Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2012, 01:46   #113
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Jacek przysypiał po drodze. Był zmęczony i znużony. W etapach gdy był po równo we śnie jak i na jawie momentami wydawało mu się, że jest sześć lat temu i trzyma w rękach jakąś z jego byłych, ale szybko do niego dochodziła ponura prawda, że one nie żyją. Nie zauważył gdy przechodnie wyciągnęli gnata. Przestraszony Michał zahamował gwałtownie. Przyczepka skręciła się i przechyliła na moment wyrzucając Jacka z Haley na ziemię. Wtedy rozbrzmiały strzały. Jacek nieomal krzyknął. Strzelec miał mokre spodnie i obłęd w oczach. Był przerażony jak jasna cholera. Spojrzał tylko przelotnie na Jacka uznając, że nie zdąży nic zdziałać. Kobieta krzyczała. Drugi mężczyzna prawie, że siłą wrzucił ją na wóz i upchał się obok niej. Jacek był w głębokim szoku, że aż nie rozumiał co się dzieje. Dopiero gdy przestrzelona głowa Morrisa uderzyła o ziemię zawrzało w nim. Nie wydał z siebie odgłosu. Jego mimika pozostała neutralna, ale chciał krwi... chciał zemsty. Chciał zatłuc skurwiela który pozbawił go ostatniego przyjaciela. Zerwał się na nogi. Uchwycił flamberg szeroko oburącz i zarówno rękami jak i skrętem tułowia, wbił go głęboko w ramię strzelca muskając kość i wchodząc głęboko w klatkę piersiową. Człowiek nie krzyknął. Nie był w stanie. Z przerażeniem w oczach spojrzał na Jacka biorąc chrapliwy, bolesny wdech. Wcisnął gaz chcąc uciec przed niebezpieczeństwem. Gdy szarpnęło Jacek ani myślał puścić flamberga co ostatecznie zmasakrowało i pokroiło płuca nieszczęśnika, ale fakt jest faktem, że odjechał. Jacek padł na kolana obserwując odjeżdżający samochód. Gdzieś tam, kilkaset metrów dalej zobaczył jak strzelec został wyrzucony z siedzenia a jego miejsce zajął ktoś z pozostałej dwójki by pojechać dalej.
- Kurwa, kurwa, kurwakurwakurwakurwa... - powtarzał w kółko jak mantrę nie chcąc się odwracać, bo wiedział, że jak to zrobi to zobaczy martwe ciała towarzyszy. Oparł się o ziemię i trzasną w twarz stalową rękawicą. Policzek zapulsował, a na rękawicy zobaczył odrobinę krwi, ale się jako tako uspokoił.
- Harley... Harley obudź się - potrząsał lekko dziewczyną.
Ta otworzyła oczy. Wielki guz na jej skroni pulsował jakby żył własnym życiem. Jej spojrzenie początkowo mętne szybko nabrało błysku i ostrości. Obejrzała się kilkakrotnie dookoła.
“nie było zombiaków” to było najważniejsze w jej odczuciu. Nad nią jakiś zakuty (w zbroje?!?) facet. Coś do niej krzyczał, a może tylko mówił. Słowa powoli przebijały się nad piskiem w jej uszach.
Domyśliła się, że trup nieopodal, to jej niedawny towarzysz. Nie przejeła się nim za nadto, znała go... pare minut? godzin?
Wstała “nie było samochodu, rabunek? ale jakim sposobem?”
- Co się stało? - zapytała wreszcie.
- Degeneraci. Tchórze którzy wyzbyli się swego człowieczeństwa by przeżyć. Ukradli całe żarcie i uciekli, wcześniej oddają serię z jakiegoś karabinku. Musimy się stąd wynosić. Huk poniósł się daleko. Wszystkie trupy z okolicy już się tu kierują. Jesteś cała?
Wstała słuchając go “uważnie” i jednocześnie intensywnie lustrując wzrokiem okolice.
- Moja torba! - krzyknęła w panice i poczęła biec w poszukiwaniach - Jest, choć część zawartości się wysypała.
Jej szczupłe ciało wygieło się niczym szyja łabędzia by przejrzeć zawartość torby.
- Dupa - wymsknęło się jej. - gdzie teraz? - spojrzała swoimi wielkimi czarnymi oczami w stronę Jacka.
- Najpierw zbierzemy co się da - wskazał konserwy i butelki, których kilka się wysypało z przyczepki w momencie gdy wypadali. - Potem skierujmy się do obozu. To w tamtą stronę. Chyba nie więcej niż pięć kilometrów.
- Zajebiście - warknęła wyciągając z torby kulkę materiału, rzuciła ów kulkę do Jacka. Sama wzięła podobną. Pociągnęła za sznurek i rozwinęła torbę na zakupy - im szybciej tym lepiej. Domyślasz się kto to mógł być?
Jacek uchwycił siatkę i wziął się do roboty, szerokim łukiem omijając ciała
- Nie mam pojęcia. Drzemałem gdy zaczęli strzelać. Tylko przez sekundę patrzyłem jednemu w oczy - powiedział pamiętając spojrzenie umierającego - Ale utłukłem jednego z nich. Sam nie wiem czy jestem z tego dumny.
- Ludzie teraz to albo wariaci tacy jak ty, przynajmniej tak wyglądasz na pierwszy rzut oka w tej półzbroi husarskiej, albo potwory w ludzkim ciele. Jesteś pierwszym człowiekiem jakiego spodkałam... od... od bardzo dawna.
- Wariat może i tak, ale dzięki tej zbroi i flambergowi żywy wariat.
Puściła torby, wyprostowała się i trzymając się za krzyż wygięła się w łuk. Potem spojrzała poważniej i powiedziała:
- może po trzech latach te pytanie może ci się wydawać dziwne, ale skąd one się wzięły?
- Ha - stwierdził półsmutno Jacek - Że jestem, na oko, o połowę starszy nie znaczy, że wiem. Są tylko bardziej i mniej sensowne teorie. - wzruszył ramionami - Żadna nie godna uwagi bardziej niż pozostałe. Moja też takie same prawdopodobieństwo jak klecha wołający, że to kara za grzechy. - puszki i woda pozbierane. Teraz czas na mniej przyjemne.
- Żegnaj przyjacielu - półwyszeptał siadając obok Morrisa - ostatnio się żarliśmy, ale będzie mi ciebie brakować... - stwierdził niezwykle zimno wyciągając mu pistolet z kieszeni.
- Masz - podrzucił go lobem do Haley - Ja nie umiem strzelać. Mój miecz mi starczy.
Stark odruchowo zasłoniła się przed ciężką stalą. Pistolet uderzył ją w przedramie. Prawie jednocześnie pojawił się krwisty guz. Włożyła patrząc na Jacka z wyrzutem, pistolet do torby.
Huzar skrzywił się
- Wybacz.
- Nie masz może magazynków do niego? - zapytała, przemilczając wszystko.
- Zaaaraz... - przedłużył szukając w kieszeniach Morrisa i Michała. - Jest jeden. Pozostałe dwa musiał zostawić w samochodzie. - tym razem normalnie, po ludzku podał przedmiot.
- Dzięki - odparła spuszczając oczy. - Chodźmy już, czas nagli, a mnie strasznie boli biodro.
Powiedziawszy to pokuśtykała we wskazanym przez Jacka wcześniej kierunku. Odwróciła się z uśmiechem - Przynajmniej wiem dzięki temu, że mnie boli, że jestem zdrowa.
- Daj mi swoją torbę, jak ja będę niósł to pójdziemy szybciej. - zaproponował
- Jak jej nie poniosę to nie będzie ze mnie żadnego pożytku, a nie chcę, byś pomyślał, że może być inny.
- Nie trzymam się z ludźmi z których mam pożytek, tylko z żywymi. Na prawdę daj mi ją. Ja chodzę bardzo szybko, tak będzie ci łatwiej nadążyć i będę musiał mniej zwalniać byś z tyłu nie została i się nie zmęczyła za szybko. - zamknął oczy i przekręcił głowę gdy coś do niego dotarło - wybacz. Mam tendencję do nadopiekuńczości. Po prostu nie wahaj się mi jej dać gdy się zmęczysz, ok?
- Niech będzie, pośpieszmy się, zapach krwi i to wszystko... daliśmy im za dużo czasu - powiedziała i dziarsko pokuśtykała swymi patyczkowatymi nogami na przód.
 
villentretenmerth jest offline