Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-06-2012, 07:21   #111
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Schronienie w zasięgu dźwięków było połowicznie dobrym rozwiązaniem. Niewyspanie mogło mnie doprowadzić do śmierci równie łatwo, co ukąszenie Włóczęgi. Krzepiący sen nie trwał długo. Słychać było zbliżające się kroki drugiego w kolejności najbardziej zabójczych niebezpieczeństw na Ziemi - człowieka.

Przezorność, która kazała mi umieścić załadowaną dubeltówkę w zasięgu ręki, zaprocentowała. Uniosłem się w kucki i wychyliłem głowę zza osłony lady, gotowy do strzału. Zacząłem uważnie obserwować okolicę, koncentrując się na źródle hałasu. Nastawiłem się na cierpliwe czuwanie. Moim priorytetem było uniknięcie wykrycia i konfrontacji.

Spojrzałem na niebo, usiłując wydedukować, jak wiele czasu pozostało do świtu.

Słońce mówiło, że są to wczesne godziny poranne. Może z siódma lub ósma, góra dziewiąta godzina.

Do sklepu ktoś wetknął głowę i rozejrzał się pobieżnie, nie zauważył Cię. Potem przekroczył próg sklepu, kiwając na kogoś ręką, czekając na niego w drzwiach. A raczej na nie. Dwie dziewczynki, ubrane w podniszczone ubrania przytuliły się do płaszcza mężczyzny. Jedna miała 12 lat, góra maksymalnie 14.

-Na podłodze jest bałagan. Uważajcie, żeby nie narobić hałasu - powiedziałem, podnosząc się i opuszczając lufę dubeltówki do dołu. - Nie stójcie tak na widoku.

Przyjrzałem się ciekawie nowo przybyłym.

Mężczyzna rzeczowo skinął głową i biorąc jedną z dziewczynek na ręce, wlazł głębiej do środka, zamykając za sobą drzwi.

Wyszedłem przed nich, by uprzątnąć “przeszkadzajki” z podłogi. Dubeltówkę zostawiłem na ladzie.

-Potrzebna nam woda, żywność, a to miejsce może być, póki co, schronieniem. Bliskość osady ściąga Włóczęgów i mamy względny spokój. Wiesz, gdzie można znaleźć żywność i wodę? - spytałem mężczyznę. Starałem się ocenić możliwości “gości”, zwracając baczną uwagę na ich ekwipunek. Skoro od kilku lat facet chronił dzieci, musiał być niezłym twardzielem.

-Jaka jest wasza historia?

Mężczyzna na pierwszy pytanie, rozłożył tylko bezradnie ręce, ale wyjął z plecaka starszej dziewczynki butelkę wody i Ci podał. Kiedy sięgał po nią, pod połą płaszcza dało się zauważyć pobłyskujący przedmiot w kaburze. Pistolet lub rewolwer.

- Jesteśmy z Sopotu... - rzucił na dzień dobry - Kierujemy się w góry, kiedy na wybrzeżu zaczęły grasować grupki nie truposzy, a szabrowników i złodziej. Zrobiło się zbyt niebezpiecznie, więc ruszyliśmy na południe... O mało nas nie zabili pod tym hotelem, co to za zwierzęta?

Wyjmuję moje szczupłe zapasy żywności i kładę na ladzie.

-Częstujcie się. Na zapleczu są jakieś stołki, zaraz przyniosę - czynię to i zapraszam do “stołu”.

-Nie znam tych ludzi, ale z tego co mówisz, lepiej, że ich nie poznałem. Rozłożyłem się tutaj, bo ich hałasy odciągają Włóczęgów. Niedawno moje schronienie i grupę moich przyjaciół zostało zaatakowane przez bandytów. Od tamtej pory ...po prostu jestem w drodze. Przepraszam, trochę zdziczałem - wyciągam rękę do mężczyzny - Adam. Skoro nad morzem jest niebezpiecznie, to chyba też pójdę na południe.

Mężczyzna też wyciąga rękę do mężczyzny
- Zygmunt - przedstawia się, sadzając młodszą na krześle - To Martynka - poklepał córkę po ramionach, która wpatrywał się w Adama niebieskimi oczkami - A to Natalia - wskazał na drugą, która sama usiadła.
Następnie sam zajął miejsce, wyciągając z plecaka nieco wekli i słoików z przetworami.
- Moje żona je jeszcze robiła, spróbuj. Teraz jest w niebie - mówi tak by uspokoić młodszą, sam pewnie już dawno stracił wiarę po tym wszystkim.

Uśmiechnąłem się do dziewczynek, zdając sobie sprawę, że niezbyt dobrze wiem, jak się rozmawia z dziećmi. Chciałem je jakoś uspokoić.
-Niestety, nie ma wody do umycia rąk, ale możecie je wytrzeć w papierowe ręczniki. Trochę ich zostało w toalecie. Może na razie nie ruszajmy weków, warto zachować żywnośc, która jest dobrze zakonserwowana. Mam trochę mniej trwałych produktów. Suszone królicze mięso i smalec z dzika, trochę suszonych śliwek. Jedzcie, proszę.
Zwracam się do Zygmunta.
-Drzwi na zaplecze są zamknięte, nie znalazłem klucza. To i fakt bliskości tej hałaśliwej osady sprawiają, że nie jest to najlepsze miejsce. Proponuję jak najszybciej zostawić tą miejscowość. Prędzej, czy później mogą sobie przypomnieć o naszym ekwipunku. Pewnie jesteście zdrożeni, ale jak odpoczniecie do południa, to moglibyśmy znaleźć jakąś mapę i zobaczyć, gdzie dotrzemy wolnym marszem przed zachodem słońca.

Mężczyzna skinął głową, wyciągając z kieszeni kurtki mapę drogową Polski.
- Jesteśmy tu - wskazał dość spore miasto, Mezowo - Jak nam dobrze pójdzie, w tydzień dojdziemy do Poznania.

-Dzięki, pogubiłem się trochę. Mówię o wolnym marszu, bo nie wiem, czy dziewczynki nadążą. Z drugiej strony, moglibyśmy spróbować znaleźć jakieś rowery chociaż dla nich. Ja jestem wypoczęty, jeśli się zgodzisz, poszukam czegoś odpowiedniego po okolicy, kiedy wy trochę odsapniecie. No, chyba, że jesteście gotowi, by iść dalej. Jezu, marzę o dwunastogodzinnym, mocnym śnie. I prysznicu.

-Właściwie jak zjemy, możemy ruszać - powiedział Zygmunt - trochę tu zbyt tłoczno w sąsiedztwie.

Pół godziny później bagaże były spakowane, a czwórka wędrowców ruszyła w kierunku Poznania.
 
Reinhard jest offline  
Stary 23-06-2012, 20:58   #112
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Barbara Zaręba

Szczęście jak to bywa, kołem się toczy. Raz można znaleźć dwieście litrową beczkę pełną benzyny, a raz, można znaleźć zastrzelonych ludzi. Tak, właśnie. Ludzi.
Pierwszy zauważył ich, o dziwo plecaki ofiar nie zostały naruszone. I dlatego też zatrzymał się na tym pozamiejskim parkingu, pod marketem budowlanym.
Kiedy się zorientował, że ciała tu przyniesiono, a plecaki są wypełnione styropianem i puszkami z farbą, z znajdującego się naprzeciwko budynku firmy kurierskiej, padł strzał. Znawca bez problemu rozpoznał by rozchodzący się w powietrzu huk, taki, jaki wydaje ze siebie sztucer myśliwski pamiętający jeszcze Czechosłowację, w której powstał. W powietrzu gwizdnął pocisk .308 Winchester.
Potem, dało się tylko zauważyć jak Filip robi wręcz koziołka w powietrzu i ląduje na kostce brukowej, którą był wyłożony parking. Wąskie kanaliki pomiędzy kostkami, szybko wypełniały się krwią. Mimo wszystko, Filip żył i przeklinał na czym świat stoi. Zdążył się opamiętać, nim snajper namierzył kolejny cel, Barbarę.
- Schowaj się za samochód! – krzyknął, samemu się próbując podnieść.
Snajper to zauważył, nie chciał mu się pozwolić podnieść, ale Baśka zdążyła przylgnąć do drzwi samochodu, który był ustawiony równolegle do pozycji snajpera. Kolejny pocisk rozwalił Filipowi nogę, aby ten nie próbował się podnieść.
Snajper z pewnością liczył, że drugi podróżnik zapewne ruszy z pomocą rannemu, aby i go mógł ustrzelić.

Hayley Stark i Jacek "Huzar" Czarnecki

Michał ruszył powoli, w dobrze mu znanym kierunku bazy wojskowej, na leśnym pagórku nieco za granicami Trójmiasta.
Jeżeli ktoś myślał że to trupy są głównym powodem, dla którego ludzkość upadała, to był w cholernym błędzie. Najgorszym z najgorszych, był strach. Strach i bezradność, walka z wiatrakami. Dlatego też kiedy z bazy zniknął i Michał, i Natalis i ruszyli na niepewne poszukiwania, z których zapewne i tak nie uda im się wrócić, a do tego zabrano najlepszych ludzi… Efekt był do przewidzenia. Żołnierze już po pierwszym dniu rozluźnienia, zaczęli bruździć. Zaostrzyli sobie zęby na rzeczy Rostowskiego, ale jego ochroniarze stanęli w jego obronie. Rozpoczęła się krótka, acz treściwa strzelanina, którą ofiarą byli również postronni.
Kule za nic miały ściany namiotów, trafiając również cywili. Cały, rozpanikowany tłum zaczął uciekać w las przez otwartą bramę. W efekcie została z garstki żołnierzy, zaledwie jeden żołnierz i mnóstwo rannych, przy czym środków medycznych też było jak na lekarstwo.
Kiedy pojazd wypełniony żarciem pojawił się na drodze niedaleko, bazy, spotkali na poboczu trójkę ludzi. Kobietę i dwóch mężczyzn, oboje byli wystraszeni jak cholera. Ale ich twarze mignęły Michałowi i Markowi gdzieś w tłumie ludzi, więc zwolnili. Dopiero wtedy zauważyli w ręce jedno z nich starego WIST-94. Mężczyzna z automatu wymierzył w kierowcę i upchniętego koło niego Marka. Padły strzały. Obaj mężczyźni wyzionęli ducha, wypluwając z krew, a wraz z nią ducha.
Jacek mógł tylko podbiec do jednego i sieknąć go mieczem, kiedy dwójka z nich wsiadała na miejsce trupów i nacisnęła pedał gazu do oporu, samochód ruszył zrywnie. Ze swojego miejsca spadła również Hayley, a bieg za samochodem w ciężkiej zbroi mijał się z celem.

Adam Jeżyński

Dziewczynki, były nieufne wobec Adama. Zygmunt, jak się przedstawił ojciec, też wolał się trzymać na równi, lub kilka kroczków z tyłu. Świat był zepsuty jak diabli, i on o tym wiedział. Adamowi pozostało ich odegnać, lub to zaakceptować. Człowiek, człowiekowi wilkiem, ale Ci jak na razie nie gryźli. Zresztą Martynka i Natalia, były dość ładne i ktoś podróżujący z dziećmi, nie mógł być zły.
Zło przyszło ze strony „Hotelarzy”. Budynek był dość wysoki, zresztą na dachu odbywały się ich opętańcze balangi, jakby w oczekiwaniu na koniec świata i zagładę ludzkości. Korzystali, póki mogli. A jak widać, zapasów mieli sporo. A z resztą, zawsze mogli zjeść się wzajemnie, co czynili…
Kiedy wypatrzyli cztery uciekające ze sklepu RTV sylwetki, dwójka mężczyzn wyskoczyła z ogrodzonego terenu hotelu i biegiem puściła się za nimi. Zygmunt kiedy ich spostrzegł tylko przeklął szpetnie i wyszarpnął zza paska rewolwer. Na szczęście goniący nie mieli broni palnej, tylko pałki i nóż.
Powietrze wypełnił huk wystrzału i smród prochu własnej roboty. Jeden ze ścigających padł jak długi, drugi zatrzymał się, ale po chwili sieknął bejsbolem w łeb jeszcze dychającego komapana. Był to tak straszne, jak i dziwne. W tych czasach: normalne. Młodsza dziewczynka zaczęła płakać, starsza wpatrywała się w wypływający z czaszki mózg, w który uderzył jeszcze kilka razy do pewności kij. Zygmunt złapał młodszą na rękę, drugą pociągnął w kierunku zakrętu, za którym powinni zniknąć z pola widzenia hotelarzy. Adam poleciał za nimi.
Sytuacja unormowała się dopiero kilka kilometrów za Mezowem, kiedy Zygmunt poprosił o krótki odpoczynek dla niego i córek, na zniszczonym, zarośniętym już zielskiem i wysoką trawą Orlenie.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 24-06-2012, 01:46   #113
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Jacek przysypiał po drodze. Był zmęczony i znużony. W etapach gdy był po równo we śnie jak i na jawie momentami wydawało mu się, że jest sześć lat temu i trzyma w rękach jakąś z jego byłych, ale szybko do niego dochodziła ponura prawda, że one nie żyją. Nie zauważył gdy przechodnie wyciągnęli gnata. Przestraszony Michał zahamował gwałtownie. Przyczepka skręciła się i przechyliła na moment wyrzucając Jacka z Haley na ziemię. Wtedy rozbrzmiały strzały. Jacek nieomal krzyknął. Strzelec miał mokre spodnie i obłęd w oczach. Był przerażony jak jasna cholera. Spojrzał tylko przelotnie na Jacka uznając, że nie zdąży nic zdziałać. Kobieta krzyczała. Drugi mężczyzna prawie, że siłą wrzucił ją na wóz i upchał się obok niej. Jacek był w głębokim szoku, że aż nie rozumiał co się dzieje. Dopiero gdy przestrzelona głowa Morrisa uderzyła o ziemię zawrzało w nim. Nie wydał z siebie odgłosu. Jego mimika pozostała neutralna, ale chciał krwi... chciał zemsty. Chciał zatłuc skurwiela który pozbawił go ostatniego przyjaciela. Zerwał się na nogi. Uchwycił flamberg szeroko oburącz i zarówno rękami jak i skrętem tułowia, wbił go głęboko w ramię strzelca muskając kość i wchodząc głęboko w klatkę piersiową. Człowiek nie krzyknął. Nie był w stanie. Z przerażeniem w oczach spojrzał na Jacka biorąc chrapliwy, bolesny wdech. Wcisnął gaz chcąc uciec przed niebezpieczeństwem. Gdy szarpnęło Jacek ani myślał puścić flamberga co ostatecznie zmasakrowało i pokroiło płuca nieszczęśnika, ale fakt jest faktem, że odjechał. Jacek padł na kolana obserwując odjeżdżający samochód. Gdzieś tam, kilkaset metrów dalej zobaczył jak strzelec został wyrzucony z siedzenia a jego miejsce zajął ktoś z pozostałej dwójki by pojechać dalej.
- Kurwa, kurwa, kurwakurwakurwakurwa... - powtarzał w kółko jak mantrę nie chcąc się odwracać, bo wiedział, że jak to zrobi to zobaczy martwe ciała towarzyszy. Oparł się o ziemię i trzasną w twarz stalową rękawicą. Policzek zapulsował, a na rękawicy zobaczył odrobinę krwi, ale się jako tako uspokoił.
- Harley... Harley obudź się - potrząsał lekko dziewczyną.
Ta otworzyła oczy. Wielki guz na jej skroni pulsował jakby żył własnym życiem. Jej spojrzenie początkowo mętne szybko nabrało błysku i ostrości. Obejrzała się kilkakrotnie dookoła.
“nie było zombiaków” to było najważniejsze w jej odczuciu. Nad nią jakiś zakuty (w zbroje?!?) facet. Coś do niej krzyczał, a może tylko mówił. Słowa powoli przebijały się nad piskiem w jej uszach.
Domyśliła się, że trup nieopodal, to jej niedawny towarzysz. Nie przejeła się nim za nadto, znała go... pare minut? godzin?
Wstała “nie było samochodu, rabunek? ale jakim sposobem?”
- Co się stało? - zapytała wreszcie.
- Degeneraci. Tchórze którzy wyzbyli się swego człowieczeństwa by przeżyć. Ukradli całe żarcie i uciekli, wcześniej oddają serię z jakiegoś karabinku. Musimy się stąd wynosić. Huk poniósł się daleko. Wszystkie trupy z okolicy już się tu kierują. Jesteś cała?
Wstała słuchając go “uważnie” i jednocześnie intensywnie lustrując wzrokiem okolice.
- Moja torba! - krzyknęła w panice i poczęła biec w poszukiwaniach - Jest, choć część zawartości się wysypała.
Jej szczupłe ciało wygieło się niczym szyja łabędzia by przejrzeć zawartość torby.
- Dupa - wymsknęło się jej. - gdzie teraz? - spojrzała swoimi wielkimi czarnymi oczami w stronę Jacka.
- Najpierw zbierzemy co się da - wskazał konserwy i butelki, których kilka się wysypało z przyczepki w momencie gdy wypadali. - Potem skierujmy się do obozu. To w tamtą stronę. Chyba nie więcej niż pięć kilometrów.
- Zajebiście - warknęła wyciągając z torby kulkę materiału, rzuciła ów kulkę do Jacka. Sama wzięła podobną. Pociągnęła za sznurek i rozwinęła torbę na zakupy - im szybciej tym lepiej. Domyślasz się kto to mógł być?
Jacek uchwycił siatkę i wziął się do roboty, szerokim łukiem omijając ciała
- Nie mam pojęcia. Drzemałem gdy zaczęli strzelać. Tylko przez sekundę patrzyłem jednemu w oczy - powiedział pamiętając spojrzenie umierającego - Ale utłukłem jednego z nich. Sam nie wiem czy jestem z tego dumny.
- Ludzie teraz to albo wariaci tacy jak ty, przynajmniej tak wyglądasz na pierwszy rzut oka w tej półzbroi husarskiej, albo potwory w ludzkim ciele. Jesteś pierwszym człowiekiem jakiego spodkałam... od... od bardzo dawna.
- Wariat może i tak, ale dzięki tej zbroi i flambergowi żywy wariat.
Puściła torby, wyprostowała się i trzymając się za krzyż wygięła się w łuk. Potem spojrzała poważniej i powiedziała:
- może po trzech latach te pytanie może ci się wydawać dziwne, ale skąd one się wzięły?
- Ha - stwierdził półsmutno Jacek - Że jestem, na oko, o połowę starszy nie znaczy, że wiem. Są tylko bardziej i mniej sensowne teorie. - wzruszył ramionami - Żadna nie godna uwagi bardziej niż pozostałe. Moja też takie same prawdopodobieństwo jak klecha wołający, że to kara za grzechy. - puszki i woda pozbierane. Teraz czas na mniej przyjemne.
- Żegnaj przyjacielu - półwyszeptał siadając obok Morrisa - ostatnio się żarliśmy, ale będzie mi ciebie brakować... - stwierdził niezwykle zimno wyciągając mu pistolet z kieszeni.
- Masz - podrzucił go lobem do Haley - Ja nie umiem strzelać. Mój miecz mi starczy.
Stark odruchowo zasłoniła się przed ciężką stalą. Pistolet uderzył ją w przedramie. Prawie jednocześnie pojawił się krwisty guz. Włożyła patrząc na Jacka z wyrzutem, pistolet do torby.
Huzar skrzywił się
- Wybacz.
- Nie masz może magazynków do niego? - zapytała, przemilczając wszystko.
- Zaaaraz... - przedłużył szukając w kieszeniach Morrisa i Michała. - Jest jeden. Pozostałe dwa musiał zostawić w samochodzie. - tym razem normalnie, po ludzku podał przedmiot.
- Dzięki - odparła spuszczając oczy. - Chodźmy już, czas nagli, a mnie strasznie boli biodro.
Powiedziawszy to pokuśtykała we wskazanym przez Jacka wcześniej kierunku. Odwróciła się z uśmiechem - Przynajmniej wiem dzięki temu, że mnie boli, że jestem zdrowa.
- Daj mi swoją torbę, jak ja będę niósł to pójdziemy szybciej. - zaproponował
- Jak jej nie poniosę to nie będzie ze mnie żadnego pożytku, a nie chcę, byś pomyślał, że może być inny.
- Nie trzymam się z ludźmi z których mam pożytek, tylko z żywymi. Na prawdę daj mi ją. Ja chodzę bardzo szybko, tak będzie ci łatwiej nadążyć i będę musiał mniej zwalniać byś z tyłu nie została i się nie zmęczyła za szybko. - zamknął oczy i przekręcił głowę gdy coś do niego dotarło - wybacz. Mam tendencję do nadopiekuńczości. Po prostu nie wahaj się mi jej dać gdy się zmęczysz, ok?
- Niech będzie, pośpieszmy się, zapach krwi i to wszystko... daliśmy im za dużo czasu - powiedziała i dziarsko pokuśtykała swymi patyczkowatymi nogami na przód.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 24-06-2012, 01:50   #114
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Racja - przytaknął. Podszedł dwa kroki po Flamberga, potem kolejne dwa kroki. - Rany... wybacz stary - przeprosił Michała gdy wycierał krew w jego ubranie, ale jak mówiła Haley, mogą czuć krew. Ruszyli szybkim marszem.
Po dłuższym czasie spokoju zapytała - Co robiłeś przed trupami? Ilu ludzi jest w obozowisku?
- Byłem drugim oficerem na statkach Pumaru. Pływałem po świecie zarabiając gruby szmal. Stąd miałem pieniądze na ten sprzęt - stwierdził pukając kłykciem w zbroję - A w obozie... kilkudziesięciu. Nie znaleźliśmy go niedawno. Nie miałem czasu się rozejrzeć. A ty? Ile masz, w ogóle, lat?
- Szesnaście - odparła - mniej więcej. nie wiem jaka jest dziś data.
- Boże... miałaś dziesięć lat gdy się to zaczęło... Jak przeżyłaś? Ja uciekłem na morze. Na szczęście bydlaki nie umieją pływać.
- Ja miałam dużo mniej szczęścia... Nie chcę o tym mówić... Przynajmniej na razie - uśmiechnęła się krótko i sztucznie po czym dalej patrzyła pod nogi - może jednak weź tą torbę.
- Jasne - odpowiedział jednocześnie na oba zdania. Przerzucił ją sobie przez bark. - Masz jakąś broń białą?
- Skąd tę pytanie?
- Bo jeśli nie i będziesz chciała to odstąpią ci mój lewak. Nigdy nie zaszkodzi mieć coś ostrego, zdolnego spenetrować czaszkę.
- Nie będzie trochę za ciężki?
- TO jest lewak - poklepał się po udzie, na którym miał pochwę ze sztyletem - Waży kilkaset gram.



- A gdzie ja go będę trzymać i z jaką siłą... Sześć lat, sześć lat żyjemy bez sensu bojąc się jak szczury. Parę lat temu, żyłam w fortecy zrobionej z nadmorskiego bunkru. Zombiaki wlazły i tam. Byliśmy jak w klatce. Nurtuje mnie, czy nie ma gdzieś jakiegoś bezpiecznego miejsca? Czy ktoś odpowiada za koniec świata... albo to początek? Ciebie też nawiedzają takie rozmyślania?
- W zestawie dostaniesz pochwę. Jest zapinana na paski. Możesz ją umieścić na udzie, jak ja, albo na ramieniu. I zawsze lepiej mieć niż nie. Jeśli trafisz w oko, lub skroń bez problemu przebijesz się do mózgu, ale jak mówiłem, jeśli chcesz, choć ja bym polecał chcieć. A rozmyślamy wszyscy. Kiedyś, nim to się zaczęło, ludzie z tego żartowali. Nawet były konkursy na najlepszy survival hause na wypadek zombokalipsy. Najlepszym pomysłem był chyba pływający domek. Fakt, że przez cztery spotkaliśmy tylko kilka trupów i to gdy szabrowaliśmy inne statki, zdaje się świadczyć na korzyść tej idei.
- W takim razie wezmę. Może później pokarzesz mi jak się tym posługiwać.
- Nic wymyślnego. Pchnięcia i tyle. Przy flambergu to bardziej skomplikowane, ale lewak jest zbyt krótki by kombinować. Szybkie, celne dźgnięcie. Choć nie... nadgarstek wciąż jest ważny. Przy złej jego pracy możesz go nadwrężyć, lub nawet zwichnąć. Potem coś wymyślę byś mogła poćwiczyć dźgnięcia. Nie wiem, jakiś worek z piaskiem, czy coś. W ogóle... nie chcę zabrzmieć jak poczciwa babunia z starych dobrych czasów, ale... chudo wyglądasz. Nie jesteś głodna? Mam w kieszeni otwieracz.
- Chyba najwyższy czas na przerwe w marszu - uśmiechnęła się delikatnie - przydałoby się coś zjeść. Ja byłam przed tym wszystkim gienialnym dzieckiem podobno. Umiałam całkować w pamięci w wieku dziewięciu lat, ciekawe kim bym była, gdybym mogła studiować, a tak regres inteligencji mnie złapał przez niemożliwość rozwoju.
- Bzdura - stwierdził krótko Jacek wskazując palcem zwalony pień tuż obok dzikiej drużki którą szli - Kiedyś mawiałem, że technologia zabiła ewolucję. Sądzę, że miałem rację. Bez selekcji naturalnej słabe geny mają takie same szanse by przejść dalej jak te silne co uniemożliwia rozwój gatunku. Ciężko to nazwać zaletą, ale fakt jest faktem, że teraz żyją już tylko ci którymi ktoś się zaopiekował oraz najsilniejsi i najbystrzejsi. Wybacz, ale silny tu jestem ja. - uśmiechnął się lekko podając jej torbę. - Zrobię małe kółko by się upewnić, że nie ma umarlaków.
- W świecie takim jak ten ewolucja zawraca tylko na pierwotne tory, wygrywają najsilniejsi, a pare lat temu ewolucja też istniała. Najsprytniejsi i najmądrzejsi byli milionerami i stać ich było by uciec na jakąś prywatną wyspę, albo wymyślili inny sposób ratunku dla elit. A my, potomkowie klasy rządzonej żyjemy teraz jak zwierzęta.
- Dokończymy za chwilę. Otworzysz mi konserwę turystyczną? - zapytał podając otwieracz.
Jacek przeszedł wokół w promieniu kilkudziesięciu metrów, zaglądając do dziur i wszędzie gdzie mógł by się chować trup, po trzech minutach wrócił
- Nic nie widziałem. Wydaje się bezpiecznie. - stwierdził siadając na pniu, ale w drugą stronę jak Hayley, aby obserwować drugą połowę widnokręgu. Więc tak. Po pierwsze nie podoba mi się twoje podejście. Ja rozumiem, że jest źle ale dramatyzowanie wcale nie pomaga. Żyjemy na wpół dziko, ale wciąż jesteśmy ludźmi i choć już nie rządzimy tą planetą to nie jest to koniec. Od prehistorii nie byliśmy tak blisko wymarcia, prawda. Jeszcze kilka lat i zostanie nas garstka, prawda. Nawet teraz nie jesteśmy pewni czy właśnie nie jesteśmy otaczani przez umarlaków, prawda. Ale żyjemy. Jasna cholera, zdajesz sobie sprawę w jak niewielkim procencie się znaleźliśmy? Daliśmy radę. Jesteśmy elitą wśród ludzkości, bo po tych latach nie można tego nazwać szczęściem. Jesteśmy najsilniejsi i najsprytniejsi, mamy najsilniejszy i najskuteczniejszy instynkt samozachowawczy. Mnie się wydaje, że największym zagrożeniem nie są same trupy, ale strach jaki budzą. Sądzę, że jeśli ludzkość wyginie to ostatni człowiek nie umrze w szczękach umarłych, ale ze starości, sam, bez towarzystwa młodszych, bo ze strachu odmówiono kolejnym pokoleniom prawa by się narodzić. Ale już się zamykam, bo zacząłem filozofować - zaśmiał się po cichu i wyciągnął brudnymi palcami kawał konserwy z puszki.
- A ja myślę, że nie wymrzemy jako gatunek. Zombie, zjedzą ostatnich z nas, w koncu się rozpadną, a potomkowie astronautów dryfujących wokół planety zasiedlą ziemie na nowo. A może gdzieś tam jest jakiś niezdobyty bunkier? Ja miałam “domek na drzewie”. Wróciłam do trójmiasta po części na agregat. Potrzebowałam części.
- Myślę... że w ogóle nie znikniemy z powierzchni ziemi i właśnie przyszedł mi do głowy dobry argument. Daleka Syberia, czy Biegun Północny. Ogólnie tajgi i lodowce, gdzie temperatura rzadko jest powyżej zera, a przecież ludzie żyją w takich warunkach. Tam trupy by pozamarzały. Kto wie... może nawet mróz mógłby je zabić, gdyby zamarzł im mózg. W końcu powoduje to nieodwracalne zniszczenia. Jeśli bym szukał tego bunkra to właśnie w krainach wiecznego śniegu, choć bym potrzebował pomocy by przeżyć w takim miejscu. Potem mogę ci pomóc szukać tych części.
- Trupy nie produkują ciepła, więc zamarzną. To genialne! a Eskimosi żywią się rybami i fokami. Teraz gdy nie ma już rybołówstwa, musi być tam obfitość - Haley zabłysły się oczy - jakbyśmy nasuszyli odpowiednią ilość mięsa dla psów pociągowych. Mielibyśmy szanse
- A jeśli znajdziemy statek, albo jakiś odpowiedni kuter to mógłbym nas tam zabrać.
- A właściwie, to dlaczego, skoro jesteś marynarzem, obozujecie na lądzie? Zamiast pływać, czy choćby nocować na morzu?
- Sześć lat pływaliśmy, ale skończyło nam się jedzenie. Musieliśmy zejść na ląd. Niestety przeoczyłem mieliznę i aktualnie kuter do niczego się nie nadaje. Inaczej byśmy zrobili jak mówisz. Cały czas na bezpiecznym morzu. Wtedy cała paczka by jeszcze żyła, a tak zostałem sam... - uśmiechnął się bardzo smutno
Dobre samopoczucie Stark jakby trochę się osłabiło.
- Ruszajmy.
- Tak. Zaczynam zrzędzić więc to znak, że już starczy. - wstał, zabrał zdecydowaną większość rzeczy i pokierował w stronę obozu.

Godzinę potem widzieli już palisadę obozu. Jednak coś było nie tak.
 
Arvelus jest offline  
Stary 09-07-2012, 07:29   #115
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
-Potwory-wydarło mi się z ust, gdy zobaczyłem jednego bandytę, napadającego na kompana. - Bardzo dobrze, że nas nie wpuścili - zwróciłem się do Zygmunta.
Zauważyłem, że Natalia przygląda się makabrycznej scenie i stanąłem pomiędzy nią a tym, co się działo. Ze strachem odrzuciłem przypuszczenia, co musiało się teraz dziać w jej głowie.
Wyszliśmy poza Mezowo. Zastanawiałem się, jak przyroda może być tak piękna wobec wszechobecnego bestialstwa.
Dziewczynki były już zmęczone, Orlen wydawał się dobrym miejscem na biwak. Rozejrzałem się po okolicy. Przy przydrożnym rowie rosły drzewa. Wskazałem Zygmuntowi jedno z nich.
-Skryjcie się w rowie pod drzewem. Ja pójdę sprawdzić stację benzynową. Jeżeli usłyszycie wystrzały, ukryjcie się. Zostawię z wami mój bagaż, zabiorę broń - podałem mu plecak i ująłem dubeltówkę.

Mężczyzna skinął tylko głową, chowając się wraz dziewczynkami w cieniu drzew. Sam mężczyzna w razie problemów, był zawsze gotów rzucić się z pomoczą. W końcu przed chwilą pokazał, że potrafi strzelać.

Stacja. Podjazd do niej, przez to sześć lat bezczynności dawno zarosły mchy i trawa. Jakieś drzewo, nie mogąc się pogodzić tym że kostka brukowa zabiera miejsce jego korzeniom, po prostu ją wypchnęło. Niedaleko niego, straszyła pocięta jakby palnikiem albo szlifierką cysterna, ciężarówki śladu nie było. Przy dystrybutorze, stał w miarę dobrze wyglądający Opel Omega. Do wlewu paliwa, cały czas miał włożony pistolet. A opony już dawno zakumplowały się z mchem i trawskiem. Na tylnym siedzeniu, wylegiwał się odziany w przegniłe ubrania, pożółkły szkielet dorosłego mężczyzny lub kobiety. Po samym budynku, wyczyszczonym do cna, hulał wiatr, a przez wybite okna powoli wprowadzała się do środka natura. I ta cisza... Nie było nic słychać, prócz szumiących w oddali drzew, traw...

“Nie słychać ptaków...niedobrze” Pomyślałem, rozglądając się na boki. Patrzyłem uważnie na podłoże, szukając ludzkich śladów. Zwracałem uwagę na otaczające mnie wonie, czujny na słodkawe nutki rozkładu charakterystyczne dla Włóczęgów. Ominąłem cysternę i Opla w odległości kilku metrów, obszedłem je, szukając przyczajonych trupów. Tutaj miałem przewagę odległości, we wnętrzu będę musiał liczyć na swój refleks.

Nic niestety nie zapawiadało, że w okolicy mogę się kręcić śmierdziele. Okolica stacji wydawała się pusta, czysta.

Szkło kiepsko znosi ludzką panikę. Pobite tafle chrzęściły pod nogami, gdy przekraczałem próg sklepu na stacji. Zamierzałem sprawdzić parter, a potem przekonać się, czy na piętrze są pokoje motelowe. Rozglądam się za zagrożeniem, nie sprawdzam, czy jest tu jakiś użyteczny ekwipunek. Na to będzie czas.

Parter śmierdział. Smród paniki, ludzkiego strachu. Wszystkiego co towarzyszyło uciekającym sześć lat ludziom na północ, a kiedy dowiedzili się że nie ma jak uciekać, dalej kolejna wędrówka w góry okupiona śmiercią.
Ale śmierdziały tu również rdzewiejące puszki z żarciem, które ktoś zgubił na środku głównego pomieszczenia i ten smród nie czyszczonej od sześciu lat toalety. Ludzie to okropny gatunek. Mimo wszystko parter był pozbawiony ożywionych ciał. Otwarte, splądrowane pomieszczenia w motelu również, lecz dwie pary drzwi, od sześćiu lat były zamknięte, a za nimi Bóg wie co.

Rozejrzałem się za łomem lub innym mogącym pełnić podobną funkcję narzędziem. Musiałem sprawdzić pomieszczenia w razie gdyby tam przetrwały jakieś martwiaki.Jeżeli w pomieszczeniach nie będzie żadnego zagrożenia, pójdę po Zygmunta i jego córki.

Łomu nie było, albo czegoś w ten deseń. Pozostało wywarzanie drzwi tradycyjnie, lub podważyć np. drzwiami z innych pokoi, albo coś w ten deseń. Wyrwanie aluminiowej ramy okna mijało się z celem.

Sprawdzę bagażnik Opla, może tam znajdę narzędzie, które będzie mogło pełnić rolę zaimprowizowanej dźwigni. Na razie nie wołam Zygmunta, jeżeli za drzwiami jest jakieś niebezpieczeństwo, lepiej, by pozostali w oddaleniu.

W bagażniku samochodu jednak trudno było szukać łomu. Ale był lewarek i pozostałe narzędzia, śrubokręt, klucz do kół.

Wziąłem narzędzia i poszedłem do zamkniętych drzwi. Klucz do kół powinien spełnić rolę dźwigni. Żeby stabilniej leżał wygrzebałem mu nożem wgłębienie. Umieściłem go w szczelinie przy zamku, następnie usiadłem i naparłem na niego nogami, by wykorzystać maksymalną siłę nacisku. Aby się nie ślizgał, sznurkiem umocowałem na nim szmaty.

Po krótkim czasie, w końcu się udało. Drzwi wypadły z łoskotem z framugi. Do nosa Adama zaleciał smród zgnilizny.
Odłożyłem klucz do kół i dubeltówkę, wysunąłem szablę. Gotów do dekapitacji jakichkolwiek zwłok (ożywionych czy nieruchomych, wszystko jedno), przekroczyłem próg pokoju.

Dopiero po chwili, z pokojowej łazienki wypadła otyła kobieta z zakrzepłymi, krwawymi śladami ugryzień na miednicy.

Przypadam do niej, tnąc szablą poziomo w szyję, z zamachem.

Gardło truposza się otworzyło, wyleciała z niego czerwona, gęsta krew. Jakby w pół zaschnięta, w pół sucha. Truposz cofnął się dwa kroki do tyłu, łapiąc pion, lecz po chwili znowu zaczął przeć w kierunku Adama.

“Cholera, zardzewiałem”. Pomyślałem, gotując się kolejnego cięcia. Wbrew pozorom, niełatwo zdekapitować nawet powolny cel.

Teraz cios był o wiele lepszy, głowa odpadła od tułowia, lądując pod meblościanką. Cielsko runęło, jak pozbawione energii. Mimo wszystko, odcięty łeb nadal kłapał pyskiem chcąc ugryźć Adama.

Szabla niezbyt nadawała się do zadania pchnięcia, a łyżka do opon rozbryzgałaby zakażoną tkankę. Coś z tym jednak trzeba było zrobić. Odłamałem wystarczająco długą i grubą drzazgę z drzwi, by przyszpilić nią głowę potwora, przeszywając jej mózg przez oko.

Monstrum było w całości i definitywnie pozbawione życia. Całe szczęście, że było tylko jedno.

Sprawdzam pomieszczenie na wypadek innych niebezpieczeństw, po czym idę do drugich zablokowanych drzwi. Powtarzam sztukę z dźwignią , zrobioną przy pomocy klucza do kół i nóg.

Pokój w którym była zamknięta kobieta, okazał się prawie pusty, nie licząc damskich ubrań i małej butelki wody gazowanej, która się wturlała pod łóżko i była prawie niewidoczna. Drugi pokój, okazał się pusty. O tym że ktoś w nim był, wskazywała tylko rozbita szyba i machający firanką wiatr.

Przez szmaty i narzuty ująłem zdekapitowanego zombie wraz z głową. Zniosłem ją na parter i wywlokłem poza pomieszczenia, dość daleko, by dziewczynki nie widziały. Następnie zamachałem do Zygmunta, by podeszli.

Mężczyzna nie dawał znaku życia, tak samo jak dziewczynki. Tak jakby go tam, gdzie kazałeś mu czekać, nie było.

Oczyszczam szablę i chowam ją. Ujmuję dubeltówkę i ostrożnie podchodzę do miejsca, gdzie powinni być.

Lecz miejsce w którym ich zostawiłeś wraz ze swoim skromnym dobytkiem, zapasami, jest puste. Twoich rzeczy również nie ma.

Wysoką cenę zapłaciłem za towarzystwo, ale przynajmniej odsunąłem moment, w którym zdziwaczeję i będę gadał do siebie z samotności. Tymczasem, skoro stacja jest bezpieczna, zobaczę, czy jest tam coś, co zastąpi skradzione zapasy. Butelka z mineralną zastąpi mi manierkę, a może znajdzie się i coś więcej. Patrzę na słońce, usiłując zgadnąć, ile mi czasu zostało do zmierzchu, po czym ruszam ku stacji.

Została może z godzina, góra półtora. Na stacji, znalazło się na zapleczu dla kasjerek trochę cukru i paczuszek herbaty. Automat z batonami, również okazał się nietknięty, lecz można były tylko zgadywać dlaczego... Było trzeba go jakoś otworzyć.

Najpierw przy wejściach układam “przeszkadzajki” - drobne blaszane przedmioty, które potrącone będą wydawać hałas. Przygotowuję też jeden z pokoi, korzystając z dziennego światła - tzn. upewniam się, że mam szafę, którą będę mógł go zabarykadować, a na parapecie okna umieszczam drobne przedmioty, które w razie czego będą robić hałas. Staram się znaleźć jakieś pojemniki, i sprawdzić “organoleptycznie”, czy są czyste. Następnie sprawdzam, czy znajdę gdzieś wodę. Ostatnim miejscem będzie chłodnica. Korzystając z zachodzącego słońca przesszukuję samochód i stację, ze szczególnym uwzględnieniem: pojemników, wody, żywności, medykamentów, środków czystości, narzędzi, map, baterii, lornetki, latarki, taśm klejących, nici, linek lub zyłek. Broni raczej nie mam szans znaleźć, ale co mi szkodzi poszukać.
Na sam koniec podchodzę do “tematu dnia” - maszyny z batonami. Wysuwam ja od ściany i przyglądam się uważnie, pod kątem możliwości, stwarzanych mi przez posiadane narzędzia.

Przeszukiwania były dość długie i żmudne. Sześcioletni wrak stojący koło dystrybutora, okazał się suchy, chociaż pod jednym z siedzeń udało się wyszperać butelkę oleju, gdzieś pół pół litrowej butelki Castrola. W schowku samochodu leżał telefon komórkowy i ładowarka samochodowe, stary Sony Ericsson K550i, lecz po sześciu latach, potrzebne było mu ładowanie. Wody nie ma praktycznie nigdzie, ale jakbyś rozwalił niektóre rury, może trochę byś jej uzbierał. W jednym z pokoi znalazło się też opakowanie Apapu. I to wszystko, jakby nie patrzeć, całkiem niezłe łupy jak na takie złupione doszczętnie miejsce.

Zabieram wszystkie znaleziska i pakuję je w prześcieradło z jednego z pokojów. Rozbijam szybę w automacie, oczyszczam ramę z odłamków i zbieram batony. Stop&Go - Przekąski - Automaty | Automaty vendingowe PGV.com.pl
Nasłuchuję, czy nikogo nie zwabiłem hałasem, po czym idę na górę, zabarykadowuję się, wypijam połowę wody i zjadam batona. Następnie idę spać.
 
Reinhard jest offline  
Stary 01-08-2012, 21:01   #116
 
Ulotna's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodze
Filip! - krzyknęła przerażona. Przylgnęła do drzwi auta i zastanawiała się, co ma zrobić.
- Wsiadaj za kółko i uciekaj stąd dziewczyno! - odpowiedział, nie mogący się podnieść mężczyzna - On tylko czeka żebyś mi pomogła!
Kucając przywołała cicho do siebie psy.
- Bierz go - szepnęła, sprawdziła, czy wykonały komendę, a następnie zamknęła oczy i zaczęła cicho się modlić. Błagała o to, by plan się powiódł, a Filip przeżył...
Psy pobiegły w kierunku budynku, w którym się mieściła firma kurierska. Po chwili dało się słyszeć strzał i skowyt, głuchy, z bólu. Prawdopodobnie Dżumy.
Wykorzystując fakt, że snajper zajął się psami uruchomiła auto. Starając się nie wychylać podjechała do Filipa i wciągnęła go do środka.
Mężczyzna jęknął, gdy ta go wciągała do samochodu. Pies Filipa ujadał przed budynkiem, a Dżuma leżały w połowie drogi ledwie zipiąc.
Zawołała psy siedząc właściwie na podłodze auta, a gdy wbiegł odjechała z piskiem opon.
Dżuma nie mogła się podnieść, skomląc została na parkingu.
-Gdzie Cię zranił? - zapytała Basia starając skupić sie na drodze
- Noga, trochę nad kolanem i ramię - Filip solidnie krwawił, siedział niemrawo opierając się o szybę boczną Poloneza - Co z twoim psem?
- Niestety nie miałam jak jej uratować - Basia wyraźnie posmutniała. Zdążyła przywiązać się do małej, a teraz musiała ją zostawić. Gdy tylko odjechali (jakieś 10 km przynajmniej) spory kawałek od miejsca zdarzenia dziewczyna zatrzymała się i zaczęła opatrywać rannego.
- Ała! To boli - marudził, Filip się ewidentnie bał wszelkich operacji - Zostaw, samo przejdzie! - panikował i starał się jakoś wybrnąć z sytuacji - Patrz, już prawie nie krwawię.
- Jasne. Ten strumyczek to sam się zatamuje - i nie zważając na jęki mężczyzny wprawnie zatamowała wszystkie rany.
Mężczyzna westchnął. Nie miał jak się bronić, więc z zaciśniętymi zębami poddawał się zabiegom Barbary. W pewnym momencie westchnął.
- Kiedy my tak zdziczeliśmy? My ludzie? Minęło... - szybko odliczył na palcach - Ledwie sześć lat...
Przez dłuższą chwilę milczała, kończąc opatrywać mężczyznę. Potem wyprostowała się i usiadła wygodnie. Cicho westchnęła.
- To przez zombie - zaczęła cicho, wyraźnie zamyślona - wola przetrwania.
Prawa ręką i noga, na razie nie nadawały się do niczego.
- Teraz ty prowadzisz, albo przeczekamy gdzieś w okolicy kilka dni, aż mi się poprawi - zaproponował, a po pewnym czasie dodał - Przykro mi z powodu Dżumy.
Dziewczyna wstała i odwróciła się, by mężczyzna nie zobaczył tych kilku łez, które uroniła na wzmiankę o Dżumie. Przytuliła się do psa Filipa. Po chwili udało jej się jakoś zebrać, zdecydowanie podniosła się i pomogła zapakować się rannemu do auta.
- Znajdziemy jakieś schronienie i tam odpoczniemy. Co ty na to? - zaproponowała.
 
Ulotna jest offline  
Stary 04-08-2012, 13:07   #117
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Hayley Stark i Jacek "Huzar" Czarnecki

Wędrówka, została zakończona. Ale baza… Obóz był rozpieprzony po całości. Kilku cywilów zostało, właśnie opatrywali leżących po jednej stronie żołnierzy, po drugiej kilku opatrywało ludzi Rostowskiego.
Dało się czuć zapach śmierci i krwi. Oczywiście to żołnierze zaprzodkowali w tej eksterminacji. Mieli Beryle, Onyksy, kałachy i PM’ki. Ochrona Rostowskiego mogła się tylko pochwalić bronią krótką, ale byli o wiele mniej zmęczeni i dożywieni.
Stanęli naprzeciwko siebie ludzi wypoczęci, a ludzie solidnie wyposażeni. Jak widać, obie siły wyszły na zero. Nawet sam Rostowski, leżał gdzieś zimny obok swojego namiotu. To miejsce było już spalone, bez obrony z samymi cywilami, nie miało szans by przetrwać najazdy żywych trupów, tym bardziej że z Trójmiasta ściągało ich co miesiąc coraz więcej.
Było trzeba sobie powiedzieć wprost.
Należy splądrować resztę namiotów, przyszykować się do drogi, może pozabierać trupom broń i amunicję, może zatankować jakiegoś Land Rovera z wojskowych, żelaznych zapasów o ile jeszcze są i ruszyć przed siebie, dopóki starczy benzyny, a potem iść… Iść, może śladami brata Huzara?

Adam Jeżyński i Michał Starowicz

Noc dzisiejsza, nie była szczęśliwa dla Michała. Najpierw żywe trupy, około dwudziestu wlazło do piwnicy. Drzwi do niej, zabezpieczać nikt potrzeby nie widział. Kiedy wypełzły na parter, większość ludzi w tym Michał uciekł na piętro i zamknął się w łazience.
Ci co zostali na dole, szybko wystrzelili ostatnie dziewięć pocisków do strzelby i dwa do sztucera. Żywe trupy przeszły po nich, kąsając tylko i zostawiając, czując na piętrze świeże mięso. Zaczęły wyważać drzwi, powoli wkraczać do pomieszczeń. W końcu też zaczęły się dobijać do drzwi łazienki. Panika która ogarnęła Michała, podpowiedziała mu by wyskoczyć przez okno. Posłuchał jej. Kostka zaczęła piec żywym ogniem, jak tylko wylądował. Zaczął biec. Dokąd? Przed siebie.

Do Adama odgłosy strzałów, były tylko cichym echem, lecz sprawiły że wyrwały go z czujnego snu. Czy to ten mężczyzna z córkami walczył o życie? Oby nie. Szkoda było dzieci.
Dopiero jakieś dwadzieścia minut później pojawił się na asfalcie jakiś kulejący, nieco spanikowany mężczyzna. Oczy miał załzawione, wyglądał okropnie.
Czy warto znowu narazić się na kradzież zapasów i mu pomóc?

Barbara Zaręba

Dom na spoczynek, znalazł się dość szybko. Mała leśniczówka. Zarośnięta trawami, jakimiś bluszczami. Wejście było wywalone, lecz wystarczyło przesunąć jakąś starą szafę wejście, by zastawić prowizorycznie drzwi.
Znalazło się też łóżko. Co prawda pościel dawno zgniła i było trzeba ją zrzucić, ale same deski i sprężyny, na nich można było jako tako spać. Ranny Filip położył się ciężko na łóżku. Nie było trzeba długo czekać, aby po chwili zasnął.
Pies za to kręcił się niespokojnie po pomieszczeniu, lecz nic nie zapowiadało, aby okolica była pełna trupów.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 06-08-2012, 15:27   #118
 
Ravenz86's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravenz86 nie jest za bardzo znany
“Druga noc zarwana” - pomyślał. Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Bezpieczniej było się nie odzywać, ale...przed czym tamten uciekał? Może lepiej tu nie zostawać? A, chrzanić to.

Adam otworzył okno, gwizdnął na placach i zamachał do utykającego człowieka.

Michał słysząc dźwięk przypominający gwizd zaczął się rozglądać, ciemność ani panika nie ułatwiały zadania. “Czy ja już zwariowałem?” - próbując uspokoić myśli zaczął powtarzać sobie w duchu niczym mantrę - “Myśl pozytywnie... pozytywnie...”. W końcu dostrzegł malującą się niewyraźnie postać machającą z budynku stacji benzynowej.
“Jeszcze trochę, jeszcze kilka kroków” - zmuszając i nie zważając na ból przyśpieszył - “A jeśli pakuję się w większe kłopoty? A jeśli to zdeprawowani szabrownicy? Ryzykować? Czy nie ryzykować?”. Nogi jednak nie słuchały, jak by się mogło zdawać, racjonalnego głosu. Serce kołatało, żołądek podchodził do gardła... “Teraz już za późno, teraz już nie ucieknę... Trzeba podjąć ryzyko. A co jeśli? A co jeśli...” - nie mogąc się uspokoić otworzył delikatnie drzwi nasłuchując - a nóż usłyszy ciche kliknięcie mogące oznaczać odbezpieczanie pistoletu. Chwile zdawały się być wiecznością...

Adam zszedł na dół, by uprzątnąć “przeszkadzajki” spod nóg nieznajomego.

-Wchodź ostrożnie, na podłodze rozrzuciłem trochę rzeczy. Nie mam światła, nie wiem, czy wszystkie uprzątnąłem. Na górze jest pokój, w którym się zabarykadowałem, tam pogadamy. Chyba, że trzeba zwiewać...przed czym uciekasz?

-Wi... Wi... Witaj... - gołym okiem widać było że rozmówca jest roztrzęsiony tym co się stało - Chcesz pap.. papierosa? - przybysz drżącymi rękoma wyjął paczkę papierosów - byłem z grupą przyjaciół... A raczej tego co zostało po niej... I dołączył do nas pewien dziadziunio z wnuczkami chyba... - Michał długo składał zdanie, próbował zakamuflować że się po prostu boi

-Spokojnie, tu ci nic nie grozi...mam na imię Adam. Później sobie zapalisz, teraz pójdziemy na górę i się zabarykadujemy. Idź ostrożnie, na podłodze jest szkło. Może podaj mi rękę, ja już trochę znam to miejsce. Przetrwamy do świtu i zobaczymy, co dalej... - z poprzedniego życia Adamowi pojawił się cytat z podręcznika “by opanować stres, skieruj uwagę na proste, konkretne czynności i skoncentruj się na ich wykonaniu”. Trzeba czymś było zająć tego człowieka.

Michał posłuchał Adama poczym niezwłocznie się przedstawił. Podał ręke nowemu znajomemu w dobrej wierze. “Może nie jest jeszcze za późno, może ludzie nie są aż tak zdeprawowani...”. W końcu późna pora dała o sobie znać i poczuł nagłe zmęczenie. Starał się uspokoić - a jak dotąd tylko i wyłącznie rozmowa z ludźmi uspokajała go.
-No więc... - czym się zajmowałeś zanim ci... biedni ludzie zaczęli się zmieniać w bezmózgich kanibali? - wykrztusił z siebie - pracowałem u ślusarza - kontynuował - potrafię otworzyć zamek wszystkim co zmieści się w dziurce od klucza... - tuż po wy powiedzeniu tych słów Michał zamyślił się czy powinien o takich rzeczach mówić? A jeśli teraz, ten co go uratował, będzie go miał za jakiegoś złodzieja? Co wtedy? Czy będzie musiał go opuścić? Co jak co ale w grupie ma się większe szanse przeżycia... Zresztą po tych wydarzeniach nie mógł sobie wyobrazić jakby mógł przeżyć w pojedynkę... Tyle rzeczy do ogarnięcia - a to o żywności a to o piciu pamiętać trzeba i jeszcze wiele innych...

-Ha - uśmiechnął się Adam, prowadząc Michała po schodach. - Jak widzisz, poradziłem sobie po barbarzyńsku - wskazał na dwoje drzwi. W obu zamek był wyłamany przy pomocy łomu.
-W tym pokoju się zabarykadowałem - wskazał na jeden z nich. - Pomożesz mi z szafą? - stękając, zaczął zabezpieczać wejście.
-A papierosa nie pal, przez okno ognik może być widoczny. Trzymaj - rzucił obcemu batonik na przełamanie pierwszych lodów.-Na dole był automat ze słodyczami. Rozbiłem jego szybę, dlatego mówiłem, żebyś uważał na szkło. A teraz spokojnie i dokładnie opowiedz, co się stało. Na początek, jak miał na imię ten człowiek z dziećmi? Używał rewolweru na czarny proch? (...)

-Dzięki za batonik, jak byś chciał to mam jeszcze trochę wody - co do tego starszego. Co za szkoda, przybył do nas wraz z chyba wnuczkami - nie mówił zbyt dużo. - odpakował batonik i ze smakiem szybko spałaszował - tak wogóle... om nom nom... nie znam się na broni. Jedno było pewne jak zaczął strzelać - odgłos niósł się bardziej niż ze zwykłej broni - i ten specyficzny smród.
- po zabarykadowaniu szafą wejścia wziął długi oddech. - pan starszy miał na imię Zdzisław? Zbigniew? Zbyszek... a nie to chyba było Zygmunt. Czy to takie ważne? W każdym bądź razie szkoda mi go - ale bardziej dziewczynek, biedaczki... Nie życzyłbym takiej śmierci nawet największemu wrogowi... Teraz pewnie się szwendają tak jak ci Kanibale. To takie żałosne, nie? Jak się życie może tak nagle zmienić o 180 stopni... Nie do pomyślenia... - po skończeniu długiej wypowiedzi ruszył w kąt po przeciwnej stronie drzwi gdzie usiadł, zdawać by się mogło jakby nagle cały ciężar tych przeżyć spadł na barki Michała przez co schował twarz w dłonie i wymamrotał -...moi przyjaciele...moja narzeczona... kurwa co za pojebany świat!

-A więc nie przeżyli...szkoda, polubiłem ich...Przykro mi z powodu Twoich bliskich, nie tak dawno temu przeżyłem to samo. Dobrze, że żyjesz. Prześpij się, to, że zarwiesz noc, w niczym im nie pomoże. A odpowiadając na Twoje pytanie - byłem szkoleniowcem. Zadufanym korporacyjnym bubkiem - Adam uśmiechnął się sarkastycznie do swoich wspomnień. - Trafiłem na wspaniałych ludzi, dzięki którym przetrwałem lata zarazy. Straciłem ich z powodu bandytów. Mniejsza z tym, chyba nie ma teraz człowieka, który nie byłby emocjonalnie poraniony. Czas spać , trzeba wstać jak najwcześniej, by nie stracić dnia.
Adam ułożył się do snu.
-Dobranoc.
-Dobranoc - odpowiedział Michał, po czym oddał się w ramiona Morfeusza i wkroczył do jego baśniowej krainy snu
 
Ravenz86 jest offline  
Stary 07-09-2012, 20:43   #119
 
Ulotna's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodze
Basia

Dziewczyna kucnęła przed psem. Była bardzo zmęczona, ale postanowiła sprawdzić, czy jest tu na pewno bezpiecznie.
- O co chodzi piesku? Coś czujesz? - mówiła cichym, spokojnym głosem - chcesz mi coś pokazać?
Pies przeszedł do przewalonej komody, zaczął ją obszczekiwać. Pod nią był dywan, ale wyraźnie odkształcały się w nim jakieś ślady.
Powoli otworzyła wszystkie szafki i szauflady w komodzie spodziewając się różnych dzwnych stworzeń. Następnie kucnęła koło dywanu i wyjęła nóż, by go przeciąć.
Pod przeciętym materiałem widać było coś na kształt drzwi w podłodze, najprawdopodobniej prowadzących do piwnicy. Niestety, ów drzwi przygniatała komoda, dopiero jej przesunięcie dało by możliwość otwarcia drzwi.
Tam mogło być jakieś jedzenie. Dziewczyna zdecydowanie naparła na komodę. Ta przesunęła się ze zgrzytem w bok, wejście do podziemia czy piwnicy stało otworem. Wystarczyło je otworzyć. Basia spojrzała jeszcze raz na psa, czy nie wydaje się być zdenerwowany jak przy atakach zombie. Potem wzięła do ręki broń i powoli zaczęła otwierać drzwi. Ten był lekko jakby spłoszony, ale nie zachowywał się tak jak przy żywych trupach. Do nozdrzy Barbary, z pierwszym uchyleniem drzwiczek dotarł smród zgnilizny, wydobywający się z piwnicy.
Dziewczyna skrzywiła się, gdy poczuła odrażający zapach. Postanowiła jednak sprawdzić, co może znaleźć w piwnicy. Otworzyła więc szeroko klapę. W głąb, w ciemność schodziła drabinka. Na dole, nie było niczego widać. Basia wróciła do toreb i poszukała w nich zapałek, następnie ponownie podeszła do dziury. Usiadła ma najwyższym schodku (szczeblu czy czymśtam ) i zapaliła zapałkę uważnie przyglądając się obrazom ukazującym się w ciemności. Pierwszym co się pojawiło w słabym świetle, były zarysy półek ze słoikami.
- Jedzenie..? - wyszeptała zdumiona dziewczyna. Dopiero gorąco palącej się zapałki, które zaczęło parzyć wyrwało ją z zadumy. Odpaliła kolejną zapałkę i poszukała włącznika światła. Włącznik się znalazł, czarne pokrętełko. Niestety, dom był pozbawiony energii elektrycznej.
Basia zaczęła szukać po domu świeczek, lamp naftowych - każdej rzeczy, która po zapaleniu dawałaby światło. Co kilka minut stawała i przysłuchiwała się otoczeniu, a po pół godzinie poszła sprawdzić jak czuje się Filip. Znalazła się tylko mała, ledwo świecąca latarka. Sam dom, bo bliższym przyjrzeniu okazał sie splądrowany. Cały, prócz odkrytej niedawno piwniczki. Filip spał. Lecz oddychał, nabierał sił. Dziewczyna postanowiła na razie nie budzić mężczyzny - wzięła latarkę i poszła do piwnicy. Przy tej odrobinie światła, jakie padało od latarki postarała się rozpoznać pozostałe rzeczy znajdujące się w piwnicy. Oprócz półek uginających się pod ciężarem wekli, kompotów, soków i innych domowych wyrobów, pod przeciwległą ścianą leżała stara, metalowa skrzynia zamknięta na kłódkę. Prostopadle do zejścia, w ścianie znajdowały się drzwi, zamknięte na klucz, który nadal tkwił w zamku. Basia zabrała część domowych wyrobów do góry i pootwierała kilka. Zaczęła delikatnie budzić Filipa.
- Co jest? - otworzył oczy, spróbował się poruszyć, ale wszystko zaczęło go boleć - Kurwa, miałem nadzieję że to sen - mruknął zirytowany.
- Nie, to niestety nie był sen - powiedziała Basia i położyła mu dłoń na ramieniu - Nie ruszaj się. Pamiętasz, że dostałeś? Muszę zobaczyć Twoja ranę. A i znalazłam jakieś jedzenie w piwnicy. - dziewczyna zabrała się za oczyszczanie rany.
Facet jęczał pod wpływem czynności dziewczyny, ale “starał” się być twardy.
- Muszę to przemyć. Masz jakiś plan co dalej? Myślałam nad tym, żeby tu na razie zostać. Można część znalezionego jedzenia przenieść do auta, Ewentualnie sprawdzę co się znajduje za drzwiami w piwnicy. W każdym razie musimy być gotowi na każdą ewentualność aby móc szybko uciekać - mówiła bez przerwy Basia zaabsorbowana ranami mężczyzny - jak myslisz?
- Aha - jęknął tylko, czekając aż Basia dokończy przemywanie ran - Tak, musimy być gotowi - mruknął, kiedy dziewczyna skończyła swoje zabiegi - Nie wiadomo, czy i ile trupów jest w okolicy. Samochód najlepiej trzymać blisko drzwi... Jeżeli nawet nie tuż przed nimi...
-Najlepiej odpocznij jeszcze trochę, niech rana się goi. Ja się postaram wszystkim zająć - powiedziała dziewczyna i zabrała się do roboty. Przestawiła auto pod drzwi, przeniosła ich rzeczy do bagażnika. Zabrała wszystkie słoiki i również schowała w bagażniku. Z pomocą Filipa sprawdziła stan benzyny. Gdy już była pewna, że wszystko jest gotowe do natychmiastowej ucieczki wzięła latarkę i powoli zeszła do piwnicy. Zawołała psa, i powoli otworzyła kluczem drzwi.
 
Ulotna jest offline  
Stary 09-09-2012, 20:59   #120
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jacek miał ochotę paść na kolana, ale poraziła go pompatyczność tego gestu, toteż zwyczajnie usiadł na ziemi opierając twarz na dłoniach.
- To jakiś żart... zwykła kpina - zacisnął pięści i uderzył w ziemię. Wstał. Trzeba coś robić. Działać, bo inaczej znów się załamie - Sprawdźmy czy nie zostało coś użytecznego, co można zabrać. Potem zdecydujemy co dalej. Lepiej trzymaj się blisko mnie, teraz nikt nie pilnuje tu porządku...
- Co dokładnie się tu stało? - powiedziała rozglądając się uważnie i kuśtykając jakby o pół kroku bliżej Jacka.
- Nie wiem... gdy wyjeżdżałem z chłopakami zostawialiśmy wszystko w porządku - Jacek bezwiednie zagryzł wargę, ale puścił gdy przeszył ją ból.
- Ile czasu zajmie zgnilcą nim tu dotrą? Zapach krwi na pewno je zwabi - spojrzała wystraszonymi oczyma, zachłysnęła się powietrzem i zapytała - co teraz zrobimy?
Jacek miał ochotę warknąć, że nie ma zielonego pojęcia, ale wstrzymał się jeszcze nim grymas pojawił się na jego twarzy. Cóż... Hayley jest młoda, a on prawie dwa razy, od niej, starszy.
- Zdecydowanie zbyt mało. Mówiłem, zszabrujemy ile się da i wynosimy się stąd. Trzymaj się blisko i miej pistolet w pogotowiu. To co się tu stało jest dziełem żywego.
Poradził Jacek, po czym wstał i zabrał się do pracy, pilnując by Stark trzymała się blisko.
Przeszukiwanie zajęły trochę czasu. Kilka kocy, puszki z żarciem pozostawione w panice strzelaniny, masa broni przy poległych oraz śmieszna ilość amunicji. To wszystko, co udało się wyłuskać z namiotów. Do tego pojazdy wojskowe i beczki z ropą, których wojskowi tak bronili. Teraz wszystko pozostało bez opieki.
- Powiedz mi, że potrafisz prowadzić... - poprosił Jacek i trochę go rozśmieszyła scena gdy dorosły mężczyzna prosi o coś takiego dziecko. Chociaż... przeżyła tak długo, że ciężko ją nazywać dzieckiem.
- Tylko w teorii, nigdy nie miałam okazji spróbować, a zanim to wszystko się zaczęło nie dosięgałam do pedałów - uśmiechnęła się, potem spoważniała - pośpieszmy się, wydaje mi się, że ktoś wrzasnął w lesie.
- To i tak lepiej niż ja. Poprowadzę tankowiec przez ocean, ale samochód nigdy nie był mi potrzebny, a potem nie było już szkół jazdy. - Jacek przerzucił przez ramię prześcieradło, przerobione w prowizoryczny worek, w którym mieli cały łup
- Zobaczmy, czy w ogóle, są czterokołowce i paliwo - skierował się do garaży
W garażu stały tylko pojazdy wojskowe, zero normalnych samochodów, które dało by się łatwo prowadzić.
Jacek zagryzł wargę, to nie wróżyło dobrze.
- Mamy trzy możliwości. Albo idziemy z buta, albo znajdujemy jakiegoś żywego wojaka, w stanie pozwalającym prowadzić i odjeżdżamy, albo możemy poczekać na moich przyjaciół wojskowych którzy wyszli na poszukiwania i nie widziałem ich ciał, więc najpewniej nie wrócili jeszcze. Najlepiej będzie połączyć punkt drugi z trzecim. Znajdziemy kogoś kto umie prowadzić, przygotujemy wszystko do odjazdu i poczekamy na nich dzień lub dwa.
- Samochód samochodem, ale prowadzenie czołgu jest proste. Spierdalajmy stąd! - Wielkie czekoladowe oczy spojrzały na Huzara.
- Dobra, uciekniemy i co dalej? Trupy nie śpią, ani nie potrzebują jedzenia, natomiast nam się ono szybko skończy. Jeśli nawet nie natkniemy się na żadną grupę z którą nie dalibyśmy sobie rady będziemy musieli zaryzykować pieszą wycieczkę do jakiegoś miasta poszukać zapasów. Potrzebujemy planu, a tutaj, przynajmniej chwilowo, nic nam nie grozi, a zostawienie przyjaciół uważam za ostateczność. - Jacek spojrzał w te czekoladowe oczy szukając zrozumienia.
- Skoro tak, to... - zaczęła intensywnie grzebać sobie w torebce. - Bunkrujemy się na jakimś drzewie? dachu i czekamy? Można by było przygotować jakieś pola minowe, albo... Ile tu może być oleju napędowego? Jest tu sporo wojskowych transporterów, powinien być jakiś skład... - wyciągnęła swój pistolet, doskonale pamiętając ile naboi pozostało w magazynku - Trzeba wybadać jak ucierpiały w tej bitwie zabezpieczenia obozu - powiedziała trzeźwo, z iskrą młodzieńczego optymizmu, by podnieść na duchu z chwili na chwili coraz bardziej załamującego się towarzysza.
Jacek kiwnął głową.
- Drzewo to dobry pomysł, na pewno lepszy niż chowanie się w namiotach. Znajdź nam jakieś na które wleziemy, a trupy nie, a ja, w tym czasie, poszukam nam kierowcy i sprawdzę stan zapasów ropy.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172