz, ogarniając całą grupę wzrokiem. W jego oczach pojawił się błysk, na myśl o tym, ile monet zarobi, oferując kwaterę wam i waszym wierzchowcom.

(…)

WSZYSCY
Jedynymi osobami siedzącymi teraz we wspólnej izbie byliście wy, Urvyn i trójka młodych gwardzistów, których imion nie znaliście. Reszta waszych towarzyszy zniknęła zaraz po kolacji, udając się na zewnątrz lub do swych pokojów. Ser Coriag opuścił was chwilę później, przepraszając i tłumacząc, że musi uzupełnić zapasy i wypytać mieszkańców o czarownicę. Tak też pozostaliście zostawieni samym sobie, w ciepłej izbie, z jedzeniem i napitkami przed sobą, podczas gdy za oknami powoli zaczynała panować ciemność. Urvyn, pociągając zdrowo z kufla po raz kolejny, zaoferował wam udanie się do miasteczka, jako że „noc jeszcze młoda, a tu zginąć idzie z nudy”. Wstając, poprawił płaszcz i rzucił wam pytające spojrzenie.
Yithnee zerwała się na równe nogi.
- Chętnie pójdę. - oznajmiła. Zżerała ją ciekawość. Co też można robić w mieście w nocy? Tę kwestię koniecznie należało rozważyć. Nie mogła się powstrzymać. - A co właściwie można robić w środku nocy poza domem? - Miała nadzieję, że nikt opacznie jej nie zrozumie. Narsaini w takiej sytuacji zwykli siedzieć przy świetle lub w ciemnościach, grunt, że raczej nie spacerowali po nocach. Raczej. Były, oczywiście, wyjątki, ale nie zawsze należy się nimi przejmować.
Póki co, mogąc korzystać z dobrodziejstw podmiejskiej gospody, zwłaszcza w postaci złocistego trunku, Vonmir czuł się jak u siebie. Co prawda zdecydował się na to zadanie między innymi dlatego, by móc zerwać z wcześniejszymi nałogami, to każdy mógł zauważyć, że łapczywie pociągał każdy kolejny łyk. Gdy już samo siedzenie zdawało się być dużo radośniejsze, Urvyn wyszedł z propozycją wyjścia na miasto.
- Jakbyś mi w myślach czytał. Chociaż myślałżem, czy w ogóle chcą nas stąd wypuszczać, skoro od razu nie ugościliśmy się w mieście. Ale skoro tak, to tylko dokończę kufel, coby się trunek nie zmarnował i ruszam. - Po czym poczynił wymienione przygotowania do drogi, obserwując, czy kto jeszcze nie zamierza wybrać się z nimi.

VONMIR, YITHNEE & URVYN

Opuściliście gospodę, zostawiając za sobą resztę waszych towarzyszy, mniej chętnych na opuszczenie ciepłego zabytku obfitego w złocisty trunek i jedzenie. Wieczór był chłodny, jednak wiatr był o wiele bardziej znośny niż poprzednio. W spokoju pozostawiał wasze włosy i płaszcze, jeno czasami oferując lekki powiew, który po zaduchu gospody stanowił miłe orzeźwienie. Przekroczyliście bramę bez żadnych problemów, mimo że strażnicy wymienili kilka cichych komentarzy między sobą, ich wzrok utkwiony w Yithnee. Miasteczko, o dziwo, mimo wielu przejezdnych było schludne jak na Sunver. Schludniejsze niż Ouriad, w którym unosiła się nieprzyjemna woń, stanowiąca kombinację wszystkiego, co leżało na ulicach stolicy. Tutaj jednak, próżno szukać było podobieństw do Miasta Gryfów. Ouamen było miastem cichym i spokojnym, nawet o tak późnej porze. Brukowana droga prowadziła was pomiędzy drewnianymi, niskimi budynkami z zamkniętymi okiennicami. Jedynie z niewielu z nich dochodziły was głosy czy kroki. Również na ulicach panował względny spokój, mijało was niewiele ludzi, jednak z tego i owego zaułka słychać było podniesione głosy pijanych mężczyzn, a czasami i głośne śmiechy kobiet, co było dowodem, że tutejsze tawerny i zamtuzy nie narzekają na brak klienteli. Dopiero jednak dotarłszy do przestronnego rynku w środku miasteczka, napotkaliście większą grupę Sunveryjczyków. Co było jednak dziwne, wpatrywali się w coś w tyle, za wami, szeroko otwartymi oczami. Nim zdążyliście się obrócić, obok was przebiegła dwójka strażników, krzycząc „pożar! Pali się!”, kierując się w stronę z której dopiero co przybyliście. I nie kłamali. Ponad budynkami harcował czerwony kur, a zza murów wznosił się gęsty dym. Pod tamtą stroną murów znajdował się tylko jeden budynek. Gospoda, w której się zatrzymaliście. Urvyn zaklął.

YNGVAR

Kiedy za twoimi towarzyszami zamknęły się drzwi budynku, w pomieszczeniu zapanowała cisza. Gwardziści, którzy jeszcze nie tak dawno głośno rozmawiali przy sąsiednim stole, udali się na górę do swych pokoi. Teraz we wspólnej izbie pozostałeś jedynie ty i gospodarz, który zerkał na ciebie co jakiś czas, krzątając się po sali i sprzątając. Nie minęło nawet kilkanaście minut, kiedy ciszę rozdarł głośny dźwięk wybitego okna, przez które do środka wrzucono dwie szklane fiolki dziwnej substancji. Płyn w nich miał barwę intensywnego pomarańczu, na którą nie dało się patrzeć przez dłuższy czas. Mimowolnie podniosłeś się z siedzenie, śledząc lot naczyń. Ciszę przerwał kolejny dźwięk, tym razem zbitego szkła. A potem rozpętało się piekło.

VONMIR & YITHNEE

Przekleństwo Urvyna jeszcze na dobre nie dotarło do was, kiedy, nie myśląc, rzuciliście się biegiem za strażnikami. Właściwie jedno z was.

YITHNEE

Yithnee natomiast stała w miejscu, wpatrując się w łunę na niebie. Niemalże mogłaś usłyszeć odległy ryk płomieni i zobaczyć tańczące płomienie. Nie, nie mogłaś tam wrócić. Strach sparaliżował twoje ciało, wbijając cię w bruk rynku, podczas gdy wokół ciebie biegali zaaferowani ludzie. Część z nich nawoływała strażników, a część przemykała zaułkami, spragniona widowiska. Rynek opustoszał w niecałą minutę, lecz ty nadal nie mogłaś zrobić chociażby kroku. Wyczułaś czyjąś obecność za swoimi plecami. Przełamując niemoc, odwróciłaś się...

YNGVAR

Nim jeszcze ostatnie kawałki zbitych fiolek dotknęły ziemi, pochłonął je pomarańczowy ogień. Ryk płomieni i podmuch gorącego powietrza zmusił cię do cofnięcia się. Cała gospoda płonęła na twoich oczach, a ogień rozprzestrzeniał się niewiarygodnie szybko, pełznąc po podłodze i wspinając się po kolumnach, pochłaniał kolejne elementy drewnianej konstrukcji. Gospodarz zniknął ci z oczu, jednak otwarte drzwi kuchni sugerowały, że wziął nogi za pas. Zostałeś jedynie ty. Ty i ogień niczym z piekielnych czeluści. Z pokoi na górze dobiegał cię mrożący krew w żyłach krzyk płonących żywcem, słyszalny nawet mimo ryku płomieni. Dym zaczął wypełniać pokój, wdzierając się do twych ust i nozdrzy, napełniając twe płuca masa małych igieł, a twe oczy łzami. To ostatnie jedynie próbował zrobić, co z góry skazane było na porażkę, jako że żar skutecznie wysuszał jakiekolwiek płyny w pobliżu. Zaledwie dwa dni temu słyszałeś o stosie dla czarownicy, teraz jednak los napisał swą własną wersję zdarzeń. Stos zastąpiła gospoda, a czarownicę - ty, jeśli nie uda ci się wydostać z budynku na czas.

VONMIR

Biegłeś wraz z Urvynem ile sił w nogach i powietrza w płucach, niemalże dobywając miecza. W twej głowie kołatały się myśli. Co? Jak? Nie wiedziałeś, co zastaniesz, kiedy dotrzesz do celu, teraz jednak nie mogłeś się tym przejmować. Ważniejszy był bieg. Coraz dalej, coraz szybciej. Jeden zakręt, drugi. Mógłbyś przysiąc, że droga zdawała się krótsza jeszcze nie tak dawno temu. Przed sobą widziałeś Urvyna, który to klął, to łapał oddech. Kolejny zakręt i... jest! Brama. A za nią strażnicy, okoliczni mieszkańcy i płonąca gospoda. Jeszcze trochę i będziecie na miejscu. Los miał jednak inne plany. Z zaułka przed Urvynem wypadła ciemna sylwetka, szybka niczym demon nocy, i powaliła najemnika. Błysnęło ostrze. Nie miałeś czasu by się przyjrzeć, ani by zareagować. Poczułeś uderzenie od tyłu, jak by ktoś właśnie skoczył z dachu na ciebie. Może tak właśnie było? Poszybowałeś na spotkanie z brukiem i mógłbyś przysiąc, że zobaczyłeś gwiazdy, kiedy ów spotkanie nastąpiło. Odruchy i instynkt przetrwania jednak zwyciężyły i nadal zamroczony, zerwałeś się na równe nogi z mieczem w ręce. Wyuczonym ruchem chwyciłeś go pewniej, unosząc ręce i składając na szybko paradę. Stal zaśpiewała, a ty zatoczyłeś się do tyłu. Dopiero teraz, kiedy na powrót widziałeś dobrze, mogłeś się przyjrzeć przeciwnikowi. Nie spodobało ci się to, co widziałeś. A widziałeś...

YITHNEE

Postać w czerni, z tkaniną owiniętą wokół jej twarzy, odsłaniającą jedynie oczy, osadzone w twarzy niemalże tak czarnej jak jej ubiór. W dłoniach dzierżyła długi sztylet, a jej wzrok utkwiony był w tobie. Znałaś to spojrzenie. Spojrzenie, którym łowcy obdarzali swą zwierzynę przed zadaniem ostatecznego, finalnego ciosu. Wiedziałaś, co za chwilę się zdarzy. Kiedy czarna postać skoczyła w twym kierunku, a sztylet mignął w powietrzu, zawirowałaś. Z gracją i szybkością tak charakterystyczną dla Narsainów, wyminęłaś przeciwnika, jednocześnie dobywając swych własnych ostrzy.

VONMIR

Miecz po raz kolejny pomknął w twoją stronę, lecz napotkał opór w postaci kolejnej parady. Postać w czerni była szybka, jednak jeszcze nie dosięgnęła twego ciała ani razu. Za sobą słyszałeś śpiew ostrzy Urvyna i drugiego z napastników, który nadawał rytm ich tańcu. Tańcu, który zakończył mógł się w jeden tylko sposób. Wtedy, kiedy jeden z instrumentów umilknie. Napotkałeś wzrok swego przeciwnika. Jego spojrzenie mówiło jedno: „Giń!”. Wiedziałeś, że jedno z was zaraz zginie. Teraz jednak był czas działania, nie myślenia. Czas tańca i czas śpiewu ostrzy.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 20-06-2012 o 01:55. Powód: Format i poprawa literówek.
Aro jest offline