Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2012, 00:58   #110
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jacek wyskoczył z samochodu
- Dobra panowie, do dzieła. Tak jak ustalaliśmy. Tak aby conajmniej jeden z nas zawsze był na zewnątrz, byśmy nie obudzili się z ręką w nocniku, gdyby trupy się pojawiły... - przypomniał szybkim krokiem wchodząc do biedronki.
W sklepie nic się nie zmieniło, może tylko to, że mocniej zaczęło śmierdzieć rozkładającą się obsługą sklepu.
- Dobra panowie. Jak to wołali marines w StarCrafcie “Go go! GO!” - wyinkantował nie podnosząc za bardzo głosu i szybkim krokiem wszedł do Biedronki przeczesując ją w poszukiwaniu trupów. Jedynie na przejściach zwalniał. Gdy upewnił się, że jest czysto wszyscy zabrali się do roboty. Po kwadransie tyrania wóz i przyczepka były pełne.

Podniszczone tablice i reklamy sugerowały, że znajdowała się w Sopocie. Bardzo w to wątpiła, lecz na szczęście wracała w dobrym kierunku. Szczuplutkie niczym sarnie cewki nogi Haley
chrzęściły po stłuczonym szkle. Kształt odłamków sugerował, że to szkło z szyby samochodu, po samochodzie ani śladu. Jednak ktoś prócz mnie musi jeszcze żyć - pomyślała i spojżała przed siebie.
Z bocznej alejki wyszedł bardzo nieświeży gość. Haley czóła smród, lecz jak nigdy nie zadziałał impuls spojrzenia za siebie. Szła chrzęszcząc głośno. Jedna tysięczna sekundy dotknięcia martwej ręki jej ramienia wystarczyła jej by wylecieć jak strzała. Biegła na oślep. Gdyby nie ciężkie części w jej torbie szybko podskoczyła by na dach jednorodzinnej parterówki. torba tłukła boleśnie w biodro. Minęło parę chwil, gdy zaczęła kuśtykać. Zgnilec nienadążał i oddalał się systematycznie. Biodro piekło. Bała się spojrzeć na natężenie przetarcia. Musiała się zatrzymać. Drżała cała, z szoku i zmęczenia. Wyciągnęła pistolet z torby. Ręka jej drżała w rytm unoszenia się i opadania ledwo rysujących się pod koszulką piersi. Przed oczami z powodu niedotlenienia pojawiły się czarne plamy. Jęknęła z emocji i usłyszała hałas po swojej lewej. Starając się utrzymać ramie trzymające pistolet w poziomie ruszyła w stronę źródła hałasu.
W miarę rytmiczne uderzanie czegoś o metal. Jakby zombie wpadło do kosza na śmieci i próbowało się wydostać.
Ramię tak ciążyło, pot zlewał się strumieniami po twarzy, plecach i między piersiami. Kuśtykała, a każdy krok wyzwalał na jej twarzy wyraz bólu. Bicie jej serca zaczęło zagłuszać jej świat, a czarne plamy powoli ustępowały sprzed oczu.
Zobaczyła żółty budynek biedronki. Samochód i trzech mężczyzn z zadowoleniem stojących nad nim. Wystraszona instynktownie przykucnęła opierając prawe ramie o kolano.
Czy mnie zobaczyli! - jej myśl próbowała przebić się przez spanikowane serce. Złapała jeszcze dwa głębsze oddechy i stanęła z pewną ręką celując w najbliższego mężczyznę.
- Hello - syknęło jej się słabo przez zęby, bardziej do siebie niż do obcych.
Wyczulone latami ciągłego treningu, zmysły Jacka natychmiast dostrzegły i zlokalizowały nieznany dźwięk. Odruchowo sięgnął po, opartego o samochód, flamberga i zamaszystym ruchem wzniósł go w górę wychodząc krok przed resztę i dopiero wtedy spostrzegł kto wydał dźwięk. Zamrugał trzy razy i zamknął usta.
- Żywa? Cholera! - “zakrzyknął” ściszonym głosem, chwytając miecz odwrotnie i pozwalając mu opaść, by ostatecznie zarzucić nim tak, że teraz ostrze wystawało elegancko znad barku.
- Jeśli nie chcesz użyć tej broni to ją odłóż. Jak się nazywasz? To Morris i Michał, ja jestem Jacek, albo Huzar. - przedstawił resztę wskazując ich otwartą dłonią.
- Haley, Haley Stark - odpowiedziała równie oszołomiona, odkładając broń.
Całymi dniami marzyła by spotkać kogoś żywego. Teraz stała zszokowana i niepewna, czy uciekać czy nie.
Bądź co bądź, zabezpieczyła broń i włożyła do torby. Niby przypadkiem musnęła palcem po skalpelu czekającym wiernie w przegródce na długopis.
- Wybacz, wystraszyłam się. Bo co innego mogłaby zrobić taka dziewczyna jak ja, spotykając nagle trzech mężczyzn w tym świecie bezprawia - powiedziała mantrowym głosem, odwykłym od mówienia, wlepiając wielkie błyszczące oczy w Jacka.
Potem rozpłakała się. Strumień łez i smarków próbowała zatamować nadgarstkiem i wierzchem dłoni. Oparła się o ścianę i zsunęła na chodnik, a zza rogu budynku wychylił się ciężko zombie, któremu uciekła niedawno.
- No już... jesteś wśród swoich... - próbował coś powiedzieć Jacek wyciągając z jakiegoś zakamarka ubioru starą bawełniana chusteczkę do nosa. Od wielu lat był to przeżytek, zastąpiony chusteczkami higienicznymi, ale ta była pamiątką starych czasów gdy dostał ją od ojca. Dostrzegł wtedy trupa, a jego głos błyskawicznie stał się zimny - Masz - powiedział podrzucając chusteczkę tak, że wylądowała Haley na kolanie.
Z lodowatym spojrzeniem wyprostował się i ruszył w stronę nieboszczyka udającego, że żyje. Trup maszerował w jego stronę z wyciągniętymi wprzód rękami. Był o dobre półtora głowy niższy od dwumetrowego Jacka i wyglądał dosyć żałośnie przy ubranym w zbroję i dzierżącym miecz wielki niemal jak sam nieumarlak Huzarze. Podniósł rękę i nadał ostrzu ruch wirowy, coraz bardziej je rozpędzając, aż w końcu trup znalazł się w zasięgu. Ostrze śmignęło i zatrzymało się. Ciało trupa upadło na ziemię, a głowa, wciąż chapiąc szczęką, potoczyła się do rynsztoku.

Marek widząc, że Jacuś daje sobie radę sam podszedł do nieznajomej i kucnął przy niej - Cześć, jestem Marek, ale nazywają mnie czasem Morris. Ugryzł Cię któryś z tych śmierdzących debili?
Haley Spojżała na niego całkowicie opanowana, z jakimś nastoletnim wyrzutem, otworzyła usta by ten wyrzut wyartykuować i anorektyczne ciało zwiodczało, a Stark zemdlała.

- Łapaj miecza Morris - zakomendował Jacek wręczając mu rękojeść, samemu trzymając ostrze - Zabieramy ją ze sobą i wracamy już. Mamy po co przyszliśmy a i jeszcze gratis się znalazł... - stwierdził Huzar przekładając jej rękę sobie przez kark i chwytając tak by wstać już razem z nią. - Czy ja na prawdę zabrzmiałem jak jakiś czarny charakter, trudniący się niewolnictwem?? - zapytał resztę mrużąc brwi. Spojrzał na samochód. Ni chu chu... nie ma bata by ktoś nieprzytomny utrzymał się na tej górze żarcia.
- Morris, przytrzymaj ją... lekka jak piórko. - podał dziewczynę przyjacielowi, który zdążył już odłożyć miecz. Spojrzał jeszcze raz na łup. Samochód był pełen. Jedynie siedzenie kierowcy nie było zapchane, z oczywistych powodów. Cała reszta... pfff... jaka reszta. Reszta została w obozie. Więc pozostała przestrzeń była wypełniona tak, że się prawie wysypywało. Przyczepka podobnie. W zasadzie pewnie spora część się im i tak, wyleci po drodze. Jeszcze raz rozkomponował rozkład żarcia i wykabacił sobie miejsce w przyczepce gdzie mógł półusiąść. Jeszcze raz spróbował obudzić Haley, ale się nie dało, widać potrzebowała chwili. Wziął znaleziony otwieracz do kieszeni, odebrał ją od Morrisa, położył na stercie jedzenia, po czym sam usiadł w zagłębieniu które sobie zmajstrował, tak, że miał ściankę przyczepki aż do poziomu łopatek (więc nie mógł wypaść) i ściągnął ją na siebie, tak, że opierała mu się głową o pierś, dzięki czemu mógł ją asekurować.
- Dobra Michał. Odpalaj silnik, wracamy do obozu. Tylko niezbyt szybko.
 
Arvelus jest offline