Oddział Landwirta czekal w odwodzie. Tasak ściskał zraniony bark, a Żak zarobił niezłą szramę na czole. Jednak mimo wszystko najgorszy problem miał Walidziura.
- Ja pierdolę. Ja pierdolę - z oczu leciały mu łzy, a jedną ręką trzymał się za krocze.
- Co się martwisz? - zarechotał Rdzawy - I tak do niczego ci nie było potrzebne.
- Do wesela się zagoi - wyszczerzył zęby Żak.
- Chciałbym coś powiedzieć - powiedział Peter - Hugo, pomozesz?
Hugo uniósł dłonie do ust.
- ZAMKNĄĆ KURWA RYJE!
- Dziękuję. No więc tak: atakują nas...
- Kto?
- Możesz ich zapytać, jak ci wbiją włócznię w bebechy. Tak czy inaczej, mamy to przećwiczone. Co w takich wypadkach robimy?
- Walimy po dowódcach?
- A jak poznać dowódcę?
- Najgłośniej drze mordę?
Peter spojrzał ponuro na Kuchtę.
- Zazwyczaj - przyznał niechętnie - No więc tak: walimy po dowódcach i koniach. Spierdalamy, jak się zrobi za gorąco, ładujemy kusze i wracamy.
- Kto ustrzeli największą szychę, funduję mu dziwki - dodał Karl.
- No to Walidziura nie ma co się starać.
- Zapłacę komuś, żeby go zerżnął w dupę. Gotowi?
Kiwnęli głową. Byli. |