Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2012, 18:36   #107
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Akt II


Ziemia zapomnianych.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xdl3nTDBU[/MEDIA]

Kolejne dni podróży mógłby być lepsze...
Zimne, północne wiatry na dobre już wzięły w posiadanie Moonshae nie raz niemal rozbijając ich łódź o poszarpane skały wybrzeża. Kapitan musiał prosić o pomoc w manewrowaniu. Dla dobra ich wszystkich. Ciężka była to lekcja żeglugi dla większości z najemników. Lodowaty deszcz, czasami zmieszany ze śniegiem, ciął skórę niczym ostrze noża. Wysokie fale wynosiły łódź kilka metrów w górę, by za chwilę zalać pokład, posyłając ją prawie na dno.
Sytuacja ta dała dowód umiejętności Gustava. Oczywistym się stało, że mężczyzna - teraz z tytułem, noszący lśniącą zbroję - sławę i pozycję zdobył dzięki żeglarskim przygodom i wojaczce z piratami z Nelanther. To wszystko - porywisty wiatr szarpiący żagle, wielkie fale, lodowaty deszcz były jego żywiołem.
Każdy kolejny dzień żeglugi dla drużyny był walką. Nie tylko o życie własne. Wszak w ich dłoniach spoczywały teraz istnienia tysięcy niewinnych obywateli Moonshae. Chociaż, czy nie stawka nie była nawet większa? Czy można wycenić czyjąś duszę?

Niewielka łódź wpłynęła na mętne, ciemne wody rzeki Leavik, które mieszały się w tym miejscu ze słoną, morską tonią. Pokruszona kra rozbijała się głośno o kadłub ich łodzi, wprawiając cały pokład w lekkie wibracje.
- Dobijamy, waszmoście...- oznajmił kapitan wsuwając łeb do "budy". I zgodnie z jego słowami, łódź przybiła do niewielkiego pomostu, jakieś dwieście metrów w górę rzeki. Za polem wysuszonych, przyprószonych śniegiem chaszczy dostrzegli senną wioskę, którą otulała teraz mgła.
- Mudstone.- stwierdził bardziej sam do siebie Gustav, przyglądając się wsi. - Wieś jak wieś... Sklepów zbyt wielu nie znajdziemy. Ale przed wejściem do puszczy musimy uzupełnić zapasy. Zróbmy to jak najszybciej. - wskazał ramieniem przeciwny brzeg rzeki. Gdzieś w dali najemnicy dostrzegli bujny, ciągnący się kilometrami po horyzoncie las. - A oto i puszcza, w której przyjdzie nam spędzić dwa dni. Zbierajcie swoje rzeczy.
Rycerz dyskretnie zbliżył się do Laony, po czym wyszeptał jej do ucha:
- Porozmawiaj z kapitanem, moja droga. Postaraj się przekonać go, aby wiernie tutaj na nas czekał. Opłacimy mu karczmę... Nie możemy stracić tej...krypy.


Dwa dni wcześniej. Caer Calidyrr

Powietrze ciasnej sali wypełniał siwy, gryzący płuca dym. Jedynie blask pojedynczej świecy nie pozwalał ciemności całkowicie zawładnąć tym miejscem. Płomień o przyjemnej, pokrzepiającej serce barwie odsłaniał jednak straszliwy sekret komnaty. Odarte z ubrań ciało lorda Amnara Dugthaara ociekało krwią. Jego ręce były związane i uczepione wysoko, na zardzewiałym haku u sufitu. Jego pokryte strupami usta poruszały się nieznacznie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Po skroniach spływała mu krew zmieszana z kroplami potu, które zrosiły jego skórę. Nagle gdzieś w ciemności jęknęły zawiasy drzwi, na co mężczyzna drgnął odruchowo. Najmniejszy ruch musiał sprawiać mu ból, gdyż w tym samym momencie jęknął żałośnie.
- Nie musi tak być, Amnarze. Nie opieraj się. Tego pojedynku nie możesz wygrać... Możesz jednak zachować życie. -gdzieś w ciemności zabrzmiał ciepły, kobiecy głos. - Powietrze które wdychasz... To trucizna. Zmieni Cię w bezmyślną bestię. Chcesz tego? Wystarczy, że przestaniesz się opierać. Poczujesz ulgę... Zniknie ból. Znikną zmartwienia. Będziesz czuł się znowu silny, spełniony. Na swoim miejscu? Bo tego właśnie chcesz, prawda? Zawsze tego pragnąłeś - wielkości. Chwały.
W blasku świecy ukazała się twarz Seere. Jej usta wyginał lekki, wyrażający współczucie uśmiech.
- Gardzę... Gardzę tobą i spokojem u twojego boku... Skoro...Sko..Skoro obnażyłaś już mój tyłek, bądź tak...mi...miła i mnie w pocałuj.- zaśmiał się cicho, a z jego ust pociekła drobna strużka krwi.
- Kto ma fragmenty mojej księgi, Amnarze. Mów? Gdzie jest?
- N...Naj...Najpierw buzi...

"Uzdrowicielka" westchnęła tylko, po czym klasnęła. W jednej chwili salę rozświetliło kilka pochodni. W jednym z kątów izby stał muskularny mężczyzna w czerni, z zaciągniętą na twarz, skórzaną maską spod której widoczne były jedynie wygięte nieprzyjemnie usta i przepełnione gniewem oczy.
- Widzę, że tęskno ci Amnarze do pieszczot naszego drogiego Rafaela? Skoro tak, znaj moją łaskę. Zostawię was jeszcze na kilka chwil sam na sam...- zanurzyła palec w roztopionym wosku świecy.- Wrócę, kiedy to światło zgaśnie. Miejmy nadzieje, że twoje Amnarze dalej będzie do tej pory się tliło.
Stojący z boku Rufus zaśmiał się ponuro, chwytając za obcęgi.
Jeszcze tej samej nocy, pomieszczenia na zamku przeszył rozdzierający krzyk Amnara:"Gustav! Coen! Kaisombra! Podziemia zamku!"


Knieja Obłędu. Cztery dni później.

Wizyta w wiosce była miłą odmianą. Wydawać się mogło, iż już od miesięcy nie mieli okazji zaznać sielanki starej, dobrej wsi. Jej mieszkańcy również nie byli specjalnie podejrzliwi. Wieści ze stolicy nie zdołały jeszcze tutaj dotrzeć. Czy najemnicy mieli serce odbierać tym ludziom ostatnie, spokojne chwile ich życia? Czy mieli dokąd uciec?
W karczmie kupili duży bochen świeżego chleba, nieco suszonego mięsa i kilka wędzonych kości. Oczywiście mogli liczyć na to, iż wyżywi ich las. Czas jednak gonił... Któż marnowałby go na polowanie? Poświęcenie kilku miedziaków wydawało się bardziej rozsądnym rozwiązaniem.
Przez dwa dni drużyna najemników śmiało parła do przodu. Ta część puszczy wydawała się bezpieczna, o dziwo nie tak gęsto zamieszkana przez stwory, o których często wspominają miejscowe legendy. Szczególnie dla elfów, które miłowały życie w lasach, podróżowanie w takim środowisku wydawać się mogło przyjemne. Przyjemne, jeśli tylko potrafili na chwilę zapomnieć o tym, co czai się z ich plecami. Kiełkuje niczym chwast w rabatce.
Największe obawy w swym sercu skrywać mogła Laona. Wyprawa ta mogła się okazać dla niej czymś więcej niż pracą. Ratowaniem Moonshae... Wiązał się z nią inny aspekt, z którego jak na razie nie zwierzyła się nikomu.
W końcu zawędrowali nad strumień, nad którym - chyba setki lat temu- przeciągnięto kamienny most. Konstrukcja niewielka, teraz niemal całkowicie pokryta mchem i drobnymi roślinami była pewnego rodzaju drogowskazem. Las po drugiej stronie strumienia należał już do elfów.
Knieja Obłędu - jak ją nazywali miejscowi - z tej strony strumienia nie wyróżniała się absolutnie niczym. Drzewa nie były tam ani wyższe, ani starsze. Nie koiło to jednak w najmniejszym stopniu złych przeczuć Gustava.
- Znam niejednego skrytobójcę o uśmiechu dziecka...- mruknął pod nosem, na chwilę przenosząc wzrok z lasu na Kaisombrę. - Nie ma innej drogi? Nie możemy tego aby na pewno wyminąć?
Laona jedynie pokiwała przecząco głową.
- Pamiętajcie, chcemy aby nas znaleźli i najpierw zadali swoje pytania a nie sięgnęli za broń. Zatem i my oszczędzajmy swoją... Zresztą wątpię by zimna stal na coś się tam przydała. - powiedział z grozą w głosie. Jako pierwszy ruszył przez kamienny most...
Kilka pierwszych minut nie przyniosło żadnych zmian. Chociaż wytężali wzrok i pozostawali skoncentrowani, żaden z najemników nie był w stanie dostrzec choćby najmniejszego detalu czyniącego to miejsce innym, niż las który pozostawili za strumieniem.
- To na pewno tutaj?-zapytał Gustav oglądając się za siebie... I właśnie wtedy też zrozumiał. Za ich plecami nie było śladu po moście, strumieniu czy nawet ścieżce, po której teraz stąpali. Jedynie gęsta knieja, której bez dobrze naostrzonej siekiery ni jak nie dałoby się spenetrować.
-Wi...widzicie to? - kiedy odwrócili głowy ponownie przed siebie, przed ich oczami ukazał się juz las, któremu daleko było do przeciętności. Drzewa zdawały się stworzone z dziwnych, ciemnych oparów. Wiły się niczym węże, cały czas pozostając w ruchu. Ich korzenie wyrastały wysoko nad ziemię jedynie gdzieniegdzie stykając się z ziemią. Pod nimi błądziły setki, tysiące ogników. Dziwacznych świetlistych punktów, lewitujących nad ziemią niczym przerośnięte robactwo. Zamiast wydeptanej ścieżki pojawił się przed nimi wyłożony drewnem gościniec, na którym co kilka metrów rozstawiono wysokie, rzeźbione pochodnie. Tym z najemników, którzy wyczuleni byli na magię i jej efekty mogło się zrobić słabo. Cale otoczenie nią tętniło. Zdawało się wręcz całkowitym tworem splotu.
- Po...Powoli. Byle przed siebie...- wyjąkał Gustav, w którego bok wtulał się właśnie Coen.
W zbitej grupie ruszyli gościńcem, rozglądając się dookoła. Ogniki co chwila szybowały nad ich głowami, czasami też przenikając przez ich ciała. Towarzyszyło temu nieprzyjemne, wręcz mrożące krew w żyłach uczucie. Na nic jednak nie zdało się odganianie dziwnych istot. Co chwila uderzały w najemników, na krótką chwile paraliżując zmysły.
Trudno było zliczyć ile godzin przyszło im już spędzić pośród cienistych drzew i ogników. Zmęczenie zdawało się spotęgowane. Maszerowali od kilku godzin czy kilku dni? Próżno było szukać tutaj słońca czy księżyca. Jedynym światłem był blask ogników, które nękały ich przez cały czas.
- Dosyc!- ryknął w końcu Gustav.- Zatrzymamy się tutaj i odpoczniemy. Będziemy spać na zmianę...-rozejrzał się jakby dalej nie pewny tych słów. - Baelrahealu posiadacie jakąś magię, która zabezpieczy nas... nas... Sam nie wiem przed czym!- chwycił się za włosy. Okropne zmęczenie dawało się już wszystkim we znaki.
Za mrugnięciem oka nagle wszystko się zmieniło... Ogniki skupiły się pod drzewami, zbijając w jeden wielki obiekt. Wszystko dookoła zaczęło drżeć.
Żałosne jęki szybko otoczyły najemników. Dobiegały z każdej strony. Na nic zdało się jednak oglądanie za siebie, wypatrywanie. Zdawały się dobiegać zewsząd i znikąd.
- Na wszystkie miecze Żelaznej Twierdzy! Co...co to jest!- najemnicy podążyli wzrokiem w miejsce wskazane przez Gustava. W pierwszej kolejności dostrzegli czerwoną, zdawałoby się bezkształtną plamę. Szybko jednak dotarło do nich co widzą.
- T...tam!- zawył Coen, wskazując kolejne, wypełzające z głębi "lasu" plamy krwi, mięsa, połamanych kończyn, żelaza... Ofiary najgorszego z katów. Jęczące, pełzające po ziemi istoty, które zdawały się nie posiadać prawa do życia.
Trudno było zliczyć ich liczbę. Było ich jednak tak wiele, iż otoczyły drużynę z każdej strony, zacieśniając z czasem pierścień.


Dzień wcześniej. Pałac w Mbarneldorze. Noc.

Głuchą ciszę panująca w niemal wyludnionym pałacu przerwało nagle tupanie ciężkich buciorów. Niosło się echem pośród pustych korytarz, aż pod drzwi sypialni Selene. Sypialnie, bądź też jej celę. Po ostatnim przejawie samowoli, Selene dostała od ojca stanowczy zakaz opuszczania pałacu. Jej służąca i przyjaciółka zarazem Iluve została odesłana. Zwolniona ze służby. Ostatnie dni zatem były dla elfki samotne, pełne spokoju i ciszy, która wbijała się w jej umysł niczym sztylet. Wszystko to za jej dobrą wolę? Chęć pomocy i odciążenia starego ojca?
Niespodziewane dźwięki, które nigdy nie były zwiastunem dobrych wydarzeń, wzbudziły w niej lekką ekscytację. Poderwała się z łózka i okryła nocny strój jedną ze starych, lecz kosztownych narzut.
- Panienko Shardaerl?- usłyszała znajomy, miły dla ucha jednak wiecznie smutny głos Tiritha - Pierwszego Tropiciela. - Czy mogę wejść? Przybywam na rozkaz Wielkiego Elmethaara.
Tropiciel był dosc postawny jak na elfa. Posiadał nienaganne, długie, blond włosy. Pewien niepokój wzbudził w Selene fakt, iż stał przed nią w pełnym rynsztunku i maską nałożoną na twarz - co w samym Mbarneldorze było zbędne. Iluzja działała jedynie w lesie dookoła.
- Intruzi, Panienko. Wasz ojciec miał wizję... Mam wyruszyć w las i ich odnaleźć. Ale...Ale Wielki Elmethaar nakazał, byś to ty pokierowała poszukiwaniami. - wzruszył tylko ramionami. Elmethaar rzadko zdradzał sens swoich wizji. Ba! Nigdy nie zdradzał wszystkiego co w nich ujrzał czy odczytał. Selene była pewna, że jakiś powód dla wciągnięcia jej w tą wyprawę istniał. Ale równie pewna była tego, że może go nigdy nie poznać.
- Macie się przygotować jak najszybciej. Otrzymacie maskę i pięciu ludzi. Wraz ze mną. Mamy odnaleźć intruzów, rozbroić, dowiedzieć się kim są, czego szukają, jakie noszą imiona... I... I mamy sprowadzić ich do Mbarneldoru, moja Pani.- ukłonił się nisko.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 26-06-2012 o 12:23.
Mizuki jest offline