Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2012, 01:28   #284
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Harondor, lipiec 251 roku



Olbrzymia machina wojenna ciągnięta przez półnagich niewolników, których plecy wyginały się pod ciężarek olbrzymiej liny u końca której zaczepiony był trebuchet. Czarne niebo jak komety przecinały łagodnym lobem płonące głazy miotane z baszt pustynnej twierdzy. Miasto choć niewielkie, fortyfikacje miało doprawdy imponujące. Setki lat walki o te tereny między Haradrimami, Umbardczykami a Gondorem wpłynęły na kształt architektury Harondoru.

Kiedy ognista kula spadała na ziemię toczyła się po piachu zostawiając w swym śladzie pas ognia. Jeśli na drodze spotkała ludzi miażdżyła ich kości. Szeregi niewolników posłusznie dalej ciągnęły machinę a na ich plecy spadały razy haradzkich pejczy. Żaden z miotanych głazów nie dosięgnął wojennej maszyny i kiedy znalazła się ona poza zasięgiem katapult miasta, Andaras odrywając wzrok pod płonących dachów twierdzy udał się szybkim krokiem do swego namiotu.

Przed świtem król Haradu wysłuchał raportu zwiadowców, którym kazał przeczesać okoliczne groty. Podziemne tunele z północy wiły się w kierunku miasta przez kilka mil i teraz pierwsze dokładne meldunki wskazywały niezbicie, że podziemne wody były źródłem studni oblężonego miasta.





Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Cadarn dysząc ze złością przyjrzał się żelaznemu posągowi, któremu wymierzył przed chwilą siarczystego kopniaka. Ziemia zadrżała a z sufitu posypał się pył. Niemiłosiernie piskliwy zgrzyt rozległ się wraz z narastającym natężeniem barwy tego dźwięku. Cadarn zdołał uskoczyć. Drugi Dunlandczyk niemiał tyle szczęścia. Potężny oręż stalowego posągu krasnoluda spadł zamaszyście niczym wahadło tnąc od szyi aż po miednicę przez ciało górala. Powracającym ruchem korpus człowieka, który zginał na miejsce wylądował z impetem na ziemi, kiedy odbił sie od sklepienia na które golem cisnął je uwalniając swoją broń od ludzkiego balastu. Cadarn rzucił się do ucieczki kiedy stalowy Khazad ruszył przed siebie z furią zamiatając młynki jakby na oślep.

Derehelm poprawiając swój mithrillowy łup zamknął zakurzoną księgę i czym prędzej ruszył w kierunku dymiącego się korytarza. Aldrik, który był w pomieszczeniu razem z nim, cofnął się odcięty przez golema. Cadarn z Derenhelmem wbiegli do zakopconej komnaty. Gryzący nozdrza i gardła dym zbierał się kłębami pod sufitem pomieszczenia. Z każdym krokiem stalowego posągu zaprawa i odłamki sklepienia kruszyły się spadając na ich głowy i barki. Głazy w ścianie przed którą stali drgały. Kiedy potężny huk dobiegł ich zza pleców jeden z kamieni wysunął się i upadł na ziemię odsłaniając czarną przestrzeń z której wiał podmuch zimnego powietrza. Dym z pomieszczenia ochoczo pełzł po scianie znikając w otworze Tymczasem ożywiony golem, który parł przed siebie rozbił się o kamienną tablicę z krasnludzkimi runami. Na chwilę zapanował cisza. Na tyle długo aby mężczyźni wysunęli swoje głowy z komnaty z korytem. Po drugiej stronie korytarza wśród pyłu stał młody gondorski oficer wpatrując się na znieruchomiały posąg. Olbrzym wbił się po do połowy w ścianę, która częściowo się zawaliła. Nie widzieli na co patrzył dokładnie lecz na jego twarzy malowało się zdumienie wymieszane z zachwytem. Aldrik zareagował na dudnienie dobiegające z dalszej części ruin dużo wolniej niż jego towarzysze. Otrząsnął się i rzucił pędem w ich stronę. Zza jego pleców wyrósł drugi stalowy krasnolud z tarcza i mieczem i końcem ostrza dosięgał ramienia gondorskiego wojownika. Aldrik padając na brzuch rozłorzył się plackiem na posadzce i spojrzał przed siebie zadzierając głowę wprost na Derenhelma i Cardana.

- Uciekajcie!





Harondor, sierpień 251 roku



Andaras stał na murze zdobytego miasta obserwując rzeź jaka dokonywała się pod jego stopami. Trupy piętrzyły się stosami dookoła w swojej kolejce na spalenie. Gondorczycy nie zdążyli pozbyć się setek gnijących ciał. Zanim obrońcy zdołali się zorientować, że woda którą piją jest źródłem zaraz, która zabijała po kilkunastu godzinach, było juz za późno. Zdrowi wyczerpani i odwodnieni nie mieli szans odparcia kolejnego szturmu murów. Teraz Andaras stał na murze pod czerwonym sztandarem w którego polu pełzł czarny wąż. Spokojnie przyglądał się jak jego poddani dobijają rannych, zakuwają żywych w kajdany i plądrują miasto.

- Wśród martwych i żywych nie ma człowieka, którego głowe obiecałem przynieść panie. Trucicel musiał opuścić miasto wraz z innymi. Przed oblężeniem. – Rael pochylił głowę czekając na rozkazy. Wiedział, że jeśli jego król nie zdecyduje inaczej, honor wymagał raz danym ślubem, aby odebrał sobie życie.

Andaras omiótł wzrokiem wiernego sługę jego ojca zatrzymując uwagę na niewolnikach, którzy ustawali w komnacie obok zrabowane przedmioty. Ich długi szereg niósł złote i srebrne kielichy, puchary, misy, wazy oraz klejnoty. Było tez kilka obrazów i właśnie jeden z nich nie zdołał umknąć uwadze upadłego elfa.



Naszyjnik. Amulet. Jego amulet.




Na dziedziniec zdobytego miasta ze stukotem kopyt wjechało kilku konnych drąc się na całe gardło z silnym akcentem szczepów Khanadu.

- Bunt Uruk-hai!





Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Endymion pchnął drzwi przed siebie i znalazł się w takim samym pomieszczeniu jak kilka poprzednich. Korytarze po około ośmiu metrach kończył się identycznymi drzwiami. Tym razem jednak zdarzył się cos nieoczekiwanego. Ściany i ziemia zadrżały razem z kamiennym sklepieniem. Strużki pyłu posypały się jak popiół na łysa głowę Salaha. Komnata w tunelu zaczęła się wraz z całym korytarzem przemieszczać. Stawać dęba. Endymion wraz z Umbardczykiem zaczęli zsuwać się na dół w kierunku wciąż zamkniętych drzwi. Zgrzyt i trzęsienie ustąpiły gdy tunel ustawił się w pionie. Teraz zamknięte drzwi były ich podłogą a dyndające u góry jak wahadło pojedyncze pióro wrót, którymi weszli dyndało na zawiasach nad ich głowami.

Dokąd prowadziły drzwi w podłodze? Oczywiste pytanie malowało się na twarzy Salaha. Wiedzieli jednak, że aby sie tego przekonać muszą zamknąć te u sufitu, które było wysoko poza ich zasięgiem. Gładkie ściany wykluczały możliwość wspinaczki a osiem metrów okazało się przeszkoda nie od pokonania. Czy to będzie ich grobowiec? – jak echo przemknęło przez myśl Endymiona to co Salah powiedział na głos.

- Zdechniemy z pragnienia w siedem dni jak stąd nie wyjdziemy...

Kamienną komnatę, którą teraz był szeroki na dwa metry korytarz przycinający studnię wypełniało migające, bladozielone światło kryształu.





Zatoka Forochel, sierpień 251 roku



Rejs wzdłuż wybrzeża przebiegał spokojnie. Woda nie była ani wzburzona ani spokojna lecz w sam raz. Wiatr wesoło dmuchał na północ nadymając żagiel łodzi. Dziewczyna okazała się być wytrawnym sternikiem, który udzielając kilku instrukcji zrobił z Finluina i Dorina całkiem niezłych majtków co ciągali za szoty i balansowali na burtach podczas przechyłów. Wraz z upływem przesuwającego się krajobrazu na lądzie zmieniało sie oblicze przyrody. Pogórze ustępowało miejsca wysokim urwiskom i skałom północy. Wiatr stał się zimny a dla ludzi wręcz lodowaty. W oddali widać było bielące się brzegi pokryte śniegiem. Finluin widział wyraźnie, że śnieg był brudny i skażony szaroczarna mazią. Czy był to obraz podobny temu, który widział w palantirze Tequilliana? Mógł nim być. Byli na dobrej drodze.

Wieczorem szóstego dnia rejsu, nim słońce zaszło nad sinym morzem, dziewczyna oznajmiła towarzyszom, że wpływają do zatoki Forochel. Nim mrok przykrył białą okolice cieniem mroku nawet towarzysze Finluina dostrzegli to co elf zobaczył pierwszy. Przy brzegu, za jedną ze skutych lodem zatoczek, wystawały nagie słupy masztów. Okręt. Do uszu elfa dobiegły dźwięki rozkazów w języku piratów z Umbaru, którego nie rozumiał dokładnie, wraz w odgłosami uderzeń młotów i zgrzytu pił tnących drewno.

Zachowując ostrożność, pod osłona nocy, trójka żeglarzy przepłynęła niezauważenie chowając się za górzystym cyplem. Tam, w jednej z zatoczek ukryli łódź i wyszli na ląd.

- Wieś z której pochodziła moja matka jest tak. – wskazał ręką w głąb lądu.

To była ziemia Lossotów, którzy skute lodem tereny nieprzyjaznej północy nazywali swoim domem.

Omijając łukiem załogę okrętu, która mimo zapadającego zmroku nadal uporczywie pracowała nad naprawą uszkodzonego zapewne podczas sztormu statku, Finluin wraz z towarzyszami udali sie do wsi.

Zastali tam sterczące ku niebu zgliszcza. Niektóre popioły były wciąż ciepłe. Trupy zdobiły okolicę a śnieg czego nie ludzie nie mogli dostrzec był czerwony od krwi poległych. Elf po obejrzeniu ruin szybko wyciągnął kilka wniosków. Ślady wyraźnie wskazywały, że napastnicy przyszli od strony morza. I tam też odeszli prawie wszyscy. Prawie, gdyż kilku ludzi, trzech lub czterech, zgodnie ze śladami odciśniętych w śniegu butów i stróżki krwi, ruszyło na północ wzdłuż brzegu zatoki w kierunku samotnych skał.

Ruszyli ostrożnie ludzkim tropem z bronią w gotowości. Klucząc w labiryncie, jaki tworzyły nadbrzeżne głazy pokryte śniegiem, wkrótce ślady na śniegu, które odczytywał elfi bard, zaprowadziły ich przed wejście do groty. Po uważnym przyjrzeniu się jaskini Finluin stwierdził, ze nie była ona naturalną częścią krajobrazu i jej ostateczny kształt i oblicze zawdzięczało pracy ludzkich rąk jak przyrodzie. Grota okazała się być efektem ułożonych kamieni i skalnych bloków, które teraz przesypane białym puchem nadawały jej wyraz naturalnej jaskini. Z wejścia dobiegał migoczący blask, który tańczył na zakręcie ściany tunelu. W kamieniach przy wejściu wyryte były różnorakie symbole. Wykute prymitywnymi narzędziami przedstawiały niebo i księżyc, słońce i gwiazdy, ogień a wszystko opisane w okręgi.

Elf ostrożnie wyjrzał w tunelu za zakręt skąd dobiegał blask. Pochodnia leżała na ziemi wciąż kopcąc się dogasającą resztką ognia. Przed nim rozpościerała się owalna komnata, której dwie ściany były naturalną częścią zatoki, natomiast reszta wraz ze sklepieniem była efektem pracy rąk ludzkich. Na środku pomieszczenia na kamiennych piedestałach z równo ociosanych bloków skalnych spoczywały dwie kryształowe lub szklane kule. Jedna wielkości przeciętnego koła u wozu a druga, olbrzymia o średnicy niemal dwóch metrów.

Palantiry? Przed kulistymi artefaktami, które kłębiły w sobie różnorakie kolory leżały w kałuży zastygłej krwi, ciała trzech ludzi.

Po zbadaniu trupów okazało się, że są wciąż ciepłe. Piraci, bo nimi okazali się polegli, naszpikowani byli krótkimi bełtami, które starczały z ich piersi i szyi. Dorin ręką wskazał na małe otwory w piedestałach, które zdobiły kamienne kolumny na wysokości półtorej metra, biegnąc dookoła ich obwodu.





Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Salah mimo wszystko próbował swoich sił lecz gładkie ściany uniemożliwiały wspinaczkę. Zrezygnowany usiadł patrząc na żelazne koło, które jeszcze przed chwilą było kołatką.

- A jeśli tera drzwi nie muszą być zamknięte, żeby otworzyć kolejne? - Umbardczyk uniósł lekko brew a na zamyślonej, szpetnej twarzy malował się zastygły wyraz usilnego pobudzenia szarych komórek.

Drzwi, które były teraz podłoga wypełniały ja niemal całkowicie zostawiając ledwie wystarczające oparcie dla ludzkich stóp przy framugach, czyli w kątach pomieszczenia.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 12-07-2012 o 06:16.
Campo Viejo jest offline